Skocz do zawartości

Bruno Wątpliwy

Moderator
  • Zawartość

    5,681
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

Zawartość dodana przez Bruno Wątpliwy

  1. Edward Śmigły-Rydz i ocena jego poczynań w II RP

    Ciekawy, jeżeli myślimy o dekrecie Prezydenta Rzeczypospolitej z dnia 2 września 1939 r. o amnestii (Dz.U. z 1939 r. nr 87, poz. 553), to dotyczył on czynów popełnionych przed 31 sierpnia 1939 r., do czynów popełnionych we wrześniu nie miał zastosowania. Te wręcz traktowane były bardziej restrykcyjnie, bo obejmowało je (przynajmniej w części) rozporządzenie Rady Ministrów z dnia 1 września 1939 r. o wprowadzeniu postępowania doraźnego przed sądami powszechnymi w sprawach o niektóre przestępstwa (Dz.U. z 1939 r. nr 87, poz. 554) - wydane na podstawie ustawy z dnia 23 czerwca 1939 r. o stanie wojennym (Dz.U. z 1939 r. nr 57, poz. 366). Natomiast wzmiankowana przez Ciebie poz. 552 to dekret Prezydenta Rzeczypospolitej z dnia 2 września 1939 r. w sprawie zawieszenia na czas trwania stanu wojennego mocy obowiązującej niektórych przepisów rozporządzenia Prezydenta Rzeczypospolitej z dnia 12 czerwca 1934 r. o wierzytelnościach w walutach zagranicznych, który z omawianym tu zagadnieniem nie ma większego związku. Dopisek: A co do samego Rydza. Unikałem wypowiedzi, bo w sumie raczej uważam go za postać tragiczną, niż negatywną. Dowodził bardzo tak sobie, ale w końcu nie on jeden w pierwszym okresie wojny. Armię próbował wyprowadzić na prostą ze stanu, w którym zostawił ją Pierwszy Marszałek. Co, biorąc pod uwagę dysproporcje rozwoju i potencjału gospodarczego pomiędzy Polską a sąsiadami było zadaniem tak czy siak syzyfowym. A, że można było zrobić coś lepiej? Nie on jeden mógł coś zrobić lepiej lub przewidzieć. Łatwo być sędzią po latach, ze współczesną wiedzą. Natomiast wyjazd do Rumunii. Z jednej strony mamy niewątpliwie racjonalne powody takiej decyzji, z drugiej można mieć zastrzeżenia: 1) Co do formy. Ktoś napisał, że W. Sławek, gdyby żył i był prezydentem przeprawiałby się do Rumunii brodem, ostrzeliwując się z pistoletu. Tym bardziej pewnego gestu symbolicznego można by oczekiwać od Naczelnego Wodza. Nie jestem bynajmniej przywiązany do symboli, ale jeżeli pozostawia się w kraju walczących i zaleca się im dalszą walkę, to tu pewna symbolika by się przydała. Do Warszawy przedostać się nie mógł, nie miało to zresztą wielkiego sensu. Stawić symboliczny opór przez 5 minut czołówkom radzieckim mógł. Te pięć minut w fundamentalny sposób zmieniłoby jego postrzeganie przez mu współczesnych i potomnych. 2) Co do wcześniejszego kreowania mitu bohaterszczyzny w najczystszej postaci, fetowania wyprawy na Zaolzie, tak, jakby była to zwycięska wojna itp. Tego wszystkiego, co się tromtadracją zwie. W tym kontekście wielu Rodaków mogło (i odebrało) decyzję Rydza jako złośliwy (i na swój sposób sprawiedliwy) rechot historii. Inna sprawa, że często to nie sam Rydz kreował mit, raczej go kreowano.
  2. Socrealizm

    Na marginesie - to chyba nieodżałowany Z. Kałużyński złośliwie zauważył podobieństwo niektórych typowych amerykańskich produkcji filmowych do dzieł socrealistycznych. Miał sporo racji. Exemplum - mój "ulubiony" film z Clintem Eastwoodem "Heartbreak Ridge". Zob. dyskusję o inwazji na Grenadę - https://forum.historia.org.pl/index.php?sho...98&hl=ridge
  3. Zwróciłem uwagę na polską regulację prawną dot. tzw. klauzuli zaporowej (progu wyborczego), ponieważ wcześniej w dyskusji pojawiła się nie do końca prawdziwa informacja z nią związana. Natomiast bynajmniej nie twierdziłem, że regulacja ta wpływa w zdecydowany sposób na układ sił w polskim parlamencie. Jest to zresztą naturalną konsekwencją sytuacji narodowościowej w naszym kraju. Ponieważ obecna Polska jest krajem ze zdecydowaną większością ludności etnicznie polskiej, to skutkiem tego jest, że reprezentacje organizacji mniejszości narodowych nie będą raczej w naszym parlamencie większością, czy bardzo liczącą się mniejszością. Wypada natomiast obiektywnie zauważyć, że państwo polskie gwarantuje w ordynacji wyborczej mniejszościom narodowym pewne przywileje, które wcale nie są powszechną regułą nawet w demokratycznej Europie (vide - casus Litwy, gdzie mniejszości obowiązuje próg wyborczy). W Polsce, mniejszość niemiecka uzyskując w opolskim (wybory 2007 r.) bodajże 8,81% głosów, a 0,20% w skali kraju, otrzymała mandat w sejmie. Gdyby partia "polska" uzyskała w opolskim 8,81 % głosów i 0,20% w skali kraju do parlamentu by nikogo nie wprowadziła. Uprzywilejowanie przez prawo wyborcze mniejszości narodowych jest zatem faktem obiektywnym i bezdyskusyjnym. A, że nie prowadzi do uformowania znaczącej reprezentacji mniejszości w sejmie? To po prostu efekt obiektywnych uwarunkowań, tj. składu etnicznego Rzeczypospolitej. Gdyby np. Niemców w Polsce było kilka milionów, a nie około 150.000, to i wyniki byłyby inne.
  4. Dwie drobne uwagi: Pojęcia państwa unitarnego i jednolitego są w polskim prawie konstytucyjnym tożsame. Zob. np.: P. Winczorek, Komentarz do Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej z dnia 2 kwietnia 1997 roku, Warszawa 2008, s.21-22; D. Górecki, Polskie prawo konstytucyjne, Wolters Kluwer 2007, s. 58; J. Boć (red.), Konstytucje Rzeczypospolitej oraz komentarz do konstytucji RP z 1997 roku, Wrocław 1998, s. 20-21; S. Sagan, Prawo konstytucyjne Rzeczypospolitej Polskiej, Warszawa 2001, s. 32. Gwarantowanej "z góry" puli (np. jednego, czy dwóch mandatów dla mniejszości niemieckiej) rzeczywiście nie ma, natomiast np. komitety wyborcze utworzone przez wyborców zrzeszonych w zarejestrowanych organizacjach mniejszości narodowych mogą korzystać ze zwolnienia list tych komitetów z warunku przekroczenia 5-cio procentowego progu wyborczego w skali kraju, pozwalającego wziąć udział w podziale mandatów w okręgach wyborczych (art. 133 i 134 ordynacji wyborczej do Sejmu i Senatu). Jest to oczywiste uprzywilejowanie mniejszości narodowych, które np. pozwala mniejszości niemieckiej wprowadzać regularnie niewielką grupę posłów do Sejmu. Gdyby stosować wobec niej ogólnopolski próg, swojej reprezentacji w parlamencie by nie posiadała, uzyskuje bowiem w ostatnich latach gdzieś ok. 0,2-0,4 % głosów.
  5. O desancie, którego nie było

