Skocz do zawartości

Bruno Wątpliwy

Moderator
  • Zawartość

    5,663
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

Zawartość dodana przez Bruno Wątpliwy

  1. Konstytucja

    1. Jak widać z powyższego, poprawki prezydenckie w zakresie art. 144 miały charakter logiczny i w istocie swej kosmetyczny. Rozwiązanie z powoływaniem Prezesa TK (tudzież innych prezesów – NSA, SN) przez prezydenta, wbrew pozorom sprzyja apolityczności TK (odpowiednio NSA, SN) – zob. art. 183, 184, 194 i 144. Prezydent ma tu do wyboru tylko spośród kandydatów wysuniętych przez samo grono sędziów. Rozwiązanie np. z wyborem prezesów przez sejm byłoby o wiele bardziej upolitycznione. Zresztą, niezależnie jak je oceniamy, poprawki te nie mają tak naprawdę istotnego wpływu na siłę prezydentury, o której już rozstrzygnięto wcześniej. 2. Odnosząc się do wcześniejszej dyskusji. Wydawnictwo Sejmowe publikuje od wielu lat serię tłumaczeń konstytucji ze wstępami. Jest tam multum ustaw zasadniczych od Brazylii po Estonię. Serię łatwo poznać po jaskrawożółtych okładkach książeczek. Proponuję, zróbcie to co ja - i przeanalizujcie postanowienia tych konstytucji w drażliwym temacie polityki zagranicznej. Przypuszczam, że dojdziecie do tego samego wniosku co moje skromna osoba – nasza regulacja wcale nie odbiega na niekorzyść od innych. To polityków mamy, jakich mamy. 3. Ocena konstytucji w odniesieniu do konkretnej osoby nie jest nie do końca właściwa. Przypuszczam Jarpenie, że ciebie jako zwolennika PO (jak zakładam po wypowiedziach) boli to, że prezydent ogranicza działanie rządu. Zapewne gdyby prezydentem był Tusk, a premierem jeden z braci Kaczyńskich, to uważałbyś za właściwy francuski system pół-prezydencki. Mnie się także obecna prezydentura za bardzo nie podoba, ale -moim zdaniem- Kaczyńscy i Tuskowie przeminą, konstytucja pozostanie. To polityków trzeba wychowywać i zmieniać, a nie gmerać przy konstytucji. 4. Tzw. koabitacja prezydenta i rządu z różnych opcji politycznych nie jest niczym nadzwyczajnym. Francuzi to przerabiali już w latach 80. (i stąd nazwa), a przecież prezydent francuski jest silniejszy od naszego. Przy odpowiednim poczuciu zdrowego rozsądku niczym to państwu nie grozi (vide – koabitacja Kwaśniewskiego z Buzkiem, czy Marcinkiewiczem). Znowu – to wina konkretnych polityków, a nie ustawy zasadniczej. 5. Reasumując. Nawet jakby się udało tak znowelizować art. 126, 133 i 146, w zakresie odnoszącym się do polityki zagranicznej, że stałyby się one czystą „łopatologią” i jakakolwiek rozbieżna wykładnie nie byłaby możliwa, to – przy złej woli polityków – prawie każdy inny artykuł ustawy zasadniczej odnoszący się do relacji rząd – prezydent mógłby być źródłem konfliktów. Problem nie jest w konstytucji, tylko w niskiej kulturze politycznej elit, a przede wszystkim w tym, że nasi politycy zatracili zdolność rozmowy ze sobą (co widać w dowolnym programie publicystycznym w TV, polegającym na „dyskusji”).
  2. Konstytucja

    W linku od Jarpena zlikwiduj na końcu przecinek. A problemy będą zawsze, nawet jeżeli się da politykom pogrzebać w konstytucji. Jeszcze nikt, nigdzie nie napisał idealnej konstytucji. Ta nie jest taka zła na tle innych. A stałość prawa jest także istotną wartością.
  3. Konstytucja

