Skocz do zawartości

Bruno Wątpliwy

Moderator
  • Zawartość

    5,693
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

Zawartość dodana przez Bruno Wątpliwy

  1. Fidel Castro

    Bynajmniej nie musi, jestem także zdania, że poważną dyskusję można opierać na wiedzy książkowej, czy nawet internetowej, natomiast moim zdaniem dyskusja taka powinna opierać się na minimum wiedzy i minimum obiektywizmu. Jeżeli Mariusz np. wyraża ostateczne sądy o Castro i Kubie, nie znając - moim zdaniem - kompletnie realiów latynoamerykańskich, to śmiem twierdzić, że jednak coś jest nie tak. Jeżeli Mariusz podbudowuje swoje wypowiedzi zamieszczaniem filmików, z rodzaju takich, które - z odpowiednią dozą złośliwości i imponderabiliów ideologicznych reżysera - można nakręcić prawie wszędzie na świecie - to coś jest nie tak. Jężeli Mariusz z uporem godnym lepszej sprawy powtarza: "Pytam wiec jeszcze raz.Czy pan Castro twierdzacy z zapalem,ze prostytucja na Kubie nie istnieje jest kompletnym kretynem,czy tylko innych za takich wlasnie kretynow uwaza?", nie mając - moim zdaniem - wielkiego pojęcia o tym, co pan Castro mówił o prostytucji na Kubie - to coś jest nie tak. A oczywiście, zawsze konsekwentnie będę uważał, że najlepszą drogą do obiektywnej oceny sytuacji w regionie i na Kubie jest podróż, zaczęta najlepiej gdzieś w Chile, czy Boliwii, a kończąca się na Kubie. A nie wiedza wyniesiona z tego, jak wyglądały lata 80. w Polsce. To mi chyba wolno?
  2. Bolesław Bierut

    Warto może przypomnieć, że jeszcze w 1979 roku (mimo, że polski stalinizm był już dawno przebity osikowym kołkiem) postawiono mu z pompą pomnik w Lublinie. http://tnn.pl/pm,2043.html Poza ogólnymi powodami - 35 rocznica Manifestu Lipcowego i fakte, że np. Gomułkę jego bezpośrednim następcom czcić za bardzo nie wypadało - ciekawe są potencjalne motywy, dla których Gierek i jego towarzysze zdecydowali się na takie spektakularne uczczenie pamięci Bieruta (notabene - "chwilę" po wypuszczeniu do kin doskonałego rozliczenia z epoką - "Człowieka z marmuru"). Pewnym wytłumaczeniem mogą być słowa Jaroszewicza, zapisane bodajże przez Tejchmę, które brzmiały mniej więcej tak - "pamiętaj, że jeszcze wspominają Bieruta, jako tego, który dbał o prawdziwych ludzi pracy". Nie wszystko w tym PRL było takie proste, dla części społeczeństwa (pewnie mniejszości,ale zawsze), Bierut mógł być swoistą pozytywną antytezą Gierka, otwierającego wrota dla "kurnikarzy", "badylarzy" i innych dorobkiewiczów. W końcu jeszcze w sierpniu '80 to raczej chodziło o "równe żołądki" i aby mięsa jedni nie jedli więcej niż drudzy... Stąd może wynika po części demonstracyjny ukłon wobec Bieruta Anno Domini 1979.
  3. Fidel Castro

