Skocz do zawartości

Bruno Wątpliwy

Moderator
  • Zawartość

    5,677
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

Zawartość dodana przez Bruno Wątpliwy

  1. Pakt Ribbentrop-Eden.

    To jest - stworzona przez Janceta - domniemana wypowiedź brytyjskiego ministra spraw zagranicznych ("Edena"). Ten jednak mógł "pozwalać" lub "nie pozwalać" na to, co zdaniem Hitlera było konieczne i niezbędne. Choć oczywiście "Eden" musiał też wiedzieć, czym realnie dysponuje UK, aby w ten sposób grać z Niemcami. Było tego wówczas niewiele: flota i ewentualne podtrzymywanie Francji na duchu, aby nie wymigała się z sojuszu z Polską. Brytyjskie "nie pozwolenie" w realu polegało zatem na próbie powstrzymania konfliktu gwarancjami brytyjskimi dla Polski. Zagrywka - trzeba przyznać - poczciwa i dosyć va banque. Jak się okazało - nieudana. Wywołana przeze mnie dyskusja dotyczy między innymi problemu, czy wówczas możliwe było brytyjskie "pozwolenie". Moralnie wątpliwe, ale dające także Brytyjczykom pewne korzyści,
  2. Pakt Ribbentrop-Eden.

    W sumie - to mogli po prostu zawrzeć pokój. Mogę sobie wyobrazić, że nawet Hitler byłby w stanie promować (w różny sposób) otoczkę propagandową takiego pokoju, jako układu "równy z równym, dzielny z dzielnym", czyli łatwiejszego dla strawienia przez Brytyjczyków. A nawet pójść na jakieś - przynajmniej symboliczne - ustępstwa. Na przykład - na jakieś formy przynajmniej teoretycznego (no bo raczej nie zagrażającego dominacji niemieckiej) kondominium anglo-niemieckiego w Skandynawii, Beneluksie itp. Na złożenie w ofierze Brytyjczykom jakieś części kolonii francuskich, czy ich floty etc. Dlatego już a priori wskazałem dwa czynniki, które można wykorzystać, krytykując niemiecko-brytyjską wersję historii alternatywnej: 1) tradycyjną, brytyjską politykę promowania (per fas et nefas) równowagi europejskiej, 2) rozczarowanie Hitlerem po złamaniu przez niego ustaleń monachijskich. Natomiast, będę się upierał, że polityka brytyjskiej ugody z Hitlerem też mogła posiadać solidne przesłanki, przemawiające do brytyjskich elit: 1) nadzieję na likwidację ZSRR rękami Hitlera, 2) brak istotnych problemów spornych z Niemcami, 3) tak, czy inaczej proniemiecka wolta dawała nadzieję na odsunięcie konfliktu (przynajmniej czasowe) od słabej w tym momencie dziejowym militarnie i wykrwawionej w pierwszej wojnie Brytanii, wykrwawiać się teraz będą inni (nie tak, jak w pierwszej wojnie, gdy UK pochopnie - dla niektórych - od razu włączyło się do wojny), a lew brytyjski będzie się rozglądał, oceniał, zbroił i rósł w siłę, 4) nadzieja na zachowanie w sojuszu z Niemcami statusu światowego mocarstwa (Europa, szczególnie Wschodnia ich, ale morza nadal nasze), nawet w kontrze do rosnącej potęgi USA. Oczywiście, jak to w historii alternatywnej, niczego nie można być pewnym, szczególnie, że wiele dalszych czynników układanki jest też nieznanych (vide: ZSRR padłby, czy nie?; co zrobiłyby Stany Zjednoczone?; co np. jeszcze nie pokonana Francja?), ale muszę przyznać, że mi osobiście takie posuniecie polityki brytyjskiej nie wydaje mi się jakoś straszliwie nieprawdopodobne.
  3. Nobel z literatury dla Polaka

    Dla mnie jakoś szczególnie sympatyczne jest to, że Autorka jest powiązana z Ziemiami Odzyskanymi. Zawsze z sympatią patrzę na pisanie od nowa polskiej historii tych ziem i wpisywanie się ich w polski krwioobieg. Po Noblu "kresowym" (Miłosz) i "krakowskim" (Szymborska), mamy Nobla "zachodniego". Fajnie.
  4. Byłem w Rio, byłem w Bajo

