Skocz do zawartości

Bruno Wątpliwy

Moderator
  • Zawartość

    5,693
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

Zawartość dodana przez Bruno Wątpliwy

  1. Husytyzm

    "Fratelli d'Italia, l'Italia s'è desta, dell'elmo di Scipio s'è cinta la testa". Cóż, zawsze można rozważyć możliwość, że Włosi nie znają literatury francuskiej i nie wiedzą, co śpiewają. Sorry, tak jakoś mi się skojarzyło.
  2. AK kontra GL

    Jestem tego świadomy, dlatego pisałem o oczywistych różnicach. Natomiast w sensie prawnomiędzynarodowym nasz status był dosyć analogiczny. Mieliśmy władze na emigracji, których istnienie było zależne od państw goszczących, a swojego terytorium państwowego realnie nie kontrolowaliśmy. Z mojej strony to już koniec tego OT.
  3. The Crystal Palace

    Przy okazji - ciekawostka. "Kryształowemu pałacowi" w nowej lokalizacji (Crystal Palace Park) towarzyszyły dinozaury. Okazały się trwalsze od niego (choć nie zawsze zgodne z dzisiejszą wiedzą o tych stworzeniach). https://en.wikipedia.org/wiki/Crystal_Palace_Dinosaurs A jeden posłużył nawet za salę bankietową: https://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/9/99/Crystal_palace_iguanodon.jpg
  4. Produkty spożywcze, dania i ich nazwy

    No tak, nastrój świąteczny minął - i zapomniałem o obietnicy. Może dlatego, że Christmas pudding został skonsumowany dopiero pod koniec lutego. Z racji dużej ilości innych potraw na Święta się nie złożyło, a potem jakoś ten czas już sam upłynął. Zatroskanych o moje zdrowie informuję - nie ma obaw, to ma bardzo długi okres ważności (z racji niezwykle alkoholowego składu). Wrażenie smakowe bardzo pozytywne, aczkolwiek z racji niezwykłej słodkości jest to raczej potrawa do skosztowania, niż jedzenia. Jej kwintesencja - to bakalie i gigantyczne nasączenie alkoholem. I rzeczywiście czuć było zupełnie niezłe alkoholowe składniki. I w mocy, i w zapachu. A skoro temat jest o nazwach, to puddingowa ciekawostka. Pojęcie Stir-up Sunday, choć wywodzi się z modlitwy, to nierozerwalnie związało się z dniem, w którym robiono świąteczne puddingi. Zob.: https://www.greatbritishchefs.com/features/stir-up-sunday-traditions https://en.wikipedia.org/wiki/Stir-up_Sunday I jakby ktoś chciał sam zrobić: http://www.bbc.co.uk/victorianchristmas/activity/pudding.shtml?page=0 Uwaga: ta wersja jest pewnie historycznie prawidłowa, ale w odróżnieniu od mojej (sklepowej) zawiera łój (dokładnie suet, cokolwiek to jest) co nie każdemu może się spodobać, ale był to tradycyjny tłuszcz używany w Anglii nawet w słodkich wypiekach. No i ma mniejszy wybór alkoholi w sobie (tylko brandy, a mój pudding "twierdził", że zawiera nie tylko "zwykłe" brandy, ale także prawdziwy koniak, porto, rum, sherry i coś tam jeszcze). Alkohol OK, ale z tym łojem, to nie wiadomo co lepsze. Mój miał zamiast niego m.in. olej palmowy... A przy okazji polecam jeden z sympatycznych, brytyjskich "seriali rekonstrukcyjnych". Victorian Farm (szczególnie odcinki specjalne/dodatkowe: Victorian Farm Christmas): https://www.telegraph.co.uk/culture/tvandradio/6773063/Victorian-Farm-Special-the-birth-of-Christmas-as-we-know-it.html A, bym zapomniał - poznajcie mojego bohatera. Niestety, nie w ściśle wiktoriańskiej, ale supermarketowej wersji. Ale spotkanie z nim było całkiem miłe. https://www.tesco.com/groceries/en-GB/products/254991220
  5. AK kontra GL