    W moim mniemaniu donikąd i tym samym nie ma większego sensu, albowiem swoje wypowiedzi opierasz konsekwentnie na własnym przekonaniu, zamieszczaniu różnych antycastrowskich filmików i rozmowie z emigrantką z Kuby, konsekwentnie unikając spojrzenia na problem Castro i Kuby z szerszej perspektywy całego „latynoskiego” kontynentu, czy całego trzeciego świata. Ja się w to bawić nie będę, bo nie uważam to za sensowny sposób prowadzenia dyskusji, ale być może znajdzie się tu za chwilę jakiś dyskutant z niezłomnymi lewicowymi przekonaniami i zamieści czterdzieści filmików o zagrożeniu niedożywieniem, chorobami, o prostytucji nieletnich, domach z kawałków blachy i kartonów, mordach i niekompetencji, tudzież korupcji władzy, w regionie tej „kapitalistycznej” Ameryki Łacińskiej. Przecież podobne filmy, epatujące zgrozą można od biedy nakręcić i w Polsce, i w innych krajach naszego regionu, a nawet na bogatym zachodzie. A już w okolicach Kuby, bez najmniejszej trudności… A swoją drogą polecam np. co w rzeczonej, a tak budzącej Twoją troskę materii napisał - nienawidzący skądinąd Castro - amerykański Departament Stanu: Za.: http://www.state.gov/g/drl/rls/hrrpt/2005/61723.htm: A co bardziej obiektywne źródła: http://www.childtrafficking.com/Docs/o_connell_1996__child_prost2.pdf Polecam w szczególności wzmiankę o tym, że problem z prostytucją nieletnich na Kubie jest mniejszy niż w Kostaryce. Mogę służyć obiektywnymi danymi (i własnymi wspomnieniami), potwierdzającymi fakt, że Kostaryka - skądinąd dosyć słusznie - jest akurat uważana za oazę względnego spokoju i relatywnego dobrobytu w regionie. Jeżeli ktoś potrudzi się przeczytać moje posty, to zauważy, iż nie przeczyłem, że na Kubie zjawisko prostytucji występuje, a o tamtejszej służbie zdrowia pisałem, że można nazwać ją „niezłą w porównaniu”. I o to mi chodzi. Czy masz odpowiednią skalę porównawczą? Poza pojedynczymi rozmowami emigrantów z Polski o mocno antykomunistycznych (cokolwiek to słowo znaczy) przekonaniach, pamiętających pewnie, że w sklepach „był tylko ocet” - z emigrantami z Kuby, pamiętającymi, że tamtejsza służba zdrowia serwuje tylko termometry? Czy zdobędziesz się na stwierdzenie obiektywnego faktu, że „mimo, że był tylko ocet” to pokolenie dzisiejszych 30-40-latków nie cierpi raczej z powodu permanentnego niedożywienia w najgorszych latach PRL, czy nawet tylko braku odpowiednio zrównoważonej diety w młodości, a stan zdrowia i ogólna dorodność Kubańczyków jeżeli się różni od reszty mieszkańców regionu, to tylko In plus? Czy może raczej zaserwujesz kolejny film ze studia emigrantów w Miami, na którym tym razem Castro zjada dzieci i popija krwią dziewic? Czy widziałeś, jak wygląda służba zdrowia „dla zwykłych ludzi” w regionie poza Kubą? Czy widziałeś główny miejski burdel w Limie, domy publiczne Gwatemali, czy Meksyku, uliczki w regionie przypominające „ulicę Psią” w przedcastrowskiej Hawanie? Wiesz, czym się zajmują dzieci na ulicach Kolumbii? Jak mieszkają ludzie poza dzielnicami bogaczy? Jaki był tradycyjny poziom oświaty dla „cholów” i innych ludzi drugiej kategorii? A może z innego kontynentu - podzielisz się wiedzą z autopsji ile zarabiają i jak się leczą ludzie na Filipinach, pozostających od lat raczej po właściwej, tj. amerykańskiej stronie świata? Poza gettami bogaczy, oczywiście? Jak wiesz, widziałeś, to chętnie pogadam o obiektywnej ocenie Kuby. Także jej – wielu – niedostatków, bo nie jest to oczywiście raj na ziemi. Jeżeli natomiast wiedzę czerpiesz od jednego, czy dwóch emigrantów, z książek W. Cejrowskiego (który Ekwador, czy skorumpowany do cna Paragwaj uważa za dosyć interesujące społecznie miejsca), antycastrowskich filmików z YouTube, to moim zdaniem dyskusja rzeczywiście nie ma sensu. Pisanie, że Kuba znalazła złoty środek rozwiązujący problemy społeczne tego świata, byłoby w moim mniemaniu bajdurzeniem. To kraj w trudnym położeniu, gdzie życie ludzkie nie jest bynajmniej usłane różami. Natomiast, problem polega na tym, że kuracje państw okolicznych są czasami jeszcze dalsze od zapewnienia pełnego szczęścia społecznego, niż to co zafundował Kubańczykom Castro. Twój emigrant, czy emigrantka, jak rozumiem wyjechała do Hiszpanii niedobrego Zapatero, a jakoś nie chciała zostać na Haiti, w Dominikanie, Kolumbii etc. W sumie ciekawe dlaczego? A tak na marginesie - Castro akurat o kubańskiej prostytucji i zjawisku "jineterismo" wielokrotnie się wypowiadał, całkiem interesujące jest także zachowanie władz rewolucyjnych w pierwszych latach po zwycięstwie w kwestii prostytucji, ale tego się raczej z Twoich filmików nie dowiesz.
  4. Komitet Obrony Kraju

    Rozumiem, że to wszystko z ogólnej informacji Wydawnictwa o nowej książce L. Kowalskiego, Autora niezapomnianego "Generała ze skazą", ale w sumie nieco intrygują mnie frazy: A dziś, jak rozumiem, człowiek zapytany na ulicy wie wszystko np. o BBN? W jaki to sposób KOK kupczył racją stanu PRL?
  5. Fidel Castro

    Zauważyłem już, że preferujesz dyskusję bez-źródłową, opartą na ogólnodostępnej oczywistości i słuszności przekonań. Tak też można, ale siła rażenia argumentacji bywa mniejsza. Cóż, rozumiem, iż to źródło się nie podoba. Może jakaś mała recenzja w innym miejscu forum, jestem w sumie ciekawy, czy o Pinochecie za mało ciepło Autor się wypowiadał, czy może o coś innego chodzi? Zawsze to miło krytycznego entuzjasty spraw latnoamerykańskich posłuchać i z innym spojrzeniem - niż uznanego ww. Autora - na stan rzeczy się zapoznać. Zatem, zachęcam. Przykład Luli jest skądinąd bardzo ciekawy i pokazuje, jak się nasz świat zmienia. Sześćdziesiąt, ba - nawet czterdzieści lat temu Lula, Chavez, Morales itp. już by nie żyli, jako "komuniści" (bo nikt by nie wnikał przesadnie, kto zacz) po zjedzeniu lodów (a był taki "sposób" na Castro), ewentualnie zostaliby zastąpieni przez jakiegoś dziarskiego generała z pomysłem na twórcze wykorzystanie stadionów. Dziś jest jednak nieco inaczej. I dobrze. Ja także poznałem parę osób. I relacje odpowiednie mogę przytoczyć. Również jestem rozgarnięty na tyle, że potrafię wpisać w kilku językach do wyszukiwarki "bieda", "tragedia służby zdrowia", "praca dzieci", "agonia slumsów" itp. w - np. Kolumbii - i znaleźć odpowiedni filmik. Tyle, że taka forma dyskusji prowadzi donikąd, poza ogólną satysfakcją z potwierdzenia własnych przekonań.
  6. Fidel Castro

