Skocz do zawartości

Bruno Wątpliwy

Moderator
  • Zawartość

    5,693
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

Zawartość dodana przez Bruno Wątpliwy

  1. Wojny burskie 1880-1902

    Znalazłem obraz przedstawiający amerykańską "field artillery" na Kubie podczas wojny amerykańsko-hiszpańskiej. Nie wygląda mi to na naturalny kolor stali, żeliwa itp. Działo (jego lufa) jest raczej pomalowane na kolor zbliżony do khaki. LINK. Znowu poszukiwania w Google fraz: "mahdi + war + artillery + paintings", dają raczej rezultaty (jeżeli jakiekolwiek) dział w kolorze "naturalnym".
  2. Narodowe Siły Zbrojne

    Ponawiam apel o merytoryczną dyskusję, a nie przerzucanie się hasłami.
  3. Marynarka Wojenna RP u progu zaniku

    Aby to ocenić, musielibyśmy posiadać już bardzo szczegółową wiedzę (a stanie "Orła", kadr "podwodniackich" PMW itp.). Okręty podwodne są zazwyczaj bardziej długowieczne od nawodnych. Na przykład w wielu flotach (np. latynoamerykańskich) nadal służą różne 209-tki niemieckiej proweniencji z lat 70. i 80. I są modernizowane. Konstrukcja jest niezła. Rosjanie budują odmiany "Warszawianki" do dziś (dla siebie i na eksport). Problemem jest rzeczywista podatność radzieckiej (rosyjskiej) techniki na modernizacje i przedłużanie życia. Smutna prawda jest taka, że Rosjanie swoje pierwsze "Warszawianki" (wcielone w latach 1980-1986) już wycofali. Indyjskie i algierskie wcielone w tych okolicach czasowych - nadal służą. Rumuński "Delfinul" - "od zawsze" jest w stanie nieużywalności. Zakładam, że "Orzeł" był w Polskiej Marynarce Wojennej lepiej traktowany pod względem kultury technicznej obsługi, niż okręty rosyjskie. Po solidnym remoncie, pewnie posłużyłby z 10-15 lat. Mógłby służyć, jako "przetrwalnik" dla naszej floty podwodnej (i kadry). No bo - jaki inny okręt? Jakiś "Kobben" - starszy o 20 lat od "Orła"? Nawet, jakby mu wymienić akumulatory, to nadal będzie miał te 20 lat więcej. Tak sobie przypuszczam, że jesteśmy w tej chwili w stanie, gdy jeszcze mamy kadry wyszkolone na "Kobbenach" i - swego czasu - na "Orle". Za chwilę już ich nie będzie. Chłopaki rozejdą się po świecie, innych służbach i pracach, albo zapomną, to co umieli. Już o tym trochę pisaliśmy wcześniej w tym temacie (o potrzebie posiadania marynarki wojennej lub jej braku). Myślę, że przynajmniej ogólnie przedstawiłem tam swoje poglądy, a nie za bardzo mam ochotę pisać znowu to samo. Dużo zależy od tego, jak decydenci wreszcie określą przeznaczenie naszej marynarki wojennej. Czy będą to operacje antypirackie, "pełnoskalowe" działanie w ramach sił NATO, czy tylko "nasz Bałtyk". Zdaje się, że przez 30 lat nie mogą tego ustalić. I nie zanosi się, żeby coś w tym zakresie się zmieniło. Moja wiara w p. ministra Macierewicza i jego "zwiększanie polskiej siły ognia" jest bardzo umiarkowana. Niech wpierw sam ze sobą ustali - kiedy będą te śmigłowce? Akurat korwety są w naszym przypadku dosyć sensownym rozwiązaniem. W miarę mogą uczestniczyć w operacjach "blue water" (choć oczywiście fregaty mają dużo większe możliwości) i na Bałtyku sprawdziłyby się lepiej niż małe okręty rakietowe. Większość flot odchodzi od małych okrętów rakietowych, budując okręty klasy korwet. Większe możliwości przetrwania (np. obrony przeciwlotniczej i przeciwpodwodnej), lepsze platformy dla elektroniki itp. Epoka kutrów w rodzaju "Os" chyba już się definitywnie skończyła. Także na Bałtyku. Okręty podwodne to dosyć sensowna "broń ubogich". Stwarzają zagrożenie nawet dla o wiele silniejszych. Nikt na Bałtyku nie rezygnuje z posiadania marynarki wojennej. Cóż, zawsze Polska może być pierwsza. Ale byłoby to dosyć dyskusyjne posunięcie. A jak już marynarka jest, powinna być w miarę zdatna do czegokolwiek. Korwety i okręty podwodne taką zdatność w miarę gwarantują. A na marginesie. Minowce - to już od dawna nie stosowana, przedwojenna nazwa trałowców. Obecnie zresztą - to będą raczej niszczyciele min, niż typowe trałowce. Budowa typowych kutrów torpedowych byłaby w XXI wieku absurdem. To tak, jakby wojsko wyposażyć z powrotem w karabiny powtarzalne Mosina. Typowe okręty desantowe (przybijające do brzegu "desantowce bliskiego zasięgu") - to jeszcze inna historia. Obecnie dominuje przekonanie o wyższości "over-the-horizon landing", ale podyskutować o tym można długo.
  4. Radziwiłłowska Szkoła Majtków w Nieświeżu

