Skocz do zawartości

Bruno Wątpliwy

Moderator
  • Zawartość

    5,662
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

Posty dodane przez Bruno Wątpliwy


  1. Andreasie, ale to jakby inny wątek jest. Legalność pozbawienia obywatelstwa w świetle ustawy z 1920 r., cel polityczny tej decyzji, jej sens, udział w jej podejmowaniu Mikołajczyka, późniejsze naprawienie tej decyzji przez władze PRL na początku lat 70., kolejne (dosyć kuriozalne) "oddawanie obywatelstwa" przez władze III RP, to ciekawy temat, ale inny. Podobnie rozmaite dokonania Informacji Wojskowej i sądów. Nikt o zdrowych zmysłach nie będzie przeczył, że w tych latach dochodziło do zbrodni sądowych. Problemem jest skala zjawiska (tzn. czy, jak de facto zauważył Wolf na początku swojego postu, było ono tak powszechne, jak się dziś wydaje?) i kwestia, czy nawet przestępcza działalność niektórych funkcjonariuszy publicznych powoduje, że mamy stan okupacji?

    I właśnie - Wolf przede wszystkim odniósł się do tezy

    do kraju okupowanego przy pomocy także właśnie wojska Berlinga/Zymierskiego .

    Patrząc obiektywnie, sine ira et studio, chyba dojdziemy do następujących wniosków - to, że państwo pozostaje w sferze wpływów innego, a jego funkcjonariuszom zdarza się popełnić czyny niegodne, nie oznacza automatycznie okupacji. W ten sposób olbrzymia część państw występujących na mapie świata teraz i w historii zasługiwałaby na prostą nazwę terytoriów okupowanych.

    Wolf podał przy tym przykłady szeregu zachowań ludzi, którzy swoimi czynami dawali dowód, że myślą, iż o okupacji nie ma mowy. Od siebie dorzucę, że znikoma w stosunku do ogólnej liczby ludności Polski liczebność powojennego podziemia zbrojnego, frekwencja w wyborach czy referendum, masowy udział w tworzeniu nowej rzeczywistości w ten czy inny sposób, świadczyły także o tym, że ludzie - choć w większości władzy zapewne miłością szczerą, dogłębną i całkowitą nie kochali (co potwierdzały wyniki referendum - ok. 30% 3xTak) nowy stan jednak odróżniali stanowczo od okupacji.

    Dodam jeszcze, że wszelkie, niekiedy pojawiające się próby radykałów, mające na celu odmówienie Polsce Ludowej charakteru państwa i sprowadzenie jej do okupacji, są szalenie groźne z polskiego punktu widzenia. Bo jak się bawić to na całego - jeżeli to była okupacja, to wszelkie przekształcenia własnościowe po 1944 r. są nielegalne. Zarówno w świetle prawa polskiego, jak i międzynarodowego. I to nie tylko reforma rolna czy nacjonalizacja przemysłu, ale także rozstrzygnięcia w sprawie "mienia poniemieckiego i opuszczonego" (jak to określały ówczesne akty prawne). Zatem powinno się zacząć odbierać chłopom ziemię z reformy, a mieszkańcy Ziem Zachodnich powinni powoli pakować rzeczy.


  2. Przepraszam z góry za lekkie OT.

    Zastanawia mnie jeden paradoks odnośnie do Adama Michnika. W latach 80. ówczesne służby specjalne przedstawiały go jako ekstremalną ekstremę (w co władze z Jaruzelskim włącznie uwierzyły). Rozmowy Okrągłego Stołu rozpoczęły się później, gdyż władze nie chciały Michnika i Kuronia w składzie delegacji solidarnościowej. Dziś natomiast część prawicy straszy dzieci Michnikiem w charakterze dyżurnego szwarccharakteru i Demiurga "różowości" w Polsce. Sytuacja jakby się odwróciła.

    A może jest po prostu tak, że mądry człowiek, mający własne zdanie i poglądy na Polskę, odważnie je głoszący, zawsze będzie miał nieprzyjaciół?

