Skocz do zawartości

Bruno Wątpliwy

Moderator
  • Zawartość

    5,681
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

Zawartość dodana przez Bruno Wątpliwy

  1. Joanna Szczepkowska

    Wolta "przystawek" (tak jak wybory z 4 czerwca) sprawę przyspieszyła, ale nie była decydująca. Pierwotnie założenie władz było zapewne takie - jakieś dwa lata "współrządzenia", co umożliwi przeprowadzenie koniecznych reform gospodarczych bez obstrukcji "Solidarności" i buntu społecznego, a potem całkowicie wolne wybory. Co oczywiście w pełni bezinteresowne nie było (nota bene - nie ma bezinteresownych polityków ), bo zakładano, że "Solidarność" się nieco "zużyje" i nie będzie mogła być tylko siłą roszczeniową, mocną buntem społecznym, ale także współodpowiedzialną (za decyzje, np. ekonomiczne). Smutna prawda jest taka, że główną zasługę w rozmontowaniu "komuny" w świecie miał M.S. Gorbaczow (choć nie do końca tego akurat chciał ). W Polsce - o zgrozo! - W. Jaruzelski i C. Kiszczak. Zasługą "Solidarności" w 1989 r. i Wałęsy osobiście było niewątpliwie znaczne przyspieszenie procesu. Ale jakoś to do wizji triumfalnego zwycięstwa nad "komunizmem", z powiewającymi sztandarami rewolucji i solidarnościowymi bohaterami na barykadach to nie pasuje .
  2. Joanna Szczepkowska

    1. Góra partii zapewne zdawała sobie doskonale z tego sprawę. To nie byli głupi, czy naiwni ludzie. Przynajmniej Jaruzelski i jego najbliżsi współpracownicy. 2. Partia była może bardziej zdołowana od "Solidarności", ale co to za pociecha? Obie strony były wyczerpane i doszły do słusznego wniosku, że system należy rozwiązać "za porozumieniem stron". I bardzo dobrze. Dorabianie do tego idei, że to wielkie zwycięstwo "Solidarności" w zaciętej, bezpośredniej walce z "komuną" było, jest nieco kontrfaktyczne. W stoczni strajkowało bodajże 300 stoczniowców i bardzo chciało z niej wyjść. Trzeba było wpaść na pomysł, jak to zakończyć z honorem. Stąd ten wymarsz. To były "ostatnie nogi". Mam informację z dosyć wiarygodnego źródła, że jeden z baaardzo prominentnych dzisiejszych polityków (i uważających dziś, że w 1989 r. można było ugrać więcej, a "okrągły stół" był takim sobie zgniłym kompromisem), po zakończeniu strajku żalił się, że to "koniec Solidarności". Siłą "Solidarności", było to, że system wyczerpał możliwości rozwoju, co widzieli wszyscy z władzą włącznie, ale nie oznacza to, że w 1988 była jakoś szczególnie silna. FSO, to jasne, że Rakowski i Jaruzelski by tego nie zrobili, ale środki techniczne mieli. A część opozycji była przekonana, że wybory 4 czerwca tym się zakończą (no, może łagodniej - nowym stanem wojennym).
  3. Joanna Szczepkowska

    Pomyliło Ci się z ordynacją wyborczą z 1985 r. (i wcześniejszymi). To wówczas "głos bez skreśleń" oznaczał głosowanie na "pierwszych na liście". W przypadku listy krajowej z1989 r. głos bez żadnych skreśleń był po prostu ważny, ale nie miało to wielkiego znaczenia dla oceny wyników - wobec plebiscytarnego charakteru wyborów. Fakt pozostaje faktem - 45% nie skreśliło niejakiego gen. Kiszczaka, 48% Rakowskiego. Choć swobodnie mogło, bo iść za kotarkę właściwie musiało, aby ważnie zagłosować na listy okręgowe i do Senatu. Była, była. "Solidarność" miała zawsze istotne poparcie, ale w 1988 r. była "na ostatnich nogach". Strajki to ukazały. Jak trzeba było wyjść ze stoczni, by się nie skompromitować. Wałęsa tym show dał jej nowe siły. A władza (nawet zagubiona) też mogła teoretycznie urządzić Tian'anmen (czego niektórzy opozycjoniści się spodziewali).
  4. Joanna Szczepkowska

