Skocz do zawartości

secesjonista

Administrator
  • Zawartość

    26,675
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

Zawartość dodana przez secesjonista

  1. Afera Dreyfusa

    Podobnie prawdopodobna jak hipoteza, że Esterhazy był faktycznie jedynie niemieckim szpiegiem, a rewizjonistyczne teorie mają jedynie przykryć francuski blamaż wobec sprawy Dreyfusa.
  2. Koronawirus

    Proszę przeczytać uważniej: "Liczby są skalowane do odniesienia 100 (źródło kropel) w celach ilustracyjnych, obliczonych na podstawie wartości PF (współczynnik ochrony) w tabeli 2 van der Sande i in., 2007". Nie wiem co widzi w tym jancet nieprawdziwego. Jak najbardziej zmieni, wystarczy przypomnieć, że w momencie jak; według janceta wyznacznika; była w Niemczech od dawna epidemia wciąż można było przylecieć z Chin bądź Włoch i bez przebadania powrócić do domu. Skoro przy dużym terytorium nie ma znaczenie zamknięcie granic to zamknięcie granic przez UE było jedynie taką decyzją pod publiczkę, podobnie jak takie decyzje podjęte przez różne kraje. Może mnie poinformować jancet, od jakiej to wielkości terytorium, jego zdaniem, zamykanie granic ma sens i dlaczego od takiej? Tylko nic nie stało na przeszkodzie by Niemcy jakieś decyzje podjęli wcześniej. Mam takie jakieś odczucie, że ostatecznie jancet dojdzie do konkluzji, że tylko w Polsce wszystko idzie źle a rząd podejmuje złe decyzje bądź podejmuje je za późno. Zamknęliśmy granice wcześniej niż Niemcy - nic z tego nie wynika, bo w przypadku Niemiec to było bez znaczenia, a my i tak zamknęliśmy zbyt późno. Wydaje się wam, że w Polsce sytuacja wygląda lepiej niż w Niemczech czy Hiszpanii - to tylko efekt zbyt małej liczby wykonywanych testów i ukrywania informacji o o chorych i zmarłych. A w ogóle to mieliśmy więcej czasu na przygotowanie się do epidemii ale jakbyśmy mieli tyle co Niemcy to już byłaby tragedia... wszystko w myśl wyłożonej kiedyś zasady: wszystko co złe dla PiS jest dobre dla Polski.
  3. Afera Dreyfusa

    Zapomniał jedynie euklides dodać, iż ów autor napisał: "Hypothèse : Esterhazy, agent d'intoxication employé exclusivement par un très grand chef militaire français et à l'insu des embryonnaires services secrets, aurait...".
  4. Wciąż widać euklides pozostaje w szoku pod wpływem tekstu stąd nie dotarło doń jeszcze, że pierwsze wydanie eseju Quincey'a miało miejsce w gazecie, co akurat istotnym jest dla wydania książkowego. Nie ma żadnego autora przedmowy do książki Quincey'a, a przynajmniej nie ma w taki sposób jak myśli euklides. Nie było Stowarzyszenia Dżentelmenów Amatorów przed którymi Quincey wygłaszał prelekcję, nie było też Stowarzyszenia Znawców Morderstwa. W epoce dekadencji oczywiście istniały różne miej lub bardziej sformalizowane, otwarte bądź tajne kluby, gdzie przedstawiciele arystokracji i klasy średniej mogli się oddawać przeróżnym rozrywkom: intelektualnym i cielesnym. Zważywszy na ówczesną fascynację śmiercią czy makabrą; wreszcie popularność "New Newgate Calendar" nie wzięła się z powietrza, i nie bez racji ówczesny psychiatra George Henry Savage (uwieczniony w "Mrs Dalloway") mówił, że panowała wówczas "Homicide Mania"; nie byłoby zatem niczym dziwnym gdyby istniały takie kluby w których dysputowano o morderstwach. Prawdziwym był klub "Hell-Fire Clubs" wspomniany w tym wstępie, no ale jego członkowie raczej nie mieli czasu na dyskusje o morderstwach, Brotherhood of the Knights of St Francis of Wycombe' (jak się nazywali) zajmowali się uczestnictwem w orgiach. Nie jest też niczym odkrywczym stwierdzenie, że o niektórych tego typu zdarzeniach Quincey rozmawiał ze swymi bliskimi znajomymi, jak choćby z Samuelem T. Coleridge'em; nie jest czymś odkrywczym stwierdzenie, iż fascynowały go pożary, które potrafił rozpatrywać pod kątem estetycznym, jak choćby pożar teatru Drury Lane, który miał według niego dawać wysublimowany efekt a dym tworzył fantastyczne obrazy. To jednak co innego niż uczestnictwo bądź występowanie przed członkami wspomnianych stowarzyszeń. Jeśli euklides posiada dowody na istnienie Stowarzyszenia Znawców Morderstwa i Stowarzyszenia Dżentelmenów Amatorów, jak i na to że Quincey wygłaszał przed tym drugim audytorium prelekcje proszę je wskazać - tylko niech to będzie coś więcej niż euklidesa wnioski z fikcji literackiej. Sens poszukiwania dowodów tego typu jest taki sam jak cytowanie Quincey'a ze spotkań Noctes Ambrosianae w edynburskiej Ambrose's Tavern, gdzie: "gentleman brimming with murderous facetiousness". /G. Dart "Chambers of Horror: De Quincey's 'Postscript' to 'On Murder Considered as One of the Fine Arts'", w: "Thomas de Quincey. New Theoretical and Critical Directions" ed. R. Morrison, D. Sanjiv Roberts, London & New York 2009, s. 191/ A teraz o realności niektórych bytów: "'De Quincey fictional 'Scoiety of Connoisseurs in Murder', with its community of 'murder-fanciers', parodies such real organizations as exclusive city gentlemen's clubs, art appreciation societies, secret societies such as the Illuminati and the Freemasons, and ultimately the community of readers. British and European middle- and upper-class society is satirized as morally degenerate in horrifying ways". /S. Oliver "The Wordsworth Circle", Vol. 44, No. 1, Wordsworth Summer Conference Papers, A Selection: 2012, Winter 2013, s. 47/ "De Quincey's satirical essey 'On Murder Considered as One of the Fine Arts' (1827) imagines a group of gentlemen (...) He envisions this group listening to a lecture speculating about the events and motivations behind the Ratcliff Highway murders...". /L. Braudy "Haunted: On Ghosts, Witches, Vampires, Zombies, and Other Monsters of the Natural nad Supernatural Worlds", New Haven and London 2016, s. 143/ "Lucy Worsley’s lively book, “The Art of the English Murder,” traces the growth of this industry through some of the era’s most avidly followed killings (...) De Quincey looked back on their fascination with a brutal set of murders in 1811 in London’s docklands. Calling his friends a “Society of Connoisseurs in Murder,” he described them as a group who “profess to be curious . . . in the various modes of carnage.” At their meetings, he explained, the club members discussed and assessed “every fresh atrocity . . . which the police annals of Europe bring up; they . . . criticize as they would a picture, statue or other work of art.” The Society was fanciful, the creation of De Quin­cey’s". /S. Paretsky "Lucy Worsley's Art of the English Murder", tekst recenzyjny dostępny na stronie "The New York Times"/ "Thomas De Quincey's satirical essey from 1827, 'On Murder Considered as One of the Fine Arts' is an important text here. It purports to be the transcript of a lecture delivered at a meeting of the (entirely fictional) Society...". /I. Cooper "Frightmares. A History of British Horror Cinema", Leighton Buzzard 2016, s. 6/ "De Quincey introduces his account of the case by having his fictive persona, a members of the Society (...) relate his encounter with the murderer, also 'a distinguished amateur of our society'". /F. Burwick "De Quincey and the Aesthetics of Violence" "The Wordsworth Circle", "The Wordsworth Summer Conference, 1995: A Selection Papers, Vol. 27, No 2, spring 1996, s. 79/ Z bardziej popularnych mediów... Caitlin Duffy, "doctoral candidate" w angielskiej literaturze na Stone Brook University, na swym blogu zauważa: "Thomas De Quincey’s essay “On Murder Considered as one of the Fine Arts” was first published in 1827 in Blackwood’s Magazine. It is a satirical and fictional account of an address made to a gentleman’s club focused on murder’s aesthetic value". /tekst dostępny na stronie: caitlinduffy.hcommons.org/ "Le texte se présente comme une pseudo-conférence donnée à la Société des connaisseurs en meurtre. Cette respectable institution fictive réunit des amateurs de morts violentes qui dissèquent les cas remarquables de l’histoire ancienne et récente. Selon De Quincey, ou plutôt son irréprochable conférencier, le meurtre a sa beauté intrinsèque, une fois mis entre parenthèses tout jugement moral ou perspective judiciaire". /G. Ambrus "Le drame de la Germanwings sous l’oeil de Thomas de Quincey"; tekst dostępny na stronie: letemps.ch/ "Je vais examiner l’œuvre et la pensée de certains artistes de la fin du XIXe siècle et du XXe siècle afin de jeter un pont entre l’histoire de l’avant-garde et l’esthétique du meurtre. Ce faisant, je n’aurai pas peur d’apparaître de mauvais goût, de flirter avec le kitsch des « crimes réels » qu’adorent les détectives en herbe, tous ceux que fascinent les crimes non résolus. Le vrai danger serait de restreindre la portée de l’enquête aux intérêts douteux de la « Société pour l’encouragement au meurtre » inventé par Thomas De Quincey". /J.-M. Rabaté "Étant donnés : 1° l'art, 2° le crime – La modernité comme scène du crime", Les Presses du réel 2010, s. 13; fragmenty dostępne na stronie wydawnictwa: lespressesdureel.com/ I chyba wystarczy... Nie wiem jak wyglądało wydanie, które czytał euklides (zapewne chodzi o wyd. z 1963 r. w tłumaczeniu Williama M. Baileya) i czy opatrzone było odredakcyjnymi komentarzami i przypisami. Nie jest jednak jakimś szczególnym wysiłkiem odnaleźć inne francuskie, a ogólnodostępne wydanie np. to przetłumaczone przez André Fontainasa, który chyba jako pierwszy w wersji książkowej przybliżył Francuzom teksty Quincey'a o morderstwie jako sztuce. Fontainas w swym tłumaczeniu "De l'assassinat considéré..." (Société du Mercure de France, Paris MCMI) podał wszystkie trzy wersje tekstu zaczynając od tej pierwszej z gazety. W wersji Fontainasa też mamy wstęp pióra XYZ, nieco to dziwne przyzna euklides, że w dwóch różnych wydaniach odległych od siebie o jakieś 62 lata mamy ten sam wstęp. Fontainas podał z jakiego to anglojęzycznego wydania skorzystał, w jego przypadku było to: "The Collected Writings of Thomas De Quincey en 14 vol., A. nad C. Black, Soho square, Londres 1897" (s. 225, przyp. 1) w opracowaniu Davida M. Massona. Kolejny raz możemy się zdziwić, i w angielskim zbiorze mamy wstęp pana XYZ. Zaglądając i do tłumaczenia Fontainasa i do zbioru w redakcji Massona z łatwością zauważymy, iż ten wstęp towarzyszył tekstowi w opublikowanemu w gazecie. To stąd me stwierdzenie, że nie było przedmowy do książki Quincey'a. A teraz o pożytkach czytania przypisów; ze zrozumieniem; zawartych w obu tych pozycjach, gdy się do nich zajrzy dowiemy się, że przedmowa z gazety różni się nieco od przedmowy w książkach. W tym pierwszym był jeszcze fragment od redaktora "Blackwood's Magazine", który dziękuje XYZ za przesłanie do gazety tej "relacji" z inkryminowanej prelekcji: "Note of the Editor: We thank our correspondent for his communication, and also for the quotation from Lactantius, which is very pertment to his view of the case our own, we confess, is different. We cannot suppose the lecturer to be in earnest, any more than Erasmus in his Praise of Folly, or Dean Swift in his Proposal for Eating Children. However, either on his own view or on uors, it is equally fit that lecture should be made public". /"The Collected...", T. XIII, s. 11, przyp. 1; w wyd. francuskim s. 226, przyp. 2/ Z oczywistych powodów w większości wydań książkowych ten fragment usunięto z głównego tekstu przesuwając go do przypisów. W pierwszej wersji (gazetowej) tytuł przedmowy brzmiał: "To the Editor 'Blackwood's Magazine", by w kolejnych wersjach (książkowych) przyjąć brzmienie "Advertisement of a Man Morbidly Virtuous" (franc. "Un Homme Morbidment Vertueux"). Gdyby euklides jeszcze nie zrozumiał jakie konkluzje należy z tego wszystkiego wyciągnąć to objaśnię najprościej jak potrafię. Otóż nie istniał pan XYZ który przesłał do redakcji edynburskiej gazety tekst prelekcji Quincey'a wygłoszony przed Stowarzyszeniem Dżentelmenów Amatorów, jak i nie istniał pan XYZ, który napisał wstęp do francuskiego wydania książkowego esejów Quincey'a. Istniał natomiast Quincey, który napisał o ów wstęp i tekst główny. Gdyby euklides nie popadał tak łatwo w szok, tudzież jak to ma w swym zwyczaju nie ograniczył się do przeczytania jednej pozycji, uznając, że to wystarczy by móc się wypowiadać to może nie popełniłby błędu brania fikcji za rzeczywistość. Za to korzystając z dobrodziejstw "wystukiwania" i poświęcając nieco czasu na poszperanie i zapoznanie się z innymi pracami Quincey'a wiedziałby, że ten autor posługiwał się tym pseudonimem zanim jeszcze napisał "On Murder...". Może warto sprawdzić jak podpisywał się publikując na łamach "The London Magazine"? Wystarczy zajrzeć do "Index to the London Magazine" (Garland Publishing, New York 1978) jaki sporządzili: Frank P. Riga i Claude A. Prance. /proponuję zajrzeć też do opracowania: T. Chilcott "De Quincey and 'The London Magazine'", "Charles Lamb Bulletin", 1973, No. 1; bądź zajrzeć do "Letters of De Quincey, the English Opium-eater, to a Young Man Whose Education has been Neglected", Philadelphia 1843/ Tak dla porządku - zakazaną była i szybko nią przestała być , wyrok sędziego stypendialnego Derricka Fairclougha z sierpnia 1991 r. został zniesiony w następnym roku w sądzie apelacyjnym. Tego typu publikacje trafiały przed sądy brytyjskie na mocy Obscene Publication Act z 1959 r., podobny los spotkał w 1960 r. "Lady Chaterrley's Lover" wydane przez wydawnictwo Penguin (sąd odrzucił zarzuty w pierwszej instancji), Huberta Selby'ego Jr. "Last Exit to Brooklyn" w 1968 r. (zarzuty odrzucono w sądzie apelacyjnym) londyńską edycję australijskiego magazynu satyrycznego "Oz" w 1970 r. (zarzuty odrzucono w sądzie apelacyjnym). "Manchester magistrate Derrick Fairclough ordered the forfeiture and destruction of all copies of 'Lord Horror' under s 3(2) of the 1959 Act. The order was overturned by the Court od Appeal in 1922". /U. Smartt "Media & Entertainment Law", Sec. Edit., London nad New York 2014, s. 355/ A na przykład "Folwark..." w ZEA był zakazany ale ostatecznie został w 2002 r. "jedynie" wyrugowany ze szkół, dzieląc zresztą los z 125 innymi książkami (informacja na 2017 r.). Oczywiście zestawienia zabronionych (bądź ocenzurowanych) książek w różnych państwach czy w poszczególnych ich jednostkach administracyjnych można mnożyć i mnożyć, moje ulubione typy to seria o przygodach Johna Dolittle'a i jego podopiecznych oraz "Zabić drozda". Gdyby się jednak przyjrzeć większości przypadków tego typu zakazów głównie opierają się one na obyczajowości, języku (wulgarnym, uznanym za obraźliwy dla innych czy to z przyczyn rasowych czy religijnych), obrazie uczuć religijnych. Nie jestem przekonany czy rzeczywiście nawet inicjatorzy tego typu zakazów uważają wybrane książki za szczególnie niebezpieczne, raczej za szkodliwe bądź obraźliwe. Wydaje mi się, że najniebezpieczniejsze książki to takie, które wcale nie znajdują się na tego typu indeksach...
  5. Koronawirus