    Biorąc pod uwagę chociażby skutki audycji radiowej CBS z 1938 r. (słuchowisko na podstawie "Wojny światów" Wellesa), powojenną psychozę strachu przed zagrożeniem komunistycznym, jestem solennie przekonany, że w okolicach 1952 r. niejedna szacowna instytucja amerykańska - w odpowiednio spreparowanej "atmosferze" - w lądowanie "czerwonych" w najbliższej okolicy by uwierzyła. A z ciekawostek - wspomnienia E. Stefaniaka, "Byłem oficerem politycznym Ludowego Wojska Polskiego", Toruń 2007. Służył swego czasu w batalionie ochrony Naczelnego Dowództwa WP. W grudniu 1945 r.: "Nagle po posiłku żołnierzy będących w wartowni i na posterunkach złapały bardzo ostre bóle żołądka. Spodziewano się jakieś dywersyjnej akcji na siedzibę władz naczelnych, czego początkiem było unieszkodliwienie nas jako ochrony. Na wartowni znaleźli się bardzo szybko Bolesław Bierut, Michał Żymierski i Marian Spychalski. Natomiast generał Władysław Korczyc organizował z resztek adiutantów, pisarzy i kierowców dodatkowe wzmocnienie. Bierut i Żymierski starali się opanować całe zamieszanie (...) Spodziewany atak grupy dywersyjnej nie nastąpił. Wnet przybyły posiłki wojskowe na zmianę warty. Blisko pięćdziesięciu żołnierzy odwieziono do szpitala i do izby chorych". Tamże, s. 98. Jak widać, przypadkowe (?) zatrucie pokarmowe ochrony wywołało uczucie poważnego zagrożenia nawet u szczytów hierarchii państwowo-wojskowej. I artykuł z "Polityki" (Marcin Zaremba, "Atakują Rosjanie i Marsjanie") o niektórych znanych psychozach społecznych: http://archiwum.polityka.pl/art/atakujaros...nie,427489.html
  6. Największy zbrodniarz: Adolf Hitler czy Józef Stalin

    O ile ostatnio coś się nie zmieniło, to nadal żyje. W Wisconsin, USA.
  7. Prawo w III RP

    Ktoś, nie pamiętam już gdzie, nazwał stan rzeczy w Polsce "rozwolnieniem prawodawczym". Należy przyjąć, że trwa ono już od dłuższego czasu, bo obejmuje schyłkowy PRL końca lat 80. i całą III RP. Dobre określenie. Olbrzymia ilość przepisów prawnych, coraz niższej jakości, uchwalanych na chybcika.
  8. "Krótki kurs WKPb"

    W ramach nieco innego wątku. Przypomniało mi się, że kiedyś przeglądałem dosyć solidnie w księgarni książkę Marcina Kuli "Religiopodobny komunizm". Z jakiś powodów nie kupiłem jej, ale pamiętam, że na pierwszy rzut oka wyglądała ciekawie. Akcentowała podobieństwa między komunizmem, a wierzeniami religijnymi. Czyli mniej więcej to samo, co zrobił tu na forum niegodny Bruno W. w stosunku do "Krótkiego kursu..." . Jeśli ktoś z Was tą książkę przeczytał, ciekawie byłoby co nieco się o niej dowiedzieć.
  9. Sprawców oczywiście nie, tego sugerować bynajmniej nie zamierzałem. Teoria taka byłaby nader karkołomna i bez żadnych znanych mi dowodów. Nie to było moją intencją, pewna niezręczność powyższego sformułowania mogła wynikać z tego, że skupiałem się na analizie podejrzeń w stosunku do władzy. Ta nie miała żadnych powodów, aby udowadniać swoją zbrodniczość, działając tym samym ad usum opozycji. Beneficjentów? W sensie ogólnym, jako odnoszących korzyść, zyskujących argumenty, jako pewna grupa polityczna, i owszem. Natomiast odczucia pojedynczych opozycjonistów mogły być bardzo różne i tu bym w żadnym przypadku nie ryzykował twierdzenia, że czuli się w swej masie beneficjentami czyjejkolwiek śmierci. Choć przypuszczam, że przy całym bólu - wywołanym chociażby śmiercią ks. Popiełuszki - wielu z nich, przynajmniej "w tyle głowy", miało świadomość, że ta śmierć daje określoną korzyść polityczną.
  10. Katyń w PRL