    Drogi Jarpenie, z podanego przez Ciebie linku nie wynika nic co by przeczyło mojej tezie, oprócz wzmianki, że pierwotnie ustalono, że „ prezydent nie będzie stał na czele władzy wykonawczej”. Dziś też nie stoi na czele władzy wykonawczej, tylko jest – przynajmniej formalnie – jej częścią (art. 10). Tak naprawdę aktualna władza prezydenta jest raczej z zakresu arbitrażu politycznego, ale to już temat na inną dyskusję. Jeszcze o wątku „wzmocnienia prezydentury dla Kwaśniewskiego”. L. Garlicki, „Polskie prawo konstytucyjne”, Warszawa 2007, s. 24 – „Poważnie ostudziło to (wybór Kwaśniewskiego, przyp. moje - BW ) entuzjazm SLD dla słabej prezydentury, ale było już za późno dla dokonania istotniejszych zmian”. „Ostudziło”, ale „było za późno”, a załóżmy, że taki autorytet jak Garlicki coś nieco na ten temat wie. Co do tego czy PSL lub UW były lewicowe kłócić się nie będę. Moim zdaniem nie, ale np. Korwinowi-Mikke wszystko kojarzy się z lewicą. Zresztą dyskutując w tym duchu możemy uznać, że w SLD zawsze było silne liberalne skrzydło z przewodniczącym Komisji Konstytucyjnej – Kwaśniewskim na czele, a są tacy, którzy uważają, że cała SLD dawno przestała być jakąkolwiek lewicą. Z tego co w tej chwili pamiętam projekty konstytucji zbierali w książkach np. M. Kallas (z lat 1989-1991) i R. Chruściak (z lat 1993-1997). Zatem tzw. AWS-owski projekt powinien być w tej drugiej. Ja czytałem go w wersji gazetowej (chyba z „Tygodnika Solidarność”). Co do negatywnych „odróżników” konstytucji to jeszcze raz podkreślam, że na tle wielu innych konstytucji wstydzić się niczego nie musimy. Każda konstytucja na świecie ma takowe „odróżniki”. Droga Dziongo, taka mieszanka systemów nosi często nazwę „zracjonalizowanego systemu parlamentarno-gabinetowego” i jest rozwiązaniem dosyć powszechne stosowanym w Europie (występowała chociażby w małej konstytucji z 1992 r.). Przy tym nasz system w istocie swojej jest bardzo zbliżony do modelowej wersji parlamentarno-gabinetowej, a jeżeli w ogóle jest racjonalizacja to minimalna. A tak generalnie – nie szukajcie naprawy w zmianie konstytucji, trzeba zmieniać polityków.
  4. Konstytucja

    1. Nie da się napisać konstytucji jednoznacznej i wyczerpującej. Olbrzymia część konstytucji na świecie jest o wiele mniej dokładna niż polska. Po przeczytaniu takiej np. konstytucji amerykańskiej można zakrzyknąć wielkim głosem „Boże, jak to wszystko może działać w praktyce!”. A jakoś działa, już od ponad 200 lat. 2. Obecny ustrój Polski można różnie oceniać, w zależności od poglądów politycznych, ale nie jest on niczym kuriozalnym. Można go zakwalifikować jako typowy parlamentarno-gabinetowy, z niewielkimi zapożyczeniami z kanclerskiego (konstruktywne wotum nieufności w stosunku do rządu) i parlamentarno-prezydenckiego (prerogatywy prezydenckie z art. 144 konstytucji). Nic nowego pod słońcem. 3. Każdy system rządów to konstytucja + praktyka polityczna. U nas praktyka i kultura polityczna jest fatalna, ale to nie wina konstytucji. Zwracam uwagę, że w czasach Kwaśniewskiego - niezależnie jak go kto ocenia jako polityka – jakoś to grało. Dziś „przyjaciele z PO i PiS” (tak mówili o sobie jeszcze w 2005 r.) wiszą sobie u gardeł, ale zaprawdę powtarzam wam – to nie wina konstytucji. 4. Konstytucja była pisana pod wpływem doświadczeń z prezydentury L. Wałęsy (mówiąc oględnie – dosyć złożonych). Uważam obecną nagonkę na Wałęsę za rzecz fatalną i niesmaczną, ale przyznać należy obiektywnie, że prezydentem za dobrym i za bardzo przejmującym się prawem ci on nie był. Motto przewodnie dla „ojców konstytucji” było zatem jedno – osłabiamy instytucję głowy państwa. W konsekwencji - prezydent ma dziś o wiele słabszą pozycję niż w małej konstytucji z 1992 r. Prezydentura Kwaśniewskiego, wbrew temu co sądzicie, nic tu nie zmieniła, bo chociażby głupio po jego wyborze było się już wycofywać z przyjętych przed grudniem 1995 r. „parlamentarno-gabinetowych” założeń projektowanej konstytucji. 5. Koalicja konstytucyjna w Zgromadzeniu Narodowym obejmowała cztery partie: SLD, PSL, UW i UP, a konstytucję zatwierdził naród w referendum. Trudno zatem ustawę zasadniczą uznać za tylko lewicową. Nota bene – tzw. projekt „solidarnościowy”, główny konkurent projektu Komisji Konstytucyjnej Zgromadzenia Narodowego na pewno nie był lepszy.
  5. Wielopolski

    To jest rzeczywiście jest historia alternatywna. Ja akurat uważam, że nie ma w niej złego, choć niektórzy zżymają się na historyczne gdybanie. Wiemy jak było – źle, zadajemy pytanie – czy mogło być inaczej, czyli lepiej? Moim zdaniem tak, gdyby udało się powstrzymać nawiedzeńców. Nawet kosztem zachowania w powszechnym odczuciu odbiegającego od kanonu patriotyzmu. Czyli kosztem realizacji „branki”. Podobnie jak w Noc Listopadową - gdyby znalazł się wówczas polski oficer, który wziąłby pod komendę oddziały polskie wierne Konstantemu i rozpędził w cztery wiatry zapaleńców, którzy nie widzieli dalej niż końce swoich karabinów, to może za patriotę uznany nie byłby, ale w ostatecznym rozrachunku przysłużyłby się Polsce. Wielopolski nie był chodzącym ideałem. Można wymieniać jego wady – od tej, że był gburowaty z natury do tej, że w zakresie polityki rolnej błędnie krążył wokół pomysłów ewolucyjnych. Anno Domini 1863 jego program był jednak jedynym realnym. Ostatecznie, nawet gdyby nie przywrócono konstytucji z 1815 r., to nawet stan określony Statutem Organicznym (rzeczywiście realizowanym) byłby lepszy niż to co się stało. Wszyscy zgodzimy się, że niepodległość jest lepsza od protektoratu. Ale jak to już często bywało „lepsze jest niekiedy wrogiem dobrego”. „Lepsze” było wówczas nieosiągalne, „dobre” zaprzepaściliśmy przez własną głupotę. To, że w Polsce zawsze znajdą się tacy, którzy nie chcą czekać i chętnie daliby się zabić, to wszyscy wiemy, ale rolą elit jest prawidłowa ocena sytuacji. Nikt nie będzie podważał sensu przelewania krwi w 1806-1807 czy w Powstaniu Wielkopolskim, ale w 1863 r. emocje trzeba było tonować, bo taki był interes Polski. A zatem Wielopolskiemu jakiś mały pomniczek się należy.
  6. Nazewnictwo w SS

