Skocz do zawartości

Bruno Wątpliwy

Moderator
  • Zawartość

    5,693
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

Zawartość dodana przez Bruno Wątpliwy

  1. Całkowicie się zgadzam. Tu nie do końca. Jak już gdzieś pisałem, prawdopodobieństwo upadku było duże, ale ZSRR mógłby w jakimś wariancie (chińskim czy neo-stalinowskim) trwać do dziś. Eksperyment Gorbaczowa był dla nas darem Niebios. Tak sądzę. Dodałbym jeszcze, że musimy pamiętać o sekwencji czasowej. Z punktu widzenia końca 1988 i początku 1989 r. zmiany w Polsce były rewolucyjne w skali bloku. Nawet, jeżeli z dzisiejszej perspektywy tak nie wyglądają.
  2. Sądownictwo w PRL

    Trudne pytanie. Na przykład w sprawie "Nila", nawet jeden z historyków IPN przyznawał, że zarzuty były tego typu, iż obrona była trudna. Jak traktować sędziego, który ma przed sobą niepodważalne dowody, za sobą prawo, ale powinien jednak domyślać się, że "coś nie gra""? Niby wydał wyrok zgodny z prawem i materiałem dowodowym, ale o niezawisłości raczej tu trudno mówić. Zależy od epoki i charakteru sprawy. Zupełnie inaczej było w czasach stalinowskich, inaczej później. W normalnych sprawach cywilnych, czy karnych sądownictwo PRL nie różniło się bardzo od dzisiejszego. Zaryzykowałbym nawet tezę o niezawisłości (ale oczywiście przy typowym dla sędziego w każdym systemie podległości prawu tu i teraz obowiązującemu). Do tej pory istotna część orzecznictwa, glosy do niego są wartościowe. BTW - to, że w PRL prawnicy mogli pisać i wydawać glosy krytyczne do orzeczeń sądowych np. w NRD było niewyobrażalne. Tam glosy pisało tylko "państwo". Pamiętać też należy, że czynnych było też sporo prawników z okresu międzywojennego. I mieli wpływ na powojenne rozwiązania - np. kodeks cywilny. I oczywiście były sprawy pilotowane politycznie. Tu wiele zależało od sędziego. Ale były także przypadki, że w latach 80. opozycjonistom udawało się skutecznie przeprowadzić sprawę w sądzie. I były też sytuacje skrajne - jak "afera mięsna". Ale ta - już wówczas - budziła olbrzymie kontrowersje.
  3. Ja to było w starym dowcipie, są zawsze dwa warianty: 1. Wariant optymistyczny - uda się dogadać z talibami (przynajmniej z jakąś ich częścią - bardziej umiarkowaną). Wojska z Afganistanu wychodzą, a kraj rządzi się po swojemu. Oczywiście nie demokratycznie, według modelu amerykańskiego, bo adaptacja tegoż do tamtejszych warunków jest fikcją, ale staje się w miarę spokojnym i przewidywalnym państwem. 2. Wariant pesymistyczny - wojna trwa następne 20. lat. Z coraz większym nakładem sił i środków (także z naszej strony). A tak BTW - jakby swego czasu L.I. Breżniew zaproponował Polakom wyprawę na wojnę do Afganistanu u boku Armii Czerwonej, wywołałoby to szok, zgrozę, skrajną frustrację i w konsekwencji ogólnopolskie powstanie. Także nawet nie proponował. Dziś do Iraku i Afganistanu pojechaliśmy radośnie sami. W tym pierwszym przypadku w nader dyskusyjnych okolicznościach (z punktu widzenia prawa międzynarodowego).
  4. Marynarze w PRL

