Skocz do zawartości

Bruno Wątpliwy

Moderator
  • Zawartość

    5,693
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

Zawartość dodana przez Bruno Wątpliwy

  1. Polska przyjmuje żądania Hitlera, a potem?

    Nie wiem czy dobrze przekazałem swoją myśl. W wariancie 2 nie chodziło mi o to, że Stalin zająłby mniej Europy, tylko że Polska, jako były sojusznik Hitlera miałaby rozmiary Księstwa Warszawskiego, oczywiście w strefie radzieckiej, do tego skrajnie bezwzględnie eksploatowanego.
  2. Kolej w II RP

    Potwierdzam (rzecz jasna nie z autopsji ). Przed wojną każda pewna, a już na pewno państwowa praca, to było "złapać Pana Boga za nogi". W hierarchii robotniczej kolejarz to było chyba maksimum marzeń (no może "syn ksiądz" je przewyższało). Dla miało-miasteczkowej inteligencji kimś takim był "pan nauczyciel".
  3. Co do hipotetycznego konfliktu jeden-na jeden z Białorusią. Trochę sprzętu mają, przemysł zbrojeniowy - jak na nasz region - też całkiem, całkiem (wystarczy poczytać co tym piszą w "Nowej Technice Wojskowej" i "Raporcie"). Technologicznie za bardzo nie odbiegamy od siebie. Oprócz F-16, Rosomaków, Spike'ów reprezentujemy - my Polacy - w sumie też poziom po-radziecki. I to często po 20-latach łatania sprzętu "śliną i pajęczyną". Morale są zagadką. Lepiej chyba, że to wszystko tylko hipotetycznie...
  4. Wojna domowa w Chinach

    Chyba dyscyplina, i to, że byli przez wielu chłopów postrzegani za swoich. Pewną rolę odgrywał chyba "brak mandatu niebios" i "utrata twarzy" (tak to się chyba nazywa). Wielu Chińczyków zapewne uważało, że Kuomintang - generalnie sobie słabo radząc - nie ma ani jednego, ani drugiego. Trudno powiedzieć. Rozwój na Tajwanie świadczyłby o tym, podobnie pomysły Mao. Z drugiej jednak strony Tajwan to specyficzna sytuacja, a po Mao nastali pragmatycy, którzy zdaje się do tej pory w odczuciu większości Chińczyków "nie stracili mandatu niebios", zapewniając krajowi szybki rozwój.
  5. Józef Piłsudski - ocena

    Czy chodzi Ci o złożenie dymisji Witosowi i wyjazd do żony i córek? Tak ostro bym tego nie nazwał, tym bardziej, że to było tuż przed rozstrzygającymi zmaganiami. Marszałek miewał okresy kryzysu, swoistego "wyłączenia się" (drugi taki - po "rozmowie na moście" w 1926 r., wcześniejszy - w sierpniu 1914 r.). Jest to jakoś zrozumiałe - kilka miesięcy wcześniej "zdobywca Kijowa, Bolesław Chrobry", a teraz nie wiadomo co zostanie z państwa. Wielu by sobie dało spokój. Jeżeli tylko chciał się spotkać z bliskimi, "wyciszyć się" - choć to może nie najlepszy był ku temu moment? A psychika Marszałka była bardzo złożona (to akurat nie tylko zarzut), wystarczy wspomnieć jego tragiczno-straszne monologi zanotowane przez Lepeckiego. Rozwadowski podobnież tryskał optymizmem cały czas. Ale niezależnie od tego ile było konkretnych zasług Rozwadowskiego, Francuzów, Piłsudskiego (krzyżowano o to szable nie raz) - to jednak Piłsudski brał na siebie odpowiedzialność za sukces lub fiasko operacji. Inna sprawa, że po odmowie przyjęcia dymisji za bardzo innego wyjścia nie miał. Zresztą Witos też tej dymisji nie mógł przyjąć. Jak by to wpłynęło na wojsko? Chyba jako jednoznaczna deklaracja - ratuj się kto może, nie mamy szans... Pozostaje pytanie, na które chyba nigdy nie poznamy odpowiedzi - czy była to dymisja tylko honorowa, czy rzeczywiście Piłsudski "miał definitywnie dość".
  6. Polska przyjmuje żądania Hitlera, a potem?

    To nie o Gdańsk i autostradę chodziło. Chodziło o włączenie Polski do strefy geopolitycznych wpływów Niemiec. Gdyby nasze władze po rezygnacji z praw w Gdańsku i ustępstwach w kwestii „korytarza w korytarzu” nie włączyłyby się do nazistowskiego sojuszu, Hitler znalazłby następny pretekst. Gdyby przystały na sojusz, to wyjścia byłyby dwa (tu się nie zgadzam z prof. Wieczorkiewiczem): 1. Hitler wygrywa wojnę. Polacy dostają w charakterze strefy osiedlenia 300.000 kilometrów kwadratowych na Środkowej Syberii (o ile wcześniej tego nie przejęła Japonia) – jeżeli godzą się dobrowolnie opuścić Lebensraum. Jeżeli nie godzą się dobrowolnie – kominy dymią na całego. 2. Hitler przegrywa wojnę. Byłoby podobnie jak było rzeczywiście w 1945 r., tylko na obszarze terytorialnie dużo mniejszym i dużo bardziej bezwzględnie ze strony radzieckich.
  7. Czy II RP mogła stać się monarchią?

