Skocz do zawartości

Bruno Wątpliwy

Moderator
  • Zawartość

    5,693
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

Zawartość dodana przez Bruno Wątpliwy

  1. Grégoire Kayibanda

    O zasługach Grégoire Kayibandy (prezydenta Rwandy w latach 1961-1973) trudno mówić. Na pewno przyczynił się do wzrostu napięcia (eufemistycznie mówiąc) między Hutu i Tutsi. Obalony został przez Juvénala Habyarimanę, którego śmierć w 1994 roku była pretekstem do rozpoczęcia kolejnej rzezi. Tym razem najstraszliwszej, znanej powszechnie jako ludobójstwo w Rwandzie. Myślę, że ciekawa może być ogólna dyskusja o Rwandzie i Burundi, tamtejszych konfliktach między społecznościami Hutu, Tutsi i Twa, tudzież dosyć fatalnej roli, którą odegrali Belgowie. I być może ten wątek będzie przesłanką do jej wznowienia, z czego bym się bardzo cieszył. Z tym, że proponuję, aby wykorzystać już istniejący temat - Ludobójstwo w Rwandzie. Natomiast przypominam postać Kayibandy z tego powodu, że jest chyba odosobnionym przykładem głowy państwa, która w drugiej połowie XX wieku, została zagłodzona przez swojego następcę. Istnieją bowiem przesłanki, aby przypuszczać, że Habyarimana nie chcąc z powodów "religijnych" przelewać krwi obalonego poprzednika skazał faktycznie go i jego małżonkę na powolną śmierć głodową. Jeżeli dobrze sobie przypominam, jest o tym mowa w książce Joanny Bar, Rwanda, Wydawnictwo Trio, seria Historia państw świata w XX i XXI wieku, Warszawa 2013. Wzmianki można także znaleźć na różnych stronach internetowych. Także w Wikipedii. Na ile prawdopodobna jest ta wersja śmierci Kayibandy? Czy znamy podobne przykłady z nam współczesnych czasów?
  2. Litwini u Andersa

    W marcu 1945 r. do 2. Batalionu Komandosów (Zmotoryzowanych) wcielona została grupa 85 Litwinów. Podzielono ich na trzy plutony. Jednym z nich dowodził litewski oficer - A. Gecevičius (absolwent ostatniej, XXI, promocji kowieńskiej Szkoły Wojennej - w lipcu 1940 r., już w Ludowym Wojsku Litewskim). Walczyli razem z Polakami w ostatniej fazie kampanii włoskiej (Bolonia). J. Rutkiewicz, W. N. Kulikow, Wojsko litewskie 1918-1940, Warszawa 2002, s. 96-97 i 176. Zob. także: M. Zajączkowski, Sztylet komandosa, Warszawa 1991. Skąd wzięli się Litwini w 2. Korpusie? Czy prawdopodobne jest, że byli to (m.in.) niedawni żołnierze Vietine Rinktine, z którymi walczyła 3. Wileńska Brygada AK? Kim był A. Gecevičius? Czy to ten sam człowiek, który "ostatecznie rozwiązywał kwestię żydowską na Białorusi"? Fakt, że służył w litewskich batalionach policyjnych, jest chyba pewny. Podobno otrzymał Krzyż Żelazny? Podobno za akcję nad Gaianą otrzymał polskie odznaczenie wojskowe? Niezależnie od skrajnej kontrowersyjności decyzji o przyjęciu takiego "weterana" do 2 KP (nawet, jeżeli szczegóły życiorysu A.G. nie były Polakom znane, to przecież chyba ogólną wiedzą o relacjach na Litwie w czasie II. wojny dysponowali?), byłaby to niezwykła droga życiowa. Armia niepodległej Litwy - Ludowe Wojsko Litewskie - Arma Czerwona - bataliony policyjne - VR (?) - Organizacja Todt (?) - 2 Korpus. Zob.: http://news.scotsman.com/antongecas/We-sto...-God.2288714.jp http://vddb.library.lt/fedora/get/LT-eLABa....002.0.01.ARTIC
  3. Litwini u Andersa

    Został przypomniany (jako Anton Gecas) na Discovery Historia - w serii Kolaboranci Trzeciej Rzeszy (odc. 13 - Historia Schutzmannschaft). Wątek "ukrycia się" go w 2 Korpusie Polskim pojawia się w filmie, ale jako bardzo poboczny. Notka biograficzna - Wikipedia. Wzmianka w "The Independent" (jeszcze za życia Gecasa). Film. Na litewskiej stronie jest informacja, że otrzymał Lenkijos Kariniu kryžiumi „Už narsą". Można to przetłumaczyć jako Krzyż Wojska Polskiego "Za odwagę". Trudno powiedzieć o co dokładnie chodzi, ale najprawdopodobniej to Krzyż Walecznych. Na tej stronie także potwierdzenie, że otrzymał - w 1943 roku - niemiecki Krzyż Żelazny (Vokietijos II rūšies Geležiniu kryžiumi). Link.
  4. Pozycja ustrojowa przewodniczącego Rady Państwa