    Tomaszu N, wówczas nie zakreślano, tylko skreślano. Zostawiano tylko tych - na których oddawano głos. Ilu? Reguły były nieco inne przy liście krajowej, okręgowych i w wyborach senackich, ale zawsze skreślano. To był Pietrzak, Jan Pietrzak . Vissegerdzie zauważ, że np. w słynnej debacie w stoczni z Rakowskim - parę lat wcześniej (1983 r.) - Wałęsa niewiele sensownego potrafił powiedzieć. Kompletnie się pogubił. I zdaje się nawet prymas Glemp wówczas go bronił ("gdzie tam robociarzowi do wyrobionego polityka", czy coś takiego). I na to chyba liczył Miodowicz. I się przeliczył, bo Wałęsa kilkoma frazami rozłożył go na łopatki. Inna sprawa, że z Rakowskim Wałęsie by tak łatwo nie poszło, a Miodowicz był kompletnie "niemedialny". Dobry przeciwnik.
  5. Joanna Szczepkowska

    W obydwu wyborach był system większościowy (w odmianie tzw. dwóch tur). Proporcjonalny mógł co nieco namieszać. Ja o jednym, Ty o drugim.
  6. Joanna Szczepkowska

    Niezależnie od generalnej oceny Wałęsy - jedno jest pewne. Gdyby nie jego zwycięstwo w debacie z Miodowiczem (gdyby przegrał potyczkę słowną z nim lub z kimś innym - np. z Rakowskim) - mogło być nieco inaczej. To był punkt zwrotny.
  7. Joanna Szczepkowska

    Pisałem o fatalnych dla władzy konsekwencjach propagandowych zastosowania systemu większości bezwzględnej (w pierwszej turze). Taki sam system był w przypadku Sejmu i Senatu. To, że "Solidarność" wygrałaby wolne wybory nie ulega wątpliwości. Chodzi o skalę tego zwycięstwa. Gdyby były np. proporcjonalne - wyglądałoby to nieco inaczej. Jeszcze raz powtarzam (gwoli prawdy historycznej i walki z mitami ) - głosować na jedne z najważniejszych nazwisk "reżimu" skłonne było prawie 50% wyborców. W sytuacji, gdy w masowo oglądanych programach wyborczych J. Fedorowicz (i chyba inni także) jednoznacznie instruowali wyborców by kreślić "całą krajową". W sytuacji gdy lista krajowa odegrała rolę plebiscytu. To był po prostu fakt. Tak jak faktem był generalny sukces "drużyny Lecha".
  8. Joanna Szczepkowska

    Tak trochę dziegciu... Czy klęska władzy jest totalna, gdy na premiera rządu głosuje prawie 50%, a na ministra "policji" 45% wyborców? W wymiarze propagandowym - tak, bo w pierwszej turze do Sejmu dostało się tylko kilku kandydatów z list "rządowych", a zdecydowana większość z "solidarnościowych". Ale gdyby wybory były przeprowadzone w systemie większości względnej, ta klęska mogła być dalece nie tak spektakularna. Podobnego porównania użył chyba Wilczek. Coś było o krowie ze znaczkiem, która zwyciężyłaby wybory . Ale znaleźli się "w tym" wcześniej - za Rakowskiego. Czyli - to może ruszenie inicjatywy prywatnej powinno być świętowane jako "dzień końca i początku"?
  9. Plebiscyt na Warmii i Mazurach

    W powiecie działdowskim było początkowo 18.000 Mazurów. W 1931 r. zostało ich 6.000. A. Sakson, Mazurzy - społeczność pogranicza, Poznań 1990, s. 59 i 61. Reszta sobie wyjechała lub uciekła do Niemiec. Niekiedy agitacja nie była naszą najlepszą stroną... Ale będę się lekko upierał. Gdyby udało się przeprowadzić na Mazurach inteligentną kampanię propagandową w momencie największego powojennego załamania psychologicznego Niemców, kampanię umiejętnie odwołującą się do argumentacji socjalnej, poszanowania odrębności, zapowiadającą autonomię (vide Śląsk), a do tego nie byłoby pomysłów rodem z Działdowszczyzny i klęsk po wyprawie kijowskiej - mogło być trochę lepiej. Pomysł był lekko bezsensowny, chyba że zakładano "kampanię edukacyjną" na gigantyczną skalę. W której skutki za bardzo nie wierzę, bo na to konieczne były lata (bynajmniej nie dwa). Jakiekolwiek szanse - jeżeli w ogóle były - wiązały się z "zaskoczeniem". Przeprowadzić plebiscyt szybko - zanim miejscowa ludność oprzytomnieje po szoku, związanym z klęską w wojnie, obaleniem cesarza, całego systemu wartości, to była jakaś szansa. I przede wszystkim posługiwać się inteligentną propagandą socjalną, a nie narodowościową. Gdy niemiecka machina ruszyła, a my dostawaliśmy cięgi na wschodzie - było "po ptakach". A to akurat było bardzo sensowne.
  10. Plebiscyt na Warmii i Mazurach