    Małe ad vocem: idąc tym tokiem myślenia, można uznać, że w czasie drugiej wojny światowej nie istniał taki twór jak Polska. Przy - oczywistych - różnicach, status naszej państwowości był podobny. Emigracyjny. I zależny od woli państw goszczących. Można się jedynie upierać, że między Monachium a marcem to była Czecho-Słowacja i do tego mieli lukę w ciągłości. Może dlatego, że we właściwie wolnych wyborach Komunistická strana Československa uzyskuje bez większego problemu status najsilniejszej partii? Do której całkowicie dobrowolnie zapisuje się ponad milion ludzi? Armia radziecka była tam kompletnie niepotrzebna, by wprowadzić nowy ustrój. Zgadzam się z tezą, że w Polsce nastąpiło pod koniec wojny pewne przesuniecie "na lewo" i rozczarowanie istotnej części ludności Londynem (czego dowodem były chociażby prawdziwe wyniki referendum i wyborów z 1947 r.). Ale nie do tego stopnia, aby bez radzieckich wojsk PPR mogła przejąć władzę.
  6. Koła dyliżansów

    Patrzyłem na to oczami kompletnego laika. Spodziewałem się przy typowych dyliżansach wielkości rzędu 500 kilogramów (waga samego pojazdu, bez obciążenia). Omnibusy konne - oczywiście więcej. A u Ciebie sama dolna granica to bodajże nieco ponad 600 kg. Wielkości raczej oscylują w okolicach tony.
  7. Blondynka w Gotenhafen

    Swego czasu oglądałem dwa ciekawe, prywatne, dolnośląskie filmy z tego okresu: spływ kajakiem po Odrze (chyba z Wrocławia do Szczecina), też jakoś zaraz przed wybuchem wojny i piesza wycieczka po Karkonoszach (czyli ówczesnych Riesengebirge). Ten drugi był wcześniejszy - ok. 1935 r. Myślę, że nadal można je w sieci znaleźć
  8. Koła dyliżansów

    Jechałeś, drogi Euklidesie, na czterech kołach, tylko, że w jednym z nich była uszkodzona opona. Jazda "na feldze" jednego z kół, to nie jazda na trzech kołach. Wartości podane przez Ciebie trochę mnie zaskoczyły. Spodziewałem się mniejszych.
  9. AK kontra GL

    I słusznie. Aby jednak mieć pełen obraz, warto czasami "wejść w buty" i drugiej strony. A i zastanowić się nad ogólnymi skutkami.
  10. Koła dyliżansów

    Teoretycznie wyobrażałem to sobie w formie "przywieszki" (coś w rodzaju koła do samochodu terenowego, mocowanego na zewnątrz), aczkolwiek nie spotkałem materiału ikonograficznego, który by to moje wyobrażenie potwierdzał. Z podanego przez Ciebie opisu trudno wyciągać pełne wnioski. Być może konie jeszcze były w takim stanie, że możliwe było "skierowanie kół" za ich pomocą, a "wytężenie sił" oznaczało wysiłki związane z opanowaniem ich. Poza tym doświadczenie nas przekonuje, że jednak łatwiej coś "przeciągnąć" na kołach (a to był chyba ten przypadek), niż "podnieść" ten sam ciężar do góry. Wymiana koła - tak, jak to widzę - wymagała podniesienia pojazdu. I przynajmniej przez krótki czas - utrzymania go w takiej pozycji. Także sądzę, że gromadka w miarę silnych pasażerów była w stanie sobie jakoś z tym poradzić. Ale - czy tylko na to liczono? Awaria (nawet w Europie) mogła przecież się zdarzyć na terenie podobnym do Dartmoor, gdzie szybko skrzyknąć okolicznych mieszkańców byłoby dość trudno, a pasażerowie przecież wcale nie musieli być "w miarę silni". To rzeczywiście sytuacja specyficzna (podobnie, jak "Wielki Trek"), gdzie pomoc zewnętrzna była skrajnie mało prawdopodobna i trzeba było się z tym zawczasu liczyć. Mi chodziło bardziej o "zwykłą" komunikację dyliżansami. W Europie, czy poza nią. Na razie, przynajmniej z cytatów przywołanych przez Ciebie, wyłania się obraz, że dominowało tam jednak wysyłanie i czekanie na pomoc, ewentualnie próbowano "dowlec się" do miejsca, gdzie takową pomoc można było uzyskać.
  11. Koła dyliżansów

