-
Zawartość
5,693 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
Typ zawartości
Profile
Forum
Kalendarz
Zawartość dodana przez Bruno Wątpliwy
-
Polska bez "Solidarności"
Bruno Wątpliwy odpowiedział Bruno Wątpliwy → temat → Historia Polski alternatywna
Ja już rezygnuję, bo nie widzę sensu po raz kolejny przypominania, że "totalność" wyniku "Solidarności" nie równa się totalności poparcia, które w skali całego społeczeństwa było na poziomie 40% (tak - wysokim, ale przecież nie "totalnym"), a nader liczne głosy oddane na Rakowskiego i Kiszczaka w warunkach plebiscytarnego charakteru wyborów muszą być uwzględnione podczas ich obiektywnej oceny. Znamy widać inne pojęcia słowa "totalność". I na tym poprzestańmy. Argument o wyborach od 1991 do 2001 roku ma sens, tak samo jak Twój o wyborach 1990, bo pokazuje, że Polacy nie są w swej większości ani z założenia prosolidarnościowi, ani antykomunistyczni (cokolwiek to znaczy), tylko pragmatyczni, plus kierujący się emocjami, propagandą itp. Wybory w roku 1989 tak czy inaczej zakończyłyby się zapewne porażką władz. Gdyby były one jednak trochę mądrzejsze, przy pisaniu ordynacji, czy prowadzeniu kampanii, wymiar propagandowy tej porażki nie musiałby być aż tak widowiskowy, jak był w roku 1989. -
Odsyłam do informacji podanej przez Gnome. Zwracam także uwagę, że liczba studentów w roku akademickim 1937/1938 wynosiła 49,5 tys., w roku akademickim 1946/1947 - 86,5 tys. J. Szaflik, Historia Polski 1939-1947, Warszawa 1987, s. 199. W zniszczonym "do imentu" kraju, ze "zredukowaną ilościowo" kadrą akademicką. Świadczy to dosyć dobitnie, jaki był kierunek działań władz w zakresie polityki edukacyjnej. Odnośnie do wzmiankowanych gdzieś wyżej powojennych prześladowań za posiadanie radia, zwracam uwagę, że pod koniec 1946 r. liczba radioabonentów wynosiła 475.000. Może cyfra nie szokująca, ale przecież startowano po niemieckiej okupacji teoretycznie od zera. Źródło danych - op. cit. Jeżeli nawet liczba 7% osób z wyższym wykształceniem w PRL jest całkowicie poprawna, to przecież rząd wielkości sporo ponad dwóch milionów. Jak to się ma do przedwojnia i liczby wyjściowej w roku 1945? A zwracam także uwagę, że zwykła matura PRL-owska miała często większość wartość niż istotna część dyplomów licencjackich nam współczesnych, gdyż potężna liczba "wyżej wyedukowanych" w III RP to trochę taki humbug. Oczywiście nie jest to prawidłowość absolutna, ale chyba zauważalna. Podobnie jak Atrix nie mam nic przeciwko Polsce suwerennej i państwie dobrobytu np. na wzór skandynawski. Taki stan rzeczy w roku 1945 był jednak nieosiągalny, mimo licznych wysiłków NSZ w przedłużaniu jatki i eliminowaniu mniej lub bardziej wyimaginowanych wrogów Polski. Oceniać zatem trzeba dokonania Polski Ludowej w odniesieniu do sytuacji wyjściowej i realnych możliwości. Zatem, zadaj sobie trudność i sprawdź, jak wyglądał rozwój cywilizacyjny i gospodarczy Polski w roku 1939. Jak się miał polski dochód narodowy do zachodniego, ba - czechosłowackiego. Ile było samochodów na 1000 mieszkańców, ile izb mieszkalnych itp. itd. Jaka produkcja przemysłu II RP, np. w porównaniu do roku 1913? Potem zadaj sobie trud i sprawdź, jakie były zniszczenia wojenne i co do odbudowania. Porównaj to do zachodu (i np. Czechosłowacji). A potem zadaj sobie trud i sprawdź ile np. izb mieszkalnych wybudowano w PRL, jak wyglądał wzrost produkcji przemysłowej, wzrost wartości środków trwałych (coś wartych, bo w III RP masowo sprzedawanych) i jak wyglądał dystans Polski w roku 1989 (np. do Czechosłowacji). A może sprawdź także ile izb mieszkalnych wybudowano w Polsce po 1989r.? I wówczas możesz mówić o cofaniu lub nie cywilizacyjnym.
-
Polska bez "Solidarności"
Bruno Wątpliwy odpowiedział Bruno Wątpliwy → temat → Historia Polski alternatywna
Jak już dobieramy fakty pod tezę, to na całego. Może wspomnimy także o wyborach (parlamentarnych, czy prezydenckich) 1991, 1993, 1995, 1997, 2000, 2001? Pisałem już chyba wielokrotnie, że "Solidarność" najprawdopodobniej by wygrała i przy innej ordynacji. I najprawdopodobniej także, gdyby władza nie popełniła fundamentalnych błędów kampanijnych. Pozycja "atakującego" była w roku 1989 o niebo lepsza niż "broniącego". Nie używałbym natomiast słowa "totalny". 40% społeczeństwa to nie poparcie totalne. -
Odsyłam do ww. cytatu. W najgorszym okresie stalinowskim mniej więcej połowa absolwentów miała pochodzenie robotnicze i chłopskie. Później, wraz z "małą stabilizacją" nastąpiło wygasanie gigantycznego awansu społecznego lat 50. i w roku 1967/1968 dzieci pracowników umysłowych stanowiły już 52% studentów na studiach dziennych, robotnicze 27%, chłopskie 16%. "(...)statystykę poprawiały uczelnie techniczne i rolnicze". A. Friszke, op. cit., s. 269. Pamiętać także należy, że Polska w tym czasie przestawała być typowym krajem rolniczym. Wychodzi na to, że skoro tak Ci zależy na edukacji dzieci chłopskich i robotniczych to powinieneś szczególnie wielbić tow. Bieruta, bo wówczas ich odsetek na uczelniach był najwyższy. O wiele wyższy niż za Mościckiego i wyższy niż za Gomułki.
