-
Zawartość
5,693 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
Typ zawartości
Profile
Forum
Kalendarz
Zawartość dodana przez Bruno Wątpliwy
-
T. Paluszyński, "Walka o niepodległość Łotwy 1914-1921", Warszawa 1999, s. 68, postrzega chyba operację jako swoisty taktyczny sukces Rosjan (przy ogólnym niepowodzeniu): "Rozpaczliwa obrona Rosjan miała na celu danie czasu na ewakuację oskrzydlonych przez Niemców od północnego-wschodu przyczółka i Rygi. Cel ten udało się Rosjanom osiągnąć. Zamiast oskrzydlenia całej 12. Armii Niemcy wzięli do niewoli 'tylko' 9 tys. jeńców i 260 dział". I dalej na s. 70: "Mimo sukcesu, jakim było zajęcie Rygi przez wojska niemieckie, za dużą zasługę należy poczytać dowództwu 12. Armii rosyjskiej i rosyjskiego frontu północnego przeprowadzenie udanej ewakuacji oskrzydlanych, zdemoralizowanych propagandą bolszewicką wojsk z przyczółka ryskiego". Myślę, że ta ostatnia wypowiedź tłumaczy także przyczyny sukcesu Niemców. Już w lipcu 1917 sztab 12. armii musiał ściągać do Rygi oddziały kozackie przeciwko zrewoltowanym strzelcom łotewskim (tamże, s. 61). A i "rdzennie rosyjskie" oddziały nie wyglądały lepiej. Taką armią trudno odnieść wygrywać bitwy, zatem T. Paluszyński słusznie - moim zdaniem - uważa, że był to także relatywny sukces rosyjski.
-
Szkolnictwo podstawowe w GG
Bruno Wątpliwy odpowiedział secesjonista → temat → Społeczeństwo i gospodarka
Z ciekawostek - jeżeli dobrze pamiętam, to w raportach L. Fischera były zawsze wzmianki o stanie szkolnictwa w dystrykcie warszawskim. Niestety książkę z lat 80. gdzieś głęboko "zakopałem". Natomiast o szkolnictwie jawnym, czy raczej jego szczątkach w getcie warszawskim jest mowa w "Getcie warszawskim. Przewodniku po nieistniejącym mieście" (aut. B. Engelking i J. Leociak, Warszawa 2001), s. 345-356. -
Użyłem łagodnego sformułowania "otrzeć się o..." skłoniony do tego m.in. użytym przez Ciebie zwrotem: Nie mam w tej chwili czasowych możliwości przekopania się chociażby przez "Przerwaną dekadę", "Replikę", "Smak życia" i biografię pióra Rolickiego, aby przytoczyć opinie samego E. Gierka o wytaczanych przeciwko mu zarzutach i ustosunkować się do nich w kontekście przytoczonego przez Ciebie dokumentu (ewentualnie innych - podobnych), natomiast skoro nikt, ani przed, ani po 1989 r. w odpowiedni sposób nie udowodnił, czy to korupcji, czy to "zagarnięcia mienia społecznego", byłbym po prostu bardzo ostrożny z "wpychaniem cukierków do kieszeni". Chociażby dlatego, że żyją synowie Gierka, jego dalsza rodzina, osoby, którym zależy na ochronie dobrego imienia tej postaci historycznej. Aby formułować tak jednoznaczną ocenę, jak powyższa, trzeba mieć jednak coś więcej niż powyższe pismo z czasów, gdy Gierek siedział w "internacie". A jeżeli już - to osobiście używałbym bardziej oględnej formuły, w rodzaju "wysuwano swego czasu zarzuty" itp.A co głównego wątku dyskusji, związanego z postem FSO: To nie były stricte "piękne oczy". Obok przesłanek politycznych, związanych z chęcią ekonomicznego uzależnienia Wschodu, istniały jak najbardziej sensowne przesłanki ekonomiczne, szczególnie istotne w okresie, gdy Zachód dysponował wolnymi środkami finansowymi. Państwa bloku wschodniego uważane były za pewnych kredytobiorców, którzy "nie mogą zbankrutować", a nawet na Zachodzie przypuszczano (naiwnie, skądinąd), że swoistym gwarantem zobowiązań w skali całego bloku jest ZSRR i jego surowce. Mamy tu zarówno czynniki obiektywne (tj. stan gospodarki światowej po kryzysie naftowym), tudzież zwykłe kapitalistyczne prawa maksymalizacji zysku, ale i polityczne, czyli zimnowojenną rozgrywkę między Zachodem i Wschodem, która pociągała za sobą "lichwiarskie procenty". Odsyłam tu do wypowiedzi, z którą można się zgadzać lub nie, ale "coś jest na rzeczy": http://ciborowski.host247.pl/prl.htm#6 (fragment: "Dekada lat 70-tych" - "Początki kryzysu i jego przyczyny", akapit III).
