Skocz do zawartości

Bruno Wątpliwy

Moderator
  • Zawartość

    5,681
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

Zawartość dodana przez Bruno Wątpliwy

  1. Blondynka w Gotenhafen

    To ja dorzucę jeszcze jedną ciekawostkę. Nie znam żadnego filmu z okresu drugiej wojny światowej (a i wcześniejszego), na którym byłby kaszubski Garcz (i jezioro Łapalickie). A tu jest: https://www.youtube.com/watch?v=RGX4-kWyzqg (mniej więcej od 3:36) Skądinąd, niesamowity surrealizm - radosna, studencka wycieczka na Kaszuby w apogeum wojny... I żeby było jeszcze ciekawiej, to stacja/przystanek w Garczu zagrała także w sympatyczniejszych czasach - w "Podróży za jeden uśmiech". http://motyw-kolejowy.blogspot.com/2015/04/podroz-za-jeden-usmiech-1972.html
  2. Blondynka w Gotenhafen

    Kolońska filmoteka http://www.weltfilmerbe.de/ udostępniła szereg nowych filmów (wygodniej je pewnie szukać na kanale https://www.youtube.com/user/rhineflow). Także z tytułową blondynką. Nie angażuję się nadmiernie i nie podaję szczegółowych linków, bo mam wrażenie, iż tylko ja na forum fascynuję się tymi unikalnymi, prywatnymi filmami, "z drugiej strony drugo-wojennej barykady". W każdym razie, chcący bez trudu je znajdą. Jest na nich zimowy Gdańsk (m.in. Lasy Oliwskie), plaża sopocka, wycieczka po "Prusach Zachodnich", czyli Pomorzu Gdańskim i Powiślu, kopanie okopów w 1944. Ale jest także Szczecin i - ciekawostka - pomnik Sediny. Do tego sporo ciekawych filmów z początku kampanii - ale są także zdjęcia zimowe - przeciwko ZSRR (np. ujęcia Lwowa). Jak mi się wydaje - "radzieckie" filmy Wilhelma (Wernera?) Krönenberga są oznaczone (kro). Są też filmy innego autora - Gerda Brügelmanna (brue). Ciekawostka - na kadrach tych pojawiają się także żołnierze słowaccy i włoscy bersalierzy. Oraz litewscy powstańcy. I memento - na jednym z filmów są ujęcia lwowskich Żydów z opaskami...
  3. AK kontra GL

    Nie chce mi się przesadnie wdawać w tą dyskusję, bo niejako często z góry wiem, kto i co powie. Tylko w formie ciekawostki zwrócę uwagę, że powyższy argument jest dosyć wątły. Nie wspomnę już o Volksliście, ale np. Polacy masowo nabywali obywatelstwo litewskie (na okupowanych przez Litwę w 1939 r. obszarach Wileńszczyzny). Z wyjątkiem tych, którym Litwini nie chcieli dać takiego obywatelstwa (uchodźcom z innych obszarów Polski). Raczej starano się o to obywatelstwo, niż broniono się przed nim. A problem obywatelstwa generalnie na kresach "załatwiła" decyzja Rady Najwyższej ZSRR o nadaniu ludności tych obszarów obywatelstwa radzieckiego (z listopada 1939 r.). Bynajmniej, nie tylko przyszłym funkcjonariuszom PPR. "Paszportyzacja" z lat 1939-1940 przebiegła dosyć gładko, bez masowego oporu, choć pewnie i bez większej radości (przynajmniej ze strony istotnej części etnicznych Polaków). Zatem, zjawisko posiadania obcego obywatelstwa przez Polaków było w czasie drugiej wojny masowe. Idące w miliony. Stosując zatem wykładnię autora powyższych słów, Polska pozbawiła obywatelstwa miliony etnicznych Polaków. Zyskała za to miliony szpiegów. Bo przecież wiadomo, że ten kto został "pozbawiony obywatelstwa" i działa na terenie Polski, to automatycznie szpieg. Argument o tym, że z konstytucji marcowej wynika, iż nie wolno łamać konstytucji kwietniowej, której geneza wiązała się właśnie z m.in. z wielokrotnym złamaniem art. 125 marcowej - przez litość pominę. O konstytucji kwietniowej mamy odrębny temat. Argument jest zresztą obosieczny, bo idąc tym tokiem rozumowania można uznać, że przecież obywatele nie mieli też prawa "wybierania sobie" i oceniania prawidłowości np. ustawy o systemie rad narodowych z 1944 r., czy małej konstytucji z 1947 roku. Uważam, że jest oczywiste, iż KRN itd. nie miała legitymizacji do tego, aby oceniać legalność prawa (w tym konstytucji). Ale nie wynika z tego wniosek o legalności konstytucji kwietniowej, czy o w pełni właściwej legitymizacji władz opartych o postanowienia tej konstytucji. Co zresztą doskonale wykorzystała propagandowo PPR, KRN, PKWN itd. O tym zresztą mamy też odrębny temat.
  4. Elektrownie wiatrowe w Polsce (historia).

