Skocz do zawartości

Bruno Wątpliwy

Moderator
  • Zawartość

    5,677
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

Zawartość dodana przez Bruno Wątpliwy

  1. Wybory w PRL

    Jarpenie, ponownie nie wnikam w wiarygodność świadków, ale pomyśl - czy wydawanie wielu kart głosującym (czyli operacja "przy świadkach" i "na oczach") jest sensownym sposobem zawyżania frekwencji? W warunkach, gdy opozycja i zachodnie środki masowego przekazu czekają tylko na każdy przejaw kompromitacji władzy, aby go nagłośnić. Trąci to absurdem. Władza musiałaby być kompletnie pozbawiona rozsądku. A tak nie było. Chyba, że była to jakaś indywidualna inicjatywa przewodniczącego, czy członków komisji. Ale wtedy już logiczniejsze byłoby "dosypanie" kart po zamknięciu lokali wyborczych.
  2. Znani z historii dewianci

    Nie wiem czy to "na temat", ale skojarzył mi się Oscar Wilde. W czasach wiktoriańskich "szokująco odstawał od uznanych norm zachowań społecznych". Dziś byłby zapewne tylko wielkim artystą i nikt jego życiem prywatnym by się nie przejmował (przynajmniej na Wyspach).
  3. Europejska Wspólnota Obronna 1952-54

    To nie tylko brzydcy komuniści . Z angielskiej Wikipedii: Z francuskiej Wikipedii: Ten akurat język jest mi średnio bliski, ale ogólny sens jest chyba jasny .
  4. Wybory w PRL

    Jarpenie, wiarygodności źródła oczywiście a priori podważać nie można, tym samym nie można wykluczać, że przypadek taki miał miejsce. I, że świadkom się nie pomyliło z normalnym - tj. zgodnym z prawem - wydawaniem kilku kart podczas jednego głosowania. Ale trochę za stary wróbel - podobnie jak Vissegerd - jestem, aby w to tak od razu wierzyć. W każdym razie co do takich opowieści jestem bardzo ostrożny, gdyż - w miarę upływu lat - robią się one coraz bardziej kolorowe i kombatanckie. Zresztą i w latach 80. były nadmiernie kolorowe, bo podziemna "Solidarność" zapewne bardzo boleśnie odczuwała fakt, że jej wezwania do bojkotu są dosyć średnio słuchane. Wiele rzeczy PRL było dziwnych, wiele złych, ale bardzo często było tak, że ówczesna rzeczywistość aż tak strasznie się od współczesności nie różniła. Na przykład sama rola komisji obwodowej była podobna jak dziś. Siedziała sobie taka komisja, złożona przeważnie z Bogu ducha winnych ludzi, którzy chcieli sobie parę złotych dorobić. No, powiedzmy - nie mogli to być aktywni działacze podziemia . I generalnie było komisji obojętne, kto i jak głosuje. Robiła swoje, liczyła głosy i szła do domu. Bardzo prozaicznie, jak relacjonował mi jeden z jej członków. A nadużycia i błędy mogły mieć miejsce, tak jak teoretycznie mogą mieć miejsce dziś. Nota bene - przy ostatnich wyborach do PE karty wydawała mi tak starsza i nieporadna pani, że jestem wręcz przekonany, iż coś się jej udało w ciągu tego dnia pomylić . Jeżeli w PRL po 1952 r. dochodziło do fałszerstw, to raczej na wyższym etapie liczenia głosów. Ale i tu nie podejrzewam jakiś większych manipulacji. Smutna prawda była taka - ludzie masowo (i "słusznie") głosowali. Ja w każdym razie nie znam wiarygodnych opracowań, które kwestionowałyby wyniki wyborów, począwszy od końca lat 40. (co do fałszerstwa referendum w 1946 r. i wyborów w 1947 - takowe oczywiście są). Raczej odbywa się to na zasadzie "władza podawała tyle, opozycja szacowała tyle". Czyli tylko przypuszczenia. Ale nawet ówczesna opozycja (np. J. Kuroń w "PRL dla początkujących") podaje, że wybory do rad narodowych w 1984 i sejmu w 1985 przebiegły w sumie po myśli władzy.
  5. Zagadka - Co to za miasto??