-
Koreańska Republika Ludowo Demokratyczna (KRLD)
Bruno Wątpliwy odpowiedział Qrosava → temat → Ogólnie
Oj, tu bym polemizował. W tej polityce jest metoda, bo szantaż jest metodą. Jak najbardziej "obliczalną" z punktu widzenia szantażującego. Mogę się tylko zgodzić z W. Dziakiem, Kim Dzong Il, Warszawa 2004, z s. 233, że: "Wbrew pozorom na salonach polityki światowej porusza się (Kim Dzong Il, przyp. Bruno W.) swobodnie i z dużym znawstwem". Ale także, iż: "mają rację ci, którzy przestrzegają, ze w sytuacji bezpośredniego zagrożenia będzie skłonny do walki na śmierć i życie do końca, nie oglądając się na niewyobrażalne konsekwencje i skutki takiej postawy" (tamże). -
Secesjonisto, z zarzutami korupcyjnymi wobec Gierka byłbym bardzo ostrożny, bo można otrzeć się wręcz o pomówienie. Nie mam w tej chwili czasu tego wątku rozwijać, ale jest jasne, że szykowano z dużym zaangażowaniem wobec niego po roku 1980 zarzuty korupcyjne, a dodatkowo przecież m.in. dla jego ekipy powołano w 1982 r. Trybunał Stanu. W mniemaniu ówczesnej władzy wcale nie korzystniejsze było "umorzenie" sprawy, ale jej propagandowe nagłośnienie (przynajmniej do czasu). Co potwierdza zresztą internowanie Gierka i współpracowników w stanie wojennym. Skoro nic z tej operacji nie wyszło, oznacza, że zarzuty były nader wątłe. I rację miał bodajże T. Halik, który po obejrzeniu "luksusów, w których żył skorumpowany Gierek", stwierdził, że sam żyje w większym luksusie. Na marginesie, jestem skłonny do usprawiedliwiania i tłumaczenia wielu posunięć ekipy Kani i później Jaruzelskiego, natomiast to co robiono z Gierkiem po wrześniu 1980 r. uważam za obrzydliwe (i skądinąd propagandowo z punktu widzenia władzy chybione, ale to już inna historia).
-
Niemieckie mapy Polski
Bruno Wątpliwy odpowiedział Handsome Hank → temat → Nauki pomocnicze historii
Słabo widać, ale zaryzykowałbym twierdzenie, że jest to mapa z pierwszej połowy 1939 r.: Kłajpeda jest już w składzie Niemiec, natomiast oznaczone są przedwojenne granice Polski. Dopisek I: Powyższe spostrzeżenie psuje mi obserwacja, że Litwa ma chyba wschodnią granicę z października 1939 r. Zatem mogłaby to być jesień 1939, ale ciekawe dlaczego bez wyraźnego uwzględnienia aneksji niemieckich w Polsce? Chyba, że czegoś nie zauważyłem. Dopisek II: Chyba Gdańsk jest już w składzie Rzeszy i być może ktoś - odręcznie ? - domalował fragmenty linii z 28 września. -
Głosowanie w wyborach od 16 lat
Bruno Wątpliwy odpowiedział Jarpen Zigrin → temat → Polityka, ustrój i dyplomacja
Gregski, cenzus majątkowy już był dosyć popularny (dosyć dawno co prawda, bo w XIX w.), ale zawsze możemy posłużyć się jakimiś wnioskami z praktycznego zastosowania tej instytucji. We Francji w czasie restauracji Bourbonów czynne prawo wyborcze posiadały osoby, które ukończyły 30. lat i płaciły więcej niż 300 franków podatków bezpośrednich, bierne - 40. lat i 1.000 franków. Zatem, spośród ok. 30 milionów obywateli francuskich, 90 tysięcy miało czynne, 16 tysięcy bierne prawo wyborcze. Zob. np. J. Baszkiewicz, Historia Francji, Ossolineum 1974, s. 510. Czy świat i Francja wówczas wyglądała lepiej niż dziś? Przy wszelkich bolączkach czasów nam współczesnych - śmiem wątpić. -
Reformy prawa wyborczego
Bruno Wątpliwy odpowiedział Andrzej → temat → Polityka, ustrój i dyplomacja
Taki obowiązek pojawia się (wprowadzony na poziomie konstytucji lub ordynacji wyborczej) w niektórych państwach. Kojarzę Belgię, Turcję, Grecję, Australię. Kiedyś - chyba do 1970 r. - Holandię. U nas nowa regulacja wymagałaby zmiany konstytucji, która wyraźnie określa, że udział w wyborach jest prawem, a nie obowiązkiem (art. 62). Osobiście za bardziej rozsądne uważam jednak ujęcie zagadnienia w formie prawa. Także z niektórych powodów wskazanych przez przedmówców. A ponadto dla mnie wolność wyborów, to także wolność do nieuczestniczenia w nich, czy wręcz ich bojkotu (który skądinąd powinien być istotnym sygnałem dla klasy politycznej). -
Plebiscyt na Warmii i Mazurach
Bruno Wątpliwy odpowiedział Jarpen Zigrin → temat → Polityka, ustrój i dyplomacja
Nie popadajmy w przesadę. Według takiej interpretacji niewątpliwie Bawarczycy, Meklemburczycy, czy Saksończycy mówią językiem PODOBNYM (i to nie za bardzo ) do literackiego niemieckiego. Na dyskusyjność wyodrębniania mazurskiego od polskiego zwracali uwagę nawet niektórzy ówcześni uczeni niemieccy. Zob. cytowany już wyżej A. Kossert, Prusy Wschodnie. Historia i mit, Warszawa 2009, s. 165. Brak wykształconej polskiej świadomości narodowej u Mazurów pierwszej połowy wieku XX nie musi automatycznie skutkować wnioskiem o odrębności "języka mazurskiego" od polszczyzny. -
Widiowy ma świętą rację. To nie jest beletrystyka, z której da się napisać bryk. Ale naprawdę przeczytaj tą książkę. Nawet jeżeli historycy odnajdują w niej błędy, to kawał błyskotliwego komentarza do naszej historii.
-
A ja polecam oczywistą w powyższym kontekście instytucję - http://www.muzeumzamoyskich.pl/aktualnosci I małe wspomnienie z zamierzchłej przeszłości. W 1987 roku bardzo młody Bruno W. wraz z kolegami był na warszawskiej wystawie "Oblicza socrealizmu". Mieliśmy strasznie dużo radości (z czego tłumaczy nas młody wiek) . Ale inni zwiedzający reagowali podobnie .