    Trudno doszukać się w tym przypadku jakiś absolutnych reguł. Bywało, że tą funkcję (lub podobną - przewodniczącego parlamentu, ewentualnie prezydenta, tam gdzie istniała lub ją przywrócono) przyznawano rzeczywiście szefowi partii (np. Breżniew przez jakiś czas, Honecker, Żiwkow). Był też okres, kiedy tą funkcję łączono ze stanowiskiem premiera (jakiś czas Stalin, schyłek Bieruta, Chruszczow, Rákosi, dwa rządy Kádára). Ale także bywała to synekura dla zasłużonych (Jabłoński, István Dobi, Pál Losonczi), także tych odstawianych od władzy (Woroszyłow, Mikojan, schyłkowy Cyrankiewicz) lub przydział dla ważnych, ale znowu nie tak bardzo. Nie widzę tu jakiś żelaznych zasad. Jedynie pewne prawidłowości. W czasach stalinowskich, gdy kraje bloku w wiekszości rezygnowały z instytucji jednoosobowego prezydenta, szef partii często zostawał premierem. Później raczej łączono najważniejszą funkcję partyjną z przewodniczeniem kolegialnej głowy państwa. I taki model dominował - chyba jako podstawowy - od petryfikacji systemu breżniewowskiego i konstytucji ZSRR z 1977 r. Ale wcześniej nawet w ZSRR było z tym różnie, nawet Breżniew miał bodajże 13. letnią przerwę w przewodniczeniu Prezydium Rady Najwyższej ZSRR. W Czechosłowacji mamy po śmierci Gottwalda wpierw rozdzielenie - Zápotocký i Novotný, potem połączenie - Novotný, potem rozdzielenie - Svoboda i Dubček, potem Husák łączy funkcje po odsunięciu Svobody w 1975. Można wysnuwać teorię, że im bardziej władza była oparta na kulcie jednostki i despotyczna, to tym bardziej kumulowano funkcje (Ceaușescu, Breżniew). U "liberałów" chętniej dzielono - PRL od Gomułki, Węgry "gulaszowego komunizmu". Ale to bardzo dyskusyjna teoria, bo przecież np. liberalny (w porównaniu do innych przywódców bloku) Gierek myślał poważnie o przywróceniu instytucji prezydenta. Generalnie, należy chyba poprzestać na opinii, że o łączeniu najważniejszych funkcji partyjno-państwowych decydowała swoista suma - ogólnej tendencji, której wyznacznikiem była sytuacja w ZSRR, lokalnych tradycji (np. utrzymywanie prezydentury w Czechosłowacji), konkretnego zapotrzebowania politycznego i ambicji, tudzież próżności danych polityków.
  5. Stare mapy - Żurawica

    Sądząc po herbie - to podkarpacka.
  6. Święto "Żołnierzy Wyklętych"

    Litwini obchodzą jako święto narodowe dzień koronacji Mendoga (Mindaugasa) - 6 lipca 1253. Tak naprawdę nie wiadomo, kiedy i gdzie został koronowany. A są tacy, którzy twierdzą, że żadnej koronacji nie było. Idąc w ślad za Twoim rozumowaniem mam lepszą propozycję - dzień koronacji Bolesława Chrobrego. Arbitralnie ustalimy datę - 25 czerwca 1025. Obchody przypadać będą na sam początek wakacji (lub końcówkę roku szkolnego - rzecz do ustalenia). Dzieci i dorośli jeszcze nie wyjeżdżają, zatem łatwiej o frekwencję. Przeważnie jest ciepło (załamanie pogody - to zazwyczaj początek lipca). Bez większych kontrowersji politycznych. Merkel to będzie obojętne. I za 10 lat możemy obchodzić 1000-lecie. Fajnie będzie.
  7. Nieznana Formacja

    Moim zdaniem Baudienst to nie będzie. Zob. http://www.fpnp.pl/info/pdf/baudienst.pdf Te mundury były chyba zielone, a osoby na zdjęciu mają białe (prawdopodobnie) spodnie, rzeczywiście kolorem trochę podobne do ćwiczebnych Wehrmachtu. Ale do tego specyficzne czapki, trochę w stylu Ernsta Thälmanna i Roter Frontkämpferbund, ale to oczywiście odpada, skoro to robotnicy przymusowi z późniejszego okresu. Do tego rozmaite krawaty. Przychylałbym się do opinii Amona. Albo z jakiś powodów sami się tak ubrali (dostępność określonych ubrań, czy fason środowiskowy), albo pracodawca też z jakiś powodów tak ubrał swoich pracowników. Aby się wyróżniali. Np. pracowników transportu wewnętrznego, czy zewnętrznego, obsługi konkretnego magazynu, portierów, albo wszystkich, bo takie były tradycje firmy.
  8. Państwo - czym jest?