    Włocławek? Sorry, nie mogłem się powstrzymać, ale jest to już chyba trzeci post w tej materii .
  6. Socjalizm pod lodem

    Eeee, tam - trochę łopat w wojskach inżynieryjnych było. W ostateczności kijaszek z przyczepioną sklejką - i do roboty. W każdym razie zawsze w takiej sytuacji lepiej mieć wielotysięczną masę skoszarowanej młodzieży, działającej na rozkaz, niż nie. A podejrzewam, że w 1979 roku do odśnieżania użyto wojsk każdego rzutu, może z wyjątkiem rakietowych , bo wojska było wszędzie pełno. Nawet słyszałem, że czołgi ruszono - do usuwania śniegu z dróg. BTW - słyszałem, że "zima stulecia" pozytywnie wpłynęła na przyrost naturalny. Także były i jakieś "plusy dodatnie" .
  7. Sądownictwo w PRL

    Trudno nazwać to wpadką, bo działanie było zamierzone. Afera mięsna (a dokładnie wyrok śmierci na Wawrzeckiego) zapadł ewidentnie na zapotrzebowanie polityczne. Chciano w ten sposób dać wszystkim spekulantom, łapówkarzom, defraudantom itp. "do zrozumienia". Aby ukrócić narastające procedery wśród decydentów średniego szczebla. PRL po 1956 r. nie skazywała na kary śmierci nawet za przestępstwa o kontekście politycznym, "anty-ustrojowym" (pomijam J. Kowalczyka, ale to był akt terroru, zresztą kary nie wykonano), a tu sprawę z pełną premedytacją przeprowadzono i człowieka skazano. Zapewne winnego (Wawrzecki przyznał się, a jeżeli się nie mylę w 2004 roku to nie była rehabilitacja tylko uchylenie wyroku i umorzenie postępowania), ale na karę niewspółmierną. I wyrok wykonano. Na dobro ówczesnego wymiaru sprawiedliwości można zapisać tylko to, że był to wypadek odosobniony (a np. do dziś już w "prawie kapitalistycznych" Chinach wykonuje się wyroki śmierci za przestępstwa gospodarcze) i wzbudził olbrzymi niesmak i sprzeciw. Później już czegoś takiego nie próbowano, nawet o tym nie myślano. A na uniwerkach profesorowie prawa karnego (jeszcze w czasach PRL) podawali to jako przykład zły i naganny. Zresztą ogólna liczba wyroków śmierci w PRL (wykonanych) generalnie po 1956 r. duża nie była. Dzisiejsze USA w tej materii są chyba dużo statystycznie "lepsze". W całym okresie 1956-1988 bodajże wykonano karę śmierci ok. 30 razy. Chodzi oczywiście o wykonane wyroki na mordercach (oprócz nich były bodajże dwa wyroki za usiłowanie, czy podżeganie do morderstwa i jeden za szpiegostwo). Nie jestem zwolennikiem kary śmierci, ale to w większości były przypadki skrajne, w których i dziś społeczeństwo by wyrok śmierci zaakceptowało bez wahania.
  8. Socjalizm pod lodem

    Obawiam się - mimo wszystko - że teraz byłoby gorzej. Atutem czasów dzisiejszych jest niewątpliwie lepszy przepływ informacji. I to chyba wszystko. Natomiast gospodarka nakazowo-rozdzielcza, szybciej reagująca na rozkazy i przyzwyczajona do ich słuchania, większa dyscyplina, liczniejsze siły mundurowe (chociażby w ówczesnej armii silne były oddziały saperskie i budowlane, bardzo przydatne przy takiej okazji, plus była masa poborowych do machania łopatami) - to wszystko jednak przemawia, że wówczas z taką klęską było sobie łatwiej poradzić. Dodajmy do tego, że istotna część infrastruktury kraju (linie kolejowe, energetyczne, gazociągi, ropociągi, rury C.O., drogi itp.) jakieś wielkiej rewolucji w ciągu ostatnich 20. lat nie przeszła i jest odziedziczona po PRL. Czyli stara i mrozów nie lubi .
  9. Kryzys w państwach bałtyckich