-
Manipulacje w mediach
Bruno Wątpliwy odpowiedział lotherlohan → temat → Polityka, ustrój i dyplomacja
To się także nazywa lenistwem, niedbalstwem, brakiem wiedzy, tudzież szukaniem sensacji dla zwiększenia oglądalności. Niekiedy realizacją politycznych wizji redaktora. Przypadków, gdy pewne wydarzenie ilustrowane jest kadrami nieadekwatnymi, lub skompilowanymi "pod tezę" jest po prostu multum. W różnych telewizjach, nie tylko polskich. -
Edward Śmigły-Rydz i ocena jego poczynań w II RP
Bruno Wątpliwy odpowiedział Gnome → temat → Biografie
Ciekawy, jeżeli myślimy o dekrecie Prezydenta Rzeczypospolitej z dnia 2 września 1939 r. o amnestii (Dz.U. z 1939 r. nr 87, poz. 553), to dotyczył on czynów popełnionych przed 31 sierpnia 1939 r., do czynów popełnionych we wrześniu nie miał zastosowania. Te wręcz traktowane były bardziej restrykcyjnie, bo obejmowało je (przynajmniej w części) rozporządzenie Rady Ministrów z dnia 1 września 1939 r. o wprowadzeniu postępowania doraźnego przed sądami powszechnymi w sprawach o niektóre przestępstwa (Dz.U. z 1939 r. nr 87, poz. 554) - wydane na podstawie ustawy z dnia 23 czerwca 1939 r. o stanie wojennym (Dz.U. z 1939 r. nr 57, poz. 366). Natomiast wzmiankowana przez Ciebie poz. 552 to dekret Prezydenta Rzeczypospolitej z dnia 2 września 1939 r. w sprawie zawieszenia na czas trwania stanu wojennego mocy obowiązującej niektórych przepisów rozporządzenia Prezydenta Rzeczypospolitej z dnia 12 czerwca 1934 r. o wierzytelnościach w walutach zagranicznych, który z omawianym tu zagadnieniem nie ma większego związku. Dopisek: A co do samego Rydza. Unikałem wypowiedzi, bo w sumie raczej uważam go za postać tragiczną, niż negatywną. Dowodził bardzo tak sobie, ale w końcu nie on jeden w pierwszym okresie wojny. Armię próbował wyprowadzić na prostą ze stanu, w którym zostawił ją Pierwszy Marszałek. Co, biorąc pod uwagę dysproporcje rozwoju i potencjału gospodarczego pomiędzy Polską a sąsiadami było zadaniem tak czy siak syzyfowym. A, że można było zrobić coś lepiej? Nie on jeden mógł coś zrobić lepiej lub przewidzieć. Łatwo być sędzią po latach, ze współczesną wiedzą. Natomiast wyjazd do Rumunii. Z jednej strony mamy niewątpliwie racjonalne powody takiej decyzji, z drugiej można mieć zastrzeżenia: 1) Co do formy. Ktoś napisał, że W. Sławek, gdyby żył i był prezydentem przeprawiałby się do Rumunii brodem, ostrzeliwując się z pistoletu. Tym bardziej pewnego gestu symbolicznego można by oczekiwać od Naczelnego Wodza. Nie jestem bynajmniej przywiązany do symboli, ale jeżeli pozostawia się w kraju walczących i zaleca się im dalszą walkę, to tu pewna symbolika by się przydała. Do Warszawy przedostać się nie mógł, nie miało to zresztą wielkiego sensu. Stawić symboliczny opór przez 5 minut czołówkom radzieckim mógł. Te pięć minut w fundamentalny sposób zmieniłoby jego postrzeganie przez mu współczesnych i potomnych. 2) Co do wcześniejszego kreowania mitu bohaterszczyzny w najczystszej postaci, fetowania wyprawy na Zaolzie, tak, jakby była to zwycięska wojna itp. Tego wszystkiego, co się tromtadracją zwie. W tym kontekście wielu Rodaków mogło (i odebrało) decyzję Rydza jako złośliwy (i na swój sposób sprawiedliwy) rechot historii. Inna sprawa, że często to nie sam Rydz kreował mit, raczej go kreowano. -
Na marginesie - to chyba nieodżałowany Z. Kałużyński złośliwie zauważył podobieństwo niektórych typowych amerykańskich produkcji filmowych do dzieł socrealistycznych. Miał sporo racji. Exemplum - mój "ulubiony" film z Clintem Eastwoodem "Heartbreak Ridge". Zob. dyskusję o inwazji na Grenadę - https://forum.historia.org.pl/index.php?sho...98&hl=ridge
-
Naród Śląski, narodowość śląska, autonomia Śląska?
Bruno Wątpliwy odpowiedział Wolf → temat → Polityka, ustrój i dyplomacja
Zwróciłem uwagę na polską regulację prawną dot. tzw. klauzuli zaporowej (progu wyborczego), ponieważ wcześniej w dyskusji pojawiła się nie do końca prawdziwa informacja z nią związana. Natomiast bynajmniej nie twierdziłem, że regulacja ta wpływa w zdecydowany sposób na układ sił w polskim parlamencie. Jest to zresztą naturalną konsekwencją sytuacji narodowościowej w naszym kraju. Ponieważ obecna Polska jest krajem ze zdecydowaną większością ludności etnicznie polskiej, to skutkiem tego jest, że reprezentacje organizacji mniejszości narodowych nie będą raczej w naszym parlamencie większością, czy bardzo liczącą się mniejszością. Wypada natomiast obiektywnie zauważyć, że państwo polskie gwarantuje w ordynacji wyborczej mniejszościom narodowym pewne przywileje, które wcale nie są powszechną regułą nawet w demokratycznej Europie (vide - casus Litwy, gdzie mniejszości obowiązuje próg wyborczy). W Polsce, mniejszość niemiecka uzyskując w opolskim (wybory 2007 r.) bodajże 8,81% głosów, a 0,20% w skali kraju, otrzymała mandat w sejmie. Gdyby partia "polska" uzyskała w opolskim 8,81 % głosów i 0,20% w skali kraju do parlamentu by nikogo nie wprowadziła. Uprzywilejowanie przez prawo wyborcze mniejszości narodowych jest zatem faktem obiektywnym i bezdyskusyjnym. A, że nie prowadzi do uformowania znaczącej reprezentacji mniejszości w sejmie? To po prostu efekt obiektywnych uwarunkowań, tj. składu etnicznego Rzeczypospolitej. Gdyby np. Niemców w Polsce było kilka milionów, a nie około 150.000, to i wyniki byłyby inne. -
Naród Śląski, narodowość śląska, autonomia Śląska?
