Skocz do zawartości

Bruno Wątpliwy

Moderator
  • Zawartość

    5,693
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

Zawartość dodana przez Bruno Wątpliwy

  1. Byłem w Rio, byłem w Bajo

    No to ja też klasyką rzucę: "Dnia 30 listopada stanęła armia francuska u stóp niedostępnego pasma gór Somosierra. Przed nią rozciągał się wąwóz, po którym wiła się jedyna droga, za czasów Karola III zbudowana, szeroka na 8 do 10 łokci, otoczona urwiskami skał i wysokimi szczytami". Cyt. za: Prof. dr A. Sokołowski, Dzieje Polski ilustrowane, tom VII, Wiedeń 1896 (reprint Poznań 2004), s. 204. Tuszę, że Hiszpanie drogę od tego czasu może trochę poszerzyli i chyba też asfaltem oblali.
  2. Identyfikacja munduru (osoba z północnych Kaszub)

    Myślę, że nic już więcej nie damy rady wspólnie ustalić ponad to, iż na zdjęciu jest osoba w pruskim (niemieckim) mundurze, z formacji, w której noszono "zastępcze czaka" (Ersatztschako) lub ich pierwowzory. Chyba, że na forum pojawi się wybitny znawca umundurowania z epoki, który coś dopowie. Ze zdjęcia zatem już trudno więcej wydedukować. Można jedynie pobawić się w żmudne szukanie atelier. Zasadą było, że podobny wystrój pojawiał się na wielu zdjęciach zrobionych w jednym atelier. Często zresztą fotografowie stosowali krzesła i stoliki, jako jego element. W naszym przypadku mamy charakterystyczne krzesło, fragment stolika i "leśno-brzozowe" tło. Być może w sieci da się odnaleźć podobne zdjęcia i na ich podstawie określić atelier. Ja osobiście przeszukałem pobieżnie stronę, na której są zdjęcia z gdańskich atelier fotograficznych z epoki. http://postcard.com.pl/ Bez rezultatu. Inna sprawa, że nawet, jak znajdziemy atelier (np. w Gdańsku, Wejherowie, czy w Pucku), to i tak niewiele nam da, poza potwierdzeniem znanego już od początku faktu, że miejscem pochodzenia żołnierza - je Norda. Bardziej interesujące byłoby ustalenie, że zdjęcie zrobiono poza północnymi Kaszubami. Ale to nieco syzyfowe zadanie.
  3. Identyfikacja munduru (osoba z północnych Kaszub)

