-
Zawartość
5,693 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
Typ zawartości
Profile
Forum
Kalendarz
Zawartość dodana przez Bruno Wątpliwy
-
Jest to sensowny argument. Z drugiej strony są jednak pewne źródła niemieckie, czy w pełni wiarygodne - inna sprawa, potwierdzające fakt, iż widziano białą flagę. Są oczywiście relacje polskie. Które, rzecz jasna, też mogą być kwestionowane. Mamy charakterystyczne oczekiwanie po bombardowaniu, swoiste niemieckie zapytanie, które pozwoliło kontynuować polską obronę. Oczywiście owo zapytanie "kapitulujecie, czy nie?" mogło nastąpić i bez białej flagi, choć byłoby ewidentnym błędem taktycznym strony niemieckiej. Mamy pokazową rycerskość niemiecką po kapitulacji (tzn. chwilę po kapitulacji, bo w pierwszej chwili nie potraktowano bynajmniej Sucharskiego rycersko). Mamy początek wojny i jeszcze trochę dawnych nawyków starej, niemieckiej kadry wojskowej, nawet w stosunku do "podludzi". Musimy uwzględnić to, że Niemcy musieli mieć oczywiste wątpliwości (szczególnie po tym, jak flaga szybko zniknęła i Polacy nadal walczyli) - co ostatecznie widzieli wśród dymów na Westerplatte. Mamy eksponowane miejsce, jeńców z regularnego wojska, niezbyt jasne okoliczności, możliwość, że propagandowa rozprawa zakończy się propagandową porażką Niemiec. To jednak sytuacja nieco inna niż z mordem sądowym na pocztowcach.
-
Ejże, bez przesady. Nieregulaminowe związanie "tchórza" i prowadzenie dalszej, walecznej obrony w świętym miejscu Września, spotkałoby się być może nawet z aprobatą wojskowego Londynu. Podlane wyżej opisanym przeze mnie sosem - z entuzjazmem Warszawy. Jak pisał Kuropieska, w latach 40. w armii Polski Ludowej panował jeszcze dosyć przyjazny klimat dla przed-wrześniowców, ale żadnych przeciwwskazań dla zrobienia z Sucharskiego propagandowego Rydza-Śmigłego w skali mikro, uciekającego z pola walki, nie było. A środowisko wojskowe (l)WP było tak zróżnicowane i zdyscyplinowane zarazem, że nie takie rzeczy by przełknęło. Znowu to mi nie pasuje. Jeżeli już, to wydarzenia 2 września musiały mieć bardziej dramatyczny przebieg, niż rozmowa w stylu: "Poddajemy się!", "Nie!". "No to wiesz co, na razie się nie poddamy, ale nalegam". Zob. niżej. Jeżeli przyjmiemy dosyć prawdopodobną wersję o białej fladze w dniu 2 września, to reakcja Sucharskiego na zachowanie Dąbrowskiego musiała być ostra i w ostateczności być może prowadząca do opisywanego ataku. Oprócz - naturalnej - obawy o własne życie, Sucharski (stary wojskowy ze wszystkimi nawykami służbowo-hierarchiczno-rozkazowymi i poczuciem własnej ważności) spotkał się z niewyobrażalną dla siebie niesubordynacją, do tego wiedział, czym dla załogi grozi fakt, że po wywieszeniu białej flagi Polacy zaczną strzelać do wkraczających Niemców.
-
Jak już pisałem, w pewnych kwestiach pewności nie będziemy mieli pewnie nigdy. Pozostaje oczywiście pytanie, jaki np. interes miałby lekarz Słaby, nie lubiący Dąbrowskiego, pomagając w obezwładnieniu zdrowego majora, a potem potwierdzając w nieoficjalnych powojennych wypowiedziach - w czasie krótkiej służby w WOP - wersję o załamaniu dowódcy? Także, Twojemu obrazowi spraw (jak dobre odcyfrowałem z fragmentarycznych wypowiedzi: major zarządza 2-giego kapitulację; następuje bunt; buntownicy zdrowego majora obezwładniają; potem może chwilę dowodzą; ale major przejmuje inicjatywę i dowodzi znowu; po wielu latach, gdy świadkowie częściowo odeszli buntownicy przypisują sobie zasługi; bo o zasługi głównie od początku chodziło), przeczy mocno powojenne zachowanie np. Dąbrowskiego, ale także Sucharskiego. Dąbrowski - cóż prostszego, aby w latach 40., kiedy Westerplatte było oficjalnie czczone także przez nową władzę, a Rola-Żymierski odwiedzał pole gdańskiej bitwy, oficer ludowej PMW Dąbrowski, wraz z innymi weteranami Westerplatte (np. aktualnym oficerem WP Kręgielskim) ogłosił był, że ich dawny dowódca, sanacyjny oficer, może dwójkarz, zbiegły po wojnie do Andersa, a ongiś strzelający do Armii Czerwonej, sabotował obronę Westerplatte, ale oni, młodzi, też sanacyjni, ale już czujący ludowo - zdrajcę powstrzymali? Gdyby Dąbrowskiemu tak zależało na laurach, tak by dokładnie uczynił. A władzy ludowej wersja ta by pewnie pasowała i chętnie pasowałaby komandora Dąbrowskiego z aktualnej, odrodzonej, a przy tym ludowej PMW na jedynego dowódcę. Było inaczej. Dąbrowski nie zabiega o laury, zachowuje się rzeczywiście tak, jakby był związany przysięgą milczenia w sprawie zachowania majora. Jeżeli coś pisze, wypowiada się oficjalnie - to bardzo oględnie. Temat właściwie pojawia się głównie w prywatnej korespondencji. Aż do swojej śmierci Dąbrowski zachowuje swoistą lojalność, uznając, że nie czas na ogłoszenie jego wersji w pełni. Sucharski - ma chyba jednak wątpliwości, czy zrobił dobrze kapitulując. Na przykład we włoskiej rozmowie z Pająkiem. Natomiast we włoskiej rozmowie z Wańkowiczem nie wiesza psów na żadnym ze swoich oficerów, jest skromny. Nie stara się deprecjonować Dąbrowskiego, dorabiać mu "gęby" warchoła. Tak, jakby obydwaj - Sucharski i Dąbrowski mieli jakąś świadomość, może "podskórną", że w tym dramatycznym momencie żaden z nich nie miał stu procent racji i stu procent zasług.
