Skocz do zawartości

Bruno Wątpliwy

Moderator
  • Zawartość

    5,693
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

Zawartość dodana przez Bruno Wątpliwy

  1. Józef Stalin - Polska krew

    Prof. Wieczorkiewicz niewątpliwie umiał ciekawie opowiadać o historii. Nie oznacza to wszakże, że się nie mylił, czy nie formułował poglądów dalece dyskusyjnych (to zresztą w sumie jest przypadłością chyba każdego pasjonata historii). Jednym z założeń Wieczorkiewicza było to, że opowieść o historii nie powinna być nudna. Tym należy pewnie tłumaczyć to, że "rzucał się"" na każde ciekawostki i smaczki. Od perwersji seksualnych Katarzyny Wielkiej, przez różne nie do końca potwierdzone fakty II-ej wojny, po pochodzenie Stalina. Kwestia rzekomego ojcostwa Przewalskiego (także w aspekcie genetycznym) została omówiona w dyskusji na tym forum już wcześniej (niestety "zniknęło" tam wspomniane hasło z rosyjskiej Wikipedii, w którym omawiano m.in. fakt, że Przewalskiego nie było w odpowiednim czasie w Gruzji, czy haplogrupy, ale pewnie gdzieś efekty tych badań są, czy to w rosyjskiej Wikipedii, czy rosyjskim internecie). Podejrzenia i plotki odnośnie do pochodzenia Stalina oczywiście były. Taka postać siłą rzeczy implikuje plotki. Istnieje nawet teoria (jeżeli dobrze pamiętam, przewija się ona chyba nawet u wzmiankowanego wyżej Nodija), że sam Stalin plotkę o Przewalskim rozpowszechnił, bo wolał być synem wybitnego ojca, a nie pijaka-sadysty. Wódz jednak nie przewidział, że wówczas pojawi się dodatkowa plotka, iż jego matka była prostytutką (czy "kobietą upadła"). Wszystko to jedynie opowieści. Na dzień dzisiejszy wiemy, iż Stalin szanował matkę do końca jej dni i nie ma żadnych dowodów na to, że nie był dzieckiem Beso i Keke, aczkolwiek taty Wissariona na pewno miło nie wspominał. W sumie to - w bardzo ogólnych zarysach - nieco podobna historia, jak z Hitlerem. Ten również mamusię wielbił, tatusia nie cierpiał. Ale dobre prowadzenie się Klary i ojcostwo Aloisa są raczej bezdyskusyjne.
  2. W swoim niepowtarzalnym stylu z książką pani Beeton "rozprawia się" Bill Bryson (W domu. Krótka historia rzeczy codziennego użytku, Poznań 2013, s. 93-96). Generalnie chodzi mu o następujące sprawy: 1. Choć w książce jest mowa o zarządzaniu, olbrzymia większość stron książki poświęcona jest gotowaniu. 2. Większość przepisów kulinarnych nie była jej autorstwa. Gorzej - "Można u niej znaleźć całe fragmenty przepisane słowo w słowo z autobiografii Florence Nightingale i książki Elizy Acton" (ibidem, s. 95). 3. Książka jest napisana niestarannie. Autorka chociażby raz przemawia głosem kobiety, raz - mężczyzny (co prawdopodobnie wynika z faktu, że bezrefleksyjnie kopiowała także przepisy nadesłane od czytelników). 4. Z powodów wskazanych wyżej, autorce brakuje konsekwencji - na tej samej stronie potrafi opisać ogólnie pomidor jako posiadający różne, groźne właściwości, by nieco poniżej (podając przepis) zachwalać, jaki to pomidor jest zdrowy. 5. Niektóre zagadnienia (np. "zupa żółwiowa") - są nieproporcjonalnie rozbudowane. Inne - potraktowane minimalistycznie. 6. Generalnie, wiele produktów i potraw (szczególnie egzotycznych, choć nie tylko) jest dla niej bardzo podejrzanych i potencjalnie zagrażających zdrowiu. Pani Beeton nie ufa m.in.: mango, homarom, ziemniakom, żółtemu serowi, pomidorom (niekonsekwentnie), lodom i zimnym napojom. 7. Ogólnie sprawia wrażenie, że Isabella Beeton serdecznie nie znosiła gotować, a prowadzenie domu rozpatrywała w kategoriach działań wojennych. Tak, czy inaczej Pani Beeton w dosyć młodym wieku (zmarła mając lat 29, Mrs Beeton's Book of Household Management zaczęła publikować w odcinkach, mając lat bodajże 23), udało się stworzyć dzieło o fundamentalnym znaczeniu dla kolejnych pokoleń. Bryson twierdzi, że to m.in. dlatego, iż książka ma szeroki zakres tematyczny (choć była głównie o gotowaniu, to Beeton zajęła się m.in. także: usuwaniem piegów, leczeniem jąkania i pleśniawek, ratowaniem porażonych piorunem, przystawianiem pijawek, czy zwalnianiem służących) i jest napisana bardzo autorytatywnym tonem, nie zakładającym żadnych sprzeciwów i wątpliwości. Zainteresowanym udzielono jasnych wytycznych (no powiedzmy - vide nieszczęsny pomidor, który był zarówno zdrowy, jak i wywołujący zawroty głowy oraz wymioty).
  3. Józef Stalin - Polska krew

