Skocz do zawartości

Bruno Wątpliwy

Moderator
  • Zawartość

    5,677
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

Zawartość dodana przez Bruno Wątpliwy

  1. Marynarze w PRL

    PRL to był taki wdzięczny kraj, gdzie teoretycznie nie można było wiele, praktycznie prawie wszystko . III RP dużo tych cech odziedziczyła - vide zakaz rozmów przez komórki za kierownicą. Jako żywo przypomina mi zakaz nielegalnego obrotu walutowego w PRL. Zauważałem wszakże pewną prawidłowość. Byli tacy, którym "odbiło", fakt. Ale bardzo wielu znajomych nie wydawało wcale wiele pieniędzy, i żyło całkiem skromnie, odkładając na potem. Ponieważ "dewizy" nie liczyły się do emerytury, to emerytury marynarskie były malutkie. Wielu kombinowało, że odłoży - a potem rozkręci interes, czy będzie generalnie dokładać do emerytury. W 1990 r. okazało się, że oszczędności poszły się gonić (no w dużej części) . Zresztą marynarze na lądzie to generalnie ludek niezaradny... W każdym razie z racji rodzinno-towarzysko-koleżeńskich spotykam się często z pokoleniem naszych rodziców (60-80 lat) i ciut młodszym (jeszcze pływającym). I często słyszę: "Jak bym k..., wiedział jak będzie z dolarem, to bym w 1986 ten dom kupił" . Bo potem już było z tym dużo ciężej. I w tym kontekście wskazywałem Gregskiemu, że branża mocno podupadła. Tak jak generalnie w Polsce :book: . Każda wycieczka zagraniczna wyjeżdżała i wracała zapewne nie do końca respektując przepisy celne i dewizowe (polskie i inne). Gdy jest styk bardzo chłonnego rynku i szansy na zarobek..., no wiadomo. W Gdyni jest bodajże nawet osiedle, które miało (ma?) popularną nazwę "Zegarkowo". Od przemytu zegarków. Chyba w latach 60. Oczywiście, jak w każdej społeczności ludzkiej, wśród marynarzy były osoby, które bardziej i mniej się tym parały. Talenty i antytalenty. Wiem z opowieści, że zjawisko występowało głównie na tzw. krótkich liniach. Były one bardzo popularne (no bo i w domu w miarę często i przewieźć coś można). Wręcz się je "załatwiało". Jak statek "chodził" np. Świnoujście-Sztokholm, to nie było siły - musiał być przemyt alkoholu. Nawet jakby Polacy nie chcieli (w co wątpię), to by Szwedzi wymusili. Trochę jak w tych pociągach przez wschodnią granicę dziś. Natomiast ci co się bujali dalej, to właściwie interesów żadnych tego typu za bardzo nie mogli zrobić. Szczególnie na trampach, które zawijały gdzie armator kazał ("bez ładu i składu"). Najwyżej mogli przywieźć parę dżinsów więcej i parę puszek kawy w formie tzw. marynarskiego importu. Często chyba nawet w miarę legalnego. Nie jestem tu dobrym źródłem, bo ci, których dobrze znam, to przeważnie antytalenty handlowe i bujali się od Wietnamu (wypatrując amerykańskich bombowców) po Zatokę Perską (wypatrując irackich bombowców). Raczej nie na "krótkich". Majątku w każdym razie na przemycie nie zrobili. A tak w sumie jest to także dosyć smutna opowieść. O marynarzach z PRL. Wielu z tych ludzi naprawdę cieszyło się, że pływa pod polską banderą, że flota jest duża, że "widać nas na świecie". Dla wielu to nie był to tylko sposób na zarobienie. Wychowani byli na książkach Karola Olgierda Borchardta. Na przedwojennym i powojennym micie Polski Morskiej. Pływali z ludźmi z konwojów i przedwojennej PMH. Z Historią... Ciężko przeżywali jak polska flota handlowa "zatonęła" po transformacji. Większość sobie dała radę i pływała (pływa) na obcych statkach. Ale wielu ma żal, że o morzu zapomniano. I często ściubią resztki dolarów do nędznej emeryturki. Ale tak chyba musi być. Ekonomia transportu morskiego... Ale żal. Jak sobie siądziemy z kumplem, który sam pływał, a za młodu z okna domu "witał" każdy polski statek zawijający do portu, to łezka się kręci.
  2. Marynarze w PRL