    Jeżeli dobrze kojarzę (to już było ze 100-lat temu jak czytałem "Niemców") o Willim wiadomo tyle, że "pracował" w okupowanej Norwegii. Czyli raczej nie Waffen-SS, co by go wykluczało z grona żołnierzy.
  7. Nazewnictwo w SS

    Zgadzam się z Vissegerdem, że Willi Sonnenbruch nie zasługuje na miano żołnierza. Ewentualnie w stosunku do Waffen-SS to miano może być stosowane (nie wnikam tu w ocenę tych formacji, skądinąd zróżnicowanych np. etnicznie). [ Dodano: 2008-11-13, 11:06 ] Podejrzewam jednak - jeżeli był to sprawdzian z polskiego - że nauczyciel nie będzie za bardzo wdawał się w subtelności rozróżnienia pomiędzy hitlerowcami w mundurach. Mam przynajmniej taką nadzieję. :wink:
  8. Wielopolski

    To, że wśród części elit rosyjskich silne były nastroje polakożercze, to jasne. W tym okresie jednak zaczął dominować kurs liberalny, uosabiany przez Aleksandra II i w. ks. Konstantego. Rolą kierujących sprawami polskimi powinno być wykorzystanie – dla dobra Polski – koniunktury, a nie dostarczenie amunicji tym z Rosjan, którzy chcieli nas dobić. O tym, że nawet po nieszczęsnym wybuchu powstania sprawy w Moskwie i w Warszawie jeszcze się wahały, świadczy projekt amnestii wysłany przez Konstantego do Petersburga i jej ogłoszenie 12 kwietnia 1863 r. Na to Rząd Narodowy odpowiedział dumnie i jednoznacznie „precz z carskimi łaskami (…) oręż jedynie nasz spór z Moskwą rozstrzygnie” (L. Mażewski, „Powstańczy szantaż”, s. 68). No to carskiej łaski nie było, tylko Wieszatiel. Cytując Jana Tomaszewskiego – „to już nie błąd to wielbłąd”.
  9. Myślę, że dla pełnego obrazu rzeczy i spraw warto pamiętać o stopniowości ówczesnych zmian. Trochę to było podobne do odzyskania niepodległości 90 lat temu. Wszyscy kojarzymy to z listopadem 1918 r., a tak naprawdę był to proces, trwający gdzieś od 1915 r. (Niemcy w Warszawie) do 1921/22 r. Podobnie było z 1989 r., to był punkt(y) w ciągu wielu wydarzeń: 1. Dosyć wcześnie zaczęły się pojawiać instytucje i rozwiązania z „innej bajki”, tzn. takie, których istnienie realny socjalizm w wersji radzieckiej co do istoty kwestionował: a) sądowa kontrola decyzji administracyjnych (NSA), to jeszcze właściwie zasługa Gierka (1980 r.), B) Trybunał Konstytucyjny (1982, a właściwie 1985), c) Trybunał Stanu (1982), d) dwóch kandydatów na jedno miejsce, aczkolwiek w nadal niedemokratycznych wyborach sejmowych (1985), e) amnestia i jedyny kraj socjalistyczny praktycznie bez więźniów politycznych – to 1986, f) Rzecznik Praw Obywatelskich (1987). 2. Cenzura w sposób bezprecedensowy zelżała w 1987. (Już wcześniej w PRL mechanizm kontroli prasy był najbardziej liberalny w „demoludach”, ale 87 r. przyniósł prawie swobodę publikacji – w szczególności odnoszących się do historii). Na przykład „Konfrontacje” to już właściwie legalna gazeta opozycyjna. Oczywiście i taka np. „Polityka” nadal robiła swoje w dziedzinie poszerzania zakresu zdrowego rozsądku. 3. W tym okresie czasu zaczęto też mówić o „drugim etapie reformy”, tego też (m.in.) dotyczyło nieudane – z punktu widzenia władz – referendum w 1987 r. Tak naprawdę zawierało ono pytanie o zgodę na reformę nieco podobną do „balcerowiczowskiej” – o „trudny dwu-trzyletni okres szybkich zmian”. Prawie expressis verbis chciano wprowadzać „gospodarkę rynkową” (stosowany i później w III RP eufemizm „kapitalistycznej”). 4. Całkowita wolność gospodarcza, paszporty w domu, pierwsze decyzje motywowane ekonomicznie, acz kontrowersyjne (Stocznia Gdańska) – to już rząd Rakowskiego. 5. Pierwsza wyraźna oferta do opozycji „solidarnościowej” to Rada Konsultacyjna przy Przewodniczącym Rady Państwa, czyli sporo przed 1989 r. Super wyraźna oferta – to Kiszczak w 1988. 6. „Okrągły stół” i negocjacje „wokół-okrągłostołowe” to przecież niezły kawał czasu. Z punktu widzenia zmęczonego społeczeństwa to wszystko nakładało się na siebie, stąd być może nie zdawano sobie do końca sprawy, który moment jest przełomowy i kończy pewien ustrój (wybory 4 czerwca, rząd Mazowieckiego, „grudniowa” nowelizacja konstytucji ?).
  10. Rok 1383

