Skocz do zawartości

Bruno Wątpliwy

Moderator
  • Zawartość

    5,662
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

Posty dodane przez Bruno Wątpliwy


  1. Zacząłem się zastanawiać nad kilkoma faktami i zarzutami wobec Świerczewskiego jako dowódcy:

    1. Fatalne rozpoznanie i to, że nie przewidział przeciwuderzenia. Generalnie dalsze rozpoznanie w WP nie było doskonałe (vide Kołobrzeg i rozpoznanie sił niemieckich w tym mieście, tudzież bodajże posługiwanie się mapami wyrywanymi z niemieckich atlasów), ale tu mamy dwie dodatkowe sprawy. Pierwszą - główną instytucją odpowiedzialną za rozpoznanie zagrożenia ze strony południowej był front. To na tym szczeblu dysponowano armią lotniczą, która mogła zainteresować się ruchami wojsk niemieckich. Po drugie - Świerczewski miał sąsiada od południa (radziecką 52 armię). To ona chyba była predestynowana do rozpoznania tego kierunku?

    2. Wyścig do Drezna. To był błąd, ale wielu taki błąd popełniło. Dla Wojska Polskiego zajęcie jednego z głównych miast niemieckich miało niezwykle prestiżowe znaczenie. A zresztą, jak winimy za to Świerczewskiego, to powinniśmy równą miarą traktować Andersa, który z podobnych powodów wykrwawił II korpus pod Monte Cassino.

    3. Pierwsza faza bitwy i los 5 dywizji, tudzież 16 brygady. Po szybkim "przecięciu" 52 armii radzieckiej i w sytuacji generalnego zaskoczenia tak silnym uderzeniem, chyba żaden dowódca tych strat by nie uniknął. Front też za bardzo nie pomógł - gdzieś (chyba na dws) czytałem rozkaz dowództwa frontu z 22 czy 23 kwietnia - zredagowany na zasadzie "nie przejmujcie się chłopaki, bijecie Niemca świetnie i jest w porządku".

    4. Los 9 dywizji. Żaden ze mnie ekspert, ale pozostawienie jej "na jakiś czas" pod Dreznem było całkiem logiczne. Świerczewski, już raz zaskoczony przeciwuderzeniem niemieckim, zapewne nie miał zamiaru całkowicie odsłonić się tym razem na odcinku drezdeńskim. Późniejsza tragedia 9 dywizji w "dolinie śmierci" już w niewielkim stopniu zależała od Świerczewskiego. Był to po pierwsze tragiczny przypadek - Niemcy znaleźli przy zabitym oficerze marszrutę dywizji, a po drugie zadecydowała nieudolność Łaskiego, który wyruszył ze swoją dywizją jak na spacer.

    5. Mimo wszystko, armia wcale rozbita nie została, walnie przyczyniła się do zatrzymania Niemców i była wkrótce zdolna do natarcia.

    Moim zdaniem Świerczewski genialnym wodzem bynajmniej nie był, ale trochę dorabia mu się dziś czarnej legendy. W sumie na jego przykładzie dobrze widać, jak propaganda szkodzi obiektywnej ocenie. W czasach Polski Ludowej miał być bohaterem, więc tak go traktowano, dziś ma być czarnym charakterem - i odpowiednio się go traktuje. A pewnie prawda gdzieś leży po środku.

    I znowu - jak mierzymy zdolności dowódcze, to jedną miarą. "Anders był zrozpaczony niepowodzeniem natarcia. (...) Żołnierze, którzy wytrzymali i przeżyli najcięższe rosyjskie obozy pracy, teraz ginęli, i nic to nie dało. Zaledwie 800 Niemców zdołało odeprzeć ataki dwóch dywizji". M. Parker, Monte Cassino, Poznań 2005, s. 341.


  2. Mamy już i ukraińskie filmy, gloryfikujące UPA ("Żelazna sotnia"). Zapewne w świadomości historycznej wielu Ukraińców z Zachodniej Ukrainy mitologia UPA odgrywa rolę podobną do mitologii AK w Polsce (na wschodzie i na południu jest zupełnie inaczej, bodajże na Krymie - gdzie mieszka większość rosyjska - postawiono niedawno pomnik ofiar UPA).