    Jeżeli tak było, to naprawdę musiałyby pojawić się nadzwyczajne powody (bardzo zły stan zdrowia?), z których łaknąca mięsa armatniego armia wypuściłaby go z rąk. Trudno mi też powiedzieć, jak armia cesarska zapatrywała się na zagadnienie "jedyny żywiciel licznej rodziny" (być może to taki przypadek, skoro utrzymywał wujostwo, może także rodziców, później także żonę z dziećmi). Też na ten fakt zwróciłem uwagę. Dzieci urodzone w 1915, 1917 i w 1919 czynią bardziej prawdopodobnym przypuszczenie, że nad człowiekiem tym nie ciążyło zagrożenie nagłego wyjazdu na front i zostawienia żony z dziećmi na łasce losu. Przypuszczalnie miał w czasie wojny dosyć ustabilizowane życie rodzinne. Czyli, jeżeli służył, to w jakiś formacjach tyłowych, rezerwowych itp. To oczywiście tylko takie sobie poszlaki, bo ludzie są przecież różni. Dosyć to niewiarygodne. Jedyne dwa wytłumaczenie, które przychodzą mi do głowy to: 1. Zdjęcie do jakiś dokumentów. Być może do Militärpaß (książeczki wojskowej). Przejrzałem jednak pobieżnie w sieci fotografie tych dokumentów z 1. wojny i nie wydaje mi się, aby były w nich fotografie. Poza tym dosyć dziwne byłoby robienie do takich dokumentów zdjęcia cywilowi przebranemu w mundur jakiejkolwiek formacji, prędzej już po wcieleniu do armii. 2. Legenda wymyślona już w "polskich czasach" (po pierwszej - lub raczej drugiej wojnie światowej). Wielu napływowych (w tym także urzędników) nie zdawało sobie sprawy z losów tych ziem, zatem dla świętego spokoju miejscowi opowiadali, że zdjęcia bliskich w mundurach niemieckich - po prostu Niemcy kazali im z niewiadomego powodu zrobić.
  4. Wbrew pozorom, ma ona dosyć istotne znaczenie dla ówczesnej identyfikacji i - na przykład - określenia niektórych obowiązków wobec państwa. Chociażby służby wojskowej - stąd np. "czasowy wiedeński malarz" Hitler powinien był stawić się do austriackiego poboru w Linzu, zaś "typowy prażanin" Szwejk - "należał do" 91. "Papagairegiment" z Czeskich Budziejowic. Inna sprawa, że wojskowe losy Szwejka i ich zgodność z austriackimi regulacjami prawnymi stanowią pewną zagadkę. Opisaną przez L. Mazana, Wy mnie jeszcze nie znacie. Prawie wszystko o Szwejku, na s. 29-32. W każdym razie, w sytuacji, gdy nie ma typowych, nowoczesnych dowodów osobistych, a paszporty mają tylko niektórzy i do tego są one - jeżeli dobrze pamiętam - bez zdjęcia, istotne znaczenie mają zatem inne dokumenty. W tym świadectwo przynależności do określonej gminy, stanowi dla człowieka jeden z dowodów - identyfikujących go wobec innych ludzi i urzędów. Jan Kowalski, który przecież mógł sobie wymyślić nazwisko i imię, dzięki tej instytucji stawał się w miarę skonkretyzowanym i "zewidencjowanym" Janem Kowalskim - na przykład z Nowego Targu. Trochę (z naciskiem na "trochę") przypominało to obowiązek meldunkowy. Później swojszczyzna miała prawne znaczenie dla nabywania obywatelstwa polskiego przez mieszkańców zaboru austriackiego, ale to już inna historia.
  5. Cóż, każdy ma inne doświadczenia. Moje z cywilnymi "enerdowcami" są takie, że angielski bywał znany (wśród - bardzo niektórych - młodych ludzi), rosyjski zaś praktycznie nigdy nie mógł być środkiem wzajemnego porozumiewania się. W praktyce i tak najczęściej był to łamany (z mojej strony) niemiecki, bo nic innego realnie nie wchodziło w rachubę. Zresztą - w mojej ocenie - i dziś dosyć częstą niemiecką przypadłością (mówię o "ludziach z ulicy", nie o uczestnikach konferencji handlowych, czy naukowych itp., gdzie pewnie to statystycznie zupełnie inaczej wygląda) zarówno na wschodzie (częściej), jak i zachodzie (nieco rzadziej) jest przekonanie, że niemiecki im do szczęścia i komunikacji całkowicie wystarczy. I w sumie mają niekiedy dużo racji, bo np. w wielu krajach naszego regionu niemiecki odrywa rolę np. turystycznego lingua franca, częściej niż angielski. Ale, jak mówię - każdy ma różne doświadczenia. Secesjonista zdaje się spotkał ongiś Irlandczyków, którzy twierdzili, że niż znają angielskiego. Ja osobiście bardzo mocno wątpię w występowanie takiego fenomenu (rzeczywistej nieznajomości angielskiego, nie deklarowania z powodów politycznych, iż się nie zna) - nawet na wyspach Aran. Z polską znajomością języka rosyjskiego mam też nieco inne doświadczenie. W wielu przypadkach, w praktyce nawet lata nauki w szkole podstawowej, średniej, nawet na studiach owocowały formalnym deklarowaniem znajomości języka. I niewiele ponadto. Miałem przyjemność wielokrotnie rozmawiać z rosyjskojęzycznymi w towarzystwie Polaków, których wykształcenie (jego długotrwałość i okres historyczny, w którym miało miejsce) sugerowałoby dobrą znajomość rosyjskiego. A często nawet znajomość tego języka wyraźnie deklarowali. W praktyce wyglądało to tak, że goście albo wstydliwie nic nie mówili (i niezbyt dobrze rozumieli konwersację), albo byli hucpiarsko przekonani, iż podobieństwo języków i dodawanie pseudo-rosyjskich końcówek do polskich słów pozwala na prowadzenie rozmowy. W pewnym zakresie - pewnie tak, ale to nie jest znajomość języka. A wracając do meritum. Ciekawe wspomnienia ze spotkań z żołnierzami NVA (wówczas jeszcze bardzo "młodej") znajdziemy u gen. J. Kuropieski, Od października do marca. Część pierwsza, Wyd. Polska Oficyna Wydawnicza "BGW" (brak daty wydania). Do pierwszego spotkania doszło na "neutralnym gruncie" - podczas wczasów w Bułgarii (lato 1956, Kuropieska nie tak dawno wyszedł z więzienia): "Podczas tych wczasów ze szczególnym zaciekawieniem przyglądałem się licznej, bo ponad dwudziestoosobowej, grupie Niemców. Interesowało mnie, czym się różnią od Niemców, jakich znałem w obozie jenieckim i w czasie swoich powojennych podróży po Niemczech. Większość stanowili oficerowie Volksarmee i ich małżonki. Wszyscy byli zadziwiająco skromni, schludni