-
Zawartość
5,693 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
Typ zawartości
Profile
Forum
Kalendarz
Zawartość dodana przez Bruno Wątpliwy
-
FSO, jest faktem, że nader często (my Polacy) upraszczamy sprawę i uważamy, że "od Jagiełły" Litwa stała się po prostu Polską. Tak nie było. Nawet polonizacja kulturowa nie oznaczała od razu przyjęcia polskiej świadomości państwowej przez tamtejszą szlachtę. Ale z czasem - tak (przy zachowaniu miłości do "małej ojczyzny"). Ale zauważ, że Litwini też sobie sprawę bardzo uprościli, mianując się prawowitymi następcami Wielkiego Księstwa. Państwa, którego elity uległy wpierw rutenizacji, potem polonizacji. Którego językiem urzędowym był wpierw przez lata starobiałoruski, potem polski, właściwie nigdy litewski (chyba, że za Mindaugasa ). W którym większość była od XIV wieku słowiańska. Państwa Polaków, Białorusinów, Tatarów, Żydów, Ukraińców, Karaimów i - oczywiście - etnicznych Litwinów. Nie da się tej "nowej" Litwy, której niepodległość ogłosiła Taryba, po prostu nazwać dziedzicem Wielkiego Księstwa. Jednym z dziedziców - oczywiście tak, ale nie jedynym. Nie chcę urażać litewskich aspiracji. To wartościowy naród i zasługuje na nasz szacunek. Ale to jest trochę tak, jakby we Francji przetrwało do dzisiejszych czasów ze dwa miliony germańskich Franków wśród masy romańskiej ludności i ogłosili się spadkobiercami całej historii Francji, jakby w Bułgarii przetrwało trochę tureckich Bułgarów wśród masy Słowian i ogłosili, że "dziedzictwo do nich należy" itd. itp. A Żeligowskiego (i Piłsudskiego w tle), jak pisałem wyżej, jestem skłonny zrozumieć. Tak jak jakoś rozumiem zacięcie Litwinów. Natomiast nie rozumiem bezsensu umowy suwalskiej w przeddzień...
-
Z tego, co się orientuję, np. litewska reforma rolna z 1922 r. nie wprowadzała rozróżnienia narodowego. Praktyka bywała różna, ale nawet zdeklarowani Polacy mieli szanse zatrzymać 80 hektarową "resztówkę". Nie przypuszczam, aby wobec etnicznych Rosjan praktyka była inna.
-
Ceny czarnorynkowe - lata 1980-1983
Bruno Wątpliwy odpowiedział Nijel → temat → Gospodarka, kultura i społeczeństwo
Skoro się zgadało o "zielonych" . Z rzeczy śmiesznych, a dewizowych: 1. Pokątna wymiana dolarów po czarnorynkowym kursie była nielegalna, ale bony PeKaO można było sprzedawać. W związku z tym gazety były pełne ogłoszeń "bony kupię". Wszem i wobec było wiadomo, że chodzi o dolary. 2. W pewnym momencie, aby wpłacić dolary (a nie bony) na konto dewizowe, trzeba było je mieć "z udokumentowanego źródła". Na przykład przywieźć z zagranicy. Wystarczyło, że przemytnik - wracając z krótkiej wizyty w bratniej Czechosłowacji - zadeklarował polskiemu celnikowi, że ma "dulary". I wszytko było OK. Lege artis. Natomiast podarunek dziesięciu dolców od babci na komunię - to było źródło nie udokumentowane. 3. Po oficjalnym, czyli koszmarnie zaniżonym kursie, można było kupić trochę dolarów "od Państwa" (na tzw. książeczki walutowe - przy okazji wyjazdu). Interes bajeczny, ale był limit - bodajże roczny, czy coś takiego. W pewnym momencie to było chyba sto dolarów. Pojawił się nawet przewodnik T. Torańskiej i A. Górkota "Europa za sto dolarów". Ciekawe, czy byli tacy, którzy dali radę zmieścić się w limicie . 4. Studenci palestyńscy w Polsce otrzymywali stypendium (chyba od swoich władz, czy z bogatszych krajów arabskich) - bodajże 50 dolarów miesięcznie. W Polsce to była olbrzymia ilość pieniędzy. Dla studenta prawie nie do przebalowania. No, przy dobrych chęciach... 5. Czarnorynkowy kurs dolara był czymś oczywistym, powszechnie znanym i akceptowanym. Można powiedzieć - prawie oficjalnym miernikiem wartości. Oficjalnie władza tego nie przyznawała, a nieoficjalnie przeważnie "miała to w...". Czarnorynkowy kurs pojawia się nawet w zaakceptowanych przez cenzurę filmach (vide "Kochaj albo rzuć") "...dolar wedle 'Fawrenhajta' stoi". -
Kimczi Vissegerdowi nie smakowało? W każdym razie - według mojej skromnej oceny - im dalej na południe tym smaczniej. Może bez nadmiernego uogólnienia, bo kuchnie tajska, wietnamska czy południowochińska są równie smaczne (oczywiście de gustibus...). Ale na koreańską czy japońską bym na pewno nie zamienił . Podobnie jak włoskiej na niemiecką . Go South, Young man!
