-
Zawartość
5,677 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
Typ zawartości
Profile
Forum
Kalendarz
Zawartość dodana przez Bruno Wątpliwy
-
Vissegerd - ja nie polemizuję z plusami płynącymi z napływu kapitałów do Polski. To "oczywista oczywistość". Chcę tylko przedstawić mit "zadłużył się i nakradł" we właściwym świetle. Zadłużył się, ale coś za to zbudował, coś co mogło być później przez państwo sprzedane. Dziś zadłużamy się na potęgę (wewnętrznie i zewnętrznie) jako państwo, firmy czy obywatele, ale państwo co do zasady niewiele z tego co się dziś zbuduje będzie mogło sprzedać.
-
Kredyt jest normalnym środkiem stymulacji rozwoju. Zakupy kredytowe (1970-79) wyniosły razem ok. 56 mld. dolarów. Olbrzymia większość została za Gierka spłacona, a przedtem zainwestowana. Realne zadłużenie pod koniec 1979 r. (uwzględniające rezerwy finansowe państwa) ok. 18 miliardów. Podaje się też niekiedy kwotę 23-24 miliardów. Kredyty i odsetki były na bieżąco spłacane. Po Gierku de facto nic długów nie zostało, bo ewentualne koszty jego działalności kredytowej zostały zrekompensowane dochodami ze sprzedaży majątku państwowego. Dziś długi samych Polaków wynoszą ok. 60 miliardów (złotych), państwa polskiego - zdaje się w 2006 r. - było coś około 140 miliardów (dolarów).
-
Nie wierzę, nie bylo tego, klamiecie...!
Bruno Wątpliwy odpowiedział FSO → temat → Gospodarka, kultura i społeczeństwo
Powinien wypowiedzieć się tu psycholog (społeczny), ale coś mi się widzi, że "wyparcie się" jest jednym z typowych zachowań w takich przypadkach. "Nas tutaj nigdy nie było, wianki dziewicze na naszej skroni, to przecież tylko kilka osób robiło - to oni, to oni, to oni" (z kabaretu Olgi Lipińskiej i z własnej pamięci - czyli z błędami). -
Chroniczne zapalenie spojówek - efekt syberyjskiego śniegu (tak w "Gazecie Wyborczej").
-
Widzę, że temat odżył . Wolę chłodny realizm niż machanie szablą, zatem dla mnie jest raczej postacią pozytywną. Wychowany na Zachodzie próbował do Polski przenieść trochę tamtejszych zwyczajów do nas (oczywiście na miarę ówczesnych czasów). Jak pisał Rolicki - widział jak Francuzi potrafią się kłócić o politykę, a potem pójść razem do bistro. Przeciwników politycznych ze swojego obozu starał się nie niszczyć (co niekiedy mu na dobre nie wyszło), z opozycją postępował w miarę cywilizowanie. Więźniów politycznych nie chciał za bardzo mieć. Do demonstrantów też nie chciał strzelać i nie strzelał. Prosty człowiek, ale sporo rozsądku i odwagi (vide zjazd do strajkującej kopalni w latach 50. gdzie groziło mu wrzucenie do szybu i późniejsze wejście "samotrzeć" do strajkującej stoczni). I osobiście uczciwy. Jedną z obrzydliwszych spraw post-gierkowskiej ekipy była próba dorobienia mu "gęby" malwersanta (choć Jaruzelskiego będę konsekwentnie bronił przed dzisiejszymi ultra-rewolucjonistami, to obrona ta nie dotyczy jego postępowania wobec Gierka). Dużo zaszkodziła mu "propaganda sukcesu". Choć Szczepański uczynił z polskiej telewizji cacuszko na skalę Europy (pamiętam, jak znajomi opowiadali mi, że Skandynawowie w latach 70. po prostu nie wierzyli co może "iść" w polskiej TV - bo ich była zdecydowanie gorsza), to ludzi łopatologicznie przedstawiany "dobry gospodarz" zaczął w końcu denerwować. Z Polski chciał uczynić coś na kształt Francji Układu Warszawskiego, tzn. nie walcząc z oczywistymi uwarunkowaniami geopolitycznymi wzmocnić znaczenie i siłę państwa. I nadgonić 300-letnie zapóźnienie cywilizacyjno-gospodarcze Polski. Uczynił to za pomocą jedynych realnych wówczas środków. I chyba - rzeczywiście uczynił. Ocena ekonomiczna epoki Gierka chyba jeszcze czeka na swojego obiektywnego autora. Ale być może zbyt łatwo poddajemy się stereotypowi "dał ludziom trochę raju, ale zostawił długi". Można nie wierzyć w jego (i Jaroszewicza) teorie, że w 1980 r. były szanse wyjścia kraju na prostą. Jest jednak faktem, że produkcyjne środki trwałe wzrosły w latach 1970-1980 o ok. 120%. Czyli właściwie "drugą Polskę" zbudowano. Można się z tych "środków trwałych" śmiać, ale: 1. Były one polską własnością. 