    Fakt, to już nie oczekiwanie w kolejce przed kabiną radio, ale nadal bym miał wątpliwości, czy Twoja pensja rekompensuje wszelkie zagrożenia, czy "utrudnienia życia rodzinnego" (tak to nazwijmy). Dziś właściciel sklepu zarobi czasami tyle co Ty, a codziennie wieczorem jest w domciu, i nie wie nawet gdzie jest Somalia. Gregski - proszę o zrozumienie - nie mam zamiaru przekonywać Cię, że masz złą pracę. Wielu ludzi chciałoby zapewne mieć taki status materialny itp. Rzecz jest w tym, że nastąpił relatywny spadek atrakcyjności zawodu. A tak BTW - stosunki międzyludzkie też chyba się mocno zmieniły. Małe załogi chyba powodują, że każdy zamyka się w swoim światku. I dobrze, i źle.
  5. Marynarze w PRL

    Tego nie powiedziałem. Napisałem: "Dziś marynarze to przeważnie dosyć dobrze opłacana grupa zawodowa (płacąca za to oczywiście wielkimi osobistymi kosztami uprawiania tego zwodu), przed 1989 to była natomiast elita elit (mówię przede wszystkim o tych, którzy pływali za granicą - i było ich dosyć dużo - ale także 'dodatek dewizowy' pozwalał na ponadstandardowe życie w Polsce)". I to podtrzymuję. Uważam, że dziś pieniądze, które można zarobić na pływaniu nie są adekwatne do charakteru tego zawodu. Kiedyś charakter był ten sam, ale pieniądze relatywnie większe. Z tym, że nawet wówczas - choć kocham wodę (szop) - na myśl mi nie przyszła chętka bycia marynarzem. Nawet za "dodatek dewizowy". Gregski, a wszystkie roczniki "Morza" w domu miałeś? Wiedziałeś, jak się nazywa każdy polski statek? Zapewniam Cię, że takich ludzi było multum. Nie chcę opowiadać bajek, bo oczywiście pieniądze zawsze były ważne, ale sporo ludzi trafiło na morze jeszcze jakimś takim rozpędem przedwojennej (i powojennej) mitologii Polski Morskiej. Która sobie dawno umarła. I umierała już, gdy Ty zacząłeś pływać.
  6. Czystki 1937 - 1941. Konieczność czy...

    FSO - pojawia się wówczas zasadne pytanie - o ogólną liczbę ofiar Stalina? Trochę się porozglądałem - i np. liczbę ofiar "wielkiego głodu" szacuje się od 15 milionów (fakt, że to wartość skrajna i rzadko spotykana) do 2 milionów. Jeżeli tak to wygląda, to czy możemy - z jakimkolwiek prawdopodobieństwem - oceniać np. kto odpowiada za śmierć większej ilości ludzi (Hitler czy Stalin)? Piszący "czarne księgi" będą wybierać liczy wyższe, broniący Stalina najniższe. Każdy znajdzie swoje liczby.
  7. Wyjazdy zagraniczne w czasach PRL

    Najbardziej był liberalny okres lat 70., kiedy to wyjazdy do tzw. demoludów nie były właściwe reglamentowane. Już wówczas wystarczał chyba tylko dowód osobisty ze specjalnym stemplem. Z tym, że - jeśli dobrze kojarzę - do ZSRR to nie wystarczało (trzeba było mieć wykupioną wycieczkę, lub zaproszenie od osoby tam mieszkającej), bez tego można było jechać tylko tranzytem - np. Mościska-Vadul Siret (do granicy z Rumunią). Najbardziej liberalnie było np. na granicy polsko-enerdowskiej, gdzie np. ludzie ze Zgorzelca masowo bywali po drugiej strony Nysy (i vice versa). Prawie tak jak dziś - tylko była kontrola graniczna. Skończyło się w 1980 r. Po powstaniu "Solidarności" kraje ościenne zawiesiły ten sposób przekraczania granic (dla Polaków). Nadal wystarczał stempel w dowodzie, ale konieczna była wykupiona wycieczka (czy tzw. vouchery), czy zaproszenie. I tak właściwie przetrwało do końca, gdyż bali się polskiej zarazy. Z tym, że bodajże polityka Węgier w stosunku do Polaków była tu najbardziej liberalna. Oczywiście wycieczki były o wiele tańsze, niż do krajów zachodu, stąd Polacy nadal masowo wyjeżdżali do demoludów. Ci handlujący, dokonywali cudów. Z tego co się orientuję, potrafili mieć wykupiony pobyt nad Balatonem, a po drodze załatwić interesy w innych demoludach. Ale to już inna historia. W latach 80. pojawił się też specjalny paszport na kraje socjalistyczne, który - jeżeli dobrze pamiętam - można było trzymać w domu.
  8. Wyjazdy zagraniczne w czasach PRL

