Skocz do zawartości

Bruno Wątpliwy

Moderator
  • Zawartość

    5,662
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

Posty dodane przez Bruno Wątpliwy


  1. Przepraszam Jarpenie, za zwrócenie się bezpośrednio do Vissegerda, ale dumając nad w miarę logiczną odpowiedzią na sensowny post mojego przyjaciela nie zwróciłem uwagi, ze włączyłeś się do dyskusji.

    [ Dodano: 2008-11-17, 11:32 ]

    Ad rem. To znowu jest kwestia raczej przekonań, a nie pewności, ale moim zdaniem głębokość i długotrwałość kryzysu w Polsce wynikała (między innymi rzecz jasna) z niekompetencji gospodarczej Piłsudskiego.

    Reforma rolna była realizowana w postaci żałosnej (wystarczy popatrzeć jak doskonałe wyniki dała ona w państwach bałtyckich) - gdzie przeprowadzono ją brutalnie i radykalnie).

    Co do armii, to śmiem twierdzić, że Sikorski (choć skądinąd żadnym geniuszem militarnym nie był) zostawiłby ją w lepszym stanie niż Marszałek.

    [ Dodano: 2008-11-17, 11:41 ]

    Właściwie to powinniśmy chyba podzielić ten temat na dwie części – sukcesy i porażki „za Marszałka” i w czasach „dekompozycji”. Bo np. powrót do ścisłego sojuszu z Francją i sojusz ze Zjednoczonym Królestwem to zasługa Rydza i Becka, Piłsudski sojusz francuski zdecydowanie "luzował". Unowocześnienie armii to Rydz a ani Piłsudski. Gospodarka to Kwiatkowski, a nie Piłsudski etc.


  2. Odpowiem Ci szczerze – nie wiem, stąd alternatywa w moim poście. Pocieszam się tylko tym, że właściwie nikt nie wie, bo historia potoczyła się tak, a nie inaczej.

    Z jednej strony rządy autorytarne w Europie od Pätsa w Estonii po Salazara w Portugalii to jakaś prawidłowość. Że Polacy mogą wyrabiać cuda pozostawieni samemu sobie - to też jakaś prawidłowość. Że Dmowski i jemu bliscy, mimo niewątpliwych – większych od Piłsudskiego! - zasług z I-ej wojny, staczali się powoli w odmęty skrajności politycznej - to też prawda.

    Ale jednak – mimo wszystko – rządy Piłsudskiego nie były, moim zdaniem, jakąś szczególnie nową jakością w porównaniu do stanu sprzed-majowego. Ani gospodarczo, ani wojskowo, ani personalnie etc. Jest zatem uzasadnione przypuszczenie, przynajmniej 50-procentowe, że Polska bez rzezi majowej byłaby lepszą Polską.

    Pozdrowienia


  3. Młodzieńcem będąc oglądałem film „Komandosi z Navarony”. Do dziś pamiętam gigantyczny, zgodny rechot, który rozległ się w kinie, gdy w roli czołgów niemieckich paradowały rzędem poczciwe T-34 (kompletnie nie ucharakteryzowane) – zdaje się, że były to czołgi wypożyczone przez ekipę filmową z armii jugosłowiańskiej.


  4. Nie chciałbym się za bardzo wypowiadać – póki co – o samym zamachu (bo należałoby napisać dużo i pewnie w miarę z sensem ;) ), ale o terminologii. Pamiętam jak jakiś czas temu chyba Pospieszalski („Warto rozmawiać”) bardzo się podniecał, że wydarzenia poznańskie z 1956 r. należałoby nazwać Powstaniem Poznańskim. Oczywiście nie dodał, że w Polsce było 1001 wydarzeń historycznych, które mogą mieć inną nazwę (od Chrztu Polski poczynając, który żadnym Chrztem Polski nie był). A krwawą WOJNĘ DOMOWĄ (masz tu Narya 100% racji używając tego terminu) eufemistycznie nazywamy zamachem czy wypadkami. Ale tu podejrzewam, że ani Pan Pospieszalski ani wychowana w duchu piłsudczykowskim inteligencja żoliborska przeć do zmiany terminologii nie będzie.