Bruno Wątpliwy odpowiedział Wolf → temat → Polityka, ustrój i dyplomacja
Dwie drobne uwagi: Pojęcia państwa unitarnego i jednolitego są w polskim prawie konstytucyjnym tożsame. Zob. np.: P. Winczorek, Komentarz do Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej z dnia 2 kwietnia 1997 roku, Warszawa 2008, s.21-22; D. Górecki, Polskie prawo konstytucyjne, Wolters Kluwer 2007, s. 58; J. Boć (red.), Konstytucje Rzeczypospolitej oraz komentarz do konstytucji RP z 1997 roku, Wrocław 1998, s. 20-21; S. Sagan, Prawo konstytucyjne Rzeczypospolitej Polskiej, Warszawa 2001, s. 32. Gwarantowanej "z góry" puli (np. jednego, czy dwóch mandatów dla mniejszości niemieckiej) rzeczywiście nie ma, natomiast np. komitety wyborcze utworzone przez wyborców zrzeszonych w zarejestrowanych organizacjach mniejszości narodowych mogą korzystać ze zwolnienia list tych komitetów z warunku przekroczenia 5-cio procentowego progu wyborczego w skali kraju, pozwalającego wziąć udział w podziale mandatów w okręgach wyborczych (art. 133 i 134 ordynacji wyborczej do Sejmu i Senatu). Jest to oczywiste uprzywilejowanie mniejszości narodowych, które np. pozwala mniejszości niemieckiej wprowadzać regularnie niewielką grupę posłów do Sejmu. Gdyby stosować wobec niej ogólnopolski próg, swojej reprezentacji w parlamencie by nie posiadała, uzyskuje bowiem w ostatnich latach gdzieś ok. 0,2-0,4 % głosów. -
O desancie, którego nie było
Bruno Wątpliwy odpowiedział secesjonista → temat → Polska Rzeczpospolita Ludowa (1945 r. - 1989 r.)
Biorąc pod uwagę chociażby skutki audycji radiowej CBS z 1938 r. (słuchowisko na podstawie "Wojny światów" Wellesa), powojenną psychozę strachu przed zagrożeniem komunistycznym, jestem solennie przekonany, że w okolicach 1952 r. niejedna szacowna instytucja amerykańska - w odpowiednio spreparowanej "atmosferze" - w lądowanie "czerwonych" w najbliższej okolicy by uwierzyła. A z ciekawostek - wspomnienia E. Stefaniaka, "Byłem oficerem politycznym Ludowego Wojska Polskiego", Toruń 2007. Służył swego czasu w batalionie ochrony Naczelnego Dowództwa WP. W grudniu 1945 r.: "Nagle po posiłku żołnierzy będących w wartowni i na posterunkach złapały bardzo ostre bóle żołądka. Spodziewano się jakieś dywersyjnej akcji na siedzibę władz naczelnych, czego początkiem było unieszkodliwienie nas jako ochrony. Na wartowni znaleźli się bardzo szybko Bolesław Bierut, Michał Żymierski i Marian Spychalski. Natomiast generał Władysław Korczyc organizował z resztek adiutantów, pisarzy i kierowców dodatkowe wzmocnienie. Bierut i Żymierski starali się opanować całe zamieszanie (...) Spodziewany atak grupy dywersyjnej nie nastąpił. Wnet przybyły posiłki wojskowe na zmianę warty. Blisko pięćdziesięciu żołnierzy odwieziono do szpitala i do izby chorych". Tamże, s. 98. Jak widać, przypadkowe (?) zatrucie pokarmowe ochrony wywołało uczucie poważnego zagrożenia nawet u szczytów hierarchii państwowo-wojskowej. I artykuł z "Polityki" (Marcin Zaremba, "Atakują Rosjanie i Marsjanie") o niektórych znanych psychozach społecznych: http://archiwum.polityka.pl/art/atakujaros...nie,427489.html -
Największy zbrodniarz: Adolf Hitler czy Józef Stalin
Bruno Wątpliwy odpowiedział Esplendido → temat → Biografie
O ile ostatnio coś się nie zmieniło, to nadal żyje. W Wisconsin, USA. -
Ktoś, nie pamiętam już gdzie, nazwał stan rzeczy w Polsce "rozwolnieniem prawodawczym". Należy przyjąć, że trwa ono już od dłuższego czasu, bo obejmuje schyłkowy PRL końca lat 80. i całą III RP. Dobre określenie. Olbrzymia ilość przepisów prawnych, coraz niższej jakości, uchwalanych na chybcika.
-
W ramach nieco innego wątku. Przypomniało mi się, że kiedyś przeglądałem dosyć solidnie w księgarni książkę Marcina Kuli "Religiopodobny komunizm". Z jakiś powodów nie kupiłem jej, ale pamiętam, że na pierwszy rzut oka wyglądała ciekawie. Akcentowała podobieństwa między komunizmem, a wierzeniami religijnymi. Czyli mniej więcej to samo, co zrobił tu na forum niegodny Bruno W. w stosunku do "Krótkiego kursu..." . Jeśli ktoś z Was tą książkę przeczytał, ciekawie byłoby co nieco się o niej dowiedzieć.