    A to co podało WHO w niczym nie zaprzecza temu co ja napisałem, WHO w tym fragmencie podaje dość oczywistą informację, że osoba zakażona zakładając maseczkę ma mniejszą możliwość by "potraktować" kogoś (bądź środowisko) swą wydzieliną a więc i zawirusować. Nie rozpatruje jaka jest różnica pomiędzy filtrowaniem "do" i "z". Opierając się na danych podanych na stronie medonet.pl (A. Lipiec "Obowiązek zasłaniania ust i nosa w Polsce. Jakie są rodzaje maseczek ochronnych?"), to z podanych tam wyników testów wynika, iż przechodzenie ze środowiska przez maseczkę: dla maseczki domowej produkcji - 30 dla maseczki chirurgicznej - 25 dla maseczki FFP2 - 1 przechodzenie cząsteczek wraz z kaszlem do środowiska: dla maseczki domowej produkcji - 90 dla maseczki chirurgicznej - 50 dla maseczki FFP2 - 30. To bardzo możliwe, ale o ile wiem to wydaje komunikaty z większości większych spotkań, a takiego z 9 kwietnia nie zauważyłem. Natomiast to co zawarto w tym artykule to nie są kwoty jakie 9 kwietnia ECB postanowił przeznaczyć na walkę ze skutkami tej epidemii. Stąd moje dopytywanie. Tak przy okazji: 3 biliony płynności to nie jest 3 biliony do wzięcia... realnej gotówki. Pomijając zbyt skomplikowane dla mnie dyskusje nad długoterminowymi skutkami ujemnej stopy procentowej to jeśli dobrze rozumiem to ECB po prostu dodrukuje "trochę" pieniędzy. Ni w ząb tego nie rozumiem, wynika z tego że jak w Niemczech osiągnięto te 4 przypadki na milion to już było za późno bo mieli epidemię już od jakichś sześciu dni. Za to jak w Polsce osiągnięto te 4 przypadki to... no właśnie - co? Nie mieliśmy wcześniej epidemii? Z mojego punktu widzenia wygląda to tak: w Niemczech rząd federalny zdecydował się na pierwsze poważniejsze ograniczenia w ruchu granicznym 16 marca, dzień po tym gdy na podobne ograniczenia zdecydował się nasz rząd. U nas epidemia zaczyna się według kryteriów janceta - 17 marca, w Niemczech - 5 marca. Patrząc na czas reakcji od pierwszego zakażonego w danym kraju, pierwsze poważniejsze kroki w Niemczech podjęto po jakichś 48 dniach a w Polsce po 11 dniach.
  6. Walter Model

    Tylko czy w ramach tej akcji rzeczywiście wcielano ukraińską młodzież do SS, czy raczej miejscem ich przeznaczenia była głównie praca w ramach Organizacji Todta? I skąd informacja, że dotyczyło to akurat ukraińskiej młodzieży?
  7. Koronawirus

    Nie istnieją "wspomniane maseczki", zatem pytanie jest cokolwiek dziwne. Oczywiście, że istnieją maseczki lepsze i gorsze, jak i to że istnieją lepsze i gorsze środki chroniące nas lub chroniące innych przed przypadkową transmisją. Tyle się już trąbi o tym w różnych mediach, że nie jestem w stanie uwierzyć by ktokolwiek zainteresowany nie wiedział jak chroni i przed czym popularna maseczka wielorazowa czy jednorazowa, a mam tu na myśli te maseczki jakie na ogół każdy z nas nabył czy wytworzył (bawełniane, z propylenu, z wkładką z fibry itp.). Żadna z takich maseczek nie chroni przed wirusem, co wynika z jego wielkości i typowej gęstości materiału, za to w pewnym zakresie chroni przed nośnikami wirusa czyli aerozolami. Ogólnie, maseczki bardziej chronią przed dostaniem do wewnątrz "obcych ciał" niż przed ich wydostaniem się przy kaszlu czy kichaniu. Najlepsze są wielorazowe maski typu FFP z wymiennym filtrem. Trzeba by zapytać samego ministra, ogólnie - środowisko lekarskie dyskutuje nad sensem noszenia masek przez wszystkich i zdania są podzielone. Patrząc na wypowiedzi lekarzy czy wirusologów w różnych mediach, ja mam takie odczucie, że o ile na początku epidemii więcej głosów było na nie to teraz już raczej się tego tak nie kontestuje. Rekomendacja WHO zmieniła się w pewnej mierze od: "Wearing medical masks when not indicated may cause unnecessary cost, procurement burden and create a false sense of security that can lead to neglecting other essential measures such as hand hygiene practices. Furthermore, using a Infection prevention and control of epidemic- and pandemicprone acute respiratory infections in health care. World Health Organization (...) Community setting Individuals without respiratory symptoms should: - avoid agglomerations and frequency of closed crowded spaces; - maintain distance of at least 1 meter from any individual with 2019-nCoV respiratory symptoms (e.g., coughing, sneezing); - perform hand hygiene frequently, using alcohol-based hand rub if hands are not visibly soiled or soap and water when hands are visibly soiled; - if coughing or sneezing cover nose and mouth with flexed elbow or paper tissue, dispose of tissue immediately after use and perform hand hygiene; - refrain from touching mouth and nose; - a medical mask is not required, as no evidence is available on its usefulness to protect non-sick persons. However, masks might be worn in some countries according to local cultural habits". /"Advice on the use of masks the community, during home care and in health care settings in the context of the novel coronavirus (2019-nCoV) outbreak", 29 January 2020/ do: "Studies of influenza, influenza-like illness, and human coronaviruses provide evidence that the use of a medical mask can prevent the spread of infectious droplets from an infected person to someone else and potential contamination of the environment by these droplets. There is limited evidence that wearing a medical mask by healthy individuals in the households or among contacts of a sick patient, or among attendees of mass gatherings may be beneficial as a preventive measure. However, there is currently no evidence that wearing a mask (whether medical or other types) by healthy persons in the wider community setting, including universal community masking, can prevent them from infection with respiratory viruses, including COVID-19. Medical masks should be reserved for health care workers. The use of medical masks in the community may create a false sense of security, with neglect of other essential measures, such as hand hygiene practices and physical distancing, and may lead to touching the face under the masks and under the eyes, result in unnecessary costs, and take symptoms. The true extent of asymptomatic infections will be determined from serologic studies". /"Advice on the use of masks in the context of COVID-19", 6 April 2020/ A może podać jancet odnośnik do strony na podstawie której wyliczył te 4,64 biliona euro, ja jakoś nie mogę na coś takiego natrafić na stronie tego banku. Grecja wreszcie mogła pozbyć się części swych obligacji, których nikt nie chciał kupić, EBC zdecydował że w ramach Pandemic Emergency Purchase Programme, będzie je skupował i niepotrzebne będą dla nich stosowane wymogi kwalifikacyjne, no to się trzyma.
  8. Propaganda podczas I wś

    Tak na marginesie wątku dotyczącego wyścigu Amundsena i Scotta (forum.historia.org.pl - "Przełom wieków XIX i XX"), można przypomnieć o propagandowym wykorzystaniu (co zresztą miało miejsce jeszcze przed samą wojną) postaci Lawrence'a E. Oatesa i jego czynu. Jego przykład miał wzmocnić nadwątloną u Brytyjczyków dumę i pewność siebie, a z czasem natchnąć do heroicznych czynów. "The sacrifice made for the nation and for each other by the polar party and Oates in particular was held up as an inspiration to British troops during the First World War (...) in 1992 John MacKenzie characterized some of the cultural and literary traditions underpinning British attitudes to warfare in the nineteenth century as: “the enthusiasm for knightly virtues, the adventure tradition of heightened moral absolutes, a fascination with individual heroic action in the service of the state (...) In such a context it is easy to see how aspects of the polar party’s story could be deployed as inspiring examples of sacrifice during a war that began little more than a year after news was received of their deaths. In that cause, an article in the Treasury in January 1916 provides an example of true hagiography. “The Precursor” maintains that the dead explorers had been John the Baptists, both prefiguring, and preparing England for, the Passion of the coming war. But with the country by then in the midst of the terrible conflict, it reminds readers that “we have so many heroes among us now, so many Scotts and Wilsons and Oates ...” that it is easy to forget those men who “fired the beacon for us.”". /C. Murray "'Scott of the Antarctic': The Conservation of a Story", Submitted in fulfilment of the requirements for the degree of PhD, University of Tasmania, October 2006; s. 88/ "George V led the mourners at the memorial service for Robert Falcon Scott and those who died with him on his ill-fated polar expedition. Thousands stood outside St Paul's Cathedral in February 1913, far more than had turned out for the Titanic dead the year before. These two tragedies seemed to encapsulate the doomed hubris of an era then drawing to a close. Two years later, thousands would be required to give up their lives in the service of their country in the Great War. Scott's fate was held up as an example of noble sacrifice. Films of the expedition were distributed to the Front as propaganda, and every schoolchild was told the story of how Titus Oates walked bravely out to his death". /C. Birch "Scott's polar disaster lives on"; tekst dostępny na stronie theguardian.com/ "Oates was at centre stage of the Scott disaster and the expedition’s most unfortunate victim. It was a tragedy which left such an impression on the national psyche that 100,000 British soldiers, who themselves were staring death in the face from the trenches of the First World War, were shown pictures of Oates and his comrades as an example of how to die nobly. One senior military chaplain wrote from the Front that the tragedy was ‘…just the thing to cheer and encourage us out here…’ Oates was the finest example of how, if nothing else, Britons knew how to die. With hindsight it is easy to understand how the country sought to draw strength from Oates. The Old Order was changing and war had accelerated the change. The reforms of the Edwardian age had left many Britons bewildered and uncertain, the Empire was under intense strain in places like Ireland and India, and the map of Europe was being re-drawn by the war". /"Captain Lawrence Oates Antarctic tragedy", fragment z: M. Smith "I Am Just Going Outside"; tekst dostępny na stronie: thehistorypress.com/ "In the years immediately preceding the First World War, self-sacrifice had also been exemplified in Britain by the actions of the polar explorer Captain Lawrence Oates (1880-1912) who, fearing his ill-health would compromise the survival of his companions, walked into a blizzard to this death (...) The story of the heroic death in 1912 of Captain Oates and his fellow polar explorers continued to be a popular theme in newspapers and magazines for long time after the explorers’ demise, thereby upholding further the virtues of chivalric self-sacrifice. Demonstrating this point, promoting concepts of chivalric sacrifice, the 1913-14 annual of the 'Boy’s Own Paper' reproduced a painting on the subject of Oates’ death entitled 'A Very Gallant Gentleman' of 1913 by John Charles Dollman, which had been exhibited at the Royal Academy of Arts in 1914". /R.M. Roberts "Art of a Second Order. The first World War from the British Home Front Perspective", Thesis submitted for the degree of PhD, University of Birmingham, September 2012, s. 76/ Co ciekawe Oates został "zaadaptowany" zarówno przez tych którzy nawoływali do udziału w wojnie jak i pacyfistów: "In NWAC propaganda, sacrifice' was frequently used to describe servicemen's actions, including the `ultimate sacrifice' of martial death. Such sacrificial rhetoric was common to Britain, particularly in imperial contexts in the later-nineteenth and early-twentieth centuries, where sacrifice, heroism and (sometimes) chivalry were conflated to demonstrate patriotic values. Jones' description of the `language of sacrifice' used to `ascribe meaning' to the doomed 1913 Antarctic expedition resonates elsewhere. In the Antarctic explorers' case, their deaths `were redeemed by their contribution to a higher cause', varying according to inclination. For Winston Churchill, the explorers' positions in the armed forces demonstrated that their colleagues `would not fail the Empire in their hour of need', whereas the Peace Society was told that Scott was `a hero for pacifists, prepared to sacrifice his life for science'. Christabel Pankhurst, meanwhile, associated Scott and Lawrence Oates (whose decision to die in solitude rather than burden his comrades became the epitome of `gentlemanly' self-sacrifice) with suffragist sacrifice". /D. Monger "The National War Aims Committee and British patriotism during the First World War", Thesis submitted for the degree of PhD, King's College London, awarded March 2009, s. 228-229/
  9. Koronawirus

    To proszę podać jaki to pracownik, jakiego konsulatu i w jakim to konkretnym przypadku (typ umowy, miejsce ubezpieczenia, staż pracy, ciągłość pracy) stwierdził, że osobie pracującej za granicą nie przysługuje zasiłek dla bezrobotnych.
  10. Koronawirus

