Skocz do zawartości

Bruno Wątpliwy

Moderator
  • Zawartość

    5,693
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

Zawartość dodana przez Bruno Wątpliwy

  1. Bolko II Mały

    "Najwierniejszy" (jeżeli rozumiemy to jako wierność Polsce lub nawet tylko Kazimierzowi Wielkiemu) to trochę przeniesienie współczesnej terminologii do czasów dosyć odległych. Bolko II chciał pozostać suwerenem w swym księstwie. Nie miał zbyt wielu realnych szans aby sięgnąć po koronę Polski, Czech, czy cesarską - zatem dążył przede wszystkim do utrzymania niezawisłości swojego państwa. Największe zagrożenie owej suwerenności stanowili Luksemburgowie. Oczywiste jest zatem, że sojuszników szukał wśród wrogów Luksemburgów (Kazimierza Wielkiego, Habsburgów, Andegawenów, czy Wittelsbachów). Jakie były "uczucia narodowe" Bolka II (i ich relacja do naszego, współczesnego pojęcia świadomości narodowej) - trudno powiedzieć. Na pewno był dumnym i ambitnym władcą, mającym pełną świadomość przynależności do rodu, z którego pochodzili władcy Polski (w tym królowie). I tego, że jego księstwo należało do ziem tradycyjnie, od lat postrzeganych jako ziemie polskie. Ale czy to było głównym powodem sojuszu z Kazimierzem Wielkim? Chyba nie, raczej decydował polityczny realizm Bolka. Paradoksalnie, jego księstwo należy uznać chyba za jedno najbardziej "zgermanizowanych" (znowu słowo nie oddające ówczesnej sytuacji) z ówczesnych księstw śląskich. Jest jasne, że świetle ówczesnych pojęć i wartości, fakt, iż istotna część rycerzy Bolka II Małego pewnie mówiła po niemiecku nie miał pewnie wiele wspólnego z ich lojalnością wobec tego władcy i jego "antyniemieckiej", "propolskiej" (czy raczej antyluksemburskiej) polityki. Ludzie średniowiecza musieli być świadomi różnic językowych, czy kulturowych (czasami nawet je politycznie rozgrywali), ale o wiele ważniejsze dla ich identyfikacji było podporządkowanie określonemu władcy. Uwagi badacza odnośnie do okresu trochę po śmierci Bolka II: "Dla księstwa świdnickiego dysponujemy wreszcie dlatego czasu bardziej masowym materiałem dyplomatycznym: jako strony akcji prawnych blisko 170 dokumentów księżnej Agnieszki wystawionych w 1385 r. (który otwiera najstarszą z zachowanych ksiąg rezygnacji) występowało 200 osób rycerskiej kondycji, wśród których od połowy do 2/3 stanowili przedstawiciele obcych rodzin. Wymowa przytoczonych przekazów jest zasadniczo zgodna. Udział rycerstwa obcego pochodzenia w większości rejonów Śląska wynosił w ich świetle 25 do 40%. (...) Tylko w Świdnickim odsetek obcych był zdecydowanie wyższy, sięgając 2/3 ogółu. Tę specyfikę nietrudno wyjaśnić. Była to kresowa kraina, kolonizowana przeważnie dopiero w XIII w., a więc pozbawiona większej liczby starego rycerstwa miejscowego; zarazem dwory kolejnych książąt, od Bolesława Rogatki począwszy, a na Bolku II kończąc, skupiały zawsze licznych rycerskich przybyszów". Cytowane z: T. Jurek, Obce rycerstwo na Śląsku do połowy XIV wieku, Poznań 1998, s. 105. "Sondażowa próba w najstarszej z zachowanych ksiąg księstwa świdnickiego pokazuje, ze wśród blisko 200 dokumentów księżnej Agnieszki z 1385 r. udział przedstawicieli obcych rodzin sięgała 3/4 zbiorowości". Ibidem, s. 146. Warto może też zauważyć, że po Namysłowie Bolko II (nie rezygnując z dobrych relacji z Kazimierzem Wielkim) mocno zweryfikował swoją politykę w stosunku do Luksemburgów. Umierał raczej jako sojusznik Luksemburgów, czerpiący ze współpracy z nimi konkretne korzyści, a nie jako najwierniejszy sojusznik Kazimierza Wielkiego.
  2. Najstarsze okręty wojenne na świecie

    Z jeziora Titicaca. Generalnie wody śródlądowe "obfitują" w starsze wiekiem okręty i statki. Niekiedy jest to związane z trudnościami w budowie, czy dostarczeniu ich do danego akwenu, stąd eksploatuje się jednostki bardzo długo. Często wynika to z faktu, że nie są one wystawione na działanie słonej wody. Na przykład w dosyć bogatych Stanach Zjednoczonych i Kanadzie na Wielkich Jeziorach przeciętny wiek statków jest dosyć wysoki (wpływa na to także mniejsza intensywność żeglugi zimą). Ich (jeziorowców) "długość życia" to przeważnie 40-50 lat. "Słonowodny" statek w wieku 20-30 lat jest już często w stanie agonalnym (choć rzecz jasna konkretny stan zależy w dużym stopniu od kultury technicznej obsługi i nakładów na remonty). http://www.boatnerd.com/welcome.htm
  3. Waldemar Łysiak - ocena literatury, publicystyki

    Pamiętam jakąś polemikę Łysiaka z kimś z "Gazety Wyborczej" na ten temat. Dopisek: Mam, W. Łysiak, Mitologia świata bez klamek (zbiór jego felietonów z "Gazety Polskiej"), Warszawa 2008, s. 260-275. Kto ciekawy, może poczytać.
  4. Najstarsze okręty wojenne na świecie

    Tajwan (Republika Chińska) ma problemy z pozyskaniem okrętów podwodnych. Kraje dysponujące technologią budowy klasycznych okrętów podwodnych nie chcą zbytnio zadzierać z Chińską Republiką Ludową. Tajwańczycy mają przystąpić do budowy własnych, może z pomocą USA. Pożyjemy, zobaczymy. Jakieś szanse są, bo przecież Tajwańczycy z nowoczesną technologią nie są na bakier. Ale na razie... Mają cztery okręty podwodne: 1. Najnowsze dwa tajwańskie okręty podwodne to holenderskiej budowy "młodzieniaszki" z końca lat 80. 2. Dwa pozostałe mają ponad 70 lat. Należą do amerykańskiej klasy "Tench" (na Tajwanie klasa "Hai Shih"). Podobno nawet remontują i mają nadzieję na służbę do 2026 roku. Podwodne osiemdziesięciolatki. To by było coś. Na tym tle nasza marynarka wojenna z półwiecznymi "Kobbenami" prezentuje się wprost nieprzyzwoicie nowocześnie. https://www.taiwannews.com.tw/en/news/3079227 https://en.wikipedia.org/wiki/USS_Cutlass_(SS-478) https://en.wikipedia.org/wiki/Tench-class_submarine
  5. Waldemar Łysiak - ocena literatury, publicystyki

    Pisząc o kimś, że ma "wybitne pióro", nie mam zamiaru sugerować, że się ze wszystkimi poglądami Autora zgadzam, a każda jego książka rzuca mnie na kolana. Po prostu, generalnie lubię czytać, co napisał - nawet jak się z nim w 100% nie zgadzam. Czasami - jak w "Wyspach zaczarowanych" to "coś", co bym sam chętnie napisał, gdybym miał talent. Czasami, jak przy "Rzeczypospolitej kłamców", coś, co budzi mój zdecydowany sprzeciw. Ale talentu przecież nie można odmówić, a przeczytać się godzi.
  6. Czy Polska ma szanse i czy powinna żądać odszkodowania od Niemiec?