    Dlaczego zatem tak piętnowane są głosy ludzi, którzy w żaden sposób nie byli reprezentowani przy okrągłym stole, bo komunisci wybrali sobie do rozmów tylko lewicową część opozycji?

    Pojęcie lewicowości rozciąga się zatem jak guma. W tym kontekście i Lech Wałęsa jest lewicą, jak sądzę? To stanowczo zbyt prosta wizja świata - z jednej strony komuniści (też ciekawe pytanie - a mianowicie kto był tymi komunistami?; z pytaniem dodatkowym czy Jaruzelski, Rakowski etc. byli "der echte" komunistami?) z drugiej lewica pod wodzą Wałęsy. Moim zdaniem światopoglądowi lewicowcy i prawicowcy byli po jednej i drugiej stronie stołu.

    Rodzi się zatem pytanie, kto był wówczas ową naprawdę prawicową prawicą, którą nie dopuszczono do rozmów? Kornel Morawiecki, Andrzej Gwiazda, czy Leszek Moczulski może?


  3. Oznaczało to najzwyczajniej w świecie - że mimo formalnego ograniczenia siły - realnie potęgą byli i niejednokrotnie swą gospodarczą siłą oddziaływali na politykę.

    Tu bym polemizował. Oczywiście to nie było tak, że Niemcy bałtyccy stali się zupełnym marginesem, ale reforma rolna właściwie zakończyła ich dominację ekonomiczną. Politycznie natomiast ich znaczenie nie było zbyt wielkie. Silny nacjonalizm "młodych" narodów, resentymenty antyniemieckie wśród nich, chociażby pamięć o niedawnych działaniach wojsk Goltza i Bermondta-Awałowa, powodowały, że mniejszość niemiecka nie miała wielkiego wpływu na politykę tych państw.


  4. w kwestiach gospodarczych myślałem o uporzadkowaniu gospodarki rejonu wileńskiego, ukróceniu przemytu i tym co z tego wynika.

    Rzecz oczywiście pożądana, ale nie podejrzewam, aby nasi włodarze gospodarczy z okresu międzywojnia wyciągnęli z ewentualnej poprawy stosunków z Litwą więcej niż wysyłanie polskich robotników rolnych na Litwę i spławianie drewna Niemnem.

    Poza tą stroną sojuszu, według mnie mogłoby się okazać, że państwa bałtyckie próbowałyby ograniczyć bardzo silną rolnę "miejscowych Niemców" w ich gospodarce

    Z tym już sobie Łotwa i Estonia nieźle dawała radę bez naszej pomocy, przeprowadzając radykalne reformy rolne w początku lat 20. To zakończyło kilkusetletnią dominację ekonomiczną Niemców w tych krajach (choć oczywiście nie oznacza, że nie mieli już całkowicie nic gospodarczo do powiedzenia). Litwa też takową reformę przeprowadziła, ale oczywiście o ostrzu antypolskim.

    Co do tego, że oprócz państw baltyckich należałoby zmontować "jeszcze coś" - mnie najbardziej nasuwa się Czechosłowacja - jest oczywistością.

    Oczywistość jest oczywista ;) , niestety w warunkach szarganej sprzecznościami Europy Środkowej było to niezbyt realne.


  5. Rycerzu, wiemy już, że znasz określenia "lewak", "postępowiec", "pseudoelita" czy "różowy". Taka moja sugestia - może ich nie nadużywaj, bo interlokutorzy mogą uznać, że niewiele ponad powtarzanie tych określeń do dyskusji nie wniesiesz. Nie przypuszczam, aby dodawały siły przekonującej Twoim argumentom, raczej odwrotnie.