    Czy był to odpowiednik AK - moim zdaniem nie. Chyba, że wprowadzimy prawo, iż wszystkie partyzantki są do siebie z istoty rzeczy podobne. A tu były zasadnicze różnice ideologiczne, istotne różnice w metodach prowadzenia walki (że tak się wyrażę oględnie), inne usytuowanie "geopolityczne". Choć cel ostateczny był podobny - niepodległość.


  3. Chodzi o wiarygodność pewnych faktów, przez niektórych piszących traktowanych jako pewne. Czym innym jest nieudolność samodzielnego dowodzenia prowadząca do wybicia całej dywizji (z wyjątkiem 5 ludzi), a czym innym klęska dywizji w ramach większego związku taktycznego, dowodzonego przez kogoś innego i wyjście z bitwy z kilkuset ludźmi. Nie wiemy przy tym jakie były stany wyjściowe dywizji (a może 3.000 ludzi, wszak nie byłaby to nietypowa sytuacja w ACz?), jaka była skala dezercji itp.

    Podobnie jest z Budziszynem. Jak wyglądało dalekie rozpoznanie, kto je prowadził, co wiedział Świerczewski? Czy był rzeczywiście permanentnie pijany, czy to opowieści "znad rzeki"?

    Czy jakby chodził w Hiszpanii goły i pijany z pistoletami, to cieszyłby się takim szacunkiem, że jeszcze po kilkudziesięciu latach Hiszpanie nielegalnie składali kwiaty na polskim statu "Generał Walter" (jeszcze w czasach Franco)? I tak dalej.

    Nie znam stuprocentowych odpowiedzi, może rzeczywiście był pijakiem i nieudacznikiem, ale przyjmowanie a priori za prawdę wszystkiego tego co buja się w internecie na temat nielubianego z założenia przez wielu "komucha", jest nader dyskusyjne.


  4. Andreasie, o Świerczewskim funkcjonuje w necie dużo opowieści, które mogą być czystej wody bajkami. O 248 dywizji słyszałem także, że ocalało bodajże 681 żołnierzy, a duża część z pozostałych mogła rozejść się do domu, bo zdaje się dywizja ta biła się niedaleko miejsca skąd czerpała uzupełnienia. Czyli straty i dezercja jak na ten okres czasu w Armii Czerwonej nie aż tak nietypowe. Ponadto gdzieś czytałem, że główną winę za klęskę dywizji ponosił dowodzący na tym odcinku Koniew (a to nota bene ciekawe!). A późniejsze wycofanie Świerczewskiego do pracy szkoleniowej było spowodowane nie tyle samą kompromitacją, ale bardzo ciężką chorobą płuc czy serca.

    Piszę tylko z pamięci, nie wiem czy wszystko dobrze zapamiętałem, sprawą się jakoś szczególnie nigdy nie interesowałem, a nie mam w tej chwili czasu tego wszystkiego sprawdzać "u źródeł", ale ww. wersja jest co najmniej tak samo prawdopodobna, jak to, że odpowiada za wybicie całej dywizji z wyjątkiem 5 ludzi.


  5. Proszę o ewentualne usunięcie tego postu, gdyż dotyczy on bardziej nowego tematu o samym Świerczewskim, gdzie go zdublowałem. Link do dyskusji

    Wymordował rękami Niemców 9 995 z 10 000 żołnierzy z 248. Dywizji Piechoty.

    Andreasie, o Świerczewskim funkcjonuje w necie dużo opowieści, które mogą być czystej wody bajkami. O 248 dywizji słyszałem także, że ocalało bodajże 681 żołnierzy, a duża część z pozostałych mogła rozejść się do domu, bo zdaje się dywizja ta biła się niedaleko miejsca skąd czerpała uzupełnienia. Czyli straty i dezercja jak na ten okres czasu w Armii Czerwonej nie aż tak nietypowe. Ponadto gdzieś czytałem, że główną winę za klęskę dywizji ponosił dowodzący na tym odcinku Koniew (a to nota bene ciekawe!). A późniejsze wycofanie Świerczewskiego do pracy szkoleniowej było spowodowane nie tyle samą kompromitacją, ale bardzo ciężką chorobą płuc czy serca.

