Skocz do zawartości

Bruno Wątpliwy

Moderator
  • Zawartość

    5,660
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

Zawartość dodana przez Bruno Wątpliwy

  1. A to czemu, taki np. wątek jedzeniowy, choć poboczny jest całkiem sympatyczny. I zatem tylko jeszcze jeden pościk w ramach OT. Szczerze mówiąc nie wiem, azali nie chciane przez lud żądny mięsa kalmary występowały w całej Polsce, czy tylko na obrzeżach. Skądinąd specyfiką była regionalizacja - Pepsi dostępna była zasadniczo w innej części kraju niż Coca Cola, podobnie było z Mirindą. Zatem regionalności produktu nie wykluczam. Natomiast podtrzymuję solennie, to co napisałem wcześniej. Prostego przełożenia stanu rzeczy ze zdjęcia załączonego przez Ciebie na charakter posiłków jadanych nawet przez kolegów z dosyć ubogich rodzin nie zauważyłem. Ale autopsja jest autopsją, zatem dopuszczam myśl, że całe dzielnice Ojczyzny naszej żyły jeno na pasztetowej. Chwała Panu, że bez żadnych skutków ubocznych, bo pokolenie, które otarło się o lata 80. wątłym w swej masie fizycznie, ani umysłowo nie jest. A co do spożycia mięsa. Zaciekawiony wklepałem pytanie do Google i znalazłem coś takiego: Spożycie mięsa i podrobów w kg na jednego mieszkańca w ciągu roku: 16,2 (1938); 15,8 (1946); 36,5 (1950); 42,5 (1960); 53,0 (1970); 74,0 (1980); 68,6 (1989); 68,6(1990); 66,7 (1999). Spożycie ryb i ich przetworów w kg na jednego mieszkańca w ciągu roku: 2,6(1938); 1,0(1946); 1,7 (1950); 4,5 (1960); 6,3 (1970); 8,1 (1980); 6,1(1989); 5,4 (1990); 4,4 (1999). Strona internetowa - źródło powyższych danych.
  2. Dla mnie ważniejsze jest od naszych polskich wojenek, czy Litwini przystaną na wspólne obchody z Polakami. Jeżeli tak - to wypada się bardzo cieszyć.
  3. No, fakt. Skala jest ważna. Na dowód cytat: Trochę jednak było. A, że kombinowano to insza inszość. Kombinuje się nadal, tyle że materia kombinacji jest nieco inna. Nie twierdzę, że Polak lat 80. codziennie zaglądał do lodówki i znajdował tam kilogramy szynki, ale naprawdę - miałem paru znajomych, w tym syna sprzątaczki, i nigdzie - gdzie zabarłożyłem - nie częstowano mnie salcesonem. Schabowy - i owszem. Może rzeczywiście miałem szalone szczęście, bo nie przypominam sobie kanapek z salcesonem, nawet wśród najuboższych. Serek, mielonka tak, niekoniecznie szyneczka, ale nie salceson. He, he, mieszkałem nad sklepem z dywanami. Kupę zabawy mieliśmy jako dzieci z drażnieniem zawodowych staczy, niekulturalne - wiem . W charakterze ekspiacji powiem, że sam też trochę w kolejkach odstałem. Ale do rzeczy - sąsiadka miała pięć dywanów (oprócz tych, które leżały na podłogach). I wcale nimi nie handlowała. Można było, to kupiła. A sporo ludzi przecież kupowało także na handel, jako lokatę kapitału, bo np. kolorowy telewizor (z wyjątkiem może "Elektronów" i "Rubinów") zyskiwał sporo na wartości po opuszczeniu sklepu. Ale jednak ta dekada wyglądała najgorzej. Wcześniej było dużo sympatyczniej w sklepach, choć się bynajmniej nie przelewało. A, że gospodarka z założenia była gospodarką niedoboru, to już była mowa. Dopisek: Po zastanowieniu stwierdzam, że autopsja jest tu bardzo złym kryterium. Taki Bruno W., gdyby go zapytać, powiedziałby, że lata 80. w materii żywieniowej kojarzą mu się z kalmarami i pizzą. Kalmary można było dosyć łatwo dostać i były tanie (w porównaniu do stanu dzisiejszego), bo łowiła je polska flota rybacka (była kiedyś taka). Ludzie tego za bardzo nie kupowali, bo zdecydowanie nie mieli przekonania do takowych stworów. BTW - Makłowicza, czy Brodnickiego w ówczesnej TV nie było. A moja mama wyczarowywała z tego różne fajne dania. Podobnie z pizzami, których atrakcyjne wersje można było zrobić nawet bez wkładki mięsnej. Już wyobrażam sobie, jak mnie krytycy PRL przebijają osikowym kołkiem za pizzowo-kalmarową propagandę sukcesu . Ale w układance wspomnień o latach 80. i taką opowieść trzeba uwzględnić. O tym, że Bruno W. zjadł w PRL porównywalnie więcej owoców morza, niż w III RP. W tej chwili wygląda to na kiepski żart, ale niewątpliwie znam to z autopsji. Ups, trochę chyba za daleko odeszliśmy od tematu...
  4. Książka, którą właśnie czytam to...