    Dla mnie także jest jasne, że "Prusy Wschodnie" na kartach do głosowania stronie niemieckiej bynajmniej nie zaszkodziły, a wręcz pomogły. Także w kontekście pomysłów von Batockiego z utworzeniem Oststaat. Nacjonalistom niemieckim, czy wiernym Prusom (i swego czasu dynastii Hohenzollernów) Mazurom to bynajmniej nie przeszkadzało, a wahającym się pomogło wybrać "małą ojczyznę". Ciekawy jestem tylko, czy to my - Polacy - byliśmy tak genialni, że to rozwiązanie zasugerowaliśmy, czy wyszło to z inicjatywy kogoś innego.
  11. Polska z Hitlerem atakuje ZSRR

    Ja osobiście koncepcję "wspólnego marszu z Hitlerem" kojarzę bardziej ze śp. P. Wieczorkiewiczem. I choć Profesor był wybitnym (i niekoniunkturalnym) historykiem, to tu mam wrażenie, że mylił się straszliwie. Skończyłoby się tak, jak napisałeś: 1. Wariant z klęską Hitlera - powojenna Polska miałaby status Rumunii czy Węgier. Plus na wschodzie granice dzisiejsze, na zachodzie przedwojenne (jakby dobrze poszło...). 2. Wariant ze zwycięstwem Hitlera - po wojnie dostalibyśmy "zaproszenie" do przesiedlania się na Syberię (no, może trochę bliżej Europy). Ostać się jako społeczność "niepełnowartościowych podludzi" (nawet sojuszników) pomiędzy Niemcami a Lebensraumem szans za bardzo nie mieliśmy. BTW - mam wrażenie, że już gdzieś na forum była dyskusja na ten temat.
  12. Odznaczenia

    Nie jestem ekspertem, poza tym zdjęcie jest niewyraźne, ale wydaje mi się trochę, że mogą to być odznaczenia rumuńskie. BTW - nie podejrzewam, aby dziadek nosił na polskim mundurze carskie odznaki. Po lewej przypomina mi to Order Korony Rumunii (na zdjęciu niestety nie widać np. tego co jest w środku krzyża). Zob. link. Po prawej - trochę podobne do medalu "Victorii" (Medalia Victoriei). Zob. link. i drugi link.
  13. Bunt Żeligowskiego

