-
Zawartość
5,693 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
Typ zawartości
Profile
Forum
Kalendarz
Zawartość dodana przez Bruno Wątpliwy
-
Ja już przepraszam bardzo, to forum historyczne, czy jakiś teatrzyk absurdu? Jakieś dziwaczne eksperymenty z zakresu darwinizmu społecznego? Krzysztoff chce nas przekonać, że biedny, czy niepiśmienny ma z reguły w życiu trudniej? I, że w biednych społecznościach żyją miliony dzieci, które w innych warunkach może stałyby się kimś ważnym, czy wielkim. Chyba nie trzeba nas do tego przekonywać. Tu chodzi o coś innego. Albo uznajemy, że pochodzenie od rodziców niepiśmiennych wyklucza możliwość, że dziecko będzie znanym literatem, albo nie. Absurdem jest przypuszczanie, że niepiśmienność rodziców wyłącza u dziecka gen przesadzający o talencie. Konstanty Kantemir (Constantin Cantemir) był według łagodnych ocen - półanalfabetą (J. Demel, Historia Rumunii, Wrocław-Warszawa-Kraków-Gdańsk 1986, s. 199). Tak naprawdę - zgodnie z przekazami kronikarza Iona Neculce - to może umiał się podpisać LINK. Jego syna - Dymitra (Dimitrie Cantemir) można uznać za wybitnego intelektualistę (jak na tamte czasy). Wnuk Antioch, jest przez niektórych uważany za ojca rosyjskiej poezji, a przynajmniej to "Наиболее крупный русский поэт силлабической эпохи" LINK. Tak to dziedziczy się geny po analfabetach...
-
Panowie wybaczą, ale z dyskusji o konsekwencjach ewentualnego analfabetyzmu rodziców się wycofam, bo trąci ona nieco absurdem. Jest oczywiste, że dziecko zdrowych, bogatych i wykształconych będzie miało - prawdopodobnie - łatwiejszy start życiowy. Choć też wcale nie jest to stuprocentowo pewne - bo owi rodzice mogą okazać się np. sadystami. Natomiast przeprowadzenie dowodu, na okoliczność, że rodzice byli analfabetami nie ma w żadnym przypadku decydującego znaczenia dla faktu - kim może stać się ich dziecko? Teoretycznie będzie miało oczywiście trudniej (choć np. nie możemy wykluczyć rodziców, bogatych analfabetów), ale przecież decyduje o tym bardzo wiele różnych aspektów. Wrodzone zdolności, pracowitość, ambicje, szczęście itp. I na tym poprzestańmy. Opisał. Napisał wszakże w "Romeo i Julii" dokładny przewodnik turystyczny po ówczesnej Weronie, czy może opisał dokładnie w "Hamlecie"w różnych aspektach politykę i dyplomację królestwa duńskiego (w którym pojawiają się wojska norweskie z Fortynbrasem na czele, ciągnące ku granicom Polski), czy raczej lokował akcję swoich utworów w potencjalnie atrakcyjnych dla widzów Globe Theatre miejscach? Może kierował się dziełami, z których czerpał inspirację (i lokalizacją w nich występującą)? Wiedzy i erudycji Szekspirowi odmówić oczywiście nie można, przecież miał do dyspozycji szereg książek. Dla zdolnego i oczytanego człowieka umieszczenia akcji swojego utworu w nieznanym osobiście miejscu nie jest przecież niczym szczególnie trudnym. Jeżeli jeszcze do tego publiczność wcale nie oczekuje, że będzie to raport z Werony, tylko historia miłosna, która mogła się wydarzyć wszędzie. Umiejscowiono ją w Italii, bo tak było urokliwiej. I przecież Szekspir tych postaci nie wziął z sufitu, tylko nawiązał do znanej mu literatury (na początku której był Bandello). Ale przecież wystarczy znać tekst "Romea i Julii", aby wiedzieć, że dokładnych opisów Werony tam właściwie nie ma. Wspomniane przez Martę trzęsienie ziemi w Weronie, to tak naprawdę nawiązanie do trzęsienia ziemi w Anglii, a Werona to miasto w pewnym sensie umowne, które zresztą - jak gdzieś czytałem - podobno Szekspir wyobrażał sobie dokładnie na kształt Wenecji. A zresztą, te wszystkie argumenty przypominają (teoretyczną) dyskusję o Kochanowskim i "Odprawie posłów greckich". Mistrz z Czarnolasu nie mógł tego napisać, bo przecież nigdy nie był w starożytnej Troi.