    Dziś niewątpliwie jest , natomiast w warstwie historycznej cechuje ją typowy dla dzisiejszych czasów obiektywizm, odżegnujący się od nacjonalistycznych emocji, właściwych dla XIX i XX wieku. Choć chyba mocniej zarysowany jest polski punkt widzenia, nie ma raczej ukłonów "na siłę" w stosunku do strony niemieckiej, ale bez skrajności w drugą stronę, przynajmniej tak mi się wydaje.
  5. Józef Stalin - Polska krew

    Plotki brały się stąd, że Stalin był fizycznie dosyć podobny do Nikołaja Przewalskiego (link). Jeżeli znasz rosyjski, to owa teoria jest dosyć kompetentnie zdementowana na rosyjskiej Wikipedii (link do strony). Przewalski nie mógł być w odpowiednim czasie w Gruzji, teorię podważyły także odmienne haplogrupy Przewalskiego i Stalina. "Keke" Dżugaszwili prowadziła się, jak na tradycyjną Gruzinkę przystało, zresztą Stalin darzył ją szacunkiem - wbrew bajkowym opowieściom o tym, że nazywał ją prostytutką. Dziecię, które sprawiło później "trochę" kłopotu, narodziło się zapewne w zupełnie konwencjonalnych dla ówczesnej Gruzji okolicznościach.
  6. Książka, którą właśnie czytam to...

    Nabyłem drogą kupna i szybko przeczytałem "Dolny Śląsk. Monografia historyczna" (red. W. Wrzesiński, Wrocław 2009). Mam trochę hopla na punkcie tzw. Ziem Odzyskanych, w tym Dolnego Ślaska, zatem pozycja jedna z wielu w tej materii, ale całkiem sympatyczna. Rzecz jasna ogólna, jak sam tytuł wskazuje.
  7. Zapewne - zgodnie z wypowiedziami znajomych kolejarzy - jechało to do ZSRR . A na poważnie - ktoś, a dokładnie János Kornai - nazwał gospodarkę socjalistyczną gospodarką niedoboru (nie było to bynajmniej określenie jednoznacznie pejoratywne, dowodem na to może być, że książka o takim tytule ukazała się w Polsce w 1984, czy 1985 roku). Immanentną cechą socjalizmu w Polsce, szczególnie w latach 80. było kupowanie wszystkiego na zapas (jeżeli się pojawiło). Wyjście było proste - podwyżka cen, a dokładnie ich uwolnienie. Co dokładnie zrobił Balcerowicz, i co dokładnie - na socjalistyczną skalę - zrobili Węgrzy w czasach kadarowskiego "gulaszowego komunizmu". W Polsce tego nie zrobiono wcześniej, bo klasa robotnicza by się zbuntowała, jeszcze bardziej niż się zazwyczaj buntowała. A po kosmicznym wzroście cen, mimo że produkcja spadła, w 1990 r. półki się zapełniły. Zniknął gorący pieniądz i potrzeba robienia zapasów. Wbrew pozorom jest to to jakoś wytłumaczenia, nawet bez mitycznych transportów do ZSRR. Bez przesady. Jakby nie było żadnych towarów, to "młódź" urodzona w latach 60., 70., czy 80. by byłaby już na cmentarzach, albo w postaci nader skarlałej. A raczej jest dorodna. I była dorodna w latach 80. Wiem, bo szczególnie żeńska młódź mnie wówczas interesowała . Jak wyżej, bez przesady. Polska lat 80. nie płynęła bynajmniej szynką, ale przesadą byłoby mówić, że jedzono ją jeno na święta. Miałem trochę znajomych, o bardzo różnej zamożności i jakoś nigdzie, gdy zostawałem na posiłek, nie częstowano mnie kaszanką, czy salcesonem. Chyba, że miałem jakieś wyjątkowe szczęście. Ale nie sądzę.
  8. Kampania Afgańska