    Jarpenie, wbrew obowiązującym dziś mitom, ludzie z PRL wyjeżdżali. A niektórzy nawet uprawiali żeglarstwo zagraniczne (i to była wcale spora grupa, parę z niej osób kiedyś znałem).
  3. Marynarze w PRL

    O, jeszcze "domki letniskowe" . Ja też. Ale kombinowanie ludzi się wcale wraz z PRL-em nie skończyło. Zatem taka forma poniżenia także. Gregski, myślę, że sprawę można uogólnić. W PRL dostęp do dewiz oznaczał perspektywy naprawdę dobrego życia. Na zachodzie 100 USD to były zakupy, u nas dwa miesiące całkiem niezłego bytowania. Niektórym nawet "odbijało", co sam widziałem. Zmiany cenowe i kursowe w wyniku reform Balcerowicza spowodowały, że pozycja społeczno-ekonomiczna wszystkich, którzy żyli w ten sposób, iż zarabiali TAM, a wydawali TU została diametralnie obniżona (marynarze; pracownicy na kontraktach - budowlańcy, lekarze; czy wreszcie po prostu osoby dorabiające u rodziny na "zachodzie" lub tak sobie). Pojawił się stan bardziej normalny, ale te grupy per saldo straciły. Nie tak, jak pracownicy PGR, ale zawsze. Dziś oczywiście ludzie też masowo pracują TAM, ale już przelicznik dalece nie ten, oj nie ten...
  4. Marynarze w PRL

    Ale najładniejszy dom we wsi . A z tymi ograniczeniami - Polak potrafił (rodzina itp.) . Poza tym działek budowlanych mogłeś mieć od groma. Plus udział w jakimś prywaciarstwie, plus konto w PKO (wówczas dewizowe b. wysoko oprocentowane). Gorzej niż dziś byś nie miał. Nie przesadzajmy, to nie były lata 50. W 80. połowa Polski jakoś kręciła. A 3/4 żyło lepiej niżby to wynikało z pensji :book: . W moim też. I to jest piękne. I dobrze o nas świadczy . 80. także. BTW - jakby zwykły marynarz zarabiał wówczas nawet tylko 500 USD, to i tak to była kwota - po przeliczeniu na złotówki - o dużo większym realnym znaczeniu, niż dziś najlepsza pensja matrosa.
  5. Marynarze w PRL

    Gregski - każdy marynarz. Prosta sprawa. Jeżeli w latach 80. ktoś zarabiał np. 2.000 USD, to po 2 miesiącach mógł swobodnie kupić mieszkanie, po 5 dom. Mniej więcej - zależy od okolicy itp. Po dwóch latach teoretycznie mógł sobie dać spokój z pracą na zawsze i zostać rentierem. Oczywiście prosty marynarz zarabiał mniej 800-1000 USD (?), ale relacja była podobna. Nie sądzę, nawet jeżeli masz dobrą pracę, żebyś mógł dziś kupić mieszkanie po 2 miesiącach pracy, a po dwóch latach zostać rentierem . O innych zaletach zawodu, dawniej czyniącymi go bardzo atrakcyjnym, a dziś nikogo nie ruszających nie wspomnę (zakupy za granicą, możliwość obejrzenia świata). Dziś marynarze to przeważnie dosyć dobrze opłacana grupa zawodowa (płacąca za to oczywiście wielkimi osobistymi kosztami uprawiania tego zwodu), przed 1989 to była natomiast elita elit (mówię przede wszystkim o tych, którzy pływali za granicą - i było ich dosyć dużo - ale także "dodatek dewizowy" pozwalał na ponadstandardowe życie w Polsce). Gregski, nie obraź się - ale patrzę po młodych ludziach dziś. Mało kto uważa ten zawód za jakoś szczególnie atrakcyjny. W latach 80., gdy zaczynałeś studia w WSM - to było COŚ. I dlatego pewnie zacząłeś te akurat studia. I dlatego uważam jak wyżej (że jest to akurat grupa zawodowa, która straciła).
  6. Marynarze w PRL