-
Nic tu nie "rozwiązywano". To akurat termin użyty przez samego Pająka, który wspominał, że przez cały okres walk był albo nieprzytomny, albo w malignie. Zresztą w jakim stanie miał pozostawać z obrażeniami, które odniósł i przy takim, a nie innym wyposażeniu zaplecza medycznego na Westerplatte? Nie podważam wiarygodności Pająka, tak jak żadnego Westerplatczyka, ale moim zdaniem trudno ocenić, co człowiek w takim ciężkim stanie rzeczywiście widział, co słyszał, a co wydawało mu się, że widzi, czy słyszy; co uznał, że powinien widzieć, czy słyszeć; co uznał za swoje wspomnienia na podstawie relacji innych, np. po spotkaniu z Sucharskim we Włoszech; i wreszcie, obronę jakiej wersji uznał po latach za swój obowiązek jako patrioty, Westerplatczyka i osoby szanującej majora itp. itd. Tak, czy inaczej oceniając wspomnienia obrońców, jest logiczne, że musimy mieć na uwadze bardzo ciężki stan rannego już 1 września Pająka. Oczywiście, tak samo musimy uwzględniać fakt, że autor najbardziej wyczerpujących relacji o stanie i zachowaniu Sucharskiego - Kręgielski nie przebywał stale w budynku koszar, tylko na swojej placówce. Rzeczywiście, następna odprawa zarządzona przez Sucharskiego miała miejsce wieczorem 6 września. Ponieważ przebiegała w mniejszym gronie i później, niż ta z 5 września, większe wątpliwości budzi u mnie jednak odprawa dnia poprzedniego, gdy "rozbity psychicznie, odsunięty nawet od kontaktu z żołnierzami i defetystyczny" major zwołuje liczne grono, które stawia się posłusznie na jego rozkaz i nie wydaje rozkazu o kapitulacji. Ale, chwila - znalazłem jeden niuans, o tej drugiej odprawie nie wspomniał Kręgielski, mimo że w tej akurat uczestniczył (M. Borowiak, dz. cyt., s. 96).
-
Jest tu jednak oczywisty problem - por. Pająk został ciężko ranny około godz. 11 rano pierwszego dnia obrony i od tego czasu pozostawał co prawda w koszarach, ale albo całkowicie nieprzytomny, albo w malignie. W przypadku wszystkich pozostałych oficerów istnieją relacje bezpośrednie lub relata refero w jakiś sposób potwierdzające wersję Kręgielskiego. Chodzi o śmierć Pająka? Różna korespondencja w "sprawie Sucharskiego" jest dużo, dużo wcześniejsza. Sięga lat 50. Pewne enuncjacje prasowe, książkowe także były wcześniejsze (w tym stonowane sugestie we "Wspomnieniach z obrony..." Dąbrowskiego). Fakt, że publikacja Roszki w "Polityce" ukazała się jakieś trzy lata po śmierci Pająka, moim zdaniem nie ma charakteru istotnego. Prędzej dam wiarę temu, że Roszko czuł się związany słowem wobec Dąbrowskiego, że ujawni relację o załamaniu Sucharskiego dopiero po 25 latach; zrozumiałemu "dojrzewaniu" Roszki do ujawnienia szargającej świętość bomby, w której posiadaniu był; czy wreszcie faktowi, że już od pewnego czasu zaczęły się pojawiać inne enuncjacje w tej sprawie (np. wypowiedź Kręgielskiego dla Mazana, bodajże z 1981 r.). Natomiast "z drugiej strony medalu" poruszyłbym jeszcze raz sprawę odprawy z 5 września wieczorem. Którą zarządził Sucharski, a która miała ostatecznie charakter swoistych konsultacji w sprawie poddania, które proponował (?) Sucharski. Przeciwny ze zgromadzonych oficerów i podoficerów był wyraźnie jedynie Grodecki, a Dąbrowski (podobno nie wezwany na odprawę) pojawił się na niej i w formie protestu wyszedł. Do żadnych konkluzji jednak nie doszło. I oczywiste pytania: 1. Skoro faktycznym dowódcą był Dąbrowski, a Sucharski w stanie swoistego otępienia i pod kontrolą (bodajże to Kręgielski twierdził, że Dąbrowski zabronił mu się spotykać z żołnierzami), to dlaczego na wezwanie majora wszyscy stawiają się karnie, a Dąbrowski tylko pojawia się na odprawie, nie zapobiega jej? 2. Skoro Sucharski był takim defetystą, to dlaczego na odprawie nie wydał po prostu rozkazu: "W dniu dzisiejszym o godzinie 18.00 zaprzestajemy walki. Wykonać!". Zgromadzeni, mimo postawy Dąbrowskiego, rozkaz ten by zapewne wykonali, tym bardziej, że głosów przeciwnych poddaniu wiele nie było, a istotna część z nich musiała pozostawać w ciągłym przekonaniu (podtrzymywanym przecież przez Dąbrowskiego), że Sucharski jest niekwestionowanym dowódcą? I tak pytania można mnożyć...
-
Sanacyjna Polska a PRL
Bruno Wątpliwy odpowiedział Narya → temat → II Rzeczpospolita (1918 r. - 1939 r.)