    Co do punktu trzeciego - wygląda to chyba lepiej, na ogół jest to 80% podstawy, pomijam tu dodatkowy zasiłek związany np. z zamknięciem placówek przedszkolnych itp. Co do przypadków firm o zmniejszonych obrotach wskutek przestojów itp.: "w przypadku przestoju ekonomicznego maksymalna kwota na pracownika wyniesie 1 300,00 zł brutto oraz składki na ubezpieczenie społeczne należne od pracodawcy od przyznanego świadczenia 233,09 zł (wysokość składki uzależniona jest od wysokości składki wypadkowej obowiązującej u danego pracodawcy: od 0,67% do 3,33%, podana wysokość składki dotyczy poziomu 1,67%, a więc wysokość przyznanej składki na ubezpieczenie społeczne należne od pracodawcy od przyznanego świadczenia może być różna), w przypadku obniżonego wymiaru czasu pracy maksymalna kwota na pracownika wyniesie 2 079,43 zł brutto oraz składki na ubezpieczenie społeczne należne od pracodawcy od przyznanego świadczenia 372,84 zł (wysokość składki uzależniona jest od wysokości składki wypadkowej obowiązującej u danego pracodawcy: od 0,67% do 3,33%), a więc wysokość przyznanej składki na ubezpieczenie społeczne należne od pracodawcy od przyznanego świadczenia może być różna), wysokość pomocy może ulec zmianie, gdyż wyliczana jest na dzień złożenia wniosku. Państwo dopłaca przy obniżonym wymiarze czasu pracy, połowę do wynagrodzenia, jednak nie więcej niż 40% przeciętnego miesięcznego wynagrodzenia z poprzedniego kwartału ogłaszanego przez Prezesa Głównego Urzędu Statystycznego".
  11. Koronawirus

    Cóż, w pewnej dużej instytucji w Warszawie też mierzą temperaturę pracownikom za pomocą pistoletu na podczerwień, tylko chyba źle skalibrowanym gdyż przeciętna temp. pierwszych delikwentów wychodziła ok. 34°C. Sam pomysł jest nieszczególnie mądrym, przekonanie że podstawowa temp. to 36,6°C a wszystko powyżej 37°C jest podejrzane, prowadzić może do błędnych wniosków. Trudno oczekiwać by ochrona czy jakiś pracownik administracji miał wiedzę co do tego, że (i jak) temperatura się zmienia w cyklu dobowym, czy osoba przybyła do pracy na rowerze, w jakiej fazie cyklu jest kobieta itp. Co zrobi taki pracownik widząc, że delikwent ma na skroni 37,8°C, czyli często jak najbardziej "normalną" temperaturę? Modlić się by padło na wnętrze ucha, tylko trzeba uwzględnić że zakres "normalnych" temperatur w uchu jest jeszcze większy a skrajne wartości wyższe niż na skroni. Tyle że to nieprawda, i nieistotnym jest co anonimowi Czesi czy Polacy mówią, tylko istotne są regulacje prawne. Nie jest prawdą, że zasiłek dla bezrobotnych uzależniony jest od miejsca lokalizacji firmy w której byliśmy zatrudnieni. Co do zasady pracownik podlega jednemu systemowi zabezpieczenia społecznego, w przypadku Polaka pracującego w Czechach będzie to czeski system ale osoba taka może skorzystać z uprawnień regulującego status pracownika powracającego. Jeśli jego okres pracy w Polsce i doliczony okres pracy w innym kraju UE jest odpowiedni to nic nie stoi na przeszkodzie do skorzystania z naszego systemu. "Argument" o Czechach mówiących: "skoro Polacy zamknęli granice" jest o tyle kuriozalny, że nie jest jakąś wielką tajemnicą, że Czesi 13 marca zamknęli swe granice dla obcokrajowców (z małymi wyjątkami). Zatem ktoś plecie androny a Tyberiusz je powtarza, a skoro żyje w mieście przygranicznym to raczej wie jak wygląda prawdziwa sytuacja prawna związana z przekraczaniem granicy (w stronę czeską). O zasiłkach z opieki społecznej nie będę się wypowiadać gdyż nie znam kryteriów jakie obowiązują w Czechach. Pracownicy transgraniczni znaleźli się w ciężkiej sytuacji ale wcale nie w cięższej niż wielu pracowników w kraju. Przejrzałem ów "raport" zamieszczony na tvn24.pl ""Polski rząd nam nie pomoże, bo pracujemy w Czechach. Czeski nie pomoże, bo polski zamknął granice"", i nie bardzo rozumiem sens tych oskarżeń. Ktoś kiedyś podjął decyzję o pracy w innym kraju, może nie było dlań odpowiedniej pracy w okolicy i musiał taką wybrać, może warunki tam zaproponowane wydawały mu się atrakcyjniejsze, tak czy inaczej wybrał i wybrał z dobrodziejstwem inwentarza. Czyli: warunkami pracy, zatrudnienia, przysługujących uprawnień socjalnych czy urlopowych. Teraz jakiś górnik skarży się, że pracownik taki jak on musi wykorzystać urlop albo iść na chorobowe, a co do urlopu to: "Z kolei urlop mają tylko ci, którzy pracują długo. Po każdym miesiącu pracy naliczane jest dwa i pół dnia wolnego". Tylko nie podał ile wynosi urlop po przepracowaniu dwóch miesięcy, w Polsce urlop przysługuje na ogół po miesiącu pracy a w Czechach po sześćdziesięciu dniach, z oczywistymi doliczeniami (jak okres nauki itp.) i różnicami, zatem generalizuję. Po sześćdziesięciu dniach pracy w Czechach (u jednego pracodawcy) na ogół pracownik uzyskuje min. 4 tygodnie urlopu. Te 2,5 dnia wolnego po każdym miesiącu wypada skonfrontować z polskimi realiami gdzie po miesiącu na ogół zyskuje się uprawnienie do 1,6 dnia. Wszystko oczywiście zależy od typu umowy o zatrudnieniu. Nie widzę jednak szczególnej różnicy pomiędzy pracownikiem z kopalni w Stonawie a pracownikiem na umowie zlecenie zatrudnionym w zamkniętym, dużym salonie kosmetycznym w Warszawie. Noo jednak jest różnica, górnik ma wybór: pozostanę w kraju na chorobowym/urlopie otrzymując mniej niż kiedy bym pracował i mając w perspektywie myśl, że jak to wszystko potrwa dłużej to pracodawca może rozwiązać ze mną umowę i zatrudnić na moje miejsce mieszkańca Czech, zdecydować się na rozłąkę z rodziną i obniżenie dochodu poprzez konieczność zakwaterowania w Czechach mając w perspektywie myśl, że zwiększy to być może szanse na utrzymanie tej pracy. Tego wyboru pracownik z Warszawy już nie ma. Do tej pory żyłem w przekonaniu, że osoby poddawane są kwarantannie a to z powodu zakażenia a to z powodu większego potencjalnego zagrożenia i konieczności obserwacji, jak w przypadku osób powracających z zagranicy. Dzięki wpisom Tyberiusza na FB wiem, że kwarantanna jest przypieczętowaniem sytuacji: braku upominania się o pracowników przy taśmie czy w sklepach spożywczych, faktu że przedsiębiorcom nie spadł włos z głowy, że wielcy giganci (typu Amazon czy Jeronimo Martins) nie łożą na wszystkich. "Czy koronawirus uczy kogokolwiek solidarności? Czy koronawirus obala kapitalizm? Nie, żadnej rewolucji nie będzie. Będzie tylko jeszcze większy rozdźwięk między kapitalistami, do których właśnie płyną miliardy z polskiego budżetu, a zwykłymi ludźmi, pracownikami, którym nikt nie klaszcze i którym co lotniejsi liberałowie chcą odebrać 500+, żeby gospodarka mniej cierpiała. Albo żeby przedsiębiorcom nie spadł włos z głowy, chociaż giganci, tacy jak Amazon, Jeronimo Martins i tym podobni powinni być pierwszymi, którzy chcąc lub nie chcąc łożą na nas wszystklch Jednak tak nie jest. 30 lat ekip rządzących, których jedyną aspiracją jest obsadzenie wysokopłatnych stanowisk państwowych członkami swoich rodzin dało w efekcie państwo z kartonu, które tak bardzo uwierzyło w swój sukces, że daje pieniądze tym, który już je mają. O całej reszcie się nie pamięta, a wręcz to ich obarcza się wszelkimi kosztami. Ale upominanie się o pracownice sklepów spożywczych czy wyrobników pracujących przy taśmie przecież nie jest takie sexy jak wsparcie medyków. A z czego to wynika? Ano ze zniszczenia naszej wspólnotowości. Kwarantanna jest smutnym przypieczętowaniem tego wszystkiego. Zatomizowaniem do kwadratu. A przy okazji dobija się tych najsłabszych. Nastolatków goni policja, domowi oprawcy triumfują, ludzi z depresją co najwyżej się wyśmiewa, bezdomni mogą zdychać pod płotem, bo są teraz o wiele ważniejsze sprawy". Wiele jadłodajni dla bezdomnych wstrzymało swą działalność ale wciąż działają inne bądź zmieniły jedynie formę wydawania posiłków (przejście na suchy prowiant, punkty mobilne). Gdzie zatem zdychają pod płotem bezdomni? Mógłby nam przybliżyć Tyberiusz przypadki dobijania nastolatków? Internet to takie miejsce gdzie na ogół można całkiem bezkarnie pleść duby smalone bo i tak za kilkanaście wpisów nikt nie będzie pamiętał poprzednich bzdur. "Co lepiej wygląda: pieniądze przeznaczone na płonącą katedrę Notre Dame czy próba zrobienia czegoś wobec obozów dla uchodźców, gdzie od miesięcy trwają i gniją ludzie, którzy uwierzyli, że ktoś na nich czeka?". Najlepiej by wyglądało gdyby Tyberiusz odnalazł tych umierających pod płotem w naszym kraju i wspomógł ich, ale z doświadczenia wiem, że najłatwiej tworzyć apele i zamieszczać kolejne grafiki w sieci ale jak już trzeba zrobić coś konkretnego niedaleko siebie to brakuje wolontariuszy, ci akurat wówczas siedzą przed komputerami i z przejęciem tworzą kolejny apel o pomoc dla innych (najlepiej dla kogoś daleko) i wypisują komentarze piętnujące ludzką znieczulicę i brak ochoty do niesienia pomocy. A co do sytuacji uchodźców "którzy uwierzyli...", to może zasadnym byłoby gdyby główny ciężar pomocy dla tych osób przyjęli na siebie ci, którzy takie nadzieje im tworzyli? "Bezpieczniejszym dla samozadowolenia klasy średniej jest wsparcie mainstreamowych lekarzy (...) Pamiętacie lekarzy rezydentów (...) Będzie tylko jeszcze większy rozdźwięk między kapitalistami, do których właśnie płyną miliardy z polskiego budżetu, a zwykłymi ludźmi, pracownikami, którym nikt nie klaszcze". Ja do klasy średniej nie należę ale chciałbym się upewnić jak rozróżnić tych "mainstreamowych lekarzy" od tych lekarzy, których protesty; jak rozumiem; powinienem wspierać? Mógłby mi objaśnić Tyberiusz dlaczego uważa, że wsparcie dla lekarzy jest sexy? Wielokrotnie na tym forum wypowiadałem się krytycznie o roszczeniach różnych grup zawodowych z obszaru medycyny, i czas epidemii nic w tym zakresie u mnie nie zmienił. Jakby nie patrzeć lekarze i personel medyczny są dziś grupą zawodową szczególnie narażoną na zarażenie. I choć uważam, że jest to wpisane w ten zawód i takiego wyboru sami dokonali, to nie przeszkadzają mi różne akcje mające pokazać społeczną wdzięczność za kontynuowanie pracy. Puste gesty pozostaną pustymi co nie znaczy, że nie są przez to przyjemnymi. Należy docenić tych co nie uciekli na urlop czy chorobowe, zarazem nie widzę powodu - gdy już epidemiczny kurz opadnie by lekarze mieli powody domagania się podwyżek płac z racji spełniania swego obowiązku w tym okresie. Pewnie że istnieje wiele grup zawodowych bardziej od innych narażonych na ekspozycję: policjanci, ochroniarze, śmieciarze, pocztowcy, kurierzy i pewnie jeszcze z kilkanaście innych. Co przeszkadza Tyberiuszowi w zorganizowaniu akcji podziękowania dla pracowników sklepów spożywczych? W swej głównej pracy musiałem przejąć funkcje dwóch recepcjonistek oraz przejąć te zadania, które wcześniej wykonywały osoby z administracji (a które teraz pracują zdalnie) a które wymagają kontaktów osobistych. Będąc zatrudnionym na umowę zlecenie nie mogę uciec na urlop czy w chorobowe, nie oczekuję oklasków i nie oczekuję bezpośredniego wsparcia od państwa. Mam jednak nadzieję, że gdyby mój prezes miał kłopoty z płynnością to będzie miał możliwość skorzystania z jakiejś formy pomocy rządowej a to może przełożyć się na utrzymanie mego stanowiska pracy. "ludzi z depresją co najwyżej się wyśmiewa". I co zatem konkretnego proponuje Tyberiusz? Rząd ma zadekretować zakaz wyśmiewania się z osób z depresją? A kto się wyśmiewa: lekarze, pracownicy ministerstwa zdrowia czy po prostu niektórzy internauci? Cieszę się, że w kilku punktach jesteśmy zgodni, ja też uważam, że epidemia nie obali kapitalizmu i nie będzie żadnej rewolucji, a lewicowcy już tyle gwoździ do neoliberalnej trumny wbili, że i ten nowy nie robi różnicy. Rzeczywistość jest jednak taka, że doktryna neoliberalna w jakimś zakresie wciąż trzyma się całkiem mocno a jakoś nie udaje się stworzyć lewicowego raju za sprawą rewolucji. A to co stworzono dotychczas - nie sprawdziło się. Tyberiusz utyskuje, że rządowe akcje sprawią, że przedsiębiorcom włos z głowy nie spadnie, jak rozumiem ich oskalpowanie sprawiłoby znaczne polepszenie sytuacji ekonomicznej ich szeregowych pracowników? Przyjmijmy hipotetycznie, że rząd przykręca bardzo mocno silnie śrubę wielkim przedsiębiorstwom, tak już robiono w innych krajach. Bywało, że sieci ograniczały wówczas swą działalność w danym kraju, a pierwszym krokiem były na ogół ograniczenie punktów sprzedaży i redukcja etatów. Miałby Tyberiusz odwagę powiedzieć w twarz zwalnianym pracownikom: to tacy jak ja doprowadzili do tego, ale wszystko to robiliśmy w trosce o zwykłego pracownika i nie martwcie się brakiem pracy, już na FB zaczynamy nową akcję która ma zwrócić uwagę na waszą sytuację. Pytałem już jakie widzi Tyberiusz rozwiązania, a jedynie co ma do zaproponowania to: zabierzmy bogatszym firmom, a co dalej? Rozdamy to zwykłym pracownikom? Wszystkim czy tylko wybranym, przy jakich kryteriach? Jakie konkretne rozwiązania postuluje Tyberiusz wobec tych bezdomnych, którzy nie chcą korzystać z noclegowni i domów dobowej opieki? Jak rozumiem dla progresywistycznej lewicy każda okazja jest dobra by zaprezentować swój zapał w zamanifestowaniu jak to dba ona o innych, jak to zadba o wszystkich nawet tych co jej pomocy nie chcą. Tak przy okazji zapytam w kwestii apelu o pomoc rządową dla artystów dotkniętych ograniczeniami w czasie epidemii, który jak rozumiem Tyberiusz popiera, czy artyści niezależni nie staną się by nieco mniej niezależni biorąc od rządu pomoc? "W tej trudnej rzeczywistości artyści niemalże wszystkich dziedzin sztuki zostali pozbawieni z dnia na dzień jakichkolwiek możliwości zarabiania pieniędzy oraz możliwości utrzymania siebie i swoich rodzin. Dotyczy to w największym stopniu artystów niezależnych".
  12. Carl Gustaf Emil Mannerheim