    Jeżeli chciałeś nadal pracować (tzn. figurować w spisie pracowników) w polskiej firmie. Sporo osób to sobie odpuszczało. Jak wyglądała dokłądnie ich prawna sytuacja w Polsce - dokładnie nie wiem i mnie to za bardzo nie interesuje - ale znam parę przykładów, gdy człowiek wyjechał na kontrakt, a potem dawał sobie spokój z macierzystą polską firmą. I raczej nie na zasadzie "wybrania wolności", bo w Polsce się tacy ludzie jak najbardziej pojawiali. Polak potrafi (a mówię o przykładach znanych mi z autopsji - ojcach kolegów). Ależ nie masz mnie za co przepraszać, drogi Gregski. Ja osobiście będę się upierał, że marynarze, razem z pracownikami PGR, tudzież górnikami (i innymi segmentami "wielkoprzemysłowej klasy robotniczej"), nie są akurat szczególnymi beneficjentami zmian systemowych (w odróżnieniu od większości społeczeństwa). Oczywiście marynarze z zupełnie specyficznych powodów. Ale to kwestia poglądów. Sytuacja marynarzy w PRL była specyficzna, bo to był atrakcyjny zawód. Natomiast myślę, że większość pracowników w PRL mogła być o wiele mniej grzeczniutka niż dziś. Nawet jak kogoś wywalili dyscyplinarnie z roboty, to jakąś pracę znalazł. BTW - w ostatnim "Newsweeku" nr 23/2009, s. 36-39, jest artykuł D. Wilczaka o ludziach, którzy na pewno beneficjentami zmiany ustrojowej nie są - ludziach z byłego PGR Witowo. To także obraz ostatnich 20 lat, trochę inny od tego, który my mamy w naszej pamięci...
  7. Czystki 1937 - 1941. Konieczność czy...

    Czy są wam znane jakieś najnowsze ustalenia, dotyczące ilości ofiar czystki? P. Wieczorkiewicz uważał, że najbardziej prawdopodobna jest liczba ustalona w czasie pierestrojki - tj. 1.400.000 aresztowanych w latach 1937-1938, z czego prawie 50% rozstrzelano (P. Bazylow, P. Wieczorkiewicz, Historia Rosji, Ossolineum 2005, s. 441), de facto kwestionując tym samym dużo wyższe szacunki R. Conquesta. Rosyjska Wikipedia podaje szacunki ofiar rozstrzeliwań od 642.980 (obliczenia Ziemskowa - i to obejmujące cały okres 1921-1954!) do 10 milionów (obliczenia Antonowa-Owsiejenko za okres 1934-1941). (Link do strony)
  8. Ławrientij Beria - ocena

    W W. Materski, Gruzja, Warszawa 2000, s. 165, jest przytoczona relacja H. Amiradżibi, która opisywała jak Beria - podczas przesłuchania - kazał osobiście pewnemu dyrygentowi wykłuć uszy. Ale jest to typowa relata refero, oddająca nastroje gruzińskiej inteligencji, ale czy prawdę? Wokół takiej postaci musiało powstać wiele legend.
  9. Historia w PRL