    Ze "Domem Śląskim" związane są różne ciekawostki. Chociażby związane z konkurencją z sąsiadującą o miedzę "Riesenbaude" ("Obří bouda"). Teraz, aby nie mnożyć tematów, chciałbym w tym miejscu zapytać o inną formę wykorzystania wiatru. Rotorowce - czyli statki napędzane siłą wiatru. Za pomocą tzw. rotoru Flettnera. Chyba pierwszym takim statkiem był niemiecki "Buckau" (wodowany w 1920 r., przerobiony na rotorowiec w 1924). Jego dziewicza, handlowa, rotorowa podróż wyglądała raczej smętnie (za to zaczęła się w Gdańsku). Zob. http://content.time.com/time/magazine/article/0,9171,719974,00.html Cała jego kariera zresztą też nie trwała długo. Drugim rotorowcem była (również niemiecka) - "Barbara". I moje pytanie - czy przed wojną były w Polsce pomysły zastosowania tego rodzaju napędu? Uparcie przychodzi mi na myśl, że w polskiej flocie handlowej, przedwojennej, czy krótko powojennej był jakiś rotorowiec, czy - były rotorowiec. Nie wiem, skąd to uparte skojarzenie, bo wydaje mi się błędne. Mamy ciekawe doświadczenia w projektowaniu i budowie żaglowców (w tym z ciekawym ożaglowaniem - zob. "Oceania" i niedoszły "Gwarek"), ale to już czasy dużo późniejsze - PRL i III RP. I oczywiście inżyniera Zygmunta Chorenia. Zatem, jak to ze statkami rotorowcami było? A może coś mi się pomyliło i był to raczej polski, rotorowy samolot?
  5. Najlepszy skecz

    Jestem po lekturze: A. Klim, Jak w kabarecie. Obrazki z życia PRL, Warszawa 2016. Przypomniała mi ona skecz (o ile to słowo jest tu właściwe) Laskowika z programu telewizyjnego z czasów PRL (jeden z odcinków cyklu "Muzyka małego ekranu" z - bodajże - 1978 roku). Przykład, jak za pomocą minimalnych środków można stworzyć dzieło genialne. Laskowik, odgrywający rolę reportera, prowadzi wywiad z zespołem Dream Express (belgijski, złożony przede wszystkim z dziewczyn o nieco egzotycznej - indonezyjskiej - urodzie, oczywiście nie znających ni w ząb języka polskiego). Laskowik prosi, aby na wszystkie pytania odpowiadać - yes. I rezultat: "-Dobry wieczór! -Yes. -Podoba wam się w Polsce? -Yes. -Chodziliście po sklepach? -Yes. -Wszystko yes? -Yes". Cytowane z: ibidem, s. 69 (ibidem, w przypisie 47 pierwotne źródło: K. Jaślar, Kabaret Tey. Teksty, wspomnienia, pomówienia, Poznań 1992, s. 108). Uwaga (Bruno W.): po odsłuchaniu tego skeczu (link do niego na końcu hasła w Wikipedii: https://pl.wikipedia.org/wiki/Dream_Express), można zauważyć, że rozmowa wyglądała nieco inaczej niż w ww. cytacie (Laskowik np. pytał: czy Poznań się artystom podoba?), ale sens dowcipu i jego błyskotliwość była taka sama.
  6. Wojna Krążownicza na oceanach