-
Język angielski (geneza i charakter)
Bruno Wątpliwy odpowiedział Bruno Wątpliwy → temat → Historia ogólnie
A czy ktoś tu na Boga twierdzi, że to było wcześniej? Że angielski wyparł francuski w XVIII wieku? Z kim zatem polemizuje Euklides? Osobiście granicę dominacji francuskiego przesunąłbym jeszcze dalej w czasie. Bardzo upraszczając zagadnienie uznałbym, że do I wojny światowej to jednak w dyplomacji dominacja francuskiego, międzywojnie - pewna równowaga, po drugiej wojnie światowej - zdecydowany upadek znaczenia języka francuskiego. Choć oczywiście XIX wiek to już okres konsekwentnego wzrostu znaczenia języka angielskiego. Przy czym wiele zależy od konkretnej sytuacji. Na przykład pewne uwarunkowania powodowały, że listy Willy-Nicky (Wilhelm II - Mikołaj II) były po angielsku, choć to francuski był nadal podstawowym językiem salonów. Oczywiście ważne też były uwarunkowania regionalne. Trudno uznać, że francuski odgrywał jakąś szczególną rolę na olbrzymich przestrzeniach Imperium Brytyjskiego. Z drugiej strony, np. jeszcze w 1856 roku Aleksander II mówi do Polaków: Point de rêveries, messieurs! Point de rêveries! Jeszcze Wilhelm I wzdycha pod Sedanem obserwując szarżujących Francuzów - Ah, les braves gens! To powolny schyłek świata Fryderyka II, potem okresu "Wojny i pokoju", kiedy monarchowie i arystokraci niekiedy częściej lepiej mówili po francusku, niż we własnych językach. -
Język angielski (geneza i charakter)
Bruno Wątpliwy odpowiedział Bruno Wątpliwy → temat → Historia ogólnie
Znowu typowa euklidesowa teoria. A czasem nie miał zasadniczego wpływu na wyparcie języka francuskiego po prostu gigantyczny wzrost znaczenia krajów anglosaskich, zarówno w sferze polityki (dwa kolejne supermocarstwa światowe - ongiś Zjednoczone Królestwo i dziś "supernadmocarstwo" USA), gospodarki, jak i kultury? I zasadnicze zredukowanie roli Francji (mimo różnych wysiłków de Gaulle'a)? A i nawet w takich warunkach francuski długo bronił swojej roli języka dyplomacji i elegancji (np. jeszcze w czasie II-wojny światowej Jerzy VI dedykował swoje zdjęcie Sikorskiemu po francusku). A i dziś francuski odgrywa rolę (notabene) lingua franca, choć oczywiście w zdecydowanie mniejszym zakresie niż angielski, ale np. w świecie krajów frankofońskich nadal jest to przeważnie język podstawowy. W świetle euklidesowej teorii, fakt, że jakiś ważny polityk (np. polski, a może nawet jakiś chiński) nie zna dziś angielskiego, powinien implikować wyparcie owego języka z salonów dyplomacji? Jeżeli dominacja jakiegoś języka jest zasadnicza, niepodważalna, to nikt się przecież nie będzie się przejmował tym, że komuś nie chciało się go nauczyć. W ostateczności - są tłumacze. To, że jakiś dyplomata z wówczas niewiele znaczącej Ameryki Północnej znał, czy nie znał język francuski - dla dominacji tego języka na europejskich salonach nie miało żadnego znaczenia. To znaczenie się pojawiło wraz z fundamentalnym wzrostem znaczenia USA. -
Czy istnieje jakieś prawo przyrody, w świetle którego, dziecko osób niepiśmiennych nie może być geniuszem w jakiejkolwiek dziedzinie?
-
Broń Boże nikt nie ma takiego zamiaru. Nawet, gdybyś uważał, że Szekspir nie był Szekspirem, to byłbyś w dużym i niekiedy zacnym towarzystwie. Razem chociażby z "Klaudiuszem" - Derekiem Jacobi, którzy uważa, że Szekspirem był Edward de Vere, 17th Earl of Oxford. Tyle, że nadal to wszystko gdybania. Rozstrzygających dowodów na razie nie ma. I w sumie to jest chyba najlepsze podsumowanie: Za: https://en.wikipedia.org/wiki/Shakespeare_authorship_question Zob. także: https://en.wikipedia.org/wiki/History_of_the_Shakespeare_authorship_question https://en.wikipedia.org/wiki/Oxfordian_theory_of_Shakespeare_authorship
-
Kszyrztoffie, sprawa jest banalnie prosta. Na tym świecie jest wiele teorii spiskowych. Także dotyczących Anglii i kultury angielskiej. Na przykład taka, że Paul McCartney nie żyje od 1966 roku i został zastąpiony przez sobowtóra. Zob. "Paul is dead". Teorie spiskowe "szekspirowskie" są może poważniejsze, ale - jak na razie - trudno mówić o ich wiarygodnym uprawdopodobnieniu. I to właściwie wszystko, co można na ten temat sensownego powiedzieć. Reszta jest gdybaniem.