    To prawda. Wystarczy przejrzeć zbiór karykatur "z epoki" opracowany K. Buchowskiego ("Panowie i żmogusy", Białystok 2004), gdzie na wielu Litwini występują w charakterze złośliwych, nierozgarniętych karzełków w chłopskim stroju. Inna sprawa, że Litwini też nas bynajmniej nie oszczędzali (Polska narysowana jako "wesz Europy" - na s. 165 - itp.). Na marginesie - pamiętam jakieś wspomnienia (niestety, czytane bardzo dawno temu i dlatego mogę trochę przekręcić), których autor zwracał uwagę, że dosyć powszechnie w Polsce przedwojennej dzieciaki (zapewne pod wpływem propagandy) mówiły "głodna Litwa". Na zasadzie - "co tak chcesz mojej kanapki 'głodna Litwa' jesteś?" Taki popularny stereotyp. A okazało się, że ta Litwa wcale głodna nie była. I co do właściwego zaopatrzenia ludności, to Polacy raczej powinni się od niej uczyć... A tak ad meritum. Moim zdaniem - Litwini mieli pełne prawo, aby przejść odrodzenie narodowe. ("Prawo" - to oczywiście w formie pewnego uproszczenia). Było to zjawisko powszechne w Europie (i naturalne). Mieli pełne prawo przeprowadzić to odrodzenie w oparciu o odrzucenie wpływów polskich (trudno, aby było inaczej). Mieli prawo inaczej patrzeć na historię. Mieli prawo domagać się Wilna, jako miasta związanego z historią Litwy. Natomiast Polacy mieli równie dobre, a raczej lepsze argumenty, aby domagać się Wilna. I ponadto mieliśmy (i mamy) prawo do krytycznej oceny wielu ówczesnych działań litewskich (jak negowanie etnicznej rzeczywistości; totalne potępianie wspólnej historii i jej przy okazji zawłaszczanie; faktyczny - bo nie prawny - sojusz z Rosją Radziecką; nie zauważanie faktu, że w tej części Europy to Polska nolens volens była gwarantem niepodległości Litwy itp.). Uważam Piłsudskiego w dużej mierze za mistrza autokreacji i polityka popełniającego istotne błędy (co nie zmienia faktu, iż był ważną postacią polskiej historii), ale akurat w sprawie Wilna bym go nadmiernie nie ganił. Chyba tylko w tym zakresie, że problem "buntu Żeligowskiego" nie musiałby się pojawić, gdyby nie klęski ponoszone przez Piłsudskiego po wyprawie kijowskiej. No bo co miał J. Piłsudski powiedzieć Litwinom jesienią 1920 r.? Może to: "Wiecie kochani, na Wileńszczyźnie większość ludności jest polska (w każdym razie poczuwająca się do związku z Polską). Wy zachowywaliście się niezbyt ciekawie, spoufalając się z Rosją Radziecką - wbrew także Waszym interesom, bo jakby ta Rosja nas Polaków pokonała, to skończylibyście także jako republika radziecka. Wiemy też, że w przyszłości w żaden sojusz czy unię z nami nie wejdziecie, bo obawiacie się polonizacji. Mimo to - bierzcie Wilno, bo was bardzo lubimy". Byłby to wówczas wyjątkowy polityk w skali świata... A to, że umowa suwalska była absurdem, tudzież dowodem jakiegoś koszmarnego chaosu organizacyjnego, obciążającego co nieco polskie konto, tudzież to, iż Polska później gospodarczo słabo zarządzała regionem, to już inna historia...
  14. Bunt Żeligowskiego

    FSO, jest faktem, że nader często (my Polacy) upraszczamy sprawę i uważamy, że "od Jagiełły" Litwa stała się po prostu Polską. Tak nie było. Nawet polonizacja kulturowa nie oznaczała od razu przyjęcia polskiej świadomości państwowej przez tamtejszą szlachtę. Ale z czasem - tak (przy zachowaniu miłości do "małej ojczyzny"). Ale zauważ, że Litwini też sobie sprawę bardzo uprościli, mianując się prawowitymi następcami Wielkiego Księstwa. Państwa, którego elity uległy wpierw rutenizacji, potem polonizacji. Którego językiem urzędowym był wpierw przez lata starobiałoruski, potem polski, właściwie nigdy litewski (chyba, że za Mindaugasa ). W którym większość była od XIV wieku słowiańska. Państwa Polaków, Białorusinów, Tatarów, Żydów, Ukraińców, Karaimów i - oczywiście - etnicznych Litwinów. Nie da się tej "nowej" Litwy, której niepodległość ogłosiła Taryba, po prostu nazwać dziedzicem Wielkiego Księstwa. Jednym z dziedziców - oczywiście tak, ale nie jedynym. Nie chcę urażać litewskich aspiracji. To wartościowy naród i zasługuje na nasz szacunek. Ale to jest trochę tak, jakby we Francji przetrwało do dzisiejszych czasów ze dwa miliony germańskich Franków wśród masy romańskiej ludności i ogłosili się spadkobiercami całej historii Francji, jakby w Bułgarii przetrwało trochę tureckich Bułgarów wśród masy Słowian i ogłosili, że "dziedzictwo do nich należy" itd. itp. A Żeligowskiego (i Piłsudskiego w tle), jak pisałem wyżej, jestem skłonny zrozumieć. Tak jak jakoś rozumiem zacięcie Litwinów. Natomiast nie rozumiem bezsensu umowy suwalskiej w przeddzień...
  15. Rozszczenia ziemskie pytanie??