    Właśnie jestem po lekturze: Felix von Luckner, Diabeł Morski. Przygody mojego życia, Wyd. Finna 2010. I muszę przyznać, że drewniane szoty "Kormorana" nieco bledną wobec faktu wysłania żaglowca w charakterze krążownika pomocniczego. Zob.: https://pl.wikipedia.org/wiki/SMS_Seeadler_(1878)
  7. Wyjazdy zagraniczne w czasach PRL

    Przejrzałem pobieżnie akty wykonawcze do ustawy dewizowej z dnia 28 marca 1952 r. i … nadal reguły rządzące sprzedażą dewiz obywatelom w okresie Gomułki (przynajmniej "wczesnego" i "środkowego") są dla mnie pewną tajemnicą. Nie widzę aktu wykonawczego, który tą materię by regulował. Wydaje mi się (ale tylko wydaje), że należy się kierować ogólną dyspozycją z art. 10 ust. 1 pkt 2 tejże ustawy, czyli decyzja była w gestii Ministra Finansów. Zatem, przypuszczam, że w omawianym przypadku grupa (w tym Rolicki) nie uzyskała odpowiedniego zezwolenia na kupno dewiz po oficjalnym kursie od państwa. Być może wynikało to z faktu, że wyjazd był zorganizowany i władze uznały, iż skoro wikt i mieszkanie za granicą jest studentom zapewnione, to o rozrywki niech się już martwią sami uczestnicy imprezy.
  8. Coraz częściej spotykam się z opiniami młodych ludzi, że przed 4 czerwca 1989 r. nie można było wyjeżdżać z kraju. Przynajmniej na zachód. Wyjazdy i turystyka w tym kierunku rozpoczęły się dopiero po przełomie. A jak było naprawdę?
  9. Afryka - podział kolonialny

    To praca, albo syzyfowa i wymagająca dużej wiedzy, tudzież umiejętności analitycznych z zakresu ekonomii, albo z góry skazana na pewne uproszczenia, wynikające z posługiwania się dochodem narodowym per capita, jako zasadniczym wskaźnikiem. Swoją drogą - sam jestem ciekawy. Jak znajdę coś sensownego, to zapodam.
  10. Afryka - podział kolonialny

    Swoje zdanie już przedstawiłem - wydaje mi się po prostu, że każdy przypadek należy rozpatrywać indywidualnie, a dzisiejszy stan konkretnej (byłej) kolonii to raczej wypadkowa bardzo wielu czynników, niż efekt działania ogólnego prawa o skutkach długotrwałości "posiadania kolonialnego" (także tego - kto konkretnie posiadał). Długotrwałość może mieć pewien pozytywny wpływ (chociażby w postaci "europejskiej" infrastruktury), ale wcale nie musi. Sięgając do nieco innej beczki. Biorąc za słuszne prawo o błogosławionych skutkach długotrwałości "posiadania kolonialnego", powinniśmy przyjąć, że np. dosyć długo "posiadane" obszary tworzące dzisiejsze państwa: Mozambik (gdzie przez stulecia siedzieli Portugalczycy), Gwatemalę (Hiszpanie), czy Bangladesz (Anglicy) muszą być szczególnie kwitnące. A takowymi niekoniecznie są.
  11. Język polski w Gdańsku