-
Język angielski (geneza i charakter)
Bruno Wątpliwy odpowiedział Bruno Wątpliwy → temat → Historia ogólnie
Z przykrością zauważam, że Euklides, tak przecież nas wzbogacający swoimi przemyśleniami, kultywuje jakieś antyangielskie (a może nawet szerzej - antyanglosaskie) fobie. Przed podbojem normańskim była to zapewne w jego mniemaniu jakaś społeczność dzikusów mówiąca dialektami germańskimi, łacińskimi i celtyckimi, do tego w Londynie bełkocząca, ogólnie nie potrafiąca się między sobą porozumieć. Potem zostali nieco przez Francuzów ucywilizowani i awansowali do kategorii posługujących się francuskim żargonem, zwanym tylko dla zmyłki językiem angielskim. Aczkolwiek wywodzącym się z niezrozumiałego dla nikogo średniowiecznego bełkotu londyńskich najniższych sfer, który przecież ze szlachetnym językiem francuskim nic nie miał wspólnego. Występuje tu sprzeczność? Nie szkodzi, wszak to euklidesowe prawdy. Obecnie - jak wynika z euklidesowych prawd w innym temacie - Anglicy nie cenią i nie czytają książek, generalnie nie cenią też sobie przesadnie umiejętności czytania i pisania, aczkolwiek badania - pewnie tendencyjne - wykazują, że w takiej UE (do której jeszcze należą) mieszkańcy Wielkiej Brytanii są w zakresie czytelnictwa książek gdzieś na czwartym-piątym miejscu od góry, Polacy - niestety od końca (choć podobno ostatnio się u nas nieco poprawiło). O Amerykanach to w ogóle trudno gadać. Puszcze. Liściaste. Ja rozumiem, że można próbować opisywać całą złożoność tego świata za pomocą jednej (może kilku) książek o Francji, ale czy w tym pro-francuskim fanatyzmie nie ma jednak pewnej przesady? I może jednak wrócimy do genezy i specyfiki języka angielskiego? -
Język angielski (geneza i charakter)
Bruno Wątpliwy odpowiedział Bruno Wątpliwy → temat → Historia ogólnie
Ciekawa sprawa z Danelaw. Z jednej strony nazwy miejscowości wskazują tam na znaczenie elementu duńskiego (pod koniec XI wieku około 800 nazw miejscowości). Szacuje się (na podstawie w Domesday Book i innych dokumentów) wysoki odsetek imion skandynawskiego pochodzenia - 60% chłopstwa w Lincolnshire, 40 % East Anglia i 50% północny Danelaw. Występował tam szereg odrębności społecznych, administracyjnych, prawnych. Nie przełożyło się to jednak w prosty sposób na wpływ języka duńskiego (czy raczej poprawniej - staronordyjskiego) na wczesną angielszczyznę. "Natomiast stosunkowo niewielki był wpływ duński na kształtowanie się języka angielskiego, może dlatego, że oba te języki, blisko ze sobą spokrewnione, pochodziły ze wspólnego źródła i nie odczuwały takiej potrzeby pożyczek językowych, jak np. język angielski w okresie podboju normandzkiego od drugiej połowy XI w." Cytat i powyższe dane za: H. Zins, Historia Anglii, Wrocław-Warszawa-Kraków 1995, s. 43. Nieco podobnie sprawę traktuje angielskojęzyczna Wikipedia, ale mamy tu nieco szerszy (i dużo bardziej per saldo "korzystny") dla roli staronordyjskiego obraz : "Only about 100 or 150 Norse words, mainly connected with government and administration, are found in Old English writing. The borrowing of words of this type was stimulated by Scandinavian rule in the Danelaw and during the later reign of Cnut. However, most surviving Old English texts are based on the West Saxon standard that developed outside the Danelaw; it is not clear to what extent Norse influenced the forms of the language spoken in eastern and northern England at that time. Later texts from the Middle English era, now based on an eastern Midland rather than a Wessex standard, reflect the significant impact that Norse had on the language. In all, English borrowed about 2000 words from Old Norse, several hundred surviving in Modern English". Za: https://en.wikipedia.org/wiki/History_of_English#Scandinavian_influence -
Język angielski (geneza i charakter)
Bruno Wątpliwy odpowiedział Bruno Wątpliwy → temat → Historia ogólnie
Podobne odkrywcze spostrzeżenie można odnieść do wielu ówczesnych poprzedników dzisiejszych języków literackich. Czy był wówczas jeden język francuski, którym mówiono na obszarze odpowiadającym dzisiejszej Francji? Pomijając już fundamentalne zróżnicowanie na langue d’oc i langue d'oïl, sam langue d'oïl był bardzo zróżnicowany. Do tego dochodziły obszary nie-romańskie (np. Bretania). Euklides podejmując się misji oświecającej innych, musi starać się o przejrzystość wypowiedzi. Mówimy o Anglii właściwej, czy o całej Brytanii? Irlandia, Szkocja, Walia, nawet Kornwalia w roku 1066, to jednak wówczas politycznie i lingwistycznie "nieco coś innego" niż Anglia. Zresztą i dziś warto zwrócić uwagę, czy mamy na myśli Anglię, czy Zjednoczone Królestwo, bo to - wbrew językowi potocznemu - nie całkiem to samo. Inna sprawa - mówimy o sytuacji z początku średniowiecza, czy z roku 1066? Bo to raptem prawie 600 lat różnicy. Jeżeli mówimy o roku 1066, podboju normandzkim i początku okresu szczególnego znaczenia języka zwanego w historiografii brytyjskiej Anglo-Norman (czy Anglo-Norman French), a my byśmy pewnie powiedzieli - anglo-normandzkiego dialektu języka starofrancuskiego, to - języki celtyckie były wówczas używane, ale raczej już nie na obszarze tego, co możemy określić mianem Anglii (z wyjątkiem może obszarów graniczących z Walią, czy Szkocją, czy generalnie gdzieś "na skraju" - np. Kumbria, czy w Kornwalii). Dialektami łacińskimi ludność Anglii już od dłuższego czasu nie mówiła, choć oczywiście utrzymywała się pozycja łaciny jako języka kościelnego, czy - przynajmniej w pewnym zakresie - urzędowego. Utrzymywały się pewne odrębności dialektyczno-językowe w obrębie Danelaw, ale językiem dominującym był już niewątpliwie staronagielski. Różnił się bardzo od dzisiejszego angielskiego, co znowu nie jest niczym szokującym w historii języków, np. współczesny Ormianin nie zrozumie tekstów sprzed tysiąclecia, choć są pisane tym samym alfabetem, ale przecież nie będzie twierdził, że to nie ormiański. Był on oczywiście zróżnicowany dialektycznie, ale przynajmniej od czasów Alfreda Wielkiego można mówić o dominacji jednego dialektu staroangielszczyzny i swoistej standaryzacji (przynajmniej na poziomie tworzonych dokumentów). Co oczywiście nie oznacza, że cała ludność Anglii mówiła "literackim staronagielskim". Bo i takiej bardzo ściśle określonej formy literackiej nie było (choć niewątpliwie dominował w "języku literackim" zapis zachodniosaski) , i utrzymywały się rozmaite odrębności regionalne. Ale - jeszcze raz - to nie była jakaś specyfika angielska. -
I jeszcze pobocze tego tematu - kiedy pojawiają się pierwsze organizacje weteranów (ewentualnie - także rezerwistów)? Wiadomo, w XIX-wieku mamy już niemieckie "Kriegervereiny", potem "Deutscher Kriegerbund", wreszcie - już na przełomie wieków - "Kyffhäuserbund". Za pierwszy w krajach niemieckojęzycznych uważany jest „Militärische Schützenbruderschaft“ grupujący byłych fizylierów Wielkiego Fryca, powstały w 1786 roku w ówczesnym Wangerin (dziś Węgorzewo w zachodniopomorskim). A jak było w innych państwach?