Chcąc - z mojej strony - zakończyć wątek emigracyjny, pragnę tylko zauważyć, że ten kij ma dwa końce. Jeżeli byłoby tak źle (politycznie, ekonomicznie i w ogóle) implikowałoby to chęć emigracji za wszelką cenę. W sumie pisałem już sporo o tym, że w zasadzie w latach przez nas omawianych wydawała je, bez jakiś ekstremalnych problemów, choć (mimo projektów z końca lat 70., o których pisał bodajże Secesjonista) aż do czasów Rakowskiego nie na stałe "do domu" i po spełnieniu odpowiedniego biurokratycznego rytuału. -
Relacji w rodzaju "widziałem Sucharskiego wieczorem 2 września, po nalocie, jak zagrzewał do dalszej walki" w tej książce nie przypominam sobie. Szczerze mówiąc, nie pamiętam, czy takowe. lub podobne istnieją i np. zostały opublikowane gdzie indziej. Natomiast np. "przewija się" przez książkę stanowisko por. Pająka (np. na s. 151), wspomniano artykuły M. Azembskiego oparte na przede wszystkim na relacji L. Piotrowskiego (s. 117 i n.). A generalnie polemika ze "zwolennikami" Sucharskiego zajmuje istotną część tego opracowania. Wedle mojej prywatnej opinii książka ta - przy całej swej kontrowersyjności - nie jest napisana według metody "to co nie pasuje do tezy, to do kosza", aczkolwiek widać, że autor jest do swoich poglądów przywiązany. I niektórych pytań brakuje - np. o zarządzenie przez "odstawionego" Sucharskiego kapitulacji, czy odprawy w dniu 5 września. Charakterystyczna jest wypowiedź ze s. 89, omawianej tu książki M. Borowiaka: "Wydaje się, że Sucharski nie brał aktywnej roli w obronie. Nie potrafił zapanować nad obroną składnicy, która znalazła się w oblężeniu. Mimo że kapitan Dąbrowski negował niektóre decyzje przełożonego, nie okazywał żołnierzom swej niesubordynacji. Stwarzał pozory, które pozwalały uwierzyć zmęczonym ludziom, że major pragnie kontynuować dalszą obronę". I oczywiste pytania: nie dowodził, czy "tylko" nie panował nad obroną? "Wydaje się", czy na pewno? "Negował niektóre decyzje przełożonego", czy dowodził sam? "Nie brał aktywnej roli", czy w ogóle nie odgrywał żadnej roli? I jak to pogodzić z bardziej jednoznacznymi wypowiedziami Borowiaka ze s. 14: "Należy pogodzić się z prawdą, nie ujmując odwagi ostatniemu komendantowi, że to Dąbrowski w czasie tych tragicznych wydarzeń wojennych wziął na siebie odpowiedzialność za obronę garnizonu" i np. cytowanego przezeń na s. 206 P. Wieczorkiewicza: "(...) faktyczne dowództwo przejął zwolennik kontynuowania walki kpt. Franciszek Dąbrowski"? M.in. dlatego pozostaję w przekonaniu, że niektóre szczegóły obrony Westerplatte być może pozostaną tajemnicą na zawsze. Tak, przy cytowanych listach, relacjach, publikacjach są z zasady daty.
-
Oczywiście, w wymiarze formalnym masz rację. Żaden dowódca majora Sucharskiego nie odwołał ze stanowiska, ani jego zastępca formalnie nie przejął dowodzenia. Zresztą zwolennicy tezy o załamaniu majora przytaczają racjonalną argumentację za takim działaniem Dąbrowskiego (i zresztą odpowiednią wypowiedź samego Dąbrowskiego, przytoczoną przez Kręgielskiego - M. Borowiak, dz. cyt., s. 78) - rozejście się wiadomości o odsunięciu majora, podjętej przezeń decyzji o kapitulacji itp. miałoby fatalny wpływ na morale załogi. Stąd miało wynikać także konsekwentne utrzymywanie pozorów. Dlatego istotne jest tu określenie faktycznego dowodzenia, które miał przejąć realnie 2 września Dąbrowski w dramatycznych okolicznościach (atak i związanie majora, zerwanie białej flagi, być może śmierć kaprala Gębury). No cóż, niezbyt by to było regulaminowe, ale w końcu to chyba nie pierwszy taki przypadek w historii, gdy realne dowodzenie i inicjatywę obejmuje ktoś niżej usytuowany w hierarchii służbowej. Sytuacja była zresztą być może bardziej złożona, bo stan Sucharskiego miał się poprawiać, od ataku, poprzez apatię i bierność, tak, że w ostatnich dniach obrony można mówić chyba o czymś na kształt współdowodzenia (zob. relację doktora Słabego, M. Borowiak, Tajemnica..., dz. cyt., s. 109), a może i ponownego przejęcia dowodzenia w pełni - decyzja o kapitulacji została podjęta samodzielnie przez Sucharskiego. Inna sprawa, że wobec wracającego do aktywności Sucharskiego pojawiają się oskarżenia np. o agitację wśród podoficerów za kapitulacją. Nie jestem psychologiem, czy psychiatrą, ale mogę sobie doskonale wyobrazić sytuację, w której po dramacie 2 września Sucharski "wycofuje się" i pozostaje bierny, na zasadzie "róbcie, co chcecie, nie jestem w stanie wam przeszkodzić, ale nie chcę mieć z tym nic wspólnego", a później powoli wraca do aktywności. I jednocześnie - dowodzący faktycznie - Dąbrowski stopniowo "ustępuje pola", uznając w głębi duszy, że czas obronę już kończyć. Oczywiście tym razem, to moja licentia poetica. Jak pisałem, sam wstrzymuję się od jednoznacznej opinii. Z kilku powodów. Szacunku dla wszystkich uczestników obrony Westerplatte, niemożności wysłuchania drugiej strony (czyli Sucharskiego, który właściwie pozostawił po sobie jedynie relację złożoną