-
W 1945 roku było w Polsce około 100.000 osób z wykształceniem wyższym i średnim ogólnokształcącym. W pierwszych latach powojennych w średnich szkołach ogólnokształcących było ponad 200.000 uczniów, studiowało 80.000-90.000. W latach 1948-1956 około 700.000 osób ukończyło szkoły średnie, 200.000 wyższe, w tym połowa z rodzin robotniczych i chłopskich. A. Friszke, Polska. Losy państwa i narodu 1939-1989, Warszawa 2003, s. 188. W latach międzywojennych: "(...) z 1.000 dzieci robotników rolnych w I klasie szkoły powszechnej [dodajmy, że obowiązek szkolny w latach 1935/1936 realizowało 88,3% dzieci, 1 milion pozostawał poza szkołą powszechną - przyp. Bruno W. na podstawie niżej cytowanej pozycji, s. 308] tylko jedno podejmowało studia wyższe, a dwoje lub troje z dwóch dalszych, największych liczebnie grup chłopskich (...) małorolnych i średniorolnych (...). (..) te trzy grupy społeczno-zawodowe stanowiły łącznie około 52% ogółu ludności Polski". H. Zieliński, Historia Polski. 1914-1939, Ossolineum 1985, s. 310. "W roku 1928/1929 - najpomyślniejszym (...) pod względem dobrobytu - studiowało w szkołach wyższych według Małego rocznika statystycznego z 1933 r. zaledwie 8,1 % młodzieży pochodzenia robotniczego i 9,8% pochodzącej z rodzin "mniejszych rolników", t.j. posiadających "poniżej 50 ha gruntu". Tamże, s. 340. Skądinąd ciekawe określenie "drobny rolnik poniżej 50 ha". Którzy "rolnicy" posiadali gospodarstwa pow. 50 ha? A teraz Madhouse, czekamy na wiarygodne dane od Gontarczyka lub ze strony funclubu NSZ. Bo powyższe są niewiarygodne, nieprawdaż?
-
Madhouse, zadałem pytanie o jakie rozporządzenie chodzi. Czekam grzecznie na odpowiedź, podobnie, jak czekam, abyś oświecił mnie "prawdziwą" liczbą członków PPR, a ktoś jeszcze czeka z pytaniem o źródła niemieckie potwierdzające współpracę PPR z hitlerowcami. Merytoryczna dyskusja nie polega, przynajmniej w moim mniemaniu, na rzucaniu ogólnych haseł "bo to zła komuna była" i argumentacji "bom Polakiem jest i mam rację". Secesjonisto, wypada rozróżnić pojęcia stanu wojny jako takiego i toczenia się wojny w okolicach. Akty prawne na całym świecie jeżeli używają pojęć: czas wojny, stan wojny, stan wojenny itp. to nie w takim kontekście, że muszą się palić chałupy w okolicy i nacierać masy wojska, aby kogoś skazać "z takiego paragrafu". Jeżeli już się czepiamy dat, to niewątpliwie 27 kwietnia 1945 r. Polska pozostawała w stanie wojny. Skądinąd sprawa mnie zainteresowała, bo nie słyszałem jeszcze o przypadku wykonania wyroku śmierci za samo posiadanie radioodbiornika bez zezwolenia. Także wdzięczny byłbym za szczegóły, w szczególności, czy posiadanie zwykłego radia było jedyną podstawą (i powodem) skazania Stanisława M. I jakieś namiary, gdzie można o tym poczytać, bo byłby to ciekawy przypadek zbrodni sądowej, analogiczny dla mnie do afery mięsnej. To znaczy wydania wyroku zgodnego z prawem, ale niewspółmiernego do winy. Ewentualna prawdziwość przypadku Stanisława M. nie zmienia jednak mojej opinii, że regulacje powojenne nie miały bynajmniej na celu pozbawić "ludu pracującego miast i wsi" trwale dostępu do wiadomości radiowych, a były dosyć typowymi regulacjami czasu nadzwyczajnego, których odpowiedniki znajdziemy nawet w III RP. O czym świadczyłby przytoczony o mnie akt prawny o "Polskim Radiu". Zresztą, nowe władze nie składały się z kretynów, wiedziały jaka siła jest w propagandzie radiowej. Także porównanie do czasów niemieckich uważam za niestosowne, bo wówczas rzeczywiście chodziło o trwałe odsunięcie podludzi od wiadomości radiowych i generalnie od wynalazku zwanego radiem, które podludziom do niczego nie było potrzebne. 1234 i Wolf. Pisałem już, ale może to umknęło w natłoku dyskusji, a może się przydać. Stanisław Kania sam opisuje, dosyć szczegółowo jak na fragment wspomnień, swój udział w BCh w: "Zatrzymać konfrontację", Wydawnictwo BGW, s. 243-245. Wygląda to bardzo wiarygodnie, jeżeli pamiętam to wspomina nawet o pobycie Kamińskiego w regionie działania oddziału Kani, zatem myślę, że fakt przynależności Kani do BCh można uznać za udowodniony.