    Kościerzyna?
  5. A co szczególnie merytorycznie istotne, formą Windischgrätz posługiwał się Szwejk (a przynajmniej Haszek, a przynajmniej w tłumaczeniu P. Hulki-Laskowskiego). Forma ta była obecna zarówno podczas badania lekarskiego, kończącego idyllę Szwejka w domu wariatów, jak i gdy podejmował ważką decyzję o wyjeździe wózkiem inwalidzkim na wojnę. A ja właśnie odśpiewuję sobie na dowolnie wybraną melodię (bo fenomenu prawdziwej niestety nie znam): "Jenerał Windischgrätz i wojenne pany Od samego wschodu słońca wojowały. Hop, hop, hop! Wojnę rozpoczęli i tak zawołali: >>Pomóż nam Chrystus Pan z Przenajświętszą Panną<<. Hop, hop, hop!"
  6. Oliver Cromwell - ocena

    Muszę przyznać, że już czuję duży szacunek oraz zrozumienie dla tego, nieznanego mi osobiście profesora.
  7. Znalazłem w necie coś takiego (aczkolwiek nie czytałem): O. Odložilík, Národní gardy v Čechách v letech 1848-1851 a jejich registratury, Wyd. Min. Vnitra Rep. Československé 1929. Wygląda na kompleksowe opracowanie problemu i być może przyda się, jeżeli ktoś będzie próbował uzyskać odpowiedź na pytanie istotne w naszym przypadku: czy były wówczas w Czechach jakieś ochotnicze, lojalistyczne, niemieckojęzyczne formacje? Inna sprawa, że pewnie z punktu widzenia Navogiusa i tak niewiele to da, bo nawet jeśli istniały, to jest raczej nieprawdopodobne by pojawiły się na pruskim Śląsku.
  8. W R. Heck, M. Orzechowski, Historia Czechosłowacji, Wrocław-Warszawa-Kraków 1969, trochę więcej o kontrowersji czesko-niemieckiej w tym czasie (s. 217-218), aczkolwiek nie ma tam informacji, czy czescy Niemcy tworzyli jakieś swoje własne formacje ochotnicze. O czeskich strukturach "militarnych", ibidem: 1. Wzmianka o sekcji wojskowej studenckiej organizacji Slavia (s. 219). 2. O 400 barykadach w Pradze, trudnościach powstańców z bronią, wyszkolonymi ludźmi, brakiem dowódców i "rozpaczliwym i bohaterskim oporze" (s. 220). 3. O czeskich gwardiach narodowych i oddziałach chłopskich z prowincji (s. 221). Niewiele, tylko tyle, że spieszące na pomoc Pradze oddziały z prowincji nie były w stanie przedrzeć się przez zaciskający się wokół Pragi pierścień wojsk Windisch-Grätza (Windisch-Graetza) [notabene: autorzy stosują popularną w Polsce pisownię Windischgrätz] oraz, że: "Pod koniec czerwca wojska zdławiły także ruch na prowincji. Rozbrojono gwardię narodową, śpiesznie przygotowywano materiały do procesów nad inicjatorami i przywódcami powstania".
  9. Lubisz Jancecie mieć ostatnie zdanie i nie lubisz, jak ktoś Ci zwraca uwagę, nawet delikatnie, nieprawdaż? Będę się upierał, że określenie "kraj spokojny, mało rewolucyjny" nie oddaje sytuacji w ówczesnych Czechach, aczkolwiek na pewno był to kraj mniej rewolucyjny niż przynajmniej niektóre inne części habsburskiego państwa. Ale rzeczywiście, trudno określić - od ilu zabitych zaczyna się "kraj niespokojny"? Jak dla mnie 57 w tym przypadku wystarczy, ale może powinno być ich przynajmniej 60. Jak już bazujemy na Wikipedii to niemiecka wspomina o jakieś gwardii narodowej (Svornost), nie precyzując skąd ona była. Pewnie tylko z Pragi. A może nie? Nie wiem. Wzmiankowana przez Ciebie czeska Wikipedia twierdzi: "Zprávy o povstání v Praze měly ohlas i na českém venkově. Začaly se zde formovat národní gardy, které se vydaly pražským povstalcům na pomoc (Litomyšl, Vysoké Mýto, Kutná Hora, Kolín, Chrudim). Průběh bojů už nemohly ovlivnit. 17. června povstalci kapitulowali". Nie znam oczywiście języka czeskiego tak dobrze jak Ty i tekst ten rozumiem nie tak, że "nie zdążyły", tylko "ruszyły na pomoc, ale bieg wydarzeń (przebieg walk) nie mógł być zmieniony". Z tego akurat fragmentu moim zdaniem fakt "nie zdążenia" nie wynika. Chyba, że jest jakiś inny fragment lub źle tłumaczę - proszę o weryfikację. A podsumowując. To, że bazujemy na Wikipedii świadczy o tym, jak mało wiemy o czeskich gwardiach narodowych (czy innych ochotniczych formacjach) w tym okresie. Wiemy, że były. Część z nich na pewno była prorewolucyjna. Czy wszystkie? Nie wiadomo. Czy jakieś były lojalistyczne? Nie wiadomo. Czy jakieś znaczenie miały w ich przypadku podziały narodowościowe w ówczesnych Czechach? Nie wiadomo. Reasumując - na razie niewiele, albo wręcz nic nie możemy pomóc Navogiusovi w prawidłowym, historycznym "ulokowaniu" jego książki.
  10. Byłem w Rio, byłem w Bajo