    To może kilka wspomnień pt. "jak wyglądała operacja wyjazdu na zachód w latach 70. czy 80.": 1. Bzdurą jest twierdzenie, że największą przeszkodą było Państwo. Państwo nie pozwalało obywatelom wyjeżdżać - co do zasady - w latach 50., a dosyć reglamentowało wyjazdy w latach 60. To wówczas wstrzymywano paszporty za działalność polityczną - vide Kisielewski. W latach 70. czy 80. Państwu generalnie było to obojętne. Z wyjątkiem wojskowych, bo ci zdaje się mieli niewielkie szanse na otrzymanie paszportu, chyba, że w misji wywiadowczej . Osobiście nie znam żadnego przypadku odmowy paszportu w latach 70. czy 80. Nie wykluczam oczywiście takiego prawdopodobieństwa, ale nawet opozycjonistom władze - zdaje się - chętnie by je wydawały, by się ich pozbyć . 2. Problemem były jak dziś - pieniądze. Tylko w innej skali. W każdym większym mieście było przynajmniej kilka biur turystycznych ("Orbis", "Gromada", "Sports-tourist", "Almatur"). Sprzedawały całkiem fajne wycieczki, niektóre nawet nader egzotyczne. Ale kupującego witała cena - np. 10.000 zł plus 800 USD (czy bonów PeKaO). Złotówki nie były problemem, dolary owszem. Zatem przyjemność dla bogatszych ("prywaciarze", wolne zawody), lub mających dostęp do dewiz. Oczywiście można było jechać taniej, ale to wiązało się raczej z turystyką kempingową - skądinąd bardzo popularną w PRL. W tym zakresie Polacy byli mistrzami. Potrafili "dużym fiatem" z przyczepą, za niewielkie pieniądze, objechać całą Europę. Często przy okazji handlując :book: . Dużą pomocą była praca bliskiego za granicą, krewni itp. Można było wówczas wyjechać na tzw. zaproszenie. 3. Istotna część krajów na świecie przesadnie radośnie Polaków nie witała, stąd w wielu przypadkach konieczne były wizy. Wiązały się często z długim (a niekiedy upokarzającym) oczekiwaniem w przedstawicielstwach państw obcych. 4. Procedura paszportowa była bezsensowna i męcząca (do czasów Rakowskiego, kiedy każdy mógł już paszport trzymać w domu). Przed każdym wyjazdem trzeba było wypełnić ankietę-podanie i udać się do biura paszportowego w lokalnej komendzie MO. I odstać swoje w ciasnych pomieszczeniach pełnych ludzi. Paszport i tak każdy właściwie dostawał, stąd ta procedura mnie zawsze skrajnie irytowała. Po przyjeździe paszport trzeba było w tymże samym miejscu zostawić. 5. Różnie to wyglądało, w zależności od miejscowości, czy środowiska, ale wyjazdy na zachód bynajmniej czymś nadzwyczajnym nie były. 6. Relatywna swoboda wyjazdów Polaków wiązała się z wielką zazdrością w skali bloku. Podobną swobodą dysponowali tylko Węgrzy. Sam doświadczyłem tego, że np. NRD-owcy czy Rumuni słuchali naszych opowieści chociażby tylko o Berlinie Zachodnim czy RFN, jak bajek o żelaznym wilku. 7. Sporo ludzi jeździło na zachód (czy do krajów "trzeciego świata") do pracy. Często legalnie, poprzez różne polskie firmy czy instytucje (np. lekarze, pielęgniarki, budowlańcy - do krajów arabskich; marynarze - na obce statki; naukowcy - na staże). Wielu też zatrudniało się na własną rękę. 8. Inne były procedury wyjazdu do krajów socjalistycznych. Wystarczał stempel w dowodzie, a potem specjalny paszport "na kraje socjalistyczne".
  9. Obrady Okrągłego Stołu