-
Tajemnicze śmierci w PRL po 1956 r.
Bruno Wątpliwy odpowiedział ciekawy → temat → Polska Rzeczpospolita Ludowa (1945 r. - 1989 r.)
Sprawców oczywiście nie, tego sugerować bynajmniej nie zamierzałem. Teoria taka byłaby nader karkołomna i bez żadnych znanych mi dowodów. Nie to było moją intencją, pewna niezręczność powyższego sformułowania mogła wynikać z tego, że skupiałem się na analizie podejrzeń w stosunku do władzy. Ta nie miała żadnych powodów, aby udowadniać swoją zbrodniczość, działając tym samym ad usum opozycji. Beneficjentów? W sensie ogólnym, jako odnoszących korzyść, zyskujących argumenty, jako pewna grupa polityczna, i owszem. Natomiast odczucia pojedynczych opozycjonistów mogły być bardzo różne i tu bym w żadnym przypadku nie ryzykował twierdzenia, że czuli się w swej masie beneficjentami czyjejkolwiek śmierci. Choć przypuszczam, że przy całym bólu - wywołanym chociażby śmiercią ks. Popiełuszki - wielu z nich, przynajmniej "w tyle głowy", miało świadomość, że ta śmierć daje określoną korzyść polityczną. -
Szymon Kobyliński... Sprawą odbioru prac komisji w Polsce się nie interesowałem i szczerze mówiąc nie przypuszczałem, że komisja Kongresu została w jakiejkolwiek formie zauważona przez polskie środki masowego przekazu w latach stalinowskich. I jeszcze o rozmowie Jaruzelski-Gorbaczow w kwietniu 1985 r. W. Jaruzelski pytany w Radiu Zet przez M. Olejnik o sprawę Katynia: Źródło - http://wyborcza.pl/1,76842,7537649,Jaruzel..._zyje.html?as=6
-
Tajemnicze śmierci w PRL po 1956 r.
Bruno Wątpliwy odpowiedział ciekawy → temat → Polska Rzeczpospolita Ludowa (1945 r. - 1989 r.)
No to teraz ja pozwolę sobie zabrać głos w tej trudnej i delikatnej materii, zatem kilka uwag: 1. Dyskusja ta jest dla mnie z kategorii trudnych, bo piszemy o śmierci, nie tak w końcu odległej, której konieczny jest szacunek, niezależnie od tego, kto ją spowodował. Dlatego tak zależy mi, aby dyskusja była wolna od ironicznych komentarzy. 2. Generalnie do wersji, że szereg śmierci, które nastąpiły po 1956 można kojarzyć ze świadomą działalnością władz podchodzę z wielkim sceptycyzmem. Oczywiście nikt z nas, piszących na forum, nie jest w stanie ustalić prawdy materialnej, nie mniej postaram się pokrótce przedstawić argumenty, które ów sceptycyzm - moim zdaniem - uzasadniają: a) Charakter państwa. Rok 1956 to zmiana całej formy państwa, PRL staje się krajem autorytarnym, totalitaryzm (czy jego budowa raczej) odchodzi w przeszłość. Oczywiście jest to inny autorytaryzm niż w II RP po 1926 r., ale o czym warto pamiętać, co już wspomniano w innej dyskusji, porównanie liczby więźniów politycznych w "sanacyjnej" Polsce i PRL bynajmniej nie zawsze wychodzi na korzyść II RP, a raczej odwrotnie. Władza popaździernikowej PRL stawała się co raz bardziej odideologizowana, skłonna do tolerowania szeregu odstępstw w od "systemowej normy". Mówiąc najprostszym językiem - państwo "znormalniało", a jego kierownictwo zainteresowane było zachowaniem spokoju społecznego, bez stosowania skrajnych środków. Zadawaniem śmierci z powodów politycznych już się brzydzono, stąd po roku 1956 nie wykonywano już chociażby wyroków śmierci wobec "politycznych". A i po broń sięgano w sytuacjach z punktu widzenia władzy ostatecznych, albo na skutek chaosu decyzyjnego - np. w grudniu 1970. b) Mity społeczne. Na przykład w latach 80. każda plotka anty-systemowa, nawet najbardziej absurdalna, znajdowała olbrzymie rzesze słuchaczy, a także wyznawców. Przypomnę Wam, że stan wojenny zaczął się od plotki o śmierci Tadeusza Mazowieckiego, którą podchwyciły (czy nawet stworzyły) bardzo poważne media zachodnie. Gdyby Mazowiecki (niech żyje nam sto lat!) zmarł w ośrodku internowania np. po poślizgnięciu się i uderzeniu głową o łóżko, po takiej plotce nikt - do dziś - w to by nie wierzył. c) Zapotrzebowanie na męczenników. Istotna część dzisiejszej klasy politycznej żyje, czy tylko korzysta, z obcinania kuponów od działalności opozycyjnej w latach 80. (rzadziej - 70.). [Notabene - młodsi politycy także często mocno pracują na rzecz podtrzymania legendy]. Nie jest w ich interesie obiektywne przedstawianie zagrożenia, na prostej zasadzie - im bardziej groziła nam śmierć, tym większymi bohaterami (my, czy nasi starsi koledzy) jesteśmy. Także wcześniej, np. w latach 80. domniemana śmierć z ręki SB nie była propagandowo na rękę państwu, a raczej odwrotnie. d) Kontrola nad służbami i także swoista