    "Prochy Świętych. Podróż do Heratu w czas wojny".
  9. Pamiętam, nigdy i nigdzie nie pisałem, że sklepy w Polsce Ludowej przypominały róg obfitości, ale patrzenie na PRL wyłącznie poprzez optykę zaopatrzenia sklepów państwowych w latach 80., trąci mi dokładnie taką samą demagogią, jak patrzenie na III RP wyłącznie poprzez podane przeze mnie wyżej dane o niedostatku Polaków tu i teraz. I PRL i II RP były państwami autorytarnymi. Oczywiście były to różne autorytaryzmy "w szczegółach", jak ktoś chce może nazwać PRL-owski autorytaryzm "posttotalitarnym" (termin Z. Brzezińskiego), ten z II RP "patriarchalnym", czy później - "zdekompozowanym" (terminy skojarzyły się Brunonowi W.) . Nie ulega wątpliwości, że ingerencja państwa w życie polityczne była mniejsza w okresie II RP, a poziom przyzwolenia na działalność opozycyjną wyższy. Natomiast, ja - paradoksalnie - uważam, że władców II RP obciąża ówczesny autorytaryzm bardziej, niż późniejszy władców PRL (przynajmniej ich część). W II RP wprowadzono autorytaryzm na własne życzenie i odpowiedzialność. Polska miała wówczas chwilę pełnej suwerenności i nikt nam tego rozwiązania z zewnątrz nie narzucił. Polska Ludowa musiała być przez 45 lat krajem niedemokratycznym, bo takie były uwarunkowania zewnętrzne. Jej władcy mogli jedynie poszerzać margines swobód i dać Polakom "jakoś żyć". I przy wszystkich obrzydliwościach PRL uważam, że jej władcy (od Gomułki po Jaruzelskiego) uczynili wiele, aby nasz kraj różnił się znacznie od okolic, a ludzie żyli życiem innym niż typowi homo sovieticus. I to powinniśmy uwzględniać przy ich ocenie, a nie porównywać do stanu idealnego (który zresztą w polityce nie występuje). A ja słyszałem od znajomego, że Amerykanie ustawili w latach 80. rakiety tak, żeby omijały Polskę. A od innego, że radziecki atomowy okręt podwodny miał awarię reaktora, połączoną z wyciekiem radioaktywnym na Zatoce Gdańskiej. Dużo rzeczy słyszałem . Bez przesady, na eksporcie np. do takiej Libii zarabialiśmy całkiem nieźle, tyle, że do Kadafiego trzeba było jeździć, aby wyciągnąć pieniądze. Moim zdaniem relacje gospodarcze polsko-radzieckie nie są do obliczenia i jednoznacznej kwalifikacji "kto skorzystał". Statystyczny Polak jest przekonany, że my utrzymywaliśmy ZSRR, statystyczny Rosjanin - odwrotnie. Z jednej strony płynęły do nas surowce w olbrzymiej ilości i w cenach niższych od światowych, z drugiej strony eksportowaliśmy tam produkty, które - być może mogliśmy sprzedać za dewizy (o ile ktoś by kupił, i za ile?). Generalna zasada w RWPG (i oczywiście w Polsce) była taka, aby handlować z "przyjaciółmi" tylko, gdy są z tego realne zyski, a najlepiej sprzedawać towary komukolwiek za dewizy. Z całym szacunkiem do strajkujących w okresie Polski Ludowej, ale nie uważasz, że zawsze główną ideą strajkową jest lepiej zarabiać, mieć więcej do kupienia, ewentualnie mniej pracować za te same pieniądze itp. To niezależne od systemu. Gdyby władze PRL gwarantowały obfitość mięsa, przy ciągłym realnym wzroście płac, nikt by nie zaprzątał sobie głowy wolnymi związkami zawodowymi, czy pluralizmem politycznym. Także i dziś, jak przypuszczam, gdyby Polacy mieli do wyboru realne 5.000 złotych więcej do wynagrodzenia i demokrację, tudzież wolne związki, wybraliby 5.000 złotych. Dla mnie to smutna konstatacja, ale chyba prawdziwa. Dziś w pewnym sensie władze mają łatwiej, bo nastąpiła dyfuzja odpowiedzialności. To nie władze - przeważnie - odpowiadają za płace w zakładzie "X", zatem strajki rzadziej mają charakter antyrządowy.