    1. Głównie opór tzw. "betonu partyjnego", który widział w "Solidarności" siłę skrajną i niszczycielską. I antysocjalistyczną, rzecz jasna. Aby doprowadzić do zgody KC PZPR na rozmowy z przedstawicielami "Solidarności" Jaruzelski, Kiszczak, Rakowski i Siwicki musieli się uciec do groźby dymisji (X Plenum KC PZPR). 2. Niechęć w stosunku do niektórych przedstawicieli "Solidarności", uważanych za ekstremistów. SB konsekwentnie przedstawiała Kuronia i Michnika jako diabłów wcielonych (co było skądinąd absurdem), stąd strona rządowa długo nie godziła się na ich wejście do delegacji "Solidarności". Opóźniło to rozpoczęcie negocjacji. 3. Ogólną niechęć do "Solidarności", stereotypowo kojarzonej z nieodpowiedzialnym, roszczeniowym kursem i ogólnym warcholstwem. 1. Opory skrajnej części opozycji, która uważała negocjacje za zdradę. Tych zresztą nie pokonano i nadal są ludzie, którzy tak uważają. Ale przynajmniej "jądro Solidarności" zgodziło się, że negocjacje są konieczne. 2. Zarzuty niedemokratycznego sposobu wyboru delegacji "Solidarności". 3. Podejrzenia, że władza chce poprzez negocjacje w jakiś sposób "wymanewrować Solidarność". 4. Ogólną niechęć do władzy, stereotypowo kojarzonej ze stanem wojennym, zamordyzmem i represjami.
  10. Plebiscyt w Wielkopolsce i na Pomorzu

    Sytuacja była - w sumie podobna jak na Śląsku: wieś (raczej) polska, miasta - mieszane. Z tym, że tu odsetek indyferentnych narodowościowo musiał być mniejszy. Z tym, że emigracja z Wielkopolski bardziej identyfikowała by się z Polską. W sumie opinię mam bardzo subiektywną, gdyż wynika głównie z tradycji rodzinnej. Starsze pokolenie moich bliskich - Wielkopolan, niestety już nie żyjące, było bardzo przesiąknięte niemieckimi naleciałościami (tak to nazwijmy w uproszczeniu), ale - jakby co do czego - wątpliwości i gdybań co do polskości najmniejszych nie miało.
  11. Autonomiczne województwo śląskie

    Raczej nie, uchwała Rady Ambasadorów i polsko-niemiecka konwencja górnośląska to dopiero 1921 i 1922 (jeżeli się nie mylę). Chyba J. Ciągwa wyraźnie pisał, że chodziło o odparcie argumentów i obietnic niemieckich, tudzież zachęcenie Ślązaków. H. Rechowicz wspominał chyba o już istniejącym (ale mglistym) ustawodawstwie niemieckim w sprawie autonomii. Czyli polska kontra.
  12. Sądownictwo w II RP