    A to już właściwie kwestia specyfiki prawa międzynarodowego publicznego. Które jest, jakie jest. Odmienne od pozostałych gałęzi prawa. A inne w dzisiejszym świecie to prawo realnie być nie może. Jego konstrukcja jest zupełnie różna od prawa poszczególnych państw. Państwo (przynajmniej normalne) ma konkretne organy uprawnione do stanowienia prawa powszechnie obowiązującego, system rzeczywiście wiążących źródeł tego prawa, system obligatoryjnego sądownictwa i możliwości ścigania oraz egzekucji wyroków. W prawie międzynarodowym nie ma konkretnego, ogólnoświatowego prawodawcy (bo nie jest nim oczywiście ONZ), podstawowe źródło tego prawa to umowy, którymi państwa wiążą się z zasady dowolnie i w dowolnych konfiguracjach, mamy brak typowego, obligatoryjnego sądownictwa, brak sprawnego aparatu ścigania i egzekucji (bo jednak nie jest nim Rada Bezpieczeństwa ONZ, w której decyduje jednomyślność mocarstw). Nie oznacza to, że prawo to nie bywa skuteczne, czy potrzebne. Wystarczy chociażby spojrzeć na generalnie przestrzegane zasady dotyczące przedstawicielstw dyplomatycznych, immunitetu dyplomatycznego itp. Ale w bardzo wielu wypadkach praktyka stosowania tego prawa, czy wręcz realności tego prawa, zależy po prostu od stanowiska społeczności międzynarodowej, a przede wszystkim - mocarstw. W prawie traktatów jest wprost mowa o zakazie przymusu (sprzecznego z zasadami karty ONZ). W praktyce zależy, kto i kiedy i wobec kogo taki przymus stosuje. W prawie międzynarodowym jest także zasada samostanowienia narodów. Niby w miarę jasna. O zróżnicowanym jej stosowaniu można napisać tomy.
  7. O Piastach śląskich można porozmawiać, o ich postrzeganiu w PRL, czy teraz - oczywiście także. Może także o muzeum, choć nie przypuszczam, aby znalazło się na forum wiele osób, które dokładnie znają historię tego, konkretnego muzeum. I potrafią je obiektywnie ocenić. Jednak do dyskusji o konkretnym człowieku, którego większość z nas nie zna i nie może obiektywnie ocenić jego dokonań - pole na naszym forum jest raczej niewielkie. Raczej nie cenimy argumentum ad personam, zatem może, jak ktoś już chce sobie krytycznie popisać o danej osobie - to lepiej znaleźć inne forum.
  8. Waldemar Łysiak - ocena literatury, publicystyki

    Na swoje własne potrzeby stworzyłem kategorię "opisywaczy świata". Inaczej - "malarzy słowem". Zaliczam do niej autorów, którzy - moim zdaniem - mają coś ciekawego do powiedzenia, czasami nawet są w tym wielcy, a ich opinie bywają bardzo trafne. Choć, niekoniecznie muszą być przesadnie dokładni w sferze faktów, czy metodologii. Czyli - do przygotowania na egzamin z historii u wymagającego profesora historii, czy na sprawdzian u dociekliwego politologa, pewnie bym opierania się na ich książkach nie polecał, ale nie przeczytać - to grzech. Zaliczam do nich osoby zajmujące się rozmaitą tematyką. Na czołowych miejscach w tej mojej kategorii jest: 1) Kapuściński. Wiadomo, że można mu wiele spraw znaleźć - wystarczy przeczytać książkę Domosławskiego (nie przesądzam oczywiscie, co jest w niej słuszne, a co nie). A i sam uśmiecham się, gdy chociażby Kapuściński już "dostarczył" niszczyciele typu "Spruance" ("Kidd") do cesarskiego Iranu. Ale tak ciekawej (i często - w mojej ocenie - trafnej) opowieści o współczesnym świecie - trudno szukać. 2) Jasienica. Specjaliści wytykają mu błędy. Pewnie słusznie. Ale nadal pozostaje to przepiękna opowieść o historii Polski. 3) Wańkowicz. Powtarza się, czasami coś pomyli, może i ponosi go szlachecka fantazja. Ale trudno znaleźć równe mu pióro dziennikarskie. 4) Łysiak. Często się z tym autorem nie zgadzam. I dziwię się, skąd tak często w nim tyle nienawiści. Ale pióro wybitne.
  9. Polska Platforma Pancerna XXI wieku

    Ciekawa informacja z Rosji: http://www.altair.com.pl/news/view?news_id=23567 Szczerze mówiąc, podejrzewałem to od dawna (choć mam niewątpliwie w tej materii status laika). Że mityczna rosyjska "Armata" może dobrze chroni załogę ... i niewiele poza tym. Przynajmniej niewiele wiemy, czy jest coś ... poza tym. W tym kontekście jest raczej jasne, że podstawą rosyjskich siła pancernych będzie jeszcze przez lata rodzina T-72(90) - plus może T-80. Co w ciekawym świetle sytuuje pomysły modernizacji naszych T-72 i "Twardych" (modernizacji głębokiej - z ukraińskimi wieżami i "płytkiej"). T-72 jaki jest, każdy widzi. Ale może nie trzeba szukać i uznać ten czołg za sensowną "platformę" (choć pewnie tylko czołgową) na potrzeby kolejnych dziesięcioleci?
  10. Czy Polska ma szanse i czy powinna żądać odszkodowania od Niemiec?