  10. Powiedz dzisiejszym górnikom, czy stoczniowcom, że chcą tylko "zadymy", a nie walczą o SPRAWĘ . Byłem świadkiem wielu zadym w latach 80. Piszę świadkiem, bo nie chcę dorabiać sobie na siłę kombatanckiej przeszłości, a poza tym rzucanie kamieniami w kogokolwiek nigdy mnie nie pociągało. Układ był zawsze taki sam. Albo bardzo podobny: Dzień odpowiedniej rocznicy. Msza. Po mszy zbiera się tłum najbardziej aktywnych i mnóstwo gapiów. Umundurowane MO czuwa i już jest, albo się szybko pojawia. Pada wezwanie milicji do rozejścia. Gapie odsuwają się nieco. Tłum krzyczy "Gestapo", albo coś podobnego. Rusza ZOMO i najaktywniejsi z tłumu. Zadyma na całego. Pały, polewaczki, kamienie, śmietniki - do wyboru, do koloru. Wśród najbardziej "dymiących" było naprawdę sporo ludzi, których w ciemnej ulicy nie chciałbyś spotkać. Wielu z nich znałem, niekiedy nie tylko z podwórkowego widzenia, a nawet osobiście i pasują nader do dzisiejszej kategorii kiboli, a ówczesnej chuliganów. Śmiem twierdzić, że sens protestu był im dosyć obojętny, chodziło o upuszczenie adrenaliny i ponaparzanie się z milicją, w warunkach dosyć życzliwej postawy i przyzwolenia istotnej części reszty obywateli. Nie chcę tworzyć tu wizji, że tak wyglądali wszyscy protestujący na ulicach w latach 80., oczywiście nie. Szczególnie ci "niedymiący". Ale sporo najaktywniejszych zadymiarzy, i owszem. Jako żywo Twój post przypomniał mi na przykład dawnego kolegę, który wpadał do kościoła tylko po to, aby zobaczyć, czy ksiądz coś powie na komuchów, a po kościele będzie można sobie porzucać kamieniami. Inne sprawy duchowe, czy ojczyźniano-patriotyczne były mu dosyć obce. W wieku kilkunastu lat był już zdeklarowanym alkoholikiem, walczącym ciężko z powtarzaną pierwszą czy drugą klasą zawodówki. Także - bywało i tak, że szukano wyłącznie "zadymy". Co oczywiście nie zmienia słuszności ogólnej konstatacji, że III RP respektuje o wiele szerzej wolność zgromadzeń i manifestacji niż PRL. Ale zdaje się nikt tu nie przeczy, że PRL była państwem autorytarnym, a takowe zazwyczaj tak mają. A, jeszcze jedno. Opinia prymasa Glempa wyrażona w przeddzień 31 sierpnia 1982 r. Dosyć jednoznacznie odradzająca zadymy: "Gniew jest złym doradcą. Gniew odbiera rozumowanie (...) nie ulica ma być terenem dialogu". Tygodnik Powszechny nr 36 z 1982 r. A ja z drugiej strony słyszałem o dosyć wielu przypadkach w historii, gdy realna dostępność do dóbr obecnych jak najbardziej w sklepach, nawet takich jak sól, czy zapałki była dosyć względna. I nawet dziś zdaje się 2/3 Polaków nie wyjeżdża na wakacje, choć wystarczy kliknąć parę w klawiaturę razy, by takowe kupić. A 20% żyje w niedogrzanych mieszkaniach, choć wystarczy... 21 % nie ma pieniędzy, aby raz na dwa dni jeść mięso, ryby, czy drób, choć wystarczy... 32 % jest dotknięte materialnym niedostatkiem. (Dane z pamięci, za Eurostatem). Może z tego też wyciągniemy jakieś skrajne wnioski o III RP, już od wielu lat demokratycznej, suwerennej, kapitalistycznej, ostatnio mocno sponsorowanej przez UE i z gigantyczną rzeszą obywateli, o których nie musi się troszczyć, bo żyją za granicą ? Demagogia? Ależ oczywiście, ale jednakowoż tylko w pewnym zakresie i analogiczna do tej, związanej z kartkami. Oczywiście, że nie było w pełni suwerenne, ale inne nie miało szans na istnienie. Owi "Sowieci", a raczej dzisiejsi Rosjanie uważają dziś, że to ZSRR sponsorował cały blok socjalistyczny, którego potrzeby ograniczały rozwój Związku (sic !). O prostym i kompleksowym podporządkowaniu wyłącznie ich potrzebom nie można tu mówić, może wyjąwszy stalinizm i weryfikację planu 6. letniego, oraz zaniżone ceny na węgiel eksportowany do Związku (co załatwiono w listopadzie 1956 r.), raczej nasze władze starały się kierować potrzebami Polski, nie angażować zbytnio w korzystne tylko dla ZSRR inwestycje i przy okazji urwać od radzieckich tyle taniej ropy, ile się dało (co wzbudzało skądinąd ich irytację). Fakt, i to nie tylko w południowo-zachodniej Polsce. W północno-zachodniej także. A wokół Polski jeszcze więcej. I "kuku" mogły rzeczywiście zrobić. Przez czas dłuższy nie mieliśmy szans je wyprosić, zatem trzeba było ich stacjonowanie brać poważnie pod rozwagę podejmując wszelakie decyzje.
  11. Polski Indianin