    Kolejna niewesoła informacja. Zostały przyjęte poprawki do budżetu Łotwy na rok 2009. Zakładają spadek PKB rzędu 18 procent. Link do wiadomości na Onecie.
  10. Saddam sympatyczną postacią bynajmniej nie był, ale... Nawet jakby władzy nie oddał i nie udało się przeprowadzić tej operacji środkami nie-militarnymi, to był Anno Domini 2003 nie zagrażającym światu dyktatorem, trzymanym mocno w ryzach przez społeczność międzynarodową. A sam trzymał w ryzach swoich ekstremistów islamskich. Jeżeli już mówimy o cynizmie, to wypada cynicznie zauważyć, że takich jak Saddam lub podobnych jest na świecie kilku, i to niekiedy "po naszej stronie", a obalenie Saddama spowodowało, że otwarła się puszka Pandory, którą pilnował. O tym, że to kiedyś był to "nasz Saddam" przez litość nie wspomnę. Jak rozumiem Ty poruszasz się wyłącznie w świecie faktów sprawdzonych i realnie istniejących? Póki co inwazja pingwinów na RPA jest równie realna, jak wymierne zyski z naszego udziału w wojnie irackiej po stronie USA, tudzież instalacji tarczy. Tak... Problem zaczyna się zapewne od 1000 zabitych. A opinia Arabów się z zasady nie liczy. Bez dalszego komentarza.
  11. Rozumiem, że po interwencji zbrojnej możemy mówić o pewnej stabilizacji, bezpieczeństwie i sukcesie implementacji rozwiązań demokratycznych na wzór amerykański. Nie, akurat sensu użycia tych słów w dyskusji nie wyjaśniłeś. Katyń ma z nią tyle wspólnego, co "polskie obozy koncentracyjne" w amerykańskiej, czy europejskiej prasie. 1. Czy chcą? A może, gdy tylko uda się coś wytargować od Rosjan lub Europy, od tego odstąpią? 2. Czy wynika to z naszej wartości, czy z braku innych chętnych do udziału w tej imprezie? A jakby Rosjanie weszli do Gruzji bez wcześniejszych pomysłów Saakaszwilego z atakiem na Południową Osetię, to reakcja USA byłaby inna? Wcześniejsze wysłanie przez Gruzinów "korpusu ekspedycyjnego" u boku USA miało szanse coś zmienić w tej materii? Nie widzę za bardzo związku. Poza tym już zdaje się w Unii jesteśmy. To prawda. Skok z 10. piętra na głowę także. Powstaje wszakże pytanie o cel i sens. Tu można się zastanawiać, czy zdobycie (dyskusyjnego w naszych warunkach geopolitycznych) doświadczenia jest warte strat ludzkich, kosztów odbijających się na - i tak słabym - wyposażeniu armii, problemów międzynarodowych, utraty dobrej opinii w wielu krajach muzułmańskich itp. Wybraliśmy - i jesteśmy sojusznikiem USA. Jesteśmy członkiem NATO. Nie mam zamiaru z tym walczyć. Nie jestem antyamerykański "dla zasady". W dzisiejszej sytuacji jest to jakby opcja oczywista. F-16 możemy kupować, bo są całkiem niezłe, mimo że rozpętano na nie prasową nagonkę. Chodzi o to, aby nie mieć zbytnich nadziei na to, że nadmiernym lizusostwem i kosztem relacji z różnymi państwami europejskimi i pozaeuropejskimi (nawet Rosją) uzyskamy jakiś specjalny status u "wujka Sama". Wujek potrzebował naiwnego do budowy tarczy - i znalazł. Jutro wujek tarczy nie będzie potrzebował - i tarczy nie będzie. Naiwny zostanie z wyrobioną opinią.
  12. A jakie osiągnięto środkami wojskowymi? W tej chwili istnieje duże prawdopodobieństwo, że obydwa kraje przekształcą się w azyle niepokoju na dziesięciolecia. I prawdopodobieństwo, że bez interwencji byłoby co najmniej to samo (Afganistan), a może i lepiej (Irak), gdyby skorzystano z całego arsenału dostępnego mocarstwu, acz niekoniecznie militarnego. Zresztą obydwie sprawy mają swe dalekie źródło w zaszłościach, gdy przyszły "rzeźnik z Bagdadu" i "afgańscy fanatycy religijni" byli cennymi sojusznikami. Co ma jedno do drugiego? Ależ - w czym to się przejawia? A skąd gwarancja, że USA będzie gwarantem, jeżeli wyślemy tam gdzie chcą 500, 1000 czy 2000 żołnierzy? Gruzja też wysłała i lotniskowce ratować Poti nie wyruszyły. Czy nam się to podoba, czy nie, główne korzyści dla naszego kraju płyną z przynależności do UE. A sojusz z USA będzie miał zawsze charakter sojuszu europejsko-amerykańskiego, a nie polsko-amerykańskiego. Co widać dokładnie po zachowaniu prezydentów USA, którzy nasze awanse przyjmują bez większej atencji, a poważnie rozmawiają z liderami europejskimi. Zadaniem nr 1 dla Polski jest wzmocnienie pozycji w Europie i uzyskanie większego wpływu na politykę europejską, czemu nasze entuzjastyczne "wyprawy kolonialne" nie za bardzo pomogły. Posługując się tą samą retoryką - czyż nie jest absurdalne wychwalanie zalet zdobywania doświadczenia bitewnego polskiej armii w Iraku i Afganistanie? Jak nam tak bardzo zależy w uczestniczeniu w operacjach policyjno-wojskowych przeciwko muzułmanom - wyślijmy wojska do Strefy Gazy. Przynajmniej będzie trochę bliżej.
  13. Socjalizm pod lodem