    Capricornusie, zaiste bardzo dużo zależało od nauczycieli. Teraz też zależy . O książkach (i sprawie Katynia) bym powiedział tak: - do roku 1980 - raczej całkowite milczenie; - w latach 1980-1987 - często pojawiała się jakaś forma opisowa "Niemcy-oskarżyli, radzieccy - oprotestowali, przerwanie stosunków dyplomatycznych, potem komisja Burdenki itp.". Nie podawano wprost, ale było mniej więcej jasne. Z tym, że niekiedy były przypadki podawania wprost. Na przykład P. Wieczorkiewicz w 1982 r. podał prawdziwe daty zamordowania generałów polskich (1940), a rok wcześniej in extenso tekst paktu Ribbentrop-Mołotow - zob. P. Wieczorkiewicz, Historia polityczna Polski 1935-1945, Warszawa 2005, s. VIII, przyp. 1. Tenże zwracał uwagę, że cenzura stosowała praktykę precedensu. To znaczy, jeżeli już coś "puszczono", to kolejni autorzy w swych książkach mogli się na to powoływać. Z tym, że dotyczy to raczej pozycji specjalistycznych, podręczniki aż tak jednoznaczne jak Wieczorkiewicz raczej nie były ; - po 1987 - już właściwie publikacje mówiące wprost.
  10. Stanisław Szwarc-Bronikowski - zapomniany wielki odkrywca?

    Przykład człowieka spełnionego. I zaprzeczenie modnej dziś tezy, że tzw. "żołnierze wyklęci" byli skreśleni przez PRL na wieki, wieków amen. Jak się chciało, można było wiele zdziałać i z nie do końca "słusznym" życiorysem. Czy odkrywca? Raczej wielki opowiadacz świata. Robił to co np. Fiedler, Kapuściński i inni wielcy (każdy na swój sposób). Mogę chyba powiedzieć, że jego dzieła jakoś współtworzyły moją młodość i kształtowały ciekawość świata.
  11. Znane wypowiedzi dowódców Regia Marina

    Ale jak widzę, istotna część forumowiczów to ludzie młodzi. Z czego się wypada cieszyć, biorąc pod uwagę ogólny stan wiedzy historycznej naszej młodzieży. Poza tym - już tak nie narzekaj . Wiem, że potrzebujesz informacji i może to Cię irytować, ale każdemu zdarza się założyć temat bez większego odzewu. Nie wyciągałbym z tego jakichkolwiek daleko idących wniosków, poza tym, że nie zajrzeli tu jeszcze ludzie znający dokładnie życiorysy admirałów włoskich. Nic specjalnego. W książce R. Trye, "Żołnierze Mussoliniego", Warszawa 2000, są co jakiś czas zamieszczone krótkie wspomnienia, czy relacje żołnierzy (przeważnie włoskich, ale także alianckich i niemieckich). Na s. 27 jest np. relacja gen. E. Bastico (odnosząca się do zamieszczonych wcześniej wcześniejszych uwag "Lisa pustyni" o Włochach): "Obrazek nakreślony przez generała Rommla w kwestii zdolności bojowych naszych jednostek niewątpliwie pokrywa się z prawdą. Niemniej jednak zwróciłem Rommlowi uwagę, że pierwszorzędna przyczyna takiego stanu rzeczy tkwi nie w braku ducha walki u naszych ludzi, lecz w deficycie - jakościowym i ilościowym broni, w którą są wyposażeni, w przeciwieństwie do wojsk angielskich. (...) " A na s. 31 jest fragment jego raportu: "Dowódcy dywizji donieśli mi jednomyślnie, że jakkolwiek młodsi oficerowie, poza paroma wyjątkami, dobrze spełniają swoją służbę - nawet jeśli rekrutują się z pomocniczych formacji - to nie da się powiedzieć tego o majorach i kapitanach powołanych z rezerwy (...)". I tak dalej w ten deseń.
  12. Zauważ, że najwcześniej germanizacji uległy - w uproszczeniu - tereny pod-sudeckie. Czyli dosyć górzyste i niejako z natury słabo zaludnione. Poza tym, duże obszary Śląska musiały być słabo zaludnione z racji granicznego położenia. A na szybkość germanizacji wpływała też niewątpliwie relatywna bliskość zachodu, związki z nim książąt, ich świadoma polityka (gospodarcza), tudzież atrakcyjność ówczesnej kultury niemieckiej. Już wiek XIV doprowadził do depolonizacji śląskich elit (s. T. Jurek, Obce rycerstwo na Śląsku, Poznań 1998, s. 168). Może z wyjątkiem Opolszczyzny czy Oleśnickiego, gdzie nawet zachodziły procesy odwrotne.
  13. Znacie może jakieś relacje, jak tam (na "Sycowszczyźnie") wyglądały sprawy w okresie II RP? To znaczy - czy powtórzyło się to, co w rejonie Działdowa z Mazurami, czy raczej mieszkańcy zintegrowali się jakoś z resztą Polaków? Sądząc po relacji Wańkowicza o Lancu i Szklarce Śląskiej, oraz po tym, że podobnież nadal tam występują relikty gwary dolnośląskiej - po początkowych trudnościach powinno być tam dużo lepiej niż w na polskim kawałku Mazur. No i ten pan, wskazany przez Arnolda, który obchodzi 101. urodziny i służył w wojsku polskim. Jego życiorys też by wskazywał, że tym razem udało nam się nie zrazić do polskości lokalnych mieszkańców.
  14. Kryzys w państwach bałtyckich