    Sterowiec?
  11. Aż tak spokojnie tam nie było, na co dowodem jest niewątpliwie powstanie "zielonoświątkowe" w Pradze. A odnośnie do formacji ochotniczych w Czechach w czasie Wiosny Ludów. Moja wiedza na ten temat jest szczątkowa, natomiast jestem dosyć pewny, że takie formacje tam powstawały. Także na prowincji. Gwardie narodowe, mające utrzymywać porządek, ale generalnie później przechodzące na stronę praskich powstańców. I jak należy przypuszczać, kapitulujące wraz z nimi przed pacyfikującym Pragę Windisch-Grätzem. Czyli formacje w bardzo, ale to bardzo ogólnym zarysie podobne do Gwardii Narodowej w Królestwie Galicji i Lodomerii. Reszta problemu (rozpatrywana pod kątem potencjalnej książki Navogiusa) jest dla mnie zagadką. Na przykład - wywołana wyżej - Česká Lípa to wówczas miasto ze zdecydowaną większością niemieckojęzyczną. Jaki był jej stosunek do powstania praskiego? Czy objęła ją ogólno-austriacka fala rewolucyjna? Czy lokalni mieszkańcy próbowali tworzyć jakąś gwardię narodową, czy inną straż obywatelską? I jeżeli tak, to jak się ona nazywała i zachowała? Poparła praskich powstańców, czy może pacyfikacyjne siły Windisch-Grätza, czy tylko po prostu spokojnie sobie pilnowała porządku w Českiej Lípie? Sadzę, że aby uzyskać odpowiedź na te pytania, trzeba by bardzo mocno poszperać w czeskim i niemieckim internecie, a nawet odwiedzić lokalne archiwa w Českiej Lípie.
  12. Wracając do meritum. Przynajmniej ja osobiście - nigdy o takiej sytuacji nie słyszałem. Ani podczas powstania tkaczy śląskich, ani w czasie Wiosny Ludów.
  13. Okręt, statek wojskowy, okręt wojenny - o problemach terminologicznych

    OK, toteż taką "wpadkę" zaliczyłem do nieco innej kategorii niż mylenie statku z okrętem. Ale wyobraź sobie teoretycznie takiego newsa z 2019 roku: "Ingalls Shipbuilding zbuduje kolejny kontrtorpedowiec typu >>Arleigh Burke<<". Zęby też trochę bolą.
  14. Okręt, statek wojskowy, okręt wojenny - o problemach terminologicznych