    Zima obnażyła wszelkie wady systemu zarządzania kryzysowego. Według A. Friszke, Polska. Losy państwa i narodu 1939-1989, Warszawa 2003, s. 362, w połowie lutego było nieprzejezdne 9.000 km linii kolejowych i 50.000 dróg kołowych, w zaspach utknęło 200 pociągów i kilka tysięcy samochodów. Sama zima może strajków nie przyspieszyła, natomiast na pewno nieprzewidziane wydatki budżetowe na usuwanie jej skutków - tak. Swoją drogą Gierek nie miał szczęścia. Można się śmiać, ale tak trochę wyglądało, że przyroda (nieurodzaje, zima) i światowa gospodarka (ceny ropy i kryzys z nimi związany) uwzięła się przeciwko niemu. I wreszcie - pogdybajmy jakby to wyglądało, gdyby takie opady śniegu spadły na III RP. Nie przypuszczam, aby dużo lepiej niż w 1979. Wówczas przynajmniej można było rzucić masy wojska do odśnieżania. A dzieci miały radochę, bo lekcje zawieszono...
  14. Autostrady w Niemczech

    Swoją drogą jestem ciekawy, czy już w przedwojennych Niemczech zakładano wykorzystanie DOL-ów (drogowych odcinków lotniskowych) na autostradach. Czy ktoś coś na ten temat kombinował?
  15. Małe OT: Nota jest co najmniej dyskusyjna, ale nie ma w niej nic o poparciu roszczeń. Kolejne rządy niemieckie się od nich odżegnywały. Nota bene - nie można w tej chwili mówić o roszczeniach organizacji wypędzonych wobec Polski, gdyż ich organizacje kierują swoje roszczenia wobec Niemiec. Natomiast działania Powiernictwa Pruskiego były dowodem na to, że w demokratycznych warunkach każdy ma prawo sądzić się o co chce. Ergo - można żądać gwiazdki z nieba, ale rzeczą sądu jest stwierdzenie czy ta gwiazdka się należy. Europejski Trybunał Praw Człowieka w Strasburgu roszczenia Powiernictwa we właściwy sposób zweryfikował. Popieram tu Wolfa, zresztą sam o tym wielokrotnie też pisałem - o ile jacyś nasi lokalni entuzjaści "walki z komuną" nie podważą legalności decyzji władz Polski Ludowej w sprawach majątkowych, możemy spać spokojnie. Aczkolwiek ja nie śpię za bardzo spokojnie, widząc ile absurdu w tej materii pojawia się nieustannie i jakiej jakości tworzy się akty prawne. Wraz z niektórymi przedmówcami powątpiewam, czy akurat takie doświadczenie będzie przydatne do obrony Polski. A idąc dalej tropem ww. cytatów podnieść można także dalsze - obok zdobywania doświadczenia i ginięcia żołnierzy - zalety wojny, dalekiej, czy bliskiej: a) masowe gwałty, które mogą korzystnie wpłynąć na zmniejszenie się liczby chorób genetycznych w lokalnej populacji; b) ran i okaleczeń mających znaczenie dla rozwoju medycyny; c) zniszczeń, których odbudowa daje istotny impuls rozwojowy architekturze i budownictwu; d) wszystkich powyższych czynników implikujących powstanie wartościowych dzieł artystycznych. A co do istoty zagadnienia: Sprawę należy rozpatrywać w dwóch płaszczyznach: 1. Sensu samej interwencji w Iraku i Afganistanie. 2. Sensu polskiego w nich udziału. Ad. 1. Obydwie interwencje są nader dyskusyjne, gdyż można mieć zasadnicze wątpliwości co do tego, czy przyczyniły się do uspokojenia sytuacji na świecie, czy nie. Sądzę, że lepsze skutki można było osiągnąć środkami dyplomatycznymi. Ad. 2. Pojawia się podstawowe pytanie - jeżeli członkostwo w NATO jest nic nie warte, bo musimy szukać dodatkowych gwarancji w związku z USA, to po co należymy do NATO? Przejdźmy po prostu na status Puerto Rico. Nadzieje, że po naszych zamorskich wyprawach USA nas będą traktować na specjalnych prawach okazały się płonne. I okażą się płonne w przyszłości, bo nie sądzę, aby USA z tego powodu, że byliśmy w Iraku potraktują nas - jakby co do czego - lepiej niż sojuszników z Południowego Wietnamu. Jeżeli już jesteśmy w natowskim systemie bezpieczeństwa - to nasza nadzieja w tym, aby stanowić silną i lojalną część jego europejskiego segmentu. Dla USA będziemy wartościowi tylko wtedy, gdy będziemy wartościowi dla Europy.
  16. Wybory w PRL