    Wprowadzanie niemieckich książąt na tron było dosyć powszechnym pomysłem w owe lata (Litwa, Finlandia, Polska, może "państwo bałtyckie"). Generalnie na pomysłach się skończyło. Jakby się dobrze przyjrzeć, to być może pod względem formalnoprawnym w dniach 14-22 listopada J. Piłsudski był regentem Królestwa Polskiego? Monarchizm jednak zdecydowanie wyszedł z mody po pierwszej wojnie światowej. Węgry (jako regencja), Królestwo Serbów-Chorwatów-Słoweńców (jako "przedłużona" Serbia), Albania (po paru latach) - to by było wszystko z "nowych" państw. A i parę "starych" monarchów się pozbyło. Swoją drogą Pan Poseł Artur Górski zajmuje się - także za moje pieniądze - bardzo aktywną, wielowątkową, tudzież kontrowersyjną działalnością poselską. O "wpadce z Obamą" przez litość nie wspomnę, ale proszę kliknąć na stronie podanej wyżej przez Jarpena na "praca posła" -"oświadczenia poselskie".
  8. Pierwsi Sekretarze KC PZPR - porównanie

    Jeżeli dobrze pamiętam, to jest forum miłośników historii. Kłócimy tu się zażarcie, wielu z nas ponosi temperament, ale walka odbywa się raczej na argumenty, a nie na hasła propagandowe. Można oczywiście nie widzieć różnicy pomiędzy Polską Ludową a hitleryzmem, papier - czy komputer - wszystko zniesie. Myślę, że jakieś 6-7 milionów ludzi bardzo by się cieszyło, gdyby dożyło Polski Ludowej (jakakolwiek ona nie była). Takie porównanie jest po prostu niemoralne. Czuję się w takiej sytuacji zwolniony z polemiki.
  9. Pierwsi Sekretarze KC PZPR - porównanie

    Póki co mamy tekst z "Naszego Dziennika", bazujący na pracach J.R. Nowaka, A. Dudka i kogoś jeszcze. Z tego co pamiętam, zdaje się, że jeszcze prokuratorzy z lokalnego IPN stwierdzili niedawno - "ponad wszelką wątpliwość", iż ksiądz Suchowolec został zamordowany przez SB. Zdaje się, że w 1993 r. postępowanie formalnie umorzono. Z tego co się orientuję, żadnego wyroku sądu nie ma. Ustaleń "Naszego Dziennika", J.R. Nowaka, A. Dudka i prokuratorów IPN itp. za jednoznaczne i niepodważalne źródło prawdy nie uważam. Śmierć kapłana - już w 1989 r. - w wyniku działań SB uważam zarazem osobiście za dosyć mało prawdopodobną - z oczywistych powodów. Co jak co, ale w okolicach "okrągłego stołu" było to potrzebne władzom jak... Chyba, że była to prowokacja "betonu", ale to już "insza inszość". Jak będzie w przyszłości jednoznaczne orzeczenie sądu, mogę rzecz jasna uznać, że księdza Suchowolca zabili funkcjonariusze SB. Ale od tego jeszcze daleka droga do obciążenia winą Jaruzelskiego.
  10. Pierwsi Sekretarze KC PZPR - porównanie

    Lata 40... Dawno, dawno temu, kiedy nie było jeszcze IPN-u, i starano się bardziej obiektywnie wyważyć racje stron zaangażowanych w tragiczny konflikt bratobójczy, prof. Kersten napisała mniej więcej coś takiego ("Między Wyzwoleniem z Zniewoleniem") - przywołuję tylko z pamięci, zatem z możliwymi przeinaczeniami - "Będzie to fatalne, jeżeli totalną negację powojennego podziemia zbrojnego zastąpi się totalną akceptacją". To właśnie dziś ma miejsce. Obydwie strony tego konfliktu miały swoje racje – polityczne, moralne, prawne. Chętnie o nich podyskutuję, jeżeli taki temat będzie wywołany. Dziś uznaje się racje tylko jednej strony. L. Kaczyński klęczący przed pomnikiem „Ognia” – to obraz polskiego obiektywizmu. Przydałyby się znowu konkrety. Inaczej sprawa wyglądała w latach 50. gdy rzeczywiście zmieniono plan VI-cio letni pod dyktando Rosjan, a inaczej później, gdy nasza suwerenność gospodarcza była nieporównywalnie wyższa, a stosunki gospodarcze – min. za sprawą Gomułki – o wiele bardziej racjonalne. Mit prostej eksploatacji ekonomicznej można jednak włożyć między bajki. Problemy wynikały przede wszystkim z nieracjonalnego środka rozliczeń (rubla transferowego), dzięki, któremu kraje socjalistyczne bardziej wolały handlować z Zachodem niż ze sobą i generalnie z uroku gospodarki socjalistycznej. My może pewne rzeczy moglibyśmy sprzedać na Zachodzie (pytanie – czy by kupił i za ile?), ale z drugiej strony otrzymywaliśmy olbrzymią ilość towarów po śmiesznych cenach (ropa!)? Je też ZSRR mógł sprzedać na zachodzie (chociażby po paskarskich cenach w czasie kryzysu paliwowego lat 70.). Obecnie olbrzymia część Rosjan uważa, że ZSRR sponsorował swoich sojuszników – i jest w tym nieco prawdy. A co do przemysłu ciężkiego. Gierek skontrował krytyków Huty Katowice w ten sposób – można by ją krytykować, gdyby stopień nasycenia gospodarki produktami stalowymi był w Polsce taki jak na Zachodzie. Tych czołgów też nie produkowaliśmy w jakichś obłędnych ilości w stosunku do rangi i znaczenia naszego państwa, a sprzedawaliśmy je w dużej mierze do Libii i Iraku. Za dolary. Dziś do Iraku udało nam się z całego kramu sprzedać trochę „Dzików”.
  11. Pierwsi Sekretarze KC PZPR - porównanie