-
Polska bez "Solidarności"
Bruno Wątpliwy odpowiedział Bruno Wątpliwy → temat → Historia Polski alternatywna
Gwaldrik, szanuję Cię za wyważone i rozsądne poglądy, ale trochę przesadzasz. Wystarcza zwykła analiza konstytucyjnoprawna, aby dojść do wniosków analogicznych do moich. Nawet na typowych stronach internetowych, opiewających zwycięstwo 4 czerwca, dane są podobne. Oczywiście, zwraca się uwagę, że "tylko" 40 % głosowało na kandydatów innych niż OKP. Nawet elementarna wiedza z zakresu działania systemów wyborczych pozwala wysnuć wniosek, że system zastosowany w roku 1989 stanowił olbrzymią pomoc dla zwielokrotnienia realnego zwycięstwa "Solidarności". Próbuję wyjaśnić, że zdobycie 99 mandatów na 100 w Senacie i całej puli 35 % miejsc w Sejmie nie oznacza automatycznie 99 i 100-procentowego poparcia społecznego. Pozwolę sobie na łopatologiczny przykład - jeżeli w jakimś kraju masz wybory większościowe np. w okręgu jednomandatowym i system większościowy jednej tury (gdzie decyduje większość względna) i np. jeden kandydat zdobył 30%, drugi 20%, trzeci 20%, czwarty, piąty i szósty po 10%, to ten, który ma 30% zdobywa 100% mandatów, co nie oznacza, że ma 100% poparcia. Np. w warunkach brytyjskiego systemu wyborczego bywało tak, że mniejszość w skali narodu posiadała zdecydowaną większość w parlamencie. W przypadku "Solidarności" ok. 40% poparcie społeczne przełożyło się na 99% zwycięstwo w wyborach do Senatu. I to jest fakt, z którym nie ma sensu polemizować. Powtarzam, "Solidarność" te wybory by zapewne wygrała, ale nie można pomijać efektu działania określonego systemu wyborczego i zasadniczych błędów władz popełnionych podczas kampanii. Lista krajowa padła, z wyjątkiem dwóch nazwisk, bo kandydaci na niej umieszczeni nie otrzymali bezwzględnej większości. Zasada, którą władze wprowadziły (a raczej utrzymały) z własnej głupoty. Ale - Mój Boże - jeżeli po 45 latach "komunizmu" i 8 latach po "zbrodni stanu wojennego", premiera "reżimu komunistycznego" chce widzieć w Sejmie 48,17% wyborców, a ministra policji "reżimu" 44,96%, to takich danych nie możemy pomijać, analizując te wybory. I wreszcie - per saldo olbrzymi sukces propagandowy "Solidarności" uważam za korzystny, bo przełożył się na szybkie wprowadzenie okrutnej, ale koniecznej operacji przejścia do gospodarki kapitalistycznej. A także na bardzo efektywną działalność sejmu kontraktowego w dziele reformy państwa (przy współdziałaniu właściwie wszystkich obecnych w nim sił). [Paradoksalnie, w stosunku do sejmu kontraktowego, wszelkie inne parlamenty III RP wyglądają o wiele żałośniej (jeżeli chodzi o sprawność działania, wolę zmian i determinację)]. Gdyby (np. w warunkach innego systemu wyborczego) sukces "S" nie byłby tak spektakularny, mogłaby powstać sytuacja, w której w okresie przejściowym (jak się wydaje przy "okrągłym stole" władze zakładały rok, dwa do przejścia do pełnej demokracji) władze bałyby się wprowadzić drastyczne reformy, a "Solidarność" te reformy by kontestowała, "walcząc o interesy ludzi pracy", jak to miała ongiś w zwyczaju. A tak wszystko odbyło się szybciej. Swoją drogą, proponuje zarzucić dyskusję o wyborach 1989 r. i o realnym wpływie "Solidarności" na europejski przełom 1989 r., bo w tej materii znajdziemy odpowiednie tematy, a skupić się na alternatywnej wersji historii. -
Polska bez "Solidarności"
Bruno Wątpliwy odpowiedział Bruno Wątpliwy → temat → Historia Polski alternatywna
Niewątpliwie te wybory były sukcesem "Solidarności". Nie sądzę, aby po 45 latach systemu, a 10 prawie latach trudnej sytuacji lat 80., władza mogła odnieść spektakularny sukces, ale z drugiej strony - rzeczywistą siłę "Solidarności" pokazują chociażby wątłe strajki w 1988 r., gdy zagrożenie było już niewielkie, a ze Stoczni Gdańskiej trzeba było wychodzić pochodem, aby strajkujący (pod koniec może 300, może trochę więcej osób) się po prostu nie rozleźli do domów i tak zakończyli strajk. Pamiętaj także, że władza przegrała tak spektakularnie w dużej mierze na własne życzenie. Gigantyczny wpływ miało np. zwycięstwo Wałęsy nad Miodowiczem w debacie telewizyjnej, która odbyło się na życzenie kompletnie niemedialnego Miodowicza. Który wypadł żałośnie, dając Wałęsie