    Jest to trochę dyskusyjne. W doktrynie prawa międzynarodowego istnieją kontrowersje odnośnie do tego, czy uznanie państwa ma charakter deklaratywny, czy konstytutywny. Raczej zakłada się deklaratywność takiego faktu: „Uznanie państwa ma charakter deklaratywny, nie tworzy ono nowego podmiotu. Zasada ta potwierdzona została m.in. w Konwencji o prawach i obowiązkach państw z 26 XII 1933 (…) oraz w Karcie Organizacji Państw Amerykańskich (…). Według art. 9 Karty z Bogoty: ,Istnienie polityczne państwa nie zależy od jego uznania przez inne państwa’ (…)”. Cytaty za: W. Góralczyk, S. Sawicki, Prawo międzynarodowe publiczne w zarysie, Warszawa 2007, s. 150. Państwo, aby było traktowane jako pełnoprawny podmiot prawa międzynarodowego, zasadniczo powinno zostać uznane. Przynajmniej przez „istotne dla niego” inne państwa. Innymi słowy – na ile państwo jest realnie podmiotem prawa międzynarodowego, zależy od zakresu w jakim jest uznawane i przez kogo jest uznawane. Ale, czy istnienie konkretnego państwa jest od tego uzależnione? Czy państwo, aby było państwem musi być zawsze pełnoprawnym podmiotem prawa międzynarodowego? Czy z faktu, że Chiny Ludowe nie były przez całe lata uznawane przez większość możnych tego świata, wynika, iż nie było to realne państwo chińskie? Czy NRD nawet przed układem z RFN (w czasach doktryny Hallsteina) jednak nie było państwem? Somaliland jest dziś w mojej ocenie państwem. "Wyczerpuje znamiona" definicji państwa, nie jest żadną częścią Somalii, choć żadne państwo na świecie go nie uznaje. A co zrobić np. z takim Naddniestrzem, gdzie różnica między stanem de iure i de facto jest dosyć zasadnicza? Część Mołdawii, państwo, quasi-państwo? Oczywiście - pole uznaniowości i możliwości rozmaitych interpretacji jest przy powyższych zagadnieniach nieskończone. Podobnie, jak można dyskutować bez końca odnośnie do cechy suwerenności, podobnież oczywistego elementu definicji państwa. Czy państwo o ograniczonej faktycznie, czy prawnie suwerenności jest nadal państwem?
  9. Państwo - czym jest?

    A to już zależy od okoliczności, odpowiednich przepisów prawnych (i nader często - naszego świadomego wyboru, szczególnie w krajach demokratycznych). Możemy stać się apatrydą (bezpaństwowcem), możemy starać się o uzyskanie obywatelstwa innych państw. Zresztą takowe możemy mieć już wcześniej, gdyż olbrzymia część państw przez zasadę wyłączności obywatelstwa nie rozumie zakazu posiadania innych obywatelstw, tylko niemożność powoływania się na fakt posiadania innych obywatelstw wobec odpowiednich instytucji państwa "pierwszego obywatelstwa". A to już pytanie, zaczyn potencjalnej, wielodniowej dyskusji. Osobiście, widzę wiele negatywnych zjawisk związanych z istnieniem państw, jako takich (oczywiście bywają państwa nader zróżnicowane, zatem trudno tu o jeden mianownik i ocenę), natomiast nie wierzę w inną, realną formułę organizacji, czy samoorganizacji społeczeństwa. Przynajmniej tu i teraz. Trochę to, jak z demokracją. Zgodnie z wyświechtanym powiedzeniem, jest zła - ale to najlepsze z możliwych rozwiązań.
  10. Święto "Żołnierzy Wyklętych"

    Stosując się do dobrej rady Secesjonisty, że odpoczynek od tego tematu dobrze nam wszystkim zrobi, robię sobie od niego wolne. Ale wcześniej muszę się podzielić genialnym pomysłem (a co tam będę sobie żałował ), na który wpadłem analizując problematykę polskich i obcych świąt narodowych. Polskie święto narodowe powinno: 1. Być jedno w ciągu roku. Ze względów finansowych - pozwoli to na łatwiejszą i wystawniejszą organizację uroczystości, parad itp. I patriotycznych - nastąpi koncentracja uczuciowa i integracja narodowa wokół tej daty. Hucznie obchodzony dzień ten stanie się swoistym, ogólnoświatowym znakiem rozpoznawczym państwa (jak lipcowe święta francuskie i amerykańskie). 2. Dotyczyć wydarzenia nader odległego w czasie, niespecjalnie kontrowersyjnego, czyli kojarzonego przez ogół generalnie pozytywnie. 3. Przypadać wiosną lub latem. Dużo przyjemniej się obchodzi. W powyższym kontekście nie musimy daleko szukać. Już mamy takie święto. 3 Maja. Dotyczy wydarzenia tak odległego, że wymarli już nie tylko jego uczestnicy, ale ich dzieci i wnuki. Nie ma już zatem osób, które byłyby szczególnie osobiście zainteresowane i emocjonujące się debatą z nim związaną. Od historycznej oceny tego wydarzenia nic już dziś właściwie nie zależy, punktów politycznych zebrać raczej w związku z nim nie można. Wydarzenie jest z gatunku takich, o którego szczegółach wiedza 90% społeczeństwa jest pewnie dosyć znikoma, ale wzbudza ono ewidentnie pozytywne emocje. Przypada wiosną, kiedy jest już zazwyczaj ładnie i ciepło. Wszelkie inne święta powinny mieć charakter dowolno-środowiskowy. Kto chce, niech organizuje i świętuje. Chcesz świętować Dzień Brygady Świętokrzyskiej - nie ma problemu, Gwardii Ludowej - proszę bardzo. Żołnierzy Wyklętych - zapraszamy do udziału, Ofiar Żołnierzy Wyklętych - ależ tak. Powstania Warszawskiego, które ocaliło Europę przed Stalinem - gromadzimy się na tym placu, Powstania Warszawskiego, jako przykładu, jak dowódca i polityk nie powinien w żadnym przypadku działać - gromadzimy się parę przecznic dalej. Oczywiście będą święta mniej kontrowersyjne, lub całkiem niekontrowersyjne (np. 1 września, czy Wyzwolenie Auschwitz) i nieco bardziej dyskusyjne - Dzień Edwarda Gierka i Obchody Świetlanej Pamięci "Ognia". Ale to już naturalny urok zróżnicowania społeczeństwa. Można się oczywiście zastanowić nad jakąś formalizacją. Na przykład na wniosek 50-100.000 obywateli wpisuje się święto do odpowiedniego rejestru, co ułatwia organizowanie manifestacji, innych zgromadzeń publicznych itp. Kwestia szczegółów.
  11. Podobna melodia, inny tekst