transparentność ich działań. Nie chodzi mi tu o kontrolę strukturalną, wiadomo wszakże, że PRL była państwem autorytarnym, zatem służby nie podlegały kontroli demokratycznej (zresztą i w państwach demokratycznych z tą kontrolą bywa często różnie, służby mają bowiem naturalną skłonność do życia "własnym życiem"). Natomiast po 1956 r., a już na pewno po 1970, każde kontrowersyjne działania służb, podlegały ocenie i komentarzowi silnego Kościoła i zachodnich środków masowego przekazu. Była to siła, z którą zarówno ekipa Gierka, jak i Jaruzelskiego musiały się bardzo liczyć. e) Cui bono? Pierwszym etapem wnioskowania przy takich okazjach jest odpowiedź na pytanie - kto odniósł korzyść? Władze zalecając zabójstwo ks. Popiełuszki w 1984 r., a już szczególnie domniemane zabójstwa 30 stycznia 1989 r. (S. Suchowolec), czy 11 lipca 1989 r. (S. Zych) nie odnosiły z tych śmierci żadnej wymiernej korzyści. I podobnie można powiedzieć o wszystkich podobnych sytuacjach. Fizyczne wyeliminowanie opozycjonisty nie likwidowało problemu opozycji w Polsce, na odwrót "dolewało oliwy do ognia". Korzyść żadna, zagrożenie duże. Zatem na pytanie - cui bono? - odpowiedź jest jasna. Na "podejrzanych zgonach" korzystała opozycja, gdyż otrzymywała oręż propagandowy, ewentualnie mogli je rozgrywać przeciwnicy aktualnej ekipy w ramach samej władzy. Władza natomiast musiałaby się składać z idiotów lub samobójców, aby taką metodę zastosować. f) Dowody. Mimo usilnych starań od 20. lat, ostatnio dokonywanych przez instytucję tak zdeterminowaną jak IPN, nie udaje się zasadniczo odnaleźć dowodów, które pozwalałyby na jednoznaczne stwierdzenie - kto winien? - w postępowaniu sądowym. Gdyby realna była wersja o zaangażowaniu władzy, to przy mnożeniu (już od dawnych czasów komisji Rokity) podejrzeń, zwielokrotnianiu liczby zgonów mogących mieć związek z działaniami władzy, czy służb tej władzy, coś powinno się znaleźć. Działa wręcz mechanizm odwrotny - w odbiorze społecznym narzuca się pewną wersję wydarzeń, bez należytego udokumentowania dowodowego. Tak, jak w przypadku śmierci S. Pyjasa, gdzie już nawet na tablicy pamiątkowej mamy jednoznaczny zapis o śmierci z rąk "komunistów". Zob. http://pl.wikipedia.org/w/index.php?title=...=20080901004035 Natomiast każdy, kto ma elementarną wiedzę historyczną, czy prawną, nie jest zmotywowany politycznie, po odpowiedniej lekturze, musi przyznać, że np. film "Trzech kumpli" to nie przedstawienie prawdy w pełni obiektywnej. Reasumując, uważam, iż do takiej wersji, że oto po 1956 r. dochodziło do wielu zabójstw politycznych na zlecenie władz, wykonywanych przez funkcjonariuszy policji politycznej, należy podchodzić bardzo ostrożnie. Jest dla mnie jasne, że walcząc z opozycją stosowano różne środki, w tym nader kontrowersyjne, jak szantaż, czy np. podrzucanie pornografii itp. (na marginesie - jak przypuszczam często służby w krajach demokratycznych także od działań kontrowersyjnych nie stronią), natomiast zabójstwa po prostu nie były w interesie władz. A nawet, jeżeli ktoś, kiedykolwiek udowodni, że za niektóre ze śmierci są odpowiedzialni SB-cy, to jestem stuprocentowo przekonany, że mogło mieć to zasadniczo charakter intryg ortodoksów, skierowanej przeciwko aktualnym władzom państwowym. Tak oceniam chociażby śmierć ks. Popiełuszki, która władzom była potrzebna, jak... I kilka uwag polemicznych w stosunku do wypowiedzi Ciekawego: Zasadą w cywilizowanym państwie jest, iż ciężar dowodu (onus probandi) spoczywa na osobie, która uważa, że z faktu wynikają określone skutki prawne. Do tego w prawie karnym mamy zasadę domniemania niewinności. Zatem to nie przełożeni SB-ków mają udowadniać swoją niewinność, tylko ci którzy ich oskarżają muszą udowodnić ich winę. Mianowanie Kiszczaka, wywodzącego się z wojska, nie z milicji, czy SB, oraz długotrwałego, lojalnego przyjaciela, Ministrem Spraw Wewnętrznych było bardzo mądrym posunięciem Jaruzelskiego. Kiszczak trzymał służby twardą ręką, dowodem tego jest to, że ilość nadużyć w stosunku do wielkiej operacji wojskowo- policyjnej, jaką był stan wojenny, a także do napięcia politycznego, siły opozycji w latach 80., chęci swoistego rewanżu wobec "Solidarności" ze strony części aparatu itp. była stosunkowo niewielka, tak, że niekiedy dziś trzeba szukać tych nadużyć nieco na siłę. W każdym państwie w takiej sytuacji służby "spuszczone ze smyczy" mają tendencje do nadmiernej aktywności, tu