    Cóż, w tej sprawie należałoby rozpytać naszych inżynierów, ale nader trudno wyobrazić mi sobie dyliżans "ciągnący" dziesięć kilometrów na trzech kołach (dodajmy, że przednie od tylnych różniły się chyba zawsze wielkością). Wydaje mi się to pewną niemożliwością fizyczną. Nie był to wszakże Citroën DS z hydropneumatycznym zawieszeniem. Trudno mi również wyobrazić sobie woźnicę, który miałby zdolności jasnowidzenia w zakresie - kiedy nastąpi uszkodzenie koła? Na pewno oglądał pojazd przed jazdą i pewnie - jak miał zdrowy rozsądek i nie zmusiłby go do tego przełożony - to by nie ruszył z uszkodzonym, czy "mocno podejrzanym" kołem. Ale to był pewnie kres jego możliwości profetycznych.
  12. Koła dyliżansów

    Nad konstrukcją się nie zastanawiałem. Generalnie chodziło mi o destrukcję koła, uniemożliwiającą jego dalsze użytkowanie (przynajmniej w najbliższym czasie). I problem - jak dyliżans podnieść i utrzymać (mimo, że nie był ze stali- to trochę przecież musiał ważyć) i na co to koło wymienić. Ale, jak już nadmieniłem, nie wiem o tym nic i chętnie się np. dowiem, czy wożono ze sobą jakieś "zestawy naprawcze", gdy konstrukcja koła i charakter uszkodzenia dawały możliwość w miarę łatwej naprawy na miejscu.
  13. Blondynka w Gotenhafen

    To ja dorzucę jeszcze jedną ciekawostkę. Nie znam żadnego filmu z okresu drugiej wojny światowej (a i wcześniejszego), na którym byłby kaszubski Garcz (i jezioro Łapalickie). A tu jest: https://www.youtube.com/watch?v=RGX4-kWyzqg (mniej więcej od 3:36) Skądinąd, niesamowity surrealizm - radosna, studencka wycieczka na Kaszuby w apogeum wojny... I żeby było jeszcze ciekawiej, to stacja/przystanek w Garczu zagrała także w sympatyczniejszych czasach - w "Podróży za jeden uśmiech". http://motyw-kolejowy.blogspot.com/2015/04/podroz-za-jeden-usmiech-1972.html
  14. Blondynka w Gotenhafen

    Kolońska filmoteka http://www.weltfilmerbe.de/ udostępniła szereg nowych filmów (wygodniej je pewnie szukać na kanale https://www.youtube.com/user/rhineflow). Także z tytułową blondynką. Nie angażuję się nadmiernie i nie podaję szczegółowych linków, bo mam wrażenie, iż tylko ja na forum fascynuję się tymi unikalnymi, prywatnymi filmami, "z drugiej strony drugo-wojennej barykady". W każdym razie, chcący bez trudu je znajdą. Jest na nich zimowy Gdańsk (m.in. Lasy Oliwskie), plaża sopocka, wycieczka po "Prusach Zachodnich", czyli Pomorzu Gdańskim i Powiślu, kopanie okopów w 1944. Ale jest także Szczecin i - ciekawostka - pomnik Sediny. Do tego sporo ciekawych filmów z początku kampanii - ale są także zdjęcia zimowe - przeciwko ZSRR (np. ujęcia Lwowa). Jak mi się wydaje - "radzieckie" filmy Wilhelma (Wernera?) Krönenberga są oznaczone (kro). Są też filmy innego autora - Gerda Brügelmanna (brue). Ciekawostka - na kadrach tych pojawiają się także żołnierze słowaccy i włoscy bersalierzy. Oraz litewscy powstańcy. I memento - na jednym z filmów są ujęcia lwowskich Żydów z opaskami...
  15. AK kontra GL