    A to będzie burza, na którą już się cieszę, bo jakoś nie przypuszczam, by Lula wśród tutejszych dyskutantów uzyskał powszechne uznanie. Ja akurat zaliczam go do mniej, czy bardziej "fidelopodobnych", dochodzących do głosu na kontynencie - w reakcji na dotychczasowe sukcesy tamtejszych elit i lokalnej odmiany ustroju społeczno-gospodarczego w dziedzinie polepszania dobrostanu i dobrobytu swoich obywateli.
  7. Fidel Castro

    Czyli, jak przypuszczałem, teoria została wyprowadzona raczej z „oczywistości” i ogólnego przekonania o naiwności innych dyskutantów, której przeciwieństwem jest bezwzględna słuszność własnej interpretacji świata, mniej z merytorycznych przesłanek. Opowieść o skrajnej lewicy, popierającej Castro - ciekawa, całokształt wizji także, wypada tylko zapłakać nad naiwnością ambasadora Bonsala, czy ówczesnego wiceszefa CIA, tudzież ich brakiem umiejętności antycypowania oczywistych faktów i skłonnością do bajdurzenia, że Castro to nie żaden komunista, a ci nie mają na Kubie wpływów, i trzeba zachowywać się rozsądnie, kupować trochę cukru, a nie przeprowadzać dywersje, bo inaczej zrobi się ładny prezent dla Rosjan. Natomiast wzruszyć się tym, że Narodowa Rada Bezpieczeństwa USA (czy centrala CIA), już „kilka dni” po zwycięstwie rewolucji (i mimo szeregu trzeźwych opinii) wiedziała co i jak, i że Castro to najlepiej trzeba zabić, nawet w "mafijny sposób". Natomiast brak umiejętności przyznania przez USA, że nie wszytko w Ameryce Łacińskiej da się rozwiązać za pomocą osobników pokroju Armasa i "Tacho", nie grał oczywiście żadnej roli w ewolucji Castro w kierunku sojuszu ZSRR? [Zresztą szorstkiej dosyć przyjaźni, ale to już inna historia]. Gdyby w latach 50. ktoś w Stanach doszedł do trzeźwego wniosku, że czasami warto "oddać kanał" (tak jak dwadzieścia lat później Carter Torrijosowi) i kupować nadal cukier, by nie mieć pod bokiem radzieckich placówek, a nie kombinować nowej operacji z Arbenzem, losy Kuby mogłyby się potoczyć inaczej. Antyamerykanizm i lewicowość były (są) dosyć częstymi cechami latynoskich patriotów (czy wręcz nacjonalistów). Antyamerykanizm jest dosyć naturalnym uczuciem w stosunku do państwa, które przez dekady spełniało rolę lokalnego policjanta i Wielkiego Brata, lewicowość także – w sytuacji, gdy jeszcze niedawno buty były dla wielu w regionie luksusem. Ale, przy rozsądnej polityce USA antyamerykanizm i lewicowość nie musiały oznaczać automatycznie wejścia pod skrzydła ZSRR i budowę ustroju według wzorców radzieckich. Jak trzeźwo zauważył C. W. Mills: „jeżeli Jankesi będą nadal codziennie wykrzykiwać hasła przeciwko komunistom, wymyślać im i oskarżać o antyjankesizm, może to stać się dla niektórych prawdziwych rewolucjonistów powodem do wstąpienia w szeregi Partii Komunistycznej!”. A. Domosławski, Gorączka latynoamerykańska, Warszawa 2007, s. 29. Amerykanie po prostu zaśpiewali gromko „tu jest nasze podwórko”, wolimy s…synów jak Somoza, ale niewątpliwie naszych , a kto „nam skarby chce wydrzeć, nie wydrze” (cyt. za Jasienicą). Woleli Somozów od Arbenzów, Mosaddeghów, czy Castro z początku kariery. I „się przejechali”, zamiast części skarbów – stracili wszystkie. A Kadar był formalnie członkiem rządu Nagyego , tudzież 1 listopada 1956 wygłosił przemówienie, że kierowana przez niego WSPR będzie bronić niepodległości ojczyzny i honoru narodowego (J. Kochanowski, Węgry, Warszawa 1997, s. 158). Cytując Kissingera - so what? Poza ogólnym stwierdzeniem, ze ludzie chadzają różnymi drogami i różnie dobierają sojuszników, lub sojusznicy ich.
  8. Fidel Castro