    Generalnie rozróżnienie między "statkiem" i "okrętem" jest dosyć oczywiste. I - jak de facto i "Na Boga!" podkreślił Gregski - jego znajomość może być traktowana jako sposób rozróżniania tych, którzy "coś tam, coś tam" o morzu wiedzą - od reszty społeczeństwa. Podobnie - nagminne w środkach masowego przekazu - posługiwanie się określeniem "łódź podwodna" na "okręt podwodny" jest dowodem braku przyswojenia odpowiedniej terminologii przez piszących dziennikarzy i wywołuje zgrzytanie zębami wszystkich, którzy chociażby przeczytali "Wielkie dni małej floty". Jest oczywiście tego więcej, choć może już nie o tak "Na Boga!" charakterze. Chociażby niewłaściwe posługiwanie się terminologią, która była ongiś właściwa, a dziś zdecydowanie razi (oczywiście w odniesieniu do współczesnych okrętów, a nie w kontekście historycznym). Chociażby "kontrtorpedowiec" zamiast dziś przyjętego "niszczyciela", "trawler" ("trauler"), czy "minowiec" zamiast współczesnego "trałowca", czy "niszczyciela min", "torpedowiec" zamiast "kutra torpedowego" (tu dochodzi dodatkowo fakt, że to różne klasy okrętów). Ale oczywiście, nic na tym świecie nie jest jednoznaczne. Na przykład na uczelniach technicznych są (a przynajmniej - niedawno były) wydziały nazywające się bodajże "okrętownictwa", na uczelniach morskich jest pojęcie (i podręczniki) "wiedzy okrętowej". A bynajmniej nie chodzi w tych przypadkach o budowę tylko okrętów, czy wiedzę tylko okrętową. Natomiast w przypadku "okrętu podwodnego" problem dominacji słowa "okręt" wynika pewnie - nomen omen - z ewidentnej dominacji militarnego przeznaczenia tych obiektów pływających. Ilość tych o przeznaczeniu cywilnym jest może spora, ale raczej niewielka wielkością i bardziej kwalifikuje się do kategorii "pojazd podwodny". A nawet jak to są jakieś większe turystyczne "statki podwodne", to raczej będą funkcjonować jako "okręty", czy "łodzie". Dopiero, jak się pojawią na wielką skalę podwodne tankowce, kontenerowce i masowce- to pewnie terminologia "statek podwodny" się siłą rzeczy umocni.
  15. Nie. Bo pominąłeś brak określenia w rocie przysięgi: "jakiego imperializmu konkretnie". Ja bym problem widział bardziej w "nieugiętym staniu na straży władzy ludowej" i "bronieniu niezłomnie praw ludu pracującego, zawarowanych w Konstytucji". Ale z tym też coś się da zrobić: 1. Władzę ludową można uznać za synonim demokracji. I można spokojnie i nieugięcie stać nadal. 2. Nie zdefiniowano też jakich konkretnie praw ludu pracującego i w jakiej dokładnie konstytucji. Da się to przerobić na stanie na straży art. 65 i 66 obecnej konstytucji.
  16. Byłem w Rio, byłem w Bajo

    Ustrojstwo do tankowania w powietrzu. Zob. https://www.altair.com.pl/news/view?news_id=18942
  17. Ad vocem - wyjaśnienia dla Euklidesa, czyli raczej z małą perspektywą, że ich adresat weźmie je poważnie pod uwagę... Aczkolwiek pewnie po swojemu, oryginalnie skomentuje. W dzisiejszej Polsce Zgromadzenie Narodowe, to Sejm i Senat obradujące wspólnie w przypadkach określonych w konstytucji (art. 114 ust. 1 Konstytucji RP). Tych przypadków jest niewiele i obejmują one głównie sprawy związane z Prezydentem (złożenie przysięgi przez niego - art. 130, postawienie w stan oskarżenia przed TS - art. 145 ust. 2, stwierdzenie trwałej niezdolności do sprawowania urzędu w związku ze stanem zdrowia - art. 131 ust. 2 pkt 4, wysłuchanie prezydenckiego orędzia - art. 140). Do tego można dorzucić zwołanie ZN w celu uchwalenia własnego regulaminu - art. 114 ust. 2. ZN w dzisiejszej Polsce nie uchwala ustaw, gdyż jest to jak najbardziej kompetencja Sejmu i Senatu, ale nie działających w formie Zgromadzenia Narodowego.
  18. Winston Churchill