    W pierwszych wyborach po przyjęciu konstytucji z 1952 r. była zasada "tylu kandydatów, ile miejsc" (!). Od wyborów 1957 liczba kandydatów przewyższała liczbę miejsc (przy czym wcale nie dochodziła do ilości "dwóch na jedno miejsce"), ale istniała zasada, że jeżeli wrzuca się głos bez skreśleń, to głosuje się na kandydatów z pierwszych miejsc na liście. W praktyce przypadki dostania się do Sejmu kogoś "spod kreski" były sporadyczne. Ja wiem o jednej takiej sytuacji - w wyborach 1957 r. (o ile się nie mylę wszedł w ten sposób do Sejmu późniejszy wicemarszałek i wicepremier - w latach 80. - Zbigniew Gertych). W 1985 r. wprowadzono zasadę "dwóch kandydatów na miejsce" (nie dotyczyło do listy krajowej). Pozostał jednak mechanizm, polegający na tym, że jeżeli nikogo nie skreślasz- to głosujesz na kandydata na pierwszym miejscu.
  17. Wybory w PRL

    W 1985 w wyborach sejmowych frekwencja wynosiła bodajże 79% (co wynikało oczywiście z solidarnościowych haseł bojkotu). Była to frekwencja niezwykła, jak na kraje socjalistyczne (a jeszcze bardziej niezwykłe to, że ją oficjalnie podano do publicznej wiadomości). W poprzednich wyborach (1980) wszystko było "normalnie" - 98,9%. Co prawda w jednym i drugim przypadku opozycja podawała, że było przynajmniej trochę mniej, ale jeszcze o wiarygodnych przesłankach, uzasadniających tezę o fałszerstwie odnośnie do frekwencji nie słyszałem. Ironia Rakowskiego była zasadna, ale obawiam się, że to były prawdziwe wyniki (lub tylko leciutko skorygowane).
  18. Che Guevara - gorąca dyskusja