  5. Nie wnikając w genezę – kilka słów o samej idei.

    Pomysł pociągający i sensowny (jeżeli oczywiście mówimy o sojuszu czy federacji środkowoeuropejskiej, a nie „Polsce od morza do morza”). Dlaczego – wiemy wszyscy. Byłaby to siła mogąca ograniczyć ekspansję niemiecką czy rosyjską.

    Wykonanie jednak chyba niemożliwe, z jednego podstawowego względu – narody (często „młode”, buzujące nacjonalizmem) wolały być na swoim. A ponadto nie za bardzo widziały Polaków w roli organizatora federacji. Klasyczny jest tu przykład Litwinów. Woleli iść ręka w rękę z Niemcami, Rosjanami, byle tylko Unia nie powróciła. Mam zbiór karykatur litewskich i polskich z tego okresu czasu (K. Buchowski, "Panowie i żmogusy"). Na jednej z nich Litwini naigrawają się z Piłsudskiego, który próbuje zachęcić Hotentotów do federacji. Tak to często widziano - a federacja potrzebuje przecież nie tylko organizatora, ale i państw członkowskich.

    Rzecz z Ukrainą, przy powodzeniu „wyprawy”, skończyłaby się pewnie tak. Powstałoby państwo ukraińskie od Zbrucza po Połtawę, a może i po Charków. W pierwszym okresie stosunki z tym państwem mogłyby być poprawne, wkrótce jednak siła irredenty ukraińskiej w Polsce i wzrost nastrojów rewizjonistycznych w państwie ukraińskim, spowodowałby, że Ukraina odegrałaby rolę podobną do ZSRR we wrześniu 1939 r. i podział Polski nastąpiłby pomiędzy nią a Niemcy.

    Oczywiście dużą niewiadomą w takiej sytuacji byłoby zachowanie ZSRR, ale zapewne nie miałby on nic przeciwko konfliktowi polsko-ukraińskiemu, bo walka dwóch wrogów zwiększała szanse marszu rewolucji na zachód.


  6. Wkraczam na pole „gdybologii alternatywnej”. Można wybrać co kto woli:

    1. Największym sukcesem Sanacji było potencjalne zagrodzenie drogi do władzy skrajne prawicy (np. wywodzącej się z endecji), która mogła urządzić w Polsce reżim o wiele bardziej opresyjny i antysemicki niż Piłsudski et consortes.

    2. Największą klęską (a raczej winą) Sanacji było to, że zagrodziła drogę kształtującej się, w bólach i powoli Polsce demokratycznej, która potencjalnie mogła się stać za jakiś czas całkiem normalnym państwem.


  7. Bruno Wątpliwym (czy można odmienia ten nick?)

    A ja tam wiem? W "Jabberwocky" właściwym odmienianiem się chyba nie przejmowali, ale poprawnie to może leci tak:

    kto? co? Bruno

    kogo? czego? Brunona

    komu? czemu? Brunonowi

    i tak dalej, a może i inaczej ;)

    ja w każdym razie żadnych pretensji nie wnoszę, tynk z XIV w. i godność królewska mi wystarcza, możesz mi mówić Brunek vel Brunio ;)

    [ Dodano: 2008-11-16, 23:25 ]

    Ad rem. Jednak wypada się zgodzić z Garlickim, że były to (w wykonaniu min. Sławoja) "akcenty jeszcze niedawno do pomyślenia" (1815-2004. Historia. Polska i Świat, s. 308). Dorzuć do tego Miedzińskiego z jego "Duńczykami", pomysły z Madagaskarem, po którym krążył m.in. adiutant Lepecki (nawet nieco popierane przez trzeźwego przecież Becka) i powolutku różnica między endecją a sanacją w sprawie żydowskiej troszeczkę po śmierci Marszałka nam się zaczyna zacierać...


  8. Parę danych o ludziach marginesu i przestępczości w W-wie podaje np. Szarota w "Okupowanej Warszawy dzień powszedni".

    Odpowiedź jest chyba jasna - generalnie się zwiększyła. Zanik norm społecznych, anomia, poczucie tymczasowości, brak szacunku dla narzuconej władzy, wreszcie nędza i negatywne wzorce płynące od okupantów musiały wpłynąć na wzrost przestępczości pospolitej.