-
Plebiscyt na Warmii i Mazurach
Bruno Wątpliwy odpowiedział Jarpen Zigrin → temat → Polityka, ustrój i dyplomacja
Zawsze byłem przekonany, że "Prusy Wschodnie" na kartach do głosowania to był ukłon w stronę Niemców, ale... "Głosujący mieli opowiedzieć się za 'Prusami Wschodnimi' albo 'Polską', Fakt, że nie można było głosować na 'Niemcy' był koncesją sprzymierzonych wobec strony polskiej". A. Kossert, Prusy Wschodnie. Historia i mit, Warszawa 2009, s. 204. Czy jest to tylko pogląd autora (skądinąd wartościowej książki), czy rzeczywiście są przesłanki (relacje, dokumenty itp.), aby twierdzić, że była to koncesja dla Polski? -
Ceny czarnorynkowe - lata 1980-1983
Bruno Wątpliwy odpowiedział Nijel → temat → Gospodarka, kultura i społeczeństwo
Przejrzałbym jeszcze: 1. Ustawę z dnia 18 lipca 1974 r. o wykonywaniu handlu oraz niektórych innych rodzajów działalności przez jednostki gospodarki nie uspołecznionej (Dz.U. z 1974 r. nr 27 poz. 158). To jeżeli chodzi o większe biznesy prywatne. 2. Ustawę z dnia 25 września 1981 r. o zwalczaniu spekulacji (Dz.U. z 1981 r. nr 24 poz. 124). 3. Dekret z dnia 2 sierpnia 1951 r. o targach i targowiskach (Dz.U. z 1951 r. nr 41, poz. 312). 4. Zarządzenie Ministra Handlu Wewnętrznego z dnia 4 maja 1954 r. w sprawie regulaminu wzorcowego targowisk (M.P. z 1954 r. nr 52, poz. 701). 5. I późniejsze - Zarządzenie Ministra Handlu Wewnętrznego i Usług z dnia 13 kwietnia 1984 r. w sprawie regulaminu wzorcowego targowisk (M.P. z 1984 r. nr 12, poz. 87). 6. Ustawę z dnia 23 kwietnia 1964 r. - Kodeks cywilny (Dz.U. z 1964 r. nr 16, poz. 93). Tam np. o umowie sprzedaży itp. 7. Rozporządzenie Prezydenta Rzeczypospolitej z dnia 27 czerwca 1934 r. Kodeks handlowy (Dz.U. z 1934 r. nr 57, poz. 502), który obowiązywał częściowo i w Polsce Ludowej (według dziwnej formuły - bo kodeks cywilny go uchylił, ale z wyjątkiem szeregu przepisów). Nie jestem ekspertem od handlu na bazarach, ale wydaje mi się, że pojęcie "ceny czarnorynkowe" i "ceny na bazarach" to nie jest automatycznie to samo. Jeżeli ktoś sprzedawał np. zachodnie ciuchy, jabłka czy kawę na bazarze i odprowadzał wszelakie opłaty - to czarny rynek bynajmniej to nie był. Jeżeli sprzedawał bimber - całkiem odwrotnie. Oczywiście granica była bardziej restrykcyjnie ustawiona niż dziś - ówczesna "spekulacja" towarem kupionym taniej gdzie indziej (np. w sklepie państwowym), dziś to po prostu traktowana byłaby jako "żyłka handlowa" . -
Ceny czarnorynkowe - lata 1980-1983
Bruno Wątpliwy odpowiedział Nijel → temat → Gospodarka, kultura i społeczeństwo