    Sprawę chyba dokładnie wyjaśnił FSO, kilka postów wstecz. Obiektywizm pełny i skończony zapewne wśród braci dziennikarskiej nie istnieje. Jak przypuszczam p. Lis także swoje poglądy ma. Nawet jestem tego pewny. Po przeczytaniu jego książek na pewno nie nazwałbym ich lewackimi czy klasycznie lewicowymi, ale zdaje się, że "lewak" to takie Twoje określenie używane generalnie w stosunku do inaczej myślących od Ciebie. Problem polega na tym, czy dziennikarz dokonuje przynajmniej minimalnych starań, aby jego pogram był obiektywny, czy bawi się w łopatologiczne przekazywanie "swojej" prawdy, a niedostatki warsztatu dziennikarskiego przykrywa poczuciem misji. Moim zdaniem obiektywny obserwator porównując programy np. Panów: Lisa, Szubartowicza, Wildsteina czy Pospieszalskiego powinien dojść do oczywistych wniosków, kto do której kategorii należy.

    Autorów "Gońca" i im podobnych nawet nie sugeruję by włączyć do powyższej analizy, gdyż nie ma to sensu. To już zupełnie inne zjawisko.


  6. W sumie nic nowego. Pan Muchin był popełnił już dwie antypolskie książki, jedną lata temu. Jeżeli ktoś chce przeczytać te "dzieła", to są w sieci:

    Katynskij dietiektiv, 1995

    Antirossijskaja podlost', 2003

    Swego czasu czytałem, żenada nie warta polemiki. Ale pamiętać też należy, iż jest to naukowiec, który twierdzi, że Amerykanie nie wylądowali na księżycu, a zamiast Jelcyna rządził jego sobowtór. Źródło powyższych informacji i strona godna polecenia.

    P. Muchin i mu podobni to hałaśliwy, ale jednak margines. W Rosji powstały także obiektywne publikacje na ten temat. Problem w tym, że trudne aspekty własnej historii, a i w ogóle historia jako taka (w całej jej złożoności), coraz mniej interesuje Rosjan (w czym się znowu tak strasznie od Polaków nie różnią...). W tym kontekście hałasujący skrajni mogą być groźni.

    Niestety, w miarę pogarszania stosunków polsko-rosyjskich można się spodziewać, że ilość tego typu publikacji będzie wzrastać. Oczekiwać także należy, że władze rosyjskie coraz bardziej będą usztywniać swoje stanowisko. Czy przejdą oficjalnie na "wersję komisji Burdenki"? Mimo wszystko wątpię, choć przypuszczam, że gdyby nie Gorbaczow i nie gdyby nie to, iż później Jelcyn chciał dogryźć Gorbaczowowi, to nigdy nie uzyskalibyśmy przyznania (Gorbaczow) i niektórych dokumentów (Jelcyn). A i nawet wówczas poszukiwano kontrargumentu (jeńcy radzieccy 1920).


  7. jednak zwycięskie dla LWP

    To znowu ze skrajności w skrajność. Jest wiele bitew w historii świata i (l)WP także, których jednoznacznie nie da się sklasyfikować do kategorii zwycięstwo czy klęska. Moim zdaniem np. bitwa budziszyńska, Lenino, Dęblin i Puławy nie pasują idealnie i wprost do żadnej kategorii. Mają w sobie elementy i sukcesu i porażki. Tak jak wiele innych polskich bitew.

    Jednakże spotkałem się z opiniami, iż 1. Br. Panc. miała wysokie straty w ludziach i sprzęcie, a liczyła ona 1215 ludzi(czyli mniej więcej tyle ile dwa niemieckie bataliony piechoty). Po walkach na Wybrzeżu, nie walczyła do końca wojny, a została jako granizon w Gdańsku. Dlaczego, się pytam.

    Brygada miała rzeczywiście wysokie straty, co wynikało z jej zadań i charakteru. Możliwości uzupełnienia wykwalifikowanej kadry i czołgów były w toku walk ograniczone. Do dywizji piechoty można było podrzucić nieostrzelanych rekrutów w charakterze uzupełnienia. Tu konieczne były czołgi i czołgiści.