Wańkowiczowi we Włoszech - zresztą, co ciekawe, sam Wańkowicz wspomina, że major zachowywał się nader skromnie, nie aspirując do roli Bohatera Września - "ja tam nic ciekawego..." M. Wańkowicz, Wrzesień żagwiący, Warszawa 1990, s. 630), a także - moim zdaniem - nieco zbyt nachalnego oskarżania majora przez niektórych nam współczesnych. Istotny jest także stan wiedzy uczestników dramatu - na wolę walki ma z pewnością wpływ świadomość, czy odsiecz jest możliwa, czy nie? Z tego co się orientuję wiedzą, że są kompletnie sami dysponował jedynie Sucharski i z nikim się nią nie podzielił (co zresztą było racjonalne w sytuacji, gdy zamierzał wykonać rozkaz o co najmniej 12 godzinnej obronie, co i tak było wydłużeniem wcześniejszych 6 godzin i maksimum tego, czego oczekiwał Naczelny Wódz). I wreszcie - rzeczywiście zastanawia to, że odsunięty od dowodzenia major podejmuje samodzielnie decyzję o kapitulacji ("...nie zamierzał już z nikim konsultować swojej decyzji. Nie słuchał argumentów Dąbrowskiego", M. Borowiak, dz. cyt., s. 99). Jawi się oczywiste pytanie - jakże to tak? Tu - apatyczny figurant, a tam autokratyczny dowódca, nie słuchający argumentów podwładnych? Natomiast, jest faktem niewątpliwym, że zwolennicy tezy o załamaniu majora i faktycznym przejęciu dowodzenia przez Dąbrowskiego w dniu 2 września zebrali sporo dowodów na rzecz swojej wersji wydarzeń. I to nie tylko, jak piszesz wypowiedzi Kręgielskiego i Dąbrowskiego (notabene - Dąbrowski w tej materii również zachowywał się nader skromnie i powściągliwie). Chociażby u wspomnianego tu M. Borowiaka, są wzmianki o relacjach Słabego, Grodeckiego, Gawlickiego, Bartoszaka, Gryczmana, Treli, coś od Niemców o białej fladze 2 września itp. itd. Oczywiście nie wszystkie relacje są stuprocentowo jednoznaczne, czy udokumentowane odpowiednio (np. relacja Treli o tym, że 2 września nie dopuszczono go do majora bo ten odpoczywał i złożył meldunek Dąbrowskiemu, może być rozmaicie interpretowana, Borowiak, dz. cyt., s. 83; relacja o zachowaniu Bartoszaka, który jako przewodnik w latach 1974-1992 po Wartowni nr 1 miał przestrzegać przed gloryfikacją Sucharskiego, jest nader ogólna i udokumentowana jedynie tym, że jest "w zbiorach autora", M. Borowiak, dz. cyt., s. 76, przypis 152). Ale tak, czy inaczej "trochę tego jest" i chyba nie można zbywać argumentacji "przeciwników" majora Twoją tezą o wiązaniu pasami na kilka dni. A tak na marginesie, obraz walk na Westerplatte także jako konfliktu pomiędzy prącym do boju Dąbrowskim i ostrożnym Sucharskim nie jest wcale taki nowy. Z lat dzieciństwa pamiętam chociażby wypowiedzi, nic nie ujmujące Sucharskiemu, ale zwracające uwagę, iż "duszą obrony" był Dąbrowski. Przypomnij sobie także znany film S. Różewicza "Westerplatte". Oglądałem go po raz pierwszy gdzieś tam na początku podstawówki. I dla dziecka wychowanego w przekonaniu, że polski żołnierz bije się zawsze do końca i ginie ze stosownym okrzykiem na ustach, postać Sucharskiego wydała mi się taka jakoś ... mało bohaterska. Jak na dziecinne standardy, oczywiście. Tyle, że od mniej więcej 20. lat w publicznym obiegu informacji mocno akcentuje się dalsze i bardziej kontrowersyjne tło konfliktu osobowości dowódców obrony Westerplatte - poprzez nagłośnienie domniemanego załamania Sucharskiego i "siania przezeń defetyzmu". Rozmawiasz z dyplomowanym absolwentem studium wojskowego w stopniu szeregowego podchorążego. Z dalszym skierowaniem do Szkoły Oficerskiej Wojsk Samochodowych w Pile (SPR, znaczy się). Zanim tam definitywnie dojechałem, armia dała już sobie spokój z takimi wojakami jak ja i z całej gromady studenckiej tylko jeden mój kolega odsłużył swoje w całości, bodajże w artyleryjskiej SPR w Toruniu. Bo zgłosił się wcześniej, aby mieć służbę już za sobą... Także Tomaszu typowym Twoim kolegą z szeregów raczej nie jestem, choć Kałasznikowa i SKOT-a na oczy widziałem.
-
Co do istoty sprawy się nie wypowiadam, bo uważam, że z wielu powodów dokładny przebieg niektórych, istotnych wydarzeń na Westerplatte 2 września i później może pozostać na zawsze (przynajmniej w szczegółach) tajemnicą. Na kogo powołuje się Borowiak można przeczytać natomiast na wzmiankowanych przeze mnie wyżej stronach jego książki. Chodzi mi o to, że Twoja wersja, iż skrępowanego przez kilka dni pasami Sucharskiego co jakiś czas pokazywano publicznie, a potem wiązano, jest nieprawdopodobna, a wręcz absurdalna. Ośmieszająca zwolenników teorii o załamaniu majora. Natomiast, wersja losów majora Sucharskiego w czasie obrony Westerplatte, którą proponuje m.in. Borowiak jest prawdopodobna. Z wyżej wymienionych powodów nie powiem, że pewna, ale przynajmniej prawdopodobna. I podobnie, jak Ty pozwolę sobie zadeklarować, że nie mam najmniejszego zamiaru krytykować Sucharskiego, Dąbrowskiego, czy kogokolwiek z Załogi. Występuje u mnie permanentna świadomość braku najmniejszych uprawnień do krytyki tych żołnierzy, ot co. Mimo, że krytykować z zasady lubię...