    "Odkopałem" książkę J. Pertka, Polacy na morzach i oceanach, Tom I (do roku 1795), Wydawnictwo Poznańskie 1981. O szkole majtków autor ten pisze na s. 623-624. Jednoznacznie daje do zrozumienia, że istnienie tej szkoły uważa za bajkę. Cytat ze s. 624: "W konkluzji można podpisać się pod stwierdzeniem, że rzekomą szkołę morską w Nieświeżu powołali do życia przedstawiciele dzisiejszej gdańskiej historiografii szkolnictwa morskiego".
  5. Stosunki polsko - litewskie

    To chyba Wańkowicz opisał (relata refero?) litewskiego przewodnika komentującego znany obraz Matejki w ten sposób: "litewski książę Witold walczy, a polski król Jagiełło tchórzliwie kryje się z tyłu". W zacietrzewieniu oczywiście "zapomniał", że obydwaj panowie byli Litwinami (nie wspominając już o rzeczywistych powodach, dla których Jagiełło zajmował takie, a nie inne miejsce podczas bitwy grunwaldzkiej). Zresztą kopia obrazu Matejki była w - znanym chociażby z "nagrobka" umowy suwalskiej - Muzeum Wojska w Kownie. Jak widać z powyższego, pasowała pewnie do litewskiej narracji propagandowo-historycznej. Było tam także kilka innych obrazów (kopii) polskich twórców. Zob. L. Mitkiewicz, Wspomnienia kowieńskie 1938-1939, Warszawa 1990, s. 98. Generalnie polityka zagraniczna Litwy była dosyć prosta (przynajmniej od 1919 roku do 1938). Życzliwie traktowano każdego, kto był nieżyczliwie nastawiony w stosunku do Polski. Jako, że Czechosłowacja z Polską niezbyt przesadnie się kochały, to - a contrario - relacje litewsko-czechosłowackie były całkiem niezłe. Litwini kupowali chociażby w Czechosłowacji broń: tam produkowane karabiny Mauser, erkaemy Zbrojovki, samoloty Letov, a nawet zawarto (niezrealizowany do czerwca 1940 roku) kontrakt na dostawę czołgów.
  6. Średnia życia i średnia oczekiwana w średniowieczu

    Powyższym wywodem nie podważam w żadnym wypadku teorii, że fundamentalne znaczenie dla średniej długości życia w średniowieczu (i w innych epokach) musiała mieć wysoka śmiertelność dzieci. Że jak ktoś osiągnął 20-parę lat to miał statystyczne szanse jeszcze sobie nieco pożyć, a niekoniecznie musiał umrzeć w wieku przyjmowanym za średnią długość życia. Jest to dla mnie jasne. Chodzi mi o to, że jak już członek rodziny królewskiej osiągnął wiek dorosły, to miał pewnie większe szanse na przeżycie kolejnych lat niż chłop, czy mieszczanin. Pewnie nie w relacji 5:1, czy tylko nawet 2:1, ale większe - jednak tak. A pewnie i śmiertelność przeważnie dobrze odżywionych, nie zmuszanych do pracy, pozostających pod opieką itp. dzieci monarszych była niższa od ogólnej śmiertelności małoletnich..
  7. Narodowe Siły Zbrojne