    To, że pozostała jako jednostka na Pomorzu było dosyć logiczne. Walki zakończyły się na początku kwietnia. Doprowadzenie sprzętowo-kadrowe całej brygady do stanu status quo ante trwałoby sporo czasu, nad Odrę może by trafiła po miesiącu, czyli prawie po wojnie. A "garnizon" na Pomorzu też był potrzebny. Swoją drogą można uznać, że symbolicznie część brygady została jednak dołączona do 4 pułku czołgów ciężkich i z nim wzięła udział w dalszych walkach.

    czyli ''Czterej pancerni'' odpadają

    Nawiasem mówiąc, Przymanowski wyraźnie napisał w książce, że przed walkami na Oksywiu "niewiele zostało z brygady po ostatnich walkach" (wypowiedź dowódcy). Swego czasu byłem także przekonany, że udział "Rudego" w walkach po zajęciu Gdyni-Gdańska to czysta fantazja, ale jednak czołgiści z brygady walczyli za Odrą. Zatem autor "Czterech pancernych", choć oczywiście popuścił ostro wodze fantazji, to nie aż tak, jakby się mogło wydawać na pierwszy rzut oka:) .


  8. Andreasie, czemu znowu szermujesz pochopnie (moim zdaniem) pewnymi pojęciami odnośnie do (l)WP - klęska, pogrom, rozgromienie, rozbicie ;)? I brygada wykrwawiała się w kolejnych, ciężkich bojach. Wynikało to ze specyfiki jednostki, roli, którą odgrywała w I AWP i charakteru jej użycia (zob. poniżej), problemów z uzupełnieniem itp. O rozgromieniu tu trudno mówić. Tak "rozgromiona" była zapewne większość radzieckich jednostek pancernych, tzn. ponosiły podobne straty w podobnych okolicznościach.

    Na dws jest - znowu moim zdaniem - obiektywna charakterystyka jednostki. Źródło cytatów:

    Działania Brygady trzeba też ocenić w kontekście jej udziału w walkach 1 AWP.

    Była właściwie jedyną większą jednostką pancerną 1 Armii. Z tego też powodu często działała na najtrudniejszych odcinkach pełniąc rolę "straży pożarnej". Tak było pod Radawnicą czy w czasie walk o przełamanie Wału Pomorskiego.

    Brygada brała udział właściwie we wszelkich formach walki. Biła się w mieście, o przełamanie silnie umocnionych pozycji, w obronie, w pościgu. Mimo błędów, jakie popełniano można powiedzieć, że wszędzie zdała egzamin bojowy, często dostając pochwały od jednostek, z którymi współdziałała.

    Wyszkoliła sporą ilość kadry, która potem zasiliła 1 Korpus Pancerny.


  9. Kanadol - amerykańską i kanadyjską prasę polonijną widuję nader sporadycznie i - szczerze mówiąc - byłem dosyć porażony ww. "Gońcem". Jeżeli tak wygląda dosyć wpływowe pismo, to jakoś jestem spokojny, że jeszcze przez następne 50. lat Polonia północnoamerykańska nie będzie odgrywała istotnej roli politycznej ;) . To mi wygląda wręcz na świadomą pracę na rzecz politycznej marginalizacji istotnej części Rodaków. Aby zamknęli się w polskim piekle i poszukiwali do końca świata żydokomuny i masonów. Pozytywistyczny program, nie ma co...


  10. jaka bylaby reakcja wzajemna Polski i Pribałtyki na zjęcie Klajpedy przez Niemców, i jaka reakcja na to wszystko Francji i Wielkiej Brytani.

    Nie sądzę, aby państwa bałtyckie zdecydowały się na sojusz antyniemiecki z Polską. Antyradziecki - może tak, pod różnymi mniej lub bardziej realnymi warunkami. Co prawda, Estończycy i Łotysze mieli świeżo w pamięci dominację baronów bałtyckich, ale nie do tego stopnia czuli niechęć do Niemców, aby walczyć w obronie polskiego Pomorza. Polska była w tym przypadku dla nich partnerem zbyt ryzykownym. Niewiele zysku, dużo zagrożenia. Tym bardziej było to jasne dla Estończyków i Łotyszy w sytuacji, gdy nie mieli granicy lądowej z Niemcami i tym samym bezpośredniego zagrożenia dla siebie.