    Piszę tylko z pamięci, nie wiem czy wszystko dobrze zapamiętałem, sprawą się jakoś szczególnie nigdy nie interesowałem, a nie mam w tej chwili czasu tego wszystkiego sprawdzać "u źródeł", ale ww. wersja jest co najmniej tak samo prawdopodobna, jak to, że odpowiada za wybicie całej dywizji z wyjątkiem 5 ludzi.\


  6. Ale jednak w nowych władzach chyba stanowili większy procent niż wśród całego społeczeństwa. Zwłaszcza, jeżeli wziąć pod uwagę stanowiska kierownicze lub szczególnie istotne.

    Ale problem w "tym momencie" nie jest w tym ile osób pochodzenia żydowskiego było we władzach, jaki odsetek stanowili, dlaczego tak było i czy w tych władzach byli komunistami, Żydami czy Polkami, tylko w tezie: "Stalin narzucał Polakom komunizm przede wszystkim rękami ludzi pochodzenia żydowskiego". Nie za bardzo do obrony. Wystarczy popatrzeć jak szybko wzrosła liczba członków PPR i "nowej" PPS po 1944 r., ilu ludzi w referendum głosowało 3x"Tak", ilu ludzi współpracowało z władzą, także z bronią w ręku. Na to "przede wszystkim" ocalałych Żydów w całej Europie Środkowej by nie starczyło. Teza, że Żydzi wprowadzili w Polsce nowy ustrój, a Polacy siedzieli w lasach nie nadaje się za bardzo do dyskusji.


  7. Pozwolę sobie na prywatne wspomnienie, o tym co pisał Profesor. Dla mnie był przykładem autora, z którym mogę się nie zgadzać, ale dla którego czuję szacunek. Przede wszystkim, dlatego że pisał książki, które w Jego intencji miały „dać się czytać”. I rzeczywiście dało się je czytać, tak jak Profesora, chociażby w „Powtórce z historii” – dało się słuchać. Był niewątpliwie Propagatorem Historii. Historii żywej, emocjonującej i kontrowersyjnej, bo jak sam uważał, historia powinna budzić emocje, bo inaczej nikogo nie będzie interesowała.

    Wiele z tego co napisał, czy powiedział, bulwersowało mnie i wewnętrznie nie zgadzałem się z Jego poglądami. Od słynnej tezy o sojuszu z Hitlerem w 1939 r., po bardzo życzliwą biografię Prezydenta Kaczyńskiego w „Kto rządził Polską”. Ale z drugiej strony – czułem szacunek dla braku koniunkturalizmu. Rosnący wraz z czasem. Potrafił gromić gen. Andersa, wynoszonego na ołtarze największej narodowej chwały. Potrafił – w 25. rocznicę stanu wojennego, gdy Jaruzelski w oficjalnej propagandzie urastał do rangi zbrodniarza absolutnego, de facto wyśmiać "historyków", którzy oparciu o fragmenty archiwów kremlowskich budują tezy o winie generała. A to świadczy dobitnie o tym, że był z tych, którzy potrafią iść pod prąd.

    Szkoda, że nic już więcej nie napisze. Polska nauka historii utraciła Postać.


  8. Myśl przewodnia ma sens ("nie ma historii są historycy"). W szczególności taki efekt występuje w odniesieniu do osób, które same nie są zainteresowane nadmiernym dążeniem do prawdy historycznej (swoją drogą dobry temat na kolejną dyskusję - "prawda historyczna" :D ) i są zdane na pierwszą z brzegu książkę, podręcznik, czy stronę internetową. I tam spotykają się często z historykiem (historykiem-politykiem), a nie z historią.

    Posługując się tym samym materiałem faktograficznym, ale selektywnie go "uwypuklając" i stosując odpowiednie zabiegi językowe można zaproponować diametralnie różne postrzeganie tego samego faktu.

    Natomiast - moim zdaniem - istnieje przynajmniej szansa na obiektywne przedstawienie historii. Często może polegać na uczciwym zobrazowaniu dwóch skrajnych tez i daniu tym samym czytelnikowi szansy wyboru.