    Z bliższych nam okolic: Francuska "Le Rêve Passe" - Polska "Wizja Szyldwacha" - LINK. (darło się kiedyś z Vissegerdem w nader sympatycznych okolicznościach przyrody )
  12. Podobna melodia, inny tekst

    A teraz kilka dowodów na to, że muzykę jako zjawisko wynaleźli Irlandczycy. Z czasów Wojny Secesyjnej: 1. "When Johnny Comes Marching Home" - LINK. Irlandzki pierwowzór: "Johnny, I hardly knew Ya" - 2. "We'll Fight for Uncle Sam" - Pierwowzór: "Whiskey in the jar" (warto nadmienić, że nie chłopaki z Metallica to napisały) - 3. I specjalnie dla Secesjonisty: "Wearing of the grey" - Pierwowzór: "The rising of the moon" o irlandzkim powstaniu 1798 r. -
  13. Państwo - czym jest?

    Dosyć typowa definicja państwa: Jest to organizacja: 1) społeczna - bo muszą tworzyć ją ludzie, 2) polityczna - bo związek owych ludzi z państwem ma charakter polityczny (dziś oparty na instytucji obywatelstwa), 3) hierarchiczna - wiadomo o co chodzi, czyli o konstrukcję aparatu państwowego, 4) przymusowa - bo przymus państwowy ma szczególny charakter (w uproszczeniu - jest najszerszy z prawnie dopuszczalnych), ponadto relacja obywatelstwa pojawia się najczęściej w wyniku urodzenia, zatem dosyć przymusowo (przynajmniej z "punktu widzenia" noworodka), 5) terytorialna - państwo musi mieć określone terytorium, a przynajmniej formalnie odwoływać się do niego (w razie okupacji), 6) suwerenna - cecha i jej sens do dyskutowania przez dwa dni.
  14. Święto "Żołnierzy Wyklętych"

    Ponieważ mam zaszczyt być moderatorem "III Rzeczypospolitej" i - tym samym - tego tematu, a zaczyna tu być, w mojej ocenie, trochę "dziwnie", ale jednocześnie nie chciałbym zbyt mocno ingerować w treść wypowiedzi, w tej z natury rzeczy kontrowersyjnej dyskusji - informuję, że z Furiuszem będę starał się wyjaśnić pewne sprawy, ale nie za pomocą publicznej polemiki, a wszystkich Dyskutantów konsekwentnie proszę o nieustający szacunek w stosunku do interlokutorów.
  15. Święto "Żołnierzy Wyklętych"