-
W formie ciekawostki, warto może dorzucić, że znalazłoby się trochę oficerów Volksmarine posiadających w życiorysach służbę na okrętach podwodnych II wojny (np. Friedrich Elchlepp). A w oczekiwaniu na wzmiankowane przez Glasischa "Okręty Wojenne" o NRD-owskiej broni podwodnej, kilka interesujących niemieckojęzycznych linków o pomysłach NRD na "U-Booty", w nich wzmianki m.in. o projekcie małego o.p. Stichling (i niestety nadal właściwie nic konkretnego o idei polsko-enerdowskiej współpracy w tej materii): http://www.nva-forum.de/nva-board/index.php?showtopic=1690 http://forum-marinearchiv.de/smf/index.php?topic=7744.0 http://www.marine-seewoelfe.de/u-boote/#a4 (wzmianka o o.p. w Volksmarine na końcu strony) http://www.nva-forum.de/nva-board/index.php?showtopic=1902&hl=u-boot
-
Tomaszu - w największym uproszczeniu adwersarze Sucharskiego podnoszą fakt jego załamania i ataku, który doznał 2 września po bombardowaniu, a potem bierności, pasywności, a niekiedy "siania defetyzmu" poprzez namawianie podoficerów do kapitulacji. W tym czasie faktycznym dowódcą miał być Dąbrowski, zachowujący jednak pozory władzy Sucharskiego wobec załogi. Natomiast związanie Sucharskiego pasami na całe kilka dni i wypuszczanie na odprawy, to już tylko Twoja licentia poetica. Widiowy, czytałem nawet gdzieś teorię, że Niemcy przekazali, podszywając się za polskie dowództwo, rozkaz Sucharskiemu o kapitulacji, dlatego jego reakcja miała być tak gwałtowna wobec niesubordynacji chcącego walczyć dalej Dąbrowskiego. Przypuszczeń i domniemań jest zatem sporo.
-
Sanacyjna Polska a PRL
Bruno Wątpliwy odpowiedział Narya → temat → II Rzeczpospolita (1918 r. - 1939 r.)
Jak zauważyłeś, słowa "ucieczka" używam raczej w cudzysłowie, gdyż w swej masie była to po prostu emigracja zarobkowa, zjawisko w historii Polski dosyć masowe i długotrwałe. Hen, od zaborów, po III RP. Oczywiście, zmieniał się stosunek państwa do tego zjawiska. O ile w II RP i III RP było/jest to normalne pozbycie się "ludzi zbędnych" (przepraszam za niezbyt szczęśliwy termin, ale wiadomo o co chodzi) z kraju, to Polska Ludowa ze swoim niedoborem rąk do pracy i ambicjami ideologicznymi, tego zjawiska nie mogła formalnie akceptować. Choć de facto pod koniec swojego istnienia - zaakceptowała. Tak, czy inaczej ten poboczny wątek ucieczkowy pojawił się w moich wypowiedziach tylko dlatego, iż pojawiły się wyżej teorie, że lud polski z PRL w swej masie by wyjechał, gdyby mógł. Podnoszę problem, że przez istotną część istnienia PRL właściwie mógł, ale jednak nie wyjechał. A wnioski niech każdy ustala swoje, w zależności od poglądów. -
O sprawie wiem dokładnie tyle, co napisałem, czyli bardzo niewiele. Wszakże, o rozważanej współpracy, czy to z NRD, czy to z Jugosławią na pewno czytałem. W tym u J. Ciślaka, który jak przypuszczam, wypowiedź swoją oparł na poważnych podstawach. Czy sprawa była mrzonką? Jeżeli patrzeć poprzez pryzmat ostatecznego efektu zapewne tak, bo przecież nie zakończyła się jakimikolwiek wymiernymi skutkami. Ale, czy było to założenie z gruntu całkowicie irracjonalne? Moim zdaniem uwzględnić tu wypadałoby kilka przesłanek: 1. Pierwsza - finansowa. Po roku 80. było to wyzwanie daleko poza zasięgiem naszych możliwości (wystarczy wspomnieć los pojedynczego "Kaszuba"). Inna kwestia, że PMW nie była właściwie nigdy w powojennej Polsce pieszczochem decydentów, zatem wątpię, czy nawet w "tłustych" latach 70. na program budowy okrętów podwodnych znalazłyby się pieniądze. 2. Bardziej realna była współpraca z NRD. Państwo to z powodzeniem budowało długie serie nawodnych okrętów wojennych. Zapewne w latach 70. dysponowało jeszcze, chociażby w szczątkowej formie, kadrą inżyniersko-techniczną pamiętającą czasy budowy "U-botów". Miało także w miarę dobre notowania u ZSRR, jako dosyć ortodoksyjny i lojalny sojusznik. Minusem było to, że program współpracy i tak stanowiłby niezwykle duże wyzwanie dla obydwu partnerów, a przy tym wymagałby zerwania z zasadą, iż NRD nie posiada okrętów podwodnych. 3. Z Jugosławią współpracowaliśmy w sprawach morskich. Chociażby korzystając z ich pomocy przy opracowywaniu "plastikowych" trałowców, czy sprzedając im okręt hydrograficzny klasy "Moma". Tu problemem byłby jednak fakt, że ich "Savy", czy "Heroje" nasycone były co nieco technologią zachodnią, która musiałaby "czymś" zostać zastąpiona. Liberalny Gierek miał co prawda dobre notowania na Zachodzie, na tyle, aby kupować licencje na kineskopy telewizyjne, ale jednak nie na wyposażenie okrętów podwodnych. Coś nam się w materii militarnej lekkim podstępem udawało (swego czasu silniki Fiata do trałowców), ale budować na tym programu nie było można. Zastąpienie w jugosłowiańskich projektach zachodnich urządzeń radzieckimi, czy rodzimymi rodziło oczywiste pytanie o sens, realność, opłacalność i ewentualną zgodę ZSRR. 4. ZSRR rzeczywiście dosyć zazdrośnie strzegł najwartościowszych technologii, nawet (a czasami szczególnie) przed sojusznikami z UW. W ramach Układu istotną rolę odgrywała także polityka standaryzacji uzbrojenia. Z drugiej strony wypada jednak zauważyć, że ZSRR nie dążył bynajmniej do całkowitej likwidacji rodzimej myśli technicznej w przemyśle zbrojeniowym państw UW, a niekiedy przekazywał pewne własne projekty do wyłącznej realizacji w krajach Układu (jak śmigłowce Mi-2). Można zatem założyć pewne prawdopodobieństwo, że idea budowy niewielkich okrętów podwodnych (np. wspólnie przez Polskę i NRD) na potrzeby flot Układu i niektórych dalszych sojuszników Związku mogłaby się spotkać z akceptacją Moskwy, jako odciążająca przemysł radziecki. Warto tu nadmienić, że w latach 70. (i w sumie później) radzieccy w swej ofercie takich niedużych, dieslowskich okrętów właściwie nie mieli. Klasa "Tango" i późniejsze "Warszawianki" to jednak stosunkowo duże o.p. (nie wnikam tu w fascynujące zagadnienie, przewijające się w wielu dyskusjach, czy okręt podwodny - np. pierwszy, czy trzeci "Orzeł" może być "za duży na Bałtyk" ). Reasumując - moim zdaniem - idei powyższej towarzyszył niewielki cień racjonalności, ale rzeczywiście bardzo niewielki. A swoją drogą interesujące byłoby usłyszeć o tej sprawie coś niecoś więcej.