    Sprawa jest Jarpenie bardziej złożona. Nawet W. Gomułka we swoich wspomnieniach chwalił obiektywność i ludzkość dwóch prokuratorów Rudnickiego i Woycickiego (a co jak co, jego sprawa należała do "super politycznych"). W. Gomułka, Wspomnienia, Warszawa 1994, t. I, s. 315-316. Było trochę, jak w PRL (szczególnie późniejszym). Obok praktyk w miarę cywilizowanych, były skrajnie dyskusyjne. Wiele zależało od konkretnych ludzi, sanacja nie miała też tylu kadr, aby wymienić całą obsadę personalną. Ani ambicji, by kontrolować wszystko. Także pracowali w sądownictwie nadal ludzie obiektywni, pamiętający, że można inaczej. Natomiast nacisk bywał silny, wymuszona roszada personalna także. Czy używać słowa kres niezawisłości? Dyskutowałbym. Zależy w jakich sprawach. Na pewno - istotne ograniczenie. Naprawdę odsyłam do artykułu. Ciekawy (szczególnie w części poświęconej sanacji).
  13. Autonomiczne województwo śląskie

    A to takie sprytne zagranie było . Autonomia była wcześniejsza od odzyskania Górnego Śląska. Statut organiczny województwa śląskiego przyjęto ustawą konstytucyjną 15 lipca 1920 r. Województwo to miało obejmować - zgodnie z jego art. 1 - "wszystkie ziemie śląskie przyznane Polsce, czy to ze Śląska Cieszyńskiego, czy też na mocy art. 88 Traktatu Wersalskiego (...)". Żeby Ślązacy wiedzieli, na kogo głosować.
  14. Sądownictwo w II RP

    Po 1926 nastąpiło bardzo silne uderzenie w niezależność sądów i niezawisłość sędziowską. Także poprzez odpowiednie zmiany prawa. Polecam artykuł Z. Witkowskiego i Z. Naworskiego z tego "Przeglądu Sejmowego" (LINK).
  15. Autonomiczne województwo śląskie

    Aby zachęcić do głosowania za Polską. Zrobiono to - nielegalnie - konstytucją kwietniową. Statut organiczny gwarantował sporą odrębność. Jeden z przedwojennych polskich profesorów prawa nawet twierdził, że to nie autonomia, tylko unia dwóch państw - Śląska z Polską. Ale był odosobniony.
  16. Plebiscyt w Wielkopolsce i na Pomorzu

    W Wielkopolsce plebiscyt byłby wygrany. Nie ma siły. Natomiast na Pomorzu mogłoby być nieciekawie. Jeżeli w całych Prusach Zachodnich Niemcy stanowili 66%, a w samym przyszłym woj. pomorskim Polacy większość - jak pisałeś - ale nie tak znowu istotną, to zakładając do tego, że nie każdy polski Pomorzanin, Kociewiak czy Kaszub musiał koniecznie chcieć związać się z nieznanym - moglibyśmy spokojnie przegrać. W skali globalnej. A jakby ustalono podział Pomorza (i czy w ogóle), to już całkowite gdybanie.
  17. Marynarze w PRL