    A gadało się kiedyś. Z Peruwiańczykami, Boliwijczykami, Kostarykańczykami, Kolumbijczykami etc. i Kubańczykami takoż. Warto rzeczywiście, z każdymi z nich sobie pogadać. A jak już pisałem wcześniej, Kubańczyków mam za wyjątkowo sympatyczną nację. Nie uważam sytuacji na Kubie za optymalną, czemu dawałem nieraz wyraz, ale zastanawia mnie pewna jednostronność oceny, w której Castro występuje jako ten, kto biednemu społeczeństwu nie daje możliwości rozwoju, utrzymuje powszechną, ale kiepską służbę zdrowia, jakby gdzie indziej w Latynoameryce takie możliwości rozwoju były, a służba zdrowia kwitła. Z krajów Ameryki Środkowej, tylko o Kostaryce (bo dawno temu pozbyła się wojska i wprowadziła parę innych, ciekawych rozwiązań) i o Panamie (bo ma kanał) można powiedzieć, że się rozwijają. Mocno "zeuropeizowana" Argentyna z jednego najbogatszych krajów świata kilkadziesiąt lat temu - niedawno zjechała do poziomu bankruta, Ekwador, Kolumbia, Boliwia, interior Brazylii, a nawet same fragmenty Rio - bieda często-gęsto aż piszczy. Tam Castro nie ma, rządziły raczej siły o innej proweniencji. Nie zastanawia Ciebie, dlaczego tacy ludzie jak Chavez i mu podobni mają na tym kontynencie coraz więcej do powiedzenia? Bo jest tam tak fajnie, za wolnego rynku i demokracji, czy "demokracji", jak przypuszczam? Oczywiście podobieństwa pomiędzy sytuacją na Kubie a naszym latami 80. są (były). Te same pięknie ubrane dziewczyny, przy pozornym braku ubrań na rynku, czyści ludzie mimo braku środków czystości, jedzenie mimo braku jedzenia itp. Dużo oczywistych absurdów, dużo ludzkiej zaradności i życzliwości. Czy jest to sytuacja "normalniejsza", czy mniej "normalna" od codziennej walki o życie w innych miejscach "latynoskiego kontynentu"? Kwestia oceny i poglądów oceniającego. Mi osobiście bardziej rozmowy z Latynosami (tymi spoza Kuby) przypominały często Polskę lat 80. i przeświadczenie o kryzysie systemu. Na moje teorie, ze przecież kapitalizm jest najskuteczniejszym ustrojem, że realny socjalizm się u mnie w domu raczej nie sprawdził, że Kuba przecież też tak sobie, że demokracja to coś fajnego, słyszałem często - a my to mamy gdzieś. Kapitalizm mamy od dobrego stulecia, a może i więcej, demokracja z przerwami na junty też bywa, a my nie mamy co jeść, gdzie pracować, o leczeniu nie wspomnę. Politycy nas oszukują ciągle, zatem trzeba coś zrobić, bo dotychczasowe elity tego nijak nie uczynią. Latynoski kapitalizm i demokracja są w kryzysie. Jak z niego wyjść? Jakbym był taki mądry, to bym tam został. Przypuszczam, ze zakończy się jakąś wersją new dealu, z wykorzystaniem także części doświadczeń tego brzydkiego Castro. Notabene - ładne słowo "bredzić". Argument porażający, że tak się wyrażę. Ale ad rem - w Gwatemali, na Dominikanie, na Jamajce (a co tam - pochwalę się, że też byłem) - jest pewnie lepiej w tym zakresie? Ogólnodostępna, na wysokim poziomie, służba zdrowia "za friko", jak sadzę?
  9. Kukuryźnik

    Szczerze mówiąc, mnie także nazwa "kukuruźnik" kojarzy się raczej z samolotem Po-2 (jest także niekiedy używana w odniesieniu do An-2), a nie z "kołchoźnikiem". W samolotowym znaczeniu "kukuruźnik" ma nawet u nas swoją dyskusję: https://forum.historia.org.pl/topic/8290-nahmaschine-czyli-kukuruznik/
  10. Fidel Castro

    Zakładając nawet przez chwilę, że nie mieliśmy w tym przypadku do czynienia z żadnymi manipulacjami propagandowymi i w tej materii Samuel nie całkowicie racji. Pozostaje wszakże świadomość, że tendencyjny (lub nie) materiał filmowy pt. "Klasa próżniacza (tj. politycy, Co. by D. Tusk) je, pije, mieszka luksusowo i leczy się w specjalnych lecznicach, a przedstawiciele ludu nie jedzą, nie piją, nie mieszkają luksusowo i nie leczą się odpowiednio, a nawet wcale, można nakręcić nawet w pewnym dużym kraju, odgrywającym rolę supermocarstwa, a już na południe od tego państwa, to bez najmniejszych, ale to najmniejszych trudności. Czy Mariusz 70, po obejrzeniu takowego materiału, byłby równie krytyczny wówczas wobec "klasy próżniaczej", ale o innej proweniencji ideologicznej niż bracia Castro et consortes? Gregski - nie opowiadam tu, że przeciętny poziom kubańskiej służby zdrowia i opieki społecznej sięga granic standardów Skandynawii, ale jest aktem, że przeciętny Kubańczyk ma szansę spotkać się ze służbą zdrowia i w ogóle, i na pewnym poziomie, o wiele bardziej prawdopodobną, niż mieszkańcy szeregu innych państw regionu. Podobnie, stara Hawana jest restaurowana bardzo powoli i mieszkania tamże luksusowe bynajmniej nie są, bloki przy drodze do Santa Maria to też nie "wypasione" apartamenty, ale takich dzielnic nędzy, jak w regionie na Kubie nie ma. I jeżeli tam byłeś Gregski, w co nie wątpię, to o tym wiesz. Stwierdzam pewien fakt, do koniecznego przemyślenia, jeżeli chcemy się zastanawiać, w miarę obiektywnie traktując materię dyskusji, dlaczego Castro utrzymał się tak długo przy władzy. O tym już wyżej rozmawialiśmy. Który okres historyczny weźmiemy pod uwagę, los której grupy ludności, jakie wskaźniki, w jakim zakresie sytuacja była "diametralnie inna" np. w stosunku do Dominikany? Jak wyglądała relacja do USA, jak relacje z USA? Fakt, Batista miał może ciut mniej "za uszami" niż Trujillo. Nader interesujące byłoby obalenie tego mitu przez Godfrydla, mogące nas przekonać, że jest on kwestionowany nie na zasadzie "bo tak chcę". Jakieś może interesujące fakty dotyczące ruchu M-26-7 i jego programu, ilości komunistów w rzeczonym, stosunku komunistów kubańskich do Castro, zachowania Castro wobec USA po rewolucji, przemyśleń Narodowej Rady Bezpieczeństwa USA z marca 1959 r. (i CIA z podobnego okresu), opinii ambasadora USA Bonsala o tym, kiedy to dopiero Kuba stanie się prezentem dla ZSRR, casusu Arbenza, losu Anibala Escalante itd.itp.?
  11. Bolesław Bierut