2. Przykładów typowych, nietrafionych inwestycji nie było wcale tak dużo. 3. Później te środki trwałe sprzedawano przez długie lata i stanowiły stały dochód dla budżetu. 4. Dziś środki trwałe są w dużej części efektem inwestycji zagranicznych, których państwo z zyskiem nie sprzeda. A właściciel może je zwinąć i przenieść do Bangladeszu. A długi - jak to wygląda dziś i ile z tych długów "zawdzięczamy" naprawdę Gierkowi? Zaryzykuję tezę dyskusyjną - ale po to jest to forum. Gdyby nie było strajków w 1980 r., "Solidarności", później w konsekwencji stanu wojennego itp. - tzw. komunizm by w Polsce i tak upadł w okolicach 1989 r. (bo jego upadek był uzależniony od wystąpienia fenomenu Gorbaczowa, a nie od polskich marzeń), ale gdyby władzę sprawowała ekipa Gierka - ekonomiczny i społeczny punkt wyjściowy byłby dużo lepszy.
-
T.A. Olszański, Historia Ukrainy XX w., s. 48: "19 II Niemcy, a 27 II Austriacy wkroczyli na Ukrainę. (...) Wojska te posuwały się naprzód, łamiąc opór wojsk bolszewickich (zarówno istniejących jeszcze jednostek frontowych, jak i Czerwonej Gwardii), które nie bacząc na postanowienia traktatu brzeskiego usiłowały powstrzymać inwazję. (...) Po zawarciu 14 V 1918 r. zawieszenia broni między Niemcami a Rosją (swoją drogą ciekawy obyczaj - zawieszenie broni w dwa miesiące po zawarciu pokoju!) (...) została zorganizowana (...) strefa zdemilitaryzowana (...), która następnie stała się rejonem formowania sowieckich oddziałów ukraińskiej partyzantki". Potem była jeszcze próba bolszewickiego powstania w sierpniu 1918 r. Reasumując - oddziały bolszewickie były w stanie zagrozić władzy Centralnej Rady, natomiast o istotnym oporze przeciwko Niemcom mowy być nie mogło. Tym bardziej o kontrofensywie. RKKA utworzono w styczniu 1918 r., a Trocki dopiero w marcu 1918 r. objął komisariat spraw wojskowych i morskich zaczynając naprawdę tworzyć coś co przypominało wojsko. Podejrzewam, że Niemcy zatrzymali się tam gdzie chcieli, tzn. miejsce zatrzymania armii było w miarę zgodne z traktatem brzeskim i zapewniało możliwość rzeczywistej kontroli obszarów okupowanych.
-
Rok 1945. Wyzwolenie czy zniewolenie Europy Środkowo-Wschodniej?
Bruno Wątpliwy odpowiedział Jarpen Zigrin → temat → Katalog artykułów historycznych użytkowników
Znowu zaczynamy OT, ale wywołany tytułem spór terminologiczny jest rzeczywiście interesujący. Vissegerdzie: Do akapitu pierwszego Twojej wypowiedzi: To już mniej więcej zostało wyżej powiedziane. Na każde świadectwo o ekscesach, brutalności w wykonaniu czerwonoarmistów znajdzie się świadectwo o radosnym powitaniu, wdzięczności itp. Przy czym w swej masie nie da się owych ekscesów przypisać realizacji świadomej polityki eksterminacyjnej wobec Polaków, ale demoralizacji, która pojawia się w każdej armii (wśród ówczesnych czerwonoarmistów zapewne na większą skalę, ale i wojna, w której brali udział miała specyficzną skalę i charakter). Pozostaje kwestia obiektywnego porównania status quo ante (tzn. okupacji niemieckiej przed 1944/1945) z okresem późniejszym i właściwej terminologii. Argumenty już przedstawiliśmy, zatem nie będę się powtarzał. Do akapitu drugiego Twojej wypowiedzi: Nie podzielam optymizmu co do zachowania Hitlera i jego następców. Francuz czy Norweg mógłby powiedzieć, że biologiczna zagłada jego narodowi