  9. Akurat tej odsłony "Warto rozmawiać" nie oglądałem, ale chyba nic nie straciłem? Jak przypuszczam, Pan Pospieszalski wrócił do starej, wypróbowanej metody zapraszania kilku gości wzajemnie się zgadzających (i zgadzających się z prowadzącym) i jednej ofiary (w tym przypadku sędziego Stępnia, jak mniemam).

    Za bardzo nie wiem co to różowy salon i linia michnikowska (znaczy się - wiem co na ten temat napisali Łysiak czy Ziemkiewicz, ale to chyba nie jest żadna definicja legalna), ale nie zdarzyło mi się jeszcze słyszeć p. Stępnia jak mówił coś oderwanego od zasad logiki, zwykłej i prawniczej. Nie przypuszczam także, aby wyrażał się źle o ofiarach stalinowskich procesów.

    Czy to się Panu podoba, czy nie Stalin narzucał Polakom komunizm przede wszystkim rękami ludzi pochodzenia żydowskiego, to nie są insynuacje, tylko stwierdzenie faktów.

    Sprawą analizy narodowościowego pochodzenia zajął się nawet IPN, np. w: K. Szwagrzyk – „Żydzi w kierownictwie UB. Stereotyp czy rzeczywistość” (biuletyn IPN nr 11/2005). Ale nawet na podstawie tej pozycji trudno wysnuć wniosek, że "Stalin narzucał Polakom komunizm przede wszystkim rękami ludzi pochodzenia żydowskiego".

    Niewątpliwie Żydzi przyjęli Armię Czerwoną jak wyzwolicielkę (a jak mieli przyjąć, skoro ich wyzwoliła od śmieci?), nowe władze bardziej życzliwie od statystycznego, etnicznego Polaka (a jak mieli przyjąć, skoro nowa władza dawała wreszcie przynajmniej nadzieję na rzeczywiste równouprawnienie?) i nie walczyli w oddziałach "podziemia niepodległościowego" (bo to podziemie niekiedy walczyło ochoczo z nimi i raczej nie zapraszało do jakiejkolwiek współpracy). Natomiast teoria "to przede wszystkim Żydzi"jest tyle warta, co biało-emigranckie "Eto wsio czierez Jewreji".

    Oczywiście Pan jest zmanipulowany chytrym zabiegiem środowiska GW, polegającym na wymachiwaniu hasłami antysemityzmu.

    To znaczy się antysemityzmu jako zjawiska w Polsce nie było i nie ma? Żydzi wymyślili?


  10. Przeciwdziałanie nastapiło po kapitulacji Niemiec: Budziszyn zajęto późnym rankiem 8. maja, Drezno-wieczorem tego samego dnia.

    Przełom w bitwie budziszyńskiej nastąpił już 29 i 30 kwietnia. Później 2 armia otrzymała zadanie natarcia z rejonu Kamenz w kierunku na Pirnę, a później na Pragę. 6-7 maja rozpoczęła się operacja praska, którą trudno bezpośrednio zaliczyć do bitwy budziszyńskiej.

    A tak ad meritum. Bitwa budziszyńska spektakularnym zwycięstwem polskim nie była, a pierwszej fazie dotkliwą porażką (śmierć jednego z dowódców dywizji i niewola drugiego o tym świadczy). Polacy nie byli dobrze dowodzeni, choć rozpoznanie możliwości niemieckiego, bardzo silnego kontruderzenia szwankowało także (i chyba - przede wszystkim) na szczeblu frontu. Formacje radzieckie, flankujące Polaków, także się chyba nie popisały w pierwszej fazie bitwy. Trochę tak wygląda, że ścigano się do Drezna, na nic nie patrząc, "bo wojna już się kończy". Świerczewski wybitnym wodzem nie był, ale warto odnotować to co napisał ak_2107 - czy Rydz- Śmigły, Bór-Komorowski by dużo lepiej tą bitwę rozegrali? Czy dużo lepiej rozegraliby ją np. dowódcy amerykańscy, którzy kilka miesięcy wcześniej dostali solidne lanie w pierwszej fazie bitwy w Ardenach?