widać, że starano się nad tym panować. Oczywiście nikt nie był (i nie jest) w stanie kontrolować na bieżąco działania każdego policjanta, nie można wykluczyć także działań koterii niechętnych relatywnie liberalnym Jaruzelskiemu i Kiszczakowi, wreszcie pamiętać należy, że władze w takiej sytuacji musiały być swoistym zakładnikiem służb. To znaczy, ograniczone były możliwości stosowania represji w przypadkach nadużyć przez nie popełnionych, bo mogło mieć to wpływ na ich lojalność. Tym bardziej zwrócić wypada uwagę, że na śmierć Popiełuszki zareagowano w sposób dla władz dosyć ryzykowny. Per saldo, nie można jednak zarzucić Kiszczakowi, że za jego czasu w resorcie panowało bezhołowie. Grzegorz Przemyk zmarł na skutek kałowego zapalenia otrzewnej, które - jak udowodniono - było efektem pobicia przez milicjantów. Kwestię, czy później wszyscy lekarze badający Przemyka zachowali się zgodnie z regułami sztuki i czy była szansa jego uratowania - pozostawmy na boku. Postępowanie milicjantów było skrajnie naganne, ale - moim zdaniem - nie można tej śmierci uznać za efekt działania na zlecenie władz. Nie przypuszczam, aby milicjanci mieli blade pojęcie, że zatrzymują syna osoby związanej z opozycją (zresztą raczej nie z pierwszej ligi opozycji). Kilku chłopców wypiło butelkę wina i świętowało udany egzamin Przemyka. Zdaniem milicji zachowywali się zbyt głośno, Przemyk odmówił pokazania dokumentu, mówiąc potocznym językiem "stawiał się". Zatem milicjanci postanowili dać mu nauczkę. Nie mam słów do opisania mojego obrzydzenia takim zachowaniem funkcjonariuszy, jednak niewątpliwie nie ma tu mowy o umyślnym zabójstwie, a tym bardziej na zlecenie władz. Pamiętać także należy, że podobne przypadki nadużycia środków przymusu bezpośredniego przez policję, zdarzają się w krajach jak najbardziej demokratycznych. W 1991, czy 1992 r. można było zobaczyć wideo, jak grupa amerykańskich policjantów pałuje leżącego Rodney Kinga. Ich uniewinnienie wywołało falę zamieszek w Los Angeles. Śmierć Seana Bella z 2006 r. też budzi wątpliwości co do proporcji użytych środków do zagrożenia. A w demokratycznej Polsce? Już o tym pisałem przy innej okazji. 10 stycznia 1998 r. policjant uderzył idącego z grupą kibiców czternastoletniego P. Czaję kilkukrotnie pałką. W rezultacie tych obrażeń Czaja wkrótce zmarł, a zdaje się, że policjanci nawet nie wezwali karetki. Wywołało to znane zamieszki w Słupsku. Nikt o zdrowych zmysłach nie uzna tego za zabójstwo na zlecenie rządu J. Buzka, tylko za brutalność i nieodpowiedzialność konkretnego policjanta, nie działającego wszakże z umyślnym zamiarem zabicia chłopca. Natomiast można niewątpliwie oskarżać władze o to, że starano się przykryć sprawstwo milicjantów podczas pierwszego procesu dot. śmierci G. Przemyka. Wynikało to w oczywisty sposób z tego, że - jak pisałem powyżej - władzom zależało na lojalności służb. Popełniono tu błąd, bo zapewne prowokacja przeciwko władzy (którą było prawdopodobnie zabójstwo ks. Popiełuszki) byłaby być może niemożliwa, lub bardzo trudna do przeprowadzenia - po pokazowym procesie milicjantów, którzy bili Przemyka. Inna sprawa, że "krycie swoich" zdarza się służbom i władzom na całym świecie, także w krajach demokratycznych. Śmierć Stanisław Pyjasa od samego początku zakwalifikowana została przez jego kolegów jako zbrodnia SB-cka. Taka jest dziś "wersja kanoniczna" ugruntowana szeregiem wypowiedzi w środkach masowego przekazu oraz filmem i aby ją kwestionować publicznie trzeba wykazywać się dużą odwagą osobistą, choć nadal nie ma co do tego przekonujących dowodów (nie przyniesie ich zapewne także ekshumacja), a raczej - jeżeli ktoś na poważnie zainteresuje się sprawą - przeważają zasadnicze wątpliwości. Podnoszone m.in. przez J. Widackiego, który bodajże zauważył, iż chęć przekonania społeczeństwa do tego, że "to byli SB-cy" jest tak mocna, iż w filmie "Trzech kumpli" przedstawiono chyba trzy - wykluczające się wzajemnie - wersje śmierci Pyjasa za sprawą funkcjonariuszy i na każdą okoliczność znaleziono świadków. W przypadku śmieci Pyjasa w sumie jedynym oczywistym nadużyciem ówczesnych władz (a właściwie konkretnego prokuratora) było ułatwienie sobie sprawy poprzez wskazanie na przyczynę śmierci upadku z wysokości (ze schodów), mimo że biegli na to bynajmniej nie wskazywali. -
Niemcy czy Rosjanie?
Bruno Wątpliwy odpowiedział Albinos → temat → II wojna światowa - Polska (1939 r. - 1945 r.)