    Znalazłem coś takiego - Katarzyna Krępulec, "Stanisław Supłatowicz. Niezwykła biografia Sat-Okha, czyli jak się zostaje legendą" (link do strony). Na pierwszy rzut oka wygląda na solidne opracowanie. Postacią tą nigdy się jakoś specjalnie nie interesowałem, ale kilkukrotnie gdzieś słyszałem, czy czytałem opinie kwestionujące jego indiański życiorys. Kto ma rację, nie mam bladego pojęcia.
  12. Temat bardzo rozległy, ma bogatą literaturę, także specjalistyczną. Dużo zależy do tego, co już wiesz. Jeżeli temat jest dla Ciebie w miarę nowy, po prostu zacznij od A. Żbikowskiego ("Żydzi"), czy P. Kuncewicza ("Goj patrzy na Żyda").
  13. Armia Izraela

    Tak na marginesie, okręty podwodne typu Dolphin posiadają - podobno - możliwość przenoszenia rakiet manewrujących z głowicami jądrowymi, choć napęd mają konwencjonalny. Jeżeli dobrze kojarzę, to przy modernizacji myśli się o ich wyposażeniu w napęd niezależny od powietrza (AIP).
  14. Polska uzyskała w 1956 r. chyba maksimum tego, co było realnie do osiągnięcia. Dosyć unikalny status w ramach bloku radzieckiego. Warto pamiętać przy tym, że Gomułka nie złamał wówczas obietnic, bo niczego szczególnego nie obiecywał. To co zrobił, było i tak olbrzymią zmianą w stosunku do lat poprzednich. Czy można było posunąć się krok dalej, to ciekawe pytanie, ale w ówczesnym równaniu było zbyt wiele elementów negujących możliwość takiego obrotu spraw: 1. Charakter Gomułki i jego przekonania. Był on polskim patriotą, ale zdeklarowanym "komunistą" (w cudzysłowie, bo to słowo jest mocno dziś nadużywane, choć Gomułka zapewne tak by się określił). Wierzył, że przyszłość Polski jest związana z określonym systemem społeczno-gospodarczym. Można dziś to uważać za irracjonalne, ale warto przypomnieć, że w latach 60. (a nawet 70.), istotna część intelektualistów i inteligencji Zachodu uważała, że to kapitalizm się kończy i nadchodzą czasy - jakiegoś - socjalizmu. Gomułka chciał system budować w polskiej wersji, ale nie miał zamiaru od budowy odstąpić, bo tak postrzegał interes Polski. Na to nakładała się wrodzona apodyktyczność i przekonanie, że do niego należy odpowiednia wiedza i monopol na obronę spraw naszego kraju. 2. Zagrożenie radzieckie, które wisiało nad Polską przez 45 lat. Testowanie progu wytrzymałości imperium, zawsze groziło tym, że próg zostanie przekroczony. I tak było nader wiele rzeczy w Polsce, które mocno radzieckim doskwierały. 3. Zagrożenie niemieckie. Do 1990 r. nasza granica zachodnia nie miała należytej podstawy prawnej (układ z 1970 r. był bardzo ważny, ale także szybko kontestowany przez niemieckie instytucje - np. Trybunał Konstytucyjny). Olbrzymim ograniczeniem Gomułki był fakt, że nasza zachodnia granica ma jednego, oczywistego gwaranta. Który może nas potencjalnie sprzedać, np. za możliwość neutralizacji Niemiec. Cały czas miał zapewne przed oczami możliwość dogadania się niemiecko-radzieckiego, stąd niechęć nadmiernego antagonizowania ZSRR (choć był skądinąd jednym z niewielu polskich polityków, którzy potrafili awanturować się z Rosjanami).
  15. Kilka uwag: 1. Sytuacja została ostatecznie wyjaśniona 22 listopada. Dekret z tego dnia zasługuje - moim zdaniem - nawet na miano pierwszej małej konstytucji Republiki Polskiej. Dosyć powszechnie w literaturze tego miana mu się wprost odmawia (rezerwując je dla uchwały Sejmu Ustawodawczego z 1919 r.), zapewne z tego powodu, że nie został uchwalony przez parlament. Ale znam kilka małych konstytucji (np. litewskie z tego okresu, przyjęte przez Tarybę), które też przez parlament uchwalone nie zostały. W każdym razie - od 22 listopada sytuacja prawna Piłsudskiego jest jasna. Skądinąd sam ją określił, ale innej możliwości nie było, gdyż nie istniał odpowiednio legitymizowany organ. 2. W okresie 11-14 listopada Piłsudski posiada władzę wojskową i naczelne dowództwo wojsk polskich nadane mu przez Radę Regencyjną. Zazwyczaj się na tym poprzestaje, charakteryzując jego rolę, ale - po zastanowieniu - przychylić się chyba wypada do cytowanej przez Lansjera wypowiedzi Kakowskiego. Skłaniałby mnie po tego passus w akcie z 11 listopada. Władza wojskowa określona jest tam jako "część władzy zwierzchniej". Zatem Rada ową władzą się dzieliła, stawiając Piłsudskiego nawet de iure (choć w sposób dorozumiany, a nie wyraźny) w pozycji współregenta. Akceptacja przez niego decyzji Rady odnoście do władzy wojskowej, czy nawet współregencji, uzasadnia przy tym założenie, że i całość władzy została przejęta przezeń z rąk Rady. Byłoby to dosyć logicznym następstwem zachowania J.P. wobec aktu z 11 listopada. 3. Nie pisałbym chyba o Królestwie Polskim jako o "niedoszłym". Było formą polskiej państwowości o nader ograniczonej suwerenności, przy której taką Polskę Ludową należałoby traktować jako całkowicie niepodległą. Ale - z królewskopolskimi władzami centralnymi, samorządami, sądami, szkolnictwem, publikatorem aktów prawnych itp. itd. To wszystko stopniowo się emancypowało, aż do stanu pre-niepodległości z października 1918 r. Władze królewskopolskie były w oczywisty sposób ograniczone, ale poszerzały zakres swojej suwerenności i były - co słusznie spostrzegł Piłsudski - głównym partnerem do ustalania przejęcia władzy. A już niepodległa Rzeczypospolita (Republika) była - w jakimś wymiarze - prawną kontynuatorką Królestwa, nawet dziedzicząc pewne rozwiązania dotyczące władz centralnych - zob. dalsze stosowanie dekretu o tymczasowej organizacji władz naczelnych z dnia 3 stycznia 1918 r. odnośnie do rządu RP. 4. Formalny status prawny Piłsudskiego (a raczej - urząd, który pełnił) w okresie 14-22 listopada jest dosyć niejasny. Przy tym konstytucjonaliści i historycy prawa wcale w swej masie nie podważają faktu, że Piłsudski przejął władzę zwierzchnią z rąk Rady Regencyjnej, akcentując często ciągłość władzy. Ot, na przykład, cytowany przeze mnie wielokrotnie W. Komarnicki, Polskie prawo polityczne. Geneza i system, Warszawa 2008 (reprint wydania z 1922 r.), s. 51: "W ten sposób formalnie zachowana została ciągłość władzy, a głęboki przewrót polityczny, jaki tu miał miejsce, dokonał się z zachowaniem form legalności (...)". Nieco podobnie współczesny historyk prawa (zwracam uwagę, że dosyć pozytywnie oceniający konstytucję kwietniową, zatem umiarkowany w krytycyzmie w stosunku do J. Piłsudskiego) D. Górski, Warszawa 2002, Historia administracji, s. 257: "Stanowiło to wyraz tego (mowa o przejęciu władzy wojskowej - przyp. Bruno W.), że w burzliwych, rewolucyjnych czasach dostrzegał on potrzebę zapewnienia ciągłości rządu, władzy i prawa". Pod względem prawnym Piłsudski był dziedzicem Rady Regencyjnej, choć - w wymiarze "werbalno-propagandowym" - wyraźnie się od tego odżegnywał, już w akcie z 14 listopada, bo okupacyjna proweniencja tego organu w oczywisty sposób nie była mu na rękę. Trochę - na zasadzie dalekiej analogii - przypomina to sytuację za grudnia 1990 r., gdy L. Wałęsa przyjmował insygnia od Kaczorowskiego, w poniżający sposób potraktował Jaruzelskiego, ogłosił się urbi et orbi "pierwszym prezydentem III RP", ale faktu, że był prawnym następcą Jaruzelskiego to nijak nie zmieniało. Zatem przychylałbym się raczej do opinii, że w dniach 14-22 listopada Piłsudski był sui generis regentem, ale tego określenia wobec siebie nie używał, deklarując przy tym wyraźnie - już od momentu przejęcia całej władzy - wolę przekształcenia państwa w Republikę Polską. I aby było jasne - choć do bezkrytycznych admiratorów J. Piłsudskiego bynajmniej nie należę, w ww. procedurze przejęcia władzy nie widzę nic złego, czy mu uwłaczającego. Zachował się rozsądnie i pragmatycznie, wybierając wyjście chyba najlepsze z możliwych. A nawet jakby przejściowo tytułował się regentem, nie byłoby w tym nic z samej istoty rzeczy złego, w końcu Mannerheim też został regentem Królestwa Finlandii po niedoszłym monarsze Fryderyku von Hessen-Kassel. Mogłoby wywołać to tylko niepotrzebne reperkusje za granicą i falę krytyki polskiej lewicy, tudzież części prawicy (ta ostatnia i tak skądinąd krytykowała).
  16. Dezubekizacja