-
Język angielski (geneza i charakter)
Bruno Wątpliwy odpowiedział Bruno Wątpliwy → temat → Historia ogólnie
Angielski także w tym zakresie (gramatycznym) przeszedł przez stulecia gigantyczną ewolucję. A co do meritum - to już należałoby zapytać wybitnych językoznawców - co przesądza o "gramatycznej germańskości" języka? Ja nie jestem w stanie jednoznacznie na to odpowiedzieć. Z oczywistego powodu - braku wiedzy. Na pewno nie szyk Subject Verb Object (SVO), bo taki ma także język francuski, czy polski (nie wnikam w różne specyficzne odrębności). Niemiecki - język niewątpliwie germański - to szyk SOV (z występowaniem szyku V2). Czyli inny (znowu nie wnikam w szczegóły). Ale przecież szyk zdania - to nie wszystko. Mogę tylko powiedzieć, że generalnie spotkałem się z opiniami, jakoby gramatyka angielska jest "germańska", czy zbliżona do tej w innych językach germańskich. Cokolwiek to oznacza. Myślę zatem, że można zaryzykować twierdzenie, iż w "warstwie gramatycznej" angielski jest bardziej germański, niż w przypadku słownictwa. -
Dla dyskusji o charakterze języka angielskiego (gdyż, jak przypuszczam, nie była to ostatnia o nim teoria, którą zechciał się z nami podzielić Euklides) stworzyłem nowy temat: https://forum.historia.org.pl/topic/19007-język-angielski-geneza-i-charakter/
-
W czasach nam bliższych takie spotkania są praktyką dosyć często spotykaną. Mniej interesowałaby bardziej ich historia. Ciekawy jestem, jakie znajdziemy najwcześniejsze, zorganizowane spotkanie weteranów jakiegoś konfliktu. Przy czym, nie chodzi mi raczej o "spotkania" związane z opieką nad weteranami (Les Invalides, Royal Hospital Chelsea). Raczej o takie towarzyskie, czy propagandowo-historyczne "ku czci i pamięci".
-
Ogarnia mnie tradycyjne wzruszenie - jak zawsze, gdy Euklides objawia światu swoje cenne prawdy. Czy angielskie słowo "reunion" jest pochodzenia francuskiego, czy bezpośrednio łacińskiego, czy ma może jeszcze bardziej złożoną genezę, nie ma tu większego znaczenia, bo i tak trudno znaleźć nań odpowiednik w postaci jednego, konkretnego słowa języku polskim. Dla tego tematu etymologia angielskiego słowa "reunion" nie jest istotna, jak również nieistotne są francusko-euklidesowe rozważania wokół niego . Podałem przykład angielskiego słowa, tylko po to, aby lepiej zilustrować o co mi chodzi, a operowałem też przykładami z krajów angielskojęzycznych. Charakter języka angielskiego jest też rzeczywiście ciekawy, ale też nie o niego w tym temacie chodzi. Sugeruję głoszenie prawd w dziedzinie językoznawstwa poprzez zakładanie nowych tematów. W tym chodzi o "reuniony" weteranów.