    No właśnie - dobre pytanie - co ma do tego papieska ocena Kwaśniewskiego??? Jesli mogę wnioskować - pisz Secesjonisto trochę jaśniej, bo za tokiem Twoich myśli - w tym przypadku - nie nadąży chyba osoba nawet dużo bardziej zorientowana od skromnego Bruno. Pojawiło się OT o papa mobilu i docenianiu Kwaśniewskiego przez Jana Pawła II oraz Twoja enigmatyczna wypowiedź: "Tyle, że związki Dziwisza z papieżem są cokolwiek bliższe niźli Siwca i Kwaśniewskiego, jak rozumiem Bruno widzi pomiędzy tymi gestami równość i związek - a jaki?". Mamy w niej: 1. Sugestię, że związki Dziwisza z Papieżem są bliższe niż Siwca i Kwaśniewskiego. W kontekście poprzedniej dyskusji, wyciągąłem z niej wniosek, że pewnie chodzi Ci o to, że uważasz relację kardynała Dziwisza (po latach i w innej sytacji politycznej) o okolicznościach przejażdżki papa mobilem za godną wiary. Ale na wszelki wypadek - wolałem zapytać. A co do meritum - jeżeli jest tak, jak napisałem, to jesteś człowiekiem Dużej Wiary. Choć agnostykiem. 2. Sugestię, że "Bruno widzi między tymi gestami równość i związek". Na to darowałem sobie odpowiedź, bo niby dlaczego mam się tłumaczyć w zakresie przypuszczenia "Secesjoniście się wydaje, że Bruno widzi między tymi gestami związek", ani to prawdziwe, ani sensowne, ani nic nie wnosi nawet do OT. Ale dobra - niech będzie. Nie nie widzę. Z jednej strony mamy wygłup, z drugiej istotny gest polityczny. Jak przypuszczam, mogło to mieć jakiś związek z tym, że "lewica" u władzy nie wypowiadała konkordatu, nie wyrzucała religii ze szkół, kapelanów z armii, nie dopuszczała aborcji na życzenie, czy nie weryfikowała zwrotu majątków Kościołowi. Ale to tylko przypuszczenie, przecież pewnie było inaczej i Kwaśniewski całkiem przypadkiem znalazł się w papa mobilu. A, żeby było jasne. Moja mała wiara każe mi przypuszczać, że ani Kwaśniewski nie kochał szczerą miłością Papieża, ani Papież nie miał szczególnej sympatii do Kwaśniewskiego. Robili to, co uważali za słuszne i korzystne. Nie oni jedni. Furiuszu, nie przeżywaj tak tej dyskusji. Ja nie mam nic do twojej ukochanej prawicy. Wszystkich mam za cyników i manipulatorów, którym nie chodzi o jakąś prawdę historyczną, cześć i chwałę, tylko polityczne frukta. Opisuję coś, co dla mnie nie jest kwestią oceny, tylko faktów. Które - w moim odczuciu - powinny być widoczne dla każdego, który jest w stanie z minimalną dawką obiektywizmu spojrzeć na politykę polską ostatniego 25. lecia. SLD (tzn. "dawne" SLD i Kwaśniewski, dzisiejsze jest w opozycji i szuka dosyć beznadziejnie sposobu, także historycznego na siebie) bardzo chciało zdjąć z siebie odium komuchów i stać sie cywilizowaną, zachodnioeuropejską, salonową lewicą, a Kwaśniewski wybrał (skądinąd sensowny) wariant Prezydent Wszystkich Polaków. Z tej, świadomej decyzji politycznej wynikała pewna "koncyliacyjność historyczna". Popadając w (niewielką) przesadę, czasami można było odnieść wrażenie, że to ówcześni SLD-owcy założyli ongiś "Solidarność". Ładnie składali jej hołd i dawali ordery komu trzeba. Od Edelmana i Pużaka do Geremka i Modzelewskiego, oraz Nizińskiego i Herberta. Czasami ich nie przyjmowano, ale to już inna sprawa. PiS znalazło sobie niszę w postaci ostrej opozycji antysystemowej, walczącej z układem, okrągłostołowym spiskiem, komuchami, różowymi, agentami itp. Bardzo prawicowej, choć tak naprawdę - najbardziej lewicowej siły politycznej. Do takiego obrazu pasuje doskonale kult niezłomnych, antyukładowych "wyklętych", totalnie czarno-biały obraz historii PRL itp. I niechęć do jednania się (także historycznego) z wszelakimi komuchami i ich sługusami. Choć oczywiście przed samymi wyborami bywa różnie. Bo i przecież nawet Kaczyńscy przypominali sobie o przyjaciołach z PZPR i o zasługach Gierka. Ale główna linia historyczna jest raczej niezmienna. A PO, jak to PO. Pewnie sybarytom wszystko "wisi", ale boją się, aby ich PiS w manifestowaniu patriotyczności nie przeskoczył. No i zawsze miło być po tej słusznej, kombatancko-solidarnościowej stronie. Jak już pisałem, powyższe zachowanie polskiej "klasy politycznej" nie jest dla mnie kwestią oceny, tylko faktów. Jak już mam je oceniać, to oceniam je (tzn. instrumentalne traktowanie historii przez polityków) krytycznie, ale tak pewnie musi być polityka. Ja tam wolę spokojną dyskusję sine ira et studio, bez nadmiernego przeżywania, choć także bez odstępowania w imię pojednania na siłę od swoich poglądów. Ale w naszej polityce pewnie na to poczekamy z 50. lat. Zbyt wiele można jeszcze na historii ugrać.
  16. Święto "Żołnierzy Wyklętych"

    Gdyby było to świadome, byłby to ładny gest. O czymś świadczący. O woli pojednania. Nastąpiło wyparcie (moim zdaniem – nieeleganckie), zatem gest był bez znaczenia. Wręcz go nie było. Nie, o przekonaniu, że „lewica” jest skłonna bardziej się dostosować i zapomnieć, kiedy trzeba i jest to korzystne, niż „prawica”. Co widać na przykładzie polityki orderowej. Po odznaczeniu „przypadkiem” Jaruzelskiego odezwały się trąby jerychońskie. Kwaśniewski był gotów nadawać ordery bez takich ansów. Ale o co się rozchodzi? Papież jakoś niedoceniał starań Kwaśniewskiego?
  17. Święto "Żołnierzy Wyklętych"

    Ale z drugiej strony kultywacja była taka śliczna i estetyczna, iż została doceniona przejażdżką papa mobilem. Ale zdaje się, że to według kardynała Dziwisza to tak zupełnie niechcący, przypadkiem i nieważne było. Koniec OT z mojej strony.
  18. Święto "Żołnierzy Wyklętych"