szanse zaprezentowania się jako poważny polityk. Gdyby na miejscu Miodowicza był Rakowski, skutki debaty mogłyby być inne. Przypominam, że kilka lat wcześniej we Stoczni to Wałęsa dukał w debacie z Rakowskim. Władza przyjęła też niekonfrontacyjny, koncyliacyjny model kampanii wyborczej, obliczony na akceptację ustaleń okrągłostołowych i wejście reprezentantów "S" w dużej liczbie do Sejmu i Senatu. Gdy "S" często waliła we władzę, jak w kaczy kuper (i np. J. Fedorowicz pokazywał w programach wyborczych, jak skreślać całą listę krajową). Wolę walki wyborczej władz osłabiało także to, że spodziewały się lepszych nieco wyników, a byli we władzy nawet tacy, którzy bali się o słaby wynik "Solidarności". Jak pisał Urban w "Alfabecie", np. tow. Czarzasty martwił się, aby zwycięstwo PZPR nie było nazbyt przytłaczające. I zastanawiał się, co robić, by do parlamentu jednak przeciągnąć jakoś trochę ludzi z "Solidarności" (sic !). Wreszcie - co bardzo ważne - władza przyjęła kompletnie niekorzystny dla niej system większości bezwzględnej w I-ej turze wyborów. Większość względna, czy nawet system proporcjonalny zapewne zmieniłyby spektakularny wymiar porażki w I-ej turze. Sukces "Solidarności" był oczywisty. Warto jednak pamiętać, jaka była frekwencja (62,7 %, czyli daleko od totalnej pro-solidarnościowej mobilizacji) i ilu Polaków głosowało na najważniejsze "nazwiska reżimu" na liście krajowej (często prawie 50% - np. Rakowski - 48,17%, Kiszczak [sic !] 44,96%). W sumie około 40% głosujących Polaków oddało głosy na kandydatów innych niż wysuniętych przez "Solidarność". A uwzględniając wszystkich uprawnionych do głosowania i frekwencję wychodzi, że "S" poparło ok. 40% rodaków. Zatem, doceniając sukces "S", warto pamiętać i o drugiej stronie medalu. -
A jak napiszesz o podziemiu? Że zajmowało się generalnie modlitwą i od czasu do czasu "wykonywało wyroki" (oczywiście sprawiedliwe)? Wątek ogólny dot. sytuacji Polski po II-ej wojnie nam się bardzo poszerza, zatem pozwól, że zajmę się nim może jutro. A może lepiej przenieśmy go gdzie indziej, bo ustalanie, czy Polska Ludowa była idealna, czy nie - to zajęcie fascynujące, ale jakby poboczne. Pozwolę sobie jednak ponowić pytanie w interesującej mnie kwestii:
-
Polska bez "Solidarności"
Bruno Wątpliwy odpowiedział Bruno Wątpliwy → temat → Historia Polski alternatywna
Tak ad hoc. Zgadzam się, że realny bieg historii miał swoje niezaprzeczalne zalety. Niewątpliwie mogło być gorzej. Natomiast - mimo wszystko - nie widzę podstaw, aby rolę "Solidarności" (szczególnie chodzi mi o lata 1980-1981) traktować jako jeden z czynników pierwszoplanowych, determinujących przebieg wydarzeń w skali makro. A tu zapraszam do dyskusji, czy możliwy był "model chiński" ewolucji ZSRR i bloku wschodniego. Wątek ten pojawił się np. w temacie o Janie Pawle II (link). -
Jak to czym? Wredni komuniści chcieli wymordować wszystkie dzieci powyżej 13 roku życia (i wszystkich dorosłych także, ale z wyjątkiem czterech członków PPR - czyli całego składu tej moskiewskiej jaczejki). A z młodszych Polaków uczynić janczarów komuny. Zdałem egzamin na NSZ-etowca? Wybacz, ale trochę zaczyna mnie to irytować. Co chcesz tym wszystkim udowodnić? Że władze stosowały represje. Stosowały. Brutalne? Czasami brutalne. Druga strona też się nie cackała. Na tym zdaje się polega walka bratobójcza. A tak BTW - jakie to rozporządzenie z 30 września 1944? W którym Dzienniku Ustaw opublikowane? Zasadniczo podstawą aresztowania jest ustawa, ewentualnie dekret. Do której ustawy/dekretu wydano to rozporządzenie? Nie chce mi się teraz sprawdzać, a ad hoc nie pamiętam, aby w Dz. Ustaw z 1944 r. było jakieś rozporządzenie z 30 września. Może niepublikowane? Proszę o informację, bo rzecz ciekawa.
-
A czym, według Ciebie były NSZ? Czy zabójstwa w wykonaniu NSZ były konieczne? I tak możemy się bawić. Jak rozumiem, konkretne niemieckie dane archiwalne świadczące o współpracy PPR z Niemcami już znalazłeś, tak samo jak "prawdziwe" dane dot. liczby członków PPR, zatem czas na pytania ogólniejsze. Zakładam jednak, że znasz już na nie jednoznaczną odpowiedź. Więc co ja tu będę dokonywał mniej, czy bardziej złożonych analiz tej materii. Sam to zrobisz lepiej.