-
Z emeryturami - pewnie tak. "W 1964 r. Rada Najwyższa ZSRR wydała ustawę >>O rentach i pomocy członkom kołchozów<<. Wtedy po raz pierwszy kołchoźnicy otrzymali uposażenie emerytalne. Na Białorusi w 1966 r. wynosiło ono 12 rubli miesięcznie. Średnia płaca kołchoźnika wynosiła w tym czasie 38 rubli, a najniższa w sektorze pozarolniczym 60 rubli i była wolna od podatku. [Ta informacja o zwolnieniu od podatku dosyć niejasna - pewnie chodzi o płace "miejskie". Bruno W.]. W okresie rządów Maszerawa płace kołchoźników uległy znacznemu podwyższeniu. W 1968 r. ich minimalny zarobek został zrównany z minimalną płacą w mieście, a w końcu lat siedemdziesiątych średnie uposażenie zatrudnionych w białoruskim rolnictwie wynosiło 157 rubli miesięcznie i było jednym z najwyższych w ZSRR". E. Mironowicz, Białoruś, Warszawa 1999, s. 203. Notabene - odpowiedni rozdział w tej książce zatytułowany jest "Dobrobyt epoki Maszerawa" (pierwszy sekretarz na Białorusi od 1965 do 1980 r.). - ibidem, s. 198. Z wynagrodzeniem za pracę sprawa jest chyba nieco bardziej złożona. Znalazłem taki tekst: "С этого времени, когда уже все «социально-чуждые элементы» были ликвидированы, государство начинает проявлять заинтересованность в укреплении колхозов рабочими кадрами. Исключение из колхозов запрещается, пребывание в них стимулируется освобождением трудодней от налога, уменьшением налога на приусадебные участки колхозников (он вдвое ниже, чем у рабочих и служащих). Новый устав сельхозартели 1956 г. разрешил колхозникам самим определять размеры приусадебного участка, количество скота, находящегося в личной собственности, минимум трудодней, а обязательные поставки и натуроплаты заменил закупом. Изменились и принципы оплаты труда в колхозах: вводилось ежемесячное авансирование и форма денежной оплаты по дифференцированным расценкам труда". Za: http://www.vuzlib.su/beta3/html/1/11137/11258/ Wynika z tego, że po stabilizacji sytemu kołchozowego i pozbyciu się "kułaków", były jakieś dniówki wolne od podatku, a od 1956 r. wynagrodzenia jakoś sformalizowano (choć z przedostatniego zdania można być może wnosić, że same kołchozy je ustalały, skoro też ustalały samodzielnie "минимум трудодней"). W każdym razie - nie jest to zbyt jasne. Na pewno natomiast, lata 60. przyniosły ogólne polepszenie sytuacji białoruskich (i nie tylko) kołchoźników.
-
Cóż, drogi postępowania nie są chyba zbyt skomplikowane. Primo. Zweryfikować sytuację własnościową. Co znaczy "znalazłem"? Na ulicy, czy w papierach po dziadku, którego jestem jedynym spadkobiercą? Czy ta książka jest według wszelkiego prawdopodobieństwa moja, czy raczej nie moja? Secundo. Jeżeli jest moja to jedno jest pewne - nie mogę jej zniszczyć, bo byłoby to barbarzyństwo. Muszę się zastanowić, czy chcę ją zachować, jako pamiątkę i lokatę kapitału, czy chcę ją sprzedać. Tertio. Jeżeli chcę ją sprzedać, to zaczynam szukać wycen, antykwariatów, może i rzeczoznawców. A jeżeli chcę nią wspaniałomyślnie obdarować muzeum, czy bibliotekę, to zaczynam szukać instytucji zainteresowanych takim darem.
-
Stalinizm w Polsce
Bruno Wątpliwy odpowiedział B. B. Silesius → temat → Polityka, ustrój i dyplomacja
Nie wnikając w analizę wartości merytorycznej tego artykułu, to wypada zauważyć, że nie ma najmniejszego, ale to najmniejszego sensu krytykowanie ww. tekstu za to, że nie opisano w nim wszelkich aspektów epoki stalinowskiej. Autor nie pisał ogólnej syntezy "Stalin i stalinizm", tylko krótki artykuł poświęcony głównie zjawisku kultu Stalina, jego genezie i konsekwencjom. Tu możemy się zgodzić. "Lojalna opozycja" według "Onych" oznaczała po prostu daleko idącą współpracę, a potem podporządkowanie. Czy poprzez daleko idącą współpracę (np. zgodę na wspólną z Blokiem Demokratycznym listę wyborczą) Mikołajczyk mógłby coś "ugrać", zyskać coś więcej niż "stawiając się"? Pytanie retoryczne, przypuszczać można jedynie, że jeżeli tak, to raczej na krótką metę. Inna sprawa, że zachowania Mikołajczyka też bywały różne - warto chociażby wspomnieć jego postawę przy pozbawianiu obywatelstwa oficerów, którzy wstąpili - także jego zdaniem - w Wielkiej Brytanii do obcej (brytyjskiej) armii, czyli Polskiego Korpusu Przysposobienia i Rozmieszczenia. Czy sprawę ucieczki. Może nawet niekoniecznej (vide - legalny wyjazd Popiela nieco później) i nieco dyskusyjnej moralnie (los Hulewiczowej, Bryji, Dąbrowskiego). Znowu oczywista oczywistość. Jest jasne, że PRL z istoty swojej nie akceptował (czy nawet tylko nie tolerował) legalnego działania strukturalnej opozycji antysystemowej (w tym oczywiście także opozycyjnych partii politycznych). Wyjątkiem od reguły był prawie półtoraroczny okres "karnawału Solidarności". Nie zmienia to faktu, że i w "oficjalnym obrocie" politycznym, czy kulturowym pojawiały się postawy, czy zachowania krytyczne. Oczywiście, nie miały one charakteru typowego dla wolnej gry sił politycznych, ale przecież nikt rozsądny chyba nie uważa, że PRL był krajem demokratycznym. Wzmiankowany tu Kisiel i jako poseł, i jako felietonista jest tu dobrym przykładem. Choć oczywiście przykładem, który miał