    Szymon Kobyliński... Sprawą odbioru prac komisji w Polsce się nie interesowałem i szczerze mówiąc nie przypuszczałem, że komisja Kongresu została w jakiejkolwiek formie zauważona przez polskie środki masowego przekazu w latach stalinowskich. I jeszcze o rozmowie Jaruzelski-Gorbaczow w kwietniu 1985 r. W. Jaruzelski pytany w Radiu Zet przez M. Olejnik o sprawę Katynia: Źródło - http://wyborcza.pl/1,76842,7537649,Jaruzel..._zyje.html?as=6
  11. No to teraz ja pozwolę sobie zabrać głos w tej trudnej i delikatnej materii, zatem kilka uwag: 1. Dyskusja ta jest dla mnie z kategorii trudnych, bo piszemy o śmierci, nie tak w końcu odległej, której konieczny jest szacunek, niezależnie od tego, kto ją spowodował. Dlatego tak zależy mi, aby dyskusja była wolna od ironicznych komentarzy. 2. Generalnie do wersji, że szereg śmierci, które nastąpiły po 1956 można kojarzyć ze świadomą działalnością władz podchodzę z wielkim sceptycyzmem. Oczywiście nikt z nas, piszących na forum, nie jest w stanie ustalić prawdy materialnej, nie mniej postaram się pokrótce przedstawić argumenty, które ów sceptycyzm - moim zdaniem - uzasadniają: a) Charakter państwa. Rok 1956 to zmiana całej formy państwa, PRL staje się krajem autorytarnym, totalitaryzm (czy jego budowa raczej) odchodzi w przeszłość. Oczywiście jest to inny autorytaryzm niż w II RP po 1926 r., ale o czym warto pamiętać, co już wspomniano w innej dyskusji, porównanie liczby więźniów politycznych w "sanacyjnej" Polsce i PRL bynajmniej nie zawsze wychodzi na korzyść II RP, a raczej odwrotnie. Władza popaździernikowej PRL stawała się co raz bardziej odideologizowana, skłonna do tolerowania szeregu odstępstw w od "systemowej normy". Mówiąc najprostszym językiem - państwo "znormalniało", a jego kierownictwo zainteresowane było zachowaniem spokoju społecznego, bez stosowania skrajnych środków. Zadawaniem śmierci z powodów politycznych już się brzydzono, stąd po roku 1956 nie wykonywano już chociażby wyroków śmierci wobec "politycznych". A i po broń sięgano w sytuacjach z punktu widzenia władzy ostatecznych, albo na skutek chaosu decyzyjnego - np. w grudniu 1970. b) Mity społeczne. Na przykład w latach 80. każda plotka anty-systemowa, nawet najbardziej absurdalna, znajdowała olbrzymie rzesze słuchaczy, a także wyznawców. Przypomnę Wam, że stan wojenny zaczął się od plotki o śmierci Tadeusza Mazowieckiego, którą podchwyciły (czy nawet stworzyły) bardzo poważne media zachodnie. Gdyby Mazowiecki (niech żyje nam sto lat!) zmarł w ośrodku internowania np. po poślizgnięciu się i uderzeniu głową o łóżko, po takiej plotce nikt - do dziś - w to by nie wierzył. c) Zapotrzebowanie na męczenników. Istotna część dzisiejszej klasy politycznej żyje, czy tylko korzysta, z obcinania kuponów od działalności opozycyjnej w latach 80. (rzadziej - 70.). [Notabene - młodsi politycy także często mocno pracują na rzecz podtrzymania legendy]. Nie jest w ich interesie obiektywne przedstawianie zagrożenia, na prostej zasadzie - im bardziej groziła nam śmierć, tym większymi bohaterami (my, czy nasi starsi koledzy) jesteśmy. Także wcześniej, np. w latach 80. domniemana śmierć z ręki SB nie była propagandowo na rękę państwu, a raczej odwrotnie. d) Kontrola nad służbami i także swoista transparentność ich działań. Nie chodzi mi tu o kontrolę strukturalną, wiadomo wszakże, że PRL była państwem autorytarnym, zatem służby nie podlegały kontroli demokratycznej (zresztą i w państwach demokratycznych z tą kontrolą bywa często różnie, służby mają bowiem naturalną skłonność do życia "własnym życiem"). Natomiast po 1956 r., a już na pewno po 1970, każde kontrowersyjne działania służb, podlegały ocenie i komentarzowi silnego Kościoła i zachodnich środków masowego przekazu. Była to siła, z którą zarówno ekipa Gierka, jak i Jaruzelskiego musiały się bardzo liczyć. e) Cui bono? Pierwszym etapem wnioskowania przy takich okazjach jest odpowiedź na pytanie - kto odniósł korzyść? Władze zalecając zabójstwo ks. Popiełuszki w 1984 r., a już szczególnie domniemane zabójstwa 30 stycznia 1989 r. (S. Suchowolec), czy 11 lipca 1989 r. (S. Zych) nie odnosiły z tych śmierci żadnej wymiernej korzyści. I podobnie można powiedzieć o wszystkich podobnych sytuacjach. Fizyczne wyeliminowanie opozycjonisty nie likwidowało problemu opozycji w Polsce, na odwrót "dolewało oliwy do ognia". Korzyść żadna, zagrożenie duże. Zatem na pytanie - cui bono? - odpowiedź jest jasna. Na "podejrzanych zgonach" korzystała opozycja, gdyż otrzymywała oręż propagandowy, ewentualnie mogli je rozgrywać przeciwnicy aktualnej ekipy w ramach samej władzy. Władza natomiast musiałaby się składać z idiotów lub samobójców, aby taką metodę zastosować. f) Dowody. Mimo usilnych starań od 20. lat, ostatnio dokonywanych przez instytucję tak zdeterminowaną jak IPN, nie udaje się zasadniczo odnaleźć dowodów, które pozwalałyby na jednoznaczne stwierdzenie - kto winien? - w postępowaniu sądowym. Gdyby realna była wersja o zaangażowaniu władzy, to przy mnożeniu (już od dawnych czasów komisji Rokity) podejrzeń, zwielokrotnianiu liczby zgonów mogących mieć związek z działaniami władzy, czy służb tej władzy, coś powinno się znaleźć. Działa wręcz mechanizm odwrotny - w odbiorze społecznym narzuca się pewną wersję wydarzeń, bez należytego udokumentowania dowodowego. Tak, jak w przypadku śmierci S. Pyjasa, gdzie już nawet na tablicy pamiątkowej mamy jednoznaczny zapis o śmierci z rąk "komunistów". Zob. http://pl.wikipedia.org/w/index.php?title=...