-
Polska bez "Solidarności"
Bruno Wątpliwy odpowiedział Bruno Wątpliwy → temat → Historia Polski alternatywna
Gwaldrik, zdaję sobie doskonale sprawę, że mitu (szczególnie w Polsce, która kocha i potrzebuje mitów) się nie zwalczy. Nie mam takich aspiracji, co nie przeszkadza mi mieć własne zdanie. A w przypadku "komunizmu" przedefiniowali pojęcie inni, albowiem gigantyczna popularność tego terminu na określenie stanu rzeczy w PRL to dzieło ostatnich lat. OK, trudno oczekiwać, aby ta koncepcja była popularna w sytuacji, gdy mit "Solidarności" jest kamieniem węgielnym III RP, petryfikowanym nawet przez preambułę do konstytucji. Gdy cała klasa polityczna się do niego odwołuje, często prawem kaduka. Ale może wyłuszcz błędy teorii, zanim zaczniesz mówić o jej kuriozalności. Czy rzeczywiście uważasz, że na przemiany "jesieni ludów" podstawowy wpływ miało powstanie - kilka lat wcześniej - "Solidarności" w Polsce ? A może posłanie jej zjazdu z 1981 r. do ludzi pracy Europy Wschodniej? Czy raczej nieudany eksperyment Gorbaczowa, bez którego nadal moglibyśmy żyć dziś w 2009 r. w jakieś wersji "komunizmu"? Mogę się zgodzić, że podziemna "Solidarność" i wola zmian władz PRL były silnym katalizatorem przemian w Polsce roku 1989, co dało nam pierwszeństwo w skali bloku, za co chwała uczestnikom "okrągłego stołu", ale klucz do przemian leżał - wbrew mitowi - w Moskwie. Fundamentalna zmiana radzieckiej polityki, otwarcie zasadniczo nowych możliwości manewru dla liberałów w polskiej partii i dla opozycji, zaowocowałaby zmianą w najbardziej "wesołym i niepokornym baraku", nawet bez powstania 9 lat wcześniej "Solidarności". I do obrony jest teza, że gospodarka mogłaby wówczas wyglądać lepiej. -
Zatem, np. prof. A. Friszke podaje wątpliwe dane. A Ty zapewne masz lepsze, bardziej wiarygodne. Ze strony internetowej wielbicieli NSZ, zapewne? Bez dalszego komentarza. Dekret Polskiego Komitetu Wyzwolenia Narodowego z dnia 30 października 1944 r. o ochronie Państwa (Dz.U. 1944 r. nr 10, poz. 50) w art. 6 mówił o nabywaniu, przechowywaniu, wyrabianiu aparatów radiowych nadawczych i odbiorczych w czasie wojny bez zezwolenia władzy. Stanowiło to typową regulację nadzwyczajną, ale przejściową. Zresztą i w krajach demokratycznych stan wojenny, czy wyjątkowy implikować może konieczność uzyskiwania odpowiednich zezwoleń. Na różne rzeczy. Np. w kwestii cenzury, czy emisji sygnałów uniemożliwiających odbiór programów radiowych i telewizyjnych, oddawania do depozytu radiowych i telewizyjnych urządzeń nadawczych i nadawczo-odbiorczych - polecam m.in. lekturę art. 21 i 24 dziś w III RP obowiązującej ustawy o stanie wojennym. W tym samym czasie - 22 listopada 1944 r. PKWN przyjął dekret o utworzeniu Przedsiębiorstwa Państwowego "Polskie Radio" (Dz.U. z 1944 r. nr 13, poz. 69). Zgodnie z jego art. 3 lit. c - celem przedsiębiorstwa był rozwój radiofonizacji kraju, a art. 4 mówił, że przedsiębiorstwo zobowiązane jest m.in. nadawać wszelkie obwieszczenia i komunikaty urzędowe. Zatem nie za bardzo nowej władzy chodziło o długotrwałe pozbawienie ludu prawa do radiofonii. Było to zresztą wbrew interesom owej władzy, która wiedziała jaka siła propagandowa leży w środkach masowego przekazu.
-
A skąd to zdziwienie? Myślałeś, że do PPR należał Gomułka i trzech towarzyszy? A reszta narodu była w podziemiu? W szeregach NSZ, jak sądzę? Dane o liczebności PPR, jej "partii sojuszniczych" oraz organizacji młodzieżowych są powszechnie znane. Pojawiają się np. w: A. Friszke, Polska. Losy państwa i narodu. 1939-1989, s. 107: "Szeregi PPR szybko rosły (...) latem 1945 roku partia liczyła ponad 190.000 członków". Tamże, s. 143: "W końcu 1946 roku PPR liczyła ponad 550.000, PPS 280.000 członków". A. Garlicki, 1815-2004. Historia. Polska i świat, Warszawa 2005, s. 443: "(...) wczesną jesienią 1945 r. PPR liczyła ok. 230 tys. członków (...)". J. R. Szaflik, Historia Polski 1939-1947, Warszawa 1987, s. 194: "(...) 31 sierpnia 1945 r. PPR liczyła 193.329 członków, 30 września - 197.578, 31 października 213.161, 30 listopada 224.661, a nadzień 31 grudnia 1945 r. (...) 235.300". Tamże, s. 207: "31 grudnia 1946 r. PPR liczyła 555.888 członków (...)". Pytanie nie do mnie, zresztą zapewne w porównaniu do 1234 w bechowskiej materii jestem nader mało kompetentny, ale może się informacja przyda. Zatem - sam Kania w: Zatrzymać konfrontację, (nie znalazłem daty wydania, Wydawnictwo BGW), s. 243-245 opisuje swoją przynależność do Batalionów Chłopskich.
-
W końcu 1946 r. ok. 560.000 członków. ZWM 166.000.