  9. Na początek proponuję „Kto rządził Polską?”, (autorzy: Paweł Wieczorkiewicz, Marek Urbański, Andrzej Szwarc). Rzecz dosyć lekko napisana, żadna "cegła", choć obszerna, sporo ciekawostek i dużo nieszablonowego spojrzenia. Choć może fajniej się to będzie czytało po typowym, tradycyjnym podręczniku, bo urok tej pozycji polega często na tym, że Autorzy proponują często odmienne od przyjętego w patriotycznym kanonie spojrzenie na władców Polski.


  10. Odpowiedź jest prosta – to byśmy w Polsce mieli kapitalizm po II wojnie światowej ;) .

    Na poważnie – rzecz nierealna, ale gdyby jednak, to pewnie poziom życia w Polsce (o ile Kwiatkowskiemu lub komuś innemu tego pokroju wszystko wypaliło) byłby gdzieś na poziomie Hiszpanii, może Włoch (a co tam będę żałował – północnych!), a może – ach, zamilcz serce – byłoby jeszcze lepiej. Dużo zależy przy tym, czy byłoby to w nowych granicach, z poniemieckim dobrodziejstwem inwentarza na zachodzie, czy musielibyśmy nadal ujednolicać Polskę „A” i „B”, budując drogi wśród bagien Polesia.

    Inna sprawa, że awansów i przetasowań społecznych by tyle nie było, co było w Polsce Ludowej. Dziecię fornala by fornalem pozostało, a nie poszukiwało jak teraz korzeni szlacheckich, wieszając na ścianie dyplomy uniwersyteckie ;)

    W takim układzie wśród sąsiadów Łotwa i Estonia to byłaby typowa Skandynawia, Litwa – troszeczkę uboższa Finlandia, a Czechy patrzyłyby z góry na Niemców (a przynajmniej na Austriaków).

    No i autostrad ze 100 kilometrów więcej byśmy mieli :P .


  11. Zmiany na lepsze:

    1. Wreszcie ktoś na poważnie zajął się armią. Marszałek wypalał się w sprawach awansów, orderów i drobiazgów poligonowych. Rydz – co by o nim nie mówić - starał się armię unowocześnić. Za późno.

    2. Wolne światło w warunkach „dekompozycji” dostał Kwiatkowski, którego Marszałek nie lubił. Wreszcie ktoś na poważnie zajął się gospodarką, na której Piłsudski się nie znał. Za późno.

    Zmiany na gorsze:

    1. Niższy potencjał intelektualny następców. Piłsudski, choć to postać - moim zdaniem – wcale nie jednoznacznie tylko pozytywna reprezentował w stosunku do Mościckiego, Rydza, nawet dosyć bystrego Becka wyżyny intelektu. Pewnie połapał by się o co naprawdę chodziło w podróży Ribbentropa do Moskwy, choć zapewne niewiele by to dało.

    2. Brak jednolitego centrum władzy. „Zamkowi”, Rydz i Beck – każda grupa robiła właściwie swoje, co zaowocowało fatalną koordynacją w przededniu września.

    3. Więcej bezwzględności w walce o władze wewnątrz obozu (Sławek!) i – mimo wszystko – nieco większy autorytaryzm reżimu (po 1935 r. nawet już nie ma pozorów, że wybory do parlamentu mają wolny charakter).

    4. Więcej zielonego światła dla antysemityzmu itp. Marszałek jednak to jeszcze wizja wielonarodowej RP (choć i z niego bywało różnie). Kontynuatorzy – to haniebne, antyżydowskie „i owszem”, tudzież zniszczenie 127 świątyń Chełmszczyzny.


  12. Jak powiedział Beck, polskie kolonie zaczynały się w Rembertowie. Wiejska Polska "B" (a częściowo i "A") nie odbiegała poziomem życia daleko od średniowiecza. Było zatem dużo do zrobienia tu - na miejscu.

    Niektóre z inicjatyw LMiK w zakresie edukacji morskiej tradycyjnie śródlądowego narodu zasługują niewątpliwie na pochwałę, mrzonki kolonialne - na złośliwy uśmiech.