    PRL to był taki wdzięczny kraj, gdzie teoretycznie nie można było wiele, praktycznie prawie wszystko . III RP dużo tych cech odziedziczyła - vide zakaz rozmów przez komórki za kierownicą. Jako żywo przypomina mi zakaz nielegalnego obrotu walutowego w PRL. Zauważałem wszakże pewną prawidłowość. Byli tacy, którym "odbiło", fakt. Ale bardzo wielu znajomych nie wydawało wcale wiele pieniędzy, i żyło całkiem skromnie, odkładając na potem. Ponieważ "dewizy" nie liczyły się do emerytury, to emerytury marynarskie były malutkie. Wielu kombinowało, że odłoży - a potem rozkręci interes, czy będzie generalnie dokładać do emerytury. W 1990 r. okazało się, że oszczędności poszły się gonić (no w dużej części) . Zresztą marynarze na lądzie to generalnie ludek niezaradny... W każdym razie z racji rodzinno-towarzysko-koleżeńskich spotykam się często z pokoleniem naszych rodziców (60-80 lat) i ciut młodszym (jeszcze pływającym). I często słyszę: "Jak bym k..., wiedział jak będzie z dolarem, to bym w 1986 ten dom kupił" . Bo potem już było z tym dużo ciężej. I w tym kontekście wskazywałem Gregskiemu, że branża mocno podupadła. Tak jak generalnie w Polsce :book: . Każda wycieczka zagraniczna wyjeżdżała i wracała zapewne nie do końca respektując przepisy celne i dewizowe (polskie i inne). Gdy jest styk bardzo chłonnego rynku i szansy na zarobek..., no wiadomo. W Gdyni jest bodajże nawet osiedle, które miało (ma?) popularną nazwę "Zegarkowo". Od przemytu zegarków. Chyba w latach 60. Oczywiście, jak w każdej społeczności ludzkiej, wśród marynarzy były osoby, które bardziej i mniej się tym parały. Talenty i antytalenty. Wiem z opowieści, że zjawisko występowało głównie na tzw. krótkich liniach. Były one bardzo popularne (no bo i w domu w miarę często i przewieźć coś można). Wręcz się je "załatwiało". Jak statek "chodził" np. Świnoujście-Sztokholm, to nie było siły - musiał być przemyt alkoholu. Nawet jakby Polacy nie chcieli (w co wątpię), to by Szwedzi wymusili. Trochę jak w tych pociągach przez wschodnią granicę dziś. Natomiast ci co się bujali dalej, to właściwie interesów żadnych tego typu za bardzo nie mogli zrobić. Szczególnie na trampach, które zawijały gdzie armator kazał ("bez ładu i składu"). Najwyżej mogli przywieźć parę dżinsów więcej i parę puszek kawy w formie tzw. marynarskiego importu. Często chyba nawet w miarę legalnego. Nie jestem tu dobrym źródłem, bo ci, których dobrze znam, to przeważnie antytalenty handlowe i bujali się od Wietnamu (wypatrując amerykańskich bombowców) po Zatokę Perską (wypatrując irackich bombowców). Raczej nie na "krótkich". Majątku w każdym razie na przemycie nie zrobili. A tak w sumie jest to także dosyć smutna opowieść. O marynarzach z PRL. Wielu z tych ludzi naprawdę cieszyło się, że pływa pod polską banderą, że flota jest duża, że "widać nas na świecie". Dla wielu to nie był to tylko sposób na zarobienie. Wychowani byli na książkach Karola Olgierda Borchardta. Na przedwojennym i powojennym micie Polski Morskiej. Pływali z ludźmi z konwojów i przedwojennej PMH. Z Historią... Ciężko przeżywali jak polska flota handlowa "zatonęła" po transformacji. Większość sobie dała radę i pływała (pływa) na obcych statkach. Ale wielu ma żal, że o morzu zapomniano. I często ściubią resztki dolarów do nędznej emeryturki. Ale tak chyba musi być. Ekonomia transportu morskiego... Ale żal. Jak sobie siądziemy z kumplem, który sam pływał, a za młodu z okna domu "witał" każdy polski statek zawijający do portu, to łezka się kręci.
  18. Marynarze w PRL

    Jarpenie, wbrew obowiązującym dziś mitom, ludzie z PRL wyjeżdżali. A niektórzy nawet uprawiali żeglarstwo zagraniczne (i to była wcale spora grupa, parę z niej osób kiedyś znałem).
  19. Marynarze w PRL

    O, jeszcze "domki letniskowe" . Ja też. Ale kombinowanie ludzi się wcale wraz z PRL-em nie skończyło. Zatem taka forma poniżenia także. Gregski, myślę, że sprawę można uogólnić. W PRL dostęp do dewiz oznaczał perspektywy naprawdę dobrego życia. Na zachodzie 100 USD to były zakupy, u nas dwa miesiące całkiem niezłego bytowania. Niektórym nawet "odbijało", co sam widziałem. Zmiany cenowe i kursowe w wyniku reform Balcerowicza spowodowały, że pozycja społeczno-ekonomiczna wszystkich, którzy żyli w ten sposób, iż zarabiali TAM, a wydawali TU została diametralnie obniżona (marynarze; pracownicy na kontraktach - budowlańcy, lekarze; czy wreszcie po prostu osoby dorabiające u rodziny na "zachodzie" lub tak sobie). Pojawił się stan bardziej normalny, ale te grupy per saldo straciły. Nie tak, jak pracownicy PGR, ale zawsze. Dziś oczywiście ludzie też masowo pracują TAM, ale już przelicznik dalece nie ten, oj nie ten...
  20. Marynarze w PRL