-
Polska bez "Solidarności"
Bruno Wątpliwy odpowiedział Bruno Wątpliwy → temat → Historia Polski alternatywna
Gwaldrik, zarysowałeś wizję dosyć pozytywnego i skądinąd dosyć dziś typowego postrzegania historycznej roli "Solidarności". Ponieważ jest to historia alternatywna zatem możemy pobawić się w zarysowanie rachunku zysków i strat innego przebiegu historii. Według kontrowersyjnych założeń, ale o to tu chyba chodzi. Ale najpierw o tym, jak było. Powstanie w Polsce tak silnego i licznego ruchu o antysystemowym charakterze, musiało implikować w ówczesnych warunkach polityki światowej reakcję. Groźną dla Polski, dla narodu, a już przede wszystkim dla unikalnego statusu "najweselszego baraku". Można gdybać, co by się stało, gdy "Solidarność" potrafiłaby dotrzymać porozumień sierpniowych, utrzymać się w ramach związku zawodowego, czy bardziej przejmowała się realiami geopolitycznymi, czy w ogóle jakimikolwiek realiami. Tak jednak nie było. Zatem uderzenie w nią było tylko kwestią odpowiedzi na pytanie - kto i kiedy? Cudem było to, że "karnawał Solidarności" trwał grubo ponad rok, a Jaruzelskiemu udało się znaleźć wyjście z minimalnymi dla narodu stratami. Uzyskanie suwerenności w roku 1980-1981 było niemożliwe, tak jak niemożliwe było wygranie powstania styczniowego. Zatem kres "Solidarności", a także zagrożenie jakie powodowała wynikało niejako od początku z jej charakteru. W mojej, alternatywnej wersji historii "Solidarność" nie powstaje, istnieją oczywiście za to (tak, jak już istniały w latach 70.) mniejsze grupy opozycyjne. U władzy pozostaje bardzo liberalna (jak na region) ekipa Gierka. Stawiam tezę, że gdzieś w okolicach 1989 r., kilka lat po dojściu Gorbaczowa do władzy, i tak do zmiany systemowej by doszło. Może w wariancie podobnym do węgierskiego. Przy stanie gospodarki lepszym niż był realnie w 1989 r., bo nawet jeżeli nie wierzymy w zapewnienia Gierka i Jaroszewicza o istniejącej szansie (choć skądinąd Gierek np. miał rację mówiąc w swoim przemówieniu podczas strajków '80 r., że Polska spłaca długi z regularnością szwajcarskiego zegarka), to przyznać wypada, że uniknęlibyśmy spirali roszczeń sierpniowo-posierpniowych i sankcji. Cały zysk z istnienia "Solidarności" sprowadzałby się zatem do tego, iż było o nas słychać swego czasu w Europie i dziś możemy aspirować do tego, "że zaczęło się w Polsce". Co jest mitem, ale zawsze jakimś propagandowym atutem dla naszego kraju. Trochę upraszczasz. Pomijam termin "komunizm", który mam za powszechnie obecnie stosowany, ale propagandowy zwrot. Mający udowodnić, że od Pol Pota, Mao, przez Stalina, aż po Jaruzelskiego wszystko wyglądało tak samo. I mający się nijak do założeń Marksa. Ale zwróć uwagę, że w referendum 1946 r., czyli zaledwie rok-dwa po wkroczeniu Armii Czerwonej i instalacji nowej władzy, bierze udział olbrzymia większość społeczeństwa (odrzucając zatem "walkę do końca po lasach"), a 1/3 jednoznacznie popiera władzę. Później akceptacja sytemu wzrastała, a już moim zdaniem między bajki można włożyć tezę o masowej i całkowicie jednoznacznej jego negacji w latach 60. czy 70. A nawet w stalinowskich latach 50. Kolejne protesty w 1956, 1968, 1970, a nawet początek protestu w 1980 r. trudno uznać z jednoznacznie antysytemowe. Śpiewanie "Międzynarodówki" przez robotników, odwoływanie się studentów, czy strajkujących do konstytucji PRL itp. Krytyka społeczna oczywiście była, skądinąd Polacy nader rzadko są zadowoleni z jakiejkolwiek władzy, ale miała (do lat 80.) charakter przede wszystkim krytyki konkretnej ekipy, czy braków na rynku mięsa itp. Zauważ, że nawet po doświadczeniach lat 80. dochodząca do władzy "Solidarność" nie posługiwała się konsekwentnie terminem "kapitalizm" (tylko enigmatycznymi "reformami rynkowymi", czy podobnie). I na koniec pozwolę sobie zacytować moje słowa z innej dyskusji: Myślę, że słowo "okupacja" można zastąpić terminem "totalna negacja systemu przez naród". -
Traktat lizboński, czyli utrata suwerenności przez Polskę
Bruno Wątpliwy odpowiedział intervojager → temat → Polityka, ustrój i dyplomacja
Odpowiedź jest prosta, udzielono takiej zgody wybierając Sejm i Senat w określonym składzie (nazwijmy go mniej lub bardziej "prointegracyjnym"), który uchwalił kwalifikowaną większością ustawę upoważniającą do ratyfikacji. A nie wybierając ewidentnych przeciwników integracji. Konstytucja przewiduje dwie równorzędne drogi do wyrażenia zgody na ratyfikację takiej umowy (ustawa przyjęta kwalifikowaną większością lub referendum). Nie ma w tym nic aż tak dziwnego, naród sprawować może władzę bezpośrednio, albo poprzez swoich przedstawicieli. Choć osobiście uważam, że zgoda na ratyfikację traktatu powinna zostać udzielona w formie referendum. Także dlatego, aby wyraz konsensusu społecznego był jeszcze bardziej jednoznaczny i aby uniknąć potencjalnej krytyki (w stylu:"a przy referendum to by było może inaczej"). I - moim zdaniem - Sejm wybierając ustawę, a nie referendum popełnił błąd. -
Metody musiały być różne, zresztą z dosyć oczywistych powodów: 1. Finlandzka Karelia - miejscowa ludność emigrowała en bloc do Finlandii. Zatem trzeba było importować (eksportować?) ludność i administrację. 2. Polskie kresy i Mołdawia - zostały oderwane od państw dotychczas uważanych za wrogie. W trybie dosyć nagłym. Dotychczasowa administracja została zlikwidowana, nową budowano od podstaw. Z kadr miejscowych i importowanych. 3. Republiki bałtyckie - proces był stopniowy, na zasadzie formalnego przekształcenia istniejących struktur państwowych. Została wykorzystana dotychczasowa administracja, a import kadr był stosunkowo niewielki. Tak chyba można powiedzieć, choć cel ostateczny był zawsze podobny. Wprowadzenie rozwiązań analogicznych do funkcjonujących w reszcie ZSRR.