    Najwięcej do powiedzenia miała wdowa po Ludwiku - Elżbieta Bośniaczka. Ostatecznie losy korony Polski (Jadwiga) rozstrzygnęły się po złożonej rozgrywce pomiędzy nią a panami polskimi.
  11. Stanisław Sosabowski "Stasinek"

    Dla mnie osobiście najbardziej interesująca jest jego relacja o udziale żołnierzy Kedywu w zabójstwie Nowotki (vide - Baliszewskii, Wieczorkiewicz). Jeżeli ktoś wie coś więcej, chętnie bym posłuchał...
  12. Mieczysław Rakowski

    Może dlatego, żem sam rodem z Wielkopolski i bardziej podoba mi się wizja „Realpolitik” a nie machania szabelką na każdego i w każdych okolicznościach, postrzegam Rakowskiego raczej pozytywnie. Był przykładem próby pogodzenia polskiego patriotyzmu, tudzież lewicowych poglądów z twardą rzeczywistością, w której się z mocy wyroku historii znaleźliśmy. Tak czy inaczej, niech spoczywa w spokoju…
  13. Zabór niemiecki

    Na terenie GG język polski był traktowany jako oficjalny (oczywiście za niemieckim) i mowy o jakimkolwiek zakazie nie było. Przepisy prawne, obwieszczenia, napisy w miejscach publicznych były co do zasady w dwóch językach (z niemieckim na bardziej eksponowanym miejscu). Ukazywała się polskojęzyczna prasa itp. Na banknotach "młynarkach" napisy były tylko w języku polskim. Na "ziemiach wcielonych" konsekwentnie rugowano język polski z miejsc publicznych. Oczywiście w realnej sytuacji wiele zależało od konkretnych ludzi. Nadgorliwcy potrafili wyrzucić Polaków z trolejbusu za używanie polskiej mowy (taki przypadek miał miejsce w mojej rodzinie) i w innych sytuacjach nawet na zebraniach oficjalnych organizacji niemieckich polski język się pojawiał.
  14. Ucieczka z Sobiboru

    Historia relacji polsko-żydowskich to – licząc od Ibrahima ibn Jakuba – około 1000 lat. W tym czasie zdarzyło się wiele faktów, o które obie strony mogą mieć do siebie pretensje. W obliczu jednak ogromu i bezprecedensowości zbrodni niemieckich wobec Żydów wszelkie żale ze strony polskiej powinny ustąpić. Zrozumieli to nawet niektórzy endecy – i chwała im za to. Aby wyjaśnić do końca swoje stanowisko. Jak zapewne większość forumowiczów się orientuje, przynajmniej część środowisk żydowskich w USA i Izraelu ma skrajnie odmienną od naszej wizję AK. Postrzegają ją jako prawicową, nacjonalistyczną, niemal para-faszystowską organizację, której się za bardzo z Niemcami nie chciało walczyć (i stała „z bronią u nogi”), natomiast chętnie oddawała się polowaniom na Żydów. Z TAKIM OBRAZEM AK WALCZYŁEM I BĘDĘ WALCZYŁ DOPÓKI STARCZY MI SIŁ I OCHOTY. Natomiast nie oznacza to, że sądzę, iż powinniśmy poprzestawać tylko na pisaniu hagiografii. „Ciężko o tym wspominać, ale przemilczać nie wolno. Historia oddaje sprawiedliwość wszystkim lub nikomu” (P. Jasienica). W związku z tym uważam, że: 1. AK w stosunku do swojej siły i możliwości organizacyjnych zrobiła dla ratowania Żydów zbyt mało i zbyt późno. Drogi Albinosie, jest faktem, że lasy wiosną 1942 r. były jeszcze puste, a ograniczenie bieżącej walki zbrojnej było decyzją dosyć racjonalną. Czyż jednak już na pierwsze wieści o postępowaniu Niemców wobec Żydów na wschodzie latem 1941, nie powinniśmy przystąpić do odpowiednich przygotowań ratunkowych? Możliwości przynajmniej tworzenia baz schronienia w lasach były już wówczas. Wysadzenia torów do Treblinki podczas „wielkiej deportacji” – również. Odnośnie do szmalcowników – wyobraź sobie jaki skutek propagandowy dałoby „rozwalenie” kilku łotrów z tłumu kłębiącego się przed gettem i zarabiającego na ludzkim nieszczęściu już w 1942 r.? Dlaczego (skądinąd niezbyt chyba przemyślanej) akcji bojkotu kin, nie towarzyszyła – na o wiele większą skalę - akcja „Tylko świnie wydają Żydów”? Zwracam też Twoją uwagę, że dziś aktualnym podśmiechiwaniom z „Małego Franka”, GL itp. często towarzyszy przekonanie, że w 1942 r. szanse rekrutacyjne GL były niewielkie także dlatego, że większość patriotycznej młodzieży była już zaangażowana w działalność konspiracyjną (piszę z pamięci, ale tak chyba sądzi Wieczorkiewicz „Historia polityczna Polski 1935-1945” i Gontarczyk „Polska Partia Robotnicza - droga do władzy”). Ja, jako Polak nie mogę nie zadać pytania – gdzie była do cholery ta patriotyczna młodzież – gdy latem 1942 do gazu jechały setki tysięcy ludzi, wcale nie tak bronionymi torami kolejowymi, na oczach tysięcy świadków? 2. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że miały miejsce przypadki mordowania Żydów także przez oddziały AK. Co oczywiście nie oznacza – moim zdaniem – jakiejkolwiek zaplanowanej i zorganizowanej akcji eksterminacyjnej dokonanej z woli dowództwa AK. Te – jeżeli już - winne było raczej zaniechaniu i brakowi odpowiedniego nadzoru, tudzież propagandy „pro-ratunkowej”. Wszystkie przypadki potencjalnych mordów powinny zostać sumiennie zbadane (przynajmniej z takim zaangażowaniem jak zbrodnie stalinowskie) przez odpowiednie polskie instytucje państwowe – i jeżeli mordy rzeczywiście miały miejsce – odpowiednio i głośno napiętnowane przez naszych luminarzy państwowych.
  15. Ucieczka z Sobiboru