nie zagrażała. My - nie. W planach było przemeblowanie stosunków etnicznych w naszym regionie. Germanizacja ziemi, a nie ludzi, że sparafrazuję "klasyka" z Mein Kampf. Jak ta germanizacja ziemi mogła wyglądać, tzn. co można było zrobić z ludźmi? Zamordować lub wysiedlić gdzieś na Syberię (średnia perspektywa "biologicznego przetrwania", ale może rezerwat koło Baranułu miałeś na myśli). Oczywiście pełna realizacja wizji Lebensraumu nie była możliwa do końca wojny, ale ten koniec wojny - po myśli Hitlera - nie nastąpił w dużym stopniu dzięki radzieckim. I tu zatoczyliśmy koło powracając do pojęcia "wyzwolenie" czy "ocalenie". -
Przeczytałem. Zaczyna mi to trochę przypominać "Sąsiadów" - choć analogia jest oczywiście daleka. Jak Gross napisał książkę, to wielu się burzyło - że nie historyk, że stronniczy itp. Nie za wielu zwracało uwagę na to, że sprawa tajna nie była nawet w PRL (był znany wyrok powojennego sądu!) i można się było nią zająć. Od 89 roku całkiem swobodnie. Rzesze polskich historyków (z Św. Pamięci Prof. Strzemboszem - badaczem Białostockiego!) są winne grzechu zaniechania. W końcu, choć książka Grossa co do metodologii, obiektywizmu itp. budzi wiele zastrzeżeń - w sumie wyszło na jego, że to jednak nie Niemcy czy Żydzi sami - tylko Polacy spalili swoich sąsiadów. Tu już słychać, że nie historyk, Słowak (i od razu Tiso, Hlinkowa Gwardia - argumenty zupełnie bez związku z tą sprawą). Niedługo się dowiemy, że "komuch". Może się jednak okazać, że to ten Słowak co do meritum ma rację, a my jesteśmy winni - tym razem nie grzechu zaniechania tylko przeinaczania. Trudno będzie odwołać klękanie Pana Prezydenta. Tak nawiasem mówiąc - co do Słowaków - niedawno oglądałem na rosyjskim RTR program, z którego mniej więcej wynikało, że Czesi sami są winni za interwencję w 1968 r., mi.in. dlatego, że kolaborowali z Hitlerem. Równie porażające jak "argument Tiso" uzasadniający - prawdopodobne - zbrodnie "Ognia".
-
Rzeczywiście - popadamy w pewne materii pomieszanie. Nikt w Polsce nie buduje pomnika Hitlerowi czy Stalinowi (taki nawet w czasach stalinowskich nie powstał, chyba że uwzględnimy PKiN). To, że nawet na terytorium Polski pojawiają się próby oddawania czci UPA, to też inna materia. Tu mamy sytuację, w której człowieka, na którym ciążą podejrzenia o zwykłe zbrodnie, gloryfikuje się, stawia mu pomnik, a przed nim klęka Prezydent Rzeczypospolitej. Co najmniej przedwcześnie. Zapamiętam, przyda się do dyskusji o Jaruzelskim.
-
Tu nie o walkę chodzi. Jeżeli przeciwnik jest w mundurze, to wszystko jedno jakiej jest nacji. Jestem skłonny przyznać rację tym, którzy "rozgrzeszają" walkę zbrojną z MO, KBW itp., choć w sytuacji po 1945 sensu takiej walki nie widzę. Chyba, że chodziło o odbicie kolegów z więzienia. Czym innym jest jednak mordowanie ludzi według swojego widzimisię. A istnieją uzasadnione przypuszczenia, że część powojennego podziemia dokonywała swoistych czystek etnicznych. "Wyroki" też były wykonywane według klucza ustalanego przez danego dowódcę czy watażkę. O działaniach mających cechy zwykłego rabunku nie wspomnę. Są proste pytania - czy obcinanie języka Żydówce w wykonaniu "Ognia" jest prawdą czy nie? Czy mord na niewinnym człowieku J.L. jest prawdą czy nie? Czy gwałt na jego siostrach jest prawdą czy nie? Czy rabunek jego pieniędzy jest prawdą czy nie? Czy "akcje słowackie" są prawdą czy nie? I tak dalej i tym podobnie. Jeżeli to jest prawda - to mamy do czynienia z bandytą. Jeżeli nie - można się zastanawiać. Niektórzy świadkowie jeszcze żyją, dokumenty są, można badać. W moim osobistym odczuciu IPN nie jest jednak tą instytucją, która dojdzie do prawdy, choć rzeczywiście ma pieniądze.