    Jeśli o płaszczach mowa. 20 stycznia 1946 r. jechała zwykłym pociągiem młoda dziewczyna, Sybiraczka, platerówka, zwolniona już z wojska. „Na trasie Białystok-Czerwony Bór pociąg nagle zatrzymał się w lesie. Posłyszałam jakieś wołania, krzyki. Do wagonu weszło kilku uzbrojonych ludzi, którzy oświetlali pasażerów. Jeden z nich zaświecił mi w oczy mówiąc: -Rozbierać się i dawać płaszcz. Odpowiedziałam, że jest zima, że więcej nie mam, że zmarznę. W odpowiedzi drab wrzasnął: -Służyłaś Stalinowi, to ci będzie ciepło. -Byłam przecież wywieziona, rodzina jeszcze tam przebywa – odpowiedziałam. Nic to jednak nie pomogło. Dali mi jakąś gumą z pięć razy po głowie i płaszcz zabrali. Już opuszczali przedział, gdy inny dobrał się do mego neseserka. Miałam tam zaświadczenie z wojska i inne drobiazgi, wszystko to mi zabrali. (…) Gdy jedni plądrowali wagony, inni stanowili obstawę, mając do dyspozycji nawet CKM-y. Odchodząc zabrali z pociągu kilku żołnierzy, a jednego SOK-istę rozebrali nawet do bielizny. Wszyscy pasażerowie przeżyli chwile grozy”. Ze zbioru wspomnień - B. Dańko, Nie zdążyli do Andersa (berlingowcy), Londyn-Warszawa 1992, s. 175. Zapewne już powstała książka IPN obejmująca bohaterskie „akcje kolejowe” niepodległościowego podziemia zbrojnego w tym regionie. Ciekawe czy jest w niej mowa o rabowaniu płaszczy i biciu kobiet gumą po głowie. A Jaruzelski, jako posiadacz przedwojennej małej matury, znał język polski i kulturę polską zapewne lepiej od istotnej części dzisiejszych studentów. [ Dodano: 2008-12-09, 16:28 ] Przepraszam za OT, ale w jakimś związku z Jaruzelskim.
  12. Konstytucja Marcowa vs Konstytucja Kwietniowa

    Otóż to. Historia świata zna 1001 kacyków, dyktatorów, autokratów, którzy rządzili nielegalnie, w sprzeczności z prawem międzynarodowym i prawem swojego kraju. Gdyby ich wszystkich dokonania weryfikować, powstałby taki bałagan prawny (co ważne - także w prawie międzynarodowym), że przez 1001 lat byśmy się nie pozbierali. Zatem - ekipa po-majowa rządziła po 1926 r. sprzecznie z konstytucją, po wyborach brzeskich utraciła właściwą, demokratyczną legitymizację, a w 1935 r. uchwaliła niezgodnie z prawem ustawę zasadniczą. Niewątpliwie w sensie stricte prawnym kwalifikuje się to do pojęć „braku legalności” i „braku legitymizacji”. Z ww. powodów pragmatycznych apeluję jednak o łagodny wymiar kary.
  13. Niemcy - czy tak naprawdę przegrani?

    Niemcy Zachodnie bajecznie wyszły na powojennym podziale świata, dzięki któremu szybko wszystko zapomniano, przebaczono (z małymi wyjątkami) i doinwestowano. W swoistej mikroskali beneficjentem podziału świata były także Niemcy Wschodnie, które stały się "oknem wystawowym socjalizmu", sponsorowanym przez ZSRR. Tam nie przebaczano może tak łatwo, ale dla byłych członków NSDAP utworzono jednak NDPD, a "paru" oficerów III Rzeszy zahaczyło się w NVA.
  14. Konstytucja Marcowa vs Konstytucja Kwietniowa