    Tytuły są "rangami forumowymi" (rozwiązanie często stosowane na różnych forach) i nie mają charakteru naukowego. Jest to forum pasjonatów historii i niezwykle rzadko ktoś się na nim powołuje na prawdziwe tytuły. Można powiedzieć, że wywołałoby to nawet pewien niesmak wśród istotnej części z nas, gdyby ktoś twierdził, że jest profesorem i dlatego wie lepiej. Ja w każdym razie, nie jestem nawet magistrem historii. A może właśnie to byłby dobry tok postępowania? Przedstawić merytorycznie swoje poglądy. Bo emocjonalnym, ogólnym wystąpieniem trudno kogokolwiek przekonać. Nawet, jeżeli emocje są uzasadnione powodami rodzinnymi. Ja przynajmniej przekonany nie zostałem. A zasadniczo - nie mam nic przeciwko temu, aby ktoś mnie mądrymi argumentami przekonał.
  8. Witam

    Serdeczne dobry wieczór, niezależnie od tego, ile Was tam jest!
  9. Średnia życia i średnia oczekiwana w średniowieczu

    Ja mam nieco inne przypuszczenia. Nie wyprowadzam ich z jakości opieki zdrowotnej. Ta mogła być wówczas postrzegana jako lepsza o tej, którą cieszyli się chłopi, czy mieszczanie, ale nie oznacza to, że była dobra, czy lepsza według naszych standardów . Ówcześni medycy miewali pewnie dobre pomysły, ale równie dobrze (a pewnie i częściej) mogli monarchom mocno zaszkodzić. Natomiast niższe warstwy społeczne były pewnie bardziej "statystycznie" narażone na głód, niedożywienie, zarazy, ataki dzikich zwierząt, klęski żywiołowe, wojny, wyziębienie ciała itp. Ich jakość życia szacowana en masse pewnie była dużo niższa niż monarchów, co musiało - w mojej ocenie - się przekładać na niższą średnią jego długość. Tak jak dziś. Średnia długość życia w Burkina Faso, Nigrze, Południowym Sudanie, czy Somalii, jest niższa niż w Norwegii. Nie oznacza to, że mieszkańcy Burkiny są innymi ludźmi. Po prostu - żyją w gorszych warunkach.
  10. Średnia życia i średnia oczekiwana w średniowieczu

    Takiej (30-letniej) pewnie nie (ale jakaś - moim zdaniem - była na pewno). Ja w tym samym czasie przeglądałem królów Anglii. Liczyć, nie liczyłem, ale nie sądzę, aby średnia długość ich życia przekraczała maksimum 40-50. Moim zdaniem, główny problem polega na tym, że tak na prawdę nie wiemy, jaka była dokładnie (powiedzmy) długość życia w średniowieczu. Naukowcy mogą bawić się w przypuszczenia (na podstawie wykopalisk, kronik itp.) i pewnie niewiele ponad to. Ale przynajmniej możemy zastanowić się, czy na tle różnych rodzin monarszych - wiek, który osiągnęła Elżbieta był niezwykły. W tych rodzinach rejestr zgonów i urodzeń był względnie dobrze prowadzony. I ciekawostka ze średniowiecznej Walii (rodzina książęca i powiązane z nią osoby - najlepsze "wyniki" to 76, 67, 64 lata): http://www.sarahwoodbury.com/life-expectancy-in-the-middle-ages/ Z monarchów ogólnopolskich w średniowieczu, podobnie długotrwałym żywotem, jak Elżbieta pewnie mogli się cieszyć tylko Łokietek (o dziwo) i Jagiełło. Innych ponad 70-latków sobie - szczerze mówiąc - w naszym poczcie władców nie przypominam.
  11. TKS w Estonii