    Ale stosowanie "słowa wytrychu" - klęska jest dosyć dyskusyjne (choć bodajże popularyzował je chyba śp. prof. Wieczorkiewicz). Polacy, mimo że niedoszkoleni, niezbyt dobrze dowodzeni zadanie wykonali. Armia rozbita nie została, a choć poniosła ciężkie straty, to mogła wkrótce przejść do ataku na południe. Jest dyskusyjne, co było ostatecznym celem Niemców (Berlin, czy jak uważał Wieczorkiewicz - Zachód ??), ale faktem jest, że nie został on zrealizowany, także dzięki ofiarności Polaków.

    A tak BTW - jeżeli szermujemy słowem klęska, to może powinniśmy zastosować je do (polskiej) bitwy pod Monte Cassino? Wszak - czy było to jednoznaczne polskie zwycięstwo? A jak oceniać należy dowodzenie, gdy pędzono żołnierzy do frontalnego ataku na przeciwnika umocnionego w górach? Jaki był wówczas stosunek sił i strat - tzn. ilu Niemców zabiło ilu Polaków?


  11. Jakość prac magisterskich czy licencjackich może być oczywiście kontrolowana. Jak przypuszczam wiele z nich jest dziś "mocno średnich". Niektóre uczelnie w ogóle odpuszczają sobie obronę prac licencjackich, bo te często są zupełnie bezwartościowe - i zastępują nieco inną formą egzaminu.

    Natomiast kontrola w UJ tu, teraz, zaraz jest błędem politycznym i dobrze, iż rektor tak na nią z klasą zareagował. Uważam, że raczej powinno się zająć merytorycznie książką i ewentualnie jej związkiem z IPN (jeżeli jest takowy).


  12. Tak zacząłem się zastanawiać i bitwa ta zaczęła mi nieco przypominać bitwę nad Bzurą (widzianą od strony Niemców). Ekspresowe tempo ofensywy (tam na Warszawę, tu na Drezno), rozciągnięcie wojsk, niezabezpieczona flanka i kontratak lekceważonego przeciwnika "znikąd". Porażka i chaos w pierwszej fazie bitwy, liczne straty, potem uzyskanie pomocy, opanowanie sytuacji i przeciwdziałanie. Nihil novi sub sole.


  13. Dziś doszła niepokojąca wiadomość z "drugiej strony medalu". Pojawiły się pomysły (autorstwa odpowiedniego ministerstwa) wszczęcia kontroli Komisji Akredytacyjnej na uczelni. Chodzi o jakość prac magisterskich. Trochę mi się to nie podoba. Jeżeli książka ta ma zasadnicze błędy "warsztatowe" i nie jest obiektywna, to powinna zostać wyśmiana przez historyków, a ewentualni obrażeni powinni się udać do sądu. Jeżeli przedstawia merytorycznie wiele do życzenia, to także problem jakości pracy wydawnictwa, które je opublikowało. Jeżeli zatrudnienie w IPN było nagrodą dla młodego człowieka za owe dzieło i generalnie za poglądy, to być może jest to kolejny gwóźdź do trumny IPN. To wszystko można i trzeba obiektywnie wyjaśnić.

    Natomiast kontrola na uniwersytecie pod kątem jakości promotorstwa i prac magisterskich? Bez przesadyzmu. Jak przypuszczam w Polsce jest multum gorszych prac magisterskich i licencjackich. Niepotrzebny argument dla zwolenników takiego rodzaju pisarstwa historycznego i IPN-u. Będzie krzyk o szykanach, ograniczeniu swobody badań naukowych itd. Już chyba PiS odpowiednio się odezwał.

    Swoją drogą autor już się co nieco - i dosyć kontrowersyjnie - w życiu publicznym dał zauważyć. O autorze


  14. FSO - w sprawie OT. Są to rzecz jasna dwa zagadnienia:

    1. Problem obecnego kierownictwa IPN.

    2. Potrzeba i sens istnienia IPN jako takiego.

    Jedno z drugim powiązane, bo to co czyni aktualne kierownictwo, ma wpływ na ocenę instytucji jako takiej i nadziei na jej przyszłą apolityczność (przy takich pokusach, które rodzi jej charakter). Ja przynajmniej uważam, że rozsądnie przeprowadzona likwidacja IPN wielkich szkód nie przyniesie, a raczej wpłynie korzystnie na badania historyczne.