W latach 80. ukazywała się gazeta "VETO - Tygodnik Każdego Konsumenta" (czy jakoś tak). Jak odkopiesz roczniki w czytelni czasopism, podejrzewam, że będziesz miał sporo informacji. Ustawa z 26 lutego 1982 r. uchyliła dekret z dnia 3 czerwca 1953 r. o ustaleniu cen, opłat i stawek taryfowych (Dz.U. 1953 nr 31 poz. 122). To może być to. Poza tym sporo aktów uznanych zostało za uchylone. Wejdź do bazy sejmowej, odnajdź ustawę z 26 lutego, dane co uchyliła i sprawdź co z tego Cię interesuje. Link do sejmowej bazy aktów prawnych. -
NRohirrim, dyskusja dotyczyła nieco innej materii niż separatyzm dzielnicowy. Raczej oczywistych różnic ekonomicznych. I nie za bardzo we współczesnym kontekście, tylko międzywojennym.
-
Wątek ten pojawiał się już w II RP (choć trybunały konstytucyjne oparte na myśli Kelsena były wówczas w Europie tylko jaskółkami, które wiosny nie czynią ). Austria, Czechosłowacja - i wszystko. Ks. K. Lutosławski np. proponował poprawkę do konstytucji marcowej, w myśl której miał kontrolą zajmować się Sąd Najwyższy (ale raczej na zasadzie analogicznej do TK, a nie amerykańskiego judical review). Sprawę braku takiej instytucji (TK) podnosił też S. Estreicher. Z tym, że pamiętajmy - ustaw kontrolować nie było można, ale uznać należy, że art. 77 konstytucji marcowej pozwalał sądom kontrolować rozporządzenia (na zasadzie trochę podobnej do judical rewiev). Powyższe informacje za: D. Lis-Staranowicz, Kilka uwag do art. 77 i 81 Konstytucji marcowej (w:) P. Sarnecki (red.) Prawo konstytucyjne II Rzeczypospolitej. Nauka i instytucje, Kraków 2006, s. 252-256. Warto odnotować tamże (np. na s. 253, przyp. 714) cytowane szersze opracowanie: A. Gwiżdż, O Trybunale Konstytucyjnym w Drugiej Rzeczypospolitej (w:) Konstytucja i gwarancje jej przestrzegania. Księga pamiątkowa ku czci Prof. Janiny Zakrzewskiej, Warszawa 1996. Ergo - pomysły były, ale pamiętać należy, że trybunały jako takie były nowością i do II wojny światowej nie wprowadzano ich do systemów ustrojowych. System analogiczny do amerykańskiego judical rewiev też był w Europie rzadkością. To nie do końca tak, FSO. Przynajmniej do zamachu majowego. Były jeszcze sądy w Rzeczypospolitej, które mogły orzekać np. w sprawie rozporządzeń (zob wyżej). Niezawisłe - przynajmniej do czasu. Poza tym było pewne doświadczenie. Można Austro-Węgier, czy II Rzeszy nie lubić, ale były to "państwa prawa" (przynajmniej in statu nascendi). Zatem polscy politycy orientowali się (chociażby na zasadzie doświadczenia), że czegoś tam nie wolno robić w zakresie legislacji. Co oczywiście nie oznacza, że wszytko było w zakresie prawa dobre i świetne (ale przeważnie lepsze niż dziś, także dziś TK się bardziej przydaje ). Ale dopiero autorytaryzm - jak każdy autorytaryzm - poszerzył sferę dowolności i manipulacji.