    Jeżeli tam była niechlujność, to jak nazwać to co było przy kwietniowej? Tak niedawno jeszcze nie miało to drugorzędnego znaczenia . Jeżeli dobrze pamiętam, dyskusja toczy się wokół zagadnienia, która konstytucja była lepsza i czy kwietniowa była uchwalona legalnie (tzn. zgodnie z prawem). Odpowiedź chyba już znamy, bo nie widzę mocnych argumentów prawnych obalających moje tezy (3 przedstawione wcześniej i tą ostatnią), skoro przechodzimy do następnego tematu – legalności władz po 1935 r. (A nie poruszyliśmy jeszcze kwestii pozaprawnych – np. legitymizacji parlamentu wybranego w „wyborach brzeskich”). Ale proszę bardzo – choć trochę robię to niechętnie, bo mam wrażenie, że zrobi się nam niezły bałagan merytoryczny. Chętniej bym widział taką naszą dyskusję np. w ramach tematu – czy Polska Ludowa była legalną formą państwowości polskiej i jak oceniać nawiązywanie do „podstawowych zasad” konstytucji marcowej (i negację kwietniowej) w Manifeście Lipcowym tudzież Małej Konstytucji z 1947 r. itp. Ale pokrótce postaram się odpowiedzieć. Niewątpliwie, gdybyśmy dokonywali tylko suchej analizy prawniczej, powinniśmy dojść do wniosku, że od 23 kwietnia 1935 r. nasze organy państwowe działały bez należytej legitymizacji konstytucyjnej. Co do tego zgodna była istotna część ówczesnej opozycji. Jak przypuszczam wówczas Sikorski i Mikołajczyk mieli opinię w tym zakresie wyrobioną. W 1939 r. sytuacja zmieniła się diametralnie. Powstał problem w oparciu o jaki akt mają funkcjonować władze emigracyjne? Istniał pomysł, „wywodzący się z szeregów Frontu Morges” (właśnie, właśnie) powołania we Francji „samozwańczego Komitetu Narodowego”. (P. Wieczorkiewicz, Historia polityczna Polski 1935-1945, Warszawa 2005, s. 111). Tamże o inicjatywach A. Ponińskiego i pomyśle „rewolucji” (w kontakcie z Sikorskim) T. Zakrzewskiego. Były to jednak pomysły dyskusyjne, podważające ciągłość władz polskich (i potwierdzające tezę niemiecką i radziecką, że państwo polskie – te pokonane we wrześniu -przestało istnieć). Ani tworzenie nowych poza-konstytucyjnych organów, ani odwoływanie się do faktycznie nieobowiązującej od kilku lat (z wyjątkiem części przepisów pozostawionych w mocy przez kwietniową) konstytucji marcowej nie było wygodne. Stawiało to Polaków w pozycji nieco podobnej do emigracyjnych Czechosłowaków, co do których nie było właściwie wiadomo na podstawie czego funkcjonują. Jak wiemy konstytucja kwietniowa była w tym przypadku poręczna, gdyż zawierała przepisy pozwalające na „przekazywanie” funkcji prezydenta itp. Wymieniłem je wcześniej wyraźnie jako jedną z dwóch dobrych cech konstytucji kwietniowej (i jeszcze raz to podtrzymuję). Zwracam przy tym uwagę, że niezwłocznie doszło do zawarcia „umowy paryskiej” pomiędzy Raczkiewiczem a Sikorskim (nota bene też nic nie mającej wspólnego z „legalnością”), która de facto modyfikowała totalnie postanowienia konstytucji kwietniowej (choć oczywiście nie zmieniała formalnie jej treści). Można powiedzieć, że tragedia Polski nobilitowała konstytucję kwietniową. Wokół nielegalnego prawnego potworka-autokraty (aczkolwiek zmodyfikowanego „umową paryską”) powstał konsensus przedwojennej opozycji i sanacji. Obie strony doszły do wniosku, że lepiej będzie oprzeć się o kuriozalną, legalnie wątpliwą konstytucję niż o żadną. I tyle. Decyzja była rozsądna, chyba jedyna możliwa, choć w sensie prawnym konstytucji kwietniowej należycie nie konwalidowała (zresztą nie mam pojęcia co w sensie prawnym w ogóle ją mogło konwalidować). Sikorskiemu było w to graj, bo miał za sobą siłę Francji, atmosferę powrześniowych rozliczeń i to w końcu on został premierem (a zgodnie z „umową paryską” -równorzędnym partnerem prezydenta). Zatem o swoich wcześniejszych poglądach nie musiał koniecznie pamiętać. I rzecz jasna nie przewidywał, że z tego sprytnie skorzystają, używając jako argumentu – nie byli przecież idiotami – twórcy Manifestu Lipcowego, samozwańczo stawiający się w pozycji recenzenta. A teraz chyba troszeczkę dyskutantów zdziwię. Otóż uważam generalnie, że do pojęcia legalności w historii państw należy podchodzić cum grano salis – bez przesadnej estymy. Często o wiele istotniejsze jest pojęcie „władzy realnej” i „postrzegania za legalną” niż „ścisłej legalności w sensie jurydycznym”. Nie ma żadnej wątpliwości, że władze polskie po 1935 r. sprawowały „władzę realną” i były „postrzegane za legalne” przez społeczność międzynarodową i istotną część społeczeństwa. Zawierały wiążące umowy międzynarodowe, a przepisy prawne przez nie wydawane nie były kwestionowane. Choć były obarczone grzechem pierworodnym – zamach stanu, „wybory brzeskie”, konstytucja kwietniowa etc. Bardzo podobnie - toutes proportions gardées - władze Polski Ludowej. Choć jej geneza jest nam znana, sprawowały one „władzę realną”, były „postrzegane za legalne” przez społeczność międzynarodową i istotną część społeczeństwa. Zawierały wiążące umowy międzynarodowe, a przepisy prawne przez nie wydawane nie były kwestionowane (i nie są kwestionowane do tej pory, bo istotna ich część nadal obowiązuje). Tak trochę na zasadzie – choć Władysław Łokietek przez całe i Kazimierz Wielki przez część panowania nie byli władcami legalnymi, to któż będzie przemalowywał poczet Matejki? [ Dodano: 2008-12-09, 09:07 ] Zapomniałem o tym wątku. Ograniczenie temporalne możliwości zmian całej konstytucji, lub zmian niektórych jej przepisów nie jest w końcu strasznie unikalną regulacją, że o art. V konstytucji USA wspomnę.
  15. Konstytucja Marcowa vs Konstytucja Kwietniowa

    Proszę o przeczytanie dopisanego przeze mnie fragmentu we wcześniejszym poście. Jak wydaje mi się - odkryliśmy wspólnie jeszcze gorsze od analizowanych wcześniej naruszenie prawa. Jak już wspominałem wcześniej, prof. Komarnicki jednoznacznie dając do zrozumienia, że doszło do naruszenia prawa wypowiada się bardzo oględnie - np. "było to rozumowanie polityczne, a nie prawnicze" (s. 159, "Ustroju państwowego...", odnośnie do postawy S. Cara 26 stycznia 1934 r.). Książka była wydana w 1937 r. Rok później niejakiemu S. Cywińskiemu Dąb-Biernacki zorganizował w tymże Wilnie pobicie w obecności rodziny, a później biedaka skazano, za "uchybienie" chyba mniejsze niż zakwestionowanie legalności konstytucji. Profesor musiał być ostrożny. W art. 118, 121, 122 itp. obecnej konstytucji także nie ma sformułowania - o ile Konstytucja nie stanowi inaczej - a uznajemy pierwszeństwo art. 235.
  16. Konstytucja Marcowa vs Konstytucja Kwietniowa