    O "taradajkowaniu", czyli sympatycznym, polskim śladzie w gdańskiej niemczyźnie już była mowa: https://forum.historia.org.pl/topic/16432-karety-kolasy-czym-podróżowano-prywatnie/?page=2 Teraz inny, równie sympatyczny ślad dawnej Polski (aczkolwiek nie stricte językowy). Johannes Trojan (Mój ojciec kupiec. Opowieści i wspomnienia z dziewiętnastowiecznego Gdańska, Wyd. Słowo/obraz/terytoria 2017) wspominał, że ponad sto lat po ostatnim rozbiorze Polski, nadal w Gdańsku liczono pieniądze (chociażby czyniły to przekupki na Targu Rybnym), co prawda przeważnie po niemiecku, ale posługując się odniesieniem do dawnej, polskiej waluty (polskich groszy).
  12. W książce T. Grzybkowskiej, Gdańsk, Wrocław 2000 ma s. 61 jest fotografia strony tytułowej aktu z 1736 r.: "Nowo-Rewidowana ORDYNACYA MAGISTRATU MIASTA GDAŃSKA. Według ktorey, przedzonym złotem i srebrem HANDLUJĄCI KUPCY y CI, KTORZY ZŁOTY Y SREBRNY DROT CIĄGNĄ Y PŁASZCZĄ sprawować śię maią". Na pewno użycie języka polskiego przy publikacji tego typu aktu było czymś wyjątkowym w zasadniczo niemieckojęzycznym Gdańsku (na co zresztą zwraca uwagę autorka tej książki). Jakie reguły decydowały o oficjalnym użyciu języka polskiego w ówczesnym Gdańsku?
  13. Muzyka a wojna

    Tego chyba jeszcze nie było. Najbardziej znaną włoską pieśnią z okresu Wielkiej Wojny jest "La Leggenda del Piave" (znana także jako "La canzone del Piave"). Godna odnotowania z kilku względów: 1. Podoba mi się. 2. Wykonywana i popularna do dziś. 3. Przez kilka lat pełniła podobno funkcję hymnu Włoch (1943-1946). 4. Stanowi w sumie opis (oczywiście skrócony) włoskich działań wojskowych w czasie tej wojny. 5. Ciekawostką jest, że zgodnie z tekstem tej pieśni Włosi w 1915 roku zaczęli od obrony. "L'esercito marciava per raggiunger la frontiera, per far contro il nemico una barriera". Czyli: "Armia (włoska) maszerowała, aby osiągnąć granicę, aby stworzyć zaporę przeciwko wrogowi". (tłum. Bruno W.) 5. Korygowano nieco tekst. Na przykład - pierwotnie jeden z fragmentów (dotyczący klęski włoskiej pod Caporetto) brzmiał: "Ma in una notte triste si parlò di tradimento" Czyli: "Ale w smutną noc mówiono (mówiliśmy) o zdradzie" Zmieniono ten fragment na: "Ma in una notte triste si parlò di un fosco evento" Czyli: "Ale w smutną noc mówiono (mówiliśmy) o ponurym wydarzeniu". (tłum. Bruno W.) 6. Pieśń trafiła do literatury i kinematografii. Szczególnie zwracam uwagę na "Mały światek Don Camilla" (autor Giovannino Guareschi) i film z Fernandelem i Gino Cervi na podstawie tej książki. Zob.: https://it.wikipedia.org/wiki/La_canzone_del_Piave https://en.wikipedia.org/wiki/La_Leggenda_del_Piave https://www.youtube.com/watch?v=fhCQxa85PMI
  14. Wojna Krążownicza na oceanach

    Się kompletnie nie znam, ale podrzucam przypuszczenie, że kwestia napędu mogła być związana z (potencjalnie) małym zużyciem paliwa. Dla raidera rzecz ważna. A szoty? No cóż. Może kwestia redukcji masy, też rzecz ważna przy obładowanym statku/okręcie. także pośpiechu, oszczędności i świadomości, że nigdy ze zwykłego statku handlowego nie da się zrobić pełnowartościowego, bojowego okrętu, zatem trzeba i tak polegać na zaskoczeniu. Los "Sydney" był przecież wyłącznie efektem zaskoczenia.
  15. Patrioty i Caracale

    Jest Sukces! Taki przez duże S. To znaczy jest umowa na cztery śmigłowce S-70i Black Hawk. Słuszną linię ma nasza władza! https://www.altair.com.pl/news/view?news_id=27247 Bardziej sceptyczni mogą wszakże zapytać: 1. Jak to się ma do kompleksowej wymiany floty śmigłowców, przewidzianej w związku z kupnem Cracali? 2. Jak to się ma do licznych zapowiedzi byłego już Pana Ministra od Obrony? 3. I jak w związku z powyższym wyglądają terminy wymiany pozostałych Mi-8/17. Szczególnie w lotnictwie morskim? 4. Czy nie jest to aby "małpia wersja" (zubożona) śmigłowca Sikorsky UH-60 Black Hawk? 5. I cóż to oznacza "pilna potrzeba operacyjna" (zawężająca wybór do jednego producenta)?
  16. Wieże Bismarcka