    Jeżeli uważasz, że rozważania Żbikowskiego (poważnego naukowca) z Żydowskiego Instytutu Historycznego (poważnej instytucji) są „goloslownym oskarżeniem i celową raczej nikczemną sugestią” i wiesz coś więcej o ww. 120 mordach, to sugeruję polemikę z tym naukowcem i tą instytucją, napisanie książki na ten temat lub ewentualnie wystąpienie w stosunku do nich na drogę sądową, jeżeli odczuwasz to jako „nikczemną” zniewagę. Jeżeli nie masz konkretnych danych – to po co używać takiego języka? Ja przyjmuję te dane za prawdopodobne, biorąc pod uwagę powagę instytucji – choć, jak już wyżej mówiłem, materia w moim przekonaniu jest niezwykle złożona. Zadaniem AK jako zbrojnego ramienia Państwa Podziemnego była troska o wszystkich obywateli RP. W sytuacji, gdy jedna grupa z nich wyrokiem niemieckich szaleńców została jako całość skazana na śmierć, obowiązkiem AK była pomoc. Tworzenie odrębnych oddziałów z Żydów (jeżeli już tak strasznie obawiano się ich włączać bezpośrednio do struktur podziemia), organizacja baz schronienia dla nich w lasach, zrywanie linii kolejowych, po których szły transporty do gazu, opracowywanie szlaków przerzutu z gett, a może i z kraju, może atak na Sobibór (był tak położony, że aż się prosiło o jakąś akcję dywersyjno-partyzancką), rozstrzeliwanie szmalcowników (nie od połowy 1943 r., kiedy już właściwie było po wszystkim, ale już w 1941-1942 roku), prowadzenie odpowiedniej propagandy na wielką skalę, kontrującą antyżydowską agitację niemiecką. Tego wszystkiego właściwie nie było. Owszem mieliśmy szlachetnych i wspaniałych ludzi z Żegoty, kilka – raczej symbolicznych – prób pomocy powstaniu w getcie. Biorąc pod uwagę to co się działo, mord na milionach niewinnych ludzi - naszych współobywateli, moja opinia jest jednoznaczna – to wszystko było za mało i za późno, biorąc pod uwagę tak przecież podkreślaną potęgę Państwa Podziemnego. A do tego dosyć jednak prawdopodobne fakty rozpraw z Żydami dokonywanych przez polską partyzantkę. Małą dla mnie pociechą jest to, że inne narody były jeszcze gorsze. Jestem Polakiem i jestem dumny z mojego narodu, także z przynoszących chwałę działań AK, ale także nie mogę milczeć, gdy uważam, że coś nam chluby nie przynosiło. A stosunek polskiego podziemia do Żydów w czasie wojny i po wojnie nie jest - moim zdaniem - najjaśniejszą kartą polskiej, skądinąd wspaniałej historii. Na temat reszty Twojego postu pozwól, że nie będę się wypowiadał, jest to skakanie „od Sasa do Lasa” z ogólnym motywem przewodnim, że Żydzi byli „be”. Na takie dictum wolę zamilczeć.
  16. Wielopolski