-
23 lipca 1942 r. po rozpoczęciu "wielkiej deportacji" już nic dla swojego narodu zrobić nie mógł. Chyba, że uznamy za takie działanie załatwianie "kart życia" dla wybranych, przedłużających to życie o jakieś pół roku. Zawsze przy takiej okazji przypominają mi się słowa Tego, który z Polaków pisał chyba najmądrzej o Żydach - P. Kuncewicza - „jakże oceniać ludzi w sytuacjach z gruntu nieludzkich?”. Czerniakow postąpił jak załamany, porządny człowiek postawiony w sytuacji beznadziejnej i skrajnej. Dobrego wyjścia nie było. Żadnego wyjścia nie było. Żadnego "mniejszego zła". Swoją drogą porównanie pomiędzy postaciami Chaima Rumkowskiego i Adama Czerniakowa jest materią na największy film w historii świata. Jak zachować się wobec ekstremalnego zła? Próbować ratować część zagrożonych, podporządkowując się złu i będąc mu użytecznym - Rumkowski, czy próbować działać "normalnie" - Czerniakow.
-
Jeszcze jedna rzecz - co do legitymizacji społecznej Polski Ludowej. Co prawda w referendum 1946 i wyborach 1947 nowa władza poniosła porażkę (skądinąd 30,5 % głosowało 3xTAK, co nie jest liczbą wcale małą), ale zwracam uwagę, że frekwencja wynosiła bodajże 80-85 %. Czyli tyle społeczeństwa zaakceptowało po-jałtańskie reguły gry. I wcale nie paliło się błąkać po lasach i strzelać do przeprowadzających reformę rolną. A jaka była legitymizacja Gomułki w 1957 r. - to niech każdy sobie odpowie. Zapewne żaden polityk polski w dziejach takiej legitymizacji nie miał.
-
Krótko ad meritum. Uważam, że bezkrytyczne podejście IPN i np. Pana Prezydenta do "Ognia" i generalnie powojennego podziemia napyta nam - jako współczesnej Polsce - biedy. Póki co - odezwali się Słowacy. Przypuszczam, że niedługo na wielką skalę będziemy musieli dyskutować z Żydami. Obrazowi Polski to się nie przysłuży. Zapalenie chanukowej świecy za bardzo tu nie pomoże. Jest tu trochę jak z nagonką na Jaruzelskiego. Realizując swoją wizję antykomunizmu, nie zwraca się uwagi na to, że per saldo szkodzi się Polsce dostarczając argumentów stronie rosyjskiej, prowadzącej aktywną politykę historyczną. W innych sprawach: Teza, że zabijać niewinnych Słowaków można, bo ksiądz Tiso kolaborował z Hitlerem jest dla mnie zbyt karkołomna. Pogląd o legalności władzy powojennej już wyraziłem w dyskusji o konstytucji kwietniowej, pozwolę sobie swoją opinię przytoczyć, skoro mamy OT dot. legalności władz (bardzo przepraszam Narya, ale troszeczkę chciałbym na ten temat pogadać ): "Niewątpliwie, gdybyśmy dokonywali tylko suchej analizy prawniczej, powinniśmy dojść do wniosku, że od 23 kwietnia 1935 r. nasze organy państwowe działały bez należytej legitymizacji konstytucyjnej. Co do tego zgodna była istotna część ówczesnej opozycji. Jak przypuszczam wówczas Sikorski i Mikołajczyk mieli opinię w tym zakresie wyrobioną. W 1939 r. sytuacja zmieniła się diametralnie. Powstał problem w oparciu o jaki akt mają funkcjonować władze emigracyjne? Istniał pomysł, „wywodzący się z szeregów Frontu Morges” (właśnie, właśnie) powołania we Francji „samozwańczego Komitetu Narodowego”. (P. Wieczorkiewicz, Historia polityczna Polski 1935-1945, Warszawa 2005, s. 111). Tamże o inicjatywach A. Ponińskiego i pomyśle „rewolucji” (w kontakcie z Sikorskim) T. Zakrzewskiego. Były to jednak pomysły dyskusyjne, podważające ciągłość władz polskich (i potwierdzające tezę niemiecką i radziecką, że państwo polskie – te pokonane we wrześniu -przestało istnieć). Ani tworzenie nowych poza-konstytucyjnych organów, ani odwoływanie się do faktycznie nieobowiązującej od kilku lat (z wyjątkiem części przepisów pozostawionych w mocy przez kwietniową) konstytucji marcowej nie było wygodne. Stawiało to Polaków w pozycji nieco podobnej do emigracyjnych Czechosłowaków, co do których nie było właściwie wiadomo na podstawie czego funkcjonują. Jak wiemy