    W wymiarze formalnym - tak. Nie przypominam sobie, aby ustawa z dnia 22 lutego 1947 r. o amnestii, Dz.U. 1947 nr 20 poz. 78, wyłączała expressis verbis NSZ-towców. W wymiarze praktycznym, jest oczywiste, że przynależność do NSZ obciążała bardziej niż do AK. Ale pisząc o tym, że ktoś MUSIAŁ pozostać w lesie, warto pamiętać, że bywało, iż byli i tacy NSZ-towcy, którzy wcale nie musieli. Przykład sympatycznego satyryka - http://pl.wikipedia.org/wiki/Jerzy_Ofierski. "Sołtys Kierdziołek" przeszedł co prawda z NSZ do BCh, ale NSZ-towcem niewątpliwie był. W 1946 debiutuje jako satyryk. W 1949 jako aktor w teatrze. Zależy jaka byłaby to "lewica". Ale coś się mi wydaje, że zasadniczo jest ona mniej ortodoksyjna i nawiedzona historycznie niż "prawica". A przynajmniej - bardziej pragmatyczna, elastyczna (a jak ktoś woli - cyniczna). Exemplum - prezydent Kwaśniewski bardzo ładnie kultywował kult "Solidarności" i ślicznie respektował ideały Sierpnia (tak mi się z piosenką zespołu "Kury" i Tymona skojarzyło). A do tego potrafił nawet publicznie podziękować śmiertelnie obrażonemu - wówczas - na niego Wałęsie podczas wstępowania do NATO. Zatem bardzo prawdopodobne byłoby pochylenie się takowego prezydenta nad trudnym losem "wyklętych". Być może z zastrzeżeniami.
  19. Święto "Żołnierzy Wyklętych"

    A czy nie oddajemy swego rodzaju hołdu "wyklętym", świętując 15 sierpnia? Jest oczywiste, że ogólnopaństwowe święta powinny raczej łączyć, niż dzielić. I należy je dobierać z jakimś sensem i wyczuciem. Jest także jasne, że nigdy wszyscy nie będą zadowoleni. Jak przypuszczam i w USA znajdziemy jakiś lojalistów, a we Francji rojalistów, którym tamtejsze, tak przecież ładnie i powszechnie obchodzone święta, nie będą się podobać. Ale już np. ogólnofrancuskie, wielkie, narodowe święto Bohaterów Wandei, czy Pogromców Wandei, Rzezi Lyonu, czy Poskromicieli Lyonu, Komuny Paryskiej, czy Wersalczyków - byłoby źródłem kontrowersji. Co nie wyklucza pomników, tablic, pamięci, czci, szacunku, różnej obrzędowości upamiętniającej strony konfliktu itp. W Polsce 1 września jest bezdyskusyjny, bo tego dnia nawet komuniści zamknięci w więzieniach (inna sprawa, że nie za bardzo zorientowani w polityce Stalina) deklarowali chęć walki z Niemcami. Nasi współcześni rodacy są też w tej materii dosyć zgodni, niezależnie od poglądów politycznych i historycznych. Może z wyjątkiem tych od "opcji niemieckiej". Jak się wprowadza się Święto Żołnierzy Wyklętych i dosyć bezrefleksyjnie, tudzież ostentacyjnie szerzy się ich kult i pogardę do ich przeciwników, to trzeba się liczyć z tym, że pojawią z czasem się znaki zapytania. I np. pytania o inne święta, inną pamięć - i inną ocenę. Bo, jak mądrze w tej dyskusji już napisano: "oceniając pewne działania nie można zapominać o całości kontekstu w którym one wystąpiły" i nie należy przesadnie miotać się "od skrajności w skrajność". Ale, jak już pisałem - mi samo święto "wyklętych" jakoś szczególnie nie przeszkadza. Raczej otoczka bezrefleksyjnego kultu i brak skłonności do audiatur et altera pars.
  20. Święto "Żołnierzy Wyklętych"

    Tak, w mojej ocenie dziś instytucjom państwowym i wielu politykom nie chodzi o oddanie szacunku i sprawiedliwości "Żołnierzom Wyklętym", tylko o otoczenie ich bezkrytycznym kultem. Mogę to powiedzieć z czystym sumieniem. Jeżeli uważasz inaczej - Twoje prawo. Jak rozumiem kwalifikacja czegoś przez polityków do kategorii Ważne Święto Państwowe, zwalnia od myślenia i likwiduje prawo do oceny i krytyki? Jeżeli za jakieś 20. lat - przypuśćmy - Tyberiusz wygra wybory i ogłosi Święto Poległego Milicjanta, Dąbrowszczaków lub Bohaterów Armii Ludowej, to Furiusz nie będzie dzielił włosa na czworo? Pewnie nie, bo nie ma przecież problemu przy świętach. I tak ładnie przecież wzywałeś do tego, aby nie dzielić - żołnierze światła i ciemności. W każdym państwie na świecie jest milion dat, które nadają się na jakieś święta. Jedne są mniej, inne bardziej dyskusyjne. Jedne oficjalne (te powinny być możliwie bezdyskusyjne), inne środowiskowe, inne tylko proponowane. I tyle w temacie.
  21. Święto "Żołnierzy Wyklętych"

    Na pewno, ale z zastrzeżeniem, o którym pisałem dalej. Jeżeli mowa o "leśnych" którzy walczyli z bronia w ręku, odbijali więźniów, a nie mordowali według swojego widzimisię - nie widzę problemu. Motywację, sens i skutek uważam za dyskusyjne, ale protestować tu przesadnie nie będę. Podobnie, jak nie uważam za słuszną decyzji Wysockiego, który wiódł podchorążych na Belweder nie widząc dalej niż koniec bagnetu, ale tabliczek z ulic nie widzę potrzeby, aby ściągać. Ani odstępować od Święta Podchorążego. Problem mam z bezkrytycznym kultem i świadomym pomijaniem ciemniejszych stron działalnosci "leśnych" oraz całkowitym odhumanizowaniem ich przeciwników do postaci organów komunistycznego państwa (zob. link poniżej). Plakat to przykład. Możesz z czystym sumieniem powiedzieć, że chodzi o przypomnienie, nie kult? Wykładnia oficjalnej, dzisiejszej Polski jest taka: http://www.wykleci.ipn.gov.pl/ Ma być hołd najlepszym Synom. I kropka. Nie żadne dzielenie włosa na czworo. To może być ewentualnie w niskonakładowych, specjalistycznych publikacjach (a i z tym bywa różnie). Czy Secesjonista uważa, że żołnierz, który zginął w walce z "wyklętymi", bo przypadkiem był np. w dywizji, która znad Łaby trafiła do KBW już najlepszym synem Ojczyzny nie jest? Gorszym? A czy zasługuje - nie daj pewnie Bóg - na dzień pamięci?
  22. Święto "Żołnierzy Wyklętych"