    To jest już właśnie całkowita dowolność interpretacyjna. Konstytucja wyraźnie mówi, że "Drugi z rzędu na zasadzie tej Konstytucji wybrany Sejm może dokonać rewizji Ustawy Konstytucyjnej własną uchwałą, powziętą większością 3/5 głosujących, przy obecności co najmniej połowy ustawowej liczby posłów". Nie ma tam wzmianki ani o trzecim, ani o czwartym Sejmie, ani o żadnym kolejnym, wyjątek (możliwy) dotyczy wyraźnie tylko drugiego. Zatem - w zdaniu trzecim i czwartym (art. 125) konstytucja wyraźnie prowadza dwa odstępstwa od reguły, ustalonej w zdaniu pierwszym - jedno dotyczące drugiego Sejmu, drugie 25-lecia. Zresztą - zakładając przez chwilę słuszność Pana argumentacji - i tak "wychodzi na moje", albowiem: 1. I tak naruszono ten przepis, bo głosowano w trybie art. 35, a nie 125 zdanie trzecie. 2. Jeżeli głosowano by w trybie art. 125 zd. trzecie to ustawa właściwie nie powinna trafić do Senatu ("własną uchwałą" - oznacza sam Sejm), a trafiła, czyli w ogóle nie myślano o wykorzystaniu tego zdania artykułu 125. [ Dodano: 2008-12-08, 15:09 ] Jeszcze tytułem uzupełnienia. Kontynuując podniesiony wyżej przez p. Palatyna wątek „rewizji i zmiany” możemy dojść do jeszcze gorszego dla autorów konstytucji kwietniowej wniosku – że w 1934/35 nie można było w ogóle uchwalić nowej konstytucji, tylko znowelizować marcową (!). Ad rem. Zwracam uwagę na wypowiedź profesora Komarnickiego (tym razem jest to dzieło „Polskie prawo polityczne”, pierwotnie opublikowane w 1922 r., czyli przed wszystkimi przełomami politycznymi, pisane zupełnie „na zimno”, reprint Wydawnictwa Sejmowego z 2008 r., s. 580-583): „Mówimy o rewizji jako o zmianie zasadniczej, czyli o zmianie pojęć zasadniczych, zmianie systemu, w odróżnieniu od zmiany zwykłej, t.j. częściowej, więc w punktach o znaczeniu ograniczonem, nie dotykającem całości konstytucji. Rozróżnienie to potwierdzają przepisy art. 125 konstytucji, określające warunki zmiany i rewizji konstytucji (…) Periodyczna rewizja (…) odbywa się co lat 25 (…) Nadzwyczajnej rewizji ustawy konstytucyjnej może dokonać własną uchwałą, t.j. bez udziału senatu drugi z rzędu na zasadzie konstytucji z 17 marca 1921 wybrany sejm (…) Myśl twórców konstytucji jest jasna: biorąc pod uwagę okoliczności, w jakich uchwalona została konstytucja, wśród wojny wschodniej, zamętu wewnętrznego, powodowanego anarchiczną agitacją sąsiadów, chcieli oni dać możność drugiemu z kolei sejmowi rewizji uchwalonej w tych warunkach konstytucji. Tak uchwalona powtórnie konstytucję chcieli uczynić stałą w swych zasadach, obliczając jej trwałość na wiek jednego pokolenia, co przeciętnie wynosi 25 lat (…)”. Pisząc to – bez wiedzy o późniejszych wydarzeniach – profesor przedstawił dokładnie taki sam pogląd jak ja wyżej, że 125 zdanie trzecie dotyczył tylko „drugiego Sejmu”. Ale wnioski ostateczne mogą być jeszcze gorsze od tych, które ja wyciągałem wcześniej – nieprawdaż? Reasumując – nolens volens - „dobił” Pan Panie Palatynie autorów konstytucji kwietniowej ostatecznie, mocniejszym kołkiem osikowym niż ja. Z podniesionego przez Pana rozróżnienia „rewizja” i „zmiana” wnioski są jeszcze bardziej drastyczne niż z moich poprzednich ustaleń (i w sumie należy się nam tu chyba palma pierwszeństwa, bo nie pamiętam aby ktokolwiek w literaturze przedmiotu o tym wspominał) – w 1934/35 roku PARLAMENT NIE MIAŁ W OGÓLE PRAWA UCHWALIĆ NOWEJ KONSTYTUCJI, mógł – ewentualnie – znowelizować marcową. Do rewizji trzeba było czekać do 1946 roku.
  17. Jerzy Urban - on czyli kto ...?