konstytucja kwietniowa była w tym przypadku poręczna, gdyż zawierała przepisy pozwalające na „przekazywanie” funkcji prezydenta itp. Wymieniłem je wcześniej wyraźnie jako jedną z dwóch dobrych cech konstytucji kwietniowej (i jeszcze raz to podtrzymuję). Zwracam przy tym uwagę, że niezwłocznie doszło do zawarcia „umowy paryskiej” pomiędzy Raczkiewiczem a Sikorskim (nota bene też nic nie mającej wspólnego z „legalnością”), która de facto modyfikowała totalnie postanowienia konstytucji kwietniowej (choć oczywiście nie zmieniała formalnie jej treści). Można powiedzieć, że tragedia Polski nobilitowała konstytucję kwietniową. Wokół nielegalnego prawnego potworka-autokraty (aczkolwiek zmodyfikowanego „umową paryską”) powstał konsensus przedwojennej opozycji i sanacji. Obie strony doszły do wniosku, że lepiej będzie oprzeć się o kuriozalną, legalnie wątpliwą konstytucję niż o żadną. I tyle. Decyzja była rozsądna, chyba jedyna możliwa, choć w sensie prawnym konstytucji kwietniowej należycie nie konwalidowała (zresztą nie mam pojęcia co w sensie prawnym w ogóle ją mogło konwalidować). Sikorskiemu było w to graj, bo miał za sobą siłę Francji, atmosferę powrześniowych rozliczeń i to w końcu on został premierem (a zgodnie z „umową paryską” -równorzędnym partnerem prezydenta). Zatem o swoich wcześniejszych poglądach nie musiał koniecznie pamiętać. I rzecz jasna nie przewidywał, że z tego sprytnie skorzystają, używając jako argumentu – nie byli przecież idiotami – twórcy Manifestu Lipcowego, samozwańczo stawiający się w pozycji recenzenta. A teraz chyba troszeczkę dyskutantów zdziwię. Otóż uważam generalnie, że do pojęcia legalności w historii państw należy podchodzić cum grano salis – bez przesadnej estymy. Często o wiele istotniejsze jest pojęcie „władzy realnej” i „postrzegania za legalną” niż „ścisłej legalności w sensie jurydycznym”. Nie ma żadnej wątpliwości, że władze polskie po 1935 r. sprawowały „władzę realną” i były „postrzegane za legalne” przez społeczność międzynarodową i istotną część społeczeństwa. Zawierały wiążące umowy międzynarodowe, a przepisy prawne przez nie wydawane nie były kwestionowane. Choć były obarczone grzechem pierworodnym – zamach stanu, „wybory brzeskie”, konstytucja kwietniowa etc. Bardzo podobnie - toutes proportions gardées - władze Polski Ludowej. Choć jej geneza jest nam znana, sprawowały one „władzę realną”, były „postrzegane za legalne” przez społeczność międzynarodową i istotną część społeczeństwa. Zawierały wiążące umowy międzynarodowe, a przepisy prawne przez nie wydawane nie były kwestionowane (i nie są kwestionowane do tej pory, bo istotna ich część nadal obowiązuje). Tak trochę na zasadzie – choć Władysław Łokietek przez całe i Kazimierz Wielki przez część panowania nie byli władcami legalnymi, to któż będzie przemalowywał poczet Matejki?" I dodam jeszcze teraz. Jeżeli władze Polski Ludowej nie były władzami postrzeganymi za legalne, to kto nimi był po 1945 r.? Starsi panowie w Londynie, dokonujący rozłamów politycznych, a funkcjonujący w świetle prawa brytyjskiego bodajże jako "Rząd polski" Ltd. Uznawani przez Franco, Kubę, Watykan, Liban - i to przez pewien okres czasu. Oparci o przyjętą sprzecznie z prawem na konstytucję kwietniową, zresztą dowolnie interpretowaną (zgodnie z art. 13 prezydent mógł wyznaczyć na czas wojny następcę). Po 1945 r. rząd londyński już raczej realnie wojny nie toczył, a czy np. Niemcy de iure uznawały się za pozostające w stanie wojny z rządem londyńskim? Wydający przepisy prawne, którymi nikt się po 1989 r. nie przejmował. Bodajże jedynym śladem istnienia władz londyńskich w dzisiejszej Polsce jest uposażenie dla prezydenta Kaczorowskiego (zresztą obok np. Jaruzelskiego). Geneza Polski Ludowej może się nie podobać, ale było to jedyne wówczas istniejące państwo polskie.