    Nieco odświeżając dyskusję, można wspomnieć o złożonym stosunku kardynała Wyszyńskiego do postaci B. Bieruta. Jak przypomniał bodajże A. L. Sowa w świeżo wydanej "Historii politycznej Polski 1944-1991", Wyszyński uważał Bieruta za patriotę (swoistego może, dążącego do komunizacji Polski, ale jednak), a w 1952 roku głosował na niego (innych kandydatów skreślając)- co potwierdzają wydane kilka lat temu jego zapiski (zob. http://wiadomosci.24polska.pl/kraj/kard_wyszynski_gdy_mowilem_prawde_nie_wierzono_mi_25443.html). A. Friszke znowu przypomniał (w związku z losami koła "Znak" po Październiku), że: "W osłupienie wprawiała też Zawieyskiego opinia Wyszyńskiego, że Bierut był od Gomułki bardziej komunikatywny, a więc w pewnym sensie lepszy". Zob. rozmowa z Friszeke w "Tygodniku Powszechnym" - http://www.tygodnik.com.pl/numer/275012/friszke.html.
  12. Nazwa nakrycia głowy Lorda George Byrona w stroju albańskim

    Nie jestem ekspertem w sprawie ludowych strojów w regionie, ale sądzę, że odziewek ten może być zarówno grecki, jak i albański, a do tego z wpływami tureckimi. Epir to obszar przenikania się kultur, chociażby Ali Pasza z Tepeleny był z pochodzenia Albańczykiem, tureckim dostojnikiem do tego, a dokumenty wydawał po grecku. Zatem stawiałbym, nieco w ślad za Fodele, że jest to jednak strój grecki i greckie nakrycie głowy. Nie należy przeceniać wiedzy ówczesnej - nawet światłej - Europy o tym, kto zacz Albańczycy i jak wygląda ich strój. Skądinąd południowa Albania to silne wpływy greckie. I tak dalej, i tak dalej. Narodowym nakryciem głowy Albańczyków jest natomiast qeleshi (w innych językach zapisywane często jako qeleshe), które na wyżej zamieszczonym obrazie Byrona na pewno nie występuje. http://sq.wikipedia.org/wiki/Qeleshi
  13. Fidel Castro

    A o co się, tak nawiasem mówiąc, rozchodzi? Czy ktoś napisał, że Haiti to wzorcowy kapitalizm? Kapitalizm natomiast niewątpliwie. Inna sprawa, że warto by zastanowić się, co jest w tym przypadku wzorcem. Tzn. jaka dawka interwencjonizmu wyklucza wzorcowość. W przypadku Haiti owa dawka jest tradycyjnie dosyć niewielka. Zatem, może rzeczywiście, gdy szukamy mitycznego wzorca kapitalizmu z Sèvres, to jednak nie powinien być brany pod uwagę Roosevelt, czy jakiś Obama, lecz raczej Papa Doc? Natomiast poważnie rzecz biorąc, naturalnym punktem odniesienia dla oceny Kuby jest Ameryka Łacińska, wraz z jej innojęzycznymi (w tym przypadku francusko-kreolskimi) obrzeżami. Podobnie, większy sens ma określanie poziomu życia np. w Tajlandii w odniesieniu do Kambodży, Birmy, Malezji, Laosu, czy Wietnamu, niż do Zjednoczonych Emiratów Arabskich, choć też są w Azji. Jeżeli nie Haiti, to może być, bardzo podobna pod wieloma względami do Kuby, Dominikana - tu polecam kompetentną analizę jednego z Kolegów, która znajduje się gdzieś na naszym forum.
  14. Fidel Castro