i zdyscyplinowani, choć nie gardzili trunkami. W dni wolne od uroczystych wieczerzy tuż po kolacji, udawali się gromadnie do lokalu Bałkanturistu, skąd pod przywództwem kierownika grupy wracali podochoceni alkoholem, zawsze w marszu, ze śpiewem. Niejednokrotnie z ciekawości żartem publicznie sprawdzałem, czy wszyscy są w komplecie. Nigdy nikogo nie brakło. Zadziwiający był dla mnie ten instynkt stadny czy też nie obserwowana wśród nas dyscyplina zespołowa. Poza dwoma lub trzema starszymi działaczami komunistycznymi, sprawującymi w armii ludowej funkcje oficerów politycznych, pozostali byli w czasie wojny podoficerami Wehrmachtu, przeszkolonymi tuż po wojnie - przeważnie w ZSRR. Z przeprowadzonych z nimi rozmów wniosłem, iż dobrze znają swoje rzemiosło żołnierskie i reprezentują bogate doświadczenie wojenne, choć wyniesione z niskich szczebli dowódczych. Niechętnie wdawali się w teoretyczne rozważania wojskowe i polityczne. Przez cały czas pobytu zachowywali się w stosunku do nas zadziwiająco poprawnie, nie wyłączając i mnie, choć wiedzieli, ze jestem jedynym przedwojennym oficerem w naszym gronie. Z prawdziwą przyjemnością przeglądałem się zapobiegliwości, pracowitości i krzątaninie od wczesnego ranka żon moich niemieckich kolegów, dbałych o swych mężów". Ibidem, s. 10-11. [Dalej następuje wywód Kuropieski o uderzającej trosce niemieckich niewiast o swoich ślubnych, w odróżnieniu od niektórych polskich "dam". Generał zwraca też uwagę, że Niemki nie wdawały się w handelek z Bułgarami, inaczej np. niż Czeszki - Polki miały patrzeć na to "z zawiścią w oczach, bo nie miały tak atrakcyjnych rzeczy" (na handel) - uwagi Bruno W.]. Kilka lat później (chyba 1959) generał spotyka się z Niemcami na wczasach na Węgrzech: "Liczniejsza [od polskiej - przyp. Bruno W.] była grupa niemiecka, w tym generał i kilku dowódców dywizji bądź równorzędnych, wszyscy z żonami. (...) Wśród Niemców większość stanowili byli podoficerowie Wehrmachtu, o wielkim doświadczeniu wojennym, ostatnio wszyscy z ukończoną Akademią im. Woroszyłowa. Tak się złożyło, ze wśród wszystkich wczasowiczów cudzoziemskich okazałem się najstarszy stopniem wojskowym, służbą i wiekiem. Charakterystyczne, że w stosunku do mnie najbardziej poprawnie i zdyscyplinowanie zachowywali się Niemcy". Ibidem, s. 204-205. [Dalej następuje wywód o tym, że najbardziej życzliwi w stosunku do polskiej grupy - jako całości - byli Rumuni, najbardziej "nieobyczajni" - oficerowie z Bułgarii. W stosunku do tych ostatnich gen. Kuropieska opisuje incydent w kościele w Tihany, gdzie musiał przymusić ich - rodzajem rozkazu, zresztą wygłoszonym po rosyjsku - do ściągnięcia czapek, pouczając przy okazji o niestosowności zachowania. Potem generał znowu rozwodzi się o tym, jak to Niemki już od szóstej rano rozpoczynały intensywne starania o dobrostan mężów w ciągu dnia - m.in. masowym udziałem w prasowaniu mundurów. W odróżnieniu od pań innej narodowości, przy czym - zdaniem generała - Polki z wyjątkiem "jego połowicy" wyróżniały się wyjątkowym lenistwem - uwagi Bruno W.]. We wspomnieniach Kuropieski jest jeszcze fragment z pobytu w Czechach: "Któregoś razu zawieziono nas do ośrodka czy instytutu badań broni chemicznej. Po interesującym wstępnym wykładzie zademonstrowano działanie środków chemicznych na pieskach. Stanowiło to dla mnie wstrząsające przeżycie. W pewnej chwili w obawie, bym nie dostał torsji na widok drgających i omdlewających zwierząt, opuściłem salę. Tuż za mną na korytarzu znalazł się rosły pułkownik z Volksarmee (...) Jeszcze chwila i dołączył do nas gen. von Lenski. Z tym ostatnim to wydarzenie jakoś nas bardzo zbliżyło. Ibidem, s. 128-129. [Dalej gen. Kuropieska opisuje postać generała NVA von Lenskiego, jego pochodzenie (z Czymoch nad polską granicą), losy wojenne (m.in. Stalingrad i "Wolne Niemcy"), jego ocenę niektórych niemieckich generałów czasów II wojny, wrażenia po zwiedzaniu Lidic itp. Co ciekawe, von Lenski, pochodzący ze szlacheckiej, właściwie junkierskiej rodziny, stary żołnierz - jak można dowiedzieć się z jego biografii (Arno von Lenski - niem. Wikipedia) do szkoły kadetów wstąpił w 1903 roku, Fähnrichem został w 1912 - był posłem do Izby Ludowej NRD z tej samej miejscowości, gdzie przed wojną stacjonował jego pułk kawalerii - uwagi Bruno W.]. Innych ciekawych rzeczy (np. o udziale, bynajmniej nie w charakterze podsądnego, w hitlerowskim Volksgerichtshof) można się dowiedzieć o gen. von Lenskim chociażby z podanej przeze mnie jego biografii na Wikipedii, do której odsyłam zainteresowanych. I jeszcze gen. Kuropieska odnośnie do znajomości języka rosyjskiego w polskiej armii: "Najważniejszym momentem dla naszego ćwiczącego zespołu [fragment wielkich, polsko-radzieckich ćwiczeń w skali frontu - przyp. Bruno W.], stało się tak zwane wysłuchanie referatów odpowiedzialnych oficerów sztabu i mej decyzji - przez kierownictwo ćwiczeń i jego sztab. Słaba znajomość języka rosyjskiego u większości oficerów naszą współpracę ze związkami radzieckimi czyniła iluzoryczną, w najgorszym razie niewoliła do straty czasu zużywanego na tłumaczenia i nieodzowną ich kontrolę. Jakże łatwo było o omyłki powodujące brzemienne następstwa. Byłem bardzo zdziwiony, że tak niewielu oficerów ma jedynie tylko słabą znajomość rosyjskiego technicznego języka wojskowego. Dlatego, choć sytuacja wymagała, by referaty wygłoszone zostały po rosyjsku, większość referujących mówiła po polsku". Ibidem, s. 196.
  6. Jakby ktoś był zainteresowany kontynuacją tego wątku przypomnę, że mamy na forum temat: Legitymizacja NRD za pomocą tradycji pruskiej. Gdzie - miedzy innymi - jest mowa o swoistym łączeniu w NVA tradycji pruskich (niemiecko-wojskowych) z "rewolucyjnymi".
  7. Co działo się w Twojej miejscowości w czasie okupacji?