    Pisząc, że choć przejaskrawiając "starał się mówić prawdę" (chyba, że został wkręcony przez "służby") odnosiłem to do konferencji prasowych. Nie odnoszę tego do wszystkich publikacji jego dziennikarzy w "Nie", bo - jeżeli dobrze pamiętam - i tam zdarzają się sprostowania. No, ale któż w naszej prasie bez winy... Zgoda, mnie też bluzgi - zawsze - wkurzają. Ale jak FSO napisał - taki jest dziś język. Wyjdź na polską ulicę i zobaczysz - chyba miliony - ludzi, którzy całą głębię swojego jestestwa potrafią wyrazić trzema słowami. Być może Urban przejaskrawiając, chce po prostu powiedzieć - tacy jesteście kochani!
  18. Konstytucja Marcowa vs Konstytucja Kwietniowa

    Nie mają one jednak kompletnie nic wspólnego z opisywaną sytuacją. Zdanie trzecie dotyczy zmiany konstytucji przez "drugi z rzędu na zasadzie tej Konstytucji wybrany Sejm"- taki przypadek w 1934/35 r. rzecz jasna nie zachodził. Zdanie czwarte (ostatnie) dotyczy rewizji konstytucji co 25 lat (czyli sytuacji, gdyby zmieniano konstytucję marcową w 1946 r.). Co do tego - święta zgoda. [ Dodano: 2008-12-08, 10:07 ] Tu można polemizować. Jeżeli wykładnia ma na celu złamanie lub obejście prawa to trudno nazwać ją legalną. Moim zdaniem doszło do złamania dosyć jasnego prawa, nie pozwalającego na nadmierną swobodę interpretacyjną, potwierdzonego zresztą stosowaną wcześniej praktyką - zwracam uwagę - już po maju 1926 r. To jest trochę tak, jakby dziś Sejm uwzględnił projekt konstytucji zgłoszony w formie ludowej inicjatywy ustawodawczej (100.000 podpisów, art. 118 ust. 2), argumentując, że konstytucja jest przecież ustawą. Jest ustawą (rzecz jasna specyficzną), ale krąg podmiotów posiadających prawo inicjatywy ustawodawczej jest zawężony jednoznacznie w art. 235 i nie można dokonywać w tym przypadku wykładni rozszerzającej (czyli inicjatywa ludowa odpada). [ Dodano: 2008-12-08, 10:18 ] Na marginesie - pod pojęciem "wykładni legalnej" w powyższym poście, nawiązując do wcześniejszego terminu użytego przez p. Palatyna, rozumiem wykładnię "nie łamiącą prawa". W świetle teorii prawa "wykładnia legalna" oznacza bowiem wykładnię dokonywaną przez uprawniony do tego konstytucyjnie organ (np. w stosunku do ustaw 1952-1989 Rada Państwa, 1989-1997 Trybunał Konstytucyjny). Przed wojną, jak i dziś nie było/nie ma organu stricte o takich kompetencjach (obecna wykładnia TK w orzeczeniach ma nieco inny charakter, nie jest "powszechnie obowiązującą wykładnią ustaw" sprzed 1997 r.).
  19. Jerzy Urban - on czyli kto ...?

    Gratulacje, dobry temat, już się cieszę na zażartą dyskusję . Ad rem. Do 1980-81 roku życiorys, którego właściwie nie powstydziłby się żaden (prawie) z luminarzy opozycji (w każdym razie w swym życiorysie miał więcej szykan ze strony władzy niż kilku takich co dziś lubią pouczać innych). Piekielnie inteligentny. W 1981 r. uznał "Solidarność" za zagrożenie dla losów Polski i wybrał stronę konfliktu. Urban był „twarzą” ekipy Jaruzelskiego, zbierał na siebie gromy nienawiści, z właściwym sobie prowokującym wdziękiem. Prowokacja stał się jego metodą na życie. Ta część narodu, która w latach 80. nienawidziła Urbana i pluła na ekran, nie zastanawiała się jednak, że: 1. Konferencje były oficjalną polemiką władzy z opozycją, reprezentowaną przez dziennikarzy zagranicznych (o to w tym wszystkim chodziło). Wielu złośliwości Urbana wkurzały, ale nikt się nie zastanawiał, że był to ewenement od Łaby do Władywostoku. Co ja mówię - do Hanoi. Władza de facto uznawała, że opozycja jest podmiotem, z którym można polemizować. Nigdzie tak w socjalizmie nie było. 2. Niektóre złośliwości Urbana w stosunku do opozycji były całkiem trafne. Gdy dziś się patrzy na zachowanie niektórych przedstawicieli „elit post-solidarnościowych”, można zapytać – prorok jaki czy co? 3. Urban niekiedy przejaskrawiał, niekiedy mówił rzeczy do bólu prawdziwe, acz niepopularne („rząd się sam wyżywi”), starał się jednak mówić prawdę. Jeżeli się z nią mijał, to głównie dlatego, że pracownicy MSW podkładali mu fałszywe informacje. Zresztą nie tylko Urban się na to łapał. Do końca lat 80. chyba dla całego kierownictwa PZPR „diabłami wcielonymi opozycji” byli Kuroń i Michnik, bo tak ich przedstawiał resort. 4. Urban należał do najbardziej trzeźwo myślących i w wielu przypadkach był jednym z tych, którzy inicjowali zmiany prowadzące do końca systemu. Urban i "beton" to dwie "skrajne skrajności". 5. Tak naprawdę rzeczywista różnica między Urbanem, a olbrzymią częścią polskiej inteligencji, która „poszła w drugą stronę” (choćby część jego kolegów z „Polityki”) była nieznaczna. Urban to „krew z krwi” polskiej inteligencji drugiej połowy XX w., tyle, że nie podzielał fascynacji „Solidarnością”. Stąd tak łatwo znajduje wspólny język z ludźmi z drugiej strony barykady – exemplum Michnik. Dziś, jeżeli ktoś rzeczywiście czyta i słucha Urbana, a nie tylko z nienawiścią mnie artykuły czy pluje na ekran, to musi być zadziwiony jak często jego diagnozy są piekielnie trafne. Dla mnie przy okazji jest taką wersją współczesnego Boya, walczącego z polskim faryzeuszostwem. Szkoda tylko, że Boya zwulgaryzowanego – tego, czego nie znoszę u Urbana to jego maniera zaśmiecania polszczyzny bluzgami. Ale cóż, tak naprawdę mówi olbrzymia część Polaków – i tu zapewne Urban świadomie pokazuje nam język i przejaskrawiając mówi jacy jesteśmy.
  20. Konstytucja Marcowa vs Konstytucja Kwietniowa