    Na wstępie wypadałoby zauważyć, że dosyć często pojęcia z języka prawnego i prawniczego, mogą być nieznane w języku potocznym, lub - mieć w tym języku nieco inne znaczenie. Orędzie (np. telewizyjne) z języka potocznego, to nie orędzie w rozumieniu konstytucji, "pożyczka" w rozumieniu języka potocznego nie zawsze jest pożyczką w rozumieniu kodeksu cywilnego, "uchwała Sejmu" nie musi być tożsama z uchwałą, rozumianą jako określony rodzaj aktu, uchwalanego przez Sejm. Nie mówię, że ten przypadek dokładnie tu zachodzi, ale jest raczej jasne, że "oświadczenie" naszego, aktualnego ministra spraw zagranicznych w telewizji, że nawiązał cenne kontakty z bliżej nieznanym nikomu dotąd państwem, nie jest "oświadczeniem państwa" w rozumieniu aktu, o którym rozmawiamy. Które akty jednostronne należy traktować jako źródła prawa międzynarodowego? Moim zdaniem: 1. Muszą być aktami prawotwórczymi. Mieć znaczenie dla norm prawa międzynarodowego. Zmieniać istniejące prawo międzynarodowe lub tworzyć nowe jego normy. Deklaracje państw o tym, że wizyta przebiegła w przyjaznej atmosferze, że prezydent USA postara się, aby nam kiedyś zniesiono wizy, że tradycyjnie się przyjaźnimy z Węgrami, że oddajemy komuś hołd - nie mają charakteru normatywnego. Deklaracja - że przystępujemy do jakieś umowy, iż będziemy ją stosować, deklaracja - że rezygnujemy z praw, które przysługują nam na podstawie umowy (np. roszczeń), wyraźne uznanie jakiegoś państwa za podmiot prawa międzynarodowego - mają znaczenie prawne, są źródłami prawa. Podobnie to trochę, jak z aktami naszego Sejmu. Uchwała - regulamin sejmu - jest źródłem prawa. Ma charakter normatywny. Tylko wewnętrzny, a nie powszechnie obowiązujący, ale jest ważnym źródłem prawa parlamentarnego. Typowy "akt rocznicowy" uchwalony przez Sejm - np. ku czci powstańców styczniowych - takiego charakteru nie będzie miał, bo nie wynikają z niego żadne normy prawne. 2. Powinny być publiczne. Złożone erga omnes, albo przynajmniej jednoznacznie, oficjalnie podane do wiadomości drugiej stronie. Forma jest dyskusyjna, raczej nie ma aż tak wielkiego znaczenia. Raczej należałoby zakładać formę pisemną, także aktu urzędowego, pewnie typowego dla danego kraju w takich sprawach (np. uchwały rządu danego kraju, postanowienia prezydenta itp.). Ale - moim zdaniem - może zostać uwzględniona także forma ustna, jeżeli spełnia tu wymienione cechy. Na przykład, gdy prezydent kraju w oficjalnym, publicznym przemówieniu powiedziałby wyraźnie, że jego kraj zrzeka się w pełni i ostatecznie roszczeń. 3. Powinny być jednoznaczne i ostateczne. Nie na zasadzie - "będziemy prowadzić politykę w miarę przyjazną", "przemyślimy", "postaramy się", "kiedyś rozważymy", "kiedyś może przystąpimy". Tylko np. "zrzekamy się". 4. Nazwa jest kwestią dyskusyjną. Można przyjąć, że formalna nazwa też nie ma aż tak istotnego znaczenia. Na przykład nie jest istotne, czy umowę międzynarodową nazwiemy: umową, traktatem, protokołem, konstytucją, kartą, modus vivendi, porozumieniem, konwencją. Jeżeli jest to wspólne oświadczenie podmiotów prawa międzynarodowego (najczęściej państw), z którego wynikają prawa, czy obowiązki w zakresie prawnomiędzynarodowym - jest to umowa. Podobnie z aktem jednostronnym. Można jednak przyjąć, że akt jednostronny powinien należeć do jednego z typów (rodzajów) tych aktów (i często, choć nie zawsze będzie nosił wprost odpowiednią nazwę). Typy aktów jednostronnych to: zrzeczenie się, przyrzeczenie, uznanie, protest, powiadomienie (notyfikacja). 5. Akt powinien pochodzić od kompetentnego (w sprawach międzynarodowych) organu państwa. W prawie międzynarodowym istnieje założenie, że pewne organy państwa z natury rzeczy (ipso facto) są uprawnione do jego reprezentowania na arenie międzynarodowej (tzw. ius representationis omnimodae). Coś w rodzaju domniemania właściwości. Działa to trochę na zasadzie - inne państwa nie muszą znać naszego prawa krajowego i wiedzieć dokładnie, który organ u nas odpowiada za politykę zagraniczną. Czyli mają prawo zakładać, że głowa państwa (prezydent, monarcha, kolegialna głowa państwa), rząd, minister spraw zagranicznych (ten przynajmniej w pewnym zakresie) - mają prawo składać wiążące deklaracje w imieniu Polski. Na wadę oświadczenia woli, powodującą nieważność takiego oświadczenia, będziemy prawdopodobnie mogli się powołać tylko wówczas, gdyby złożył je w imieniu Polski organ, co do którego "każdy na tym świecie" powinien domyślać się, że nie jest organem właściwym (np. zrzekłby się w imieniu Polski roszczeń: Prezes Najwyższej Izby Kontroli, Rzecznik Praw Obywatelskich, czy wojewoda zachodniopomorski). Może także, gdyby na przykład osoba składająca takie oświadczenie okazała się niepoczytalna (ale tu pojawia się kolejny problem - inne państwa nie muszą ani wiedzieć, ani szczególnie przejmować tym, że ktoś wybrał wariata, aby nim rządził), czy składała je pod groźbą użycia wobec niej siły (zob. dalej). 6. Akt powinien być wolny od wad prawnych. Na przykład nie może być efektem przekupstwa, przymusu - wobec państwa lub jego przedstawiciela, oszustwa, nie może być niezgodny z powszechnie uznanymi normami prawa międzynarodowego. Tu oczywiście otwiera się pewna możliwość kwestionowania aktu z 1953 roku, o której już była mowa w tej dyskusji. Ale dosyć nierealna: 1) Przymus nie zawsze powoduje nieważność aktów prawa międzynarodowego. 2) Przymus ma bardzo różne postaci (od groźby użycia siły zbrojnej po lekki szantażyk ekonomiczny, czy polityczny) i często jest jednak realnie stosowany oraz faktycznie akceptowany. 3) Bardzo trudno stwierdzić - i dojść do wspólnych ustaleń w tym zakresie - czy (i jaki) przymus zastosowano w danym przypadku. 4) Nawet jak przymus był, to akceptowanie aktu przez państwo, gdy już przymus ustał - jest wystarczająco jednoznacznym wyrażeniem woli związania się aktem. Ratio legis art. 102 jest oczywiste. To zainteresowane państwo rejestruje umowę międzynarodową w sekretariacie ONZ, a nie sekretariat jeździ po świecie i pyta "czy macie może coś do zarejestrowania?", sekretariat nie zmusza także nikogo do rejestracji. Państwo (ew. państwa) - jeżeli chce, aby w przyszłości mogło powołać się na dany akt przed organami ONZ - rejestruje go. Może go nie zarejestrować, jeżeli ma tylko taką ochotę. Akt wówczas może realnie wiązać państwa, ale dla organów ONZ "nie istnieje". Czyli to państwo (czy państwa, strony umowy multilateralnej) decyduje(ą), czy dany akt jego zdaniem powinien zostać zarejestrowany. Państwo samo uważa, że jest celowe w tej formie powiadomić ONZ o swojej decyzji (np. akcie jednostronnym), która ma skutki prawnomiędzynarodowe. Merytorycznie rejestracja aktów jednostronnych w UNTS nie jest niczym dziwnym, gdyż dotyczą one z zasady materii objętych umowami międzynarodowymi. Czy sekretariat ONZ ma jakieś możliwości weryfikacji? Na przykład odesłania aktu jednostronnego do państwa-autora - z adnotacją - "przecież to nie ma nic wspólnego z prawem międzynarodowym"? Nie chce mi się szukać odpowiednich procedur, ale przypuszczam, że - jeżeli już - to możliwości raczej niewielkie. Raczej działa to na zasadzie, państwo chce, uważa "coś" za istotne międzynarodowo - to rejestrują. Na zasadzie odległej analogii (odległej - bo w Polsce mamy akt prawny bardzo dokładnie określający, co i gdzie się publikuje, a czasami nawet, że "niezwłocznie") - dziwienie się, że w UNTS publikowane są nie tylko umowy, ale także związane z nimi akty jednostronne, trochę przypomina dziwienie się, że w Dzienniku Ustaw w RP są publikowane nie tylko ustawy, ale ogólnie - akty powszechnie obowiązujące na terenie całej Polski (z wyjątkiem prawa europejskiego wtórnego).
  11. Czy Polska ma szanse i czy powinna żądać odszkodowania od Niemiec?