    Kilka uwag o kryzysie w państwach bałtyckich w artykule z "Financial Timesa" na stronach Onetu. Może kogoś zainteresuje. Link do artykułu.
  15. Cytat z tej strony (Onet) - LINK. Ja widać wizja "czwartej armii" pojawiła się także w rosyjskiej prasie (jako reakcja na tekst Siergieja Kowalowa).
  16. Polska nie traci niepodległości w roku 1795

    Tu założyłbym, iż granice byłyby korzystniejsze niż w traktacie, ponieważ procesy germanizacyjne nie byłyby tak zaawansowane. W "realu" - Słowińcom, Mazurom czy Dolnoślązakom Polska nic nie mówiła, bo jej po prostu nie było. Istnienie (miejmy nadzieję, w miarę sensownie zarządzanego) państwa polskiego - stwarzałoby dla nich jakąś potencjalną alternatywę dla germanizacji. I pewnie na jakieś zainteresowanie Polski mogliby liczyć - przynajmniej w formie agitacji. Jest jeszcze kwestia - czy nie moglibyśmy czegoś odzyskać na zachodzie, przy okazji jakieś zawieruchy (np. Wiosny Ludów, czy wojny prusko-austriackiej, czy prusko-francuskiej)? Na przykład przy poparciu Rosji, która chciałaby poszerzyć swoją sferę wpływów.
  17. Polska nie traci niepodległości w roku 1795

    Należy chyba zakładać, że ta okrojona Polska objęta byłaby jakąś formą protektoratu rosyjskiego. Nieformalnego oczywiście (jak w wieku XVIII). To jest ciekawa zagadka, na którą nikt nie jest w stanie odpowiedzieć. Czy - gdyby nie było rozbiorów - doszłoby do litewskiego i ukraińskiego odrodzenia narodowego, a może do całkowitej polonizacji? Raczej byłoby tak jak piszesz - pół na pół. Odrodzenie narodowe by miało miejsce, ale procesy polonizacyjne byłyby bardziej zaawansowane. Pojawia się pytanie - jak na nią reagujemy? Czy chcemy - korzystając z okazji - przywrócić granice z 1772 r., czy może zbudować państwa buforowe? Czy - siedzimy spokojnie? Dużo zależy od poprzedniego zagadnienia (tzn. jak zaognione byłyby stosunki pomiędzy Polską a ZSRR). Ale - mimo wszystko - nie sądzę, by Stalin nie skorzystał z takiej okazji.
  18. Historia w PRL