-
Bolesław Wieniawa-Długoszowski- pierwszy ułan II RP
Bruno Wątpliwy odpowiedział Albinos → temat → Biografie
Myślę, że - jeżeli dane by mu było jakimś cudem zostać prezydentem (skądinąd można się upierać, że nim przez chwilę był, pomiędzy 26 a 27 września, bo wyszedł Monitor Polski z jego nominacją) - to w okolicach Jałty na pewno by coś wywinął. Natłukł po twarzy Churchilla, wypłazował publicznie Roosevelta, zastrzelił się na Trafalgar Square. Co by oczywiście nic Polsce nie pomogło, ale spektakularne by było na pewno. -
Rok 1945. Wyzwolenie czy zniewolenie Europy Środkowo-Wschodniej?
Bruno Wątpliwy odpowiedział Jarpen Zigrin → temat → Katalog artykułów historycznych użytkowników
Jarpenie, przedstawiłeś zarys historii naszego regionu całkiem poprawnie. Są to fakty, które chyba każdy z nas mniej lub więcej zna. Można dopisać parę smaczków więcej o okolicznościach powstania KRN czy PKWN, co nieco więcej o wyborach w 1947, zastanowić się czy Mikołajczyk rzeczywiście musiał uciekać, a nie mógł po prostu wyjechać z kraju (jak Karol Popiel) itp., ale nie zmienia to faktu, że - przepraszam - nihil novi. Również wnioski na końcu Twojej pracy są w miarę oczywiste. Można polemizować z podniosłą formą, szczególnie ostatniego akapitu, jednoznacznością oceny, ale o czym tu dyskutować co do meritum? Czy Stalin chciał podporządkować sobie nasze kraje - chciał, byłby głupi, gdyby w tych okolicznościach tego nie zrobił. Czy obszary te trafiły do radzieckiej strefy wpływów - trafiły. Czy sojusznicy "umyli ręce" - umyli. Czy wypada oddawać szacunek tym, którzy zginęli - wypada, nawet jeżeli poddajemy w wątpliwość sens ofiary. I tak dalej. Moim zdaniem ewentualnie można zastanawiać się nad tym jak uporaliśmy się jako naród z okolicznościami od nas niezależnymi i jak sprawili się rządzący Polską Ludową, jedyną wówczas możliwą formą państwowości. Ale to już wykracza poza zakres temporalny pracy. Nie możesz się dziwić, że najwięcej emocji wzbudziła podniesiona przez Ciebie kwestia terminologiczna - "wyzwolenie", "zniewolenie" itp. -
Rok 1945. Wyzwolenie czy zniewolenie Europy Środkowo-Wschodniej?
Bruno Wątpliwy odpowiedział Jarpen Zigrin → temat → Katalog artykułów historycznych użytkowników
Andreas, ja też czuję żal. Żal, że gdzieś pomiędzy Janem Kazimierzem a Augustem II przestaliśmy być mocarstwem i staliśmy się przedmiotem, a nie podmiotem rozgrywek wielkich tego świata. I nic tego nie zmieniło - potwierdza to nawet unikalne szczęście historyczne z 1918 i 1989 roku. Mogliśmy organizować legiony, skakać przez mur stoczni, ginąć lub nie ginąć w Gibraltarze – nasz wpływ na rozstrzygnięcia globalne był znikomy. I jest znikomy nadal. W takiej sytuacji mogę tylko wyrazić zadowolenie, że jednemu z tych wielkich nie udało się przepuścić mojego narodu przez komin. I jest obiektywnym faktem, że nie uczynił tego dzięki zaangażowaniu ZSRR w wojnę. Zatem słowo "ocalenie", a nawet "wyzwolenie" (użyte w określonym kontekście) tu pasuje. Jeżeli mam wybierać komin czy „zapóźnienie we wszystkim” (skądinąd też trwające od XVII wieku, a nie od czasów tzw. „komuny”) - wybieram „zapóźnienie”. Tertium non datur. -
Rok 1945. Wyzwolenie czy zniewolenie Europy Środkowo-Wschodniej?