    Przypuszczam, że jednak nie jest to oficjalnie dziś obowiązująca nazwa. Najprawdopodobniej wieża funkcjonuje pod oficjalną nazwą Wieża Wilkanowska (wymienioną np. w Wikipedii), a potocznie jest znana jako Wieża Bismarcka. Nic nadzwyczajnego, jest w Polsce trochę toponimów itp. o niezbyt patriotyczno-polskiej genezie, które nadal są potocznie stosowane, mimo że nazwa oficjalna jest inna. Zob.: https://pl.wikipedia.org/wiki/Wieża_Wilkanowska https://www.bismarcktuerme.de/ebene4/polen/gruenb_pl.html Pojęcie "Niemcy od Austriaków, czy odwrotnie" jest troszkę mylące. Co oczywiście nie oznacza, że pojęcie Austriaka w czasach gdy te wieże budowano nie istniało. Istniało, ale nie w etnicznym rozumieniu narodu. Zatem, w ówczesnych kategoriach etnicznych mogli po prostu ściągać Niemcy od Niemców. Tyle, że jedni Niemcy mieszkali w II Rzeszy, a drudzy - w Austro-Węgrzech. Przy czym ci drudzy ("austriaccy") byli w powyższej materii nieco podzieleni politycznie. Wielkoniemcy (np. Georg von Schönerer i jego następcy) wielbili Bismarcka i Rzeszę. Inni (choć często mocno eksponowali swoją niemieckość) - cenili starego Franza Josepha I (np. Karl Lueger, skądinąd prowadzący skuteczną politykę "germanizacji" Wiednia, skierowaną głównie w stosunku do licznie osiedlającym się w tym mieście Czechów). Nie trzeba przy tym wyjaśniać, że ci pierwsi budowali raczej wieże Bismarcka, drudzy raczej obiekty ku czci Franciszka Józefa. Ciekawym w tym kontekście przykładem była wieża na Śnieżniku (Kłodzkim). Zbudowana (po niemieckiej stronie) już w czasach, gdy Sadowa odchodziła w niepamięć, a Dwuprzymierze określało relacje Niemiec i Austro-Węgier. Oficjalnie nazwana była wieżą Cesarza Wilhelma (Pierwszego), czyli Kaiser-Wilhelm-Turm. Była zresztą w niej sala jego pamięci. [Na marginesie - popiersie Wilhelma I zrzucił w tej izbie pamięci w 1945 roku dowódca pierwszego posterunku granicznego na Śnieżniku Kłodzkim ppor. Z. Bakoński - zob. M. Zalewski, Polski důstojnik, "Sudety" nr 8 z 2009 r., s. 8-10]. Natomiast nietypowy kształt tej wieży (składała się z dwóch wież - wyższej i niższej) niekiedy tłumaczono tym, że jest symbolem sojuszu dwóch cesarzy (i ich państw). Zob. https://pl.wikipedia.org/wiki/Wieża_widokowa_na_Śnieżniku
  17. Otto Eduard Leopold von Bismarck-Schönhausen, "Żelazny Kanclerz"... Z pewnością nie "nasz" bohater. Jego pracę nad "polepszaniem" polsko-niemieckich relacji definitywnie zostały przyćmione przez późniejsze dokonania niejakiego Adolfa H., ale nadal postać w pickelhaubie wywołuje emocje. Zmarły tragicznie Andrzej Przewoźnik, sekretarz generalny Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa w 2005 roku powiedział: "W Polsce nie ma dziś miejsca na czczenie antypolskiego kanclerza Bismarcka. Lepszym miejscem jest dla niego muzeum". Za: LINK 1. (Ze strony: bydgoszcz.gazeta.pl). I - moim zdaniem - święta racja, od narodu można wymagać szacunku dla innych narodów, ale nie masochizmu. Ale postać ta może stać się przyczynkiem do ciekawych wycieczek szlakiem historii. Po jego śmierci masowo budowano tak zwane Bismarcktürme. Część z nich przetrwała na obecnym terenie Polski. Z własnych doświadczeń wiem, że lokalni mieszkańcy często nawet nie wiedzą z kim kojarzyć "poniemiecką wieżę widokową". Ale czasami - wiedzą bardzo dobrze. Zazwyczaj wieże nie są obiektami ekstremalnie ciekawymi architektonicznie, ale mogą być z tego punktu widzenia interesujące. I widok z nich bywa rozległy. LINK 2. (Niemiecka strona www.bismarcktuerme.de, poświęcona tym wieżom). LINK 3. (Hasło w Wikipedii).
  18. Marynarka Wojenna RP u progu zaniku