    Z tego, co się orientuję, np. litewska reforma rolna z 1922 r. nie wprowadzała rozróżnienia narodowego. Praktyka bywała różna, ale nawet zdeklarowani Polacy mieli szanse zatrzymać 80 hektarową "resztówkę". Nie przypuszczam, aby wobec etnicznych Rosjan praktyka była inna.
  16. Ceny czarnorynkowe - lata 1980-1983

    Skoro się zgadało o "zielonych" . Z rzeczy śmiesznych, a dewizowych: 1. Pokątna wymiana dolarów po czarnorynkowym kursie była nielegalna, ale bony PeKaO można było sprzedawać. W związku z tym gazety były pełne ogłoszeń "bony kupię". Wszem i wobec było wiadomo, że chodzi o dolary. 2. W pewnym momencie, aby wpłacić dolary (a nie bony) na konto dewizowe, trzeba było je mieć "z udokumentowanego źródła". Na przykład przywieźć z zagranicy. Wystarczyło, że przemytnik - wracając z krótkiej wizyty w bratniej Czechosłowacji - zadeklarował polskiemu celnikowi, że ma "dulary". I wszytko było OK. Lege artis. Natomiast podarunek dziesięciu dolców od babci na komunię - to było źródło nie udokumentowane. 3. Po oficjalnym, czyli koszmarnie zaniżonym kursie, można było kupić trochę dolarów "od Państwa" (na tzw. książeczki walutowe - przy okazji wyjazdu). Interes bajeczny, ale był limit - bodajże roczny, czy coś takiego. W pewnym momencie to było chyba sto dolarów. Pojawił się nawet przewodnik T. Torańskiej i A. Górkota "Europa za sto dolarów". Ciekawe, czy byli tacy, którzy dali radę zmieścić się w limicie . 4. Studenci palestyńscy w Polsce otrzymywali stypendium (chyba od swoich władz, czy z bogatszych krajów arabskich) - bodajże 50 dolarów miesięcznie. W Polsce to była olbrzymia ilość pieniędzy. Dla studenta prawie nie do przebalowania. No, przy dobrych chęciach... 5. Czarnorynkowy kurs dolara był czymś oczywistym, powszechnie znanym i akceptowanym. Można powiedzieć - prawie oficjalnym miernikiem wartości. Oficjalnie władza tego nie przyznawała, a nieoficjalnie przeważnie "miała to w...". Czarnorynkowy kurs pojawia się nawet w zaakceptowanych przez cenzurę filmach (vide "Kochaj albo rzuć") "...dolar wedle 'Fawrenhajta' stoi".
  17. Fenomen kuchni chińskiej i nie tylko

    Kimczi Vissegerdowi nie smakowało? W każdym razie - według mojej skromnej oceny - im dalej na południe tym smaczniej. Może bez nadmiernego uogólnienia, bo kuchnie tajska, wietnamska czy południowochińska są równie smaczne (oczywiście de gustibus...). Ale na koreańską czy japońską bym na pewno nie zamienił . Podobnie jak włoskiej na niemiecką . Go South, Young man!
  18. Plebiscyt na Warmii i Mazurach

    Zawsze byłem przekonany, że "Prusy Wschodnie" na kartach do głosowania to był ukłon w stronę Niemców, ale... "Głosujący mieli opowiedzieć się za 'Prusami Wschodnimi' albo 'Polską', Fakt, że nie można było głosować na 'Niemcy' był koncesją sprzymierzonych wobec strony polskiej". A. Kossert, Prusy Wschodnie. Historia i mit, Warszawa 2009, s. 204. Czy jest to tylko pogląd autora (skądinąd wartościowej książki), czy rzeczywiście są przesłanki (relacje, dokumenty itp.), aby twierdzić, że była to koncesja dla Polski?
  19. Ceny czarnorynkowe - lata 1980-1983