    Ponoć i on się "podobał": "Mannerheim prowadził bujne życie towarzyskie wśród polskich elit, co nie było dobrze widziane w kręgach rosyjskich wojskowych. Był częstym gościem w rezydencjach Zamoyskich, Lubomirskich, Branickich, Potockich, Radziwiłłów, Tyszkiewiczów i Wielopolskich. Został również członkiem elitarnego warszawskiego Klubu Myśliwskiego. O sympatii, jaką sobie zaskarbił Mannerheim, świadczy fakt, że po odzyskaniu przez Polskę niepodległości w 1918 r. z listy członków klubu usunięto wszystkich byłych carskich oficerów oprócz niego". /K. Andula "Relacja z otwarcia wystawy „Śladami Marszałka Mannerheima w Polsce 1889–1919", "Europa Orientalis" Studia z Dziejów Europy Wschodniej i Państw Bałtyckich, nr 9, 2018, s. 314/
  13. Ja bym wykluczył, raczej jancet pamiętałby jakie to czytelnicze głupstwa popełniał będąc trzydziestolatkiem. Bram Stoker trafił na polski rynek czytelniczy w nieco nietypowej formie, choć "Dracula" jest jego najsłynniejszą powieścią to polski czytelnik po raz pierwszy mógł się zapoznać z jego twórczością za sprawą tego co do tej powieści ostatecznie nie trafiło. Fragment ów został wydany; już pośmiertnie; jako "Dracula's Guest" (w zbiorze "Dracula's Guest and Other Wierd Stories" z 1914 r. wraz z innymi opowiadaniami Stokera), w Polsce pojawił się w trzyzeszytowej serii wydawnictwa "Iskry" zatytułowanej "Nie czytać po zmierzchu!", w tomie 3 z 1983 roku. Krajowi miłośnicy literatury grozy wiedzą, że na pierwszy polski przekład książki o Draculi trzeba było długo czekać, nasz czytelnik mógł się zapoznać z właściwym Draculą późno (patrząc z perspektywy daty wydania oryginału, czyli roku 1897), bo w 1990 roku, za sprawą wydawnictwa Civis-Press i jego "Serii z wampirem", na potrzeby której tłumaczenia dokonał Dariusz Ściepuro. Ci, którzy wówczas nie mieli szczęścia przeczytania oryginału musieli poczekać na kolejne polskie przekłady by móc odpowiednio ocenić jakie to danie wypichcono w zielonogórskim wydawnictwie. Był to nie tylko pierwszy przekład tej powieści grozy, ale i przykład "wydawniczej grozy", jako, że oryginał zmasakrowano, dzięki czemu zamiast XXVII rozdziałów otrzymano XIII, a całość upchano na zaledwie 111 stronach, gdy dla przykładu wydania anglojęzyczne z XIX i początków XX wieku liczyły: 390 stron - wyd. Archibald Constable & Co., 378 s. - W.R. Caldwell & Co., 354 s. - Grosset & Dunlop, 418 s. - Random House czy 378 s. - Doubleday, Page & Co., a w przywołanych tu dwóch tłumaczeniach polskich: 359 s. - Zielona Sowa, 401 s. - Vesper. Raczej - nie, a ja nawiązywałem do janceta wypowiedzi z innego tematu: "Twórca wysyła sygnał, odbiorcy go interpretują. O ile zechcą, bo kiepskie dzieła po prostu idą do magazynu. Interpretują, jak chcą". I jeszcze jeden wątek mający wskazywać na żydowskie tropy w "Draculi". Friedrich Kittler popełnił artykuł pt.: "Dracula’s Legacy" ("Stanford Humanities Review" 1989, nr 1; to angielskojęzyczna wersja jego artykułu "Draculas Vermächtnis", zamieszczonego w: "ZETA 02/Mit Lacan" ed. D. Hombach, Berlin 1988) w którym dowodził, że powieść Stokera ma wyrażać m.in. napięte stosunki pomiędzy Albionem a rosyjskim imperium, a występujący w powieści Arminius (naukowiec z budapesztańskiego uniwersytetu), który wykonał dla van Helsinga opracowanie o rodzie Draculi, to tak na prawdę postać mająca pierwowzór w osobie podróżnika, etnografa i szpiega - Ármina Vámbéryego. W książkowym rozwinięciu swego artykułu podał: "Und eine Art Vampyr ist Arminius Vambery (1832 bis 1913), der Abenteurer und Professor aus Budapest, tatsächlich gewesen. Wie Vlad Jsepef vor ihm, aber ohne die fatalen Folgen, wie Lawrence of Arabia nach ihm, aber ohne den Undank der Hintermänner, hat Vambery den Orient in orientalischer Verkleidung bereist und damit Forschungsergebnisse gewonnen, die bei anschließenden Reisen nach London offene Ohren fanden. Nicht die linguistischen Fußnoten, die sein polyglotter Kopf auch mitbrachte, reizten die praktischen Briten; aber was er über Rassen und Despoten, Handel und Politik im Osten erkundet hatte, wurde schon im Schnellzug Dover - London, Minuten nach der Landung, honoriert von einem Mr. Smith, dessen Name und Bargeld für Vambery angeblich ein lebenslanges Rätsel geblieben sind. Aber so naiv können nicht einmal Autobiographen sein. Vambery mit seinen Ortskenntnissen und orientalischen Korrespondenten - daran hat kein Zeitgenossengerücht gezweifelt - wurde ein brauchbarer Spion des Empire, gern gesehen in Whitehall und Downing Street". /tegoż "Draculas Vermächtnis", Leipzig 1993, s. 22-23/ We wspomnianym artykule z "FA-art" doczytamy: "Ken Gelder, podejmując ten wątek [chodzi tu o jego książkę "Reading the Vampire" - secesjonista], zwraca jednak uwagę na fakt, że Kittler przemilcza niezwykle istotną informację o Vámbérym – tę mianowicie, że był on Żydem, a dokładniej Żydem, który za wszelką cenę starał się zatrzeć piętno swojej tożsamości: „Zapisuje się do protestanckiej szkoły, potem uzyskuje katolickie wykształcenie w klasztorze pijarskim w Sankt Georgen, a następnie nawraca się na islam. Uczy się niemieckiego, węgierskiego, słowiańskiego, hebrajskiego, francuskiego i łaciny, a po przeprowadzce do Budapesztu tureckiego, duńskiego, szwedzkiego, hiszpańskiego, rosyjskiego i arabskiego. Wtedy jego żydowska tożsamość się zaciera. Sam staje się »polifoniczną« postacią pozbawioną jakiejkolwiek esencji (...) Wszędzie, gdzie tylko się pojawiał, naturalną potrzebą było dla niego wtopienie się w środowisko. Wynikało to z paradoksalnej sytuacji, w której się znajdował, a którą zdefiniował w swojej autobiografii, pisząc: „wszędzie czułem się jak w domu”, ale też: „wszędzie byłem obcym”. Być może to dopiero czyni go protoplastą wampira w powieści Stokera". /"Dracula-wampir-Żyd...", s. 28/ Można by zadać pytanie, dlaczego istotnym a nieistotnym, że był zarazem Węgrem? Oczywiście pewnym nieporozumieniem jest stwierdzenie, że pobierał nauki w pijarskim klasztorze, właściwszym jest: pobierał nauki w gimnazjum przy klasztorze. Trudno też przejść do porządku dziennego nad stwierdzeniem, że: wcześniej zapisał się do protestanckiej szkoły, raczej: został zapisany. Dla Żyda chcącego wówczas zdobyć solidne wykształcenie nie było innej drogi niż skorzystanie na jakimś etapie nauki ze szkół prowadzonych przez duchownych. By dostać się na uniwersytet raczej nie wystarczyły nauki w chederze i jesziwie. Przy fragmencie o naturalnej potrzebie wtopienia się w środowisko gdzie tylko się pojawiał - to mocno się uśmiałem. Jego "przebieranki" podczas wschodnich podróży miały praktyczny sens, dzięki temu mógł niepokojony docierać do miejsc gdzie trudno się było dostać Europejczykowi. Zważywszy jeszcze na to, że miał tam szpiegować to przebieranie się wydaje się być jedynie rozsądnym posunięciem. A uśmiałem się, gdyż ktokolwiek by zajrzał do jego wspomnień to wyczytałby w nich, jak to Vámbéry paradował, gdy powrócił do kraju, po ulicach Wiednia w ciężkim turbanie tłumacząc, że przez te kilka lat tak przywykł do noszenia tego zawoju i że teraz trudno mu przestawić się na lekki nakrycie głowy. Później do Londynu przybywa w stroju derwisza, i nie mówimy tu o pewnej orientalnej stylizacji. "At home jealous, narrow-minded people, even from the Academy circle, had published scornful remarks about me on the day after my arrival, and amongst other things blamed me for appearing in the Academy hall with my fez on, not considering that, being used to the heavy turban, my head had to get gradually used to the lighter covering of Europe". /tegoż "The Story of My Struggles. The Memoirs of Arminius Vambéry", Vol. I, New York 1904, s. 226/ Czy tak wygląda osoba chcąca się wtopić w tło w europejskich miastach, a taki strój zabrał do Londynu i często w nim tam paradował? Wydaje się, że paradowanie po Europie w takim stroju to element, jakbyśmy powiedzieli dziś: strategii marketingowej, Tak na marginesie, Vámbéry sam objaśnia dlaczego był obcym w różnych miejscach, otóż nie wynika to z jego żydowskich korzeni; a przynajmniej nie tylko; a z tego jaką "metodę naukową" obrał. Poza tym nie twierdzi, że wszędzie był "obcy", a raczej: "nieznajomy"/"nieznany", sensowniej brzmi: "jako nieznany [pisarz] debiutowałem w Anglii" niż: "jako obcy debiutowałem w Anglii". "At home also I have often been blamed for this, but my critics seemed to forget that my preparatory and my later studies were international in themselves, and that with the best will in the world I could not have confined myself to purely national interests. And so it came about that mentally I remained a stranger in my native land, and in the isolation of the subject of my studies I lived for years confined to my own society, without any intellectual intercourse, without any interchange of ideas, without recognition! It was not an enviable position. I was a stranger in the place where I had passed my youth; a stranger in Turkey, Persia and Central Asia; as a stranger I made my début in England, and a stranger I remained in my own home; and all this because a singular fate and certain natural propensities forced me to follow a career which, because of its uncommonness, put me into an exceptional position. Had I persevered in the stereotyped paths of Orientalism, i.e., had I been able to give my mind exclusively to the ferreting out of grammatical niceties, and to inquiring into the speculations of theoretical explorers, I could have grown my Oriental cabbages in peace in the quiet rut of my professional predecessors. But how can one expect that a man who as Dervish, without a farthing in his pocket, has cut his way through the whole of the Islam world, who on the strength of his eminently practical nature has accommodated himself to so many different situations, and at last has been forced by circumstances to take a sober, matter-of-fact view of life—how can one expect such a man to bury himself in theoretical ideas, and to give himself up to idealistic speculations? A bookworm I could never be!". /"The Story of My Struggles...", Vol. II, T. Fisher Unwin Paternoster Square, London 1904, s. 446/ Podobnie jest z jego stwierdzeniem o tym, że wszędzie czuje się jak w domu. Miało by to wskazywać na jego problemy z własną, żydowską tożsamością. Tymczasem, w odniesieniu do siebie samego to wskazuje on na kompetencję językowe i zainteresowanie sprawami ludności rodzimej, i to miało sprawiać, że czuł się pomiędzy innymi ludami jak w domu. "To me the various languages were not merely an object, but also a means, and when one has become practically so familiar with foreign idioms in letter and in speech that one feels almost like a native, one must always retain a lively interest in their respective lands and nations, one shares their weal and woe, and will always feel at home among them. Of course, it is quite another thing for the theoretical traveller, whose object is of a purely philological or archaeological nature. To him land and people are secondary matters, and when he has procured the desired theoretical information, and left the scene of operation, he forgets it all the sooner, since he has always remained a stranger to his surroundings, and has always been treated as such. This could never be the case with me. I had so familiarised myself with Osmanli, Persian, and East Turkish that I was everywhere taken for a native". /"The Story...", Vol. II, New York 1904, s. 286/ Przyjmijmy jednak, że Vámbéry miał problemy ze swą żydowską tożsamością. Tylko jaki ma to związek z postacią Draculi? Czy hrabia wyrażał podobne odczucia? Nic na to nie wskazuje. Wyraźnie za to podkreślał, że wywodzi się od Ugrów, którzy mieli (według niego) pierwotnie przybyć z Islandii i jest z tego dziedzictwa dumny. Pomijając jego błędne umiejscowienie tego ludu, islandzki rodowód praprzodków nieszczególnie pasuje do żydowskiego tropu. Czy hrabia czuł się: "wszędzie jak w domu i wszędzie obco"? Marcela podaje, że ma na to wskazywać fragment w którym hrabia dopytuje się czy jego wymowa angielska jest dobra gdyż chce by w nowym kraju nie postrzegano go jako cudzoziemca, gdyż taki traktowany jest jak nikt. Po pierwsze, nic nie wiemy o tym by hrabia wcześniej miał się udawać na jakieś dłuższe peregrynacje poza Transylwanię, stąd nie możemy wiedzieć nic o jego doświadczaniu obcości. Hrabia mógł nie opuszczać Transylwanii, co przecież nie znaczy, że nie zdawał sobie sprawy, iż jego kraina tkwi niemal w średniowieczu w porównaniu do ówczesnej Anglii. U siebie nieszczególnie musiał przejmować się zachowywaniem pozorów, jak sam powiada: "Tutaj jestem szlachcicem, bojarem. Zwykli ludzie mnie znają i jestem dla nich panem", w nowej rzeczywistości musiał oczywiście w pewien sposób przystosować się do całkiem innych stosunków społecznych. Marcela cytując objaśnienia Draculi kończy na fragmencie: "cudzoziemiec w obcym sobie kraju jest nikim. Ludzie go nie znają; a jeśli go nie znają, to mają go za nic. Wystarczy,jeśli będę taki sam jak reszta, tak by nikt nie zatrzymywał się na mój widok, albo, słysząc, jak mówię, nie przerywał mi wpół słowa, by rzucić z wyższością: »Aha, cudzoziemiec!«”. /"Dracula-wampir-Żyd...", s. 29/ Moim zdaniem zbyt wcześnie jednak uciął wypowiedź hrabiego przez co wypaczył sens tego czym powodował się hrabia: ">>Aha, cudzoziemiec!<<. Tak długo byłem panem, że muszę być nim nadal, a przynajmniej nie dopuszczę do tego, by ktoś okazywał mi wyższość". /B. Stoker "Dracula", Wyd. Zielona Sowa, Kraków 2005, s. 26/ Mamy zatem arystokratę który nie tyle obawia się uznania za obcego ale nie mogącego dopuścić by został potraktowany nieodpowiednio do swej pozycji. "... według Kittlera był on także pewnego rodzaju wampirem, na co wskazywałoby z jednej strony owo połączenie szpiegostwa, orientalizmu i maskowania swojej tożsamości, a z drugiej – związek, jaki można dostrzec między jego nazwiskiem angielskim określeniem wampira (vampyre). Kittler zauważa zresztą, że w notatkach Stokera Vámbéry pojawia się przed nazwą vampyre, tak jakby jego osoba w ogóle czyniła możliwym pojawienie się postaci wampira". /"Dracula-wampir-Żyd...", s. 28/ Wiadomo, że Stoker zaczął zbierać materiały do swej powieści zanim jeszcze spotkał Vámbéry'ego i wiadomo, iż od początku miała to być opowieść o istocie pochodzącej gdzieś z Europy Środkowej, istocie wysysającej krew. Czy rzeczywiście Stoker musiał spotkać węgierskiego poliglotę by napisać książkę właśnie o "wampirze"? Byłoby chyba obrażaniem jego inteligencji i wiedzy sugerowanie, że nie słyszał o wampirycznym hrabim Ruthwenie - Johna Polidoriego (który wówczas był dla większości wampirem lorda Byrona), o wystawianym na deskach English Opera House "The Vampire or the Bride of the Isles: a romantic melodrama" (1820) czy o wydawanej przez kolejne dwa lata powieści "Varney the Vampire or the Feast of Blood" (1845-1847). Przez siedem lat zbierał materiały; o charakterze etnograficznym i geograficznym; i opracowywał kolejne wersje swej powieści. Wiadomo, że pośród tych lektur było opracowanie wielebnego Sabine Baring-Goulda "The Book of Were-Wolves" skąd mógł zaczerpnąć co nieco o wilkołakach i wampirach, jak i książka byłego brytyjskiego konsula w Bukareszcie Williama Wilkinsona "An Account of the Principalities of Wallachia and Moldavia. With Various Political Observations Relating to Them" gdzie mógł wyczytać co nieco o Draculi - Vladzie Palowniku. "... the werewolf may have become extinct in our age, yet he has left his stamp on classic antiquity, he has trodden deep in Northern snows. has ridden rough-shod over the mediævals, and has howled amongst Oriental sepulchres. He belonged to a bad breed, and we are quite content to be freed from him and his kindred, the vampire and the ghoul (...) The Serbs connect the vampire and the were-wolf together, and call them by one name vlkoslak". /"The Book...", Denver CO. 2007, s. 14, s. 38/ "Their Voïvode, also named Dracula (...) Dracula in the Wallachian laguage means Devil...". /"An Account of the Principalities of Wallachia...", London 1820, s. 19/ Wiadomo, że Stoker spotykał się z Vámbérym w kręgu, którego centralną postacią był Henry Irving, dzięki któremu na ogół mogli się spotykać w Beefsteak Room przy Lyceum Theatre. Uczestniczył w nich również Thomas Henry Hall Caine, który z czasem mocno zaprzyjaźnił się ze Stokerem, to właśnie Caine kryje się pod kryptonimem: "Hommy-Bag" z tytułowej karty "Draculi", a on sam odwdzięczył się Stokerowi obszernym podziękowaniem rozpoczynającym zbiór "Cap'n Davey's Honeymoon, The Last Confession and The Blind Mother", gdzie napisał: "Down to this day our frienship has needed no solder of sweet words to bind it, and I take pleasure in showing by means of this I am richer than you are by one friend at least". Caine wspomina, że podczas tych spotkań snuli szereg opowieści "niesamowitych", a to żydzie Wiecznym Tułaczu, a to o Latającym Holendrze czy Demonicznym Kochanku. Jak sam wspominał: "I spent time and energy and some imagination in an effort to fit Irving with a part, and the pigeonholes of my study are still heavy with sketches and drafts and scenarios of dramas which either he or I or our constant friend and colleague Brain Stoker (to whose loyal comradeship we both owed so much) thought possible for the Lyceum Theatre. I remember that most of our subjects dealt with the supernatural, and that the " Wandering Jew," the "Flying Dutchman," and the " Demon Lover " were themes around which our imagination constantly revolved. But in spite of the utmost sincerity on all sides our efforts came to nothing, and I think this result was perhaps due to something more serious than the limitations of my own powers". /tegoż "My Story...", London 1908, s. 349/ Nie byłoby dziwnym stwierdzenie, iż Stoker mógł skorzystać na tym co opowiadał Vámbéry na tych spotkaniach, że pod wpływem tych opowieści zdecydował ostatecznie o umiejscowieniu zamku Draculi w dzikiej Transylwanii, a nie w Styrii, jak pierwotnie zamierzał. Można się zgodzić z konceptem, iż tworząc postać Arminiusa z uniwersytetu w Budapeszcie "podziękował" w ten sposób Vámbéry'emu. Tylko jak Vámbéry ma reprezentować biedotę żydowską zgromadzoną w slumsach i wzbudzającą socjalny lęk u Anglików? Nikt, spośród tych którzy w swych interpretacjach podają jako argument, że autor "Hungary in Ancient, Medieval and Modern Times" miałby być protoplastą postaci Draculi na co wskazuje fakt że w notatkach jego nazwisko pojawi się przed określeniem: "wampir", nie podaje najistotniejszej informacji - to o czym miała być ta książka przed spotkaniem obu panów?
  14. Przełom wieków XIX i XX