  13. Moim zdaniem pomysł z zabiciem Konstantego był najbardziej fatalny z fatalnych. Miły ci on nie był, ale w końcu mordercą czy katem także się go nie da nazwać. A z drugiej strony był naturalnym gwarantem istnienia Królestwa, było ono dla niego racją bytu, wręcz przesłanką dalszego istnienia. Co by zrobił „zdegradowany” brat monarszy bez „swojego Królestwa”? Pewnie antyszambrował gdzieś tam w Petersburgu w pogardzie i zapomnieniu (zresztą w sumie rzeczywiście dokonał żywota w pogardzie rosyjskich ziomków, postawiony w głupiej sytuacji przez Polaków). Królestwo i jego armia dawała mu sens życia. Planując jego zabójstwo, planowano właściwie morderstwo naturalnego sojusznika w obronie autonomii Kongresówki.

    Pozdrowienia


  14. Nie myl pojęcia „ten prezydent” z „prezydent”. Myślę, że krytyczna ocena konkretnego polityka nie powinna owocować negacją samej instytucji. Jako arbiter polityczny, „moderator” sporów politycznych, gwarant ciągłości państwa, reprezentant, tudzież inicjator pewnych rozwiązań w ramach rozsądnie skonstruowanej dualistycznej egzekutywy prezydent może odgrywać pozytywną rolę w systemie ustrojowym. Rzecz często w ludziach a nie instytucjach, które same w sobie nie są złe. Kwaśniewski w tym modelu (co by nie mówić o Charkowie itp.) całkiem nieźle się sprawdzał.

    Model parlament+rząd (czy raczej komitet wykonawczy) to sprawdza się w Szwajcarii, gdzie kultura polityczna jest o niebo wyższa. Zresztą tam Rada Federalna składa się właściwie z wszystkich istotnych partii. Wyobraź sobie w Polsce rząd z PO, PiS, SLD, PSL i Demokratów z SDPl na dokładkę.


  15. Leuthen – zabawne, że dokładnie to samo zrobił gen. Kuropieska. Nakrzyczał podczas wczasów w Warnie (1956 – po powrocie do służby czynnej „z długiej podróży”) na czeskiego oficera, który przyznał się, że czytuje Szwejka, dając oczywiście mu za wzór Żiżkę. „Od października do marca”, cz. pierwsza, s. 11. Tak jakoś mi się skojarzyło :)


  16. Było szereg błędów militarnych, z którymi myślę, że koledzy się rozprawią, ale ja chciałem coś nadmienić o błędach politycznych:

    1. Rzeczywiście błędem był sam wybuch powstania, czy właściwie na samym początku małej ruchawki patriotycznych, ale także sfrustrowanych brakiem awansów i mających tyle rozsądku politycznego co kot napłakał podchorążych i ich instruktorów, ale jak już wybuchło to trzeba było szybko je załatwić w polskim gronie (co sugerował dosyć jednoznacznie Konstanty, w którego interesie było utrzymanie odrębności Królestwa). Jak już gdzie indziej napisałem: "gdyby znalazł się wówczas polski oficer, który wziąłby pod komendę oddziały polskie wierne Konstantemu i rozpędził w cztery wiatry zapaleńców, którzy nie widzieli dalej niż końce swoich karabinów, to może za patriotę uznany nie byłby, ale w ostatecznym rozrachunku przysłużyłby się Polsce”.

    2. Błędem było odrzucenie inicjatywy rozmów ze strony Paskiewicza (via Dannenberg) przed szturmem Warszawy we wrześniu 1831 r. Rosjanie jeszcze się nas trochę obawiali, a cara mierziła perspektywa długotrwałego mocowania się z Polakami na oczach Europy (to, że ostatecznie zwycięży chyba nie budziło jego wątpliwości). Sądzę, że istniała wówczas możliwość utrzymania konstytucji z 1815 r., autonomii kulturalnej „ziem zabranych”, a może i wytargowania przyłączenia Białostockiego do Królestwa. Oczywiście za cenę powrotu pod berło Mikołaja. Prądzyński (najmądrzejszy generał Powstania) był za układami. Odpowiedź naszych władz była jednak z gatunku „termopilsko/księżycowych”.


  17. Drogi Piterzx – oczywiście, że możesz :) , a rzecz jest oczywiście w możliwościach. Wygrać powstania styczniowego nie było można (listopadowego zresztą też – w rozumieniu odzyskania całkowitej niepodległości - skądinąd ciekawe wywody Łojka mam za nadmierny optymizm, ale to rzeczywiście inna materia), zatem trzeba było iść ciernistą drogą Wielopolskiego.