    No to Edward Stanisławowicz Radziński nie jest konsekwentny. A raczej - cytat ze s. 28 (Stalin, Warszawa 1996) został przywołany bez kontekstu (to wypowiedź nie samego Radzińskiego, tylko przytoczenie z listu Nodija). A kontekst jest dalej na tej stronie i na następnych (fragmenty: "Prawda o matce", "Dzieciństwo. Bić!"). Tenże Radziński ze s. 30: "Oczywiście, że pijak Beso był prawdziwym ojcem Stalina - wystarczy porównać wizerunki ojca i syna. Inaczej być nie mogło - Keke była uczciwą, religijną dziewczyną". Zresztą krótki cytat nie oddaje też sensu wypowiedzi Nodija.
  4. Wojna w Korei - uzbrojenie

    Batalion francuski, który walczył w Korei (Bataillon français de l'ONU) nie był batalionem Legii Cudzoziemskiej. Służyli w nim byli legioniści, ale stanowili tylko część żołnierzy (najwięcej w trzeciej kompanii, w której dominowali byli spadochroniarze i byli legioniści). Hiszpańskiej Legii Cudzoziemskiej w Korei też nie było.
  5. Ewakuacja finlandzkiej Karelii (1940 rok)

    Nieco inne dane znalazłem w: A. M. Kacowicz, P. Lutomski (red.), Population Resettlement in International Conflicts. A Comparative Study, Lexington Books 2007, s. 58-59. Zgodnie z tym źródłem, po "wojnie zimowej" pozostał po stronie radzieckiej 1% miejscowej ludności. Po "wojnie kontynuacyjnej" (w czasie której istotna część mieszkańców powróciła do swoich domów) - pozostało po radzieckiej stronie granicy 5.000 mieszkańców finlandzkiej Karelii.
  6. Po "wojnie zimowej" (i pokoju moskiewskim z marca 1940 r.) ludność terytoriów utraconych przez Finlandię na rzecz ZSRR właściwie w całości ewakuowała się do Finlandii. Interesuje mnie - czy ktokolwiek pozostał? Czy znamy jakiekolwiek świadectwa, relacje o tym, że ktokolwiek z mieszkańców finlandzkiej Karelii wybrał świadomie władzę radziecką? Ja takich relacji jeszcze nie spotkałem. Czyżby ewakuacja była 100-procentowa? Uwaga: nie chodzi mi o osoby narodowości fińskiej, karelskiej, czy wepskiej, które przed rokiem 1940 mieszkały na terenach ZSRR.
  7. Ewakuacja finlandzkiej Karelii (1940 rok)

    Znalazłem jakiekolwiek dane na temat liczby pozostałych na miejscu mieszkańców ziem oddanych po "wojnie zimowej" przez Finlandię ZSRR: "(…) około 400 tysięcy osób odeszło z cofającą się armią fińską, a na >>wyzwolonych terenach<< pozostało nie więcej niż dwa tysiące >>rdzennych mieszkańców<<". Za: M. Sołonin, 25 czerwca. Głupota czy agresja, Poznań 2914, s. 18. Ibidem - w przypisie 41 źródło tej informacji. Ja spotkałem się z danymi 410-422.000 ewakuowanych, zatem dosyć zbliżonymi do powyższych. Dodajmy, że całkowicie dobrowolnie wybrali oni opuszczenie swojej ziemi ojczystej, gdyż traktat pokojowy nie zobowiązywał Finlandii do przeprowadzenia takiej operacji. Życie w ZSRR wybrało zatem najwyżej 0,5% mieszkańców oddanych przez Finlandię ziem.
  8. Stosunki polsko-rumuńskie