    Jeżeli rozpatrujemy samą Kudowę-Zdrój, to trudno uznać, że w czasie wojny działo się tam coś szczególnego. Był to obszar dosyć spokojny, jak na tamte czasy, nietknięty przez działania wojenne. Należy przyjąć, że uzdrowisko pracowało "pełną parą", w dużym stopniu na potrzeby rekonwalescentów z armii niemieckiej. Najbardziej dramatyczny był chyba fakt funkcjonowania na terenie Kudowy filii obozu Gross-Rosen (Zakrze - ówczesne Sackisch), a także miejsc przetrzymywania robotników przymusowych. Kilka linków: https://de.gross-rosen.eu/historia-kl-gross-rosen/filie-obozu-gross-rosen/ http://www.wasznocleg.pl/historia.wlosi_w_kudowie.html http://daleko-od-szosy.pl/historia-kudowy-zdroju/
  8. Identyfikacja munduru (osoba z północnych Kaszub)

    Cóż, jest już raczej jasne, że to pruski mundur wojskowy. Biorąc pod uwagę dosyć "zaawansowany" wiek (powyżej 30 lat w czasie pierwszej wojny) skłaniałbym się teraz do opinii, że mamy do czynienia raczej z landszturmistą (żołnierzem pospolitego ruszenia). Czy prędzej - landwerzystą, bo landszturm to chyba 17-20 i powyżej 45 lat. Rozróżnienie między Landwehr a Landsturm jest cokolwiek skomplikowane - zob.: http://greatwars-gamburd.blogspot.com/2008/10/landsturm-und-landwehr-explained.html http://www.dws.org.pl/viewtopic.php?f=77&t=14451 W pobliskim Wejherowie (Neustadt in Westpreußen) stacjonował XVII.9 – Landsturm-Infanterie-Bataillon Neustadt/Westpreußen. Zob. http://antique-photos.com/en/unidatabase/german-empire/452-landsturm-battalions.html Być może tam służył żołnierz z fotografii. Niestety, nie jestem w stanie powiedzieć, jak wyglądała praktyka w landszturmie z oznaczeniami na czakach. Widziałem fotografie landszturmistów z pruskimi orłami (tak, jak ten na fotografii), jak również z krzyżami landwehry, ale nie wiem, jaka była reguła, szczególnie w pomorskich oddziałach pospolitego ruszenia. Także trudno rozstrzygnąć mi wątpliwość: jeger, landszturmista, może z jeszcze innej formacji? Służbę w oddziałach jegrów uprawdopodobniłoby nieco "zawodowe związanie z lasami" (leśniczy itp.).
  9. Ciekawy opis wspólnych manewrów (polsko-enerdowskich) można znaleźć na łamach wspomnień naszego podwodniaka, komandora J. Guckiego, Szybkie zanurzenie, Gdańsk 2001, s. 161-164. Volksmarine nie posiadała własnych okrętów podwodnych (najprawdopodobniej z powodów politycznych, kwestie pomysłów wspólnej, polsko-wschodnioniemieckiej budowy takowych gdzieś już na forum poruszaliśmy), w związku z tym nasze okręty podwodne często ćwiczyły ze wschodnioniemieckimi siłami nawodnymi. Wyżej wymieniona relacja ilustruje dwie prawidłowości: 1. Polacy nie mieli przesadnej ochoty, by poświęcać się zbytnio temu, aby Niemcy mogli prawidłowo wykonać ćwiczenia. Po dniu spędzonym na wspólnych ćwiczeniach na morskim poligonie niedaleko Rugii, Polakom nie za bardzo chciało się spędzić następny, piękny dzień w zanurzeniu. Zatem - znaleźli odpowiednią wymówkę, aby wykręcić się od dalszych ćwiczeń (zmyśloną awarię pompy). 2. Obie, sojusznicze w końcu armie musiały mieć duże problemy ze wzajemnym porozumieniem. Niby językiem porozumienia powinien być w armiach UW rosyjski. Niby. Pewnie niektórzy z kadry oficerskiej go znali. Może i dobrze. Ale raczej tylko niektórzy. Dla Niemców nauka rosyjskiego musiała być koszmarem, a istotna część (o ile nie większość) naszych oficerów też go pewnie znała na poziomie dialogów z "Czterech pancernych". W każdym razie niemieckiemu oficerowi łącznikowemu, który pojawił się na pokładzie polskiego okrętu podwodnego podczas tych ćwiczeń, polski dowódca zaproponował komunikowanie się w języku angielskim lub rosyjskim (jak widać w naszej Marynarce Wojennej z językami przynajmniej wśród dowódców o.p. jeszcze najgorzej nie było). Niemiec, mimo deklaracji "Keine problem. Ja goworić ruski. Niemnoga", mówił praktycznie jedynie w swoim języku. Przekazanie mu np. informacji, że na powierzchni jest kuter rakietowy typu "Osa" wymagało bzyczenia, symulowania żądlenia, tudzież malowania czegoś podobnego do Pszczółki Mai. Skądinąd, ciekawa sytuacja, jak na dosyć skomplikowane współdziałanie na morzu... Finalna rozmowa ze strony polskiej przebiegała tak (cyt. za ibidem, s. 164): Jeden z polskich oficerów, deklarujący znajomość "trochę" niemieckiego: "- Słuchaj Klaus. Pumpen kaput i... o Jezu, jak będzie po niemiecku: >>zanurzyć się pod wodę<<? ... Aha, już wiem - Pumpen kaput i plum, plum ni cholery! Nie da rady! Fersztein?" Niemiec zrozumiał.
  10. Identyfikacja munduru (osoba z północnych Kaszub)