    Odgrzewając nieco ciekawy temat. Na stronie 311 w książce Huberta Orłowskiego, „Polnische Wirthschaft. Nowoczesny niemiecki dyskurs o Polsce” (poświęconej – jak samego tytułu wynika – głównie niemieckim stereotypom), wśród kilku niemieckich karykatur poświęconych Powstaniu Styczniowemu jest karykatura Wielopolskiego. Co jak co, ale Niemcy, a w szczególności Prusacy wiedzieli dokładnie jaką groźbę stanowi dla nich wypracowanie jakiegoś modus vivendi pomiędzy Polakami i Rosjanami. Tym większa była pruska radość z upadku planów margrabiego, który spowodowała skłonność do samozatraty samych Polaków. Moim skromnym zdaniem margrabia prowadził jedyną racjonalną politykę w tym miejscu i czasie. Korzystając z wejścia na tron nieco liberalniejszego cara, chciał poszerzyć maksymalnie zakres autonomii Królestwa. To był jedyny, realny polski „plan maksimum” na początku lat 60. XIX w. „Możliwości, jakie mogła przynieść tak pomyślna koniunktura, zaprzepaścili sami Polacy, wzniecając najbardziej bezsensowne i bezrozumne ze wszystkich powstań – styczniowe”. P. Wieczorkiewicz, „Aleksander II”, w: A. Szwarc, M. Urbański, P. Wieczorkiewicz, „Kto rządził Polską?”, Warszawa 2007, s. 530. Odnośnie branki również zgadzam się P. Wieczorkiewiczem, „Wojciech Jaruzelski”, jw., s. 726 „(…) margrabiego Aleksandra Wielopolskiego, który branką do carskiego wojska usiłował ratować kraj przed bezrozumnym powstaniem styczniowym”. Zwracam uwagę, że Finom udało wykorzystać się moment związany z panowaniem Aleksandra II (stąd pomnik w Helsinkach). Naszą narodową polityką natomiast znowu pokierował „powstańczy szantaż” (wg nazwy L. Mażewskiego), irracjonalny i nieprowadzący do niczego dobrego.
  17. Ucieczka z Sobiboru

    Drogi Widzący, chciałbym uniknąć dyskusji na temat – kto zabił więcej Żydów, AL, AK czy NSZ i czy AK była całkowicie niewinna w tej materii? Z dosyć prostej przyczyny – temat stosunku polskich oddziałów partyzanckich do Żydów czeka tak naprawdę jeszcze na swojego autora i to co dziś wiemy to jedynie fragmenty rzeczywistości i domysły, choć częściowo już przebadane przez historyków polskich i izraelskich. Olbrzymiej masy faktów jednak nigdy nie poznamy, bo i sprawcy albo już nie żyją, albo za bardzo mówić nie będą chcieli a ofiary – jak już powiedziałem - nigdy nikomu nic nie powiedzą. A. Żbikowski, „Żydzi”, Wrocław 1997, s. 266 pisze: „Do dziś potwierdzono na terenach Generalnego Gubernatorstwa ponad 120 masowych morderstw na ukrywających się w lasach Żydach, które z pewnością można przypisać polskiemu podziemiu”. Dziś – AD 2008 – być może wiadomo o większej ilości takich morderstw i ich sprawcach, ale to nadal jest zapewne tylko fragment ówczesnej rzeczywistości. Jest faktem, że wątek zagrożenia ze strony AK i NSZ (a później podziemia post-akowskiego i innego) pojawia się w istotnej części wspomnień Ocalonych. Stanowi także dosyć silny element stereotypowej wizji Polski , obecnej przynajmniej wśród części środowisk żydowskich. Pamiętam jak ja sam – sto lat temu – zjadłem zęby na jakimś angielskojęzycznym forum, próbując wyjaśnić poznanym tam ludziom z Izraela i USA, że AK to było jednak coś zasadniczo innego niż UPA, Sauguma czy Ypatingas Burys. Z dosyć umiarkowanym sukcesem. Problem sprowadza się do tego, czy Ocaleni (w tym Blatt) po prostu powielali pewne stereotypy narosłe w warunkach zagrożenia (na zasadzie skoro AK - to musi być antysemicka, skoro NSZ - to skrajnie antysemickie), czy rzeczywiście takie zagrożenie ze strony tych organizacji było realne. Sprawa jest skrajnie trudna, bo jak już pisałem – świadków często brak – a ci, którzy ocalili głowy właściwie nie byli w stanie zweryfikować kto ich napadł (przecież nic nie stało na przeszkodzie by banda rabunkowa podawała się za AK, AK za partyzantów radzieckich, partyzanci radzieccy za AK itd.). Przypuszczam, biorąc pod uwagę fakt, że każda działalność partyzancka, nawet w oddziałach o ścisłej dyscyplinie jednak demoralizuje, a pełna kontrola podwładnych w warunkach „wojny w lesie” nie jest możliwa, że i oddziały AK nie mają w pełni czystego konta wobec Żydów. Bardzo chciałbym się tu mylić, bo jako Polak przywiązany jestem do mitu „leśnych”, ale utwierdza mnie w tym przekonaniu chociażby to co napisała Krystyna Kersten np. w „Między wyzwoleniem a zniewoleniem. Polska 1944-1956”, o wątkach antysemickich w propagandzie podziemia antykomunistycznego po 1944 r., czy znana wypowiedź Grota-Roweckiego z 25 września 1941 r. „przygniatająca większość kraju jest nastawiona antysemicko”. Jedno jest pewne, i tego dotyczyła moja wypowiedź – las nie był dla Żydów miejscem bezpiecznym, a napotkanie oddziału partyzanckiego wcale nie oznaczało dla nich ocalenia. Jak już odnotowałeś, nawet oddziałom GL zdarzało się mordować Żydów, choć skądinąd w tych oddziałach mieli oni największe szanse na przetrwanie. I wreszcie niewątpliwie wielką tragedią było pominięcie Żydów – z założenia – w działalności partyzanckiej AK czy BCh.
  18. Nationalkomitee ''Freies Deutschland' - Komitet Wolne Niemcy