znane nam chyba wszystkim problemy z władzą. Ale też - w sumie - nie zagroziła mu np. degradacja społeczna do pozycji palacza w kotłowni, czy wieloletnie więzienie. No i wydarzenia należy oceniać w odniesieniu do ówczesnej skali. Gest Stommy z dzisiejszego punktu widzenia wydaje się niczym istotnym. Z punktu widzenia ówczesnego bloku, nie głosowanie jednego z posłów licencjonowanego parlamentu za zmianą konstytucji było ewenementem, tym samym jednym ze świadectw "polskiej specyfiki". Nie wiem, co ma oznaczać owo "ukąszenie stalinowskie", ale nawet jeżeli staniemy na gruncie poglądu (moim zdaniem - niesłusznego, ale to już materia na inną dyskusję), że wprowadzenie stanu wojennego miało na celu jedynie utrzymanie władzy przez ówczesne kierownictwo, z Jaruzelskim na czele, to ten cel nie musiał być przecież automatycznie skorelowany z fascynacją tego kierownictwa stalinizmem. -
Stalinizm w Polsce
Bruno Wątpliwy odpowiedział B. B. Silesius → temat → Polityka, ustrój i dyplomacja
Nie za bardzo widzę, co miałoby stać się osnową dyskusji? Potwierdzanie bardzo oczywistego faktu, że stalinizm był ważnym i niezwykle negatywnym (choć na szczęście dosyć krótkotrwałym, bo 5-7 letnim) zjawiskiem w historii Polski? Pisanie o stalinizmie, czy prostym "sowietyzowaniu" Polski po 1956 roku jest moim zdaniem lekko absurdalne. Rządzący wówczas, jakkolwiek byśmy ich per saldo nie oceniali, raczej starali się zachować "polską specyfikę" w ramach obozu, a stalinizm stawał się dosyć egzotyczną przeszłością. "Człowiek z marmuru" był już przypomnieniem - wstydliwej niewątpliwie dla władzy ludowej - ale jednak już prehistorii. Z oczywistych względów władza nie mogła tej epoki całkowicie i totalnie potępić, bo negowałaby w jakimś sensie samą siebie, stąd Uniwersytet Wrocławski zachował nazwę Bieruta, a nawet Gierek odsłonił jego pomnik w Lublinie, ale jednak specjalnie tych najgorszych aspektów stalinowskiej rzeczywistości nie afirmowano, nie chwalono się nią i nie kontynuowano. Między autorytaryzmem epoki Gomułki, Gierka, czy Jaruzelskiego a prawie zrealizowanym totalitaryzmem lat 50. była jednak zasadnicza różnica. Berman mówił trochę więcej i było to nieco bardziej złożone, choć oczywiście jak najbardziej akcentował historyczną konieczność związku Polski z ZSRR. Ale - jest znowu przecież oczywistym faktem, że byli w Polsce ludzie, którzy do końca swych dni pozostali bardzo, ale to bardzo ortodoksyjnymi stalinistami. Niektórzy z nich zmarli całkiem niedawno - np. Mijal. Jawi się jednak przy okazji oczywiste pytanie - jaka była ich liczba i realny wpływ na funkcjonowanie centralnego aparatu władzy w PRL po 1956 roku? Warto zauważyć, że wywiad z Bermanem Torańska zaczęła od przypomnienia, że kiedyś był drugą osobą w państwie, mózgiem partii, potem został oskarżony o najcięższe zbrodnie i zdrady, a na końcu skreślony. "Nawet z Encyklopedii Powszechnej". Na to Berman odpowiada: "Normalne. Wyklęty, więc go nie ma". T. Torańska, Oni, Warszawa 1989, s. 16. To, co miał do powiedzenia Berman Torańskiej na początku lat 80. było historyczną ciekawostką, ważną dla historyków, pewnie niewygodną dla legitymizacji ówczesnej władzy, bo ujawniało niezbyt korzystne dla niej fakty z okresu genezy Polski Ludowej, ale nie zmienia to faktu, że był to wywiad z politykiem definitywnie i w pełni "skończonym" już od prawie 30 lat. Wywiady Torańskiej były już w momencie powstawania właściwie wywiadami z egzotycznymi, wymierającymi dinozaurami. Kisiel pisał dużo, pisał zasadniczo opozycyjnie i krytycznie. Z pewną nutką dobrotliwości, ale i z dużą złośliwością. Po latach okazało się - że nawet jego przyjaciele z "Tygodnika" nie podziewali się, że będzie aż tak krytyczny w stosunku do nich. Ale, wracając ad rem, trudno, aby było inaczej skoro już Putrament określił go w czasach stalinowskich mianem "Okopów Świętej Trójcy" (skądinąd de facto przy okazji broniąc go, bo zapewniając mu dalsze członkostwo w Związku Literatów Polskich i zamieszkanie w Domu Literatów), a potem Kisiel uzyskał nieformalny status pierwszego opozycyjnego pióra PRL. A marksizmu nienawidził zasadniczo i do głębi jestestwa. W jakimś sensie był jednak rozdarty między bezkompromisową krytyką i pozytywistyczną pracą organiczną (jeszcze jesienią 1977 roku szkicuje list do Komitetu Centralnego PZPR z pomysłem jakieś współpracy). M. Urbanek, Kisiel, Wrocław 1997, s. 156. O Gierku Kisiel pisał też różnie, czasami nawet w miarę entuzjastycznie (z początku): "W ogóle dość sympatyczny ten Gierek, tylko czy da sobie radę?". Ibidem, s. 137. "Gierek robi wszystko, by zapanował zdrowy sens, zwłaszcza w rolnictwie". Ibidem, 142. Później oczywiście było coraz bardziej krytycznie. Generalnie Kisiel krytykował Gierka jednak przede wszystkim z pozycji ekonomicznych. Tak też wygląda ostateczny werdykt w "Abecadle". Jest on złośliwy, ale trudno uznać, że Kisiel poważnie uważał, ze Gierek "sowietyzuje" Polską. Jeżeli taki zwrot gdziekolwiek się pojawił, to raczej w formie typowej dla Kisiela złośliwości. Podsumowanie w "Abecadle" jest takie: "Inna rzecz, ze ktoś mi powiedział: >>A co miał robić sekretarz partii, przynajmniej dał dziesięć lat złudnego dobrobytu, wybudował parę dworców, parę lotnisk, to po nim zostanie<<. Dzielił się z nami...". S. Kisielewski, Abecadło Kisiela, Warszawa 1990, s. 26. Złośliwe to, może i w jakimś zakresie uzasadnione, choć - z drugiej strony - zawiera niezwykle uproszczone podsumowanie "epoki Gierka", ale dalekie od prostego oskarżania o stalinizm, czy "sowietyzację". -