    Suszonymi, mrożenie to już ewentualnie dodatkowy efekt otoczenia. W przypadku Amundsena to nie wziął tej metody od Eskimosów o ile wierzyć jego słowom: "I should like to know whether any road has been marked out with dried fish before; I doubt it". /tegoż "The South Pole. An Account of the Norwegian Antarctic Expedition in the "Fram," 1910 — 1912" transl. A.G. Chater, Vol. I, London 1912, s. 219/
  15. Koronawirus

    Podobnie jak w przypadku osoby, która codziennie udawała się do pracy przez park, a wskutek ograniczeń musiała zmienić swą zwyczajową trasę i spadł jej na głowę kawał gruzu zabijając na miejscu. Zatem będzie ofiarą dla socjologów ale nie dla statystyk medycznych. A potwierdzeniem powodów nieudzielenia pomocy jest anonimowy wpis na FB.
  16. Przełom wieków XIX i XX

    Może i trafnie został wybrany temat, tylko myślę tu o różnych postawach wobec tego arktycznego wyścigu. Robert Scott wydaje się być postacią wyrosłą jeszcze z obyczajowości edwardiańskiego, gdy Roald Amundsen zwiastował już inne, bliższe nam duchowo czasy? Brytyjczycy przeżyli trzy różne fale postaw wobec Scotta, pierwsza to oddanie hołdu heroicznemu bohaterowi; druga to okres ostrej krytyki niekompetentnego, lekkomyślnego, nie umiejącego dowodzić grupą ludzi podróżnika. Wreszcie kolejna - gdy próbuje się przy zachowaniu krytycznej oceny różnych posunięć jak i samej osoby, przywrócić jednak nieco należnego Scottowi uznania. I ten spór wokół przegranej i śmierci trwa do dziś, skoro w sprawie Scott ver. Amundsen mówi się wręcz o rewizjonizmie i walce z takim ujęciem; vide biografia pióra Davida Crane'a "Scott of the Antarctic. A Life of Courage, and Tragedy in the Extreme South" (z 2005 r.), czy też dedykacja z książki Ranulpha Fiennnesa brzmiąca: "To the families of the defamed dead" i objaśniająca wprost intencje tego słynnego podróżnika (w tegoż "Captain Scott" z 2003 r.). Na mit czy legendę Scotta; wolę te określenia zamiast ideologii; a właściwie jego czasowe utrwalenie wpływ mogła mieć pierwsza wojna światowa ("hopeless heroism"). I do dziś w wielu publikacjach pojawia się w ten czy inny sposób topos dżentelmena. Faktem jest, że Amundsen złamał niepisane zasady rywalizacji rozpuszczając nieprawdziwe informacje o celu swej wyprawy. Co zostało zauważone nie tylko przez mieszkańców Zjednoczonego Królestwa, Jules Alfred Rouch, który sam był uczestnikiem jednej z polarnych wypraw Jeana-Baptiste'a Charcota, autor m.in.: "Le Pôle Sud, histoire des voyages antarctiques", "Le Pôle Nord, histoire des voyages arctiques" czy "Récits et aventures polaires", w 1934 r. wyraził się o postępowaniu Amundsena: "n’était pas élégant". Faktem jest, że Amundsen jaka mógł przedłużał moment powiadomienia Scotta o tym, faktem też jest, że w swych wspomnieniach kłamał, że powiadomił go w kilka dni po opuszczeniu Madery, w rzeczywistości kablogram został wysłany po 26 dniach. Faktem jest, że choć obaj chcieli być pierwszymi, to dla Amundsena był to główny (jeśli nie jedyny) cel, a w jego osiągnięciu przejawiał pewną bezwzględność (i nie chodzi tu o jedzenie psów), nieprzypadkowo film dokumentalny o tej postaci nosi dość dwuznaczny tytuł "Frosset hjerte", a jest to produkcja nie brytyjska tylko norweska (dokładniej norwesko-czeska, ale to w głównej mierze produkt norweski za sprawą reżyserów, scenarzystów i firmy produkcyjnej - Motlys), a film oparto głównie na biografii jaką napisał Tor Bomann-Larsen ("Roald Amundsen - en biografi" z 1995 r.). Scott realizował własny plan w ramach którego ważną częścią były badania naukowe, tak na marginesie to Scott powinien znaleźć się na sztandarach organizacji walczących z globalnym ociepleniem. Dla Amundsena badania naukowe były chyba jedynie pretekstem pozwalającym sfinansować wyprawę. A wypada pamiętać, że Amundsen otrzymał pieniądze na wyprawę na biegun północny, a już wcześniej francuski sąd nakazał mu zwrócić część funduszy uznając, że zostały wydatkowane niezgodnie z przeznaczeniem. Kto wie jakby potoczyła się ta rywalizacja gdyby Scott skupił się jedynie na samym wyścigu. Może najtrafniejsze ujęcie różnic mentalnych obu podróżników znajdziemy nie w różnych biografiach a w teatralnej sztuce. Ted Tally znany jest najbardziej za sprawą scenariusza do "Milczenia owiec" ma jednak również na swym koncie nagrodzoną sztukę "Terra Nova" (Obie Award z 1977 r.; przyznawana przez pismo "The Village Voice" i American Theatre Wing, pierwotnie wystawiona pod tytułem "Heart in the Ice"). W tej sztuce obaj podróżnicy szczęśliwie powracają z bieguna, mamy przeskoki miejsc zdarzeń - raz jesteśmy w Europie a za chwilę na Antarktydzie. Gdy Amundsen przekonuje Scotta, że powinien on porzucić Evansa, który jest ciężarem, wywiązuje się pomiędzy oboma panami taki dialog: "SCOTT: Should I just shoot him then, like one of your dogs? Damn it, perhaps we could eat him as well—just to be absolutely logical! It’s my fault he’s here. Can’t you see I’m responsible for his life? AMUNDSEN: (furiously) For many lives! There’s one way to live here, one only! Everything is a tool—a boot, a sled, a dog—and a hand, an arm, even a man! If it breaks down you throw it away and you march on! It’s brutal, yes! And it’s ugly. But anything else is sentiment and it will kill you!195 S.: There’s a wall. I can see myself approaching from a great distance—and at last I come to it. On this side I’m something like myself. On the other side I’m lost, I have no name. (Pause) Can’t you understand? Where is the point at which the entire thing becomes worthless?". /tegoż "Terra Nova", Dramatists Play Service Inc., New York 1982, s. 38; podkreślenie - moje/ Carl Murray, w swej dysertacji "Scott of the Antarctic': The Conservation of a Story" stwierdził, że w postawie Scotta nie było nic "brytyjskiego", "angielskiego" ani nic "edwardiańskiego", miała być to sytuacja uniwersalnych ludzkich wyborów (: "universal human situations and choices"), tylko że takie ujęcie nie wyklucza wcale wpływu brytyjskiego/edwardiańskiego ducha na takie a nie inne zachowanie. Murray uznając za trafne przedstawienie różnic w postawach w sztuce Tally'ego nie zwrócił uwagi na inny fragment: "A.: And what a moment to be there first. Oh yes. How many lifetimes would we given for that? (Pause.) You and me, we're the same, eh? But you act the fine gentleman, and I'm only a filthy barbarian. A killer of dogs (...) A.: Think of it as a sporting gesture. Scott! Just a bit of healthy open-air competition. Isn't that part of playing your damned game? As for the dogs, I won't apologize for common sense. A husky is fifty pounds of dinner hauling you along until you need to eat it. S.: There are rules. Codes, standards, among civilized men! One oesn't cease behaving properly simply because one is entering a wilderness. All the more reason to set an example. (Pause.) You'll never understand. You're not English". /tamże, s. 19-20; podkreślenie - moje/ Scott i jego towarzysze nie byli przecież pierwszymi brytyjskimi podróżnikami którzy zginęli w trakcie swych eksploracji, zadziwia więc skala ówczesnych uroczystości kommemoratywnych w Anglii. Mamy króla, który czyni wyłom w swych zwyczajach co do uczestnictwa w ceremoniach pogrzebowych, co więcej na mszę żałobną przybywa jako "zwykły żeglarz": "'The King, in addition, had attended the memorial service in St Paul’s on 14 February, thereby making an exception to the custom of attending only royal funerals (...) The Year 1913 Illustrated' observed that he was there “as a fellow sailor rather than as King. There was no State entry, he was simply greeted at the south door by the Bishop of London and the Dean of St. Paul’s, and by a small number of the clergy. Immediately the King had taken his seat there began one of the most exquisitely simple and homely services ever held in the beautiful cathedral". /C. Murray "'Scott of the Antarctic...", Submitted in fulfilment of the requirements for the degree of Doctor of Philosophy, University of Tasmania, October 2006; s. 83 i przyp. 72/ Kraj ogarnia mania wyłożenia historii Scotta dzieciom, jako stosowny wzorzec do naśladowania: "Barely forty-eight hours after the announcement of the disaster, the London 'Eveninig News' appealed for Scott's story to be read to schoolchildren to coincide with the St Paul's memorial service. 'Let us tell the children how Englishmen can die..., let us not lose a great opportunity; let us not forget to implant this glorious memory in the hearts of the children that will succeed our own (...) The initiative was taken up throughout the country, with education officers in Bristol, Leeds, Liverpool and Nottingham directing headmasters to arrange for Scott's story to be read in their schools. As the bells od St Paul's struck twelve and the cathedral memorial service began, 1,500,000 children in elementary schools in London, and at least fifty other towns and cities, gathered to hear 'The Immortal Story of Capt. Scott's Expedition - How Five Brave Englishmen Died', by the writer and floklorist Athur Mache. The story began: 'Children: You are going to hear the true story of five of the bravest and best men who have ever lived on the earth since the world began (...) and when they knew that there was no hope for them they laid down their lives bravely and calmly like true Christian gentlemen'. Reports stated that 750,000 pupils in LCC schools [chodzi o podopiecznych podległych władzom London County Council - secesjonista], and a further 750,000 children in towns from Invereighty in Forfar to Calstock in Devon were read the story of Scott of the Antarctic on Friday, 14 February 1913". /M. Jones "The Last Great Quest. Captain Scott's Antarctic Sacrifice", New York 2003, b.p. ed. elektron.; skany fragmentów tego pamfletu można przejrzeć w kolekcji on-line Dundee Heritage Trust/ Amundsen wyścig na biegun wygrał ale przegrał wyścig o miejsce w pamięci społecznej. Scott pozostawił ze swej wyprawy więcej badań, więcej prac naukowych odnosi się do jego obserwacji. W kulturze popularnej jest częstszym "gościem" niż Amundsen, częściej jest bohaterem literackim czy poetyckim, częściej jest adresatem mniej bądź bardziej udanych wierszy. No i "wyższość" Scotta ostatecznie potwierdza fakt, iż to on a nie Amundsen stał się bohaterem spółki Monty Pythona...
  17. Przełom wieków XIX i XX