=20080901004035 Natomiast każdy, kto ma elementarną wiedzę historyczną, czy prawną, nie jest zmotywowany politycznie, po odpowiedniej lekturze, musi przyznać, że np. film "Trzech kumpli" to nie przedstawienie prawdy w pełni obiektywnej. Reasumując, uważam, iż do takiej wersji, że oto po 1956 r. dochodziło do wielu zabójstw politycznych na zlecenie władz, wykonywanych przez funkcjonariuszy policji politycznej, należy podchodzić bardzo ostrożnie. Jest dla mnie jasne, że walcząc z opozycją stosowano różne środki, w tym nader kontrowersyjne, jak szantaż, czy np. podrzucanie pornografii itp. (na marginesie - jak przypuszczam często służby w krajach demokratycznych także od działań kontrowersyjnych nie stronią), natomiast zabójstwa po prostu nie były w interesie władz. A nawet, jeżeli ktoś, kiedykolwiek udowodni, że za niektóre ze śmierci są odpowiedzialni SB-cy, to jestem stuprocentowo przekonany, że mogło mieć to zasadniczo charakter intryg ortodoksów, skierowanej przeciwko aktualnym władzom państwowym. Tak oceniam chociażby śmierć ks. Popiełuszki, która władzom była potrzebna, jak... I kilka uwag polemicznych w stosunku do wypowiedzi Ciekawego: Zasadą w cywilizowanym państwie jest, iż ciężar dowodu (onus probandi) spoczywa na osobie, która uważa, że z faktu wynikają określone skutki prawne. Do tego w prawie karnym mamy zasadę domniemania niewinności. Zatem to nie przełożeni SB-ków mają udowadniać swoją niewinność, tylko ci którzy ich oskarżają muszą udowodnić ich winę. Mianowanie Kiszczaka, wywodzącego się z wojska, nie z milicji, czy SB, oraz długotrwałego, lojalnego przyjaciela, Ministrem Spraw Wewnętrznych było bardzo mądrym posunięciem Jaruzelskiego. Kiszczak trzymał służby twardą ręką, dowodem tego jest to, że ilość nadużyć w stosunku do wielkiej operacji wojskowo- policyjnej, jaką był stan wojenny, a także do napięcia politycznego, siły opozycji w latach 80., chęci swoistego rewanżu wobec "Solidarności" ze strony części aparatu itp. była stosunkowo niewielka, tak, że niekiedy dziś trzeba szukać tych nadużyć nieco na siłę. W każdym państwie w takiej sytuacji służby "spuszczone ze smyczy" mają tendencje do nadmiernej aktywności, tu widać, że starano się nad tym panować. Oczywiście nikt nie był (i nie jest) w stanie kontrolować na bieżąco działania każdego policjanta, nie można wykluczyć także działań koterii niechętnych relatywnie liberalnym Jaruzelskiemu i Kiszczakowi, wreszcie pamiętać należy, że władze w takiej sytuacji musiały być swoistym zakładnikiem służb. To znaczy, ograniczone były możliwości stosowania represji w przypadkach nadużyć przez nie popełnionych, bo mogło mieć to wpływ na ich lojalność. Tym bardziej zwrócić wypada uwagę, że na śmierć Popiełuszki zareagowano w sposób dla władz dosyć ryzykowny. Per saldo, nie można jednak zarzucić Kiszczakowi, że za jego czasu w resorcie panowało bezhołowie. Grzegorz Przemyk zmarł na skutek kałowego zapalenia otrzewnej, które - jak udowodniono - było efektem pobicia przez milicjantów. Kwestię, czy później wszyscy lekarze badający Przemyka zachowali się zgodnie z regułami sztuki i czy była szansa jego uratowania - pozostawmy na boku. Postępowanie milicjantów było skrajnie naganne, ale - moim zdaniem - nie można tej śmierci uznać za efekt działania na zlecenie władz. Nie przypuszczam, aby milicjanci mieli blade pojęcie, że zatrzymują syna osoby związanej z opozycją (zresztą raczej nie z pierwszej ligi opozycji). Kilku chłopców wypiło butelkę wina i świętowało udany egzamin Przemyka. Zdaniem milicji zachowywali się zbyt głośno, Przemyk odmówił pokazania dokumentu, mówiąc potocznym językiem "stawiał się". Zatem milicjanci postanowili dać mu nauczkę. Nie mam słów do opisania mojego obrzydzenia takim zachowaniem funkcjonariuszy, jednak niewątpliwie nie ma tu mowy o umyślnym zabójstwie, a tym bardziej na zlecenie władz. Pamiętać także należy, że podobne przypadki nadużycia środków przymusu bezpośredniego przez policję, zdarzają się w krajach jak najbardziej demokratycznych. W 1991, czy 1992 r. można było zobaczyć wideo, jak grupa amerykańskich policjantów pałuje leżącego Rodney Kinga. Ich uniewinnienie wywołało falę zamieszek w Los Angeles. Śmierć Seana Bella z 2006 r. też budzi wątpliwości co do proporcji użytych środków do zagrożenia. A w demokratycznej Polsce? Już o tym pisałem przy innej okazji. 10 stycznia 1998 r. policjant uderzył idącego z grupą kibiców czternastoletniego P. Czaję kilkukrotnie pałką. W rezultacie tych obrażeń Czaja wkrótce zmarł, a zdaje się, że policjanci nawet nie wezwali karetki. Wywołało to znane zamieszki w Słupsku. Nikt o zdrowych zmysłach nie uzna tego za zabójstwo na zlecenie rządu J. Buzka, tylko za brutalność i nieodpowiedzialność konkretnego policjanta, nie działającego wszakże z umyślnym zamiarem zabicia chłopca. Natomiast można niewątpliwie oskarżać władze o to, że starano się przykryć sprawstwo milicjantów podczas pierwszego procesu dot. śmierci G. Przemyka. Wynikało to w oczywisty sposób z tego, że - jak pisałem powyżej - władzom zależało na lojalności służb. Popełniono tu błąd, bo zapewne prowokacja przeciwko władzy (którą było prawdopodobnie zabójstwo ks. Popiełuszki) byłaby być może niemożliwa, lub bardzo trudna do przeprowadzenia - po pokazowym procesie milicjantów, którzy bili Przemyka. Inna sprawa, że "krycie swoich" zdarza się służbom i władzom na całym świecie, także w krajach demokratycznych. Śmierć Stanisław Pyjasa od samego początku zakwalifikowana została przez jego kolegów jako zbrodnia SB-cka. Taka jest dziś "wersja kanoniczna" ugruntowana szeregiem wypowiedzi w środkach masowego przekazu oraz filmem i aby ją kwestionować publicznie trzeba wykazywać się dużą odwagą osobistą, choć nadal nie ma co do tego przekonujących dowodów (nie przyniesie ich zapewne także ekshumacja), a raczej - jeżeli ktoś na poważnie zainteresuje się sprawą - przeważają zasadnicze wątpliwości. Podnoszone m.in. przez J. Widackiego, który bodajże zauważył, iż chęć przekonania społeczeństwa do tego, że "to byli SB-cy" jest tak mocna, iż w filmie "Trzech kumpli" przedstawiono chyba trzy - wykluczające się wzajemnie - wersje śmierci Pyjasa za sprawą funkcjonariuszy i na każdą okoliczność znaleziono świadków. W przypadku śmieci Pyjasa w sumie jedynym oczywistym nadużyciem ówczesnych władz (a właściwie konkretnego prokuratora) było ułatwienie sobie sprawy poprzez wskazanie na przyczynę śmierci upadku z wysokości (ze schodów), mimo że biegli na to bynajmniej nie wskazywali.
  12. Niemcy czy Rosjanie?