    Ale najładniejszy dom we wsi . A z tymi ograniczeniami - Polak potrafił (rodzina itp.) . Poza tym działek budowlanych mogłeś mieć od groma. Plus udział w jakimś prywaciarstwie, plus konto w PKO (wówczas dewizowe b. wysoko oprocentowane). Gorzej niż dziś byś nie miał. Nie przesadzajmy, to nie były lata 50. W 80. połowa Polski jakoś kręciła. A 3/4 żyło lepiej niżby to wynikało z pensji :book: . W moim też. I to jest piękne. I dobrze o nas świadczy . 80. także. BTW - jakby zwykły marynarz zarabiał wówczas nawet tylko 500 USD, to i tak to była kwota - po przeliczeniu na złotówki - o dużo większym realnym znaczeniu, niż dziś najlepsza pensja matrosa.
  21. Marynarze w PRL

    Gregski - każdy marynarz. Prosta sprawa. Jeżeli w latach 80. ktoś zarabiał np. 2.000 USD, to po 2 miesiącach mógł swobodnie kupić mieszkanie, po 5 dom. Mniej więcej - zależy od okolicy itp. Po dwóch latach teoretycznie mógł sobie dać spokój z pracą na zawsze i zostać rentierem. Oczywiście prosty marynarz zarabiał mniej 800-1000 USD (?), ale relacja była podobna. Nie sądzę, nawet jeżeli masz dobrą pracę, żebyś mógł dziś kupić mieszkanie po 2 miesiącach pracy, a po dwóch latach zostać rentierem . O innych zaletach zawodu, dawniej czyniącymi go bardzo atrakcyjnym, a dziś nikogo nie ruszających nie wspomnę (zakupy za granicą, możliwość obejrzenia świata). Dziś marynarze to przeważnie dosyć dobrze opłacana grupa zawodowa (płacąca za to oczywiście wielkimi osobistymi kosztami uprawiania tego zwodu), przed 1989 to była natomiast elita elit (mówię przede wszystkim o tych, którzy pływali za granicą - i było ich dosyć dużo - ale także "dodatek dewizowy" pozwalał na ponadstandardowe życie w Polsce). Gregski, nie obraź się - ale patrzę po młodych ludziach dziś. Mało kto uważa ten zawód za jakoś szczególnie atrakcyjny. W latach 80., gdy zaczynałeś studia w WSM - to było COŚ. I dlatego pewnie zacząłeś te akurat studia. I dlatego uważam jak wyżej (że jest to akurat grupa zawodowa, która straciła).
  22. Marynarze w PRL