    1. Bardzo dużo zależało od nauczyciela. W mojej szkole średniej była bardzo fajna "pani od historii" (nota bene - chyba - przewodnicząca podstawowej organizacji partyjnej ), która prowadziła wykład o 17 września i Katyniu, tak jakby był prowadzony dziś (oczywiście wówczas nie znano wszystkich danych - np. pozostałych miejsc pochówków, podawała też tą milionową liczbę wysiedlonych - według Andersa). Dla mnie rewelacją to wielką nie było, bo sprawę znałem od dawna "z domu". Ale miło było posłuchać. A pani z podstawówki po prostu czytała książkę na lekcjach . 2. Mam wrażenie, że większość z dyskutantów przenosi stan rzeczy z lat 50. (choć chyba wówczas do szkoły nie chodzili :book: ) na lata 80. Wówczas: a) temat smuty jak najbardziej istniał, b) temat wojny 1920 r. jak najbardziej istniał, c) temat wywózek istniał, d) temat Katynia istniał, e) olbrzymia część terminologii wskazanej wyżej przez Andreasa nie była już od dawien dawna stosowana (a część wręcz Andreas wymyślił, terminu "parszywi reakcjoniści z AK'' nie stosowano nawet w latach stalinowskich, najgorszą obrazą AK był "zapluty karzeł reakcji" na serii - zresztą podobno nie tak wielkiej - plakatów z samego początku Polski Ludowej), f) terminologii "sowiecki" nie stosowano, bo już od czasów przedwojennych zaczęto ten rusycyzm zastępować polskim słowem "radziecki". Przy czym tematy c i d podawane były w latach 80. (pierwszej połowie) w zdecydowanej innej formie niż dziś. To znaczy nie "stalinowscy siepacze na rozkaz zbrodniarza Stalina rozstrzelali polskich oficerów w Katyniu", tylko formułowano to tak - "kwiecień 1943 - rząd Rzeszy oskarża ZSRR o zabicie polskich oficerów, ZSRR- protestuje, rząd londyński - zgłasza do Czerwonego Krzyża, przerwanie stosunków dyplomatycznych". Sformułowanie "to radzieccy" przeważnie nie padało expressis verbis, ale skonstruowane to było często tak, że każdy średnio rozgarnięty wiedział o co chodzi. BTW - jeden z polskich podręczników historii z 1984 r. był powodem interwencji szefa sektora polskiego w KC KPZR W. Anisimowa (bo wspominał m.in. o pakcie Ribbentrop-Mołotow i 17 września). "Udzielono mu (a dokładnie radcy ambasady radzieckiej w Polsce - przyp. Bruno W.) odpowiedzi grzecznej, lecz bynajmniej nie braterskiej. Nie była nawet wymijająca". W. Górnicki, "Teraz już można", Wrocław 1994, s. 29-30 W latach 60. i 70. temat Katynia nie istniał, ale nie kłamano, że zrobili to Niemcy. Po prostu milczano (wyjątkiem była jakaś encyklopedia, chyba jedna i to nie z lat 70., w której napisano przekłamane hasło - o czym wspominał bodajże Kisiel). Wywózki - jeżeli już - przedstawiano nader opisowo (w rodzaju "ciężkich doświadczeń części ludności związanych z wypaczeniami stalinowskimi"). Oczywiście inaczej wyglądało to wszystko w lakonicznych podręcznikach, inaczej w bardziej specjalistycznych pozycjach, gdzie często bardzo wiele można było wyczytać "pomiędzy wierszami". Po 1987 roku natomiast właściwie już żadnych istotnych ograniczeń nie było. Poza tym, że nie można było napisać, iż się nienawidzi ZSRR .
  19. Interesujące są te wyspy czeskie poza rejonem Hulczyna (zapewne emigranci religijni, ale jeszcze z czasów po wojnie trzydziestoletniej?).
  20. BTW - Wańkowicz opisywał w "Na tropach Smętka" losy J. Lanca, który "nawracał na polskość" ludność Szklarki Śląskiej (po przejęciu tego fragmentu Dolnego Śląska przez Polskę). Tam z sukcesem. Z tym, że samego Sycowa do Polski nie przyłączono.
  21. Szybciutko zerknąłem do "Chronologii dziejów Dolnego Śląska" (aut. R. M. Łuczyński, Wrocław 2006) i kilka pierwszych z brzegu dat: 1710 - "w kościele klasztornym w Trzebnicy wygłaszano kazania także w języku polskim". (s. 430) 1768 - w Brzegu wydano polskojęzyczną biblię. (s. 437) 1825 - po wystąpieniu chłopów z Ratowic przywrócono tam nabożeństwa w języku polskim. (s. 441) 1843 - "w kościele św. Krzysztofa we Wrocławiu zaprzestano wygłaszania polskich nabożeństw (wprowadzonych w 1. poł. XVI w.)". (s. 443) 1847 - według oficjalnej informacji kościelnej, w regionie Sycowa panuje wyłącznie język polski. (s. 444) 1914 - zaprzestano polskich kazań w kaplicy św. Jadwigi w kościele klasztornym w Trzebnicy. (s. 452)
  22. Plebiscyt na Warmii i Mazurach