    Litwini może zdecydowaliby się na taki sojusz (gdybyśmy oczywiście po ich myśli załatwili sprawę Wilna), ale tylko w sytuacji bezpośredniego, ewidentnego zagrożenia ze strony Niemiec, nie wcześniej (zresztą, krótko przed niemiecką aneksją Kłajpedy nieco sondowali Mitkiewicza w sprawie ewentualnej polskiej pomocy). Dla Litwinów Niemcy były państwem, które w jakimś sensie odegrało rolę sprzymierzeńca w walce o niepodległość, a później rolę w miarę przyjaznego sąsiada. Nawet Kłajpeda nie powodowała poczucia większego zagrożenia z tej strony.

    Zatem w rachubę wchodził (jeżeli już) sojusz antyradziecki. I to pod dużymi znakami zapytania (o sens takiego sojuszu dla Litwy i o neutralistyczne zapędy Łotwy i Estonii).

    Poza tym same korzyści gospodarcze z normalnej wymiany handlowej pozwoliłyby prawie na pewno na uzyskanie takich dochodów by wystawić znacznie więcej niż dywizję piechoty.

    Optymista z Ciebie ;) . Problem w tym, że Polska liczyła się dla Bałtów tylko i wyłącznie wojskowo (co wyraźnie powiedziano np. Mitkiewiczowi). Mieliśmy armię o dobrej opinii (może ocenianą nawet na wyrost) - i to wszystko. Gospodarczo - znaczyliśmy dla nich nic, lub prawie nic.

    Handel z Łotwą i Estonią mieliśmy przecież normalny. I co? I właśnie nic. Sprzedaliśmy Estończykom parę tankietek. Jedyny realny towar eksportowy, który II RP miała tym krajom do zaoferowania - to ludzie do prac polowych. I tak obywatele Rzeczypospolitej jechali na saksy do łotewskich i estońskich chłopów (co skądinąd dobitnie świadczy o jakości ówczesnego zarządzania polską gospodarką). Podobnie było(by) z Litwą. Może trochę zarobilibyśmy spławiając na większą skalę drewno Niemnem. Plus wysłalibyśmy tam trochę gastarbeiterów. I wszystko.

    Polska i kraje bałtyckie właściwie za bardzo nie miały co wymieniać. Główne towary eksportowe (płody rolne) mieliśmy te same, zatem byliśmy w tym zakresie raczej konkurentami o rynki Zachodu. Towary przemysłowe mogli nasi północni sąsiedzi spokojnie kupić gdzie indziej. Nie sadzę, aby Bałtowie sprzedawali swoje bekony do Anglii, po to, aby kupić za funty polskie, a nie brytyjskie towary przemysłowe.

    Reasumując, sojusz z samymi republikami bałtyckimi, bez zmontowania jakiegoś ogólnego, środkowoeuropejskiego systemu bezpieczeństwa, dla Polski miałby znaczenie wyłącznie prestiżowe. Zaś militarne i gospodarcze - znikome.


  11. Swoją drogą zauważcie, że Bułgaria przystępowała do wojny dopiero w momencie, gdy Rosja dostała poważne cięgi w wyniku kampanii 1915 r.

    I to jest ważka uwaga. W Bułgarii od samego początku wojny istniały dwa obozy. Jeden (pro-centralny) był silniejszy, albowiem posiadał poparcie cara Ferdynanda. Zadecydowała jednak wizja rychłego zwycięstwa państw centralnych. Niektórzy przeciwnicy układu poszli zatem siedzieć (Stambolijski), a Bułgaria ruszyła na wojnę.

    Wizja zdobyczy terytorialnych też przemawiała za państwami centralnymi. Ententa mogła obiecać jakieś enigmatyczne korekty graniczne w Macedonii serbskiej czy greckiej i Trację Adrianopolską. Państwa centralne - całą Macedonię serbską, może nawet część Serbii właściwej. Do tego warto zauważyć, że w zamian za sojusz, Turcja poczyniła pewne ustępstwa graniczne - Bułgarzy dostali od Turcji kawałek Tracji Adrianopolskiej (rejon ujścia Maricy).