    Tego zdjęcia chyba jeszcze nie było: http://eag.vanatehnika.ee/EW/KV/tankettTKS_b_psv.jpg I generalnie zdjęcia pojazdów przedwojennej amii estońskiej (w tym kilka TKS): http://eag.vanatehnika.ee/ewarmee.html Skądinąd, to bardzo ciekawa strona, zawiera szereg zdjęć (także historycznych) związanych z motoryzacją w Estonii: http://eag.vanatehnika.ee/ Pomijając już fakt, że tankietki generalnie okazały się ślepą uliczką w rozwoju broni pancernej (o ile można uznać je za element broni pancernej, a nie np. "ruchome stanowiska strzeleckie"), per saldo uznać chyba wypada, że TKS-y, o umiarkowanych zdolnościach poruszania się w trudnym terenie (wąskie gąsienice, krótkie kadłuby itp.) były dosyć dyskusyjnym nabytkiem estońskiej armii. Inna sprawa, czy Estończyków było stać na cokolwiek innego i czy to "cokolwiek" zmieniłoby w jakikolwiek sposób sytuację militarną Estonii w latach 1939-1940. Choć znajdziemy i taką opinię o wynikach badań prototypu TK - A. Jońca, R. Szubański, J. Tarczyński, Wrzesień 1939. Pojazdy Wojska Polskiego. Barwa i broń, Warszawa 1990, s. 68: "(...) zupełnie dobrze zachowując się w przeciętnym terenie" , to chyba należy położyć nacisk na określenie "przeciętny teren". Nie obejmowało ono chyba estońskich lasów i bagien.
  12. TKS w Estonii

    Materiał filmowy chyba w Polsce nie znany. Film nakręcony podczas obchodów 20-tej rocznicy ogłoszenia niepodległości Estonii (luty 1938). W kadrze dwukrotnie pojawia się znajoma tankietka. Taka ciekawostka .
  13. Odbudowywać, zmieniać - jak i na ile?

    Myślę, że naturalną potrzebą wielu ludzi (a przynajmniej - moją) jest "posiadanie" w przestrzeni publicznej, a przynajmniej - w "swoim" mieście, fragmentów zabudowy o "intymnym, tradycyjnym" charakterze. Najlepiej w historycznym centrum, a może i w centrach (jeżeli aglomeracja jest policentryczna, czy miasto ma silnie wyodrębnione dzielnice). Budowanie tak całych miast byłoby dziś bez sensu. Wielokrotnie tu krytykowałem współczesną, "deweloperską" myśl urbanistyczną w Polsce. To "wyciskanie" z działek, ile się da. A przecież owi kapitaliści robią mniej więcej to, co ongiś budowniczy starówek. Na tle "deweloperki", często urbanistycznie pozytywnie wyglądają PRL-owskie, "zielone" osiedla, choć zarzucone nieładnymi, pudełkowymi blokami. Choć daleko im do "intymności" starówek. Ale odtwarzanie takich, "intymnych" fragmentów starych centrów miast ma jak najbardziej sens. Dlatego generalnie to co robią w Elblągu, Szczecinie, Kołobrzegu, Gdańsku ("poszerzając urbanistycznie", acz nieortodoksyjnie Stare Miasto w stronę Wyspy Spichrzów i Długich Ogrodów) - z zasady podoba mi się (choć oczywiście, wielu szczegółów bym się czepiał). I niech to nazywają sobie nawet "starówkami". Dla mnie dobrym przykładem, jak można pogodzić nowoczesność z niepsuciem tradycyjnego charakteru miasta (a nawet - jego sylwetki) - jest Londyn. Millennium Bridge, Paddington Basin, a nawet Walkie-Talkie, czy The Gerkin, jakoś mi "pasują". I współgrają z patyną. Nawet tą mocno odtworzoną ("Shakespeare's Globe"). To miasto jest jakieś spójne (i piękne zarazem). Nawet z rzędami wiktoriańskich "szeregowców". A jak może wyglądać rzeczywistość miasta, które pozbawione jest i prawdziwej, i sztucznej "starówki"? Bill Bryson o stolicy Australii: "Gdybyście wybrali się kiedyś do Canberry, to mam dla was radę: nie wychodźcie z domu bez dobrego planu miasta, kompasu, prowiantu na kilka dni i telefonu komórkowego z numerem służb ratowniczych. Przez dwie godziny przemierzałem zielone, sympatyczne i jednakowe dzielnice, nie mając pewności, czy nie krążę w kółko. Od czasu do czasu trafiałem na rondo z promieniście rozchodzącymi się ulicami, przy czym te ulice były identycznymi podmiejskimi rajami z antypodów. Zapuszczałem się w tę, która na moje oko stwarzała największe szanse na zaprowadzenie mnie do cywilizacji, by po dziesięciu minutach trafić na kolejne identyczne rondo. Przez całą drogę nie widziałem ani jednego pieszego, ani jednej osoby podlewającej trawnik, czasem tylko mijał mnie samochód - kierowca zwalniał na każdym skrzyżowaniu ze zdesperowaną miną, która mówiła: >>Gdzie jest kurde mój dom?<<". Cytowane z: B. Bryson, Śniadanie z kangurami. Australijskie przygody, Poznań 2011, s. 112.
  14. Średnia życia i średnia oczekiwana w średniowieczu