    Oczywiście, że tak. Na obszarze nieszczęsnej XVII. republiki Polacy byliby narodem, "który nadał republice swoją nazwę, stanowiącym w niej mniej lub bardziej zwartą większość". [Takie było jedno z kryteriów wyodrębnienia republiki związkowej, przedstawione przez Stalina w referacie o projekcie konstytucji z 1936 r. - zob. np. T. Szymczak, Ustrój polityczny Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich (1936-1976), Ossolineum 1978, s. 56 - inna sprawa, że nie zawsze ortodoksyjnie przestrzegane - exemplum Karelo-Fińska, czy Kazachska SRR.] Taki naród miał formalną państwowość; chociażby faktyczną gwarancję, że nie podzieli losu Tatarów Krymskich, czy Niemców Nadwołżańskich; także odpowiedni udział w obsadzie kadr aparatu państwowego; tudzież lepsze warunki rozwoju własnej kultury itp. Moim zdaniem, nie jesteśmy w stanie odpowiedzialnie odpowiedzieć na pytanie, jakie byłyby losy Polaków na Kresach, gdyby historia potoczyła się inaczej. Polskość zapewne by przetrwała, bo przetrwała "w realu", ale w jakiej kondycji - to zagadka. Moim zdaniem, jednak argumentacja oparta na zasadzie analogii z okresem powojennym nie jest słuszna, a przynajmniej musi budzić duże wątpliwości. W 1939 r. Polacy stanowili do 40% ludności Kresów (najpewniej gdzieś ok. 37,5% - czyli mniej więcej 4,5 miliona ludzi). Z własną warstwą inteligencką, silniejszą niż np. w przypadku Białorusinów. Nawet po wywózkach, poborze do Armii Czerwonej jest to nadal olbrzymia masa ludności z własną inteligencją. Po powojennych repatriacjach Polaków zostało dużo mniej i właściwie pozbawieni zostali warstwy inteligenckiej, a w oczach radzieckich mogli być traktowani jako ci, którzy nie decydując się na "powrót" do Polski (pomijam kwestię stopnia dobrowolności i możliwości takiego "powrotu") nie wyrazili tym samym aspiracji narodowościowych, zatem nie przesadnie należy przejmować się ich szkolnictwem itp. (co nie wykluczało oczywiście użycia Polaków np. w rozgrywkach z Litwinami, o czym pisałeś). Bardzo dużo zależałoby od warunków zewnętrznych (w mniejszym stopniu wewnętrznych, jak rozgrywki pomiędzy narodami ZSRR), którymi kierowałyby się władze radzieckie. Ale zwracam uwagę, że nawet P. Wieczorkiewicz, który bardzo mocno oskarżał władze radzieckie o prowadzenie antypolskiej polityki pisał, że: "Trzecia wywózka, kończąca w zasadzie porządkowanie stosunków narodowościowych (podkr. Bruno. W.) na obszarach USRS i BSRS, przebiegała między czerwcem a lipcem 1940 r". I dodatkowo wspominał o tym, że Stalin prawdopodobnie "rozważał początkowo (...) utworzenie na zasadach etnograficznych Polskiej Socjalistycznej Republiki Sowieckiej, która miałaby obejmować terytoria z przeważającą ludnością polską, a więc i Białostocczyznę, a zapewne także Wileńszczyznę, Grodzieńszczyznę i być może zagłębie naftowe z Lwowem. Koncepcja ta mogła być użyteczna w razie szybkiego konfliktu z Niemcami, czego, jak się zdaje, początkowo nie wykluczano. Normalizacja, a potem zacieśnienie stosunków z III Rzeszą spowodowały jej poniechanie, niemniej latem 1940 roku, gdy sytuacja strategiczna po klęsce Francji uległa radykalnej zmianie, powrócono do niej w węższych już ramach, rozważając powołanie polskiego obwodu autonomicznego". P. Wieczorkiewicz, Historia polityczna Polski. 1935-1945, Warszawa 2005, s. 179 i 193. Gdyby nie doszło do powojennej repatriacji możliwych scenariuszy byłoby zatem bardzo wiele. Tak, jak pisałem, liczyłyby się uwarunkowania zewnętrzne, wewnętrzne, także to, czy np. powstałaby XVII. republika. Nie możemy wykluczyć zarówno swoistej, wymuszonej repatriacji Polaków z Kresów do XVII. republiki (niekoniecznie zorganizowanej przez wadze radzieckie, ale np. samoistnej, wywołanej napięciami pomiędzy Ukraińcami i Polakami, nawet w warunkach formalnego "braterstwa narodów ZSRR"), ale i powstania polskiego, autonomicznego "Górnego Karabachu" na Kresach, czy nawet przyłączenia części Kresów do XVII. republiki. Natomiast m.in. masa ludności polskiej, podobne przykłady w innych republikach radzieckich (np. zachowanie kultury i tożsamości Ormian w Gruzji, czy Azerbejdżanie) jednak powstrzymywała by mnie od prostej teorii, że "polskość na Kresach by wyginęła". Trochę mnie ta wypowiedź faktycznie zdziwiła, bo odniosłem ją do okresu 1939-1941, kiedy kampania antyreligijna zaczęła się (chociażby w formie restrykcyjnych podatków), ale jednak nie rozwinęła w skali porównywalnej do tej w "starym" ZSRR przed 1941 rokiem. Inna sprawa, że liczba rzymskich katolików po wojnie na licznych obszarach dawnych Kresów istotnie się zmniejszyła (we Lwowie dosyć drastycznie), stąd zamykanie kościołów było spowodowane zarówno kampanią antyreligijną (co ciekawe nasiloną za Chruszczowa), jak i oczywistym spadkiem liczby wiernych (w Wilnie np. była zarówno galeria obrazów, jak i muzeum ateizmu w świątyniach, ale jednak chętni wierni nie mieli problemu ze znalezieniem czynnego kościoła). Tak, czy inaczej wypada zauważyć, że w porównaniu do reszty ZSRR sytuacja katolików w "pierwszej zonie", opanowanej po 1939 r. była po wojnie lepsza.
  13. Katyń w PRL