-
Sprowadziłeś jednakowoż sprawę do absurdu. Kwestionujący rolę Sucharskiego (nie wnikam w tym momencie po czyjej stronie stoi słuszność w tym sporze) przestawiają sprawę nieco inaczej. Zob. np. M. Borowiak, Westerplatte. W obronie prawdy, Warszawa 2008, m.in. s. 73-111 i relacje tamże.
-
Sanacyjna Polska a PRL
Bruno Wątpliwy odpowiedział Narya → temat → II Rzeczpospolita (1918 r. - 1939 r.)
Piszesz wszakże powyżej o zupełnie innym problemie. Czym innym była w latach 70. czy 80. "ucieczka" z PRL, która - nadal śmiem twierdzić - była przedsięwzięciem dla zainteresowanego nią dosyć łatwym (może wyjąwszy pierwszy okres stanu wojennego), a czy innym zatrudnienie się w polskim przedsiębiorstwie, delegującym swoich pracowników za do pracy granicę, gdzie oficjalnie, w zgodzie z PRL-owskim i lokalnym prawem zarabiali twardą walutę. To drugie było oczywiście trudniejsze. Ale to inne zagadnienie i temat do innej ciekawej dyskusji. Dla zobrazowania różnicy pomiędzy tymi problemami i w zakresie argumentum ad personam (za co oczywiście przepraszam) dodam jeszcze, że np. dla praktykanta na kontenerowcu "H. Cegielski" zejście ze statku w zachodnim porcie i wybranie wolności nie stanowiło wówczas problemu (ewentualnie, dla większego efektu i pewności uzyskania azylu, można było wyskoczyć za burtę w Kanale Kilońskimi i popłynąć crawlem do brzegu, krzycząc "komuniści mnie gonią!") , natomiast legalne zatrudnienie za pośrednictwem polskiej firmy u obcego armatora - już tak. Rzeczywiście w działaniach "S" ta obawa była w końcu lat 80. widoczna. Inną kwestią była mizeria programowa i wańkowiczowskie "chciejstwo" w zakresie pomysłów na gospodarkę. Którym uraczono np. p. Thatcher podczas obiadu u księdza Jankowskiego. I co - tzn. owa mizeria programowa - paradoksalnie zaowocowała chwilę później wielką karierą pewnego doktora z SGPiS. Paradoksalnie bardziej uczciwa wobec obywateli i deklarująca wyraźniej "o co kaman" była ówczesna władza, która przy osławionym "drugim etapie reformy" i referendum, dosyć wyraźnie podkreślała, że "kaman" o to, że społeczeństwo zacznie się bardziej rozwarstwiać w zakresie dochodów. I pani z natchnionego filmu "Robotnicy '80", która mówiła coś o równych żołądkach pójdzie w daleką odstawkę. -
Można pro forma odnotować dalszy ciąg opinii ww.: Za: http://www.rp.pl/artykul/568377.html No, no, kto by się spodziewał, A. Dudek wychodzi na posiadacza gołębiego serca, łagodnie oceniającego PRL - w porównaniu do Autorów "bardzo dobrze napisanej książki".
-
Narya, według mojej wiedzy, formalnie taki jest (tzn. "pomocowy") charakter tej książki. Realizuje ona "edukacyjną misję" IPN, jest mocno reklamowana, wraz z rozsyłaniem darmowych egzemplarzy uczniom i nauczycielom (cały czas jakoś podejrzewam, że to także za moje pieniądze), organizacją spotkań promocyjnych, ale podręcznikiem szkolnym nie jest. Co budzi niekiedy zdrowy sprzeciw. Vide - http://blogmedia24.pl/node/40934 I kilka linków: 1. Ogólna reklama książki na stronach IPN, z prezentacją oczywistych zalet dzieła ("Przejrzysty układ chronologiczno-problemowy oraz nowatorska, konsekwentnie zastosowana szata graficzna; Pomoc dla maturzysty, ułatwiająca zarazem zrozumienie współczesności; Barwny, zrozumiały język; Różnorodne, niekiedy rzadko publikowane, materiały źródłowe, liczne biogramy; Inspiracja do samodzielnych poszukiwań i dyskusji"). Niestety: "Instytut Pamięci Narodowej informuje, że nakład bezpłatnych egzemplarzy książki, przeznaczonych dla nauczycieli i szkół, został wyczerpany. Z dniem 5 kwietnia 2011 zamykamy przyjmowanie zamówień". Łza się w oku kręci, budżet IPN znaczy za mały. http://ipn.gov.pl/portal.php?serwis=pl&dzial=799&id=13581 2. Przesłanie ideowe Autorów ze wstępu: http://www.ipn.gov.pl/portal/pl/229/14647/Od_niepodleglosci_do_niepodleglosci_Historia_Polski_19181989.html 3. Dalszy ciąg powyższego: http://www.rp.pl/artykul/568377.html
-
Sanacyjna Polska a PRL
Bruno Wątpliwy odpowiedział Narya → temat → II Rzeczpospolita (1918 r. - 1939 r.)