    Przewija się ta opinia przez literaturę historyczną (chociażby już cytowany przeze mnie O. Terlecki pisał, że Beck "nie pamiętał", że Rumunia ogłosiła neutralność), ale nie jestem pewien, czy jest uzasadniona. Inna sprawa, że Beck rzeczywiście ciągle pewnie postrzegał Rumunię w kategoriach sojusznika (i to tradycyjnie "młodszego brata" - to był zresztą pewnie jeden z powodów, dla których Rumuni nie zamierzali poruszać nieba i ziemi, aby mu pomóc). Sprawa wojskowych jest jasna, neutralność zasadniczo wyklucza ich przepuszczanie, powinni zostać internowani. Natomiast, trudno mi odtworzyć w pamięci jakiekolwiek normy, czy powszechnie obowiązujące zwyczaje prawnomiędzynarodowe, które mogłyby mieć zastosowanie w przypadku władz cywilnych. Można właściwie stwierdzić, że to Rumunia stworzyła w tym zakresie pewien istotny precedens. To co jest jasne, to to, że kraj neutralny nie powinien traktować w sposób uprzywilejowany żadnej strony. Tu trudno mówić o faworyzowaniu Polaków, bo przecież Niemcy nie zwrócili się o prawo przejazdu dla swojego rządu i nie można zakładać, że byłoby to im odmówione. Po drugie, jest jasne, że podczas tranzytu przejeżdżający przez państwo neutralne powinni powstrzymać się od wszelkich działań, które mogłyby zostać uznane za godzące w neutralny status państwa tranzytu. Tu akurat Polacy postąpili nierozważnie i posłużyło to Rumunom jako pretekst (choć do internowania i tak by pewnie doszło). W mojej ocenie, jeżeli powyższe dwa warunki byłyby spełnione, można by mówić o zachowaniu neutralności. Aczkolwiek, ostateczną odpowiedź i tak udzieliłaby praktyka (na przykład wrzask Niemców, czy ZSRR, że łamany jest status neutralny Rumunii). Pobóg-Malinowski (op. cit. s. 70-71) bardzo ostro rozprawia się z ambasadą polską w Bukareszcie, uznając ją za winną "spisku" (który miał ułatwić internowanie polskich władz). Według niego (s. 70): "Stojący na czele ambasady w Bukareszcie Roger Raczyński do grona inicjatorów raczej na pewno nie należał. Może nawet nie wiedział nic o wstępnej fazie przygotowań (…) ale ostatecznie stanął Raczyński po stronie przewrotu (…)". Niezależnie od tego, czy w pełni uwierzymy impulsywnemu Pobogowi, niewykluczone, że Roger Raczyński wolał się przedstawić w pozytywnym świetle i zwalić na Becka całe odium ("Beck nic sam nie załatwił, a mnie wysłał"). I np. uniknąć pytań, dlaczego sam nie działał skuteczniej (choć oczywiście dziś wiemy, że nikt z Polaków nie był w stanie zmienić losu naszych władz), czy wreszcie - dlaczego unikał spotkania z Beckiem w Czerniowcach (miło, że tam miał na rząd polski czekać)?
  9. Wojna w Korei - uzbrojenie

    Skoro tam była dżungla, to może Euklides nie pamięta nie tylko autora i tytułu, ale też miejsca akcji?
  10. Stosunki polsko-rumuńskie

    Trochę niejasna jest dla mnie druga rozmowa Grigorcei z Beckiem (po południu 17 września). To znaczy - co dokładnie wówczas Grigorcea powiedział. Pobóg-Malinowski, na podstawie relacji Alexandre Creatzianu (to jest mniej więcej to, co cytowałeś) pisze już o "nieoficjalnym" przejeździe. Z drugiej strony, nie słyszałem o jakimś niepokoju, czy reakcji Becka, zatem zakładam, że zorientował się w sytuacji dopiero 18-go rano. A może po prostu w rozgardiaszu ewakuacji nie miał już jak zareagować, a nawet - nie miał kogo wysłać z misją do władz rumuńskich. Roger Raczyński wyjechał już z Kut pewnie nieco po południu 17-go, zatem raczej przed drugą rozmową z Grigorceą. W. Pobóg-Malinowski, Najnowsza historia polityczna Polski 1864-1945, t. III, Londyn 1960 (reprint tego wydania), s. 58, 70.
  11. Stosunki polsko-rumuńskie