    Trochę poślęczałem nad materiałami i chyba wiem, w czym jest problem z opóźnieniem orzeczenia TK. Jedynym logicznym wyjściem jest uznanie obecnej ustawy dezubekizacyjnej za w całości sprzeczną z konstytucją. Choćby dlatego, że Trybunał za bardzo nie może dopisać do ustawy niepozbawianie wyższego przelicznika pozytywnie zweryfikowanych. Do tego dochodzi prawie pewność zakwestionowania przez Strasburg "karnego przelicznika" wobec pozostałych (zamiast "wyższego" lub "normalnego"), czy arbitralnej, wyrywkowej decyzji w sprawie WRON. Zatem, należałoby ustawę po prostu "uśmiercić" i - ewentualnie - napisać nową. I to szybko, zanim jej adresaci zaczną wygrywać w Strasburgu odszkodowania od RP. I tu pewnie jest pies pogrzebany. Cześć sędziów zapewne nie chce wystąpić w roli "obrońców ubeków". Wie, że przyszli krytycy orzeczenia TK nie będą zastanawiali się nad subtelnościami rozumowania prawniczego, a w świat pójdzie jeno - "uchylili ustawę, bronili policję polityczną PRL". O ile częściowe zakwestionowanie ustawy może by przeszło, to - chyba konieczne - podważenie jej w całości zapewne budzi silne opory części składu. Ciekawe, jak (i kiedy) to się skończy. Skądinąd fakt, że TK krytykowali już politycy do PiS-u po SLD nadal daje w mojej opinii nadzieję na obiektywność orzeczenia...
  17. Śmiem twierdzić, że na tle np. Skandynawów rzeczywiście wypadamy gorzej, ale ładna reszta świata kieruje się przy wyborach niewiele wyższą logiką niż nasi Rodacy. Podręcznikowy przykład, że Kennedy wygrał z Nixonem, bo ten drugi w świetle jupiterów telewizyjnych wyglądał na nieogolonego się kłania. Prawie wszędzie na świecie demokratyczne wybory zmieniają się z wyborów programowych w medialno-personalny cyrk. Konkurs piękności i obietnic. Ale, jak na razie nic lepszego nie wymyślono. Niezależnie, czy obraz Polaków na tle innych nacji jest tak fatalny jak zarysowany powyżej, czy nie, pożytek dla naszej dyskusji jest taki, że sympatie społeczne ulegają zmianie. Z różnych powodów. I niekoniecznie ze zwycięstwa "Solidarności" w wyborach roku 1989 da się wysnuć wniosek, że "za Gomułki" Polacy w swej masie traktowali realny socjalizm jako jedynie narzucone i dojmujące straszliwie zło, porównywalne do obozu koncentracyjnego. Nie wszyscy. Będą tacy, którzy będą wspominać, będą tacy, którzy będą dzielić Twój apokaliptyczny obraz i zapewne nienawidzić PRL. I wreszcie duża część będzie miała złożony pogląd na tamte państwo polskie.
  18. Dezubekizacja