    Tak uważa Bavarsky. Ma prawo do takich uczuć, tak jak każdy człowiek ma święte prawo do swoich poglądów, aczkolwiek sądzę, że nie powinien uzewnętrzniać ich w takiej formie na forum, bo jest tym samym niebezpiecznie blisko art. 133 kodeksu karnego. Nie jest w kompetencji "funkcyjnych forum" określanie dokładnej granicy, gdzie kończy się dopuszczalna wolność słowa. Moim zdaniem granice te powinny być jak najszersze, ale trzeba się jednak liczyć z prawem i wrażliwością innych. I kierować się zdrowym rozsądkiem. Na wielu ogólnodostępnych forach internetowych nie ma już żadnych granic, można powiedzieć wszystko, my staramy się jednak trzymać przynajmniej minimalny fason. Z powyższych względów "przyciąłem" wypowiedź Bavarsky'ego i apeluję do niego, aby swoją krytykę wyrażał w nieco mniej emocjonalnej i drastycznej formie.
  12. Licencje i technologia

    Sprawy dokładnie nie pamiętam, ale "pod koniec Gierka" prowadzone były rozmowy w sprawie licencji na nowego, małolitrażowego Fiata. Chyba chodziło o "Pandę", z tym, że kojarzę jakiś "kryptonim" (Fiat Zero??? - choć samochód o takiej nazwie był o wiele wcześniejszy). Rozmowy zakończyły się fiaskiem, ale nie wiem, czy z powodów finansowych, czy politycznych.
  13. Rekonkwista i zakony rycerskie w Hiszpanii

    I to może być jedno z wyjaśnień. Nie znam szczegółowo bitew toczonych przez emirat z katolickimi sąsiadami, ale jest prawdopodobne, że muzułmanie obsadzali przełęcze - i jakoś im się czasami udawało. A może po prostu już sama perspektywa maszerowania przez Sierra Nevada nieco odstręczała amatorów inwazji.
  14. Czy Polska ma szanse i czy powinna żądać odszkodowania od Niemiec?

    Rzeczywiście. Próbować można zrobić wszystko. Możemy na przykład zakwestionować rozbiory Polski i zażądać oświadczeniem rządu (lub naszą ustawą) przywrócenia status quo ante. Nikt nam tego nie zabroni. Pozostają pytania: 1. Czy ktokolwiek się tym w społeczności międzynarodowej przejmie? 2. Czy ktokolwiek uzna jakiekolwiek znaczenie prawnomiędzynarodowe takiego oświadczenia? 3. Jakie będą "skutki uboczne" takiego oświadczenia - prawne, polityczne, ekonomiczne itp.? Teoretycznie od 1953 roku do dziś, dokładnie każdego dnia istnieje możliwość, aby rząd polski oświadczył - uznajemy deklarację z 1953 roku per non est, albo ją formalnie uchylamy. Zob. pytania 1, 2 i 3.
  15. Czy Polska ma szanse i czy powinna żądać odszkodowania od Niemiec?