    Kilka ciekawostek, dotyczących "całowania rąk" znalazłem w: A. Marr, Prawdziwa królowa. Elżbieta II, jakiej nie znamy, Warszawa 2017. Wbrew "lekkiemu" tytułowi (szczególnie w polskiej wersji), książka nieźle udokumentowana, przytaczająca szereg relacji świadków (w tym przypadku, głównie "bardziej lewicowych" labourzystów, marudzących na temat starego zwyczaju): 1. Relacja z lat 60. (A.W. Benn, labourzysta, który chciał usunąć głowę królowej ze znaczków pocztowych): "Kiedy po zwycięstwie Partii pracy Benn przed wejściem do Tajnej Rady Królewskiej przybył złożyć przysięgę, uznał ją za >>straszliwie poniżającą<< i demonstracyjnie rozmawiał podczas próby ceremonii. >>Potem kolejno podchodziliśmy do królowej, przyklękaliśmy, braliśmy jej rękę i składaliśmy na niej pocałunek, po czym kłanialiśmy się. Wykonałem najsztywniejszy ukłon, jaki widziałem kiedykolwiek... (…)<<". Za: ibidem, s. 223. 2. "Ze wszystkich ministrów, którzy osobiście czuli się dotknięci wymaganiami Pałacu, nikt nie był bardziej szczery w swoich codziennych zapiskach, opublikowanych dziesięć lat po śmierci autora, co spotkało się z dużą dezaprobatą, niż Richard Crossman, niepokorny intelektualista. (…) Przeszedł drogę niemal od ataku apopleksji z powodu bzdurności dworskiego rytuału (ze zdecydowanie bardziej sztywną etykietą w latach sześćdziesiątych niż dzisiaj) do rosnącego podziwu dla królowej (…) W październiku 1964 roku wyrażał oburzenie z powodu ceremonii całowania rąk poprzedzającej członkostwo w Tajnej Radzie: >>Nie wydaje mi się, żeby kiedykolwiek wymyślono coś nudniejszego, bardziej pretensjonalnego i po prostu głupiego. Było nas tam szesnastu dorosłych mężczyzn. Przez ponad godzinę uczono nas, jak wstać, jak przyklęknąć na poduszce na jedno kolano, jak podnieść prawą rękę z Biblią, jak zrobić trzy kroki w stronę królowej, jak ująć jej dłoń i pocałować.<<" Za: ibidem, s. 228. 3. "Sir Godfrey Agnew, długoletni urzędnik Tajnej Rady, opowiedział mu [Crossmanowi - uwaga Bruno W.] o jednym z wcześniejszych spotkań, które bardzo się nie udało, ponieważ czterej ministrowie, poinstruowani przez ówczesnego sekretarza gabinetu sir Edwarda Bridgesa, przyklękli w złym miejscu pomieszczenia, a kiedy czołgali się na miejsce właściwe, strącili ze stołu książkę (…)." Za: ibidem, s. 229-230.
  19. Wojna hiszpańska 1936-1939

    A ja stanowczo protestuję. Domagam się, aby Gregski nie zamieszczał już żadnych zdjęć. A już w szczególności zdjęć z Belchite. A już zdecydowane nie mówię tym "szczególnym" zdjęciom z Belchite. Zamieszczanie ich wykracza już poza wszelkie sensowne zasady i kryteria. I generalnie stanowczo też żądam - żeby Gregski już nic, nigdy i nigdzie nie zamieszczał. Ależ, oczywiście, że zamieszczaj. Tylko przestań się krygować - po raz kolejny zresztą.
  20. Wojna Krążownicza na oceanach

    Zasadniczo tak uważam. STUFT zostały zarekwirowane, zmilitaryzowane, działały jak typowe (pomocnicze) okręty wojenne, w ramach niewątpliwie wojskowej grupy operacyjnej. Status ich był wówczas pewnie podobny (a może i analogiczny) do Royal Fleet Auxiliary w czasie wojny. Ale: 1. Pytanie, czym jest chociażby dzisiejsza Royal Fleet Auxiliary? Część Royal Navy, ale z własnym prefiksem (nie HMS, a RFA). Odrębna bandera - nie White Ensign, ale zmodyfikowany Blue Ensign. Ale okręty raczej w kamuflażu militarnym. Noszą numery taktyczne. Cywilne załogi zatrudnione przez Ministerstwo Obrony - ale na specyficznych warunkach. Stopnie podobne do wojskowych, mundury też. W czasie działań wojennych - dyscyplina wojskowa. Na burtach tych okrętów jest też trochę "normalnych" wojskowych. Diabeł się z tym nie pozbiera, jak zresztą z wieloma brytyjskimi instytucjami. Ich strona domowa tak to "jednoznacznie definiuje": "The Royal Fleet Auxiliary (RFA) is the uniformed civilian branch of the Naval Service, which is staffed by UK merchant sailors". Za: https://www.royalnavy.mod.uk/our-organisation/the-fighting-arms/royal-fleet-auxiliary 2. Pytanie - jak to było na Falklandach? Osobiście z jednostek STUFT interesowałem się bardziej tylko zdjęciami "Canberry" (z racji urody tego statku) i "St Helen" (podoba mi się - niestety definitywnie wymierająca - instytucja statków pocztowych). I szczerze mówiąc - nie widziałem, aby nosiły wówczas jakąkolwiek banderę. Nawet przy uroczystym powrocie. Pozostawiono im nawet na rufie port macierzysty, wg. cywilnych zasad. Mogłem oczywiście coś przeoczyć. A "Canberra" nadal świeciła białą farbą. Dowodzili dotychczasowi dowódcy - wywodzący się z marynarki handlowej. Oczywiście - "zmilitaryzowani" i wykonujący wojskowe rozkazy. Działania były typowo militarne, właściwe dla okrętów pomocniczych. Ale w oficjalnych dokumentach był podział na personel MN (merchant navy) i RN (Royal Navy). I nie zawsze udolne próby rozdzielenia kompetencji. Reasumując: okręty, ale trochę z tym bałaganu i niejasności.
  21. Wojna Krążownicza na oceanach