    Chodzi o poranną rozmowę 17-go września. Nie znam dokładnie godziny, ale jej ramy czasowe określa: a) godzina mniej więcej szósta, kiedy Beck dowiaduje się o wkroczeniu wojsk radzieckich, b) potem w Kołomyi spotyka się ze Śmigłym i Sławojem, c) następnie w Kutach z Mościckim, d) po tej rozmowie następuje omawiane tu spotkanie z ambasadorami: rumuńskim, francuskim i tureckim [spotkanie było raczej w Kutach, wyżej błędnie napisałem, że w Kołomyi. Która była godzina? Pewnie gdzieś około 10-11.], e) już po południu odbywa się spotkanie w Kutach z Mościckim, Śmigłym i Sławojem. Jeżeli Beck nie konfabulował, to uzyskał ze strony rumuńskiego ambasadora zapewnienie złożone w imieniu króla. Czy ambasador działał całkowicie z własnej inicjatywy? Nie sądzę, aby w takiej sytuacji był skłonny do nadmiernej samodzielności. Wykonywał zatem pewnie jakieś wcześniejsze wskazówki, instrukcje, czy ustalenia - choć oczywiście za chwilę mogły się one stać przestarzałe. Jak już pisałem, czas biegł szybko. Odmienne instrukcje dla Grigorcei o godz. 13 są bardzo prawdopodobne. Roger Raczyński pisał bodajże, że rząd rumuński obradował nad "polskim zagadnieniem" od godz. 11-tej. Zatem 13-ta jako godzina zmiany (czy wykrystalizowania) stanowiska jawi się jako oczywista. Tyle, że kilka godzin wcześniej ambasador dał Beckowi do zrozumienia coś innego. Z tego co wiem, Grigorcea pojawił się u Becka z informacją/żądaniem, że polscy oficjele mają występować w roli osób prywatnych 18-go wczesnym rankiem. Prawdopodobnie zatem, od rana 17 do rana 18-go Beck był przekonany, że jednak wynegocjował droit de passage. I nie jest mi wiadome, aby ktoś z rumuńskiej strony informował go - do ranka 18-tego - że jest inaczej.
  12. Wojna w Korei - uzbrojenie

    Dialekty z Yorkshire, a w szczególności dialekty (i akcenty) szkockie są na tyle charakterystyczne, że nawet osoba znająca tylko biernie język angielski, ale względnie "osłuchana" może je rozpoznać. W szczególności powinna zorientować się, że Szkoci zostali zastąpieni "kimś innym". Czy po drugiej stronie frontu były takie osoby? Wykluczyć nie można, a wręcz to jest dosyć prawdopodobne. Pytanie tylko - ile takich osób było konkretnie do dyspozycji strony północno/chińskiej i jak wyglądało nasycenie nimi frontu, a w szczególności tego odcinka? Prowadzenie nasłuchu radiowego przez osoby, które nie znały w miarę dobrze języka angielskiego byłoby raczej przedsięwzięciem bez sensu. A skoro powinny znać ten język, to nawet, jeżeli całkowicie im były obce regionalne różnice, to powinny się zorientować, że jedna oryginalna wymowa zastąpiła drugą. A tak, czy inaczej, Brytyjczycy wychodzili pewnie z założenia "strzeżonego, Pan Bóg strzeże". W innej wersji - "ostrożności nigdy za wiele", czy "należy dmuchać na zimne".
  13. Stosunki polsko-rumuńskie