-
Plebiscyt na Warmii i Mazurach
Bruno Wątpliwy odpowiedział Jarpen Zigrin → temat → Polityka, ustrój i dyplomacja
Jak napisał obiektywny badacz: "Moim zdaniem tylko kompleksowe potraktowanie wielu wątków życia społecznego południowych Prus Wschodnich oraz mentalności ich mieszkańców pozwala zrozumieć, co stało się 11 lipca 1920 r. Koronnym argumentem za tą tezą jest fakt - o czym piszą historycy polscy i niemieccy - że do ostatnich dni przed plebiscytem żadna ze stron nie była pewna zwycięstwa". R. Traba, Wschodnio-pruskość, Olsztyn 2007, s. 41-42. Sprawę trzeba widzieć wielowątkowo. Przyczyn klęski plebiscytowej było wiele (i w pewnej części zawinionych przez Polaków). Na pewno fakt, że plebiscyt odbywał się w dniach największych klęsk polskich miał bardzo istotne znaczenie. Ale był to tylko jeden z elementów układanki. Przyjąć jednak można, że nawet w warunkach braku identyfikacji Mazurów z polskością (na katolickiej Warmii było nieco lepiej), gdyby plebiscyt odbył się "zaraz" po końcu wojny, obaleniu cesarza, gdy frustracja była największa, gdyby przeprowadzono bardziej umiejętną agitację i nade wszystko nie ponosilibyśmy klęsk, wobec których padało całkiem zasadne pytanie, czy aby ta Polska to nie rzeczywiście "państwo sezonowe" - wyniki mogły być inne. Jakie? Można pogdybać, ale powyższy cytat wiele mówi. Była pewna szansa "zanęcić" Mazurów. -
Czy to pewne? W L. Olson, S. Cloud, Sprawa honoru, s. 402, jest wzmianka, że ponad siedemdziesięcioletni Zumbach szykował jakiś interes (paroma ogólnikami na ten temat podzielił się z Martelem i Łokuciewskim). Gdy znaleziono go martwego, podobnież wielu kolegów nie wierzyło w naturalną śmierć... Nota bene - świetny materiał na film. Niedawno wyszły - "Ostatnia walka". Czytałem, ale w domu nie mam.
-
W zasadzie tak to wyglądało. Można mówić o domniemaniu, że akty ustawodawcze (ustawy, a później także dekrety) są ipso facto prawidłowe. Czy prawo było dzięki temu spójne i zgodne z konstytucją - to inna już sprawa. Też nic. Dziś TK kontroluje akty pod względem zgodności materialnej, kompetencyjnej i proceduralnej. Przed wojną nie było żadnej, niezależnej od parlamentu, kontroli ustaw - z proceduralną włącznie.
-
Wspomina o tym - króciutko i bez balsamu - M. A. Kowalski, Kolonie Rzeczypospolitej, Warszawa 2005, s. 151. Współpracownikiem Mostowskiego miał być Ksawery Karnicki. A co do szans. U boku zbuntowanych przeciwko władzy monarszej stanów - nowe księstwo, czy hrabstwo, większych realnych nadziei na zaistnienie nie miało. Republika (z perspektywą przyłączenia jej do Stanów Zjednoczonych)- może miała jakieś szanse na wsparcie amerykańskie. Ale raczej na obszarach nie należących jeszcze do 13 stanów (może za Appalachami, gdzieś w Kanadzie, na ziemiach hiszpańskich itp.). BTW - nie wnikam w ewentualne komplikacje polityczno-dyplomatyczno-militarne. Ale za tym - tak czy inaczej - musiałyby stać pieniądze i ludzie do kolonizacji. A tych nie było.
-
NRohirrim - dyskusja o p. Marcinkiewiczu jest jak najbardziej dopuszczalna. Różne, czasami ostre poglądy - także. Daruj sobie jednak pewne określenia. I zostawiłbym w spokoju problem czy jego partnerka jest śmieszna czy nie, bo to także trąci obrażaniem ludzi. Dyskutuj merytorycznie, podaj fakty - jeżeli jakieś znasz - a nie agituj. Jeżeli dyskusja będzie przebiegała w takim stylu, temat zostanie zamknięty.