    Taka garstka to nie była, kierownictwo liczyło co prawda ok. 40 osób, ale pod manifestem podpisało się podobnież ponad 10.000 jeńców niemieckich (tak podawał E. Guz, „Przegląd” 29/2004). Nie weryfikowałem jednak tej liczby w innych źródłach. Osobiście unikałbym też stygmatyzowania „zdrajcy, kombinatorzy itp.”, to nigdy nie służy dyskusji. Opinię swoją można przedstawić w bardziej "opisowy" sposób i niekoniecznie otwierając temat. Ad rem. Z tego co wiem działalność Nationalkomitee Freies Deutschland koncentrowała się głównie na działaniach propagandowych. Co ciekawe, choć postrzegana – z oczywistych względów jako komunistyczna – organizacja ta odwoływała się także do tradycyjnej symboliki, np. do cesarskiego sztandaru (również informacja nie zweryfikowana w różnych źródłach). Słyszałem natomiast o próbie podobnej do wrocławskiej podjętej podczas oblężenia Królewca. "Pod koniec marca dwukrotnie wtargnęły w głąb umocnień królewieckich, raz z powodzeniem, drugi raz bez sukcesu, grupy antyfaszystowskich oddziałów niemieckich, podlegających komunistycznej organizacji Wolne Niemcy". J. Jasiński, "Historia Królewca", Olsztyn 1994, s. 260.
  19. Gdzie i kiedy zaczęła się II wojna światowa?

    Tak nawiasem mówiąc, to nie jest zła pozycja, ale zrobienie z węgierskiego admirała/regenta faszysty to lekkie przegięcie Inna sprawa, że ongiś termin ten był nagminnie nadużywany. Np. Ochmański w swojej historii Litwy pisał "faszyzacja Litwy" o okresie rządów Smetony.
  20. Królestwo Polskie - autonomia, ale czy trwała?

    Odpowiedź znajdziesz w losach Wielkiego Księstwa Finlandzkiego. Przy wszelkich zakusach rosyjskich na ograniczenie autonomii, status - nieco zbliżony do statusu Królestwa Polskiego - został właściwie utrzymany aż do końca caratu. [ Dodano: 2008-11-07, 14:52 ] Uzupełniając trochę swoją wypowiedź. Uważam, ze autonomia Królestwa (zresztą należy się zastanowić czy słowo autonomia jest tu najlepsze, być może to była raczej forma federacji), przetrwałaby do I wojny światowej, o ile Polakom nie udałoby się wcześniej wybić na niepodległość (np. podczas wojny krymskiej czy japońskiej), albo poszerzyć zakres owej autonomii (także terytorialnie – np. we współdziałaniu z Rosjanami, a kosztem Niemiec). Oczywiście współistnienie polsko-rosyjskie miałoby okresy lepsze (Aleksander II) i gorsze (Mikołaj I), zakusy na ograniczenie autonomii by się zapewne pojawiały, ale przykład Finlandii dobitnie świadczy, że bez bezsensownego Powstania Listopadowego i ultra-bezsensownego Powstania Styczniowego Królestwo Polskie na pewno by przetrwało - mniej więcej w kształcie określonym w 1815 r. Co znaczyłby wiek rządzenia Królestwem przez takich Druckich-Lubeckich, ech można tylko pomarzyć... Na pewno punkt wyjścia w 1918 r. byłby diametralnie inny. Zapominamy często o jednej ważnej rzeczy. Status Królestwa był gwarantowany przez kongres wiedeński, który dosyć istotnie związywał ręce caratowi. Powstanie ręce te rozwiązywało, przy poklasku istotnej części Europy.
  21. Ucieczka z Sobiboru