    Stawiałbym na mundur pruskiego jegra (Jäger). Jeden z batalionów tej formacji - Batallion Fürst Bismarck (Pommersches Nr 2) - stacjonował w Chełmnie. Niewykluczone, że "pobierał" rekruta z Kaszub. Zastanawia mnie jasne czako, trochę to wygląda, jakby na pokrowiec maskujący żołnierz nałożył godło i pasek. Tu musieliby się wypowiedzieć specjaliści, ale - jeżeli to jest pokrowiec maskujący - to stawiałbym na okres pierwszej wojny światowej. Inna sprawa, że czaka nosiły też inne formacje (np. oddziały karabinów maszynowych). Czy zdjęcie jest jakoś opisane (np. nazwisko fotografa?). Intersujący link: http://s400910952.websitehome.co.uk/imperialgermanuniforms/jaeger.htm I jeszcze to (na dole strony czaka w pokrowcach maskujących): http://www.kaisersbunker.com/pt/uberzug.htm Dopisek: Ostatecznie przychylałbym się do opinii, że żołnierz jest nie w czako z nałożonym pokrowcem maskującym, ale w tzw. Ersatztschako ("model zastępczy", "spopularyzowany" w czasach pierwszej wojny). Linki: http://www.kaisersbunker.com/pt/tschako.htm http://www.kaisersbunker.com/feldgrau/helmets/fgh43.htm Co nie zmienia mojego przypuszczenia, że na fotografii jest niemiecki (pruski) żołnierz z czasów pierwszej wojny światowej. Prawdopodobnie z oddziału jegrów, ale nie jest to stuprocentowo pewne (bo nie tylko jegrzy nosili czaka, a nie pikielhauby, czy inne nakrycia głowy).
  11. Udział Żydów w II Brygadzie Legionów

    Link: http://www.jhi.pl/psj/Legiony_Polskie
  12. Odwołując się do znanej książki, która dziś już pojawiła się na łamach forum, można przypomnieć, że wózek inwalidzki trafił na karty klasyki światowej, opisującej los zwykłych ludzi z epoki, o której rozmawiamy: "- Ale przecież pan się ruszać nie może. - To nic nie szkodzi, pani Müllerowo, pojadę na wojnę w wózku. Zna pani tego cukiernika na rogu, toż on ma taki wózek. Woził w nim przed laty swego chromego i złośliwego dziadunia na świeże powietrze. Na tym wózku, pani Müllerowo, zawiezie mnie pani na wojnę. (...) I oto pewnego pamiętnego dnia na ulicach praskich ukazał się żywy dowód wzruszającej lojalności. Stara niewiasta popychała wózek, na którym siedział człowiek w czapce wojskowej z wyglansowanym „bączkiem”. Człowiek ten wymachiwał kulami, a na jego surducie jaśniał rekrucki bukiecik. Mąż ów, nie przestając wymachiwać kulami, wołał po praskich ulicach: - Na Białogród! Na Białogród!" Cytowane z: J. Hašek, Przygody dobrego wojaka Szwejka podczas wojny światowej, Warszawa 1995, s. 64-65, 67-68. Ibidem, na s. 67 - odpowiednia ilustracja J. Lady, a w przypisie 1 wzmianka, że na wózku inwalidzkim rzeczywiście kazał się zawieźć przed komisję poborową przyjaciel Haszka z praskiej bohemy - Matiej Kudej. To, oraz udana symulacja reumatyzmu, a później ataku choroby psychicznej - zagwarantowały mu spokój od aktywnego spędzania czasu w okopach pierwszej wojny. Bardziej poważnie. Wózki inwalidzkie na początku XX wieku były czymś oczywistym, acz zapewne nie dostępnym dla każdego. Ich konstrukcja musiała już być dosyć podobna do współczesnych, konwencjonalnych (poruszanych za pomocą siły ludzkiej) wózków (choć oczywiście nie występowały nieznane wówczas technologie, czy materiały). Czyli - przypominały raczej wózki używane dziś w szpitalach podczas przemieszczania chorych, nie wózek Stephena Hawkinga. Szukając odniesień w historii można przypomnieć, że na wózku poruszał się jeden z członków Komitetu Ocalenia Publicznego czasów Rewolucji Francuskiej (Georges Couthon), co można zobaczyć chociażby w "Dantonie" A. Wajdy. Ogólna historia wózków inwalidzkich: https://en.wikipedia.org/wiki/Wheelchair Jaki był los niepełnosprawnych w Galicji przełomu XIX/XX wieku? Wszystko zależy od stopnia niepełnosprawności, zamożności, uwarunkowań rodzinnych itp. Na wsiach - pewnie generalnie był to los naprawdę ciężki, a nowoczesny (na owe czasy) wózek był obiektem równie "częstym", jak samochód.
  13. Link: http://austro-wegry.info/viewtopic.php?t=1814
  14. Inne alkohole