    Odnosząc się natomiast do wcześniejszego sporu "ustawa" a "projekt ustawy" toczonego pomiędzy Panami: Tofikiem i Palatynem, zwracam przy okazji uwagę, że Prezydent Mościcki był w poglądach swych bliższy jednak Tofikowi i uznał, że dopiero jego podpis zmienia projekt konstytucji w konstytucję. Co oczywiście nie przesądza - moim skromnym zdaniem - o meritum toczonego wyżej sporu terminologicznego (moim zdaniem dla zagadnienia legalności konstytucji jednak drugorzędnego). [ Dodano: 2008-12-07, 21:40 ] Ups, chciałem "dopisać" a tu FSO mnie ubiegł - pozdrawiam - oczywiście chodzi o to, że Mościcki datował konstytucję na 23 kwietnia. Tak naprawdę, w świetle naszej tradycji, słusznie odnotowanej przez p. Palatyna, była to konstytucja "styczniowa".
  21. Konstytucja Marcowa vs Konstytucja Kwietniowa

    Ponieważ kwestia charakteru i naruszeń prawa przy uchwalaniu konstytucji kwietniowej budzi kontrowersje i bardzo interesującą dyskusję, pragnę pokrótce przedstawić swój pogląd na stan rzeczy (m.in. przy pomocy przedwojennego profesora Komarnickiego, któremu tym samym oddaję hołd za ciekawe książki, z których dwie ostatnio wydano w formie reprintów - naprawdę polecam): Podstawą oceny legalności zmian może być art. 125 konstytucji marcowej zdanie pierwsze i drugie: „Zmiana Konstytucji może być uchwalona tylko w obecności conajmniej połowy ustawowej liczby posłów, względnie członków Senatu, większością 2/3 głosów. Wniosek o zmianę Konstytucji winien być podpisany przez ¼ ustawowej liczby posłów, a zapowiedziany co najmniej na 15 dni”. Przepis ten stanowi lex specialis w stosunku do art. 32 i 35 konstytucji marcowej, które warto także przytoczyć: Art. 32: „Dla prawomocności uchwał potrzebna jest większość głosów przy obecności przynajmniej 1/3 ogółu ustawowej liczby posłów, o ile przepisy konstytucji nie zawierają odmiennych postanowień". Art. 35 (in fine): „(…) Jeżeli Sejm zmiany, przez Senat proponowane, uchwali zwykła większością, albo odrzuci większością 11/20 głosujących – Prezydent Rzeczypospolitej zarządzi ogłoszenie ustawy w brzmieniu, ustalonem ponowną uchwałą Sejmu”. 1. Posiedzenie plenarne Sejmu w dniu 26 stycznia 1934 r. W dniu 18 stycznia 1934 r. Komisja Konstytucyjna Sejmu przyjęła wcześniej zgłoszone tezy za podstawę dalszych prac nad przyszłą konstytucją i zdecydowała o sprawozdaniu ze swych obrad na posiedzeniu plenarnym Sejmu. Przemówienie referenta (S. Cara) na posiedzeniu plenarnym Sejmu nie kończyło się – pierwotnie - wnioskiem o uchwalenie czegokolwiek, albowiem Komisja upoważniła go tylko do złożenia sprawozdania ze swoich prac. Posiedzenie plenarne 26 stycznia było zatem debatą nad TEZAMI do dyskusji, nie zaś nad PROJEKTEM KONSTYTUCJI, w rozumieniu art. 125 zd. drugie. Po przerwie – w znanych wszystkim okolicznościach - poseł-referent S. Car uznał, że „opozycja nie interesuje się zagadnieniami naprawy ustroju” i „ażeby tezy (…) uznać za projekt Konstytucji”. Wniosek Cara był niezgodny z art. 47 regulaminu Sejmu „Sprawozdawcy nie wolno zgłaszać wniosków we własnym imieniu”. A przede wszystkim „cudowna” zamiana tez w projekt nie spełniała dyspozycji art. 125 zdanie drugie. To jest najpoważniejszy zarzut, dotyczący 26 stycznia. Oczywiście za dyskusyjne można uznać skrócenie postępowanie formalnego w myśl art. 18a i 18b regulaminu, uchwalenie od razu w drugim i trzecim czytaniu, ale to można jeszcze zaakceptować, choć w przypadku zmiany konstytucji takie postępowanie jest co najmniej kuriozalne. Jest także problem z quorum i większością. Odbyło się głosowanie zwykłe poprzez powstanie z miejsc, bez obliczania głosów. Uznano, że większość 2/3 jest widoczna (i tak zapewne – w znanych okolicznościach - było). Art. 53 regulaminu Sejmu jednak stanowił, że „(…) Obliczenie głosów musi nastąpić prócz tego wtenczas, gdy wniosek wymaga większości kwalifikowanej”. A art. 125 konstytucji wymagał zarówno większości kwalifikowanej, jak i odpowiedniego quorum. Ani jedno, ani drugie nie zostało w odpowiedni sposób stwierdzone. Zatem, nie było ani wniosku w rozumieniu art. 125 zd. drugie konstytucji, ani tamże przewidzianego „rozziewu czasowego” pomiędzy złożeniem wniosku a jego głosowaniem, ani odpowiedniej liczby podpisów pod wnioskiem, ani wymaganego regulaminem stwierdzenia większości podczas samego głosowania. 