Niszczenie zbiorów bibliotecznych w PRL-u
Bruno Wątpliwy odpowiedział Mariusz 70 → temat → Gospodarka, kultura i społeczeństwo
Małe OT, ale moim zdaniem smaczna ciekawostka. Będąca dowodem tego, że "zniknięcie" czegoś z mapy jest zjawiskiem ponad-ustrojowym. Absurd - chyba też. BT Tower w Londynie jest dosyć duża. Bardzo duża. W sumie - prawie dwieście metrów wysokości. Zatem, znaleźć ją raczej nie jest trudno. W sumie, to widoczna jest z prawie całego Londynu. Do tego od samego początku (1966 r.) była dosyć dostępna dla publiczności (obrotowa restauracja na szczycie, sklepy z pamiątkami itp.). Jej lokalizacja była jednak przez kolejne lata utajniona. Sprawa utajnienia pojawiła się nawet w latach 90. w Izbie Gmin. Posłanka Ms. Kate Hoey (z Vauxhall) powołała się nawet na immunitet parlamentarny, aby nie odpowiadać za ujawnienie lokalizacji wieży: "Hon. Members have given examples of seemingly trivial information that remains officially secret. An example that has not been mentioned, but which is so trivial that it is worth mentioning, is the absence of the British Telecom tower from Ordnance Survey maps. I hope that I am covered by parliamentary privilege when I reveal that the British Telecom tower does exist and that its address is 60 Cleveland street, London". Za: https://publications.parliament.uk/pa/cm199293/cmhansrd/1993-02-19/Debate-5.html Aczkolwiek, jak to często bywa, sprawę nieco wyolbrzymiono. Sekret rzeczywiście był. Nawet pojawił się w orzeczeniu sądu z 1978 roku, który nakazał stosowanie na wieżę określenia "Location 23". W bardzo kierującym się prawem brytyjskim społeczeństwie, jednakże silne są także nastroje zdroworozsądkowe, tudzież demokratyczne - wieża była tajna, ale jednak nie do końca. W obiegu publicznym funkcjonuje legenda, że wieży nie było na popularnych mapach Ordnance Survey. Tak mówiła - wyżej cytowana - p. Hoey. Bill Bryson napisał nawet, że wieżowy kolos pojawił się na tych mapach dopiero w 1995 roku. Niestety, typowe se non è vero, è ben trovato - wieżę znaleziono już na mapach z 1971 roku. Powyższe informacje za: https://en.wikipedia.org/wiki/BT_Tower https://en.wikipedia.org/wiki/ABC_trial B. Bryson, Herbatka o piątej! Więcej zapisków z małej wyspy, Poznań 2016, s. 136. -
Jaki jest rodzaj "przywieszki"? Jeżeli "szpilka" - to raczej znaczek był przypinany np. do marynarki. Jeżeli inna - to mógł być także przypinany do czapki, choć wygląda mi to bardziej na znaczek na klapę, czy kieszeń. Sprawa generalnie jest bardzo ciekawa. Bo i połączenie dosyć niespotykane. Na pierwszy rzut oka to połączenie symboliki polskiej (orzeł) z komunistyczną, czy radziecką (gwiazda). Orzeł jest dosyć dowolnego kształtu, ale brak korony oczywiście uprawdopodabnia raczej okres po 1944 r. (orzełek z Legionów Piłsudskiego to pewnie nie jest). Tyle, że w Polsce Ludowej takiego połączenia (gwiazda-orzeł) raczej nie stosowano. Inaczej niż w innych krajach bloku wschodniego, gdzie czerwone gwiazdy występowały nawet na godłach państwowych. Czerwoną gwiazdę, sierp i młot traktowano w ówczesnej Polsce dosyć konsekwentnie jako symbole ZSRR. Kraju oczywiście "bratniego", ale jednak innego. Oczywiście takie symbole (orzeł i gwiazda) mogły się spotkać na pomnikach ku czci żołnierzy jednej i drugiej armii, plakatach, czy transparentach ku czci braterstwa i przyjaźni, ale raczej nie w ówczesnej polskiej symbolice państwowej, czy quasi-państwowej. Osobiście stawiałbym na: 1) Jakąś oddolną, być może nawet bardzo lokalną inicjatywę. Raczej z okresu apogeum stalinizmu w Polsce. Pa przykład gadżet związany z jakąś konferencją, zjazdem przodowników pracy, może spartakiadą młodzieży. 2) Polski, 5 Batalion 14 Środkowo-Bośniackiej Brygady NOVJ (partyzanci Tito) używał połączenia symboliki polskiej z czerwoną gwiazdą (flaga biało-czerwona i gwiazda). Może to jakiś znaczek kombatantów tego batalionu. Po wojnie kilkanaście tysięcy Polaków z Bośni przesiedlono na teren Dolnego Śląska. Może (poza okresem rozłamu Tito-Stalin, kiedy niezbyt bezpiecznie było się afiszować udziałem w partyzantce jugosłowiańskiej) kombatanci mieszkający w Polsce odwoływali się do takiej, łączonej polsko-jugosłowiańskiej symboliki? 3) Może mieć to także i inny kontekst, Na przykład gwiazda wcale nie musiała być czerwona. W 1959 roku był w Polsce Światowy Kongres Esperanto, zatem to może być odniesienie do zielonej gwiazdy esperantystów. Na gwieździe jest coś podobnego do obwódki, co raczej bardziej przypomina radziecką gwiazdę wojskową, niż symbol esperantystów, ale przecież ta przywieszka nie jest wzorem kunsztu w obróbce metali. A i wyobrażenie gwiazdy Esperanto nie zawsze jest dokładnie takie same.