    W sensie finalnym oczywiście nie - bo przecież ich internowali. Sama sprawa negocjacji jest natomiast - w mojej ocenie - złożona. Chyba najbardziej poprawną odpowiedzią byłaby taka: Beck był święcie przekonany (na podstawie wypowiedzi ambasadora Grigorcei), że takie prawo uzyskał. Być może Grigorcea też miał to na myśli, gdy zapewniał sui temporis Becka, być może nawet sam król Rumunii rankiem 17 września myślał tak samo jak Beck, tyle, że czas od ranka 17 września biegł bardzo, bardzo szybko. Wieczorkiewicz napisał po prostu, że "(…) Beck w zamian za odstąpienie od udzielenia obligatoryjnego w wypadku napaści ZSRS pomocy zbrojnej, co wynikało jednoznacznie z konwencji wojskowej, wynegocjował z rządem tego kraju droit de passage, uznaną w prawie międzynarodowym możliwość nieskrępowanego przejazdu na terytorium innego, neutralnego państwa". P. Wieczorkiewicz, Historia polityczna Polski 1935-1945, Warszawa 2005, s. 99. Sam Beck napisał (wydarzenia opisywane miały miejsce jeszcze w Kołomyi): "Niezwłocznie potem zjawił się odszukany ambasador rumuński; ambasadorowie francuski i turecki oczekiwali na mnie już na miejscu. Ambasador rumuński, z którym chciałem ułożyć warunki naszego przyjazdu prze Rumunię, uprzedził mnie, oświadczając w imieniu króla Rumunii, że król Karol ofiarowuje nam, Prezydentowi i rządowi hospitalité ou droit de passage" (…) Ambasador rumuński usłyszał przy okazji od Becka, iż rząd polski w zrozumieniu trudnej sytuacji, w której znalazła się Rumunia, nie żąda od niej wykonania sojuszu, ale liczy na życzliwe potraktowanie tranzytu władz polskich przez terytorium rumuńskie. Grigorcea jeszcze raz złożył solenne zapewnienie". Cytowane za: O. Terlecki, Pułkownik Beck, Kraków 1985, s. 345. Cóż, deklaracje Grigorcei były dosyć jednoznaczne, może jedynie polski minister spraw zagranicznych powinien się zastanowić nieco nad słówkiem "ou". Ale przecież tak solennie zapewniany mógł uznać, że wybór w tej alternatywie należy do Polaków. Polityka, to mało moralności i brak sentymentów. Co byś zrobił na miejscu Rumunów? Masz Polaków, którzy choć są przyjaciółmi nie mają w tej chwili żadnej siły i żadnego znaczenia. Na swoich granicach masz prawie wszędzie zagrożenie (z wyjątkiem granicy z Jugosławią). Francja, Niemcy, ZSRR naciskają. Zaryzykowałbyś wojnę dla Mościckiego, Sławoja i Becka?
  14. Stosunki polsko-rumuńskie

    Formalnie Rumunia była sojusznikiem Polski i w momencie, gdy ZSRR uderzył na Polskę - powinna przyjść Polsce z pomocą. Oczywiście, biorąc pod uwagę, iż los Polski był już w tym momencie kompletnie przesądzony i to, że sytuacja była niejasna z punktu widzenia prawnomiędzynarodowego (tj. nie było formalnie stanu wojny między ZSRR i RP), trudno było oczekiwać od Rumunii, że poświęci się na ołtarzu sprawy polskiej. Mając to na względzie, Polacy zwolnili Rumunię z obowiązku wykonania zobowiązań sojuszniczych (których i tak by nie wykonała) i Beck uzyskał "w zamian" od Rumunów droit de passage, czyli możliwość przejazdu przez terytorium Rumunii. Pod naciskiem Francuzów, Niemców i ZSRR, zobowiązanie do udostępnienia droit de passage zamieniło się w internowanie. Taki był los słabych, pokonanych i mocno nielubianych (przez sojuszniczych Francuzów).
  15. Sanacja- Lewica vs Prawica

    Piłsudski - według własnych słów - "jechał czerwonym tramwajem socjalizmu aż do przystanku Niepodległość, ale tam wysiadł". Faktycznie w 1926 lewica, nawet ta skrajna uważała Piłsudskiego za "swojego", ale też bardzo szybko się rozczarowała. Jaka to była dyktatura? W mojej ocenie bez wyraźnego oblicza ideologicznego, choć sam obóz piłsudczykowski miał różne odcienie. Typowy system patronażu, sprowadzający się do założenia - lepiej, jak będziemy rządzić i trzymać za twarz my (do czasu dekompozycji obozu sanacyjnego - sam Marszałek), niż kto inny. Wszystko to oczywiście polane państwowotwórczo-mocarstwowo-patriotycznym sosem na bazie kultu osoby Marszałka.
  16. Stosunki polsko-rumuńskie