    W tym akurat przypadku sprawa była prawnie bardzo złożona. Prawo międzynarodowe pewnie ostatecznie uznałoby jednostki pozyskane w ramach programu STUFT (Ships Taken Up From Trade) za okręty wojenne. Ale sami Brytyjczycy jednak się nieźle zagmatwali, dążąc do pośpiechu (i - typowo angielskiej - oszczędności). Obawiali się chociażby niektóre z tych jednostek uzbrajać, były także problemy z rozdziałem kompetencji między załogami cywilnymi a zaokrętowanym na nie personelem Royal Navy (i powstawały z tego kuriozalne ciekawostki prawne w rodzaju - podaję z pamięci: "personel z marynarki handlowej powinien słuchać rozkazów personelu z marynarki wojennej, jednak rozkaz wydany przez oficera marynarki handlowej osobie z marynarki wojennej jest wiążącym rozkazem w rozumieniu The Queen's Regulations for the Royal Navy"). Aby jeszcze było ciekawiej - "Canberra" była nadal pomalowana na biało (i Argentyńczycy podobnież brali ją za jednostkę szpitalną). Polecam: I.H. Milburn, Falklands War. Get STUFT, GB 2012. Rzecz jest o przejętym w ramach STUFT Royal Mail Ship "St Helena". Autor bardzo krytycznie podchodzi do całej idei STUFT, ale pisze, że statki te zostały "turn into Warships".
  22. Wojna Krążownicza na oceanach

    I to jest bardzo dobra ta koncepcja. Jakoś dziwnie wygląda mi statek, czy okręt w rodzaju żeńskim. [Chyba, że ma ewidentnie żeńską nazwę, jak ww. "Iskra", czy dawny dziesięciotysięcznik "Hanka Sawicka" (tą można z mocą wsteczną zdekomunizować ).] A idąc za anglosaskim ciosem, tak kobieco chyba powinniśmy je wszystkie traktować. Nie mieszajmy myślowo dwóch różnych systemów językowych.
  23. AK kontra GL

    To już przeszliśmy do historii alternatywnej? Nie wiem co by zrobił, wiem natomiast, że polityka ma niewiele wspólnego z moralnością i sprawiedliwością. Nie bez przyczyny podałem przykład Mannerheima. Z moralnego punktu widzenia mógł odczuwać oczywisty dyskomfort. Jego spokojny kraj został najechany przez agresywnego sąsiada, pozbawiony niezwykle istotnych obszarów, a później na darmo przelewano krew, aby je odzyskać. Ale polityka w 1944 r. nie dała mu zbyt wielkiego sensownego wyboru. Wiemy, co zrobiła większość "Polskiego Londynu". Moralnie pewnie mieli świętą rację, ale skończyli jako grupa starszych panów, o których świat zapomniał, kłócących się zażarcie ze sobą, rozdających ordery i awanse w nieistniejącej armii. Czy była realna alternatywa - pisałem wyżej, że tego z jakąkolwiek pewnością stwierdzić nie można. Wiemy, jak było w realu - wyższość moralna doprowadziła do tego, czego doprowadziła.
  24. AK kontra GL

    A czemu Wilhelmina, a nie np. Mannerheim?
  25. Wojna Krążownicza na oceanach

    Zadziwiania Euklidesa nigdy dosyć: http://zbiam.pl/artykuły/m-1-motorowka-dowodcy-marynarki-wojennej/ https://www.defence24.pl/nowe-motorowki-na-swieto-3-flotylli-okretow
×

Powiadomienie o plikach cookie

Przed wyrażeniem zgody na Warunki użytkowania forum koniecznie zapoznaj się z naszą Polityka prywatności. Jej akceptacja jest dobrowolna, ale niezbędna do dalszego korzystania z forum.