    Oczywiście, w chwili obecnej nie widzę szans - politycznych - na likwidację, czy radykalną zmianę prawnego charakteru IPN i odstąpienie od dyskusyjnych rozwiązań w rodzaju "3 w jednym" (badania, ściganie, edukacja), czy "zbrodnia komunistyczna".


  15. tylko czy nie wpisywał się w ogólny trend tamtych czasów?

    I to jest najlepsza charakterystyka. Brzemieniem "białego człowieka" miało być podbijanie i "cywilizowanie" Ziemi. Rhodes w ten mit wpisywał się doskonale. A, że do celu dążył "po trupach"... Wówczas nikt w "białym świecie" (może oprócz Burów) tym się za bardzo nie przejmował. Choć skrajne przypadki budziły sprzeciw - vide Wolne Państwo Kongo.


  16. Ojciec opowiadał mi, że w 1945 r. byli w Poznaniu tacy, którzy prowadzili swoje dzieci, aby te obejrzały sobie trupy niemieckie. Na swoisty dowód - że sprawiedliwość istnieje. Taka była nienawiść za kilka lat strachu, mordów i poniżenia. Tato był małym dzieckiem, ale zapamiętał relacje kolegów z takich "wycieczek". Ich rodzice byli najzupełniej normalnymi ludźmi. Na egzekucję Greisera też prowadzono dzieci. Dziś na cmentarzu w Poznaniu jest kwatera żołnierzy niemieckich. Nikomu chyba nie przeszkadza. I tak jest lepiej.

    Chyba rzeczywiście miarą dojrzałości społeczeństw jest stosunek do zmarłych.

    A tak BTW - niektórych z polskich monarchów, można by zgodnie z zasadami "rewolucyjnej czujności" próbować usunąć z Wawelu za różne grzeszki. Nikt tego nie robi - i bardzo dobrze. Zresztą walka ze zmarłymi, to chyba forma tchórzostwa.


  17. Trudna sprawa dla oceny dla człowieka takiego jak ja, który uważa śmierć człowieka (w sumie - tak niedawną) za straszną tragedię (i wszelkie dywagacje wokół niej za jakieś takie - wątpliwe moralnie).

    Ale ponieważ jest to fakt już historyczny, film też zasługuje na to miano, a zajmujemy się historią, spróbuję zatem coś o nim i o sprawie, której dotyczy napisać.

    Moim zdaniem jest to film skierowany dla młodzieży, która wyjść ma z kin z przekonaniem, że to "straszny system był". Trochę w konwencji westernu (przepraszam za niestosowne porównanie, ale jakoś się ono narzuca - czarne charaktery, białe charaktery i ten najbielszy), bardzo przewidywalny. Stereotypowy do bólu. Ale w sumie jak taki film nakręcić, nie urażając pamięci Zmarłego i mitologii "Solidarności"? Moim zdaniem obiektywne filmy o tych czasach nakręcone zostaną może za 50. lat. Jeżeli w ogóle.

    I kilka moich przypuszczeń. Ksiądz Popiełuszko prowadził ostrą wojnę propagandową z tzw. komunizmem, który komunizmem żadnym nie był, ale to już inna historia. Czy mieściło się to jeszcze w ramach posługi duszpasterskiej - nie mnie oceniać. Nie podobało się to władzom, które całkowicie odstąpiły (zresztą już długo wcześniej) od polityki antyreligijnej, tolerowały anty-systemowe aluzje w kazaniach i listach duszpasterskich, szły na dalekie ustępstwa wobec Episkopatu (z przekazaniem dekretu o stanie wojennym 13 grudnia 1981 r. do korekty jego przedstawicielom włącznie), ale to co robił Popiełuszko to już było nieco dla nich zbyt wiele. Jak przypuszczam, quasi-rewolucyjne zapędy księdza nie były także za bardzo na rękę Episkopatowi, który sprzyjał "Solidarności", ale nie do tego stopnia by prowokować ludzi do wyjścia na barykady (vide - pierwsze wystąpienie prymasa Glempa po ogłoszeniu stanu wojennego). Rozmowa Popiełuszki z Glempem przekazana jest zapewne wg tego co zapamiętał ten ostatni. Nie przypuszczam, by ks. Popiełuszko był zadowolony z tego jak traktował go Episkopat, ale to tylko moje przypuszczenia.