    Charakterystyczne, że nawet człowiek z kompletnie drugiego bieguna - Jan Paweł II, był nader oględny w ocenie Che: "Stoi dziś przed Bożym Trybunałem i on go będzie osądzał. Dokonał niewłaściwego wyboru, ale jego intencje były dobre, jego pragnieniem było służyć biednym". M. Ikonowicz, Zawód korespondent, Bydgoszcz 2007, s. 299. Do spięć pomiędzy nimi dochodziło. Z oczywistych powodów. Che mógł wrócić z Moskwy i powiedzieć krytycznie o zbiurokratyzowanym ZSRR "Esto no va ninguna parte" (+- "to nie ma żadnej przyszłości"). Fidel, choć myślał podobnie, nie mógł sobie na to pozwolić, bo rządził państwem, które w warunkach bojkotu amerykańskiego jakoś musiało przetrwać. Ktoś cukier musiał kupować. Szczerość Che była mu nie na rękę. Musiał być pragmatyczny. Z drugiej strony idealistyczny Guevara, chcący zbawiać wszystkich biednych tej ziemi, zaczął się dusić w ramach Kuby. Jak było pomiędzy nimi dokładnie, pewnie się nigdy nie dowiemy. Musielibyśmy być świadkami dwudniowej rozmowy pomiędzy Che a Fidelem, po powrocie tego pierwszego z Kairu - 14 marca 1965 r. Myślę, że przyjaciele (bo jednak nimi byli chyba do końca) wyjaśnili sprawy pomiędzy sobą. I konsekwentnie podzielili role. Oczywiście, od tego momentu pojawia się czarna i biała legenda o roli Fidela. Ja po wielu lekturach bardziej wierzę w białą, i w to, że Che do końca sam wybrał swój los, szukając swojej tęczy. Po prostu nie mógł inaczej, a relacje z Fidelem w tej sprawie były drugorzędną przesłanką. A tak na marginesie, fragmenty wypowiedzi zwolenników jednej i drugiej wersji o roli Fidela: R. Debray: "Fidel życzył sobie, by Che wybrał się do Boliwii w terminie późniejszym. Po lepszym przygotowaniu terenu. (...) Najbardziej zdumiewa mnie bierność La Paz. Oczywiście partia komunistyczna (boliwijska - przyp. Bruno W.) skazała go na śmierć (...)". Za: J. Cormier, Che Guevara, Warszawa 2000, s. 343. J. Castaneda: "Jeżeli Fidel istotnie rozważał operację ratunkową, doszedł być może do konkluzji, że męczeństwo Che posłuży lepiej sprawie Rewolucji niż Che żywy, ale sfrustrowany w Hawanie". Za: A. Domosławski, Gorączka latynoamerykańska, Warszawa 2007, s. 74.
  19. Che Guevara - gorąca dyskusja

    Fakt, chyba nawet tu się nie uda o nim pogadać bez emocji i propagandowego zadęcia. W sumie szkoda. Chyba daję sobie spokój. Sprostuję tylko pro forma jedną informację, która przewija się przez prawie wszystkie prawicowe portale i wypowiedzi (tą o czerwonej gwieździe na berecie "komunisty mordercy"): Gwiazda na berecie Che to estrella de comandante, czyli oznaka stopnia (funkcji). Wykuł ją rusznikarz oddziału Che - Oris Zaldivar (otrzymał takie zlecenie od Fidela, ale nie wiedział dla kogo to robi). Gwiazda była z brązu i pozłacana. Fidel nadał stopień Che w gospodarstwie chłopskim Ramona Corrila (co ciekawe rangę komendanta Che otrzymał przed Raúlem i Almeidą - weteranem ataku na Moncada), informując go w dosyć nieformalny sposób (wypisywali kondolencje do Paisa po śmierci brata i Fidel kazał Che wpisać nowy stopień przy swoim nazwisku). Zob. J. Cormier, Che Guevara, Warszawa 2000, s. 132, 133. BTW - cały ruch 26 lipca miał wówczas bardzo niewiele wspólnego z komunizmem. Che - więcej, ale gwiazda ta nie ma nic wspólnego z ideologią. I podobnie wygląda sprawa z innymi informacjami na prawicowych portalach. A ja sobie myślę, że można kogoś nie lubić, ale trzeba chyba to udokumentować jakąś wiedzą o obiekcie niechęci.
  20. Omar Bongo

    7 czerwca zmarł prezydent Gabonu Omar Bongo. Sprawował władzę głowy państwa od 1967 r., co jest wynikiem z kategorii rekordowych, nawet wśród monarchów. Sam Gabon, spopularyzowany niedawno przez jednego z naszych rodzimych polityków, jest - jak na warunki afrykańskie - krajem stabilnym i zamożnym (relatywnie, rzecz jasna). Ile w tym zasługi długoletniego prezydenta, a ile rodzimych bogactw naturalnych?
  21. Omar Bongo