-
Pan Kazimierz Marcinkiewicz jest i będzie dla mnie wzorcowym przykładem na to, że z polskimi wyborcami można zrobić wszystko. To znaczy, iż ładny uśmiech, sympatyczny styl bycia, pokazanie się gdzie trzeba, mogą zaprowadzić na szczyty popularności osobę, której zasługi są dosyć skromne. Ale zdrada, Trybunał Stanu, więzienie? NRohirrim licz się ze słowami, to bardzo poważne oskarżenia. I moim zdaniem nieuzasadnione. Nota bene - Trybunał Stanu grozi za delikt konstytucyjny i (ewentualnie) za przestępstwo popełnione w związku z urzędowaniem. Pan Marcinkiewicz może premierem wybitnym nie był (o ile był w ogóle, biorąc pod uwagę rolę J. Kaczyńskiego ), ale o jakimkolwiek delikcie czy przestępstwie wówczas nie słyszałem. Wchodzi ewentualnie w grę normalna odpowiedzialność karna - ale za co NRohirrim, za co? Że dalece nie idealnym premierem był? Nie on jeden. Że zatrudnił się gdzieś tam po zakończeniu premierowania? Nie on jeden - vide Schröder. To kwestia wiarygodności, stylu, powagi polityka, którą powinni oceniać wyborcy, a nie sprawa dla sądu. Chyba, że ktoś udowodni np. sprzedaż tajemnic państwowych. A o tym nie słychać!!! Jestem zatem zdania, że p. Marcinkiewicza można jak najbardziej krytykować, bo czasami ocierał się o śmieszność (jak np. wtedy gdy swego czasu pouczał innych o zaletach długotrwałego małżeństwa, a do własnych pouczeń się średnio zastosował), premierem był słabym i tylko "medialnym". Ale takich słów, jak Ty nie można używać, bo to człowieka obraża. Dopóki przestępstwa nie stwierdzi sąd, nie możemy powiedzieć o nikim, że powinien trafić do więzienia. A tym bardziej w sytuacji, gdy nie ma nawet w miarę uzasadnionych oskarżeń, o akcie oskarżenia nie wspomnę. Zatem - na Twoim miejscu ważyłbym bardziej słowa. Jeżeli coś wiesz - idź do prokuratury. Jeżeli nie wiesz - nie obrażaj człowieka, nawet jak go nie lubisz.
-
Link do ustawy o wcieleniu Wolnego Miasta Gdańska do Rzeszy. Zob. § 2.
-
Tak. Jeżeli można mówić o kontroli dotyczącej ustaw - to tylko o tzw. kontroli parlamentarnej, tj. wyłącznie sam parlament miał czuwać, aby nie łamać konstytucji. Skuteczność tego była iluzją, ale nie tylko polską. Pierwsza próba wprowadzenia jakiegoś nowego rozwiązania w tym zakresie, to wprowadzenie kompetencji "czuwania nad zgodnością prawa z konstytucją" dla Rady Państwa w latach 1976-1982 (kompetencja właściwie martwa, bo Rada tego zadania nie wykonywała w praktyce). Rewolucją dopiero był Trybunał Konstytucyjny (do konstytucji wprowadzony w 1982 r., powołany w 1985 r.). Dziś konieczność istnienia realnych gwarancji konstytucji (także w wymiarze bezpośrednim - jak trybunał) jest "oczywistą oczywistością"), ale to dziś, wczoraj było inaczej.