  12. Zastanawiam się tylko co by się stało gdyby oceplenie z Litwą nastąpilo dużo wcześniej.

    Niewątpliwie jakiś modus vivendi z Litwą byłby pożądany, gdyż ta wisiała trochę nad Polską jak miecz Damoklesa i nie wiadomo było co uczyni w razie ewentualnej wojny Polski z Niemcami czy ZSRR.

    Ale z drugiej strony, gdyby dało się Litwę ugłaskać - to co by pakt z republikami bałtyckimi zmienił w sytuacji Polski? Armie bałtyckie to po 3-4 dywizje, "zadbane", ale tak sobie uzbrojone. W razie wojny "dostalibyśmy" zatem trzy dodatkowe sojusznicze korpusy (po mobilizacji aizsargów, szaulisów, Kaitseliitu może ciut więcej), za to wydłużyłby się nam się front radziecki po ujście Narwy. Taki sobie biznes.


  13. Moim zdaniem demokracja. Polacy powinni uczyć się funkcjonować w normalnym państwie i brać za siebie odpowiedzialność.

    Ale zważcie, że termin demokracja może oznaczać i system prezydencki, i monarchię brytyjską, i ustrój Szwajcarii itp. Dosyć różne systemy rządów.

    Może troszeczkę zmienić pytania i rozbić demokrację na:

    1. Demokracja (system prezydencki). (zob. USA)

    2. Demokracja (system pół-prezydencki). (zob. V Republika francuska)

    3. Demokracja (system parlamentarno-gabinetowy). (zob. Zjednoczone Królestwo)

    4. Demokracja (system parlamentarno-komitetowy).(zob. Szwajcaria)

    A z monarchii może zrobić tylko monarchię absolutną? Sam termin monarchia może oznaczać zarówno zamordyzm monarchy absolutnego, jak i królową brytyjską w systemie parlamentarno-gabinetowym.

    Jakbym miał wybierać konkretnie to głosowałbym za parlamentarno-gabinetowym systemem rządów, ale oczywiście z ordynacją wyborczą z progami (tak, jak sugerowaliście). Ewentualnie za czymś na kształt ustroju Finlandii z 1919 r. (czyli taki lekki pół-prezydencki).


  14. Oj, znowu będziemy dyskutować ;) . FSO - nie uważam ówczesnej polityki polskiej za idealną, a niekiedy rzeczywiście wyglądała ona jak "w pijanym widzie" (vide organizacja czegoś na kształt przewrotu na Litwie w 1919 r., czy podpisywanie umowy suwalskiej w przeddzień akcji Żeligowskiego), ale uważam, że Litwinów nie można całkowicie rozgrzeszać z winy za stan naszych stosunków. Można starać się ich zrozumieć, jakoś ogarnąć emocje, które im towarzyszyły w sprawie Wilna, ale to nie było tak, iż wina leżała tylko po naszej stronie.

    Litwa także postępowała irracjonalnie - np. jej zachowanie jako de facto sojusznika Rosji Radzieckiej w 1920 r. było kopaniem dla siebie grobu.


  15. To, że masz inne poglądy ode mnie nie znaczy, że masz prawo czynić jakieś głupie aluzje dotyczące mojego wykształcenia.

    Rycerzu, jeżeli to jest do mnie, to proszę zadaj sobie trud i przeczytaj kilka postów wstecz. Mam wrażenie, że Kanadol posłużył się nieco ironicznie pojęciem "Wykładowca", w rozumieniu wykonywanego zawodu. Udzieliłem obiektywnej informacji, co owe tytuły oznaczają, gdyż dla nowo przybyłych jest to często niejasne. Post nie miał bynajmniej na celu deprecjonowania Twoich osiągnięć edukacyjnych.

    Żadnych aluzji do Twojego wykształcenia zatem nie czynię, zresztą go nie znam, unikam też z zasady argumentacji ad personam, mogę aluzje czynić tylko do Twoich poglądów reprezentowanych na forum, ale tu akurat chcesz, aby je wszyscy poznali.