    Sprawa jest bardzo interesująca. Oświadczenie to wywołuje bardzo istotne skutki międzynarodowo-prawne, a jednocześnie nie jest umową międzynarodową. Z momentem jego wydania w 1953 roku zainteresowani ("Niemcy") mają pełne prawo uznać, że sprawa jest definitywnie załatwiona. Rejestracja z 1969 roku w ONZ ma znaczenie już drugorzędne. Polska od tego momentu (1953) jest w bardzo jednoznacznej sytuacji, bo decyzja o zrzeczeniu bez wątpienia zostanie uznana za skuteczną przez społeczność międzynarodową i wszelkie międzynarodowe instancje sądowe (o ile jest jakakolwiek szansa, że do takowych sądów międzynarodowych lub arbitrażu międzynarodowego trafi). Zakładamy, że Gomułka lub Mazowiecki tą deklarację odwołują. Małe szanse powodzenia prawnomiędzynarodowego. Raczej uznane zostanie to per analogiam (bo przecież nie jest to umowa międzynarodowa, ale jednostronne oświadczenie woli wywołujące skutki prawnomiędzynarodowe, w tym dla umów międzynarodowych) za złamanie zasady pacta sunt servanda. Mamy może szansę, gdy mocarstwa uznają, iż nasze odwołanie tej deklaracji jest słuszne i wymogą akceptację tego faktu na RFN. Ale tak można rozumować w każdej sprawie. Jak mamy za sobą mocarstwa i ich rakiety, wiele spraw można pozytywnie załatwić. Ani Mazowiecki, ani tym bardziej Gomułka takiej sytuacji nie ma. Gomułka w latach 60. jest faktycznym przywódcą państwa, które nie ma uznanej granicy zachodniej. Traktat poczdamski jest przedstawiany w PRL, jako ostateczne jej zatwierdzenie, ale Gomułka wie doskonale, że tak nie jest. Układ z NRD jest już jakimś punktem zaczepienia, ale wątłym. RFN jest silnym i bezcennym sojusznikiem Zachodu. USA i Wielka Brytania właściwie akceptują stanowisko RFN w sprawie naszej granicy zachodniej. Naszą granicę zachodnią uznaje jedynie Francja, a de Gaulle jest jedynym politykiem zachodnim, który pojawił się na Ziemiach Odzyskanych (i chwała mu za to, ale wiele to nie zmienia). Jedynym liczącym się gwarantem naszej granicy zachodniej jest ZSRR. Gwarantem wcale nie takim pewnym. Co prawda, to Stalin miał podstawowy wpływ na jej ukształtowanie, ale formalne zapewnienie ZSRR o jej trwałości to dopiero 1965. Gomułka wie, że Chruszczow de facto proponował Niemcom Zachodnim zjednoczenie z NRD i kąski Polski, w zamian za neutralizację. W końcu to polski wywiad podsłuchał Adżubeja, a przynajmniej uzyskał nagrania z podsłuchu. Gomułka zatem doskonale orientuje się, że gdy tylko ZSRR będzie miał szansę wytrącić RFN z NATO, to nie będzie miał skrupułów, aby oddać Niemcom polski Szczecin, czy Wrocław. Pole manewru miał Gomułka zaiste szerokie... Zatem, wie, że należy zawrzeć umowę z Niemcami Zachodnimi. Dobrze, że następuje tam zmiana pokoleniowa i u władzy są socjaliści Brandta, bardziej chętni do pojednania z Polską. Ale na pewno nie jest to czas na powrót do roszczeń odszkodowawczych. Reakcję RFN i mocarstw ją popierających raczej można sobie wyobrazić. Traktatu z 1970 roku pewnie by nie było. A był. I był to wielki sukces Gomułki, tym bardziej, że był to traktat bilateralny Polska-RFN, a nie wspomnienie o Polsce w traktacie RFN-ZSRR. Mazowiecki jest szefem rządu państwa, które jest w trudnym położeniu ekonomicznym, do tego wie, że czeka je bolesny przełom ustrojowy. W tych warunkach życzliwość Niemiec i Zachodu jest warunkiem sine qua non. Ma sytuację lepszą niż Gomułka (bo dysponuje traktatem z 1970 r.). Ale przecież w interepretacji niemieckiej ten traktat nie będzie wiązał zjednoczonych Niemiec. RFN jest potęgą. Pytanie, kogo poprze USA, UK i Francja - potężnego sojusznika - Niemcy, czy słabą Polskę, nadal formalnie członka Układu Warszawskiego - jest retoryczne. Kohl wcale taki chętny do gwarantowania granic nie jest. Nasz dotychczasowy "gwarant granicy" - ZSRR, ma już naszą granicę gdzieś. Gorbaczow chce już tylko wyciągnąć jak najwięcej kasy od Niemiec w zamian za zezwolenie na zjednoczenie, wie, że Polskę traci. To też nie jest dobry moment na odwołanie deklaracji z 1953 roku. Pies z kulawą nogą by Polski w tej sprawie nie poparł, a być może stracilibyśmy szansę na ostateczne uznanie granicy. A uzyskaliśmy takie uznanie. Był to na pewno wielki sukces Mazowieckiego. Ani Gomułka, ani Mazowiecki nie mają zatem odpowiedniego poparcia mocarstw, aby ryzykować podjęcie sprawy odszkodowań. Uzyskują to, co maksymalnie w danej sytuacji można. Gomułka uznanie naszej granicy "w istotnym stopniu", Mazowiecki - uznanie ostateczne. Jeszcze jedno. W prawie międzynarodowym, podobnie nieco jak w prawie cywilnym, jest klauzula rebus sic stantibus (nadzwyczajnej zmiany okoliczności). Aktualnie ujęta w art. 62 konwencji wiedeńskiej o prawie traktatów (Polska tą konwencję ratyfikowała dopiero w 1990 r., ale załóżmy, że było inaczej, żeby sprawy nadmiernie nie komplikować): "Artykuł 62: Zasadnicza zmiana okoliczności 1. Zasadnicza zmiana okoliczności, jaka nastąpiła w stosunku do tych, które istniały w czasie zawarcia traktatu, i jaka nie była przewidziana przez strony, nie może być powołana jako podstawa wygaśnięcia lub wycofania się z traktatu, chyba że: a) istnienie tych okoliczności stanowiło istotną podstawę zgody stron na związanie się traktatem oraz b) wskutek tej zmiany radykalnie przekształci się zakres obowiązków pozostałych jeszcze do wykonania na podstawie traktatu. 2. Zasadnicza zmiana okoliczności nie może być powoływana jako podstawa do wygaśnięcia traktatu lub wycofania się z niego: a) jeżeli traktat ustanawia granicę lub b) jeżeli zasadnicza zmiana jest wynikiem naruszenia przez stronę, która się na nią powołuje, obowiązku wynikającego z traktatu bądź jakiegokolwiek innego międzynarodowego obowiązku wobec którejkolwiek innej strony traktatu. 3. Jeżeli na podstawie poprzednich ustępów strona może powołać się na zasadniczą zmianę okoliczności jako podstawę wygaśnięcia lub wycofania się z traktatu, może ona także powołać się na tę zmianę jako na podstawę zawieszenia działania traktatu". Ciekawa sprawa - czy Mazowiecki mógłby powołać się na tą klauzulę, skoro w 1953 nie zawarto umowy (a w konwencji wyraźnie jest mowa o umowie - traktacie), tylko wydano oświadczenie? Na zasadzie - do tej pory nie byliśmy suwerenni w pełni, teraz zasadniczo zmieniły się okoliczności i wycofujemy oświadczenie Polski z 1953 roku? Sprawa bardzo złożona, ale moim zdaniem - tak, jest to teoretycznie możliwe. Powstaje pytanie: Czy społeczność międzynarodowa uzna taką interpretację? Skrajnie mało prawdopodobne, bo zasadą w prawie międzynarodowym jest dziedziczenie umów po poprzednikach, PRL była traktowana jako pełnoprawny podmiot prawa międzynarodowego itp. itd., ale załóżmy hipotetycznie, że jakaś część społeczności międzynarodowej - tak. Ale wówczas nie mamy w 1990 roku ostatecznego potwierdzenia naszej granicy. Niemcy się na to nie zgodzą, mocarstwa raczej będą po ich stronie (zob. uwagi powyżej). Niemcy oficjalnie wysuwają wówczas swoje roszczenia finansowe. Do tego otwiera się na nasze życzenie skrajnie niebezpieczna interpretacja, polegająca na tym, że zakwestionować można (np. mogą to zrobić Niemcy) dokładnie każdą umowę międzynarodową i każdy akt prawny, który zawarła lub przyjęła Polska Ludowa. Skutki niewyobrażalne. Reasumując. Jest cień możliwości, że Mazowiecki mógł próbować odwołać oświadczenie z 1953. Ale dobrze, że tego nie zrobił. A dorozumiana lub wyraźna akceptacja tego oświadczenia przez kolejne władze RP - sprawę nierealności roszczeń, już właściwie przesądzoną, przesądziła już ostatecznie.
  16. Czy Polska ma szanse i czy powinna żądać odszkodowania od Niemiec?