    Nowe, aczkolwiek niewesołe wieści. Nadal dzielnie trwają w wiecznej fazie planowania, tyle, że cokolwiek skromniejszej. https://www.altair.com.pl/news/view?news_id=27238
  19. Urlop polskiego pracownika przymusowego.

    Jakąś cezurą miał być rok 1942: "Od 1942 roku wstrzymano urlopy". Za: http://www.straty.pl/pl/starty-osobowe/139-robotnicy-przymusowi Inne cytaty: "Polaków wyłączono z niemieckiego systemu prawa pracy. Nie brali np. udziału w tworzeniu rad zakładowych, nie otrzymywali wynagrodzenia za pracę w dni świąteczne, zasiłków chorobowych ani płatnych urlopów. (…) W przypadku urodzenia dziecka formalnie przysługiwał im ośmiotygodniowy urlop macierzyński, faktycznie jednak mogły z niego skorzystać jedynie wyjątkowo, gdyż pracodawcy nie respektowali tego prawa, zmuszając je do pracy krótko po porodzie". Za: http://www.fpnp.pl/edukacja/praca-przymusowa.php "Ci, którzy przyjechali najwcześniej, zazwyczaj mieszkali w pokojach, które zwykle wynajmował im „Arbeit­samt”, teoretycznie przysługiwał im raz w roku siedmiodniowy urlop, który mogli wykorzystać na wyjazd do rodziny. Dostawali wynagrodzenie za pracę, żywność otrzymywali na kartki. (…) Nie słyszałam, by pracował tam „Ost­arbeiter”. Ich zarobki były najniższe, nie posiadali praktycznie żadnych praw socjalnych. Nawet kobiety nie były objęte ochroną zdrowotną, jeśli urodziło się im dziecko nie dostawały urlopu. Polkom, przynajmniej do roku 1943, taki urlop przysługiwał. Mogły wyjechać do domu na czas urodzenia dziecka. Zdarzało się, że dziecko zostawało u rodziny na terenach okupowanej Polski". Za: https://gazetawroclawska.pl/polscy-cywilni-robotnicy-przymusowi-pojawili-sie-w-breslau-w-1939-roku-pracowali-wszedzie-w-fabrykach-domach-a-nawet-szpitalach/ar/13003629/3 (artykuł H. Wieczorek, "Gazeta Wrocławska") https://gazetawroclawska.pl/polscy-cywilni-robotnicy-przymusowi-pojawili-sie-w-breslau-w-1939-roku-pracowali-wszedzie-w-fabrykach-domach-a-nawet-szpitalach/ar/13003629/4 (artykuł H. Wieczorek, "Gazeta Wrocławska") "Urlopów udzielono zaledwie siedmiu osobom, co było zresztą dobrą okazją do samowolnego ich „przedłużenia”, a zatem ucieczki, kończącej się zwykle aresztowaniem i powrotem w to samo miejsce (co wiązało się na ogół z pogorszeniem relacji i warunków) lub skierowaniem do innego gospodarstwa". Za: http://www.polska-niemcy-interakcje.pl/articles/show/34 (S. Bereś, Dialog czasów pogardy. Polscy robotnicy przymusowi w III Rzeszy)
  20. Temat zatytułowałem "Urlop polskiego pracownika przymusowego", jednak chciałbym go troszkę doprecyzować. Chodzi mi o to, jak wyglądała ogólnie kwestia praw urlopowych polskich pracowników w III Rzeszy (w okresie wojny, nie w czasie przedwojennych "wyjazdów na saksy"). Zarówno pracowników przymusowych, jak i dobrowolnych (ktoś pewnie naiwnie skusił się po przeczytaniu "Jedźcie z nami do Rzeszy", czy innej propagandy o zakończeniu losu bezrobotnego, były pewnie też takie osoby jak Leopold Tyrmand - choć ten podał się bodajże za Francuza). Generalnie byłem przekonany, że polscy robotnicy (a już w szczególności tacy, którzy w Rzeszy znaleźli się przymusowo) z zasady jakichkolwiek praw urlopowych nie posiadali. Niedawno natomiast przeczytałem jakąś biografię, w której była wzmianka, że ktoś nie wrócił na roboty z urlopu. Niestety, nie jestem w stanie przypomnieć sobie konkretnego nazwiska. Zatem - jak to było w odniesieniu do Polaków? Kwestia kompletnie uznaniowa ze strony "pracodawcy", czy jakieś formalne regulacje? Było jakieś rozróżnienie między Zivilarbeiter, Zwangsarbeiter i ówczesnymi Gastarbeiter? Na razie znalazłem tyle: "Seit August 1941 war einheitlich geregelt, dass ausländische Arbeitskräfte grundsätzlich Anspruch auf (Heimat-)Urlaub hatten. Für Ostarbeiter und Polen galten wiederum Sonderregelungen. Unverheiratete durften nach einem Jahr zwei Wochen bezahlten Urlaub nehmen, Verheiratete bereits nach einem halben Jahr. Dennoch ließen die Betriebe ihre ausländischen Arbeitskräfte, trotz eindeutiger Zusicherung des Urlaubsanspruchs durch das NS-Arbeitsrecht, ungerne gehen und versuchten mittels verschiedenster Eingaben bei staatlichen Stellen, die Urlaubsfahrten zu verhindern. So verwiesen sie kurzerhand darauf, alle verfügbaren Arbeiter für die als ‚kriegswichtig‘ eingestufte Produktion zu benötigen. Hierfür erhielten sie nicht selten Rückendeckung durch die NS-Wirtschaftsstellen". Za: https://www.uni-muenster.de/NiederlandeNet/nl-wissen/geschichte/vertiefung/zwangsarbeit/urlaub.html Zob. także: https://forum.historia.org.pl/topic/4791-niewolnicy-xx-wieku-robotnicy-przymusowi/
  21. PZPR