    W tej ostatniej kwestii niewiele się zmieniło, choć wielu mushers opowiada się za niestosowaniem bicza przy szkoleniu czy prowadzeniu to praktyka na ogół jest inna. A przepisy na Iditarod (największej imprezie wyścigów zaprzęgów) nie zabraniają wprost jego używania, zdyskwalifikowanym można zostać jedynie za nadużywanie tego narzędzia. Wystarczy wejść na stronę helpssleddogs.org by przekonać się, że niepotrzebne okładanie biczem nie jest czymś wyjątkowym. Na Grenlandii mieszkańcy biczy używają "od zawsze", i paradoksalnie - proekologiczne działania władz sprawiają, że będą one częściej w użyciu. "During this time, the main means of transportation is by dog sled. Local authorities prohibit the use of snowmobiles for transportation, except for public use such as for mail delivery, for ecological reasons. Accordingly, sled dogs tied to pegs near shorelines are part of the landscape of Siorapaluk. In effect, dogs outnmber humans - over two hundred sled dogs live in Siorapaluk. Children learn how to mnipulate a whip from a very early age". /N. Hayashi "Environmental knowledge in motion the ingenuity nad perseverance of hunters in North Greenland", w: "Ecocultures. Blueprints for Sustainable Communities" ed. S. Böhm, Z.P. Bharucha, J. Pretty, Oxon - New York 2015, s. 65/ "Whips are often considered to be one of the most important tools in training a dog team. They are about 25 ft long and are constructed fro sealskin and whale skin. Much practice and skill is needed to use the whip corectly. To travel by dog sled, it is necessary to have control over the dogs". /K.A. Shannon "Dog Sledge in Inuit Culture", w: "Encyclopedia of the Arctic" ed. M. Nuttall, Taylor & Francis e-Library 2005, s. 500/ Oczywiście nie każde użycie bicza to brutalne czy niepotrzebne okładanie. Co do gentlemanów, Amundsena i użycia psów... bardzo interesujące i wnikliwe opracowanie "psiej kwestii" znaleźć można w "Roald Amundsen’s Sled Dogs. The Sledge Dogs Who Helped Discover the South Pole" pani Mary R. Tahan, która jako pierwsza zebrała rozproszone informacje o psach dzięki czemu udało się jej zidentyfikować imiennie chyba wszystkie ze 116 psów jakie znalazły się ostatecznie u brzegu Antarktydy. Obraz jaki się wyłania z jej opracowania wskazuje, że Amundsen widział zadania psów na takiej samej zasadzie jak śpiwór czy sanie. Psy zabijano nie tylko z braku racji żywnościowych dla ludzi ale i wtedy gdy uznano (czy też: gdy Amundsen uznał), że spełniły swą rolę. Co nie wykluczało wcale zrodzenia się pewnej więzi emocjonalnej, jak w przypadku Amundsena i jego ulubieńca Lasse. Pomimo tego, że Amundsen był przekonany o słuszności obranej przezeń strategii użycia psów; a rzeczywistość ją potwierdziła; to widać, że i on czuł potrzebę wytłumaczenia swych decyzji. I nie chodzi już o samo jedzenie psów ale jedynie o ich zabranie i wykorzystanie w tak niesprzyjających warunkach, co rodziło oskarżenia o przysparzanie im niepotrzebnych cierpień. "It was on this diary, January 6, that Amundsen finally breathed a true sigh of relief and poured his relief out in the form of a lengthy diary entry about the dogs...: 'Our dogs all are overly fed. Today they could not eat their meat rations. They are now - almost without exception - all big, round and fat. I dare say that they are now at the height of power and liveliness, and they will mature to perfom fine work (...) To the many who were convinced that the expedition would become [one of] animal abuse from beginning to end, [this is] a reminder. I wish I had these tender persons under my ministrations. Hypocrites, they are. [Extreme expletive!] I dare say confidently that the animals love us. And not alone because of the plenty of food that they have been given at all times, but also - and especialy, I believe, because of the loving care. I have with my own eyes seen people spare some of their meal rations to feed to their dogs, when they could [the dogs] had a health problem. Only because the loved them so much. Follow their example, my ladies and gentlemen, animal protectors'". /tejże "Roald Amundsen's Sled Dog...", Cham 2019, s. 195/ Choć chwalenie się okrągłymi i tłustymi psami w kontekście późniejszych wydarzeń w Butcher Shop wydaje się być nieco niefortunne, trochę tak jakby kanibale tłumaczyli się, że przecież schwytanym przez nich podróżnikom nie działa się krzywda, nawet przez kilka dni podejmowali ich obfitymi ucztami... Amundsen nie chwalił się jednak zbytnio tym, że już na pokładzie "Fram" pozbywano się części szczeniąt, które urodziły się w czasie morskiej podróży, zwłaszcza tych które okazywały się sukami. Przy okazji Amundsen przejawiał nieco groteskowy humor powiadając, że ofiarowuje słabszą płeć albatrosom, które na pewno uznały to smaczne kąski ("certainly found the new born puppies very tasty"). Pierwsze psie ofiary podczas pracy w zaprzęgach (kiedy zakładano składy na 81º i 82º) to głównie psy z zaprzęgu Amundsena (pięć na osiem). Jego towarzysze zauważali, że miał problemy z prowadzeniem zaprzęgu, zbyt ostro traktował swe psy, a w konsekwencji jego team był w najgorszym stanie. "Amundsen’s dogs in particular died slow, painful, gruesome deaths. And his inability to handle them was witnessed and documented by some of the other men (...) Johansen watched and critiqued Amundsen’s team: “The Chief ’s dogs are the worst”. Ski-champion Olav Bjaaland, whose observational skills were exceptional, wrote in his diary, “The boss and his dogs are struggling worse than bad”. Even Amundsen admitted to his diary, ´My dogs were diffcult to drive forward today' (...) Bjaaland had to take onto his sledge 50 kilos of weight from Amundsen’s sledge, and consequently struggled with the heavier load, noting that Amundsen could not handle his dogs even though he beat them with astounding force. Amundsen’s cold, hungry, and sore-footed dogs were forced to march at the end of a whip. The journey was diffcult for all the dogs, but it was Amundsen’s dogs who suffered the most". /tejże "The Canine Explorers – the Sled Dogs Who Helped Roald Amundsen Reach theSouth Pole", "Journal of Antarctic Affairs", Vol. III, July 2016, s. 37-38/ Brytyjski ogląd tego wyścigu: "The famouse race to the South Pole in 1912 between England and Norway was a case in point, for the outcome should have served as a warning that clinging stubbornly to the British way of doing things could lead not only to failure but also to tragedy. Robert Falcon Scott placed his trust in machines and horses, neither of them suited for the bitter climate of Antarctica; Roald Amundsen won the race handily becouse he had planned to use-and then to eat-dogs, which no English gentleman would have thought of, much less dared to do. After two centuries of outdistancing other European nations in exploration and colonization, England came up ignominiously short (...) The British proceeded to salvage what they could out of failure. Scott was promptly canonized as a martyred hyro, schoolchildren for a generation afterward were taght that the British discovered the Pole, and a line from one of Scott's final letters was wildly admired 'We have been to the Pole and we shall die like gentlemen'". For Englishmen, dying well had become the best revenge". /C.D. Eby "The Road to Armageddon. The Martial Spirit in English Popular Literature 1870-1914", Durkham and London 1988, s. 250; podkreślenie - moje/ Co do zmiany stosunku do zwierząt... kiedy w 1821 r. pułkownik Richard Martin, irlandzki polityk i ziemianin, przedstawił projekt ustawy o maltretowaniu zwierząt w brytyjskiej Izbie Gmin (opracowany wraz z Johnem Lawrencem, autorem "Philosophical and Practical Treatise on Horses and on the Moral Duties of Man towards the Brute Creation" i lordem Erskine'em) miał wzbudzić śmiech u większości parlamentarzystów, a on sam stał się bohaterem szeregu karykatur. Ostatecznie ustawę przyjęto w następnym roku jako "An Act to prevent the cruel and improper Treatment of Cattle". Co ciekawe, parlamentarzyści "stosownie" zmienili niejako ducha tego projektu: "... ustawa została przeforsowana, jednak w takim brzmieniu, by sankcje za znęcanie się nad niektórymi zwierzętami uznano za bezsensowne, a wymierzane były jak za naruszenie czyjejś własności". /N. Łukaszewicz "Prawa zwierząt w kontekście społeczeństwa obywatelskiego i przeobrażeń cywilizacyjnych", praca magisterska napisana w Zakładzie Metodologii Badań Politologicznych i Prognozowania Politycznego pod kierunkiem prof. nadzw. dr hab. A. Sepkowskiego, Łódź 2010s. 69-70/
  18. Koronawirus

    Jak najbardziej zgodzę się ze stwierdzeniem, że dwoje ludzi to nie epidemia, dziesięć osób to też pewnie nie jest epidemia, możliwe nawet że dla niektórych i 4 przypadki na milion to jeszcze nie jest epidemia. Tak to już jest, że jednak każda epidemia od czegoś się zaczyna, z reguły to nie jest od razu kilkaset osób tylko jakiś pojedynczy przypadek. Stąd analizujący przebieg epidemii poszukują tzw. pacjenta "0", co pozwala im potem próbować prześledzić dynamikę i drogi rozprzestrzeniania się infekcji. Oczywiście jancet ma prawo przyjąć takie a nie inne kryteria według których będzie sobie liczył początek epidemii. Nie wiem tylko czy włoskie władze należy chwalić za szybkie wprowadzenie pierwszych decyzji przeciwepidemicznych ( kwarantanna) czy ganić za przedwczesne działania i poddawanie się panice, gdyż pierwsze decyzje podjęto w tym kraju przy 1,488 przypadka na milion mieszkańców. Komu wyjdzie? Mnie - nie, a według przyjętych przez janceta kryteriów - też nie. Populacja chińskich prowincji i terytoriów liczona bez Hubei to 1 369 060 000 osób, zainfekowanych zostało tam 13254 osób, według raportu z 15 marca gdy WHO podawało jeszcze dane w rozbiciu na poszczególne prowincje. 4 przypadki na milion to dla tych prowincji 5712,92 zainfekowanych.
  19. Koronawirus