    Nie za bardzo rozumiem? Ze statystyką wszakże niewiele mam wspólnego. Dla mnie - laika w tym zakresie - "średnia życia" to średnia (oczekiwana) długość życia w danej populacji. Pojęcie jest chyba niezależne od epoki, którą oceniamy. Po prostu "średnia życia" jest w danym okresie historycznym dłuższa lub krótsza. Osobnik urodzony w danym roku, w danej populacji, ma np. szanse (statystyczne) przeżyć 30 lub 70 lat. Może - w zależności od okresu historycznego - zmieniać się pojęcie "młodości", "starości" itp., ale średnią życia określamy według naszej, współczesnej definicji? Nie za bardzo wiem, jak to fachowcy ustalają w odniesieniu do średniowiecza, czy np. neandertalczyków, gdyż trudno mówić wówczas o kompletnej ewidencji narodzin i zgonów, ale parę statystyk widziałem. Generalnie "średnia życia" w średniowieczu jest szacowana na dużo niższą niż dziś. I to jest raczej bardzo oczywiste (biorąc pod uwagę chociażby tylko kwestie higieny, chorób zakaźnych, rozwoju medycyny itp.) . Natomiast, zaciekawiło mnie, jak wyglądała przeciętna długość życia wśród wielkich ówczesnego świata. Na przykład - rodzin królewskich? Odżywiali się na pewno lepiej niż ogół populacji, w czasach zarazy mogli wyjechać do pałacu myśliwskiego itp. Na pewno nie była to średnia życia współczesnych Monegasków, ale była niewątpliwie wyższa od typowej w pozostałej części populacji, a szczególnie tej najuboższej jej części. Czy zatem około 75 lat życia było - w skali rodów monarszych - jakimś niezwykłym osiągnięciem? I oczywiście, można odnieść to do reszty populacji. Jeżeli przeciętna życia wynosiła np. 30 lat, a przedstawicieli rodów monarszych 60 - to byłaby niewątpliwie bardzo istotna różnica.
  15. Wojny burskie 1880-1902

    A czy Finlandia przegrała "wojnę zimową"? W wymiarze militarnym Burowie wojnę już przegrywali. Pokój w Vereeniging "wygrali" w tym sensie, że uzyskali chyba maksimum tego, co mogli uzyskać. Gdyby wojna trwała i tak musieliby się poddać. Pewnie nawet bezwarunkowo (jak zresztą przewidywał to Milner, skądinąd - niezbyt przekonany do okrutnych metod Kitchenera, który - paradoksalnie - był raczej zwolennikiem kompromisowego pokoju). A już na pewno Burowie (Afrykanerzy) "wygrali" lata po traktacie w Vereeniging. Pomogła im zresztą dosyć rozsądna polityka Brytyjczyków, którym zależało per saldo na lojalnej wobec Imperium i spokojnej wewnętrznie Południowej Afryce, a nie na jakimś ujarzmieniu, wynarodowieniu i upokorzeniu Burów. I zdolność burskich polityków do kompromisu.
  16. Marynarka Wojenna RP u progu zaniku