Bruno Wątpliwy odpowiedział Jarpen Zigrin → temat → Katalog artykułów historycznych użytkowników
Mówimy o latach 1944-1945. I pytamy o sens pojęcia "wyzwolenie". Przede wszystkim w polskim przypadku, jak wnoszę z przebiegu dyskusji. Na każdą opowieść o brutalnym zachowaniu czerwonoarmiejców można przytoczyć opowieść o tym, że ludzie witali ich jako wyzwolicieli. Dyskusja w tym kierunku nie ma sensu. Do Polski wkraczali ludzie zdemoralizowani wojną na najbardziej krwawym froncie. Trzymani byli w ryzach o wiele bardziej niż po wkroczeniu do "prokliatoj Germanii", ale nie ulega wątpliwości, że ekscesy miały miejsce. Skądinąd bardziej w wykonaniu maruderów niż jednostek pierwszej linii. Nie ulega jednak także wątpliwości, że nie zajmowano się (ani planowano) wówczas wobec Polaków masowym ludobójstwem z pełną premedytacją, co było dosyć ulubionym zajęciem hitlerowców. Pytanie jest natomiast o termin "wyzwolenie". Jeżeli kogoś razi - to proponuję pojęcie "ocalenie". Ta masa żołnierska w poszarpanych szynelach, kradnąca zegarki ocaliła nas, czy to się komuś dziś podoba czy nie. Oczywiście, fajniej by było, gdyby ocalili nas Amerykanie, Anglicy, gen. Anders czy Archanioł Michał. Tyle, że byśmy na to czekali trochę zbyt długo. Zrobili to radzieccy. -
Rok 1945. Wyzwolenie czy zniewolenie Europy Środkowo-Wschodniej?
Bruno Wątpliwy odpowiedział Jarpen Zigrin → temat → Katalog artykułów historycznych użytkowników
Miało, miało - pewien słowiański naród został uratowany od gazu, ewentualnie od masowej podróży na Syberię w ramach czyszczenia Lebensraumu. Stosunek Polaków do terminów "wyzwolenie" - "zniewolenie" w dużym stopniu zależał od regionu. Nie przypuszczam, aby ktoś w Wilnie czy Lwowie nazwał to "wyzwoleniem", na Pomorzu czy w Poznańskim było zgoła inaczej. Generalnie - było wyzwolenie od okupacji niemieckiej, która groziła biologiczną zagładą Polaków. Jego konsekwencją była długotrwała radziecka dominacja, która jednak biologiczną zagładą nie groziła. W sumie najlepiej chyba nazwała to prof. Kersten w tytule swojej książki "między wyzwoleniem a zniewoleniem". -
Bolesław Wieniawa-Długoszowski- pierwszy ułan II RP
Bruno Wątpliwy odpowiedział Albinos → temat → Biografie
A ja tak sobie ogólnie. Uważam, że ze względu na zdolności towarzysko-dyplomatyczne (wykazane chociażby we Włoszech), tudzież generalne cechy charakteru byłby lepszym prezydentem od Raczkiewicza. Ostatecznych losów Polski by to oczywiście nie zmieniło. -
Ukraina '29 - '37. Pacyfikacja
Bruno Wątpliwy odpowiedział FSO → temat → Gospodarka, handel i społeczeństwo
Dorzuciłbym jeszcze trzecie pytanie: czy głód na Ukrainie był efektem świadomego działania Stalina, obliczonego na wyniszczenie Ukraińców (wersja genocydu - lansowana przez władze ukraińskie), czy był "tylko" jednym z wielu strasznych następstw kolektywizacji, które dotyczyły wszystkich mieszkańców ZSRR, niezależnie od narodowości (wersja lansowana przez Rosjan)? -
Rok 1945. Wyzwolenie czy zniewolenie Europy Środkowo-Wschodniej?