    Błyskotliwie przypuszczam, że mogła to być zarówno pewność i wierność, jak i kompetencje. Mogło to także być jedno połączone z drugim. Podejrzewam też, że ani ja, ani Ty nie jesteśmy w stanie ustalić, jaki odsetek kadry nomenklaturowej w okresie PRL został wyznaczony na stanowiska "mając głównie na względzie przynależność partyjną". Czytane wspomnienia, rozmowy z ludźmi rysują obraz raczej oczywisty - że bywało z kadrą kierowniczą w PRL bardzo różnie. Bez sensu jest postrzeganie jej w kategoriach wyłącznie groteski rodem z "Misia", "Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz" czy "Poszukiwany, poszukiwana" (co jak mi się wydaje w oględny sposób sugerujesz), jak i gloryfikacja ówczesnej polityki kadrowej, czego bynajmniej nie dokonuję. Sama instytucja nomenklatury jest z założenia zła i generująca patologie, wypada zatem ubolewać, że trzyma się w Polsce dobrze, choć oczywiście dziś w zmienionych systemem gospodarczym warunkach. Musimy jednak założyć, że ówczesna władza nie miała przesadnych skłonności samobójczych, a nawet (znowu - o zgrozo) mogło jej naprawdę zależeć na rozwoju kraju. A przynajmniej - na spokoju społecznym. Co w oczywisty sposób musiało niekiedy wpływać negatywnie na kariery zawodowe ignorantów zawodowych z partyjnymi legitymacjami, czy z partyjnym poparciem. Znowu - co nie oznacza, że takich karier wówczas nie było (i nie ma dziś). A zgrzytanie było często efektem uwarunkowań systemowych, niezależnych od konkretnego dyrektora. Nawet najdoskonalszy dyrektor z nomenklatury nie był przecież w stanie naprawić uroków typowych dla "gospodarki niedoboru", ciągłego deficytu dewiz, czy bardzo niskiej dyscypliny pracy. [Tak jak dziś, żaden dyrektor nie jest w stanie naprawić w skali ogólnej mniej sympatycznych stron kapitalizmu. Ale to już inna historia.] Zatem, dobry dyrektor w ówczesnych warunkach to często taki, który potrafił "załatwić", "skombinować", "wrzucić do planu", "zwrócić uwagę czynników decyzyjnych", "dbać o załogę" itp. W kategoriach dzisiejszej efektywności ekonomicznej często naprawdę trudno ocenić, czy taki człowiek z nomenklatury był fachowcem (w kategoriach ekonomicznych), czy nie. Czy nam się to jednak podoba, czy nie, szereg z nich odnalazł się jakoś w gospodarce kapitalistycznej, zatem jakimiś kompletnymi ignorantami zawodowymi, czy ekonomicznymi nie byli. Nie chcę tu otwierać dyskusji o spółkach nomenklaturowych (bo jest to swoiste hasło-wytrych, którym można objąć propagandowo i wszystko, i nic), ale przyjąć wypada, że aby skutecznie założyć i prowadzić nawet taką (powiedzmy - dyskusyjną) spółkę także nie można być idiotą z partyjnego rozdzielnika.
  22. Jednoty: litewska i wileńska