    Sprawa prosta, na Rumunię (która przecież nie była żadnym mocarstwem, a wokół niej sąsiedzi już ostrzyli zęby na jej terytoria) naciskali: 1) Niemcy, 2) ZSRR, 3) Francja. Nic dziwnego, że miłość do sanacyjnej, pokonanej Polski im szybko przeszła i pod błahym pretekstem (powielenie orędzia Mościckiego po przekroczeniu granicy rumuńskiej) - internowali nasze władze.
  17. Feudalne prawo do tytułów z racji sprawowania opieki

    Cóż, zawsze wychodzę z założenia "skoro napisano - przeczytać się godzi". I przeczytałem, bardziej dokładnie ten fragment o Napoleonie, bo w tym temacie nieopatrznie wdałem się w polemikę z Euklidesem. Muszę przyznać, że osiągnąłeś Euklidesie wyżyny. Trudno naprawdę znaleźć łagodne słowa, aby te wyżyny opisać. Jak napisał już ktoś, kto też nieopatrznie wdał się z Tobą w dyskusję - ja wymiękam.
  18. Feudalne prawo do tytułów z racji sprawowania opieki

    Koncepcja, że Francja I Cesarstwa miała dwóch cesarzy, z których jeden (Józef Bonaparte) był "władcą" jest na tyle absurdalna, że - aczkolwiek lubię humor absurdalny - uważam, iż polemika z nią byłaby jednak poniżej pewnego poziomu elementarnego zdrowego rozsądku. W sprawie "altesse impériale" można chyba zasugerować Euklidesowi "wstukanie" frazy "altesse impériale" w połączeniu z imionami członków rodziny Napoleona Bonaparte. Najlepiej we francuskojęzycznej wersji, gdyż wówczas pojawi się trochę źródeł francuskojęzycznych, czyli tych cenniejszych dla Euklidesa. Albo po prostu "wstukanie" prince français et altesse impériale.
  19. Powojenna Turcja

    Link - Megali Idea.
  20. Szabla vs Szpada

    Cóż, możemy też założyć, że następuje to w momencie, gdy husarz za pomocą kopii (załóżmy, że straconej) zrzucił przeciwnika z konia. Wówczas zamiast szabli wyjmuje koncerz. Oczywiście, należy też założyć, że w tym momencie nie musi się odganiać od przeciwników, bo koncerz średnio się do tego nadaje (chyba, że z jakiś powodów lepiej owego przeciwnika kłuć, niż siekać). Założenie równie dobre, jak powyższe. Każde założenie będzie dyskusyjne. Jeżeli jednak zakładamy, że husarze byli racjonalni, a chyba tak, bo przecież kwestia używanej broni była dla nich kwestią ich życia lub śmierci, to po coś te nieporęczne, wyciągane pewnie "na dwa takty" żelastwo ze sobą tachali. Jeżeli odłożymy na bok hipotezę rożna (zdaje się, że niewiele koncerzy się zachowało do dziś, aby je oglądać jako materiał poglądowy, ale chyba były zbyt cenne, aby je używać w tym celu), to pozostaje właściwie tylko domniemanie, że mogły być one namiastką kopii przy szarżach na przeciwników kryjących się za bronią drzewcową lub ochranianych pancerzami/kolczugami i służyły także dobijaniu powalonych na ziemię, których ciężko było dosięgnąć szablą. W jednymi drugim przypadku długość koncerzy wskazywałaby na prawdopodobieństwo takiego ich używania.
  21. Powojenna Turcja