    Wiem jedno - ostatnią rzeczą, którą życzył sobie Jaruzelski et consortes to śmierć ks. Popiełuszki. Wyjazd do Rzymu, uciszenie przez Episkopat, może skuteczne zaszantażowanie przez SB spreparowanymi sprawami obyczajowymi - owszem. Ale nie zabójstwo. Ówczesne władze nie składały się z idiotów, wiedziały doskonale, że taka śmierć, męczennik za sprawę, to wiatr w żagle "Solidarności". Zresztą, generalnie ostatnią rzeczą, którą życzyły sobie władze to jakikolwiek konflikt z Kościołem. Polska ówczesna to właściwie kraj, w którym Kościół Katolicki może nie stricte współrządził, ale był realnym, silnym i szanowanym partnerem dla władzy. Taka licencjonowana opozycja z "przełożeniem decyzyjnym" na władzę. Obie strony jakoś współistniały, czerpiąc z tego współistnienia korzyści (władza - spokój społeczny, Kościół - status nieznany nigdzie indziej od Władywostoku do Łaby, a może i do Gibraltaru), a radykałowie (z obydwu stron) temu współistnieniu nie sprzyjali.

    W przypadku śmierci Księdza, najbardziej prawdopodobna jest wersja prowokacji betonu partyjnego (czy "resortowego"), ciężko zdenerwowanego ustępstwami Jaruzelskiego wobec Kościoła, może z podżeganiem radzieckich, którzy uważali, że Jaruzelski-liberał ich "wodzi za nos". Możliwa, aczkolwiek mało prawdopodobna, jest także wersja, że sami funkcjonariusze (z jakiś powodów) chcieli załatwić sprawę na własną rękę.

    Należy także pamiętać, że Kiszczak miał właściwie wszelkie możliwości, aby rzecz uciszyć. Było w zasięgu "technicznych" możliwości resortu odnalezienie zwłok ks. Jerzego np. zmarłego w okolicznościach nieobciążających resort, uciszenie Chrostowskiego, ukrycie właściwych sprawców, znalezienie innych itp. Zamazanie wszystkiego w sposób doskonały. Nie zrobiono tego. Na odwrót - przeprowadzono transmitowany na całą Polskę proces zabójców. Proces toruński może przedstawiał wiele do życzenia - ale był. I w sumie niewiele więcej niż w tym procesie udało się (obiektywnie) ustalić do dziś.

    Jest - moim zdaniem - swoistym paradoksem, że mord, który był prowokacją wobec ówczesnej władzy, stał się jednym z głównych zarzutów wobec niej.


  18. A ja tak sobie ogólnie.

    Z Profesorem Osękowskim trudno się nie zgodzić, albowiem nic kontrowersyjnego nie powiedział, tylko prawdy, które przynajmniej dla mnie są w miarę "oczywistą oczywistością".

    O książce Pana Zyzaka. Uważam, że swoboda badań naukowych i swoboda publikacji jest najwyższą wartością. Jeżeli ktoś chce udowodnić, że słonie różowe łatwiej się rozmnażają w niewoli niż słonie zielone - proszę bardzo, że ziemia jest płaska - ależ oczywiście, że Wałęsa jest Marsjaninem, a Kwaśniewski z Wenus - nie widzę przeszkód. Pozostają tylko pytania:

    1. Czy autor zostanie potraktowany poważnie i uznany za prawdziwego, przynajmniej starającego się o obiektywizm badacza, a nie propagandzistę, polityka załatwiającego swoje sprawy czy łowcę sensacji rodem z tabloidów?

    2. Czy autor nie narazi się na odpowiedzialność cywilną czy karną?

    Zatem, książkę może napisać każdy. Problem powstaje wówczas, gdy pojawia się niebezpieczny styk z instytucją państwową. IPN ma ambicje być jednocześnie obiektywnym badaczem, prokuratorem, sędzią, nauczycielem i depozytariuszem prawdy objawionej. W rzeczywistości jest konsekwentnym propagatorem jednej z możliwych interpretacji historii, możliwej, ale tylko jednej z ... W dodatku metodami nader dyskusyjnymi. Zwracam uwagę na to, co powiedział dziś p. Kurtyka o p. Kwaśniewskim. Porażające. Coś w stylu - ma być cicho i nie krytykować IPN, bo znajdą się papiery, a tak w ogóle to komuch. Upraszczam, ale jak na szefa "apolitycznej" instytucji to było całkowite odkrycie się i ukazanie prawdziwej twarzy.