    Ponoć nawet powstała w MON koncepcja poszerzenia naszych granic, zwłaszcza tej zachodniej i południowej, wszystko rozbiło się o nieprzychylną postawę Czechów (ci przebąkiwali coś o powtórce z Monachium) i Niemców (którzy oświadczyli, że może i by się zgodzili ale jakby to nie PiS rządził w naszym kraju). A na poważnie... dla tych co utracili pracę jest świadczenie dla bezrobotnych i epidemia nic w tym zakresie nie zmienia. Postuluje Tyberiusz odszkodowania za utratę pracy z powodu epidemii? Trudno zrobić coś dla tych pracowników, którzy musieli dokonać tego typu wyborów: pomiędzy pracą a rozdzieleniem. Nie bardzo wiem co postuluje Tyberiusz? Tym pracownikom, którzy zostali za granicą rząd miałby zwracać podwyższone koszty uzyskania przychodu plus rozłąkowe a tym co zostali z rodzinami zrekompensować utracone przychody? Jak rozumiem, Tyberiusza aż rozpiera by obwieścić światu, że PiS daje za mało a on dałby więcej i wiedziałby lepiej do kogo kierować taką a nie inną pomoc. By nas przekonać, że nie chodzi mu jedynie o puste bicie piany i chęć przywalenia rządowi sięga po konstruktywne oceny: od durszlaka do kartonu. Dodatkowo oburza go, że zasilone mają być banki oraz duże i średnie przedsiębiorstwa. A jak wyobraża sobie Tyberiusz wsparcie dla pracowników zagrożonych utratą miejsc pracy? Na mój prosty rozum, niezależnie od wielkości przedsiębiorstwa to głównie od pracodawcy zależy zachowanie miejsc pracy, a ten kieruje się płynnością finansową i stanem swego biznesu. Pracodawca może przetrwać zły okres gdy będzie mógł z bankiem renegocjować spłatę kredyty, gdy będzie mu łatwiej zaciągnąć kredyt, gdy uzyska czasowo zwolnienie bądź odroczenie pewnych należności i opłat, gdy otrzyma dopłaty za utrzymanie miejsc pracy. A to wymaga by największy strumień pieniędzy szedł do banków czy właśnie przedsiębiorców a nie pracowników. Tak to już jest, iż wokół dużego i bogatego i mały się pożywi. Duże przedsiębiorstwa to setki małych firm wypracowujących dochód dzięki istnieniu właśnie niego. Lepiej byłoby zatem gdyby kondycja finansowa tych pierwszych była jak najlepsza. Można dyskutować na ile sensowne są propozycje rządowe, można jak najbardziej słusznie krytykować go za nieuwzględnienie wielu sensownych zmian proponowanych przez opozycję. Prawem opozycji jest mówienie, że oni zrobiliby wszystko lepiej, prawem opozycji jest domaganie się by wydać więcej i większej grupie ew. beneficjentów. Zwłaszcza, że nie muszą martwić się o sfinansowanie swych propozycji. Dobrze by było gdyby jednak wiedzieli ile chcą wydać, dlaczego tyle i jak to sfinansować. Jakkolwiek rząd długo karmił nas opiniami o świetnym stanie naszych finansów to przecież opozycja twierdziła, że jest inaczej. I skoro rzeczywiście tak uważała to tym bardziej wie, że pula "wolnych" środków jest ograniczona i pewnie mniejsza niż twierdzi to rząd. Zatem koncert życzeń powinien być ograniczony. Jestem pewien, że niedługo wirusolodzy odkryją, że SARS-CoV-2 wywołuje nie tylko uszkodzenia w płucach ale i w mózgu. Podejrzewam że wirus zaatakował zarówno tych rządzących którzy prą do majowych wyborów jak i tych z opozycji co mówią, że korespondencyjne głosowanie to krew na rękach prezydenta. Jak i tych co plotą o durszlakach. Poza tym jaka tam epidemia i związane z nią problemy ekonomiczne? Przecież to jedynie "cyrk" i "zarządzanie strachem na szkodę kultury i życia społecznego", jak łaskaw był się wyrazić Tyberiusz na pewnym portalu społecznościowym.
  20. Koronawirus

    Zapewne nie dowiedziałbym się, a to stąd że to są nieco dziwne dane. Epidemia we Włoszech rozpoczęła od dwójki Chińczyków, według raportów WHO podano to na dzień 31 stycznia (pierwszy Włoch w raportach pojawił się 7 lutego). Stąd 27 marca byłby 57 dniem epidemii w tym kraju licząc od turystów chińskich bądź 50 dniem epidemii licząc od przypadku Włocha , ten spadek miałby przypadać 29 marca (: wczoraj - jak napisał wtedy jancet) czyli w 59 bądź 52 dniu epidemii. To może mi objaśnić jancet dlaczego dlań epidemia w tym kraju rozpoczęła się dopiero 26 lutego? I czy mógłby mi objaśnić jak liczył te średnie siedmiodniowe?
  21. Koronawirus

    Powiedziałbym, że po pierwsze z przyczyn politycznych. WHO podając przy różnych zagrożeniach dane stosuje różne wyróżnienia, na ogół tak jak inne instytucje międzynarodowe podaje zestawienia dla różnych państw. Jako że to w Chinach wszystko się rozpoczęło WHO podawało też dane z każdej chińskiej prowincji, uznając zapewne że sytuacja poza Hubei jest ustabilizowana przestała podawać dane tak szczegółowe 16 marca. Podejrzewam, że gdyby jancet był mieszkańcem Islandii to na jakimś forum zaprezentowałby swe modele dla własnego kraju i dwóch prowincji chińskich, i nie przeszkadzałby mu w tym fakt, że porównuje sytuację w kraju z prowincjami które są 169 czy 197 razy bardziej ludne. Cóż, jak mniemam władze chińskie zdają sobie sprawę z wielkości własnych prowincji i liczby ich ludności. Jak mniemam potrafią też wyliczyć sobie jak wygląda sytuacja w całym kraju a jak w prowincji gdzie przebież zarażeń miał najgwałtowniejszy przebieg. Wiedząc to władze chińskie jednak uznały, że mają do czynienia z epidemią. Widać nie podzielały ironii "wielkich liczb" janceta. Jestem pełen podziwu dla janceta, że potrafił wyliczyć średnią siedmiodniową dla Hubei od pierwszego dnia epidemii w tej prowincji, ja bym chyba tego nie potrafił na podstawie raportów WHO, zważywszy na pewne zamieszanie jakie panowało w podawaniu danych z Chin w pierwszych raportach. Ja bym powiedział, że w miarę sensownie można to zacząć liczyć dopiero od 26 stycznia, a to stąd, że np. WHO nie podało danych dla tej prowincji z dnia 22 stycznia, dla 23 i 24 stycznia podała tę samą liczbę przypadków a raport przedstawiający sytuację w dniu 25 stycznia nie obejmuje danych z Hubei tylko z całych Chin. Telewizja wystarczy mi by poznać dane dla naszego kraju, internet dla poznania szczegółowych danych dla innych państw. Na stronie firmy którą podał jancet dla przykładu tych co stosują takie jak on modele jasno wyłożono jakie jest podstawowe źródło na którym się opierają. Źródło to jest ogólnie dostępne i jeśli ktoś chce poświęcić nieco czasu to za darmo może sobie opracować stosowne zestawienia. Zatem, gdybym chciał to bym się dowiedział. Niestety trudno mi coś na ten temat powiedzieć, zupełnie nie wiem co opłacani analitycy podpowiadają temu ministrowi, jak rozumiem jancet ma znacznie większą wiedzę w tym zakresie. To co mu podpowiadają?
  22. Koronawirus

    Cóż, jeśli ktoś chce płacić grube pieniądze" za coś co można uzyskać opłacając abonament radiowo-telewizyjny bądź dostęp do sieci to już jego sprawa. A może porównamy sytuację w różnych krajach do sytuacji w całych Chinach a nie jego dwóch prowincjach?
  23. Guadalcanal

    Gwoli ścisłości to właśnie chodzi o armię, doskonale wiem co napisałem. Ja napisałem o żołnierzach którzy na pokładach okrętów marynarki mieli być przetransportowani na Guadalcanal a euklides napisał o zaopatrzeniu. W terminologii euklidesa żołnierze to zaopatrzenie? Odróżniam zasięg od promienia działania, wiem jakie samoloty docierały, a jakby euklides bardziej rzetelnie czytał wpisy z którymi próbuje polemizować to natknąłby się na informację dotyczącą bombowców. Nic natomiast nie stwierdziłem w kwestii tego jakie były zadania tych docierających samolotów. I stwierdzam, że samoloty docierały i wykonywały akcje nad Guadalcanal docierając z Rabaul, stąd stwierdzenie euklidesa o tym, że tej wyspy nie pokrywało żadne lotnisko - nie jest do końca prawdziwe. I nic z tego nie wynika dla obrony tezy euklidesa brzmiącej: transportowce nie miały co robić na wodach Guadalcanalu ze względu na swe duże zanurzenie. Fakty są takie, Japończycy na transportowcach przetransportowali swe wojska i robotników do budowy własnego lotniska, Amerykanie na transportowcach przetransportowali własne siły mające m.in. przejąć lotnisko japońskie. Potem Japończycy próbowali dostarczać zaopatrzenie i wojska na transportowcach. Straty związane w dużej mierze z działaniem lotnictwa sprawiły, że musieli zmienić środki transportowe a istnienie lądowego lotniska znacząco się do tego przyczyniło. Widać Amerykanie nic o tym nie wiedzieli skoro 20 sierpnia przyjęli 12 "Douglasów" z Marine Bombing Squadron 232 i 19 Grumman F4F Wildcats z Marine Fighting Squadron 223. Oczywiście euklides potrafi dowieść, że wówczas lotnisko było gotowe na tyle by nań lądować ale nie na tyle by z niego startować, ale może już tak ze wskazaniem stosownego opracowania.
  24. Guadalcanal