    Podobnie - przypuszczam - jak i Ty, wychowałem się na Borchardtcie, Pertku i paru innych. I jakoś mi głupio, że tak to wygląda. Przecież nie rozmawiamy o jakieś flotylli nowoczesnych niszczycieli, czy słynnych "Mistralach" za 1 USD. W drodze zakupu używanych okrętów, zbudowania paru nowych - nie tak znowu wielkim kosztem moglibyśmy mieć całkiem przyzwoitą marynarkę. Nawet zwolennicy bardzo skromnej floty (a przecież te trwające od paru lat opowieści dla naiwnych o "Orkach" i "Miecznikach", to nic innego jak "program" utrzymania dosyć skromnej marynarki), muszą przyznać, że stan, gdy 31 letni okręt podwodny, okręty rakietowe, których kadłuby zbudowano w NRD, są "jednostkami nowymi", remontuje się ponad trzydziestoletnie Mi-14PŁ/R, jedyne nasze duże śmigłowce ratownicze (zresztą chyba - raptem dwa, a może już tylko jeden), tak aby jeszcze "jakoś pociągnęły" z cztery lata - to już stan definitywnej zapaści. I sytuacja groźna nawet dla ludzi, nie tylko nieciekawa z punktu widzenia zdolności obronnych (czy ratowniczych). Estończycy coś takiego ongiś zrobili. Ich przedwojenny okręt podwodny "Lembit" (który służył od 1940 w marynarce radzieckiej, a potem udało mu się przetrwać czasy powojenne), wcielili w pierwszej połowie lat 90. oficjalnie do swojej marynarki wojennej. Ale oni, to chyba raczej symbolicznie...
  17. Ostatnie słowa...

    Prezydent Francji Félix François Faure (1841-1899) chyba nic ważnego nie powiedział, ale - według legendy - umarł z szerokim uśmiechem na twarzy.
  18. Marynarka Wojenna RP u progu zaniku

    Podobno skutki wrześniowego pożaru na "Orle" są dosyć poważne. Są nawet pogłoski o wycofaniu (miejmy nadzieję, że mocno przesadzone). To byłaby bardzo smutna wiadomość, bo "Orzeł" (wcielony w 1986 r.) mógł służyć do 2025, a przy poważnych nakładach - pewnie i dłużej. Tym samym zapewnić mógł wegetację (jednookrętowej już wówczas) floty podwodnej, nawet gdyby nikt nie przekazał nam używanych okrętów podwodnych. [W budowę nowych dla Marynarki Wojennej już nie wierzę, ale bardzo chciałbym się mylić]. https://www.trojmiasto.pl/wiadomosci/Pozar-na-pokladzie-ORP-Orzel-Co-zostalo-z-polskiej-floty-n117835.html Temat australijskich fregat typu "Oliver Hazard Perry" jakby ucichł. Podobno zainteresowane jest nimi Chile. http://www.altair.com.pl/news/view?news_id=23496
  19. Friendly fire - 1946-1990

    Skoro jesteśmy przy polskich sprawach. W ostatnim "Morzu" 10/2017 (ZBiAM) jest "biografia" polskich niszczycieli projektu 30bis. Czyli powojennych OORP "Wicher" i "Grom". Opisane są także dwa przypadki z ich służby, które trudno nazwać klasycznym friendly fire, ale na pewno były dramatyczne. Pomyłka podczas ćwiczeń artyleryjskich i ostrzelanie "celu cywilnego" oraz postrzelenie oficera innego okrętu (przebywającego w swojej kabinie) z rakietnicy (jeżeli dobrze sobie przypominam - gazety nie mam przy sobie - chodziło o rakietę z przywiązaną do niej rzutką, zakończyło się to w efekcie śmiercią). A o tym, że nowoczesna technika nie była w stanie wyeliminować zjawiska friendly fire świadczy chociażby poniższa lista z poczciwej Wikipedii: https://en.wikipedia.org/wiki/List_of_friendly_fire_incidents
  20. Cóż, nikt nie lubi być porównywany w taki sposób, jaki uczynił to B.B. Silesius. Nawet jeżeli jest ewidentne, że porównanie to jest efektem ciekawie uformowanej imaginacji. Jeżeli jednak miałbym coś sugerować - to pozostawienie powyższego postu. Jest on na pewno dobrą charakterystyką pewnego użytkownika forum. Który sam i konsekwentnie dba o to, aby nie traktować go zbyt poważnie
  21. Błędy zawodowych historyków