    Nie chce mi się przesadnie wdawać w tą dyskusję, bo niejako często z góry wiem, kto i co powie. Tylko w formie ciekawostki zwrócę uwagę, że powyższy argument jest dosyć wątły. Nie wspomnę już o Volksliście, ale np. Polacy masowo nabywali obywatelstwo litewskie (na okupowanych przez Litwę w 1939 r. obszarach Wileńszczyzny). Z wyjątkiem tych, którym Litwini nie chcieli dać takiego obywatelstwa (uchodźcom z innych obszarów Polski). Raczej starano się o to obywatelstwo, niż broniono się przed nim. A problem obywatelstwa generalnie na kresach "załatwiła" decyzja Rady Najwyższej ZSRR o nadaniu ludności tych obszarów obywatelstwa radzieckiego (z listopada 1939 r.). Bynajmniej, nie tylko przyszłym funkcjonariuszom PPR. "Paszportyzacja" z lat 1939-1940 przebiegła dosyć gładko, bez masowego oporu, choć pewnie i bez większej radości (przynajmniej ze strony istotnej części etnicznych Polaków). Zatem, zjawisko posiadania obcego obywatelstwa przez Polaków było w czasie drugiej wojny masowe. Idące w miliony. Stosując zatem wykładnię autora powyższych słów, Polska pozbawiła obywatelstwa miliony etnicznych Polaków. Zyskała za to miliony szpiegów. Bo przecież wiadomo, że ten kto został "pozbawiony obywatelstwa" i działa na terenie Polski, to automatycznie szpieg. Argument o tym, że z konstytucji marcowej wynika, iż nie wolno łamać konstytucji kwietniowej, której geneza wiązała się właśnie z m.in. z wielokrotnym złamaniem art. 125 marcowej - przez litość pominę. O konstytucji kwietniowej mamy odrębny temat. Argument jest zresztą obosieczny, bo idąc tym tokiem rozumowania można uznać, że przecież obywatele nie mieli też prawa "wybierania sobie" i oceniania prawidłowości np. ustawy o systemie rad narodowych z 1944 r., czy małej konstytucji z 1947 roku. Uważam, że jest oczywiste, iż KRN itd. nie miała legitymizacji do tego, aby oceniać legalność prawa (w tym konstytucji). Ale nie wynika z tego wniosek o legalności konstytucji kwietniowej, czy o w pełni właściwej legitymizacji władz opartych o postanowienia tej konstytucji. Co zresztą doskonale wykorzystała propagandowo PPR, KRN, PKWN itd. O tym zresztą mamy też odrębny temat.
  16. Elektrownie wiatrowe w Polsce (historia).

    Ze "Domem Śląskim" związane są różne ciekawostki. Chociażby związane z konkurencją z sąsiadującą o miedzę "Riesenbaude" ("Obří bouda"). Teraz, aby nie mnożyć tematów, chciałbym w tym miejscu zapytać o inną formę wykorzystania wiatru. Rotorowce - czyli statki napędzane siłą wiatru. Za pomocą tzw. rotoru Flettnera. Chyba pierwszym takim statkiem był niemiecki "Buckau" (wodowany w 1920 r., przerobiony na rotorowiec w 1924). Jego dziewicza, handlowa, rotorowa podróż wyglądała raczej smętnie (za to zaczęła się w Gdańsku). Zob. http://content.time.com/time/magazine/article/0,9171,719974,00.html Cała jego kariera zresztą też nie trwała długo. Drugim rotorowcem była (również niemiecka) - "Barbara". I moje pytanie - czy przed wojną były w Polsce pomysły zastosowania tego rodzaju napędu? Uparcie przychodzi mi na myśl, że w polskiej flocie handlowej, przedwojennej, czy krótko powojennej był jakiś rotorowiec, czy - były rotorowiec. Nie wiem, skąd to uparte skojarzenie, bo wydaje mi się błędne. Mamy ciekawe doświadczenia w projektowaniu i budowie żaglowców (w tym z ciekawym ożaglowaniem - zob. "Oceania" i niedoszły "Gwarek"), ale to już czasy dużo późniejsze - PRL i III RP. I oczywiście inżyniera Zygmunta Chorenia. Zatem, jak to ze statkami rotorowcami było? A może coś mi się pomyliło i był to raczej polski, rotorowy samolot?
  17. Najlepszy skecz