    Ponieważ jest to forum historyczne, dodajmy, że Szwejk nauczył się gotować ów grog kiedy przed laty wędrował po świecie i spotkał w Bremie pewnego rozpustnego marynarza. Efekty wypicia grogu miały prowadzić do przepłynięcia bez problemu kanału La Manche (lub zachwytu feldkurata Otto Katza i dobrego odprawiania przezeń mszy świętych). A niejako na styku dwóch tematów naszego forum dodajmy, że potrawy konsumowane na kartach "Szwejka" zebrał pieczołowicie L. Mazan, Wy mnie jeszcze nie znacie. Prawie wszystko o Szwejku, s. 41. Lista zaczyna się parówkami, kończy chlebem maczanym w słodkiej wódce.
  15. Wątek wydzielono z innego tematu. secesjonista Jak sobie przypominam, wspomnień chłopów polskich publikowano dosyć dużo, chociażby w czasach PRL, aby udowodnić "postęp". Trudno mi jednak ad hoc dokonać kwerendy. Galicja była na pewno zamożniejsza od Polesia, gdzie jeszcze w międzywojniu wyplatano łapcie z łyka (E. Mironowicz, Białoruś, Warszawa 1999, s. 84), a skórzane były pewnie dla wielu niedościgłym marzeniem. Z drugiej strony, znam wspomnienia z relatywnie zamożnego poznańskiego, gdzie regułą było bieganie dzieciaków latem na bosaka, by oszczędzać buty. Zakładane tylko w kościele i w czasie chłodów. Ba, tak się działo nawet na niemieckiej prowincji. Wspomnienia urodzonego w 1912 r. Klausa von Bismarcka (z Jarchlina, wówczas na niemieckim Pomorzu Zachodnim) "W lecie wszystkie dzieci biegały boso". K. von Bismarck, Wspomnienia, Warszawa 1997, s. 54. Skoro tak było w zamożniejszych, ówczesnych wschodnich Niemczech, do których jeżdżono z Galicji do pracy (na saksy), to podejrzewam, że ubożsi mieszkańcy galicyjskich wsi mieli po prostu jedną parę butów (do kościoła i na zimę). Używaną aż do stanu rozpadu. Bogatsi oczywiście mogli mieć kilka par. I ciekawy link: http://www.linux.net.pl/~wkotwica/slomka/slomka.html W szczególności fragment: http://www.linux.net.pl/~wkotwica/slomka/slomka-02.html#sec_2_09 Dopisek: I jeszcze to (moim zdaniem - bardzo wartościowe, bo jest i o butach, a raczej ich niedostatku, i sporo pozycji bibliograficznych, co prawda międzywojnie, ale pewnie przed pierwszą wojną lepiej w Galicji nie było): http://cejsh.icm.edu.pl/cejsh/element/bwmeta1.element.desklight-ab466f22-7163-4bd7-8b9b-278f39c8813f/c/Kamila_Juchcinska_Gilka_Dziecinstwo_na_wsi_polskiej_w_okresie_Drugiej_Rzeczypospolitej.pdf
  16. Produkty spożywcze, dania i ich nazwy

    Opisowi tej potrawy, dokonanemu przez Secesjonistę, odpowiada najbardziej "kaczka po roueńsku" (tak to sobie spolszczyłem, po francusku pod nazwami: canard à la rouennaise, caneton à la rouennaise, canard au sang, canard à la presse). Opis w: M. i K. Milton, Przewodnik kulinarny. Francja, Warszawa 1998, s. 116; Canard au sang (hasło we francuskojęzycznej Wikipedii); Caneton à la rouennaise (hasło we francuskojęzycznej Wikipedii).
  17. Produkty spożywcze, dania i ich nazwy