    Na Mazurach to jeszcze nie było problemu. Najgorzej na Śląsku, Pomorzu i w Wielkopolsce. O polsko-litewskiej "linii demarkacyjnej" nie wspomnę . No cóż, chyba nie było wyjścia. Granica była jakąś wypadkową oczekiwań obydwu stron (zaciętych, jak koguty). A jeżeli nie jest to granica naturalna, to zawsze mogą pojawić się problemy. BTW - nawet nie tak dawno Białoruś i Litwa ostro kłóciły się o stację kolejową (chyba Hoduciszki), a Rumunia z Ukrainą o Wyspę Węży. Słowenia z Chorwacją do dziś chyba nie wytyczyły granicy w Zatoce Pirańskiej. Nihil novi sub sole...
  23. Joanna Szczepkowska

    W 1981 r.? Ryzykowne stwierdzenie FSO. "Poziomki" pewnie by zdominowały w końcu partię, ale komitet powitalny dla radzieckich zawsze by się znalazł. Jaruzelski o tym doskonale wiedział i to go mocno motywowało...
  24. Znane wypowiedzi dowódców Regia Marina

    Iwanie, specjalnie dla Ciebie przejrzałem - kilka dni temu - "Żołnierzy Mussoliniego" (R. Trye) i "Włoskie samoloty wojskowe 1936-1945" (W. Bączkowski). Oprócz cytatów z relacji żołnierzy i jednego generała wojsk lądowych - nic nie znalazłem. Nie obraź się, ale do biblioteki nie pójdę . Weź też pod uwagę, że trwa sesja i kończy się rok szkolny, zatem istotna część forumowiczów ma nieco inne tematy na głowie niż Regia Marina i jej dowódcy.
  25. 20 lat minęło jak jeden dzień?

    Było fajnie. Byłem młody, zdrowy, w miarę wykształcony i ambitny. Nie jestem bogaty, ale żyję na pewno lepiej, niżbym żył w PRL. Jakby los sprawił, że byłbym starszy, chory, nie wykształcony i nie ambitny - byłoby nie fajnie. A 20 lat rzeczywiście minęło jak jeden dzień.
×

Powiadomienie o plikach cookie

Przed wyrażeniem zgody na Warunki użytkowania forum koniecznie zapoznaj się z naszą Polityka prywatności. Jej akceptacja jest dobrowolna, ale niezbędna do dalszego korzystania z forum.