    Trudno się pod powyższymi słowami Furiusza nie podpisać. Widzę jednak pewien problem - dziś "wojownicy światła" są nader mocno i w sposób agresywny, tudzież uproszczony definiowani oraz promowani. Z czym trudno mi się zgodzić. Należę do tych, którzy uważają, że na pytanie zadane w 1945 roku "robimy konspirację i strzelamy dalej, czy robimy uniwersytet?", odpowiedź powinna jednak brzmieć - "uniwersytet". Moje prawo, nie jestem w tym poglądzie odosobniony. I jestem w stanie go - jak myślę - w miarę logicznie i spójnie przedstawić, jednocześnie szanując inne opinie. Również, podobnie, jak Jancet nie uważam, by dało się obronić proste założenie, że "wyklęci" zawsze musieli pozostać w lesie, bo nie mieli innego wyjścia. Pomijam już oferty nowej władzy kierowane do AK-owców do "przełomu październikowego" 1944 r., później kolejne amnestie itp. Można to wszystko uznać za nieszczere, choć znamy przecież przypadki ludzi, którzy z tego skorzystali i żyli później w miarę normalnie. Wreszcie, to przecież czasy przed-elektroniczne, człowiek dosyć łatwo mógł "rozpłynąć się" w masie ludzkiej, zaszyć np. gdzieś na Ziemiach Odzyskanych. Byli na pewno tacy "wyklęci", którzy musieli w lesie pozostać, wielu zostało, bo tak chcieli. Bo uważali, że tak jest patriotycznie, a często, bo tak doradził dowódca, tak zrobili koledzy, wreszcie - czego nie możemy zapominać - bo tak żyć się przyzwyczaili. Mam przy tym pełną świadomość, że mój osąd ich decyzji jest wypaczony dystansem czasowym, wiedzą o przyszłych wydarzeniach i naturalnym subiektywizmem. Ale chcę być w swojej ocenie sprawiedliwy. Nie na kolanach, ale ze świadomością, że nie ma tu prostej oceny. Widzę dosyć wyraźnie, że chyba większość ludzi, którzy nie podchodzą do całkoształtu działalnosci "wyklętych" na kolanach, nie ma właśnie większego problemu ze zrozumieniem złożoności ich sytuacji i oddawaniem szacunku, kiedy to jest uzasadnione. Jest dla mnie oczywiste, że wśród tylu ludzi z bronią w ręku i możliwością jej twórczego wykorzystania w ekstremalnie złożonych i trudnych czasach, byli i najszlachetniejsi patrioci - i zwykli bandyci. Ja nie mam najmniejszego problemu z tablicami, czy pomnikami, dniami pamięci dla tych, których los postawił po 1944 roku w szeregach "leśnych", a nie mają na koncie np. wyciągania Żydów z wagonów na rozwałkę, rozstrzeliwania furmanów, palenia domów wieśniaków wraz z ludźmi, czy wieszania kobiet. Mało tego, uważam, że uczczenie niektórych "wyklętych" jest oczywistą oczywistością. Czy działa to w drugą stronę? Jeżeli spojrzymy na popularną, oficjalną edukacyjno-historyczną ofertę instytucji państwowych - to chyba nie. Podobnie, jeżeli chodzi o postawy istotnej części zwolenników "wyklętych" (tak to nazwijmy). Problem widzę właśnie we współczesnym bezkrytycznym podejściu do "wyklętych" jako zjawiska i jednoczesnym odzieraniu z jakiegokolwiek szacunku ich ówczesnych przeciwników. Wśród, których byli i bandyci, wyrywający paznokcie podczas śledztwa, ale i masa zwykłych ludzi. Którzy robili to co robili, także z pobudek patriotycznych. Bo uważali, że nowa Polska jest jedyną realną, bo może będzie lepsza od przedwojennej, bo jest przecież uznana przez świat, bo przecież dzień w wojsku zaczyna się śpiewem "kiedy ranne wstają zorze", bo Anders nie przyjedzie na koniu, bo jest tyle w zniszczonym kraju do zrobienia, a krwi juz przelano wystarczająco. Ale przecież dnia ofiar, czy przeciwników Żołnierzy Wyklętych nie ma - jakże to byłoby niezgodne ze wspólczesnymi kanonami polityki historycznej. Jadę tramwajem, widzę plakat z człowiekiem z szeregów "wyklętych", którego mam zapewne czcić, idę na Stare Miasto, widzę wystawę o "wyklętych", których mam zapewne czcić. Z telewizji płynie słowotok tych, którzy uważają, że należy czcić. Instytucje państwowe coś mi narzucaja. Nie widzę na plakatach informacji o zbrodniach, o złożonosci sytuacji, o motywacji przeciwników, o wątpliwościach samych "wyklętych", o różnych postawach wśród nich, o ich koncepcjach politycznych (lub ich braku). I jakoś ten bezkrytyczny kult mi nie pasuje. Nie widzę iunctim między "szacunek się należy" a owym kultem.
  23. Oficjalnej przyjaźni polsko-litewskiej towarzyszyło (i towarzyszy często nadal) szereg problemów, związanych głownie z polską mniejszością na Wileńszczyźnie: zwrot ziemi, dwujęzyczne napisy, pisownia nazwisk itp. Jawi się dosyć oczywiste pytanie - na ile Litwini postrzegają nadal Polskę i Polaków według dawnych kryteriów z lat litewskiego odrodzenia narodowego i okresu międzywojennego?
  24. Jak sprytnie omijano PW w filmie za PRL