    Jestem po lekturze: A. Klim, Jak w kabarecie. Obrazki z życia PRL, Warszawa 2016. Przypomniała mi ona skecz (o ile to słowo jest tu właściwe) Laskowika z programu telewizyjnego z czasów PRL (jeden z odcinków cyklu "Muzyka małego ekranu" z - bodajże - 1978 roku). Przykład, jak za pomocą minimalnych środków można stworzyć dzieło genialne. Laskowik, odgrywający rolę reportera, prowadzi wywiad z zespołem Dream Express (belgijski, złożony przede wszystkim z dziewczyn o nieco egzotycznej - indonezyjskiej - urodzie, oczywiście nie znających ni w ząb języka polskiego). Laskowik prosi, aby na wszystkie pytania odpowiadać - yes. I rezultat: "-Dobry wieczór! -Yes. -Podoba wam się w Polsce? -Yes. -Chodziliście po sklepach? -Yes. -Wszystko yes? -Yes". Cytowane z: ibidem, s. 69 (ibidem, w przypisie 47 pierwotne źródło: K. Jaślar, Kabaret Tey. Teksty, wspomnienia, pomówienia, Poznań 1992, s. 108). Uwaga (Bruno W.): po odsłuchaniu tego skeczu (link do niego na końcu hasła w Wikipedii: https://pl.wikipedia.org/wiki/Dream_Express), można zauważyć, że rozmowa wyglądała nieco inaczej niż w ww. cytacie (Laskowik np. pytał: czy Poznań się artystom podoba?), ale sens dowcipu i jego błyskotliwość była taka sama.
  18. Wojna Krążownicza na oceanach

    Właśnie jestem po lekturze: Felix von Luckner, Diabeł Morski. Przygody mojego życia, Wyd. Finna 2010. I muszę przyznać, że drewniane szoty "Kormorana" nieco bledną wobec faktu wysłania żaglowca w charakterze krążownika pomocniczego. Zob.: https://pl.wikipedia.org/wiki/SMS_Seeadler_(1878)
  19. Wyjazdy zagraniczne w czasach PRL

    Przejrzałem pobieżnie akty wykonawcze do ustawy dewizowej z dnia 28 marca 1952 r. i … nadal reguły rządzące sprzedażą dewiz obywatelom w okresie Gomułki (przynajmniej "wczesnego" i "środkowego") są dla mnie pewną tajemnicą. Nie widzę aktu wykonawczego, który tą materię by regulował. Wydaje mi się (ale tylko wydaje), że należy się kierować ogólną dyspozycją z art. 10 ust. 1 pkt 2 tejże ustawy, czyli decyzja była w gestii Ministra Finansów. Zatem, przypuszczam, że w omawianym przypadku grupa (w tym Rolicki) nie uzyskała odpowiedniego zezwolenia na kupno dewiz po oficjalnym kursie od państwa. Być może wynikało to z faktu, że wyjazd był zorganizowany i władze uznały, iż skoro wikt i mieszkanie za granicą jest studentom zapewnione, to o rozrywki niech się już martwią sami uczestnicy imprezy.
  20. Coraz częściej spotykam się z opiniami młodych ludzi, że przed 4 czerwca 1989 r. nie można było wyjeżdżać z kraju. Przynajmniej na zachód. Wyjazdy i turystyka w tym kierunku rozpoczęły się dopiero po przełomie. A jak było naprawdę?
  21. Afryka - podział kolonialny

    To praca, albo syzyfowa i wymagająca dużej wiedzy, tudzież umiejętności analitycznych z zakresu ekonomii, albo z góry skazana na pewne uproszczenia, wynikające z posługiwania się dochodem narodowym per capita, jako zasadniczym wskaźnikiem. Swoją drogą - sam jestem ciekawy. Jak znajdę coś sensownego, to zapodam.
  22. Afryka - podział kolonialny

    Swoje zdanie już przedstawiłem - wydaje mi się po prostu, że każdy przypadek należy rozpatrywać indywidualnie, a dzisiejszy stan konkretnej (byłej) kolonii to raczej wypadkowa bardzo wielu czynników, niż efekt działania ogólnego prawa o skutkach długotrwałości "posiadania kolonialnego" (także tego - kto konkretnie posiadał). Długotrwałość może mieć pewien pozytywny wpływ (chociażby w postaci "europejskiej" infrastruktury), ale wcale nie musi. Sięgając do nieco innej beczki. Biorąc za słuszne prawo o błogosławionych skutkach długotrwałości "posiadania kolonialnego", powinniśmy przyjąć, że np. dosyć długo "posiadane" obszary tworzące dzisiejsze państwa: Mozambik (gdzie przez stulecia siedzieli Portugalczycy), Gwatemalę (Hiszpanie), czy Bangladesz (Anglicy) muszą być szczególnie kwitnące. A takowymi niekoniecznie są.
  23. Język polski w Gdańsku