Hmmm, a czy podobnie radykalne wnioski wyciągniemy z dosyć masowej emigracji z III RP? Wiara Polaków w PRL i socjalizm podlegała oczywistym zmianom i zachwianiom. Podobnie, jak wiara w konkretne ekipy rządzące w owym socjalizmie. Każda dekada wyróżnia się tu swoją specyfiką. Każda część dekady także. Z oczywistych względów, wiara ta była najbardziej zachwiana w ostatnich latach PRL. Nie będę po raz kolejny cytował prof. Friszke, ale pozwolę sobie pozostać w przekonaniu, że opinia, iż tamten system i tamta państwowość były całkowicie odrzucane przez Rodaków od początku do końca, to dostosowywanie historii do dzisiejszych opinii i potrzeb. Skądinąd zwracam uwagę na takie drobiazgi, jak fakt, że były lata w okresie istnienia PRL, kiedy opozycja anty-systemowa była symboliczna, podobnie, jak liczba więźniów politycznych, studenci w 1968 r. odwoływali się do konstytucji PRL, robotnicy podczas strajków śpiewali "Międzynarodówkę", a jeszcze w 1989 r. obawiano się mówić wprost, że chodzi o wprowadzenie kapitalizmu itp. itd. Zapewne, ale to jest wyłącznie tradycyjnie krytyczna wobec PRL opinia Ciekawego. W latach 70. i 80. wyjazd, czy "ucieczka" z Polski nie była dla chcącego żadnym problemem. Niekoniecznie dla "badylarzy", "prywaciarzy", prominentów, ludzi kultury i sztuki, zarabiających na kontraktach na Zachodzie, marynarzy, budowlańców itp. I nie trzeba było koniecznie wieszać się pod TIR-em. Odmowa wydania paszportu była już wówczas dosyć mało prawdopodobna. [Choć zaznaczyć wypada, że kol. Secesjonista skrupulatnie odnotował, że takie sytuacje się zdarzały i wzmiankował, iż 1978 r. w centralnym katalogu zastrzeżeń było 28 tysięcy osób, którym nie można było wydać paszportu. Zob. link do dyskusji poniżej. Ale - tak czy inaczej - 28.000 na trzydzieści kilka milionów to raczej niewiele]. Zatem - nawet najbardziej skromnie zarabiający w PRL mógł przecież przez rok żyć chlebem i wodą, kupić w Orbisie, Gromadzie, czy Sports-Tourist najtańszą wycieczkę do Kopenhagi, Amsterdamu, czy Rzymu i zrobić "pa", "pa". Odwoływanie się do własnych doświadczeń to kiepski argument, ale co tam, skoro jest to popularny zabieg erystyczny na forum. Osobiście znałem dziesiątki ludzi, żadnych bogaczy, czy prominentów, którzy w latach 70., czy 80. zwiedzili olbrzymi kawał Europy. Niekiedy, fakt - zgodnie z wytycznymi T. Torańskiej z książki "Europa za 100 dolarów". A nawet czasem bywali dalej. Bo chcieli. I wracali do Polski. Bo chcieli. Mimo, że nie byli żadną "częścią MO, czy betonu". A przy okazji zachęcam do kontynuowania podróżniczo-paszportowego wątku we właściwszym miejscu na forum: https://forum.historia.org.pl/topic/9502-wyjazdy-zagraniczne-w-czasach-prl/ A, czy ktoś tu napisał, że II RP prowadziła mniej liberalną politykę paszportową niż PRL? Główną zaporą przed masową turystyką zagraniczną (krajową zresztą także) w okresie II RP był permanentny brak pieniędzy na takową większości obywateli, mimo wymienialności złotówki, a nie polityka państwa. I idąc jeszcze dalej - władze II RP były wręcz zainteresowane tym, aby pozbyć się części obywateli bez potrzeby pętających się na rodzimym ryku pracy. Na stałe, lub chociażby tylko sezonowo. Niestety, kraje Zachodu stosowały tu niekiedy obstrukcję, ograniczając liczbę imigrantów. Trochę lepiej wychodziło z emigracją sezonową, bo tu mogliśmy liczyć chociażby na takie potęgi ekonomiczne, jak Łotwę, Estonię. Nawet z Litwą po 1938 r. rozpoczęto negocjacje w sprawie wysyłki naszych robotników rolnych "na saksy". -
Sanacyjna Polska a PRL
Bruno Wątpliwy odpowiedział Narya → temat → II Rzeczpospolita (1918 r. - 1939 r.)
Odpowiedź masz w latach 70. czy 80., kiedy paszport stanowił już dobro dosyć dostępne. Ja gdzieś czytałem (podaję tylko z pamięci), że w samych Niemczech Polaków po wojnie było około 1.750.000. Z czego wróciło ponad 1.500.000. Z Polskich Sił Zbrojnych wróciło nieco ponad 100.000, także tu procentowa skala powrotów była mniejsza (szczególnie w 2 korpusie). Tak, czy inaczej olbrzymia większość Polaków wolała powrót, niż wybranie wolności na Zachodzie. Skala typowej reemigracji (tj. powrotów "dawnych" emigrantów z okresu przed II-ą wojną) była oczywiście mniejsza, z oczywistych powodów - grupa ta była już bardziej zakorzeniona w nowych miejscach pobytu. Najwięcej było "Francuzów" - około 70.000. Co i tak zaskakuje skalą, bo wszakże wybierali Polskę powojennych gruzów, zmian ustrojowych, walk wewnętrznych i wędrówki ludów nad Francję Édith Piaf. Nie oddaje. Wracających "Volkswagendojczów", którzy jakoby wcześniej "wyjeżdżali deklarując niemieckość, a jak się zrobiło w Niemczech ciężko po wojnie i nabrali chęci do powrotu" wówczas po prostu nie było. Optanci, którzy wybrali po pierwszej wojnie światowej Niemcy, byli Niemcami i zintegrowali się z resztą społeczeństwa niemieckiego. I do żadnej Polski nie wracali. A ówczesna Polska Niemców raczej masowo wysiedlała, niż zapraszała. Natomiast polscy robotnicy sezonowi przed wojną, polscy robotnicy przymusowi w czasie wojny żadnej niemieckości w swej masie raczej nie deklarowali. Z powodu polskiej świadomości narodowej, a także między innymi z powodu dosyć specyficznej polityki narodowościowej wobec tzw. podludzi, prowadzonej przez ówczesne Niemcy. -
Sanacyjna Polska a PRL
Bruno Wątpliwy odpowiedział Narya → temat → II Rzeczpospolita (1918 r. - 1939 r.)