-
Kompletnie nic : Primo - art. 81 konstytucji marcowej: "Sądy nie mają prawa badania ważności ustaw, należycie ogłoszonych". Secundo - art. 64 ust. 5 konstytucji kwietniowej: "Sądy nie mają prawa badać ważności aktów ustawodawczych (ustaw i dekretów prezydenta - przyp Bruno W.), należycie ogłoszonych". Na świecie są dwie główne metody badania konstytucyjności ustaw (szerzej - prawa) - "system amerykański" (kontrola sądowa) i "system europejski" (trybunały konstytucyjne). Amerykański jest starszy (wywodzi się od słynnej sprawy Marbury versus Madison z początku XIX w.), europejski młodszy (pierwszy TK to Austria 1920 r.). Ani jeden, ani drugi sposób w Polsce międzywojennej nie występował. Nie było możliwości zbadania konstytucyjności ustawy. Zresztą nie był to wyjątek. Dopiero po wojnie zaczęto szerzej powoływać trybunały konstytucyjne w Europie Zachodniej. W bloku wschodnim natomiast pierwsza była PRL (1982/1985), jeżeli nie liczyć Jugosławii. Przyjmowano dosyć powszechnie przed wojną w Europie, że nikt nie powinien kontrolować emanacji narodu (ludu), jaką był parlament złożony z jego przedstawicieli. Ergo - wszytko to, co uchwalił parlament musiało być święte. W kwietniowej świętość dotyczyła bardziej prezydenta i jego dekretów , ale to już inna historia...
-
Z grubsza rzecz biorąc - wybory do Parlamentu Europejskiego w Polsce są podobne do wyborów sejmowych. Główna różnica polega na tym, że mandaty w skali kraju dzieli się systemem d'Hondta, a potem na szczeblu okręgu systemem Hare'a-Niemeyera (największych reszt). Obydwa są oczywiście proporcjonalne. W wyborach do Semu podział następuje na poziomie okręgów - z użyciem tylko d'Hondta. W jednym i drugim przypadku stawiając krzyżyk głosujemy jakby zarówno na listę, jak i na konkretnego kandydata w obrębie tej listy. Art. 130 ust. 1 ordynacji do PE: "Mandaty przypadające danej liście okręgowej uzyskują kandydaci w kolejności otrzymanej liczby głosów". Tylko w sytuacji przewidzianej w ust. 2 tego artykułu decyduje miejsce na liście: "Jeżeli dwóch lub więcej kandydatów otrzymało równą liczbę głosów uprawniającą do uzyskania mandatu z danej listy okręgowej, o pierwszeństwie rozstrzyga kolejność umieszczenia ich nazwisk na liście". Zatem, stawiając krzyżyk - jak najbardziej mamy wpływ na wybór konkretnego człowieka. W skali "1:iluś tam", ale zawsze.
-
Tu można się ewentualnie zastanawiać nad modelem czechosłowackim (czyli takim trochę prawem kaduka). Per saldo realna sytuacja polskich i czechosłowackich władz emigracyjnych za bardzo się nie różniła. A w 1944-1945 r. różniła się na korzyść czechosłowackich... Inna sprawa, że konstytucja kwietniowa w 1939 r. została dwukrotnie naruszona (wymuszeniem decyzji w sprawie Wieniawy i "umową paryską"). Także z tym legalizmem (według kwietniowej) też było "tak sobie". Ale fakt faktem. W 1939 r. doszło do pewnego konsensusu politycznego i nawet osoby uważające konstytucję za nielegalną, doszły do wniosku, że lepiej nie tworzyć "z powietrza" władz emigracyjnych, tylko oprzeć się na art. 24 i 13 kwietniowej (sensowny był w tamtej sytuacji też np. 79 - dekrety prezydenckie w stanie wojennym). Inna sprawa, że de facto (bo nie de iure) konstytucję zmieniono "umową paryską". Co było po myśli przedwojennej opozycji, ale także sprzeczne z prawem. Bardzo ciekawa konstrukcja - złamanie nielegalnego prawa .