    Ad.: 1. Fakt. Szczególnie jeżeli chodzi o samochody. Dziś już w mniejszym stopniu (chyba, że odnowiony stary samochód jest środkiem zarobku), bo i wiek robi jednak swoje, a i innych samochodów jest stopniowo coraz więcej, ale ongiś nawet szwankujące amerykańskie samochody cieszyły się większym uznaniem niż łady, moskwicze, czy el Polacito (poczciwy maluch). Z racji braku powszechnej dostępności innych (a "amerykanów", chociażby po wyjeżdżających do Miami sporo zostało), a także z racji prozaicznych powodów - chociażby potencjalnej możliwości uprawiania seksu w aucie. Dostęp do nowszych urządzeń - w tym samochodów - był i jest (coraz większy), ale ongiś bardzo ograniczony. Były możliwości przywozu, czy kupna prywatnego samochodu "od państwa", ale dostępne raczej wybranym. Coś jak kupno w PRL samochodu za pieniądze dużo niższe od ceny giełdowej "za talony". Oficjalnie - wedle mojej wiedzy - nie było prywatnej sprzedaży samochodów pomiędzy osobami fizycznymi, a także jedna osoba nie mogła mieć więcej niż jeden samochód, ponadto państwo przejmowało samochody od emigrujących (i potem je "rozprowadzało"). Inna sprawa, ze kwitł nieformalny obrót samochodami i wszystko to było raczej de iure niż de facto. Dziś to już (od niedawna) przeszłość. Wprowadzono możliwość wolnej sprzedaży samochodów, posiadania więcej niż jednego, wyjeżdżający z kraju mogą swoje darować komuś innemu itp. 2. Zjawisko z pewnością istnieje, ale skala jest - w mojej skromnej opinii - mniejsza. Wraz ze zmianami na Kubie przestępczość, także ta, będzie rosła, ale jak na razie wygląda to (tak i jak stan zdrowotny społeczeństwa) lepiej niż w regionie. Jakie było, w jakiej skali było, i czy w ogóle było zaangażowanie Kuby, jako państwa i jego oficjalnych władz w handel narkotykami, nie jestem w stanie powiedzieć. Niechętni Kubie zgłaszają tu różne podejrzenia, ale niechętni Kubie nie zawsze zgłaszają podejrzenia odpowiednio umotywowane. W każdym razie Arnaldo Ochoa, niewątpliwie jedne z ważniejszych generałów kubańskich, w 1989 r. został skazany na śmierć przez kubański sąd m.in. za udział w handlu narkotykami. 3. Ponieważ F. Castro obraził się w pełnym momencie mocno na Busha juniora i dolara, od końca 2004 r. operacje gotówkowe w dolarach amerykańskich są obciążone dodatkową 10-procentową opłatą podczas wymiany na CUC (peso wymienialne). W związku z dosyć szybko postępującymi na wyspie zmianami w stylu chińskim, informacja ta może być już nieaktualna. Przekazy odgrywają zapewne istotną rolę przy kupnie dóbr "luksusowych", ale bez nich zapewne Kubańczycy nie wymarli by z głodu. Tym bardziej, że dalece nie wszyscy takie przekazy otrzymują. 4. Kuba z pewnością nie ma takiej siły politycznej i nie jest takim zagrożeniem dla Pax Americana jak ..dziesiąt lat temu. Jest to jednak kontynent o wielkim zróżnicowaniu społecznym i gigantycznych obszarach dojmującej biedy, biedy strukturalnej, trwałej, z którą tamtejsze systemy polityczne i społeczno-gospodarcze nijak sobie nie radzą. Zatem fakt, że Castro, czy Kuba budzi sympatię nie jest bynajmniej odosobniony. Tym bardziej, że często imponuje Latynosom fakt, iż mała Kuba "postawiła się" niezbyt lubianym Stanom Zjednoczonym. Oczywiście wiele zależy od tego, jaką warstwę społeczną reprezentuje rozmówca, mieszkający za płotami strzeżonych rezydencji w Limie, czy Bogocie zapewne Castro nie lubią, ale z wyrazami sympatii można się niewatpliwie spotkać, niezależnie od często silnej propagandy anty-kubańskiej i faktów obiektywnych (choć dla biedoty pod wieloma względami atrakcyjna, Kuba nie jest niewątpliwie tygrysem gospodarczym). Tym także można tłumaczyć to, że w wielu krajach Ameryki Łacińskiej duże znaczenie uzyskują politycy mniej, czy więcej "fidelopodobni".
  15. Fidel Castro

    Tylko, że temat dyskusji, a dokładnie ostatni jej wątek, nam się trochę "rozjechał". Czym innym jest bowiem: 1. Uznawanie, że Castro posiada ogromny majątek osobisty, będący jego własnością. I tu pozwolę sobie nadal pozostać w przekonaniu, że jest to bajeczka, o czym świadczą chociażby wyssane z palca i nader łatwo zmieniające się cyfry z "Forbes". A czemu przeczą oczywiste dosyć skojarzenia, iż Castro pieniądze nie są do niczego potrzebne, a ryzyko propagandowe ujawnienia takiego, ewentualnego majątku - jest dlań olbrzymie. Nie warte zachodu. Dlatego zresztą tak mocno chce się niekiedy ten majątek nieco na siłę "ujawniać". 2. Uznawanie, że Castro mieszka w rezydencjach państwowych, o standardzie zdecydowanie wyższym niż mieszkanie przeciętnego Kubańczyka i jest leczony z nieco większym zaangażowaniem - niż zwykły obywatel - przez kubańską służbę zdrowia (skądinąd, jak na Amerykę Łacińską, całkiem niezłą)1. Możemy dyskutować o szczegółach, albowiem taki np. "Guardian" określa rezydencję Castro mianem skromnej, ale co do do istoty rzeczy - zgoda. Świat głów państwa i innych przywódców jest jakoś tak zorganizowany, że tylko nader nieliczni z nich mieszkają w slumsach, ziemiankach, czy kurnych chatach, dojeżdżają do pracy odrapanymi autobusami lub na mułach, a po pracy stają w kilometrowych kolejkach do właściwego lekarza publicznej służby zdrowia. 1. Choć Gregski (pozdrawiam) twierdzi, że przereklamowaną. Nie wiem, co było w reklamie, którą oglądał, zatem trudno mi polemizować. Ale jeżeli chodzi o sukcesy nauk medycznych i realną dostępność opieki, i jeżeli punktem odniesienia jest obszar mniej więcej od Rio Grande "w dół", to śmiem twierdzić, że tamtejsza służba zdrowia jest niezła.
  16. "Akcja Wisła" - ocena