    Trochę poszperałem i nie znalazłem takiej publikacji w której by stwierdzono, że okręty transportowe czy desantowe (zarówno amerykańskie jak i japońskie) nie miały "co robić" na wodach wokół wyspy Guadalcanal z powodu dużego zanurzenia. Może nie były tak gościnne jak te wokół Tulagi, gdzie Japończycy mieli port głębinowy dla hydroplanów, ale nie na tyle by nie można było korzystać z klasycznych środków transportu. Stąd gen. Alexander Vandergrift jak najbardziej z takowych skorzystał gdy realizował swój etap planu "Pestilence" wysyłając na Cactusa grupę transportową GP X. Podobnie Japończycy nie podzielali obiekcji euklidesa stąd już dzień po amerykańskim desancie wiceadmirał Gunichi Mikawa nakazał załadować przeszło pół tysiąca żołnierzy na dwa transportowce celem dostarczenia ich na Guadalcanal, podobnie później postępował kontradmirał Tanako Raizo wysyłający posiłki na transportowcach. Pouczająca jest historia transportowca "Kinugawa Maru" (który ostatecznie został "dobity" przez aliancki myśliwiec 15 listopada) i towarzyszących mu innych transportowców. Nie trzeba dodawać, że ten transportowiec został unieszkodliwiony tuż przy plaży, pod którą dotarł bez problemu związanego z "wielkością zanurzenia". Łatwo znaleźć o tym informacje gdyż choć co prawda transportowiec "Kinugawa Maru" może się niczym nie wsławił ale stał się znany za sprawą mordu jakiego dokonano na jego załodze (w styczniu 1943 r.), której udało się uratować, a którego dopuścili się w szpitalu polowym amerykańscy żołnierze z 147th Infantry Regiment. Może sobie zatem euklides łatwo "wystukać" ile wówczas japońskich transportowców zniszczono a ile uszkodzono. Gdy na wyspę przybył gen. Roy Stanley Geiger (na początku września) by objąć dowództwo nad Marine Air Wing 1, już 4 września wydał rozkaz by lotnictwo atakowało każdą barkę (supply barges) jaką dostrzegą, a nie: każdy niszczyciel. I jak na zawołanie w pobliżu wyspy pojawiło się następnego dnia piętnaście japońskich barek, co prawda lotnictwu udało się zatopić tylko jedną z nich ale jak się szacuje zabili połowę z przewożonych japońskich żołnierzy. /por. P.B. Mersky "Time of the Aces: Marine Pilots in the Solomons"/ Dopiero tego typu doświadczenia sprawiły, że japońska armia musiała przesiąść się na inne (szybsze) środki transportu. Zatem to lotnictwo alianckie było zapalnikiem do tej przesiadki a nie wielkość zanurzenia transportowców. Cóż, jak mniemam nawet euklides nie będzie dowodził, że w ten sposób Japończycy starali się dostarczyć na tę wyspę własnych żołnierzy. Stąd nawet gdy skupiono się już głównie na dostarczaniu sprzętu i zaopatrzenia to nieliczne wzmocnienia osobowe wciąż próbowano dostarczyć również na klasycznych środkach morskiego transportu. To że walki toczono w tym miejscu przed ukończeniem nic nie zmienia w ocenie. Gdyby Japończycy swe lotnisko ukończyli i ściągnęli swe lotnictwo aliantom znacząco trudniej byłoby "ugryźć" wyspy z tego archipelagu, tak jak ukończenie lotniska przez sprawiło, że to teraz Japończykom trudniej było je "ugryźć". A Amerykanie przybyli w zasadzie w ostatniej chwili: 7 sierpnia, a Japończycy spodziewali się pierwszych samolotów w połowie tego miesiąca. Japończycy widać nie podzielali opinii maxgalla skoro bardzo szybko zareagowali na utratę swego lotniska, bo już tego samego dnia popołudniu. W amerykańskich publikacjach historycznych lotnisko nazwane na cześć majora Loftona Hendersona (poległego na Midway) określane jest jako COG - center of gravity, co jest pojęciem z zakresu wspólnej doktryny wojennej (można się z nią zapoznać na stronie amerykańskiego Joint Chiefs of Staff szukając dokumentacji typu: "Joint Publication 3-0, "Doctrine for Joint Operations"). Major USAF Jeff D. Philippart tak to ujął: "Henderson Field was a center of gravity (COG) during the Guadalcanal campaign. Joint doctrine defines COGs as, “those characteristics, capabilities, or sources of power from which a military force derives its freedom of action, physical strength, or will to fight.”2 Airplanes that operated from Henderson Field provided the joint military forces with significant tactical capabilities, which included defensive counterair (DCA), interdiction, and close air support (CAS). The Japanese military recognized that Henderson Field was a COG during the course of the campaign as they repeatedly attacked the air base with ground assaults and air and naval bombardment. Importantly, with the current focus of the US Air Force on conducting expeditionary military operations, Henderson Field provides several lessons that are relevant to contemporary military planners. Key force enablers (e.g., maintenance, runway repair, and airfield security) were vital to air operations from Henderson Field during the Guadalcanal campaign. These force enablers remain vital in the use of airpower from contemporary expeditionary air bases. Thus, Henderson Field provides a historical example of the expeditionary airfield as a COG for joint military operations. It also demonstrates that key force enablers provide the critical capabilities for the use of airpower from austere airfields". /tegoż "The Expeditionary Airfield as a Center of Gravity Henderson Field during the Guadalcanal Campaign (August 1942–February 1943)", Air Command and Staff College "Wright Flyer Paper", No. 19. Maxwell Air Force Base, Alabama 2004, s. 1-2/ Warto jednak podać jak były rozmieszczone? Na początku lipca Japończycy mieli bazy w/na: Polos, Raboul, La Salamaua, Gosmolow, Buko Island, Bougainville, Guadalcanal, Truk Islands, Marshall Islands i Gilbert Islands. Z tych, baza na tych Gilbert Islands była najbliżej szlaku transportowego prowadzącego z Hawajów do Australii (prowadzącego w pobliżu alianckich baz na: Palmyra Islands, Conton Islands, Samoa, Koso Islands, Elote w Nowych Hebrydach, Nowej Kaledonii) jak i szlaku z Zachodniego Wybrzeża i Kanału Panamskiego (prowadzącego obok: Markiz, Society Islands, Cook Islands, i baz na: Boro Boro Islands, Tonga Islands). A i tak była znacznie dalej niż byłoby to w przypadku sił zgromadzonych na Guadalcanal. Po fiasku "MO" której to operacji nie pomogły przyczółki na Nowej Gwinei, po nieudanej akcji na Morzu Koralowym, jak się wydaje Japończycy mocno ograniczyli swe zapędy ofensywne i Guadalcanal miał być przede wszystkim elementem parasola ochronnego, miejscem dogodnym do przecinania szlaków zaopatrzenia aliantów, i dopiero w dalszej perspektywie - ewentualnie przyczółkiem do późniejszych akcji ofensywnych. "Ten skromny i bardzo nieprzyjazny pas ziemi, jakim był Guadalcanal, ze strategicznego punktu widzenia był całkowicie nieprzydatny. Brak rozwiniętej infrastruktury oraz odpowiednich warunków do zakwaterowania garnizonu nie działał na jego korzyść. Wielkim problemem był brak bazy dla floty (...) Wyspa stała się słynna dopiero w momencie, kiedy Japończycy rozpoczęli na niej budowę lotniska polowego. Ten pas startowy automatycznie stawał się przeciwwagą dla alianckich dążeń w rejonie Wysp Salomona. Kontrola obszaru przy użyciu lotnictwa lądowego bazowania w znaczący sposób ułatwiałaby Japonii przyszłe działania przeciw Nowej Gwinei, gdzie cały czas trwały krwawe walki (...) W książce 'Na wodach Guadalcanalu' Zbigniew Flisowski wskazuje również na istotny związek między tym, co stało się pod Midway w czerwcu 1942 r. a późniejszym zajęciem Guadalcanal: „Jakąś rolę w upatrzeniu bazy na Guadalcanal odegrała klęska w bitwie pod Midway. Utraciwszy nowoczesny, agresywny trzon floty – 4 nowoczesne lotniskowce – sztaby japońskie poczęły myśleć o działaniach eksternistycznych, a więc o zagarnięciu Nowej Kaledonii, Fidżi i Samoa”. Przychylam się do tej opinii, ponieważ te trzy punkty były następnymi etapami planu wojny ofensywnej na obszarze Pacyfiku. Generalna i zwycięska batalia pod Midway miała dać jeszcze większą swobodę działań Połączonej Flocie. Jednak całkowite zwycięstwo zmieniło się w porażkę i admirał Yamamoto zdecydował, że Japonia umocni swoje panowanie na zdobytych obszarach (...) Sytuacja strategiczna pod koniec czerwca 1942 r. była stabilna. Japończycy zrezygnowali z desantów na Nowej Kaledonii, Fidżi i Samoa na rzecz umocnienia swoich pozycji i oczekiwania dogodnego momentu na zajęcie Port Moresby na Nowej Gwinei. W tym celu zdecydowano o budowie lotniska na Guadalcanal". /M. Kubicki "Udział japońskiej Połączonej Floty w bitwie pod Savo 89 sierpnia 1942 r.", "Gdańskie Studia Azji Wschodniej", 2016, Zeszyt 9, s. 30-31; cyt. za: Z. Flisowski "Na wodach...", Poznań 1980, s. 11/ I jeszcze ważna informacja z powyższego artykułu: "Strona amerykańska w 1942 r. zdefiniowała, jak ma przebiegać odzyskanie ziem zajętych przez Japonię na pierwszym etapie wojny. Początkowo ostatecznym celem miała być eliminacja bazy w Rabaul, która przez Stany Zjednoczone była uznawana za najpotężniejszy bastion japoński w tym rejonie. W lipcu zdecydowano, że pierwszym etapem nowej ofensywy będzie zajęcie wysp Tulagi i Guadalcanal celem budowy lotnisk". tamże, s. 31/ Wynikałoby z tego że i Amerykanie mieli podobne pomysły co Japończycy... Tyle że to nieprawda Faktem jest że służby z Milne Bay i stacji radiowej w Fall River popełniły wówczas wiele błędów i zaniedbań przy przekazywaniu informacji, ale ostatecznie meldunki (z dwóch różnych obserwacji) trafiły do dowództwa na Guadalcanal o 18.45 i 21.30 8 sierpnia, zatem najwcześniejsza informacja dotarła sześć godzin wcześniej zanim japońskie okręty odpaliły pierwszy raz torpedy (o godz. 1.38) i zanim kapitan z USS "Patterson" nadał sygnał radiowy i lampą sygnalizacyjną (o godz. 1.43). Tak już na marginesie, "rewelacje" Samuela Morisona o pilotach z "Hudsona", którzy zamiast jak najszybciej udać się by zdać sprawozdanie ze swego lotu tracili czas na popijanie herbatki zostały podważone już w książce "The Shame of Savo: Anatomy of a Naval Disaster" Bruce'a Loxtona i Chrisa Coulthard-Clarka. Kwestię tę wreszcie zbadali historycy z U.S. Navy's Naval History i Heritage Command w 2014 roku, co było efektem długiej batalii jednego z radiooperatorów z australijskiego "Hudsona", wydając ostatecznie opinię, że uwagi Morisona były: "unwarranted". W ogóle walki wokół Guadalcanal przynoszą wiele przykładów; trudnych do wytłumaczenia; gdzie służby wywiadowcze nieszczególnie się popisały, wcześniej maxgall napisał o przeszacowaniu sił aliantów przez Japończyków. John Prados jest autorem szeregu artykułów w których zajmuje się opisywaniem działań wywiadowczych, wraz z Ray'em W. Stubbe'm napisał książkę "Combined Fleet Decoded: The Secret History of American Intelligence and the Japanese Navy in World War II" uznaną przez US Naval Inst. za: Notable Naval Book of the Year 1991. W swym artykule "Solving the Mysteries of Santa Cruz" podaje, że wskutek mocno niedokładnych informacji przesyłanych przez Sekcję F-16 z waszyngtońskiego Office of Naval Intelligence, siły japońskie uznawano za słabsze. Co więcej jednostki które wzięły udział w bitwie u przylądka Santa Cruz, w dzień po tej walce wciąż wywiad lokalizował na wodach macierzystych Japonii. "Based on Ultra, Nimitz warned of a Japanese naval offensive as early as 17 October. But US radio direction-finding and traffic analysis placed only two Japanese aircraft carriers in the battle area, and the ONI estimates located three of the five enemy flattops in home waters when all of them were at sea. Four Japanese flight decks would be at Santa Cruz compared with two American. The disparity would have been even worse save that the Japanese carrier Hiyo , crippled by mechanical failure, was sent away for repairs. The day after the battle, ONI still estimated that an enemy carrier division that had fought at Santa Cruz was in Japan (...) When the cruisers Myoko and Maya bombarded Guadalcanal on 15 October, US intelligence believed the former was in Yokosuka and the latter at Palau". /tekst dostępny na stronie US Naval Institute/ No chyba tak nie do końca i myśliwce z Rabaul docierały w okolice tej wyspy, wiele z samolotów mogło osiągać mniejsze zużycie paliwa co uzyskiwano kosztem pancerza, samoloty miały mało czasu na działania bojowe, wiele z nich nie mogło już dotrzeć z powrotem do bazy, ale docierały. "The Zeros were stretched to the limits of their impressive combat range by the four-hour flight from Rabaul. The Japanese fighters simply did not have enough fuel for protracted dogfights. Zeros also could not maneuver at full throttle for fear of ripping off their external tanks and losing their ability to return to Rabaul. Additionally, to reduce fuel consumption, the Zeros were very lightly armored especially when compared to the heavily armored Wildcats. The difference in armament meant that the six 50-caliber machine guns of the F4F usually shredded the Zero, while the Wildcat could survive with multiple bullet holes. Thus, a badly damaged plane from the Cactus Air Force could limp back to Henderson Field, whereas a damaged Zero was more likely to ditch into the ocean than survive the long flight back to Rabaul (...) The Betty had outstanding range like the Zero, but it sacrificed armored protection to save weight (...) By taking into account the almost 600 miles the Japanese pilots had to cover to return to Rabaul, it can be assumed that most Japanese crews perished when their planes were shot down". /"The Expeditionary Airfield as a Center...", s. 8-9/
  25. Flota Anglii i Francji - porównanie

    Faktycznie Wolter napisał o bombardowaniu Genui w 1684 r. przy pomocy moździerzy umieszczonych na okrętach (: Galiotes à bombes), napisał jednak również że premiera tej broni miała miejsce podczas bombardowania Algeru (Algieru) zatem przeszło pięćdziesiąt lat wcześniej. O ile dobrze zrozumiałem to nic nie napisał by moździerze miały być ustawione na betonowym podłożu. Ostatnie zdanie euklides dowodzi, że niezbyt dobrze zapamiętał szczegóły dotyczące tego militarnego konceptu gdyż jednym z istotnych jego elementów było zbudowanie mniejszych (za to mocniejszych); niż typowe jednostki francuskie; okrętów. Zatem odwrotnie niż to sugeruje euklides, gdyż większe jednostki mniej się nadawały do tego rozwiązania. "... ses escadres, sous le commandement de Duquesne, nettoyaient les mers infestées par les corsaires de Tripoli et d'Alger. Il se vengea d'Alger avec le secours d'un art nouveau, dont la découverte fut due a cette attention qu'il avait d'exciter tous les génies de son siecle. Cet art funeste, mais admirable, est celui des galiotes a bombes, avec lesquelles on peut réduire des tilles maritimes en cendres. Il y avait un jeune homme, nommé Bernard Renaud, connu sous le nom de petit Renaud, qui, sans avoir jamais servi sur les vaisseaux, était un excellent marin a force de génie. Colbert, qui déterrait le mérite dans l'obscurité, l'avait souvent appelé au conseil de marine, môme en présence du roi. C'était par les soins et sur les lumieres de Renaud que l'on suivait depuis peu une méthode plus réguliere et plus facile pour la construction des vaisseaux. Il osa proposer dans le conseil de bombarder Alger avec une flotte : on n'avait pas l'idée que les mortiers a bombes pussent n'etre pas posés sur un terrain solide : la proposition révolta. Il essuya les contradictions et. les railleries que tout inventeur doit attendre; mais sa fermeté, et cette éloquence qu'ont d'ordinaire les hommes vivement frappés de leurs inventions, déterminerent le roi a permettre l'essai de cette nouveauté. Renaud fit construire cinq vaisseaux plus petits que les vaisseaux ordinaires, mais plus forts de bois, sans ponts, avec un faux tillac à fond de cale, sur lequel on maçonna des creux où l'on mit les mortiers. Il partit avec cet équipage sous les ordres du vieux Duquesne, qui était chargé de l'entreprise, et n'en attendait aucun succès. Duquesne et les Algériens furent étonnés de l'effet des bombes: une partie de la ville fut écrasée et consumée". /"Le siècle de Louis XIV". Nouv. Ed., Garnier Frères, Paris 1866, s. 140; podkreślenie - moje/ "At lenght Louis had above a hundred ships of the line, of which several mounted a hundred guns, an others more. These were not suffered to lie idle in port. His squadrons under the command of Duquesne cleared the seas of the Algerine and Tripoline pirates which infested them, and punished Algiers by the help of a new art, the discovery of which was owing to the care he took to encourage all kinds of genius in his reign. This fatal but admirable art is that of bomb-vessels, with which seaport towns may be reduced to ashes (...) Renaud then caused five vessels to be built of a lesser size than common, but much stronger, without any upper decks, and only a platform or false deck on the keel, in which hollow spaces were formed for receiving the mortars as in beds". /"The Age of Louis XIV", Compl. Ed., Musaicum Books 2017, b.p. ed. elektron., podkreślenie moje/ "Il donna des preuves de ſa puiſſance ſur mer, avantageuſes à la Chrétienté. La Méditerranée étoit couverte de Corſaires, qui ruinoient le commerce. Il envoya du Queſne avec une Eſcadre à Alger, bombarda cette ville, & contraignit ſes ſéroces habitans à lui faire des ſoumiſſons. Ce fut dans cette expédition que les François ſe ſervirent pour la premiere fois de Galiotes à bombes, inventées par Bernard Renaud, tiré de l'obſurité par la pénétration de Colbert, qui ne manquoit jamais de rendre le génie utile à l'Etat. Tunis & Tripoli ſuivirent l'exaemple d'Alger". /"Histoire universelle depuis le commencement du Monde, jusqu'a présent...", T. XXXI, Amsterdam et Leipzig MDCCLXIX, s. 457; podkreślenie - moje/
×

Powiadomienie o plikach cookie

Przed wyrażeniem zgody na Warunki użytkowania forum koniecznie zapoznaj się z naszą Polityka prywatności. Jej akceptacja jest dobrowolna, ale niezbędna do dalszego korzystania z forum.