-
Pozwalam sobie na komentarz po roku od tego postu . Albinosie, przeczytać niewątpliwie trzeba wszystko, a przynajmniej jak najwięcej, niezależnie czy nam się podoba, czy nie. Skoro napisano, godzi się przeczytać. Zawsze tak uważałem. Tą książkę także swego czasu przeczytałem. Ale to nie jest chyba najlepsze źródło. Z recenzji: Paweł Wieczorkiewicz: "książka nie odpowiada standardom naukowym (...), poniżej dopuszczalnego poziomu napisana, a przy tym tendencyjna, do poziomu pamfletu". Wojciech Wrzesiński: "publicystycznym paszkwilem (...) Opublikowanie jej spotka się z bardzo szeroką krytyką merytoryczną". Cytaty za: M. Kosman, Los Generała. Wokół medialnego wizerunku Wojciecha Jaruzelskiego, Toruń 2008, s. 444, przypis 26. Nie trzeba chyba wyjaśniać, że ww. książka często obecnie pojawia się jako źródło obiektywnej prawdy o Jaruzelskim. Niewątpliwie trafiła w swój czas. Wyjaśnień Jaruzelskiego do niej, skierowanych do Andrzeja Paczkowskiego (ok. 400 stron, wraz z załącznikami - wg. Marcelego Kosmana) nikt za bardzo nie propaguje. Bo i po co.
-
Stan wojenny
Bruno Wątpliwy odpowiedział Jarpen Zigrin → temat → Polska Rzeczpospolita Ludowa (1945 r. - 1989 r.)
Skoro przy Zjednoczonym Królestwie jesteśmy. Warto także zainteresować się z przebiegiem, długością i rezultatami dochodzeń w sprawie "krwawej niedzieli" w Derry (już w tej dyskusji wspomnianej). Tak, aby mieć porównanie jak to wygląda w kraju demokratycznym, gdy ginie 14 ludzi z rąk spadochroniarzy. Link 1. Link 2. Link 3. Dopisek: A może warto także zwrócić uwagę, jak to drzewiej bywało. Za II RP. Jak podpułkownik Stefan Rowecki radził traktować demonstracje i zamieszki: "Pod żadnym pozorem nie wolno używać ślepych naboi, lub strzelać w górę. Z chwilą użycia broni strzelać celnie; bardzo skuteczny okazał się ogień w nogi (...) dobrze rozmieścić w domach ponad tłumem strzelców wyborowych (...) którzy (...) potrafią celnymi strzałami usunąć przywódców tłumu (...) Posterunki muszą bezwarunkowo tworzyć ogień do każdego, kto przekroczy oznaczoną linię (...). Cytat za: M. Kosman, Los Generała. Wokół medialnego wizerunku Wojciecha Jaruzelskiego, Toruń 2008, s. 445. Dopisek II: Zrządzeniem losu dziś na TVP Kultura "leci" film o "krwawej niedzieli". Co prawda fabularny, ale można zerknąć, aby zobaczyć "jak to się robi" w kraju o długotrwałych tradycjach demokratycznych. -
Stan wojenny
Bruno Wątpliwy odpowiedział Jarpen Zigrin → temat → Polska Rzeczpospolita Ludowa (1945 r. - 1989 r.)
Nie wnikam w przesłanki działań, racje i motywacje górników z kopalni Wujek, tudzież w racjonalność użycia broni przez pacyfikujących, bo to temat na wielką dyskusję, ale "pokojowa demonstracja" to chyba w tym przypadku nie do końca dobre określenie. Szanse na w miarę sprawiedliwy proces były wówczas oczywiście mniejsze niż dziś (ale nieporównywalnie większe niż we wszystkich okolicznych państwach). Ale transparentność spraw była dosyć duża. Od razu pojawiało się zainteresowanie dziennikarzy zagranicznych, Urban tłumaczył się na konferencjach, oficjalna prasa mądrzej czy mniej mądrzej polemizowała z podziemną, były protesty, sugestie Kościoła, pojawiali się adwokaci związani z opozycją itp. Także nie można mieć takiej wizji, że wszystko było ukryte i zmanipulowane. Często występowały także zjawiska odwrotne - niestworzone "prawdziwe opowieści" o zbrodniach władzy. Przypominam, że pierwszą plotką stanu wojennego była wieść o śmierci Tadeusza Mazowieckiego, którą (chyba za Wolną Europą) powtarzało wielu mądrych i poważnych ludzi jako świętą prawdę. Nie zauważyłem, aby ktoś pisał, ze stan wojenny był super. Chodzi o zrozumienie motywów tej decyzji i starą zasadę "znaj proporcją mocium panie" w relacjonowaniu i ocenie działań ówczesnych sił mundurowych i tajnych. A biorąc pod uwagę ilość spraw, którymi zajmowała się MO w latach 80., to rzeczywiście ewidentne nadużycia były wyjątkami. Co widać w liczbie procesów toczących się (i zakończonych) w sprawach o popełnienie przestępstw przez milicjantów. Mimo, że "zapotrzebowanie propagandowe" na takie procesy jest dziś całkiem spore. Myślę, że "smutna" prawda jest taka, że gdyby hipotetycznie dziś wprowadzono stan wyjątkowy (załóżmy, że w warunkach bardzo silnego napięcia społecznego i licznych, silnych erupcji wszelakiego sprzeciwu przeciwko władzy), to zapewne nie różniłby się on aż tak bardzo represyjnością od stanu wojennego z 1981 r. (gdybyśmy oceniali go przez pryzmat działalności służb mundurowych). PRL w roku 1981 (i dużo wcześniej) bywała państwem (przepraszam za określenie) często upierdliwym, absurdalnym, śmiesznym, ale nie zbrodniczym "z założenia". Także traktowanie jej funkcjonariuszy (nawet SB-eków, a już na pewno milicjantów) jako etatowych zbrodniarzy jest moim zdaniem li tylko propagandową manipulacją. Co oczywiście nie zmienia faktu, że bywały wówczas i przestępstwa popełniane przez funkcjonariuszy. Problem w ww. proporcji. -