    Jeżeli chciałeś nadal pracować (tzn. figurować w spisie pracowników) w polskiej firmie. Sporo osób to sobie odpuszczało. Jak wyglądała dokłądnie ich prawna sytuacja w Polsce - dokładnie nie wiem i mnie to za bardzo nie interesuje - ale znam parę przykładów, gdy człowiek wyjechał na kontrakt, a potem dawał sobie spokój z macierzystą polską firmą. I raczej nie na zasadzie "wybrania wolności", bo w Polsce się tacy ludzie jak najbardziej pojawiali. Polak potrafi (a mówię o przykładach znanych mi z autopsji - ojcach kolegów). Ależ nie masz mnie za co przepraszać, drogi Gregski. Ja osobiście będę się upierał, że marynarze, razem z pracownikami PGR, tudzież górnikami (i innymi segmentami "wielkoprzemysłowej klasy robotniczej"), nie są akurat szczególnymi beneficjentami zmian systemowych (w odróżnieniu od większości społeczeństwa). Oczywiście marynarze z zupełnie specyficznych powodów. Ale to kwestia poglądów. Sytuacja marynarzy w PRL była specyficzna, bo to był atrakcyjny zawód. Natomiast myślę, że większość pracowników w PRL mogła być o wiele mniej grzeczniutka niż dziś. Nawet jak kogoś wywalili dyscyplinarnie z roboty, to jakąś pracę znalazł. BTW - w ostatnim "Newsweeku" nr 23/2009, s. 36-39, jest artykuł D. Wilczaka o ludziach, którzy na pewno beneficjentami zmiany ustrojowej nie są - ludziach z byłego PGR Witowo. To także obraz ostatnich 20 lat, trochę inny od tego, który my mamy w naszej pamięci...
  23. Czystki 1937 - 1941. Konieczność czy...

    Czy są wam znane jakieś najnowsze ustalenia, dotyczące ilości ofiar czystki? P. Wieczorkiewicz uważał, że najbardziej prawdopodobna jest liczba ustalona w czasie pierestrojki - tj. 1.400.000 aresztowanych w latach 1937-1938, z czego prawie 50% rozstrzelano (P. Bazylow, P. Wieczorkiewicz, Historia Rosji, Ossolineum 2005, s. 441), de facto kwestionując tym samym dużo wyższe szacunki R. Conquesta. Rosyjska Wikipedia podaje szacunki ofiar rozstrzeliwań od 642.980 (obliczenia Ziemskowa - i to obejmujące cały okres 1921-1954!) do 10 milionów (obliczenia Antonowa-Owsiejenko za okres 1934-1941). (Link do strony)
  24. Ławrientij Beria - ocena

    W W. Materski, Gruzja, Warszawa 2000, s. 165, jest przytoczona relacja H. Amiradżibi, która opisywała jak Beria - podczas przesłuchania - kazał osobiście pewnemu dyrygentowi wykłuć uszy. Ale jest to typowa relata refero, oddająca nastroje gruzińskiej inteligencji, ale czy prawdę? Wokół takiej postaci musiało powstać wiele legend.
  25. Historia w PRL

    Capricornusie, zaiste bardzo dużo zależało od nauczycieli. Teraz też zależy . O książkach (i sprawie Katynia) bym powiedział tak: - do roku 1980 - raczej całkowite milczenie; - w latach 1980-1987 - często pojawiała się jakaś forma opisowa "Niemcy-oskarżyli, radzieccy - oprotestowali, przerwanie stosunków dyplomatycznych, potem komisja Burdenki itp.". Nie podawano wprost, ale było mniej więcej jasne. Z tym, że niekiedy były przypadki podawania wprost. Na przykład P. Wieczorkiewicz w 1982 r. podał prawdziwe daty zamordowania generałów polskich (1940), a rok wcześniej in extenso tekst paktu Ribbentrop-Mołotow - zob. P. Wieczorkiewicz, Historia polityczna Polski 1935-1945, Warszawa 2005, s. VIII, przyp. 1. Tenże zwracał uwagę, że cenzura stosowała praktykę precedensu. To znaczy, jeżeli już coś "puszczono", to kolejni autorzy w swych książkach mogli się na to powoływać. Z tym, że dotyczy to raczej pozycji specjalistycznych, podręczniki aż tak jednoznaczne jak Wieczorkiewicz raczej nie były ; - po 1987 - już właściwie publikacje mówiące wprost.
×

Powiadomienie o plikach cookie

Przed wyrażeniem zgody na Warunki użytkowania forum koniecznie zapoznaj się z naszą Polityka prywatności. Jej akceptacja jest dobrowolna, ale niezbędna do dalszego korzystania z forum.