-
NRohirrim - bez skrajności. Grass - swego czasu - w Niemczech zachowywał się w sposób skrajnie odległy od konformizmu. Krytykował politykę RFN poza granicami kraju, prawica nazywała go nawet "doboszem SPD". A to raczej SPD miało główny wpływ na przewartościowanie opinii w stosunku do Polski. I nie przypadek, że Brandt wziął go ze sobą w 1970 r. do Polski. Jego książki można lubić lub nie, ale do budowy mostów pomiędzy Polakami i Niemcami mocno się przyczynił. Dla reklamy Gdańska w świecie także. A Waffen-SS... Myślę, że po przeczytaniu "Przy obieraniu cebuli" należy dojść do wniosku, iż uczciwie i godnie się z tym rozliczył. Andreasie, znowu przesadzasz. Zrównywanie Hitlera z UB jest może fajnym chwytem propagandowym, ale większego sensu nie ma. Poza tym, pomniki te raczej likwidowano, niż zostawiano (vide - pomnik "Poległym w służbie i obronie Polski Ludowej").
-
Taka możliwość jest skrajnie dyskusyjna, gdyż: 1. TK bada tylko akty obowiązujące. Inne, wyjątkowo: a) przed rozpoczęciem obowiązywania - tylko w formie kontroli prewencyjnej, na wniosek prezydenta (ustawy i umowy międzynarodowe), b) po formalnym uchyleniu, jeżeli zachowały "szczątkowo moc obowiązującą" (w uproszczeniu - można je stosować do orzekania o sprawach z przeszłości). Jest skrajnie dyskusyjne, czy pkt "b" ma tu jakiekolwiek zastosowanie. Po pierwsze - jakie to miałyby być sprawy, po drugie - czy to konstytucja byłaby podstawą orzeczenia, po trzecie - jak to się ma do ochrony współczesnych praw i wolności, po czwarte - przyjąć chyba należy, że kwietniowa została uchylona na zasadzie desuetudo, czyli z racji na długotrwałe niestosowanie w praktyce. Czyli nawet "szczątkowej" mocy obowiązującej nie ma od dawna. Do dyskusji jest "od kiedy" - od 1939 r., 1944 r., 1945 r.? Na marginesie - 1990 czy 1991 rok, można odłożyć między bajki o legalnym rządzie - czy rządach - londyńskich po wojnie. 2. TK bada zgodność aktów prawnych z konstytucją (i innymi aktami), a nie konstytucji z "czymś wyżej" (nota bene - aktów prawnych, czy systemu prawnego ponad konstytucją w świetle dzisiejszego prawa nie ma). Nawet już kontrola dzisiejszych ustaw o zmianie konstytucji jest (w świetle art. 188) lekko dyskusyjna - przyjmuje się, że można je skontrolować pod względem proceduralnym (co jest zresztą logiczne). Zatem, dzisiejszy TK nie może badać konstytucji jako takiej. Także kwietniowej, tym bardziej, że nie była ustawą o zmianie konstytucji, tylko nową konstytucją. Nie zmienia to mojego przekonania, że gdyby w 1935 r. istniał TK (co by było skądinąd wyjątkiem w ówczesnej Europie) i miałby swobodną możliwość prawnej oceny konstytucji kwietniowej pod względem poprawności procedury jej przyjęcia, to wysłałby ją do ostatnich kręgów konstytucyjnoprawnego piekła. Reasumując - konstytucja kwietniowa była nielegalna, ale w chwili obecnej nie ma za bardzo możliwości prawnego stwierdzenia tego faktu. Gdyby to było (cudem) możliwe, to - moim zdaniem - sprowadzałoby się to do automatycznego zakwestionowania legalności organów państwowych po 1935 r. i aktów prawnych przez nie wydawanych. Taka mała Apokalipsa, której celu i sensu za bardzo nie widzę. Co nie zmienia faktu, że konstytucję kwietniową traktuję jako kuriozum, dowodzące braku elementarnego szacunku do prawa. A, że to wszystko miało miejsce w suwerennym państwie polskim - to dla mnie tylko okoliczność obciążająca. Ale powinniśmy już chyba patrzeć na to tylko w kategoriach dysputy historycznej, ewentualnie historyczno-prawnej.