Oczywiście, że tak. Na obszarze nieszczęsnej XVII. republiki Polacy byliby narodem, "który nadał republice swoją nazwę, stanowiącym w niej mniej lub bardziej zwartą większość". [Takie było jedno z kryteriów wyodrębnienia republiki związkowej, przedstawione przez Stalina w referacie o projekcie konstytucji z 1936 r. - zob. np. T. Szymczak, Ustrój polityczny Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich (1936-1976), Ossolineum 1978, s. 56 - inna sprawa, że nie zawsze ortodoksyjnie przestrzegane - exemplum Karelo-Fińska, czy Kazachska SRR.] Taki naród miał formalną państwowość; chociażby faktyczną gwarancję, że nie podzieli losu Tatarów Krymskich, czy Niemców Nadwołżańskich; także odpowiedni udział w obsadzie kadr aparatu państwowego; tudzież lepsze warunki rozwoju własnej kultury itp. Moim zdaniem, nie jesteśmy w stanie odpowiedzialnie odpowiedzieć na pytanie, jakie byłyby losy Polaków na Kresach, gdyby historia potoczyła się inaczej. Polskość zapewne by przetrwała, bo przetrwała "w realu", ale w jakiej kondycji - to zagadka. Moim zdaniem, jednak argumentacja oparta na zasadzie analogii z okresem powojennym nie jest słuszna, a przynajmniej musi budzić duże wątpliwości. W 1939 r. Polacy stanowili do 40% ludności Kresów (najpewniej gdzieś ok. 37,5% - czyli mniej więcej 4,5 miliona ludzi). Z własną warstwą inteligencką, silniejszą niż np. w przypadku Białorusinów. Nawet po wywózkach, poborze do Armii Czerwonej jest to nadal olbrzymia masa ludności z własną inteligencją. Po powojennych repatriacjach Polaków zostało dużo mniej i właściwie pozbawieni zostali warstwy inteligenckiej, a w oczach radzieckich mogli być traktowani jako ci, którzy nie decydując się na "powrót" do Polski (pomijam kwestię stopnia dobrowolności i możliwości takiego "powrotu") nie wyrazili tym samym aspiracji narodowościowych, zatem nie przesadnie należy przejmować się ich szkolnictwem itp. (co nie wykluczało oczywiście użycia Polaków np. w rozgrywkach z Litwinami, o czym pisałeś). Bardzo dużo zależałoby od warunków zewnętrznych (w mniejszym stopniu wewnętrznych, jak rozgrywki pomiędzy narodami ZSRR), którymi kierowałyby się władze radzieckie. Ale zwracam uwagę, że nawet P. Wieczorkiewicz, który bardzo mocno oskarżał władze radzieckie o prowadzenie antypolskiej polityki pisał, że: "Trzecia wywózka, kończąca w zasadzie porządkowanie stosunków narodowościowych (podkr. Bruno. W.) na obszarach USRS i BSRS, przebiegała między czerwcem a lipcem 1940 r". I dodatkowo wspominał o tym, że Stalin prawdopodobnie "rozważał początkowo (...) utworzenie na zasadach etnograficznych Polskiej Socjalistycznej Republiki Sowieckiej, która miałaby obejmować terytoria z przeważającą ludnością polską, a więc i Białostocczyznę, a zapewne także Wileńszczyznę, Grodzieńszczyznę i być może zagłębie naftowe z Lwowem. Koncepcja ta mogła być użyteczna w razie szybkiego konfliktu z Niemcami, czego, jak się zdaje, początkowo nie wykluczano. Normalizacja, a potem zacieśnienie stosunków z III Rzeszą spowodowały jej poniechanie, niemniej latem 1940 roku, gdy sytuacja strategiczna po klęsce Francji uległa radykalnej zmianie, powrócono do niej w węższych już ramach, rozważając powołanie polskiego obwodu autonomicznego". P. Wieczorkiewicz, Historia polityczna Polski. 1935-1945, Warszawa 2005, s. 179 i 193. Gdyby nie doszło do powojennej repatriacji możliwych scenariuszy byłoby zatem bardzo wiele. Tak, jak pisałem, liczyłyby się uwarunkowania zewnętrzne, wewnętrzne, także to, czy np. powstałaby XVII. republika. Nie możemy wykluczyć zarówno swoistej, wymuszonej repatriacji Polaków z Kresów do XVII. republiki (niekoniecznie zorganizowanej przez wadze radzieckie, ale np. samoistnej, wywołanej napięciami pomiędzy Ukraińcami i Polakami, nawet w warunkach formalnego "braterstwa narodów ZSRR"), ale i powstania polskiego, autonomicznego "Górnego Karabachu" na Kresach, czy nawet przyłączenia części Kresów do XVII. republiki. Natomiast m.in. masa ludności polskiej, podobne przykłady w innych republikach radzieckich (np. zachowanie kultury i tożsamości Ormian w Gruzji, czy Azerbejdżanie) jednak powstrzymywała by mnie od prostej teorii, że "polskość na Kresach by wyginęła". Trochę mnie ta wypowiedź faktycznie zdziwiła, bo odniosłem ją do okresu 1939-1941, kiedy kampania antyreligijna zaczęła się (chociażby w formie restrykcyjnych podatków), ale jednak nie rozwinęła w skali porównywalnej do tej w "starym" ZSRR przed 1941 rokiem. Inna sprawa, że liczba rzymskich katolików po wojnie na licznych obszarach dawnych Kresów istotnie się zmniejszyła (we Lwowie dosyć drastycznie), stąd zamykanie kościołów było spowodowane zarówno kampanią antyreligijną (co ciekawe nasiloną za Chruszczowa), jak i oczywistym spadkiem liczby wiernych (w Wilnie np. była zarówno galeria obrazów, jak i muzeum ateizmu w świątyniach, ale jednak chętni wierni nie mieli problemu ze znalezieniem czynnego kościoła). Tak, czy inaczej wypada zauważyć, że w porównaniu do reszty ZSRR sytuacja katolików w "pierwszej zonie", opanowanej po 1939 r. była po wojnie lepsza. -
Lubisz mieć ostatnie słowo . Tak napisałem: Nie było mnie przy tym, ale w świetle wielu relacji i wypowiedzi na ten temat, długości rozmowy, a także dalszych poczynań obydwu panów uważam to za bardzo prawdopodobne, a nawet graniczące z pewnością. Dla oceny starań Jaruzelskiego o ujawnienie prawdy o Katyniu fakt ten ma znaczenie drugorzędne, aczkolwiek nie przeczę, że ambitny historyk może na temat spotkania z kwietnia 1985 r. i wątku Katynia w jego trakcie podniesionego napisać ciekawą rozprawkę. Choć jest książka Jaremy Maciszewskiego "Katyń. Wydrzeć prawdę", zawsze coś jeszcze o dochodzeniu do prawdy o Katyniu można napisać.