    Jeszcze drobiazg: Już o tym nieco pisałem - warto zwrócić uwagę na specyficzne znaczenie zarejestrowania umowy w sekretariacie ONZ (i publikacji w UNTS). Instytucja wywodzi się z czasów Ligii Narodów, kiedy to - naiwnie - próbowano zlikwidować tajną dyplomację (i tajne umowy międzynarodowe). Przewidziano wówczas, że umowy nie zarejestrowane w LN są z mocy prawa nieważne. Okazało się, że to fikcja, czego dowodem jest chociażby tajny protokół do paktu Ribbentrop-Mołotow. Po wojnie wpadli na nieco mądrzejszy pomysł. Umowa niezarejestrowana w ONZ nie jest z mocy prawa nieważna (bo to oczywiście byłoby nierealne do osiągnięcia), ale - z grubsza rzecz biorąc - nie można się na jej istnienie powoływać się przed organami ONZ. Jak najbardziej natomiast może być traktowana jako ważna przez strony umowy, mocarstwa, inne państwa trzecie. W naszym przypadku oświadczenie z 1953 roku nawet jakby nie było zarejestrowane i tak pewnie uznane byłoby za ważne. Było wyraźnym oświadczeniem woli państwa i nie zostało cofnięte. A formalnie do tego nie było umową, tylko jednostronnym oświadczeniem woli, zatem kwestia publikacji w UNTS może być różnie rozpatrywana. Takie akty są tam publikowane, ale można uznać, że nie jest to czynność tak istotna, jak w przypadku umów. Jego zarejestrowanie w 1969 roku (o ile miało miejsce - nie sprawdzałem tego rocznika UNTS), potwierdza jedno. Polska z jakiś powodów (być może takich, jakie wskazałem wyżej) bardzo chciała, aby fakt zrzeczenia się przez nią roszczeń wobec Niemiec był bardzo nagłośniony przed społecznością międzynarodową. Był powszechnie znany. Co jest dodatkowym i nowym - przynajmniej dla mnie - elementem układanki wykazującej absurdalność pomysłów odszkodowawczych, o których mowa w tym temacie.
  17. Czy Polska ma szanse i czy powinna żądać odszkodowania od Niemiec?

    O tym już pisałem. Tego typu operacja jest - moim zdaniem - całkowicie dopuszczalna. Oczywiście, po wcześniejszej, rozsądnej analizie sytuacji prawnej, tudzież potencjalnych politycznych zysków i strat. Właściwie sam sobie odpowiedziałeś. Rozbudzamy złe, antyniemieckie emocje, aby uzyskać dla "nas" większe poparcie, zmniejszyć znaczenie argumentów niemieckich w zupełnie innej sprawie, a "wrogów wewnętrznych" usytuować w pozycji sprzedawczyków, to cała filozofia. Profesor - jak przypuszczam - posługuje się pojęciem suwerenności w rozumieniu prawa międzynarodowego publicznego, a te jest nieco inne niż w innych naukach, czy gałęziach prawa. W świetle prawa międzynarodowego suwerenność jest immanentną cechą tworu uznawanego za państwo przez społeczność międzynarodową. Czyli, jeżeli pisze, że Polska była suwerenna, dla niego - najprawdopodobniej - oznacza to, że w świetle prawa międzynarodowego była pełnoprawnym podmiotem tego prawa. Spełniała prawnomiędzynarodową definicję państwa. Ja np. używam słowa suwerenność (w aspekcie zewnętrznym), jako niezależność, niezawisłość od innych państw. W tym kontekście oczywiście można zastanawiać się, czy są dziś generalnie na świecie jakieś kraje w pełni suwerenne, ale jest dla mnie raczej jasne, że w aspekcie realnym Polska w 1953 nie była idealnym przykładem państwa w pełni suwerennego w tym rozumieniu. Natomiast niewątpliwie Polska w 1953 roku była pełnoprawnym podmiotem prawa międzynarodowego, ze wszystkimi atrybutami tej podmiotowości.
  18. Czy Polska ma szanse i czy powinna żądać odszkodowania od Niemiec?