    Nie widzę najmniejszych przeszkód, aby pracownicy uniwersytetów, PAN-u, czy nawet domorośli historycy prowadzili nieskrępowane badania i pisali rzeczy, które mi się na przykład bardzo nie spodobają. Z radością przyjmę utworzenie komórek badań historycznych w ramach struktur PiS, PO i SLD i sobie popolemizuję z ich osiągnięciami. Natomiast IPN jako instytucja o takim budżecie i takiej roli powinien być wręcz obrzydliwie apolityczny i obiektywny. A nie jest, zatem chyba lepiej jakby go nie było. Badania mogą prowadzić profesorowie na uniwerkach, ścigać zbrodnie prokuratorzy, archiwami zajmować się archiwiści. To też jest jakieś wyjście. I tańsze.

    W przypadku tej książki pozostaje tylko do wyjaśnienia, czy fakt jej tak szybkiego wydania (praca magisterska!) w wydawnictwie Arcana i fakt zatrudnienia autora w IPN miał jakiś związek z "wizją świata wg kierownictwa IPN". Jeżeli nie - to wszystko w porządku i pozostaje tylko ocenić ją merytorycznie, a czujący się obrażonymi mogą wystąpić do sądu, jeżeli tak - to fatalnie świadczy o IPN .


  19. Mastaha, czy autor tematu jest może Estończykiem :P ? Zdaje się oni mianem Sasów (Saksa) opatrują wszystkich Niemców. Zatem może chodzi o konflikty polsko-niemieckie :D .

    A na poważnie. Moim zdaniem w rachubę mogą wchodzić początki państwowości polskiej (aczkolwiek temat byłby dosyć oryginalnie sformułowany) i to co napisał Tofik (czyli konkurencja kolejnych Sasów z Leszczyńskim).


  20. Stan na dziś:

    Zadłużenie krajowe Skarbu Państwa wyniosło w styczniu 122,57 mld dol., a suma długów krajowych i zagranicznych - 168,93 mld dol.
    Źródło informacji

    Usiadłem do liczenia, choć nie jest to moje hobby ;) , i wychodzi na to, że za Gierka (przyjmując najbardziej niekorzystną dla niego wysokość długów) na jednego Polaka przypadało ca. 670 USD, dziś ca. 4.400. Jak rozumiem ta druga cyfra nie obejmuje zadłużenia prywatnego (indywidualnego) samych Polaków, które dziś jest - jak mniemam - nieporównywalnie wyższe. Wartość dolara trochę spadła od lat 70., ale nie aż tak straszliwie, aby wartości były kompletnie nieporównywalne (zresztą w międzyczasie falowała - np. na początku rządów Reagana skoczyła do góry). Tak mi trochę wychodzi, że to raczej dziś budujemy kapitalizm na kredyt.

    Dopisek z 10 maja 2009 r. dot. obecnego zadłużenia Polski:

    Rzekomo mocne fundamenty polskiej gospodarki to: 650 mld zł długu publicznego Skarbu Państwa, blisko 200 mld euro długów zagranicznych, 200 mld zł kredytów hipotecznych, 15 mld zł przeterminowanych długów Polaków, 15 mld długów na kartach kredytowych (do końca roku będzie pewnie 17 - 20 mld), rosnące bezrobocie już około 12 proc. (pod koniec roku ok. 18 proc.), rosnące zadłużenie samorządów - na koniec 2008 r. wyniosło już blisko 30 mld zł i będzie rosnąć dalej.

    Źródło cytatu (Onet/Gazeta Finansowa).

    Tamże analiza sytuacji, moim zdaniem nieco zbyt alarmistyczna, ale stanowi pewien przyczynek do powyższej naszej dyskusji.

×

Powiadomienie o plikach cookie

Przed wyrażeniem zgody na Warunki użytkowania forum koniecznie zapoznaj się z naszą Polityka prywatności. Jej akceptacja jest dobrowolna, ale niezbędna do dalszego korzystania z forum.