    Pierwsza wojna światowa znalazła swoje odzwierciedlenie w nazwie jednej z potraw kuchni litewskiej, zwanej przez Polaków potocznie "cepelinami" (potrawa znana jest w północno-wschodniej Polsce, ale chyba dominuje tam zamienna nazwa "kartacze"). Etymologia litewskiej nazwy "cepelinai" (inna, stosowana nazwa - didžkukuliai) jest oczywista i nawiązuje do sterowców czasu Wielkiej Wojny. Ciekawe na ile do popularności tego określenia przyczynił się fakt, że w czasie pierwszej wojny, w Kurlandii (miejscowość Vaiņode, cztery kilometry od litewskiej granicy) była baza niemieckich sterowców? Przeniesione w latach 20., tamtejsze hangary służą zresztą dzielnie do dziś jako zadaszenie centralnego targu w Rydze (Rīgas Centrāltirgus).
  18. Taki stan rzeczy naprawdę miał miejsce, ale raczej w pierwszym okresie panowania austriackiego w Galicji. Po 1867 roku sytuacja była już zdecydowanie inna. Nastąpiła polonizacja lokalnej administracji (a czasem i "eksport" urzędników nawet wysokiego szczebla do Wiednia - vide Gołuchowscy, Badeni itp.), a także polonizacja istotnej części "przybyszów" (ich potomków). Na początku rzeczywiście władze wiedeńskie (np. Józef II) wysyłały do Galicji masy urzędników itp. Z tym, że nie powiedziałbym bez wątpliwości, iż "głównie Czechów", bo jest to okres jeszcze przed eksplozją czeskiego odrodzenia narodowego i trudno powiedzieć, że znajomość czeskiego (obok niemieckiego) czyniła wówczas kogoś Czechem w nowoczesnym, etnicznym rozumieniu . Z. Fras, Galicja, Wrocław 1999, s. 16 - określa stan rzeczy końca XVIII wieku w ten sposób: "Urzędnicy, głównie Niemcy i zgermanizowani Czesi (...)" i pewnie to jest najbliższe prawdy (o ile jednoznaczny termin "Niemiec" jest w tym przypadku odpowiedni - ale gdybanie na ten temat już sobie odpuszczę - wiadomo, generalnie chodziło o wiernych cesarzowi urzędników, wychowanych w kręgu kultury niemieckiej). O nieco późniejszym okresie: "Drugą co do liczebności grupę obcych urzędników po Niemcach stanowili Czesi. Dziennikarz i literat lwowski Władysław Zawadzki pisał: >>Przy znamionującej Czechów łatwości wędrowania w świat za chlebem i wypróbowanej ich wierności dla ówczesnego systemu, cała Galicja pokryła się mrowiskiem Czechów, zapełniających wszystkie biura urzędowe, wszystkie urzędy (...)<< Obraz to z pewnością przesadzony, tak co do rozmiarów zjawiska, jak i oceny postaw przybyszów". Ibidem, s. 112. Jak już wspomniałem, wielu osiedlonych w Galicji Niemców (i Czechów, czy "Czechów") - a przede wszystkim ich potomków - ogarnęła z czasem fala polonizacyjna. Na przykład pewnym zaskoczeniem dla władz austriackich było to, że: "Już w końcu grudnia 1830 r. pierwsza grupa młodych urzędników udała się do Królestwa Polskiego, aby zasilić szeregi powstańców. Nie tyle liczba, ile sam udział w powstaniu urzędników, najczęściej przecież pochodzenia niemieckiego i czeskiego, wywoływał zdziwienie i miłe zaskoczenie polskiej opinii publicznej. Oczywiście inaczej oceniał to Wiedeń, cesarz Franciszek I miał nawet powiedzieć: >>Że Polacy tam przechodzą, to mię nie dziwi, byli oni od dawna zapaleńcami (...) Ale czego tam szukają moich urzędników synowie (...) na Boga, za piecem nie będzie im lepiej jak u mnie<<." Ibidem, s. 102. Szerzej o zjawisku polonizacji wysłanych do Galicji i ich dzieci - ibidem, s. 103 i n.
  19. Reforma sądownictwa a Monteskiuszowki podział władzy

    Jest zapowiedź weta prezydenckiego w stosunku do ustaw o KRS i SN. Bardzo dobra wiadomość, dla mnie dosyć niespodziewana, bo - szczerze mówiąc - dużo bardziej oczekiwałem kunktatorstwa z odesłaniem do TK pani Przyłębskiej. Lepiej byłoby nad wszystkimi trzema ustawami zacząć prace od nowa, ale - jak na stan rzeczy dotychczas - i tak rewelacja. Mam wielką nadzieję, że to nie tylko kwestie konfliktu prestiżowego w ramach PiS, ale rzeczywisty powrót Pana Prezydenta (w zakresie rozumienia prawa) od Kaczyńskiego do Zimmermanna. No i bardzo pozytywny efekt spacerów "ubeckich wdów", "zdrajców", "kanalii", tudzież "upiorów" z "animalnego, drugiego sortu". Teoretycznie weta mogą być jeszcze odrzucone (3/5 głosujących w sejmie przy quorum co najmniej połowy posłów), ale wymagałoby to nocnego działania z pełnego zaskoczenia (i wywołałoby kolejny bunt społeczny), albo sojuszu z Kukizem i niezrzeszonymi (co w tym momencie jest już mało prawdopodobne). Pojawia się szansa rzeczywistej reformy sądownictwa, a nie kompletowania gmachu autorytaryzmu Jarosława Kaczyńskiego. Czy jedni i drudzy są na to gotowi? Społeczeństwo dosyć spontanicznie pokazało, wbrew pozorom i propagandzie, że ceni sobie pewne wartości, natomiast za aktualnymi siłami politycznymi specjalnie nie przepada. W odczuciu większości protestujących to chyba nie była prosta kontynuacja konfliktu PO kontra PiS. Tylko spór - reszta świata kontra autorytaryzm. Dobrze, jakby ci z obecnych "wierchuszek partyjnych" sobie to wzięli do serca. Bo inaczej znikną z politycznego pola widzenia wszyscy.
  20. Neron - ocena