    Biorąc po uwagę jedną z ważniejszych na tym świecie kwestii, czyli finansowych : oczywiście twórców, ale także - i jak najbardziej - PRL. Bo instytucje akurat tego państwa dały na to pieniądze. Bo chyba sponsoringu w wykonaniu firm prywatnych wówczas nie znano. Nie podejrzewam także, by Morgenstern i Wajda kręcili za swoje.
  25. Jak sprytnie omijano PW w filmie za PRL

    Przyłączam się do głosów podkreślających, że mówimy o dosyć fundamentalnej ewolucji stosunku ówczesnego państwa do Powstańców, czy szerzej - AK-owców. Choć podobno plakatów z zaplutym karłem było mało i aż taka obraza była dosyć krótkotrwała, to jednak dotkliwa, chamska (choć ściągnięta z Piłsudskiego) i trudno zaprzeczyć, że w latach stalinowskich ocena AK nie była szczególnie pozytywna, a jej członków represjonowano. Choć - z drugiej strony - określenie "trafiali do aresztu" nie przeczy innemu "byli tacy - liczni, co żyli zupełnie normalnie, a nawet robili karierę". PRL po 1956 (jak ktoś chce za symboliczny przełom może uznać artykuł Ambroziewicza, Namiotkiewicza i Olszewskiego w „Po prostu” z 11 marca 1956 - "Na spotkanie ludziom z AK") w ocenie AK zaczął się jednak kierować swoistą "poprawnością polityczną", polegającą na podkreślaniu daleko idącego szacunku dla przelanej krwi żołnierskiej, w sumie niezależnie od formacji (może z wyjątkiem NSZ, ze szczególnym uwzględnieniem Brygady Świętokrzyskiej). Poprawnością dosyć konsekwentnie stosowaną, choć można powiedzieć, że "narastającą". Jej apogeum to niewątpliwie lata 80. Mogę to potwierdzić, gdyż zdarzyło mi się na wakacjach małolactwa pod namiotem - z racji bodajże skręconej nogi - słuchać Polskiego Radia w dniu 1 sierpnia 1984 r. To już był bezdyskusyjny kult Powstańców. Interesującym odzwierciedleniem tej PRL-owskiej "poprawności politycznej" jest końcowa scena z filmu "Barwy walki" z 1964 r. Notabene według powieści sygnowanej nazwiskiem znanego i istotnego skądinąd Mieczysława Moczara. Porucznik "Kruk" (Krzysztof Chamiec) z AL mówi do kapitana "Kołacza" (Tadeusz Schmidt), także z AL, patrząc na odmaszerowujący oddział AK-owców, dowodzony przez por. "Klingę" (Stanisław Mikulski) - "Fajne chłopaki szkoda, że nie idą z nami". I tego - mniej więcej - trzymano się także w filmie PRL-owskim. Co oczywiście nie oznaczało akceptacji działań wszystkich dowódców "fajnych chłopaków", ale szacunek do samych "chłopaków" i przelanej przez nich krwi - dosyć ostentacyjnie podkreślano. No to już Pan Profesor z tym argumentem trochę przesadził. A ile jest filmów fabularnych konkretnie o podstawowych bitwach (l)WP - Lenino, Wale Pomorskim, Łużycach? "Do krwi ostatniej", "Zasieki", "Jarzębina czerwona", "Kwiecień" i może coś tam jeszcze. Też nie aż tak dużo, zważywszy propagandową nośność tematu Odrodzonego Wojska Polskiego. O zdobywaniu Berlina może nakręcono trochę więcej. Jak już zwracali uwagę Koledzy - ile (i kiedy) o Powstaniu nakręcono po 1989? A co konkretnie nakręcono po roku 1989 o żołnierzach idących ze wschodu? Nie zasługują na nowe filmy? Gorsza krew? No i jakość się trochę liczy. Jak to ma być "Czas Honoru. Powstanie", to ja może wolę, że takich filmów nie ma. Choć to kwestia gustu. Niech kręcą, co chcą, skoro są tacy, co im się podoba. Ja tam raczej polecam "Kolumbów".
×

Powiadomienie o plikach cookie

Przed wyrażeniem zgody na Warunki użytkowania forum koniecznie zapoznaj się z naszą Polityka prywatności. Jej akceptacja jest dobrowolna, ale niezbędna do dalszego korzystania z forum.