Trochę się chyba pogubiłeś Tomaszu. "Volkswagenojcze", przed II-wojną światową? Pomijam, że VW (KdF-wagen) był w powijakach. Coś niecoś słyszałem o optantach, ale nie słyszałem, aby ktokolwiek ich wpuszczał po drugiej wojnie do Polski. Albo, żeby sami chcieli do niej przyjeżdżać i budować naszą ludową Ojczyznę w swym dawnym Posen, Bromberg, Kattowitz oder Thorn. -
To, że obawiam się, iż odpowiedzią części młodych ludzi - na treści łopatologicznie podawane przez Autorów ww. książki - może być szukanie antytezy i przejście na pozycje skrajne z drugiej strony barykady. Moim zdaniem zdrowa krytyka, a wręcz niekiedy obśmianie edukacyjnych zapędów części luminarzy IPN jest jak najbardziej pożądane i służy pokazaniu historii w całej jej złożoności, natomiast nie chciałbym, aby krytyczna ocena ww. dzieła owocowała np. prostą apoteozą działań przedwojennej KPP. Prymitywizm tej oceny widać chociażby np. na s. 435 tej książki. Dla mnie jest to niezbyt ambitne, a wręcz na żenującym poziomie, wyłożenie pewnych przekonań politycznych, bez uwzględnienia zasady audiatur et altera pars i krytycznego podejścia do źródeł. O sprawie Anoszkina, manierze selektywnego cytowania protokołu z 10 grudnia 1981 r., a nawet jego specyficznym tłumaczeniu z języka rosyjskiego, pisałem już wielokrotnie, nie będę się zatem powtarzał. W mojej opinii, szanujący się badacz, aspirujący do edukowania innych, nawet jeżeli ma zamiar podważyć sensowność decyzji Jaruzelskiego, powinien pozostawić chociaż margines na swoje wątpliwości. Autorzy książki natomiast wpisują się doskonale w definicję śp. prof. Wieczorkiewicza (znanego przecież zwolennika ZSRR i W. Jaruzelskiego ), tj. co do argumentów - "grzeszą dziecinną wprost naiwnością i aż dziw, iż używają ich historycy uważający się za poważnych badaczy" ("13 XII 1981, jak to się stało", dodatek do Newsweeka 50/2006), s. 30. No dobra, zatem może nie prymitywizm, ale dziecięca naiwność , chęć "sprzedania" swoich poglądów wszem i wobec, za wszelką cenę. W sumie nie jestem jakoś skrajnie przeciwko temu, uważam od dawna, że w debacie publicznej jest miejsce na różne poglądy na temat historii, także te - w moim mniemaniu - skrajnie nieobiektywne. Problem zaczyna się wówczas, gdy ktoś za państwowe (czyli także moje) pieniądze, chce mnie co nieco nachalnie edukować.
-
Książkę powyższą mam za propagandowego gniota, napisanego bez polotu, bo podobne propagandowe treści można by wyrazić w o wiele bardziej subtelny, a tym samym atrakcyjny dla nieco ambitniejszego czytelnika sposób. Co oczywiście nie oznacza, że są w niej same kłamstwa Samuelu. I, że Twoja krytyka jest bezdyskusyjna. Niekiedy jest bardzo mocno dyskusyjna. Przykład pierwszy z brzegu - Z. Berling był niewątpliwie dezerterem z Armii Andersa, bo nie stawił się 1 września 1942 r. w Jangi-Jul zgodnie z odpowiednim rozkazem. Nawet jeżeli było to "technicznie" niemożliwe, bo ostatni statek ("Jeni-Joł") odszedł z Krasnowodzka opóźnieniem, to przecież Berling świadomie pozostał w ZSRR, nie szukając kontaktu ze swoim dowództwem. Kwestią do dyskusji jest motywacja Berlinga, jej słuszność lub nie, ocena postępowania Andersa itp., ale nie sam fakt dezercji Berlinga z określonej formacji wojskowej. Założenie ogólne książki jest dla mnie oczywiste. Jak to wielokrotnie dawał do zrozumienia jeden z luminarzy IPN - starsze pokolenie jest już w dużej części stracone (np. dla tak prymitywnej oceny Jaruzelskiego i stanu wojennego, którą serwują Autorzy tej książki), zatem trzeba trafiać do młodzieży. Obawiam się, że młodzież - przynajmniej ta jej mniejszość zainteresowana historią - szybko połapie się o co chodzi, młodzi ludzie bowiem z natury są sceptyczni i krytyczni wobec nachalnie głoszonych prawd objawionych. I skutek będzie odwrotny w stosunku do zamiarów Autorów i śp. Prezesa Kurtyki, patrona dzieła. I być może, wbrew intencjom Autorów, napędzi Ci to dzieło zwolenników Samuelu. Czego się - szczerze mówiąc - trochę obawiam.
-
W sumie to myślałem, że to wcześniejsze zdjęcie (tzn. nie wojenne), bo kajzer biedny przewiązany, jak po wyrwaniu zęba, także skutków trudów wojny na dostojnym obliczu nie widać. Ale futerkowe nakrycie głowy powinno dać mi do myślenia. Jakiś prezent od armii rumuńskiej, via Mackensen?
-
Po spotkaniu z Daisy? Jakiś wątły (i kajzer - i wąs).
-
Przypominam, że z własną twórczością poetycką Szanowni Koledzy mogą zapoznawać publiczność w innym miejscu forum, a do dyskusji pomiędzy naszymi Postaciami może służyć błogosławiony wynalazek, znany powszechnie pod skrótem PW.