    Lubisz mieć ostatnie słowo . Tak napisałem: Nie było mnie przy tym, ale w świetle wielu relacji i wypowiedzi na ten temat, długości rozmowy, a także dalszych poczynań obydwu panów uważam to za bardzo prawdopodobne, a nawet graniczące z pewnością. Dla oceny starań Jaruzelskiego o ujawnienie prawdy o Katyniu fakt ten ma znaczenie drugorzędne, aczkolwiek nie przeczę, że ambitny historyk może na temat spotkania z kwietnia 1985 r. i wątku Katynia w jego trakcie podniesionego napisać ciekawą rozprawkę. Choć jest książka Jaremy Maciszewskiego "Katyń. Wydrzeć prawdę", zawsze coś jeszcze o dochodzeniu do prawdy o Katyniu można napisać.
  14. Niemcy czy Rosjanie?

    Arnoldzie, myślę, że wszyscy tu zgromadzeni , będą zgodni co do jednego - towarzysze radzieccy na Kresach nie zamierzali umacniać polskości, ani katolicyzmu. Polacy z roli "narodu panującego" (skądinąd owo panowanie niektóre inne narody współzamieszkujące te ziemie odczuwały niezbyt komfortowo, w związku z tym powstał istotny rachunek krzywd), zostali sprowadzeni do roli mniejszości etnicznej w republikach białoruskiej, ukraińskiej, a potem litewskiej. Że mniejszość ta w niektórych regionach tych republik była większością, to już inna historia. W intencjach radzieckich nie była likwidacja polskości jako zjawiska, zniszczenie języka i kultury, nawet na Kresach w najgorszym okresie 1939-1941, ale swoista redukcja jej roli na tych obszarach - nazwijmy to takim nieszczęśliwym terminem. Tak, aby utrzymać radziecki stan posiadania i "wyczyścić przedpole" pod przyszły europejski konflikt. Także walka z katolicyzmem nie przybrała jeszcze form szczególnie drastycznych, choć w tym przypadku myślę, że Stalin (oczywiście do czasu agresji niemieckiej i wykorzystania religii do walk z nazizmem) zakładał jednak objęcie Kresów kampanią "bezbożnictwa". Przy takich dyskusjach zawsze można znaleźć argumenty przeciwne, z innych wspomnień, czy opracowań. Ot pierwsze z brzegu mojej biblioteczki: Irena Miklaszewicz, Polityka sowiecka wobec Kościoła Katolickiego na Litwie 1944-1965, Warszawa 2001, s. 25: "W archidiecezji wileńskiej w okresie okupacji radzieckiej zginęło 12 księży, a 20 wywieziono w głąb Rosji". Były to straty bardzo dotkliwe, ale nie można je nazwać "ostateczną rozprawą z kościołem katolickim". Największe uderzenie w polski kościół katolicki na Wileńszczyźnie nie nastąpiło podczas okupacji radzieckiej, lecz niemieckiej - począwszy od listopada 1941 r. (opisuje je S. Lewandowska, Życie codzienne Wilna w latach II wojny światowej, Warszawa 2001, s. 72-73). Bardzo charakterystyczny jest los ks. H. Hlebowicza, który w wileńskim kościele św. Jerzego 3 maja 1941 r. wygłosił płomienne kazanie patriotyczne i antyradzieckie. Choć sam nazwał je "testamentalnym", radzieccy go nie ruszyli. Zginął z ręki niemieckiej pół roku później. L. Tomaszewski, Kronika wileńska 1939-1941, s. 131-132. I skoro posłużyłeś się relacjami świadków - zatem na zasadzie przeciwstawienia - inne wspomnienia. Z. Boradyn, Okupacja sowiecka 1939-1941 oczami mieszkańców wsi Kul na Nowogródczyźnie (w:) M. Giżejewska, T. Strzembosz (red.), Społeczeństwo białoruskie, litewskie i polskie na ziemiach północno-wschodnich II Rzeczypospolitej (Białoruś Zachodnia i Litwa Wschodnia) w latach 1939-1941, Warszawa 1995, s. 257: "W latach 1939-1941 władze sowieckie nie ingerowały otwarcie w sprawy Kościoła. Ludzie, jak i przedtem, chodzili do kościoła, chrzcili dzieci, brali śluby, urządzali pogrzeby po katolicku". Mieszkańcy uważali jedynie, "że księdza zmuszano, aby w czasie kazań chwalił nowe porządki". (Aby obraz nie był zbyt optymistyczny - dalej w tym tekście jest jednak mowa o białorutenizacji szkoły). A w sprawach kultury. Cytowana już S. Lewandowska (s. 273 i 280) pisze np. o wystawianiu w Wilnie podczas okupacji radzieckiej (przy pełnej sali) "Krakowiaków i Górali", czy cytuje "Prawdę Wileńską" wzmiankującą o zamierzonym "w listopadzie (1940 r. - przyp Bruno W.) z okazji rocznicy Mickiewiczowskiej wystawieniu Dziadów". Chyba wystawiania w państwowym teatrze "Krakowiaków..", tudzież "Dziadów" w Generalnym Gubernatorstwie, czy ziemiach włączonych do Rzeszy wyobrazić sobie nie możemy... Zresztą w samym Wilnie po wkroczeniu Niemców teatry polskie przestały funkcjonować (tamże, s. 281). Ten zacytowany przez Ciebie tekst, jest może zbyt radykalny, albowiem nie sądzę, aby mowa polska zniknęła z ulic wileńskich, czy lwowskich, ale nawet jeżeli założymy, że nie była słyszalna tak powszechnie jak wcześniej, musimy pamiętać, że istotną rolę w tej materii musiały mieć antagonizmy ukraińsko i litewsko - polski. Jeszcze przed czerwcem 1940 r., w formalnie niepodległej Litwie, jak pisał bodajże P. Łossowski, można było dostać w zęby od szaulisa, czy policjanta za mówienie po polsku. Te antagonizmy nie zniknęły, próbowano je rozgrywać w zmienionych warunkach. Podsumowując, myślę, że ani obraz zbyt optymistyczny, ani prosta teza o zamiarach całkowitego zniszczenia polskości, nie są do końca uzasadnione. Odpowiednio dobierając cytaty, opracowania, czy wspomnienia, można wysnuć zarówno teorię o chęci wyniszczenia polskości ze szczętem, jak i o dużej tolerancyjności radzieckich wobec polskiej kultury, czy języka. A prawda gdzieś leży po środku. Moim zdaniem - jest zawarta w tym, co napisałem na początku tego postu.
  15. Katyń w PRL