    Sprawa prosta. Umowy międzynarodowe są podstawowymi, ale nie jednymi źródłami prawa międzynarodowego. Należą do nich - między innymi - także jednostronne oświadczenia państw, wywołujące skutki w zakresie prawa międzynarodowego. Na podstawie art. 102 karty Narodów Zjednoczonych wydawane są United Nations Treaty Series (UNTS). Mimo, że w ich nazwie jest mowa wprost o traktatach, w publikatorze tym - od samego początku - są ogłaszane zarówno umowy międzynarodowe, jak i inne dokumenty z nimi powiązane. Polska deklaracja z 1953 roku niewątpliwie powiązana była z umownymi regulacjami dotyczącymi rozliczeń z Niemcami. Tu masz link do pierwszego tomu UNTS (lata 1946-1947) już w spisie treści zobaczysz, że są w nim nie tylko umowy, ale także deklaracje jednostronne państw (wywołujące skutki prawnomiędzynarodowe): https://treaties.un.org/doc/Publication/UNTS/Volume 1/v1.pdf Dlaczego w roku 1969? Nie wiem. Sprawą się nie interesowałem zbyt szczegółowo i szczerze mówiąc, do przeczytania dokumentu zamieszczonego w tej dyskusji przez Razorblade, przypuszczałem, że to oświadczenie nie było zarejestrowane w sekretariacie ONZ i opublikowane w UNTS. Mogę tylko przypuszczać, że mogło mieć to jakiś związek ze wstępnymi negocjacjami Polska-RFN, zakończonymi podpisaniem układu z 1970. Na przykład Polska chciała tym bardziej zachęcić Niemcy Zachodnie do negocjacji w sprawie uznania granic, lub RFN wręcz zażądało takiej rejestracji, jako warunku dalszych rozmów. Nikt tego jednoznacznie nie określi. Do tego świat się zmienia. Kiedyś uznawano np., że zwyczaj międzynarodowy staje się źródłem prawa międzynarodowego, gdy "jest stosowany od niepamiętnych czasów". W czasach nam współczesnych może wystarczyć 10- może kilkanaście lat. I zdania mogą być rozbieżne. Na przykład w doktrynie prawa międzynarodowego pojawiają się głosy, że choć w 1940 roku doszło do okupacji Litwy, Łotwy i Estonii, to upływ czasu powoduje, ze na początku lat 90. nie można mówić o zniesieniu stanu okupacji. Jak pewnie jest jasne, zdania samych zainteresowanych (tzn. Federacji Rosyjskiej i państw bałtyckich) w tej materii będą rozbieżne do końca świata. Jedyną kwestią jest wówczas realność, możliwość zrealizowania w praktyce swojej interpretacji - czy np. państwa bałtyckie są w stanie uzyskać odszkodowania za okres okupacji od Rosji? Wszystko na tym świecie można postarać się wzruszyć. W prawie cywilnym możemy próbować wzruszyć nabycie nieruchomości w drodze zasiedzenia, po 100 latach od jego stwierdzenia, ale realność tego - w normalnym państwie - będzie żadna. W tym konkretnym, polskim przypadku prawnomiędzynarodowym szanse powodzenia takiej operacji są zerowe. Zarówno z punktu widzenia prawa (nie widzę żadnych szans na wzruszenie zrzeczenia się odszkodowań tyle lat po deklaracji, gdy była ona konsekwentnie przez te lata uznawana za wiążącą przez państwo polskie - niezależnie od jego formuły ustrojowej), jak i praktyki (czy aby Niemcy zgodzą się negocjować, czy procesować z nami przed jakimś organem międzynarodowym?). Ważne jest słowo "hipotetycznie". Taka deklaracja nigdy nie padła, zatem nie musimy się nad nią specjalnie zastanawiać. Natomiast - w mojej ocenie - gdyby padła i przez 64 lata po niej rząd polski nie uczyniłby nic, aby ją wzruszyć, to z punktu widzenia prawa międzynarodowego byłoby raczej jasne, że Polska dziś uważa i deklaruje erga omnes, że zbrodni w Katyniu dokonali Niemcy.
  19. Czy Polska ma szanse i czy powinna żądać odszkodowania od Niemiec?

    W oficjalnych dokumentach takowe nie występują. W rozmowach - jest bardzo prawdopodobne, że żadne publiczne wyparcie nie nastąpiło, bo Kohl generalnie był oporny. Inna sprawa, że w kraju demokratycznym obywatel może mieć takie pretensje i roszczenia finansowe, jakie tylko chce. Możliwość ich realizacji - to inna sprawa, ale do sądu zawsze iść może. Niezależnie od polityków i ich oświadczeń, nawet od oświadczeń Kanclerza, a nawet samego Prezesa Wszystkich Prezesów. A przynajmniej tak powinno być.
  20. Rekonkwista i zakony rycerskie w Hiszpanii

    Ja bym jeszcze do łutu szczęścia jako nowy element układanki dorzucił te góry. Fakt, że ich sam za bardzo nie widziałem, bo w okolicach Grenady błąkałem się w głównie w nocy, a w dzień zwiedzałem Alhambrę, ale podobno są. Duże i śnieżne (nawet z nazwy). Może ułatwiały obronę przed atakiem z północy.
  21. Czy Polska ma szanse i czy powinna żądać odszkodowania od Niemiec?

    Jestem stuprocentowo pewny, że sprawę odszkodowań wymyślił sam Kaczyński. Inni są wykonawcami. I pewny, że Kaczyński w to nie wierzy nic, a nic. Zaś ekspertyzy... Dziś w praktyce żadna ekspertyza zamówiona przez obecne władze nie może krytykować poczynań PiS. A powody? Dosyć oczywiste: 1. Sprawa odszkodowań pojawia się w ustach Kaczyńskiego zasadniczo zawsze wtedy, gdy Niemcy krytykują polskie władze za łamanie zasady państwa prawa. Kaczyński stosuje prymitywną, ale widać skuteczną - przynajmniej wobec części społeczeństwa - zagrywkę. Mają do nas Niemce "wąty" za łamanie konstytucji, niszczenie państwa prawa, za rozbijanie Unii? To przecież tylko dlatego, że paskudna Merkel nie chce płacić odszkodowań lub ma do nas pretensje, że nie przyjęliśmy milionów Murzynów, Arabów, muzułmanów i innych "ciapatych", którzy tylko czekają i dyszą na naszej granicy, aby gwałcić polskie, płowowłose dziewice. Przecież to nie ma nic wspólnego z tym, że Kaczyński instaluje u nas rządy autorytarne... Lud - a przynajmniej jego część - tą bajkę kupi. 2. Będzie w Polsce trochę ludzi, którzy będą apelować o zdrowy rozsądek i wykazywać absurdalność tej antyniemieckiej awantury i tych roszczeń. Jak należy przypuszczać, nie będą to ludzie z PiS. Jakże pięknie będzie można ich okrzyknąć "zdradzieckimi mordami", które z Merkel i "Niemcem Tuskiem" walczą z prawdziwymi, pisowskimi patriotami... Prosty układzik propagandowy - albo jesteś z Polską i PiS-em, który walczy dzielnie o odszkodowania, albo jesteś zdrajcą. Idealna zagrywka autokratów - krytykujesz nas, to krytykujesz swoje państwo. Krytykujesz prymitywną, naiwną odszkodowawczą propagandę PiS, to krytykujesz Polskę i jej bohaterów z czasów II wojny. 3. Nacjonalizm, szowinizm generalnie dobrze się dziś sprzedaje. Dlaczego nie skorzystać? Tym bardziej, że będzie się argumentowało rzeczywistymi zaszłościami z historii i szlachetną sprawą odszkodowań. 4. Paliwo smoleńskie się wypala. Dziś już nawet najtwardsi zwolennicy PiS zaczynają chyba mieć wątpliwości odnośnie do bomb termobarycznych, dziwnej mgły, czy tych, którzy katastrofę przeżyli. Już poszedł sygnał, że trzeba będzie sprawę Smoleńska zawiesić (na zasadzie - prawdopodobnie był zamach, ale przez Rosjan tego do końca i na pewno nie stwierdzimy). Zatem nienawiść do uchodźców i nienawiść do Niemców jest jak znalazł. Smoleńsk będzie wycofywany, uchodźcy i odszkodowania będą odpowiednio nagłaśniane. 5. A, że do wyborów jeszcze dwa lata? Przecież, jak już pisałem, Kaczyński kampanie sterowanej nienawiści wywołuje właściwie permanentnie. Taki styl uprawiania polityki. Jak już pisałem, osobiście uważam, że Kaczyński ani przez chwilę w realność żadnych odszkodowań nie wierzył i nie wierzy. O jego akolitach trudno mi mówić, bo o potencjale intelektualnym wielu z nich mam dosyć umiarkowane mniemanie. Zatem niektórzy z nich mogą w to naprawę wierzyć. Tak, jak być może wierzą, że Tusk z Putinem zabili Prezydenta Tysiąclecia, że PiS uzdrowił TK, że Rzepliński był potworem, że sądy naprawi oddanie ich Ziobrze, że należy uzdrowić kodeks wyborczy, media też, że Macierewicz uzdrawia armię, że Zachód umiera, tylko Kaczyński z Orbanem mają rację, że były ładunki termobaryczne itd. itp. Większość pewnie w powyższe nie wierzy, interesują ich wyłącznie punkty dojne, ale trudno mi powiedzieć jaki jest układ procentowy.
  22. Czy Polska ma szanse i czy powinna żądać odszkodowania od Niemiec?