    Przejrzałbym jeszcze: 1. Ustawę z dnia 18 lipca 1974 r. o wykonywaniu handlu oraz niektórych innych rodzajów działalności przez jednostki gospodarki nie uspołecznionej (Dz.U. z 1974 r. nr 27 poz. 158). To jeżeli chodzi o większe biznesy prywatne. 2. Ustawę z dnia 25 września 1981 r. o zwalczaniu spekulacji (Dz.U. z 1981 r. nr 24 poz. 124). 3. Dekret z dnia 2 sierpnia 1951 r. o targach i targowiskach (Dz.U. z 1951 r. nr 41, poz. 312). 4. Zarządzenie Ministra Handlu Wewnętrznego z dnia 4 maja 1954 r. w sprawie regulaminu wzorcowego targowisk (M.P. z 1954 r. nr 52, poz. 701). 5. I późniejsze - Zarządzenie Ministra Handlu Wewnętrznego i Usług z dnia 13 kwietnia 1984 r. w sprawie regulaminu wzorcowego targowisk (M.P. z 1984 r. nr 12, poz. 87). 6. Ustawę z dnia 23 kwietnia 1964 r. - Kodeks cywilny (Dz.U. z 1964 r. nr 16, poz. 93). Tam np. o umowie sprzedaży itp. 7. Rozporządzenie Prezydenta Rzeczypospolitej z dnia 27 czerwca 1934 r. Kodeks handlowy (Dz.U. z 1934 r. nr 57, poz. 502), który obowiązywał częściowo i w Polsce Ludowej (według dziwnej formuły - bo kodeks cywilny go uchylił, ale z wyjątkiem szeregu przepisów). Nie jestem ekspertem od handlu na bazarach, ale wydaje mi się, że pojęcie "ceny czarnorynkowe" i "ceny na bazarach" to nie jest automatycznie to samo. Jeżeli ktoś sprzedawał np. zachodnie ciuchy, jabłka czy kawę na bazarze i odprowadzał wszelakie opłaty - to czarny rynek bynajmniej to nie był. Jeżeli sprzedawał bimber - całkiem odwrotnie. Oczywiście granica była bardziej restrykcyjnie ustawiona niż dziś - ówczesna "spekulacja" towarem kupionym taniej gdzie indziej (np. w sklepie państwowym), dziś to po prostu traktowana byłaby jako "żyłka handlowa" .
  20. Ceny czarnorynkowe - lata 1980-1983

    W latach 80. ukazywała się gazeta "VETO - Tygodnik Każdego Konsumenta" (czy jakoś tak). Jak odkopiesz roczniki w czytelni czasopism, podejrzewam, że będziesz miał sporo informacji. Ustawa z 26 lutego 1982 r. uchyliła dekret z dnia 3 czerwca 1953 r. o ustaleniu cen, opłat i stawek taryfowych (Dz.U. 1953 nr 31 poz. 122). To może być to. Poza tym sporo aktów uznanych zostało za uchylone. Wejdź do bazy sejmowej, odnajdź ustawę z 26 lutego, dane co uchyliła i sprawdź co z tego Cię interesuje. Link do sejmowej bazy aktów prawnych.
  21. Polska B , C czy Z?

    NRohirrim, dyskusja dotyczyła nieco innej materii niż separatyzm dzielnicowy. Raczej oczywistych różnic ekonomicznych. I nie za bardzo we współczesnym kontekście, tylko międzywojennym.
  22. Konstytucja kwietniowa