-
Stalinizm w Polsce
Bruno Wątpliwy odpowiedział B. B. Silesius → temat → Polityka, ustrój i dyplomacja
Trudo mi się byłoby zgodzić z opinią, że okres stalinizmu w Polsce nie został już całkiem nieźle opisany i przedyskutowany. Trudno go nazwać "zapomnianym". Natomiast, być może - w dzisiejszych czasach - okres, w którym społeczeństwo polskie zostało częściowo pozyskane, a właściwie w całości (włącznie z Kościołem) spacyfikowane przez autorytarno/totalitarną władzę - nie pasuje zbytnio do dominujących dziś w oficjalnej propagandzie wizji i propagowanych postaw. -
Warto odnotować, że dwa lata wcześniej (w grudniu 1796 r.) wyprawa Hoche'a (Grouche'go) liczyła 14 (wg. T. W. Moody, F.X., Martin (red.), Historia Irlandii, Poznań 1998, s. 240) lub 15 tysięcy ludzi (wg. S. Grzybowskiego, Historia Irlandii, Wrocław-Warszawa-Kraków 1998, s. 225). To były dosyć duże siły, przegrały jednak w walce z pogodą. Potem jeszcze była próba podjęta przez Holendrów (na niewątpliwe zlecenie francuskie). To wszystko dało Brytyjczykom do myślenia. Choć zawiesili Habeas corpus, konfiskowali muszkiety i piki już wcześniej, po fiasku wyprawy z 1796 wzięli się już bardzo ostro do pacyfikacji Irlandii. Wprowadzili do akcji bardzo skutecznego w Ulsterze Lake'a, także odnieśli duże sukcesy wywiadowcze (pozyskanie Reynoldsa), których konsekwencją była faktyczna likwidacja centralnego kierownictwa konspiracji. Powstanie Zjednoczonych Irlandczyków było w takiej sytuacji szeregiem odizolowanych, dosyć łatwo tłumionych wystąpień. Francuzi wylądowali w Irlandii praktycznie już po stłumieniu powstania. Do tego w hrabstwie Mayo konspiracja nie była jakoś szczególnie silna (choć nieco Irlandczyków dołączyło się do Humberta). No i pamiętajmy, że "na moment" przed wybuchem powstania w Irlandii Napoleon wyjeżdża do Egiptu. Priorytety francuskie są zatem w tym momencie jakby nieco inne. Ale, tak czy inaczej, po powstaniu 1798 r. pozostała piękna muzyka: https://www.youtube.com/watch?v=1PBiig46hrA https://www.youtube.com/watch?v=I0zBlHlnR4Y
-
Minimalizm przy upamiętnianiu? Czasami tak. Np. cenotafy. Czasami nie. Pomnik Alberta z minimalizmem ma akurat niewiele wspólnego. Nie wiem dlaczego, przypomniała mi się opowieść przytoczona chyba przez J. Kijaka w książce o hełmach wojskowych. Poszczególne nacje w czasie Wielkiej Wojny produkowały hełmy zgodne z charakterem narodowym. Niemcy - bardzo solidny, dobrze chroniący Stahlhelm, ale ciężki i kosztowny w produkcji. Francuzi - twarzowy, ale niezbyt dobrze chroniący Adrian. Anglicy - najtańszy Brodie. Może z upamiętnianiem jest podobnie.
-
Być katolikiem w wiktoriańskiej Anglii - skąd ten trend?
Bruno Wątpliwy odpowiedział secesjonista → temat → Gospodarka, handel i społeczeństwo
Jak to u Brytyjczyków. Ich prawo, w tym konstytucja to cudowna mieszanina aktów prawnych, precedensów itd. Należałoby sprawdzić wszelkie zmiany wpływające na art. XII aktu 1829 roku. Na przykład Lordem Kanclerzem zajęto się w 1974 r.: http://www.legislation.gov.uk/ukpga/1974/25