    Wzmiankowana wyżej książka Blatta jest niewątpliwie jedną z najważniejszych lektur dotyczących Holocaustu na ziemiach polskich. Odnośnie do możliwości przetrwania po ucieczce np. na jej s. 136: "Las również nie oferował pewnego bezpieczeństwa, włóczyły się różne grupy partyzantów i bandytów udających partyzantów, rabując kogo się tylko dało. W lasach można było spotkać wiele grup komunistów i antykomunistów walczących z hitlerowcami, jak i między sobą. (...) Chociaż politycznie dużo ich różniło, to miały, z małymi wyjątkami wspólną cechę, rabowali i mordowali napotkanych po drodze Żydów". Charakterystyczna jest również rozmowa Blatta z żołnierzem Armii Krajowej (s. 164-165). Ostre słowa, może zbyt ostre, a na pewno niepasujące do wyidealizowanego obrazu „polskich leśnych”. Oddają jednak doskonale żydowski punkt widzenia. Uciekinierom od Zagłady było wszystko jedno kto na nich poluje (AK, NSZ, GL, BCh czy bandy rabunkowe), ważne było to, że las nie był bezpieczny, a spotkanie uzbrojonych ludzi było zapowiedzią kłopotów, a nie gwarancją bezpieczeństwa. Przy czym możliwość prawidłowej identyfikacji z jaką formacją mają do czynienia była raczej niewielka, przy czym istotna część ukrywających się Żydów już nic nikomu po takim spotkaniu nie mogła powiedzieć … Z innej materii - odnośnie do samej ucieczki. Czy nie uważacie za dyskusyjną moralnie postawę głównego organizatora (Saszy Peczerskiego), opisaną przez Blatta na s. 135, czyli zabranie większości broni, części pieniędzy pod pozorem rekonesansu i pozostawienie reszty uciekinierów swojemu losowi? Z jednej strony było to niewątpliwie racjonalne, bo mała grupa z bronią miała większe szanse trafić np. do radzieckich partyzantów niż cała gromada uciekinierów. Z drugiej – było to niewątpliwe oszustwo. Z trzeciej – bez Saszy i jego energii zapewne żadna ucieczka nie byłaby możliwa, zatem każdy uciekinier i tak zawdzięczał mu przynajmniej cień szansy na ocalenie. Czy zresztą ocena postawy Saszy ma w ogóle sens, bo „jakże oceniać ludzi w sytuacjach z gruntu nieludzkich?” (P. Kuncewicz, „Goj patrzy na Żyda”, Warszawa 2000, s. 309).
  22. Gdzie i kiedy zaczęła się II wojna światowa?

    Z ciekawostek. W "Systemach politycznych Ukrainy" E. Wiszki, Toruń 2007, na s. 131 stoi: "Karpacka Ukraina była zatem pierwszym państwem, które podjęło walkę z faszystowskim agresorem, sprzeciwiło się woli Hitlera". Chodzi oczywiście o wydarzenia z marca 1939 r. kiedy Karpacka Sicz broniła się przed wojskami węgierskimi. Jak widać są i takie pomysły zabrania Polsce "palmy pierwszeństwa", skądinąd dosyć kuriozalne. Jak to wszystko zależy od punktu widzenia...
  23. Rasizm w Stanach Zjednoczonych

    Zadanłem kiedyś takie pytanie bardzo wykształconemu i bardzo politycznie poprawnemu Amerykaninowi. Odpowiedział mniej więcej tak: "Wyobraź sobie, że do dobrej, białej dzielnicy wprowadzi się czarna rodzina. Wszyscy będą udawali, że jest OK, dzieci będą się razem bawiły, może nawet zorganizuje się wspólną imprezę, sąsiedzi będą się do siebie radośnie uśmiechać na dzień dobry. Ale ceny nieruchomości w okolicy nieco spadną". Czyli - na pozór polityczna poprawność, pod spodem... Myślę, że całkowite wyeliminowanie raka rasizmu w Stanach to kwestia jeszcze co najmniej kilkudziesięciu lat. Inna sprawa, że USA od lat 60. rzeczywiście dokonały GIGANTYCZNEGO postępu.
  24. Myślę, że dominującym uczuciem nie była nadzieja na lepszą przyszłość, ale potworne zmęczenie społeczeństwa. Ludzie już mieli dosyć „ciekawych czasów”. Żadna ze stron konfliktu nie była w stanie porwać tłumów. Że władza - to jasne, ale wbrew temu co się przewija w aktualnej propagandzie – także Solidarność. Strajki w 1988 r. wypadły żałośnie. Ostatecznie mając do wyboru dotychczasową władzę i Solidarność społeczeństwo 4 czerwca 1989 r. w sposób naturalny postawiło na bardziej obiecującą opcję. Ale do powszechnego entuzjazmu było daleko.
  25. Rzeź Pragi 4 listopad 1794 r.

    To raczej nie Wielka Smuta a wydarzenia sprzed paru miesięcy miały wpływ na zachowanie Rosjan. Jak już pisał Jasienica, piechota rosyjska pod Maciejowicami szła do ataku z okrzykiem "Za Warszawu! Pomnisz Warszawu?". Myślę, że motywacja Rosjan była podobna podczas rzezi Pragi - tzn. chęć rewanżu za rzeczywiste (np. wymordowanie jeńców rosyjskich przez tłum) i domniemane okrucieństwo powstańców warszawskich wobec Rosjan na Wielkanoc 1794. Poza tym niewątpliwe znaczenie miał czynnik "wojny psychologicznej", okrucieństwo wobec mieszkańców Pragi miało doprowadzić do załamania morale Polaków, co się zresztą sprawdziło.
×

Powiadomienie o plikach cookie

Przed wyrażeniem zgody na Warunki użytkowania forum koniecznie zapoznaj się z naszą Polityka prywatności. Jej akceptacja jest dobrowolna, ale niezbędna do dalszego korzystania z forum.