2. Rozpatrzenie poprawek Senatu na posiedzeniach Sejmu w dniach 28 lutego, 7 marca, a w szczególności 23 marca 1935 r. Jak wiadomo, z tego, że konstytucja została uchwalona „trikiem” zdawał sobie sprawę Piłsudski (co potwierdzałoby ww. ustalenia) i polecił zatrzeć złe wrażenie poprzez szczegółową debatę w Senacie (co skądinąd dla władzy nie było groźne). Głosowanie w Sejmie nad poprawkami Senatu tym razem było imienne (godna zauważenia umiejętność uczenia się na błędach). Za odrzuceniem 169, za przyjęciem 260. Marszałek Sejmu stwierdził, że skoro nie ma 11/20 potrzebnych do odrzucenia poprawek, to zmiany zostały uchwalone. Tu powstaje ciekawe, ale z naszego punktu widzenia całkowicie drugorzędne zagadnienie prawne – czy w świetle art. 35 konstytucji (który Marszałek Sejmu uznał za właściwy) nie powinno się głosować kolejno – najpierw odrzucenia (kwalifikowaną 11/20), a potem (w razie fiaska) przyjęcia (zwykłą większością)? Natomiast problem polega na tym, że w tym przypadku miał zastosowanie art. 125 zdanie pierwsze konstytucji. Czyli wymagana była większość 2/3. Potwierdzają to dwie rzeczy: - uznanie art. 125 za regulację szczególną w stosunku do art. 35, z uznaniem dosyć oczywistego pierwszeństwa tej pierwszej (na podobnej zasadzie jak dziś relacja art. 235 konstytucji do – „zwykłego trybu ustawodawczego”, określonego m.in. art. 121 i 122). - taka była dotychczasowa praktyka, ustalona przez wcześniejszego Marszałka Sejmu – Rataja, w porozumieniu z rządem – nawiasem mówiąc już „sanacyjnym” (2 sierpień 1926 r., głosowanie nad „nowelą sierpniową"). M. Rataj tak informował co do sposobu głosowania poprawek Senatu w sprawie zmiany Konstytucji (…) „(...) w sprawie zmiany Konstytucji Sejm i Senat są równouprawnione (...) art. 35 niema zastosowania, o ile chodzi o poprawki do ustawy zmieniającej Konstytucję”) – stenogram posiedzenia Sejmu z 2 sierpnia 1926 r. (za. W. Komarnicki, Ustrój państwowy Polski współczesnej, s. 169, przypis 2). Wypada się zgodzić, że rzeczywiście 125 zakłada równouprawnienie, przyjęcie, że wystarcza 11/20 do odrzucenia poprawek oznaczałoby w praktyce "wyeliminowanie Senatu ze zmiany Konstytucji". 3. Pozostaje wreszcie relacja konstytucji kwietniowej do statutu organicznego województwa śląskiego. Sprawa nie jest tak znana jak poprzednie, ale uznać należy, że konstytucja kwietniowa w sposób niezwykle dyskusyjny uchyliła art. 2 statutu organicznego i zmieniła jego art. 44. A także – de facto – redukowała moc prawną statutu z ustawy konstytucyjnej do ustawy zwykłej (skoro zgodnie z nowym brzmieniem art. 44 jego zmiana wymagała tylko „ustawy państwowej”). Pierwotne brzmienie art. 44 dopuszczające zmianę statutu tylko za zgodą Sejmu Śląskiego, było swoistym zaręczeniem praw autonomicznych dla Śląska podjętym w imieniu Rzeczypospolitej w ustawie równej mocą prawną konstytucji. Uwagi niewątpliwie cenne, ale zwracają uwagę na kolejne naruszenie, tym razem nie prawa, ale tradycji. 23 kwietnia 1935 r. prezydent, wpisując datę, złamał istniejącą przed wojną (i oczywiście obecnie) tradycję dotyczącą datowania ustaw.
  22. Federalny System Republiki Weimarskiej,

    Jeżeli potrzebujesz bardzo syntetycznych informacji ustrojowych to np. G. Górski, Historia administracji, LexisNexis, s. 288- 292.
  23. Porucznik Wojciech Jaruzelski - ocena

    Z nieco innej beczki - P. Raina, Jaruzelski. Młode lata, Warszawa 1994. Tamże listy młodego oficera z frontu.
  24. Konstytucja Marcowa vs Konstytucja Kwietniowa

    Było tego niestety trochę więcej, i trochę inaczej, w jednym z poprzednich postów "w tym temacie" wyliczyłem trzy przypadki złamania prawa.
  25. Sanacyjna Polska a PRL

    Rzeczywiście, pojechałem rozpędem... Mea culpa. Coś tam czytałem na ten temat np. M. Wagińska-Marzec, Ustalanie nazw miejscowości na Ziemiach Zachodnich i Północnych (w:) Z. Mazur (red.), Wokół niemieckiego dziedzictwa kulturowego na Ziemiach Zachodnich i Północnych, Poznań 1997 i powinienem pamiętać, że to raczej endecja. Zdaje się nawet ks. kanonik z Winnogóry (Kozierowski) tam się pojawił.
×

Powiadomienie o plikach cookie

Przed wyrażeniem zgody na Warunki użytkowania forum koniecznie zapoznaj się z naszą Polityka prywatności. Jej akceptacja jest dobrowolna, ale niezbędna do dalszego korzystania z forum.