    Wątek ten pojawiał się już w II RP (choć trybunały konstytucyjne oparte na myśli Kelsena były wówczas w Europie tylko jaskółkami, które wiosny nie czynią ). Austria, Czechosłowacja - i wszystko. Ks. K. Lutosławski np. proponował poprawkę do konstytucji marcowej, w myśl której miał kontrolą zajmować się Sąd Najwyższy (ale raczej na zasadzie analogicznej do TK, a nie amerykańskiego judical review). Sprawę braku takiej instytucji (TK) podnosił też S. Estreicher. Z tym, że pamiętajmy - ustaw kontrolować nie było można, ale uznać należy, że art. 77 konstytucji marcowej pozwalał sądom kontrolować rozporządzenia (na zasadzie trochę podobnej do judical rewiev). Powyższe informacje za: D. Lis-Staranowicz, Kilka uwag do art. 77 i 81 Konstytucji marcowej (w:) P. Sarnecki (red.) Prawo konstytucyjne II Rzeczypospolitej. Nauka i instytucje, Kraków 2006, s. 252-256. Warto odnotować tamże (np. na s. 253, przyp. 714) cytowane szersze opracowanie: A. Gwiżdż, O Trybunale Konstytucyjnym w Drugiej Rzeczypospolitej (w:) Konstytucja i gwarancje jej przestrzegania. Księga pamiątkowa ku czci Prof. Janiny Zakrzewskiej, Warszawa 1996. Ergo - pomysły były, ale pamiętać należy, że trybunały jako takie były nowością i do II wojny światowej nie wprowadzano ich do systemów ustrojowych. System analogiczny do amerykańskiego judical rewiev też był w Europie rzadkością. To nie do końca tak, FSO. Przynajmniej do zamachu majowego. Były jeszcze sądy w Rzeczypospolitej, które mogły orzekać np. w sprawie rozporządzeń (zob wyżej). Niezawisłe - przynajmniej do czasu. Poza tym było pewne doświadczenie. Można Austro-Węgier, czy II Rzeszy nie lubić, ale były to "państwa prawa" (przynajmniej in statu nascendi). Zatem polscy politycy orientowali się (chociażby na zasadzie doświadczenia), że czegoś tam nie wolno robić w zakresie legislacji. Co oczywiście nie oznacza, że wszytko było w zakresie prawa dobre i świetne (ale przeważnie lepsze niż dziś, także dziś TK się bardziej przydaje ). Ale dopiero autorytaryzm - jak każdy autorytaryzm - poszerzył sferę dowolności i manipulacji.
  23. Plebiscyt na Warmii i Mazurach

    Jak napisał obiektywny badacz: "Moim zdaniem tylko kompleksowe potraktowanie wielu wątków życia społecznego południowych Prus Wschodnich oraz mentalności ich mieszkańców pozwala zrozumieć, co stało się 11 lipca 1920 r. Koronnym argumentem za tą tezą jest fakt - o czym piszą historycy polscy i niemieccy - że do ostatnich dni przed plebiscytem żadna ze stron nie była pewna zwycięstwa". R. Traba, Wschodnio-pruskość, Olsztyn 2007, s. 41-42. Sprawę trzeba widzieć wielowątkowo. Przyczyn klęski plebiscytowej było wiele (i w pewnej części zawinionych przez Polaków). Na pewno fakt, że plebiscyt odbywał się w dniach największych klęsk polskich miał bardzo istotne znaczenie. Ale był to tylko jeden z elementów układanki. Przyjąć jednak można, że nawet w warunkach braku identyfikacji Mazurów z polskością (na katolickiej Warmii było nieco lepiej), gdyby plebiscyt odbył się "zaraz" po końcu wojny, obaleniu cesarza, gdy frustracja była największa, gdyby przeprowadzono bardziej umiejętną agitację i nade wszystko nie ponosilibyśmy klęsk, wobec których padało całkiem zasadne pytanie, czy aby ta Polska to nie rzeczywiście "państwo sezonowe" - wyniki mogły być inne. Jakie? Można pogdybać, ale powyższy cytat wiele mówi. Była pewna szansa "zanęcić" Mazurów.
  24. Jan Zumbach - działalność powojenna

    Czy to pewne? W L. Olson, S. Cloud, Sprawa honoru, s. 402, jest wzmianka, że ponad siedemdziesięcioletni Zumbach szykował jakiś interes (paroma ogólnikami na ten temat podzielił się z Martelem i Łokuciewskim). Gdy znaleziono go martwego, podobnież wielu kolegów nie wierzyło w naturalną śmierć... Nota bene - świetny materiał na film. Niedawno wyszły - "Ostatnia walka". Czytałem, ale w domu nie mam.
  25. Konstytucja kwietniowa

    W zasadzie tak to wyglądało. Można mówić o domniemaniu, że akty ustawodawcze (ustawy, a później także dekrety) są ipso facto prawidłowe. Czy prawo było dzięki temu spójne i zgodne z konstytucją - to inna już sprawa. Też nic. Dziś TK kontroluje akty pod względem zgodności materialnej, kompetencyjnej i proceduralnej. Przed wojną nie było żadnej, niezależnej od parlamentu, kontroli ustaw - z proceduralną włącznie.
×

Powiadomienie o plikach cookie

Przed wyrażeniem zgody na Warunki użytkowania forum koniecznie zapoznaj się z naszą Polityka prywatności. Jej akceptacja jest dobrowolna, ale niezbędna do dalszego korzystania z forum.