    Bardzo proszę o spokojną dyskusję i unikanie niedopuszczalnych określeń. Jeżeli będą się powtarzały, będę zmuszony reagować, zgodnie zresztą z regulaminem. Pozostaję w przekonaniu, że nawet ostrą wymianę zdań można prowadzić w kulturalny sposób.
  17. Fidel Castro

    W mojej skromnej opinii Castro jest raczej przykładem przywódcy korzystającego rzecz jasna z "opieki państwa, kiedy trzeba", jak większość przywódców tego świata, ale bez typowego, znaczącego własnego majątku i tym samym bez osobistego dorabiania się na państwie (coś, jak ot chociażby nasz Piłsudski w tej materii). Logicznie rzecz ujmując - oprócz faktu, że majątek w sytuacji Castro nie był (jest) mu specjalnie potrzebny, to wie on przecież, jako inteligentny człowiek, że ujawnienie jakichkolwiek podejrzanych kont, czy przelewów, byłoby tragedią dla jego wizerunku. Pomijając nawet ewentualną motywację moralno-etyczno-ideologiczną Castro, to przecież działa prosty rachunek zysków i strat. Czy lepiej być niezłomnym, skromnym rewolucjonistą, długie lata bezdyskusyjnym przywódcą Kuby, ikoną i autorytetem (dla całkiem sporej grupy osób na tym świecie), czy składać pieniądze nie wiadomo po co (czy ktoś o zdrowych zmysłach może zakładać, że Castro przewidywał, iż wyjedzie z Kuby i będzie, jako prywatna osoba "puszczał szmal" w kasynach Monaco?), z ryzykiem, że jak sprawa się rzecz wyda - to będzie to z nader nieciekawym skutkiem dla wizerunku herosa rewolucji? "Forbes" po prostu założył, że Castro kontroluje sieć firm państwowych (chociażby znaną firmę medyczną Medicuba) i założył, że część zysków z tych firm trafia do jego kieszeni. Skądinąd, tenże sam "Forbes" uznał, iż takie zakładanie to bardziej sztuka, niż nauka. A o wiarygodności owego forbesowskiego zakładania może świadczyć to, że według nich w dwa lata (2004-2006) majątek Castro miał wzrosnąć ze 150 milionów dolarów do 900. Według tegoż źródła w 1997 roku miał on aż 1,5 miliarda (i był 10 na liście bogaczy tego świata), ale już rok później obliczyli go "tylko" na 100 milionów. Reasumując - takie sobie sensacyjne bajeczki o tym, że brodaty rewolucjonista w oliwkowym mundurze, lubiący pojeździć sobie swego czasu sam kierując uazem, tak naprawdę to jest - tak, tak Proszę Państwa - bogatszy od królowej brytyjskiej.
  18. Fidel Castro

    Rosyjski artykuł, wskazany wyżej przez Samuela, a bazujący na informacjach z argentyńskiego portalu, rzeczywiście wieści sensacyjnie w tytule o "życiu Fidela Castro za 900 rubli", aczkolwiek z kontekstu jednoznacznie wynika, iż chodzi o porównanie miesięcznych zarobków prezydentów Ameryki Łacińskiej, a nie kosztów ich utrzymania.
  19. Perspektywy Akowca