-
Nie było tam ani trójpodziału, ani równoważenia, tylko zasada zwierzchnictwa, jednolitej i niepodzielnej władzy prezydenta (zob. np. art. 2 i 3). Nielegalność kwietniowej była propagandowym "darem niebios" dla nowej władzy, która odwoływała się do "podstawowych założeń konstytucji marcowej". Oczywiście nowa władza legitymizowana odpowiednio do oceny konstytucji kwietniowej nie była, ale to już inna historia. Nielegalna była na pewno, ale... Może odpowiem Ci moimi słowami z wyżej wskazanej dyskusji: BTW - zapomniałem o jeszcze jednym grzechu pierworodnym konst. kwietniowej (piątym) - nie uchwalił jej parlament wybrany w całkowicie wolnych wyborach.
-
"Czwarta armia koalicji antyhitlerowskiej" i inne mity PL
Bruno Wątpliwy odpowiedział Wolf → temat → Polacy na wojennych frontach
Nawet jeżeli Amerykanów tam służyło 656.896 i pół małego teksańczyka , to i tak ich było więcej niż Polaków ("do 580.000"). A o to w tym wszystkim chodzi. Zresztą, zdaje się liczymy armie jako takie, a nie żołnierzy walczących, bo w takim przypadku Polaków wcale nie byłoby "do 580.000", tylko dużo mniej (1 AWP, 2 AWP, 2 Korpus, dywizja Maczka, lotnicy i marynarze). Ponieważ nie widzę za bardzo jakiegokolwiek znaczenia wielu z powyższych pytań dla oceny problemu podniesionego przez Wolfa (poza sporem dla samego sporu), pozwolę sobie tylko powiedzieć, że to, iż nie byliśmy "czwartą siłą" to po prostu fakt. Chyba, że bierzemy tylko pod uwagę wrzesień 1939, kiedy byliśmy - przez moment - siłą co najmniej trzecią. Można tylko dyskutować, czy polski wysiłek odpowiadał naszym możliwościom i jak się ma w szczegółach (i w wymiarze praktycznym) do pomniejszych państw koalicji (np. rzeczonej Norwegii, Australii czy Rumunii). To znaczy - np. czy ważniejszy był polski wysiłek zbrojny w 1945 r., czy fakt, że rumuńska zmiana frontu znacznie skomplikowała położenie Niemców; czy ważniejsze były polskie dywizjony nad Anglią czy Australijczycy w Afryce; dywizja Maczka czy norweskie statki. To są trochę rzeczy nieporównywalne. A tak BTW - swego czasu Polaków bardzo zbulwersowało, że Ceaușescu ogłosił Rumunię czwartą siłą antyhitlerowskiej koalicji . -
1. Konstytucja marcowa nie wprowadzała stricte wymogu debat jako takich, tylko konkretny rozziew czasowy pomiędzy złożeniem wniosku o zmianę konstytucji - a jego głosowaniem (art. 125). Czego nie dotrzymano i był to jeden z czterech powodów nielegalności konstytucji kwietniowej. W skrócie przypominam to, o czym już dyskutowaliśmy w innym miejscu (link do finału tej dyskusji): a) w 1934-1935 r. można było tylko znowelizować konstytucję, a nie uchwalić nową, b) "trik" podczas głosowania 26 stycznia 1934 r., c) wadliwy sposób przyjęcia poprawek Senatu, d) wadliwy sposób zmiany statutu organicznego woj. śląskiego. 2. W uproszczeniu można powiedzieć tak: Ogólne założenia koncepcji przedstawił płk Sławek w przemówieniu 6 sierpnia 1933 r. na zjeździe legionistów (które wprowadziły zresztą istotne zmiany w porównaniu do pomysłów z wcześniejszych projektów BBWR - z lat 1929 i 1931). Trochę z tego odpadło po drodze (np. pomysł stworzenia elity w pierwotnej postaci), ale generalnie idee Sławka - to była osnowa nowego pomysłu. Natomiast przybrało to postać bardziej konkretną na posiedzeniu klubu BBWR w dniu 14 grudnia 1933 r., kiedy to poseł Car przedstawił 63 tezy nowej konstytucji. Wydaje mi się, iż można - upraszczając - powiedzieć, że Sławek był głównym ideologiem i wizjonerem, Car realizatorem.