    Wiele wskazuje na to, że nie umarł, bo agencje się stopniowo wycofują z tej informacji. Według starego przesądu - jeżeli jego śmierć przedwcześnie ogłoszono, to będzie żył sto lat! I zapewne pobije wszelkie rekordy stażu na stanowisku prezydenta. Co biorąc pod uwagę, że swoje mankamenty miał, ale wyróżniał się in plus wśród wielu prezydentów afrykańskich - wcale by na złe Gabonowi nie wyszło. Chyba. W każdym razie wypada życzyć zdrowia. Edycja: Niestety, dziś - 8 czerwca - pojawiła się powtórna wiadomość o śmierci prezydenta Gabonu. Link do krótkiej (krytycznej) analizy jego prezydentury.
  22. W jednej z dyskusji pojawił się ciekawy wątek poboczny. Zachęcam do kontynuowania go tutaj. A może pracowałbyś u armatora z wysp Bergamutów i tam zarobione dolary wydawałbyś po kursie czarnorynkowym w Polsce? Za 100 miesięcznie by przeżyła (bardzo dobrze) Twoja rodzina, a za resztę byś kupował działki i domy. W tej chwili 3 lub 4 dom i 10 działkę . Ewentualnie pływałbyś tylko w jakimś PŻM czy PLO, ale i tak - dzięki dodatkowi dewizowemu do pensji - zaliczałbyś się do kategorii beneficjentów ówczesnego kursu dolara. Oj, Gregski, coś mi się wydaje, że Ty zaliczasz się raczej do jednej z tych kategorii, która poniosła największe ofiary transformacji :book: . Z kategorii zarabiających TAM, a wydających TU, marynarze zostali sprowadzeni do kategorii zarabiających TU i wydających TU (TU - oczywiście nie w znaczeniu geograficznym, ale ekonomicznym) . I to wcale - przynajmniej z tego co wiem - nie zarabiających jakoś strasznie dużo w stosunku do charakteru pracy. PS. To do śmiechu było i niepoważnie, ale coś w tym jest...
  23. Che Guevara - gorąca dyskusja

    Tu masz coś podobnego. Lepszego. Autor doszedł nawet do 10.000 zabitych. Język też bardziej jędrny. Gregski, super, że korzystasz z linków na Onecie, ale zapewniam Cię, iż np. ja osobiście - za niewielkie pieniądze - potrafię napisać małe opracowanie, mieszające każdego polityka z błotem. Z odpowiednią emfazą, słownictwem i niekoniecznie sprawdzonymi w kilku źródłach danymi. Tylko po co? Znajdziesz na pewno stronę Kubańczyków z Miami sugerujących, że Guevara zjadał małe dzieci na śniadanie i stronę jakiś skrajnych lewicowców deifikujących "Guerrillero Heroico". Postać jest kontrowersyjna, fakt. Możemy się fajnie pokłócić . Ale mamy do wyboru. Albo bazujemy na jakieś sensownej literaturze, albo szukamy po necie skrajności (tj. hagiografów i paszkwilantów). Znajdziemy ich pełno, tylko wówczas dyskusja zniży się do poziomu hasełek propagandowych.
  24. Wyjazdy zagraniczne w czasach PRL

    Czyli wyjazd (wylot) długodystansowy. Polskie Iły-62 spadły dwa (w 1980 i 1987).
  25. Che Guevara - gorąca dyskusja

    Myślę, że źródeł nie będzie. Wskazany przez Dziongę tekst jest bowiem mniej więcej tyle wart, co zawarta w nim informacja, że gwiazda na berecie Che była czerwona. Nie była. Dziś szybko przeczytałem "Blondynkę na Kubie" Beaty Pawlikowskiej, National Geographic 2007. Książka nie powaliła mnie na kolana, choć nie jest bynajmniej zła. Ale jedno zdanie chyba idealnie oddaje postać Che (s. 51): "Zachowywał się jak chłopiec, który widzi na horyzoncie piękną tęczę i zaczyna do niej biec, choć gdyby przywołał w pamięci naukę wyniesioną ze szkoły, wiedziałby, że do tej tęczy nigdy nie będzie miał szansy dobiec i nigdy nie schwyta jej w ręce". Rewolucjonista romantyk. Poruszyła go krzywda ludzka. Lubię tę postać. Choć tęczy nie dogonił...
×

Powiadomienie o plikach cookie

Przed wyrażeniem zgody na Warunki użytkowania forum koniecznie zapoznaj się z naszą Polityka prywatności. Jej akceptacja jest dobrowolna, ale niezbędna do dalszego korzystania z forum.