    Ten wątek przejawia się wielu miejscach Secesjonisto, aż dziw, że o nim nie słyszałeś. Dokumentów ode mnie nie uzyskasz, bo po pierwsze nie przesadnie chce mi się ich szukać (vide - ostatnie zdania w niniejszym poście), po drugie wątpię, aby istniały, albowiem wielogodzinna rozmowa toczyła się w cztery oczy, bez tłumacza. Z tego co się orientuję, stenogram w takiej sytuacji jest wykluczony. Nie sądzę także, aby z bardzo poufnej, osobistej rozmowy sporządzano szczegółowe notatki. Mamy zatem dwóch uczestników dyskusji. Gorbaczow jakoś nie zaprzecza, zatem można chyba uznać, że panowie prowadząc bardzo długą rozmowę "zapoznawczą" dotknęli także szeregu spraw trudnych. Przynajmniej wstępnie. IPN jest w obecnym kształcie rzeczywiście instytucją przedstawiającą wiele do życzenia. Jeżeli znasz moje posty, to niekiedy przejawia się w nich wątek na potwierdzenie moich tez - "nawet IPN...". Zacytowałem europosła PiS, nie żeby był dla mnie jakimś specjalnym autorytetem, ale niewątpliwie wypowiedź osoby z opcji politycznej zdecydowanie wrogiej prezydentowi Jaruzelskiemu moją teorię w tym przypadku uwiarygadnia. Jeżeli natomiast nie odpowiada Ci tekst Pawła Kowala, to sugeruję sięgnąć do opracowania prof. historii M. Kosmana, który jest niewątpliwie życzliwy generałowi. W książce "Los Generała. Wokół medialnego wizerunku Wojciecha Jaruzelskiego", Toruń 2008, s. 159-167 opisuje "bój o Katyń" Jaruzelskiego. Tamże, na s. 160-161 o ww. rozmowie. A poza tym, czy Twoje ironiczne pytanie nie jest aby sztuką dla sztuki? Niezależnie od tego, czy Jaruzelski powiedział Gorbaczowowi o sprawie katyńskiej w kwietniu 1985 r., czy trochę później, ma gigantyczne zasługi dla ujawnienia prawdy o tej zbrodni. I o to tu chodzi.
  16. "Krótki kurs WKPb"

    Wątek "ubóstwienia" Lenina przez Stalina ciekawie rozwija E. Radziński, "Stalin", Warszawa 1996, np. s. 230 i n. A po latach tak pisał w gazecie "Ogoniok" Roj Miedwiediew (w odpowiedzi na pytanie "co robić z mauzoleum?"): - "To komunistyczny kościół. W kościołach przyjęło się chronić relikwie świętych. To element świeckiej religii, sprzecznej z zasadami socjalizmu naukowego. Ale w naszym kraju socjalizm nabrał cech religii. Dlatego zburzenie Mauzoleum stałoby się takim samym świętokradztwem, jak burzenie cerkwi. Trzeba szanować uczucia wierzących, mogą się panu nie podobać, ale są ich miliony. Uznajemy przecież teraz rozmaite wyznania, sekty...". Cytat za: M. Rakowski, "Gorbaczow. Pierwszy i ostatni", Warszawa 1992, s. 159. Tak sobie myślę, że Stalin doskonale wyczuł zapotrzebowanie duszy rosyjskiej na boga i cara i próbował je zrealizować. Bazując także na wiedzy z seminarium. I "Krótki kurs..." można także w tym kontekście odczytywać. Jako biblię "zastępczej religii".
  17. Secesjonisto, FSO napisał: Pomijając "komisję weryfikacyjną J.M. Rokity", wydaje mi się, że w wypowiedzi tej chodzi o przekonanie byłego funkcjonariusza, iż nie znaleziono nic, co by uzasadniało negatywną weryfikację, a nie, o to, że negatywnej weryfikacji nie dokonano.
  18. "Krótki kurs WKPb"

    Jak najbardziej. Zdaje się nawet oficjalnie go tak nazywano. Copyright już by Lenin, jeżeli dobrze pamiętam. Nie za bardzo. W tej mitologii złoty cielec to trockizm lub socjaldemokracja.
  19. Katyń w PRL

    Zapewne skojarzysz jednak, że w czasie obrad Politycznego Komitetu Doradczego Układu Warszawskiego w kwietniu 1985 r. Jaruzelski odbył czterogodzinną rozmowę z Gorbaczowem. A na to o czym m.in. mówili, wskazuje m.in. europoseł PiS Paweł Kowal, reprezentant opcji politycznej niezbyt życzliwej generałowi: Źródło - http://www.polityka.pl/historia/1504622,1,...-o-katyniu.read
  20. "Krótki kurs WKPb"