    Problem polega na tym, że alternatywą w państwie prawa na nieskuteczność organów ścigania i sądów nie może być odpowiedzialność zbiorowa. Pisałem już o tym na poprzedniej stronie. Przypuszczenie i gdybanie, że są w danej grupie nieosądzeni zbrodniarze, może skutkować ewentualnie bojkotem towarzyskim, ale nie sankcjami prawnymi wobec całej grupy. I to według bezsensownych kryteriów, które dziś wychodzą na wierzch. Przy zachowaniu wszelkich proporcji porównania - wiadomo, że są wśród studentów, czy uczniów tacy, którzy ściągają lub oszukują w inny sposób. Wyjściem jednak nie jest wywalenie całej młodzi ze szkół i uczelni i zostawienie pustych ścian. Ustawa dezubekizacyjna w obecnym kształcie jest dla mnie dowodem na lenistwo ("po co zajmować się takimi drobiazgami, jak procesy, dochodzenia itp."), tani populizm ("odbieranie innym, nielubianym zawsze się podoba"), tanią odwagę ("łatwo walczyć z ubekami 20. lat po upadku systemu") i tanią pryncypialność ("o jacy jesteśmy twardzi i bezkompromisowi"). Sprawa mogła być rozwiązana w cywilizowany sposób, zgodnie ze standardami państwa prawa, nawet - jak przypuszczam - przy pomocy już istniejących przepisów prawnych. Rozwiązanie to nie podoba mi się z czterech względów: 1. Pachnie neoficką gorliwością. Daleko idący serwilizm władz czechosłowackich wobec radzieckich, ich twardogłowość i represyjność, nikłość tamtejszej opozycji, dosyć powszechne "współżycie" społeczeństwa z systemem (wyjąwszy może kilka miesięcy 1968 r.), czyli generalnie sytuacja dosyć odmienna od polskiej, sprzyjało próbie "zwalenia odpowiedzialności" tylko na grupę tych niedobrych aparatczyków. "My dobrzy, to tylko kilka osób robiło". I tak postrzegam te regulacje. Jako szukanie swoistego alibi. 2. Pozbawia społeczeństwa możliwości samodzielnego wyboru. Jeżeli chce wybrać np. Kwaśniewskiego, czy Millera, to dlaczego mu odgórnie zabraniać? Zresztą, jak pokazuje nasze doświadczenie wybór ów niczym strasznym się nie zakończył. 3. Rozwiązanie takie powoduje skutki dokładnie odwrotne, od tych, którymi kierowali się twórcy. W Polsce nie ma dziś silnej partii komunistycznej. SLD nawet chyba zajadłym krytykom nie kojarzy się już z komunizmem. Komunistyczna Partia Czech i Moraw ma ze 100.000 członków, w wyborach zajmuje często 2, 3 miejsce i ma od kilkunastu do ponad dwudziestu procent głosów. 4. Mierzą mnie generalnie pomysły związane z odpowiedzialnością zbiorową. Mam nadzieję, choć owe zwlekanie jest dosyć charakterystyczne. Coś się dzieje, musi być duża różnica zdań.
  19. Prawo Karne BSRR i USRR 1939-1941