Polacy w służbie Armii Czerwonej
Bruno Wątpliwy odpowiedział Andreas → temat → Polacy na wojennych frontach
Zaszło małe nieporozumienie. Z Twojej wypowiedzi: "ani nie był w Polsce jako jej obywatel(poza Świerczewskim, który Polskę opuścił i nie przyznawał się do polskiego pochodzenia", można było wnosić, że uważasz, iż Walter był obywatelem II RP. O Rokossowskim już gdzieś dyskutowaliśmy, podtrzymuję swoją opinię, że postrzeganie go w kategorii głównego organizatora i wykonawcy stalinizmu w Polsce jest przesadą. A wywiad z prawnuczką, jak wywiad, nie ma w nim jakieś szczególnie kontrowersyjnych treści, a obraz polskiej części duszy Rokossowskiego jest w nim bardzo wyraźnie zarysowany (i w relacji prawie z pierwszej ręki). Rokossowski Polskę mógł rzeczywiście kochać, choć człowiekiem radzieckim być nigdy nie przestał. I pewnie w jego mniemaniu jedno drugiego nie wykluczało. Natomiast w komentarzu do wywiadu jest chyba nie do końca prawdziwa informacja: U Białkowskiego czytałem (s. 207, napisał to na podstawie książki R. Miedwiediewa, "Pod osąd historii"), że taka scena miała miejsce na jakieś imprezie u Stalina, ale dwa lata wcześniej (i chodziło o coś innego). Stalin zapytał Rokossowskiego, czy ten siedział (jakby nie wiedział...). Rokossowski odpowiedział, że tak, ale go wypuścili, jednak wielu dobrych ludzi straciło wówczas życie. Towarzystwo zamarło ze strachu, a Stalin poszedł do ogrodu i przyniósł Rokossowskiemu róże. Ot, taka ciekawostka. I druga anegdotka, gdzieś przeze mnie przeczytana (nie pamiętam gdzie i bynajmniej jej nie weryfikowałem). Gdy do Świerczewskiego (w ZSRR oczywiście) przyszli w odwiedziny polscy żołnierze Brygad Międzynarodowych miał krzyknąć do kobiet w mieszkaniu (żony i córki?): "Dziewczyny, ściągajcie majtki, moi chłopcy przyjechali!". Co świadczy może o niezbyt wysokiej kulturze osobistej, ale o sympatii do Polaków na pewno . -
Traktat lizboński, czyli utrata suwerenności przez Polskę
Bruno Wątpliwy odpowiedział intervojager → temat → Polityka, ustrój i dyplomacja
A ja będę jednak porównywał Unię do umowy pomiędzy osobami fizycznymi czy prawnymi. Cywilnoprawnej, a może lepiej - o pracę. Nawiązujemy ją, bo się nam opłaca, jest nam potrzebna by wyżyć, czy po prostu czuć się bezpieczniej, choć wiąże się z uciążliwością (ranne wstawanie, marudzący szef itp.). Możemy jak najbardziej jej nie podpisywać, ale wówczas świadomie wybieramy żywot wolnego zawodu, wolnego ptaka lub kloszarda. Większość naszych rodaków i generalnie - mieszkańców Europy jednak woli taką umowę o pracę, a pozostający poza jej działaniem w większości chętnie by ją podpisali. I zawsze warto spytać o alternatywę. Islandczycy już się przekonują do UE, gdy "im zatrzeszczało", Norwegowie i Szwajcarzy są bogaci. Pozostaje alternatywa w rodzaju Ukrainy, Mołdawii, Albanii itp. -
Stan wojenny
Bruno Wątpliwy odpowiedział Jarpen Zigrin → temat → Polska Rzeczpospolita Ludowa (1945 r. - 1989 r.)
Swego czasu rozmawialiśmy o internowanych (w kontekście porównania do Berezy) i to chyba Vissegerd, przywołał zasłyszane relacje, w tym "antykomunistycznego jastrzębia", czyli Jacka Kurskiego, z których dosyć jednoznacznie wynikało, że do Berezy było daleko. Jarpenie, nie przesadzajmy. W każdym kraju, jeżeli policja i wojsko dostaną możliwości określone stanem wyjątkowym, to muszą pojawić się nadużycia. Ich skala, biorąc pod uwagę gigantyczne napięcie społeczne, charakter oporu (niekiedy mający wymiar śruby wystrzelonej z superprocy, kilofa, kamienia, czy płyty chodnikowej) nie była duża, co dobrze świadczy o kontrolujących siły mundurowe w latach 80. W większości sytuacji ich działanie nie odbiegało aż tak bardzo od postępowania podczas rozruchów w kraju demokratycznym (tam też leje się woda, lecą granaty gazowe i w ruch idą policyjne pały). Zresztą parę demonstracji w latach 80. widziałem i każda z nich zaczynała się wezwaniem do rozejścia. Także jej uczestnicy świadomie decydowali się na dalsze uczestnictwo "w zabawie", akceptując tym samym jej reguły gry (my będziemy walić kamieniami, wy pałami). Typowych siepaczy też nie było wówczas wielu, nawet wśród okrytych dziś tak złą (i mityczną) sławą SB-eków. Dla mnie sprawa jest prosta. Albo tworzymy, czy raczej petryfikujemy urban legends o tym, jak "oprawcy stanu wojennego" mordowali ludzi, albo mamy konkretne dane i idziemy do pionu śledczego IPN, który przyjmie nas z wdzięcznością. Szczególnie polecam pion śledczy w katowickim IPN.