    O "taradajkowaniu", czyli sympatycznym, polskim śladzie w gdańskiej niemczyźnie już była mowa: https://forum.historia.org.pl/topic/16432-karety-kolasy-czym-podróżowano-prywatnie/?page=2 Teraz inny, równie sympatyczny ślad dawnej Polski (aczkolwiek nie stricte językowy). Johannes Trojan (Mój ojciec kupiec. Opowieści i wspomnienia z dziewiętnastowiecznego Gdańska, Wyd. Słowo/obraz/terytoria 2017) wspominał, że ponad sto lat po ostatnim rozbiorze Polski, nadal w Gdańsku liczono pieniądze (chociażby czyniły to przekupki na Targu Rybnym), co prawda przeważnie po niemiecku, ale posługując się odniesieniem do dawnej, polskiej waluty (polskich groszy).
  24. W książce T. Grzybkowskiej, Gdańsk, Wrocław 2000 ma s. 61 jest fotografia strony tytułowej aktu z 1736 r.: "Nowo-Rewidowana ORDYNACYA MAGISTRATU MIASTA GDAŃSKA. Według ktorey, przedzonym złotem i srebrem HANDLUJĄCI KUPCY y CI, KTORZY ZŁOTY Y SREBRNY DROT CIĄGNĄ Y PŁASZCZĄ sprawować śię maią". Na pewno użycie języka polskiego przy publikacji tego typu aktu było czymś wyjątkowym w zasadniczo niemieckojęzycznym Gdańsku (na co zresztą zwraca uwagę autorka tej książki). Jakie reguły decydowały o oficjalnym użyciu języka polskiego w ówczesnym Gdańsku?
  25. Muzyka a wojna

    Tego chyba jeszcze nie było. Najbardziej znaną włoską pieśnią z okresu Wielkiej Wojny jest "La Leggenda del Piave" (znana także jako "La canzone del Piave"). Godna odnotowania z kilku względów: 1. Podoba mi się. 2. Wykonywana i popularna do dziś. 3. Przez kilka lat pełniła podobno funkcję hymnu Włoch (1943-1946). 4. Stanowi w sumie opis (oczywiście skrócony) włoskich działań wojskowych w czasie tej wojny. 5. Ciekawostką jest, że zgodnie z tekstem tej pieśni Włosi w 1915 roku zaczęli od obrony. "L'esercito marciava per raggiunger la frontiera, per far contro il nemico una barriera". Czyli: "Armia (włoska) maszerowała, aby osiągnąć granicę, aby stworzyć zaporę przeciwko wrogowi". (tłum. Bruno W.) 5. Korygowano nieco tekst. Na przykład - pierwotnie jeden z fragmentów (dotyczący klęski włoskiej pod Caporetto) brzmiał: "Ma in una notte triste si parlò di tradimento" Czyli: "Ale w smutną noc mówiono (mówiliśmy) o zdradzie" Zmieniono ten fragment na: "Ma in una notte triste si parlò di un fosco evento" Czyli: "Ale w smutną noc mówiono (mówiliśmy) o ponurym wydarzeniu". (tłum. Bruno W.) 6. Pieśń trafiła do literatury i kinematografii. Szczególnie zwracam uwagę na "Mały światek Don Camilla" (autor Giovannino Guareschi) i film z Fernandelem i Gino Cervi na podstawie tej książki. Zob.: https://it.wikipedia.org/wiki/La_canzone_del_Piave https://en.wikipedia.org/wiki/La_Leggenda_del_Piave https://www.youtube.com/watch?v=fhCQxa85PMI
×

Powiadomienie o plikach cookie

Przed wyrażeniem zgody na Warunki użytkowania forum koniecznie zapoznaj się z naszą Polityka prywatności. Jej akceptacja jest dobrowolna, ale niezbędna do dalszego korzystania z forum.