    Na to, że Turcji, jako jedynemu z byłych państw centralnych udało się tak szybko doprowadzić do weryfikacji skrajnie niekorzystnego dla niej pokoju złożyło się bardzo wiele czynników. Podstawowym z nich była wszakże siła tureckiego oporu i sprzeciwu wobec traktatu. Oporu, symbolizowanego przez postać Kemala (czyli późniejszego Atatürka). Choć oczywiście on sam, mimo że był naprawdę wielką postacią i odegrał zaiste gigantyczną rolę, wiele by nie zdziałał. Obok niego byli inni dowódcy, a "za nim" przede wszystkim - kształtująca się turecka świadomość narodowa. Której kształtowanie przyspieszył właśnie upokarzający traktat z Sèvres. Zaryzykowałbym twierdzenie, że gdy Imperium Osmańskie ruszało na pierwszą wojnę - turecka świadomość narodowa, rozumiana jako nowoczesne, powszechne zjawisko - właściwie nie istniała. Narodziła się natomiast w iście ekspresowym tempie po zakończeniu tej wojny. Alianci oczywiście próbowali interweniować. Pierwszym pomysłem były - jeszcze przed zawarciem traktatu z Sèvres - aresztowania tureckich nacjonalistów. Później rozprawić się chcieli z nacjonalistycznym "buntem" (przeciwko władzy sułtańskiej), głównie rękami Greków, wyrażając zgodę na ich operacje w Anatolii. Turcy nie tylko pokonali, a wręcz rozgromili Greków (oczywiście nie od razu), ale także wypierali Francuzów z kontrolowanej przez nich Cylicji (używam tego określenia w szerszym kontekście, gdyż przewidziana francuska strefa wpływów była nieco większa niż historyczna Cylicja). Brakowało też solidarności między aliantami w sprawie tureckiej. Francuzi pierwsi zdecydowali się na zawarcie "separatystycznego" układu z nacjonalistami. Jak należy przypuszczać, nie mieli ochoty na wielkie działania wojskowe przeciwko bitnym Turkom, do tego chcieli mieć spokój w kontrolowanej od niedawna Syrii (i Libanie). W zamian zrezygnowali ze strefy wpływów w Cylicji. Wkrótce to samo zrobili Włosi. Ci trochę byli zaniepokojeni grecką megali idea i ewentualnym greckim zagrożeniem dla włoskiego Dodekanezu, zatem też preferowali dogadać się z rosnącymi w siłę Turkami i też darowali sobie swoją strefę wpływów. Anglicy w sumie zostali sami. Bez większej chęci na wielką interwencję (bo do pokonania Turków w tym momencie musieliby już wysłać potężną armię) i do tego na głowie z Grekami, którzy wkrótce mieli zostać rozgromieni. Przy okazji udało się Atatürkowi dogadać z Rosją Radziecką (mimo oczywistych różnic ideologicznych). Pojawienie się nowego, tureckiego sojusznika bolszewików dało oczywiście aliantom do myślenia. Jak należy zakładać, woleli dogadać się z tureckimi nacjonalistami, niż pójść na ryzyko pogłębienia militarnej współpracy turecko-radzieckiej. I mieli rację - mimo bardzo bliskiej współpracy w czasie Kurtuluş Savaşı - Turcja Kemala nie stała się w przyszłości per saldo żadnym trwałym sojusznikiem radzieckim. Koniec końców upadł także brytyjski rząd Lloyd George'a oskarżany przez tamtejszą opinię publiczna o bezsensowne wplątanie się w grecko/turecką awanturę. No i Turcy mieli w Lozannie dobrego negocjatora (Ismeta, który dał sobie radę ze znanym skądinąd lordem Curzonem). A jeszcze jedno - last but not least - należy pamiętać, że i tak główni alianci (Wielka Brytania i Francja) nieźle obłowili się kosztem ziem byłego Imperium Osmańskiego. I po Lozannie faktycznie kontrolowali Irak, Transjordanię, Palestynę, Syrię, Liban i - do czasu - Hatay. Stąd może i mniejsza ich motywacja, żeby kurczowo trzymać się litery traktatu z Sèvres. Szerzej o tych zagadnieniach m.in. w: D. Kołodziejczyk, Turcja, Warszawa 2000, s. 93-113. A na naszym forum jest temat o Atatürku: Rewolucja Kemala Ataturka.
  22. Szabla vs Szpada

    To są już jednak Twoje wnioski, a nie to, co bezpośrednio wynika z cytowanego wyżej opisu. Jest tam właściwie tylko tyle: "чтобы можно было колоть свалившегося на землю, но еще живого человека. Меч имеет 5 футов в длину и круглую головню, чтобы удобнее было прижать к земле (противника) и проколоть кольчугу". O czasie, jaki miałby minąć między powaleniem przeciwnika na ziemię a jego zabiciem - nic tam nie ma. Prosty jest zatem wniosek, że mogło być to teoretycznie i okrucieństwo pobitewne, czyli dobijanie tych, których nie opłaca się wziąć do niewoli (z racji niskiego stanu, czy odniesionych ran), ale i np. także: a) "czyszczenie" w czasie bitwy, aby za plecami nie pozostali spieszeni, ale uzbrojeni goście (a czasami nawet w kolczugach), b) czy bezpośrednia konsekwencja pojedynku jeden na jeden, gdy akurat husarz ma chwilę czasu, zanim dobierze się do następnych (czy oni dobiorą się do niego).
  23. Szabla vs Szpada