    B. B. Silesius ma święte prawo do swoich poglądów i "uważania". Ja ze swej strony mogę tylko uważać wypowiedź B. B. Silesiusa za dowód tego, że nie za bardzo zorientował się on o co w tym temacie chodzi. I nie za dokładnie przeczytał mój post, a być może i samą "Europę". Na przykład wypowiedź Fedorowicza jest ze wstępu Davisa do tej właśnie książki Davisa, należy zatem przyjąć, że sam Davis nie uważał owych "żartów" za złe. Zatem - sam "zajmujący się historią" Davies się "wygłupił" i zastosował wobec samego siebie "chwyt poniżej pasa", jeżeli już pozostać w dziwnej poetyce wypowiedzi B. B. Silesiusa. Tak się składa, ze niektórzy ludzie mają poczucie humoru, nie tylko poczucie misji. Davis, że takowe posiada - udowodnił chociażby wyżej wymienionym Czarnym Kotem. I jako człowiek z poczuciem humoru i dystansem do siebie pewnie doskonale jest świadomy tego, że jego książki jednym podobają się mniej, innym bardziej. Tudzież, że mogą zdarzyć się w nich "drobne błędy". Ja ze swej strony mogę jedynie wyrazić wdzięczność i uważać za bardzo słuszne, że B. B. Siesius nie powiązał także tego tematu z jakże fascynującym zagadnieniem muzeum w Brzegu (i jego dyrekcji).
  22. Brzeg

    Czy B. B. Silesius przy okazji swojej zapamiętałej walki z brzeskim muzeum i jego dyrektorami, tudzież z rozmaitymi mitami, ma zamiar walczyć także z Jerzym Waszyngtonem, Katarzyną II, Fryderykiem Wielkim, Franciszkiem Józefem I, brytyjskim Jerzym III itp. itd., czy poprzestanie tylko na Jerzych "brzeskich"?
  23. Bolko II Mały

    Jest to ciekawa zagadka, niestety zarówno w przypadku Piastów śląskich (a przynajmniej ich części) oraz Gryfitów, dokładna odpowiedź jest właściwie niemożliwa. Kiedy dokładnie nastąpiło ich przejście do "niemieckiego kręgu kulturowego" (jakby to ktoś ładnie określił), czy można taki moment ustalić (jeżeli musiał to być pewien proces), czy i jakie znaczenie dla ich świadomości politycznej miało to "przejście", kiedy dokładnie przestali uważać się za podmioty polityczne Corona Regni Poloniae (czy chociażby - potencjalne takie podmioty), kiedy przestano ich za takowych uważać, kiedy - i czy w ogóle kiedykolwiek - straciło dla nich znaczenie polskie, czy słowiańskie pochodzenie ich dynastii? Sądząc po pomyśle nazwania przyszłego Jerzego IV Wilhelma Piastem i po imieniu Bogusława XIV - miało to jakieś znaczenie aż do końca dynastii. A to wszystko jeszcze należałoby rozważać mając za punkt odniesienia nieco inne niż dziś pojęcia z zakresu "wiedzy o państwie i narodzie".
  24. Historia w PRL

    Jak to co? Radni wrocławscy mogli przyjąć herb Lwowa.
  25. Historia w PRL

    A jak powinien wyglądać herb województwa dolnośląskiego, gdyby został stworzony przez ludzi nie dotkniętych "niewiedzą orwellowską"?
×

Powiadomienie o plikach cookie

Przed wyrażeniem zgody na Warunki użytkowania forum koniecznie zapoznaj się z naszą Polityka prywatności. Jej akceptacja jest dobrowolna, ale niezbędna do dalszego korzystania z forum.