    Być może dotyczy to pierwszego okresu panowania Nerona, kiedy to próbował sprawiać wrażenie miłego i łagodnego władcy: "Chcąc utrwalić dobre mniemanie o swoim charakterze, ogłosił, że ma zamiar sprawować rządy w duchu wskazań Augusta. Nie pominął żadnej sposobności nie tylko do okazania swojej szczodrej ręki i łaski, lecz nawet towarzyskiej uprzejmości. (...) Pewnego dnia, gdy proszono go, jak zwykle, o podpis nad wyrokiem skazanego na śmierć, rzekł: >>Jakże pragnąłbym nie umieć pisać<<". Gajus Swetoniusz Trankwillus, Żywoty cezarów, Ossolineum 1987, s. 239 "Wyuzdane okrucieństwo, lubieżność, skłonność do zbytku, chciwość, okrucieństwo na razie zdradzał stopniowo, po kryjomu (...)". Ibidem, s. 248 Potem się to trochę zmieniło: "Odtąd już bez żadnego wyboru ani miary skazywał na śmierć, kogokolwiek zechciał i z jakiejkolwiek przyczyny". Ibidem, s. 257. Oczywiście, należy brać pewną poprawkę na sposób pisania Swetoniusza. Dziś - być może - byśmy nazwali to pisaniem co nieco à thèse. "(...) układał żywoty cesarskie pragnąc nadać im pewną linię osobowości i łączył grupy faktów, aby wydobyć główne cechy charakteru (...)". J. Niemirska-Pliszczyńska (autorka przekładu z łaciny), Swetoniusz i jego dzieło [w:] ibidem, s. 15.
  21. Bale literatura

    Wątki dotyczące życia towarzyskiego w przedwojennej Litwie (opisanego z punktu widzenia polskiego attaché wojskowego) są w: L. Mitkiewicz, Wspomnienia kowieńskie 1938-1939, Warszawa 1990 (w szczególności rozdział "Życie towarzyskie w stolicy Litwy w latach 1938-1939", s. 180-212).
  22. Produkty spożywcze, dania i ich nazwy

    Być może gdzieś to się już na forum pojawiło, bo sprawa jest dosyć znana i często przywoływana jako ciekawostka historyczna. W czasie tej wojny (podczas oblężenia Paryża) do menu trafiły takie potrawy jak "ragout z kota po parysku". http://www.foodreference.com/html/a-siege-menu1.html http://caloundracity.asn.au/Francofiles/gastro/1870menu.html https://brieencounter.wordpress.com/2013/06/26/grand-meal-siege-paris/ Skądinąd ciekawy jestem, na ile owe menu czasów oblężenia były realną, dostępną przynajmniej przez jakiś czas ofertą gastronomiczną, na ile zaś - raczej "śmiechem przez łzy". Pewnie jednym i drugim, ale w jakiej proporcji?
  23. Stosowanie kostki drewnianej do budowy powierzchni ulic

    Dziękuję za połącznie, nie zauważyłem tego, starszego tematu. Osobiście bardzo lubię takie, bardzo prozaiczne pozostałości dawnych czasów i to, co zrobiono w Londynie, zachowując fragmencik starej nawierzchni - bardzo mi się podoba. Na przykład w Gdyni ("świadomie historycznie" lub nie - nie wiem) zachowano w paru miejscach przedwojenny podział jezdni na fragment (pas) asfaltowy (dla samochodów) i brukowy (dla wozów konnych). Szkoda byłoby, gdyby to wszystko tam zalali asfaltem. A wracając do tematu - czy w Polsce gdzieś zachowało się "drewno na trotuarach"? W fabrykach, jak pisał Jancet, można było takie posadzki znaleźć i pewnie jeszcze można, ale czy w przestrzeni publicznej?
  24. Stosowanie kostki drewnianej do budowy powierzchni ulic

    Drewniana ciekawostka z chodników Londynu (mniej więcej od 0:40 poniższego filmu): https://www.youtube.com/watch?v=iNUo7p9SHW4 Jestem ciekawy, czy drewniana nawierzchnia drogowa, drewniane chodniki, czy generalnie stary bruk drewniany - zachowały się gdzieś w polskich miastach? Wpis Bruno dołączono do starszego tematu. secesjonista
  25. Reforma sądownictwa a Monteskiuszowki podział władzy

    Dwie ciekawe sprawy: 1. Deklaracja p. Łapińskiego, o tym, że "prezydent zauważył, że nie dochowano pewnej prawidłowości legislacyjnej" (no, po prostu rewelacja, odkrycie stulecia - przyp. Bruno W.). Moje przewidywania na dziś - ustawę(ustawy) dostanie od Prezydenta pani Przyłębska, aby skorygować występujące w niej błędy liczbowe z zakresu szkoły podstawowej i je definitywnie po myśli PiS przyklepać. 2. Odezwały się Stany Zjednoczone. Dla mnie bardzo nieoczekiwanie, bo Trump ma swoje problemy z niezależnymi sądami i potencjalnym impeachmentem. Nie jest to Obama, który krytykował mordowanie TK otwartym tekstem, goszcząc w Polsce. Ciekawe, czy to stanowisko USA się utrzyma. Jaka będzie propagandowa reakcja PiS - można przewidzieć. Ale na pewno teraz boli, bo tak głupio zostać z samym, bardzo niepewnym Orbanem. Stąd być może potencjalna operacja odwlekająco-maskująca w wykonaniu Prezydenta.
×

Powiadomienie o plikach cookie

Przed wyrażeniem zgody na Warunki użytkowania forum koniecznie zapoznaj się z naszą Polityka prywatności. Jej akceptacja jest dobrowolna, ale niezbędna do dalszego korzystania z forum.