  18. Nie bądź minimalistą, idź na całość, zlikwiduj wszystkie instytucje i zostaw tylko Wielki Churał Ludowy :)

    Na poważnie - z senatem zgoda.

    Z prezydentem nie - ustroje bez instytucji typowej, wyodrębnionej głowy państwa (Szwajcaria, gdzie prezydent tak naprawdę nie jest prezydentem, czy Estonia z lat 20. ubiegłego wieku) to jednak rozwiązania dosyć specyficzne. Nawet socjalizm znał instytucję albo kolegialnej, albo jednoosobowej głowy państwa.


  19. 1. Jak widać z powyższego, poprawki prezydenckie w zakresie art. 144 miały charakter logiczny i w istocie swej kosmetyczny. Rozwiązanie z powoływaniem Prezesa TK (tudzież innych prezesów – NSA, SN) przez prezydenta, wbrew pozorom sprzyja apolityczności TK (odpowiednio NSA, SN) – zob. art. 183, 184, 194 i 144. Prezydent ma tu do wyboru tylko spośród kandydatów wysuniętych przez samo grono sędziów. Rozwiązanie np. z wyborem prezesów przez sejm byłoby o wiele bardziej upolitycznione. Zresztą, niezależnie jak je oceniamy, poprawki te nie mają tak naprawdę istotnego wpływu na siłę prezydentury, o której już rozstrzygnięto wcześniej.

    2. Odnosząc się do wcześniejszej dyskusji. Wydawnictwo Sejmowe publikuje od wielu lat serię tłumaczeń konstytucji ze wstępami. Jest tam multum ustaw zasadniczych od Brazylii po Estonię. Serię łatwo poznać po jaskrawożółtych okładkach książeczek. Proponuję, zróbcie to co ja - i przeanalizujcie postanowienia tych konstytucji w drażliwym temacie polityki zagranicznej. Przypuszczam, że dojdziecie do tego samego wniosku co moje skromna osoba – nasza regulacja wcale nie odbiega na niekorzyść od innych. To polityków mamy, jakich mamy.

    3. Ocena konstytucji w odniesieniu do konkretnej osoby nie jest nie do końca właściwa. Przypuszczam Jarpenie, że ciebie jako zwolennika PO (jak zakładam po wypowiedziach) boli to, że prezydent ogranicza działanie rządu. Zapewne gdyby prezydentem był Tusk, a premierem jeden z braci Kaczyńskich, to uważałbyś za właściwy francuski system pół-prezydencki. Mnie się także obecna prezydentura za bardzo nie podoba, ale -moim zdaniem- Kaczyńscy i Tuskowie przeminą, konstytucja pozostanie. To polityków trzeba wychowywać i zmieniać, a nie gmerać przy konstytucji.

    4. Tzw. koabitacja prezydenta i rządu z różnych opcji politycznych nie jest niczym nadzwyczajnym. Francuzi to przerabiali już w latach 80. (i stąd nazwa), a przecież prezydent francuski jest silniejszy od naszego. Przy odpowiednim poczuciu zdrowego rozsądku niczym to państwu nie grozi (vide – koabitacja Kwaśniewskiego z Buzkiem, czy Marcinkiewiczem). Znowu – to wina konkretnych polityków, a nie ustawy zasadniczej.

    5. Reasumując. Nawet jakby się udało tak znowelizować art. 126, 133 i 146, w zakresie odnoszącym się do polityki zagranicznej, że stałyby się one czystą „łopatologią” i jakakolwiek rozbieżna wykładnie nie byłaby możliwa, to – przy złej woli polityków – prawie każdy inny artykuł ustawy zasadniczej odnoszący się do relacji rząd – prezydent mógłby być źródłem konfliktów. Problem nie jest w konstytucji, tylko w niskiej kulturze politycznej elit, a przede wszystkim w tym, że nasi politycy zatracili zdolność rozmowy ze sobą (co widać w dowolnym programie publicystycznym w TV, polegającym na „dyskusji”).

×

Powiadomienie o plikach cookie

Przed wyrażeniem zgody na Warunki użytkowania forum koniecznie zapoznaj się z naszą Polityka prywatności. Jej akceptacja jest dobrowolna, ale niezbędna do dalszego korzystania z forum.