    Do operacji z czerwca 1940 r., a dokładnie do nieco wcześniejszych przypadków "zaginięć żołnierzy z baz", które stały się pretekstem do inwazji, radzieccy sprawiali wrażenie szanowania suwerenności Litwy (mimo samej instalacji baz, w których jednak przebywali we względnej izolacji). NKWD nie mieszało się szczególnie w sprawy litewskie, funkcjonowały dawne władze, prawo i policja, w tym polityczna - Sauguma. Odstępstwa od zasady "nieinterwencji" zdarzały się incydentalnie. P. Łossowski, Litwa a sprawy polskie 1939-1940, Warszawa 1985, s. 125, podaje np. paradoksalny zapewne dla wielu z nas przykład, że krzywdzeni przez władze litewskie robotnicy polscy, pracujący na potrzeby baz radzieckich, zwracali się o interwencję Rosjan, którzy jej nie odmawiali. (Do prac "przy bazach", radzieccy przyjmowali także robotników bez paszportów litewskich, w czasie gdy Litwini szykanowali tych, którzy nie przeszli sita weryfikacji podczas nadawania obywatelstwa litewskiego).
  20. No to malutkie OT - ja patrzę na to nieco inaczej, kontrkandydat w postaci Kwaśniewskiego był dla Wałęsy darem niebios. Pozwolił mu odwołać się do "antykomunistycznych" emocji, spolaryzować społeczeństwo i dał mu jakąś szansę na reelekcję, jako rycerzowi "solidarnościowej sprawy". Gdyby nie to, gdyby głównym kontrkandydatem był np. jakiś "udoskonalony Tymiński z zewnątrz", Wałęsa zapewne nie nawiązałby żadnej równorzędnej walki, bo ok. 1995 olbrzymia część nawet tzw. solidarnościowego elektoratu miała go zwyczajnie dosyć. A wybór Kwaśniewskiego jest dla mnie doskonałym dowodem na to, że Polacy nie są w swej masie zaprogramowani antykomunistycznie, antypeerelowsko, czy w jakikolwiek sposób anty-, kierują się pragmatyzmem, emocjami, plotkami, żołądkiem itp. Sympatie społeczne i zachowania ulegają zmianie. Zatem jest to dobrym potwierdzeniem tezy, że odrzucenie PRL-u jako wrażej narośli na zdrowym ciele narodu wcale nie musiało być tak jednoznacznym zjawiskiem np. w latach 60. czy 70. To samo społeczeństwo, które wybrało w 1989 "S", wybrało w 1993 i 1995 nieco inaczej, zatem społeczeństwo w roku 1960 niekoniecznie musiało mieć poglądy takie, jak w 1946, czy w 1989.
  21. Dezubekizacja

    Bardzo interesujące jest odkładanie przez Trybunał Konstytucyjny ogłoszenia orzeczenia w prawie ustawy "dezubekizacyjnej". Świadczy to niewątpliwie o dużej różnicy poglądów wśród sędziów, co moim zdaniem nie rokuje najlepiej perspektywom stricte jurydycznej, beznamiętnej, tudzież obiektywnej ocenie ustawy. [Choć skądinąd nadal uważam TK za jedną z najbardziej obiektywnych instytucji w naszym państwie]. Jeżeli dojdzie już do ogłoszenia wyroku, zapewne sporo będzie głosów odrębnych, niezależnie od tego, jaka ostatecznie zapadnie decyzja.
  22. Kryzys sueski

    Mogło być i tak. Finansowo niewątpliwie Albion nie skorzystał na tej wyprawie. "Wojna spowodowała gwałtowną sprzedaż brytyjskiej waluty i zasoby złota zmalały w tydzień o 100 mln funtów. Londyn zwrócił się (...) o natychmiastową pożyczkę w wysokości miliarda dolarów z Międzynarodowego Funduszu Walutowego (...)". K. Gebert, Miejsce pod słońcem. Wojny Izraela, Warszawa 2008, s. 233. Tamże, s. 235-236: "Izrael był jedynym z muszkieterów (trzech, rzecz jasna - przyp. Bruno W.), który odniósł pewne korzyści z kryzysu sueskiego: stabilizację sytuacji na granicy z Egiptem i swobodę żeglugi w Cieśninie Tirańskiej (do czasu - przyp. Bruno W.). Okupił je jednak międzynarodowym potępieniem. (...) Wielka Brytania i Francja musiały wyrzec się na zawsze kolonialnych wpływów (...) Największy, choć krótkoterminowy sukces odniosła jednak w 1956 r. Moskwa. Kryzys sueski oszczędził jej międzynarodowego potępienia i - po raz drugi i ostatni w zimnej wojnie (...) postawił ją po tej samej stronie co Stany Zjednoczone".
  23. Grecka wojna domowa 1944-49

    Dimitris, jakie znaczenie miał etniczny aspekt wojny domowej w Grecji? Czy strona królewska wykorzystywała propagandowo udział w DAG licznych słowiańskich Macedończyków?
  24. W ostatniej książce-wywiadzie z Rakowskim wątek "Polityki" jest bardzo ważny (s. 141-201). W sumie wielkich rewelacji nie ma (dla mnie chyba jedyną nowością było to, że Aleksander Paszyński i Dariusz Fikus pisali przemówienia Jaroszewiczowi, s. 160), ale rzecz ciekawa.
  25. Kryzys sueski

    Dodajmy jeszcze jeden skutek - Zachód na własne życzenie utracił część z zysków propagandowych, które dawała mu radziecka inwazja Węgier.
×

Powiadomienie o plikach cookie

Przed wyrażeniem zgody na Warunki użytkowania forum koniecznie zapoznaj się z naszą Polityka prywatności. Jej akceptacja jest dobrowolna, ale niezbędna do dalszego korzystania z forum.