  16. Będę się upierał. Franco sercem był za osią. Swoją rolę w Hiszpanii postrzegał w kategoriach krucjaty. Podobnie sens walki z ZSRR. Była to dla niego słuszna, uzasadniona krucjata przeciwko złu. Jak najbardziej zgodna z jego ideami. Inna sprawa, że frankizm nigdy nie był typową ideologią. Raczej kojarzyć go należy z pragmatyczną dyktaturą, zmieniającą swoje oblicze z upływem czasu. Ale w 1941 charakter dyktatury Franco lokował go gdzieś w okolicach Mussoliniego. Biorąc pod uwagę skalę represji, Franco był od Mussoliniego nawet bardziej bezwzględny.

    Był jednak logicznie myślącym politykiem, pragmatykiem, choć okrutnym, i wiedział, że proste włączenie się Hiszpanii do wojny budzi wiele zagrożeń dla zniszczonego totalnie kraju. Stąd w La Hendaye postawił księżycowe warunki. Później wiódł go także pragmatyzm (np. gdy odstępował od autarkii). Ów pragmatyzm, plus zmiana sytuacji politycznej po II wś., sprawiły, że dyktatura przetrwała aż do jego śmierci.


  17. czemu w Polsce lub z naszej strony nie robiono za wiele aby choćby z Łotwą byly takie relacja jak z Rumunią, bez obaw, bez nieprzyjemności...

    Moim zdaniem, robiono akurat wiele, aby zachęcić Łotwę do współpracy. Wojska Rydza-Śmigłego nie tworzyły polskich struktur państwowych w Łatgalii i ograniczyły się do militarnej pomocy Łotwie; sprawę zajętych przez Łotyszy okolic Turmontu załagodzono; nie reagowano ostro na reformę rolną na Łotwie, która uderzyła w polską własność ziemską; nie reagowano na późniejszą (za dyktatury Ulmanisa) łotewską politykę narodowościową.

    No cóż, cały w tym ambaras... Łotwa dosyć średnio chciała w oczywisty, jednoznaczny sposób związać się z Polską (z wcześniej wymienionych powodów).


  18. Sprawa Wilna była osnową litewskiej polityki zagranicznej i edukacji patriotycznej. Zresztą, już tą sprawę wspólnie dyskutowaliśmy ;) . Ja będę się nadal upierał, że była to typowa sytuacja bez dobrego wyjścia. To co satysfakcjonowało Polaków, było nie do przyjęcia dla Litwinów. I na odwrót.

    A Łotysze? Też się trochę Polaków i wpływów polskich obawiali. W końcu w Łatgalii szlachta (czyli posiadacze ziemscy) była w dużej mierze polska, a lokalna ludność katolicka. Z tego co się orientuję, w XIX w. Łatgalczyków inni Łotysze nazywali po prostu Polakami. Łotwa obawiała się trochę, że Polacy jesienią 1920 r. nie poprzestaną na Wilnie, ale ruszą dalej na Inflanty Polskie. Tym bardziej, że w międzyczasie Łotwa zajęła owe skrawki koło Turmontu. Także formalny powód byłby. Zresztą już wcześniej, Łotysze pomoc wojsk Rydza-Śmigłego przyjmowali z lekkimi obawami.

    Do tego dochodziła zrozumiała sympatia dla Litwy. W końcu Łotysze nie mieli zbyt wielu narodów pokrewnych etnicznie (Prusowie wymarli, zostali tylko Litwini).

    I wreszcie zrozumiała chęć małego kraju do pozostania z boku konfliktów.

    Ale w sumie, fakt pozostaje faktem, II RP miała dwóch sąsiadów, których możemy określić mianem przyjaciół - Łotwę i Rumunię.

×

Powiadomienie o plikach cookie

Przed wyrażeniem zgody na Warunki użytkowania forum koniecznie zapoznaj się z naszą Polityka prywatności. Jej akceptacja jest dobrowolna, ale niezbędna do dalszego korzystania z forum.