Bruno Wątpliwy odpowiedział Jarpen Zigrin → temat → Katalog artykułów historycznych użytkowników
Znamy już - mniej więcej - rzeczywiste wyniki. I pytanie -30,5% "Tak", II pytanie 44,5% "Tak", III-pytanie 68,3 "Tak". Np. w A. Garlicki, 1815-2004. Historia Polska i Świat, Warszawa 2005, s. 449. -
Schusnigg rzeczywiście wierzył w zwycięstwo w plebiscycie (wspomina o tym chociażby Batowski). A może tylko mówił, że wierzy? H. Wereszczycki (Historia Austrii, Ossolineum) nawet napisał, że panowało powszechne przekonanie, że Schusnigg zwycięży. Nie byłbym taki pewny. Inna sprawa, że Schusnigg chciał referendum zmanipulować (oczywiście w słusznej sprawie, ale jednak). Zdaje się podniósł cenzus wieku, aby wyeliminować zhitleryzowaną młodzież. Poza tym miały być tylko karty do głosowania "Z Schusschiggiem za Austrią", przeciwni powinni wrzucać do urny własne kartki z napisem "Nein". Tak, że średnio to miało być demokratyczne. Schusnigg, a wcześniej Dollfuss byli dyktatorami (niekiedy to się nazywa "austro-faszyzm") i dla wielu Austriaków była to w tym momencie zamiana dyktatora na dyktatora. Poza tym Schusnigg uważał się za Niemca - "Za wolną i niemiecką, niepodległą i społeczną Austrię!". Średnia pozycja wyjściowa do przeciwstawienia się Adolfowi H., który był dla Austriaków wówczas i lepszym Niemcem i skuteczniejszym ekonomicznie dyktatorem. Moim zdaniem Schusnigg mógł liczyć na zwycięstwo w plebiscycie tylko w przypadku manipulacji na korzyść swojego Frontu Ojczyźnianego. Wizja jedności niemieckiej - i korzyści z niej - była w międzywojennej Austrii zbyt silna. Podobnie jak silny był nacjonalizm niemiecki w tym kraju. Przypuszczam, ze niesławnej pamięci Adolf nie musiał wcale za bardzo manipulować wynikiem "swojego" referendum w Austrii.
-
Raczej nie były przesadzone. Oprócz zdeklarowanych monarchistów, czy oddanych zwolenników "austro-faszyzmu" (nie mylić z nazizmem) Austriacy uważali włączenie do Rzeszy za coś naturalnego. A jeżeli im się to nie nie podobało (np. na pewno części socjaldemokratów) to raczej, że do "tej Rzeszy" niż do Rzeszy w ogóle. Historia Austrii po I wś. pokazuje (od Republiki Austrii Niemieckiej), że żadnego narodu austriackiego wówczas nie było. Byli Niemcy austriaccy, często-gęsto w swym nacjonalizmie radykalniejsi od sąsiadów z północy. To plus niechęć do dotychczasowych rządów, nadzieje ekonomiczne związane z Hitlerem sprawiło, że filmowane spazmy radości na ulicach Wiednia nie były udawane. Czytałem swego czasu książkę Brigitte Hamann, Wiedeń Hitlera - lata nauki pewnego dyktatora. Daje naprawdę ciekawy obraz młodości Hitlera, przedstawiając nieznaną nam Austrię. Kojarzymy ją z sympatycznym, tolerancyjnym narodowościowo staruszkiem Franciszkiem Józefem, tak naprawdę już w XIX w. na sporą skalę buzował tam wielkoniemiecki szowinizm. Naród austriacki zaczął powstawać po II wś. (a może już w czasie). Ale taki np. Haider uważał się za Niemca, zatem proces wcale nie jest zakończony. Nie wnikam tu w analizę złożoności niemieckiego poczucia odrębności regionalnej, które jest bardzo silne np. u Bawarczyków.
-
Tak, bo widzę go raczej niekorzystnie, choć wzdragam się przed totalnym potępieniem. Tak się trochę zastanawiałem co bym zrobił na jego miejscu, nawet gdyby Polska Ludowa mi się skrajnie nie podobała. I nijak mi nie wychodziło, że to co on. Ale wiadomo - z perspektywy to każdy jest mądry.
-
Fakty i mity wokół Franciszka Ratajczaka
Bruno Wątpliwy odpowiedział Narya → temat → Bitwy, wojny i kampanie
Czy znasz jakieś nowe bulwersujące fakty, czy chodzi Ci o spór o to kto był pierwszą ofiarą Powstania (Ratajczak-Mertka)? Dla starszych pokoleń mojej wielkopolskiej rodziny to był po prostu Symbol (przez duże "S"). Oczywiście zdawano sobie sprawę, że był to zwykły człowiek, żaden przywódca, czy typowy polski romantyczno-tragiczny bohater. Zginął w sumie przypadkiem. Ale to chyba było bardzo wielkopolskie i takie jakoś bardzo mało hurra-polskie. To było takie powstanie zwykłych, prostych, pragmatycznych ludzi. Zrobili swoje kiedy było trzeba, kiedy były szanse, dobrze i skutecznie i poszli do domów nie oczekując na zaszczyty. Zero polskiej bohaterszczyzny. Kurczę, łza mi się w oku zakręciła, jak wspomniałem tych bardzo wiekowych staruszków przy kartach i fajeczce... "Poszlim i strzylalim przy banie" (czy jakoś podobnie, już nie pamiętam ich gwary). Żadnych opowieści o bohaterach, po prostu "poszlim i strzylalim, Niemiec zaś tyż strzylał". O tyle mogłem zapytać. Za mały byłem.