    Piszący te słowa mógłby przy tym zauważyć, że oświadczenie polskie z 1953 roku nie było umową zawartą z jakimikolwiek Niemcami (zachodnimi, czy wschodnimi), tylko jednostronnym zrzeczeniem się roszczeń (rzeczywiście - w stosunku do całych Niemiec, inna sprawa, że i ZSRR odnosił się wówczas do całych Niemiec, NRD uważając po prostu za jedyny właściwy twór do ich reprezentowania). W prawie międzynarodowym publicznym zalicza się to źródeł prawa międzynarodowego zwanych aktami jednostronnymi. Nie żadnymi umowami międzynarodowymi. Warto może o tym pamiętać, jak ktoś się już zabiera za komentowanie ważnych spraw. A przy okazji warto chociażby dodać do powyższej wykładni, że artykuł 1 traktatu podpisanego dnia 14 listopada 1990 r. między Rzecząpospolitą Polską a Republiką Federalną Niemiec (o potwierdzeniu istniejącej między nimi granicy) kompletnie, ale to kompletnie nie zauważa istnienia NRD i umów Polski z tym państwem: "Umawiające się Strony potwierdzają istniejącą między nimi granicę, której przebieg określony jest w Układzie z 6 lipca 1950 r. między Rzecząpospolitą Polską a Niemiecką Republiką Demokratyczną o wytyczeniu ustalonej i istniejącej polsko-niemieckiej granicy państwowej oraz w umowach zawartych w celu jego wykonania i uzupełnienia (Akt z 27 stycznia 1951 r. o wykonaniu wytyczenia państwowej granicy między Polską a Niemcami; Umowa z 22 maja 1989 r. między Polską Rzecząpospolitą Ludową a Niemiecką Republiką Demokratyczną w sprawie rozgraniczenia obszarów morskich w Zatoce Pomorskiej), jak również w Układzie z 7 grudnia 1970 r. między Polską Rzecząpospolitą Ludową a Republiką Federalną Niemiec o podstawach normalizacji ich wzajemnych stosunków".
  23. Witam

    Dzień dobry!
  24. Rekonkwista i zakony rycerskie w Hiszpanii

    A co na to historycy? M. Tuñón de Lara, J. Valdeón Baruque, A. Dominguez Ortiz, Historia Hiszpanii, Kraków 1997, s. 189: "Dwa i pół wieku historii politycznej nasrydzkiego królestwa Granady upłynęło pod znakiem ciągłych tarć wewnętrznych i narastającego naporu Kastylii. Nasrydzi z wielkim trudem zdołali przetrwać tak długi okres - zawdzięczają to po części wsparciu ze strony północnoafrykańskich Merynidów, a także w dużej mierze zręcznej dyplomacji granadyjskich emirów. Królestwo Granady dysponowało ponadto naturalną granicą morską (...) oraz potężnymi zaporami w postaci łańcuchów górskich; mimo to zmuszone było umocnić zarówno swoją granicę morską, jak i linię wybrzeża". T. Miłkowski, P. Machcewicz, Historia Hiszpanii, Ossolineum 1998, s. 111: "Za krótkiego panowania (...) Muhammada III jedynie przy pomocy berberyjskich najemników (...) i pełnych ferworu religijnego muzułmańskich ochotników z Maghrebu (...) zdołała odeprzeć zjednoczone siły Kastylii i Aragonii. Trzej następcy Muhammada III, podobnie jak on sam, zostali odsunięci od władzy w wyniku pałacowych spisków. Nie zaszkodziło to Grenadzie, gdyż Kastylia pod panowaniem małoletniego Alfonsa XI przechodziła długi okres wewnętrznych sporów. Próba kastylijskiej inwazji na Grenadę zakończyła się spektakularną klęską (1319). Jusuf I (1333-1354) musiał walczyć (i przegrywał) z pełnoletnim Alfonsem XI (...) jednocześnie reorganizując swoje państwo. Syn Jusufa I (...) potrafił wykorzystać niepokoje wewnętrze w Kastylii i upadek Marynidów dla wzmocnienia królestwa (...) Rządy następnych dziesięciu władców Grenady (...) to okres powolnego upadku tego państwa oraz kolejnych sukcesów Kastylii, które były tak powolne tylko ze względu na jej wewnętrzne problemy niechęć Korony do tracenia stałego źródła dochodów w postaci trybutu". A. Dziubiński, Historia Maroka, Ossolineum 1983, s. 109 "Siłą emiratu był wysoki poziom jego gospodarki, górujący nad ościennymi państwami hiszpańskimi, lecz osłabiały go spory wewnętrzne wielkich rodów, źle znoszących zwierzchność nasrydzką. Tylko rozbicie polityczne Hiszpanii na kilka rywalizujących ze sobą państw umożliwiło przetrwanie Maurom z Grenady do końca XV w., dwa i pół stulecia od chwili upadku Almohadów".
  25. Czy Polska ma szanse i czy powinna żądać odszkodowania od Niemiec?

    Wedle mojej wiedzy, ta kwestia nie była ani przedmiotem negocjacji 2+4, ani jakichkolwiek polsko-niemieckich ustaleń bilateralnych. Należy zatem uznać, że po prostu uznawano tą sprawę za zamkniętą. Polska, RFN, NRD, USA, Francja, Zjednoczone Królestwo, ZSRR po prostu potraktowały ją per non est. Mówienie o zrzeczeniu się wówczas roszczeń ma sens jedynie wtedy, jeżeli ktoś uważa nie otworzenie zamkniętej puszki za jej zamknięcie.
×

Powiadomienie o plikach cookie

Przed wyrażeniem zgody na Warunki użytkowania forum koniecznie zapoznaj się z naszą Polityka prywatności. Jej akceptacja jest dobrowolna, ale niezbędna do dalszego korzystania z forum.