    A może należy optymistycznie zakładać, że jeżeli ktoś jest zainteresowany tematyką religijną, to najprawdopodobniej np. pojęcia: ewangelicy-augsburscy i ewangelicy-reformowani nie są mu obce i nie musi przechodzić szkoleń w aż tak bardzo podstawowym zakresie? A jak już naprawdę nie wie w czym rzecz, to bez najmniejszego problemu jest w stanie to sprawdzić?
  23. PZPR

    A ja bynajmniej nie zaprzeczę, że i tamten system znał - oraz bardzo twórczo upowszechniał - instytucje synekur, instytucje "męża z zawodu dyrektora", czy zjawisko "b-m-w". Natomiast twierdzenie: "Na stanowiska nomenklaturowe wybierano mając głównie na względzie przynależność partyjną, przez co na różne stanowiska wybierano ludzi niekompetentnych", wydaje mi się także nie oddające złożoności sytuacji w okresie Polski Ludowej. Można je oczywiście różnie rozumieć, ale raczej kreuje wizję powszechnego mianowania towarzyszy partyjnych na (wyżej wymienione przez Ciebie) stanowiska z zasady bez związku z ich kompetencjami. Czy nam się to podoba, czy nie, czy uznajemy to za moralne, czy nie - szczególnie po okresie stalinowskim - przynależność partyjna (jak przypuszczam, traktowana przez bardzo istotną część zainteresowanych jako - kompletnie pozostający bez związku z ideologią - czynnik wspomagający karierę, czy coś, co zapewni, że nie będzie ona utrudniana) była zjawiskiem dosyć powszechnym wśród osób ambitnych, wykształconych, ba - można (o zgrozo) nawet ostrożnie przypuszczać, że niekiedy nawet bardzo kompetentnych. A niekiedy - zupełnie niekompetentnych.
  24. PZPR

    Jak na razie, to nie zauważyłem, aby ktoś tu z przekonaniem twierdził, iż był piękny system. A, że aktualny system też ma niewątpliwie swoje wady, polegające na podziale bardzo sutych łupów dla bardzo biernych, miernych, ale wiernych... No cóż. Żaden system nie jest idealny. Ciekawe pytanie natomiast brzmi, czy ogólne założenie Secesjonisty, iż nomenklatura=niekompetencja jest słuszne?
  25. Kolejna legenda. Czołg średni T-34

    Dalsze losy "nowych" rosyjskich T-34: https://www.altair.com.pl/news/view?news_id=27193
×

Powiadomienie o plikach cookie

Przed wyrażeniem zgody na Warunki użytkowania forum koniecznie zapoznaj się z naszą Polityka prywatności. Jej akceptacja jest dobrowolna, ale niezbędna do dalszego korzystania z forum.