    Jest oczywiste, że każde wspomnienia należy traktować cum grano salis, ale obawiam się, że i tak dosyć ważnym źródłem wiedzy o wieku XVII będą relacje osób w tym wieku żyjącym i inne świadectwa pisane z epoki. Choć oczywiście badania archeologiczne, próby rekonstrukcji itp. też będą miały swoje znaczenie. Tu dodatkowo mamy relację osoby o dosyć dużym doświadczeniu militarnym. Co nie zmienia faktu, że mi osobiście relacja wspomnianego markiza, który uważał, iż husarze "tachali" długi koncerz po to, aby dobijać zrzuconych z konia przeciwników, wydaje się cokolwiek dziwna. Ale może zjawisko w postaci oszołomionych przeciwników leżących na ziemi, których ciężko było sięgnąć szablą, a którzy za moment mogli wstać i narobić ambarasu - było w owych czasach na tyle częste, że uzasadniało taszczenie ze sobą dodatkowej broni. Nie wiem, nie widziałem.
  24. Ludwik Węgierski - ocena

    Jak dałem do zrozumienia powyżej, chciałbym uniknąć bezowocnego (z mojego punktu widzenia) angażowania się w dyskusję z niezwykle oryginalnymi teoriami Euklidesa, pozwolę sobie jednak zasugerować, aby tenże zwrócił uwagę na prosty fakt, że cesarski, czy królewski predykat nie musiał oznaczać, że ktoś był ważniejszy od władcy i mógł go "przeczołgać". To mógł i może być po prostu zaszczytny tytuł przynależny członkowi rodziny panującej (czy najbliższej rodziny panującego). Exemplum - na pewnym etapie jej życia tytuł HRH (Her Royal Highness) przysługiwał "Fergie", czyli Sarah Margaret Ferguson. Nie oznaczało to bynajmniej, że mogła "przeczołgać" swoją teściową, czyli Elżbietę II. Dokładnie podobnie było z Józefem Bonaparte, zresztą nie tylko z nim, bo nie tylko on nosił taki tytuł. Tytuł "altesse impériale" oznaczał przynależność do rodziny panującej (cesarskiej), nie zaś pełnienie roli cesarza, czy jak chce nieoceniony Euklides - zwierzchnika cesarza.
  25. Szabla vs Szpada

    Za pośrednictwem rosyjskiej Wikipedii (https://ru.wikipedia.org/wiki/Кончар) trafiłem do wspomnień markiza Guillaume le Vasseur de Beauplan. Tenże, niewątpliwie świadek z epoki, napisał na temat koncerza (cytowany tekst ze strony http://www.drevlit.ru/texts/b/b_boplan2.php jest w wersji przetłumaczonej na rosyjski): "Сбоку у них только сабля, под левым бедром палаш, привязанный к седлу, к правой луке которого прикреплен длинный меч, широкий у рукоятки и суживающий к острию, в форме четырехгранника, для того, чтобы можно было колоть свалившегося на землю, но еще живого человека. Меч имеет 5 футов в длину и круглую головню, чтобы удобнее было прижать к земле (противника) и проколоть кольчугу; назначение палаша - рубить тело, а сабли - драться с ее помощью и рубить кольчугу. Они носят также боевые секиры весом до шести фунтов, которые похожи по виду на наши четырехгранные пики, очень острые с длинной рукояткой, для того чтобы можно было наносить удары по неприятельским панцирям и шлемам, которые разбиваются от такого оружия". Jak przypuszczam, ów "длинный меч" z powyższego opisu - to koncerz. Autor za podstawowe jego przeznaczenie uznaje dobijanie przeciwnika powalonego na ziemię. Nawet jeżeli markiz coś przekręcił (choć byłoby to dziwne, biorąc pod uwagę, że na polskiej wojskowości się chyba musiał znać) - jest to kolejny dowód na to, jak w sumie niewiele wiemy o husarii.
×

Powiadomienie o plikach cookie

Przed wyrażeniem zgody na Warunki użytkowania forum koniecznie zapoznaj się z naszą Polityka prywatności. Jej akceptacja jest dobrowolna, ale niezbędna do dalszego korzystania z forum.