    Trochę o innej materii. Moim zdaniem, w "Krótkim kursie..." pobrzmiewają może paradoksalne dla wielu, acz ewidentne echa wykształcenia Stalina w seminarium duchownym. Nawet jeszcze przed sięgnięciem po religię, jako oręż w walce z Hitlerem, i zakończeniem pogromu cerkwi, sięgał - po odpowiednim przekształceniu - po znaną mu wcześniej siatkę pojęciową. Lenin - Bóg (nie umarły - bo zmumifikowany), Stalin - nieomylny Syn Boży, a "Krótki kurs..." - Biblia. Opis walki dobra ze złem. W roli Szatana m.in. "blok trockistowsko-zinowjewoski".
  21. Z autopsji mogę zapewnić, że język "po prostu" nie zaginął i jest używany do dziś. Często obok mniej lub bardziej literackiego polskiego. Słyszałem go np. w okolicy Ejszyszek.
  22. Katyń w PRL

    Tomaszu, o tym (encyklopedii) już była mowa wielokrotnie powyżej, wyważasz dawno otwarte drzwi. Hasło z wersją radziecką pojawiło się w końcu lat pięćdziesiątych, potem zniknęło na amen. Chyba jednak musimy się zgodzić Secesjonisto, co zresztą już chyba uczyniliśmy wcześniej, że zasadniczo ogólną linią partyjną było milczenie. W tych okolicznościach geopolitycznych było ono bardzo wymowne. A skoro mówimy o Katyniu w PRL, to może przypomnijmy, że duży nacisk na ujawnienie prawdy o Katyniu położyły władze PRL w końcowym okresie istnienia tej formy państwowości polskiej. Jaruzelski rozmawiał o Katyniu z Gorbaczowem bodajże już w kwietniu 1985 r. Dopisek: Sprawa z encyklopedią z końca lat 50. pojawiła się we wzmiance w "Abecadle Kisiela". Przy "haśle" o Bogdanie Suchodolskim: "(...) Natomiast ja miałem z nim śmieszne spotkanie w roku 1957 nad morzem. On był redaktorem encyklopedii. I tej encyklopedii było napisane: 'Ponomarienko, sekretarz PZPR' - zamiast KPZR. A pod hasłem 'Katyń' było napisane 'Zbrodnia niemiecka...' i tak dalej. Spotykam Suchodolskiego, i on mówi: 'Wie pan, ten błąd z tym Ponomarienko, ludzie mi wypominają ... no tak , przykrość, rzeczywiście...". Ja mówię: "Panie profesorze, to jest kara za Katyń'". Stefan Kisielewski, "Abecadło Kisiela", Warszawa 1990, s. 109. Widocznie później już nie chciano takich kar ponosić .
  23. Niemcy czy Rosjanie?

    Nie za bardzo rozumiem dlaczego tak ironicznie reagujesz Secesjonisto, na tą wypowiedź FSO, jest wszakże dosyć "oczywistą oczywistością", że polski chłop małorolny, "biedniak", robotnik niewykwalifikowany miał dużo mniejsze szanse znaleźć się w transporcie, niż np. inteligent, czy osoba jakoś związana z "poprzednim reżimem" (chodź i sama przynależność do inteligencji, i to tej "ważniejszej", automatycznie nie wiązała się ze śmiercią, czy wywózką - w końcu profesorów lwowskich w lipcu 1941 r. to raczej nie Stalin wymordował). W uproszczeniu można przyjąć, że w lutym 1940 r. deportacja objęła przede wszystkim polskich osadników wojskowych, innych "kolonistów", służbę leśną, część urzędników państwowych i samorządowych, pracowników PKP, urzędników i działaczy samorządowych, część "burżujów" (tj. kupców). W kwietniu 1940 wysiedlano rodziny: wojskowych, służby więziennej, policjantów, urzędników, aresztowanych itp. W czerwcu 1940 r. deportowano przede wszystkim wojennych uchodźców z zachodniej Polski (w większości Żydów). Maj i czerwiec 1941 r. - skład społeczny deportowanych jest najbardziej zróżnicowany, ale nadal biednych chłopów i robotników jest tam zapewne nader mało. Operacja miała na celu usunięcie "elementu" potencjalnie niebezpiecznego, utrudniającego zglajszachtowanie Kresów z resztą ZSRR i stanowiącego wg. radzieckich zagrożenie w razie przyszłego konfliktu. Element ten dobierano wg. różnych przesłanek, ale jednak przyjąć można, że niepiśmienni chłopi, czy zwykli robotnicy do niego - zasadniczo - nie należeli. Secesjonisto, etap korienizacji co prawda już dawno minął, ale nie możesz zaprzeczyć, że Stalin rozgrywał i wątek narodowościowy, obok głównego - klasowego. Głównymi gospodarzami Kresów - przynajmniej w teorii - mieli być Ukraińcy i Białorusini, narody "wiodące" w swoich republikach. Podobną politykę prowadzono na Litwie, gdzie często-gęsto "smetonowscy" urzędnicy przeobrażeni w ortodoksyjnych komunistów próbowali prowadzić politykę lituanizacji (w miarę możliwości - oczywiście). A na marginesie, moim zdaniem - paradoksalnie - nacisk rusyfikacyjny nasilił się w ZSRR po śmierci Stalina. Inna rzecz, że różnie to wyglądało w poszczególnych republikach (np. por. Litwę Sniečkusa i Białoruś Maszerau'a). Ale to już inna historia.
  24. Katyń w PRL

    Przypomniałem sobie o książce czytanej przed laty - "Najeźdźcy" Jana Dobraczyńskiego. Jak najbardziej pierwszy obieg, i chyba wiele wydań, bo napisana bodajże wkrótce po wojnie. Jest w niej wzmianka o Katyniu, jeżeli dobrze pamiętam dosyć jednoznacznie sugerująca sprawstwo radzieckie.
  25. Ponieważ FSO będzie na forum dopiero w poniedziałek, pozwalam sobie w formie zagajenia zacytować dwie wypowiedzi z innej dyskusji na forum. I oczywiście zapraszam już do poważnej dyskusji w tym miejscu. Bruno Wątpliwy: Ciekawy:
×

Powiadomienie o plikach cookie

Przed wyrażeniem zgody na Warunki użytkowania forum koniecznie zapoznaj się z naszą Polityka prywatności. Jej akceptacja jest dobrowolna, ale niezbędna do dalszego korzystania z forum.