    Wedle mojej wiedzy, szczegółowych badań statystycznych, odnośnie do powojennych losów całej, kilkusettysięcznej grupy członków AK nie przeprowadzono. Jeżeli było inaczej - i ktoś odpowiednimi danymi statystycznymi dysponuje, ja także chętnie z takowymi się zapoznam. [bTW - pomijam tu obecny w innych miejscach na forum wątek - na ile liczba AK-owców, sięgająca według niektórych opinii 400-tysięcy, była rzeczywistością i realną siłą, a na ile "potiomkinowską wioską"? I czy rzeczywiście była to największa, tudzież najlepiej zorganizowana armią podziemna Europy, jak chce chociażby Wikipedia?] Wedle mojej cząstkowej wiedzy, jest dosyć oczywiste, jeżeli skoro przyjmuje się, że np. w apogeum stalinizmu (1952) było w Polsce około 50.000 więźniów politycznych (tak ocenia np. Friszke), to zakładając, iż wśród nich była wielka rzesza osób bez AK-owskiej przeszłości (od "przedwojennych", przez żołnierzy PSZ na Zachodzie, "powojennych", po represjonowanych komunistów), to przyjąć wypada "odkrywczą prawdę", że statystyczny AK-owiec raczej nie siedział, choć niewątpliwie mógł siedzieć. Przyjąć także można, że wśród uwięzionych, jakaś - pewnie "wyraźnie zauważalna" - część rzeczywiście walczyła z nową władzą (bronią, słowem, innym czynem), a nie siedziała wyłącznie z racji sfabrykowanych dowodów. Dochodzimy zatem do kolejnego odkrywczego wnioski, iż akowiec rezygnujący z kariery "żołnierza wyklętego" w ogóle, lub w odpowiednim czasie, czy generalnie lojalny wobec nowego państwa, lub tylko "nie wychylający się", miał dużo większe szanse nie siedzieć. Poza powyższą "oczywistą oczywistością" mamy wiele tysięcy ludzkich życiorysów. Różnych. W latach stalinowskich członkostwo w AK było potencjalną rysą na CV, prowadzącą - mówiąc oględnie do utrudnienia samorealizacji, czy kariery - ale w kraju głodnym fachowców i inteligencji, wcale takową być nie musiało. Na co służę wieloma przykładami. I tyle, aby sobie pogadać , pozwolę sobie ponowić apel o ewentualne dane statystyczne. Dopisek: Podana wyżej ogólna skala represji może być podważana. Na przykład A. Garlicki, 1815-2004. Historia Polska i świat, Warszawa 2005, s. 511, podaje, że "w latach Panu Sześcioletniego aresztowano ponad 40 tys. osób, z czego skazano blisko 28 tys". Czyli liczby nieco mniejsze niż ww., albowiem "rozłożone" na kilka lat. Inna sprawa, że z kontekstu wypowiedzi tego autora wynika, iż liczba ta nie obejmuje represji wobec wojskowych i chłopów - za niewywiązywanie się z dostaw obowiązkowych. Oczywiście, powyższe nie narusza sensu generalnej konstatacji, że dawna przynależność do AK nie musiała automatycznie skutkować pobytem w stalinowskim więzieniu, czy innymi represjami.
  20. Pozwolę sobie na drobną uwagę "moderatorską". Moim skromnym zdaniem, Albinosowi nie chodziło przy zakładaniu tego tematu o wywołanie fali relacji o tym, czy i jak UB torturowało, lecz postawił zagadnienie - czy, jak i dlaczego kierownictwo tej instytucji na określone metody śledztwa i ich skutki reagowało (w okresie do 1954r.)? Powyższe poddaję pod rozwagę ewentualnym Dyskutantom, a przy okazji spieszę polecić dla cytowania wspomnień takich, jak powyższe inny temat na naszym forum: https://forum.historia.org.pl/topic/12986-ubeckie-metody/page__p__196751__hl__%2Btortury+%2Bub__fromsearch__1#entry196751.
  21. Buczek i Czeszejko-Sochacki agentami Policji?

    Przy całej mojej sympatii dla postaci nieżyjącego Profesora, szczególnie za fenomenalny talent popularyzatora historii, niezłe pióro i brak konformizmu, przyznać wypada, że lubił otrzeć się o sensację, bez której zapewne - i skądinąd słusznie - sądził, że historia byłaby nudna. A to sobowtór Bieruta (A. Szwarc, M. Urbański, P. Wieczorkiewicz, Kto rządził Polską?, Warszawa 2007, s. 687-688), a to zamach na Sikorskiego (""w Gibraltarze dokonano bez żadnych wątpliwości zbrodni" - P. Wieczorkiewicz, Historia polityczna Warszawa 2005, s. 277), a to ogier i Katarzyna Wielka (fakt, że w tym przypadku "podobno" - A. Szwarc, M. Urbański, P. Wieczorkiewicz, Kto.., dz. cyt., s. s. 403). A to wreszcie szokująca teoria o zaletach sojuszu Polski z Hitlerem. Zatem, opinię o Buczku, agencie polskiej policji, mam za nie do końca przekonującą, acz sensacyjną. Zresztą, jak ktoś już słusznie zauważył, posadzenie własnego agenta do więzienia na wiele, wiele lat, to niezbyt racjonalna operacja policji politycznej. Nawet w ramach uwiarygadniania agenta, czy przenikania struktur komun więziennych. Natomiast niewątpliwie warte przeczytania są wspomnienia W. Gomułki (skądinąd - moim zdaniem - szczere i nie koloryzowane), o zachowaniu Buczka w więzieniu w Rawiczu. O nadwyrężonym długoletnim więzieniem systemie nerwowym, o deklaracji komuny więziennej (i jej starosty - Buczka) woli walki z Niemcami w szeregach WP, o reakcji na represje w ZSRR ("Przecież i mnie mogliby oskarżyć o szpiegostwo, o prowokację, o wstąpienie do partii z polecenia dwójki, byłem przecież legionistą"). W. Gomułka, Pamiętniki, t. I, Warszawa 1994, s. 446-448.
  22. Pełzające ludobójstwo

    Albowiem taki temat został zaproponowany przez Kolegę i odpowiednio przy tym zatytułowany. Zastanawiamy się zatem, zgodnie z wątkiem przewodnim, czy w RPA ma miejsce zbrodnia ludobójstwa w stosunku do Afrykanerów. W rozumieniu Konwencji w sprawie zapobiegania i karania zbrodni ludobójstwa z 1948 r. ludobójstwem jest którykolwiek z następujących czynów, dokonany w zamiarze zniszczenia w całości lub części grup narodowych, etnicznych, rasowych lub religijnych, jako takich: a) zabójstwo członków grupy, b) spowodowanie poważnego uszkodzenia ciała lub rozstroju zdrowia psychicznego członków grupy, c) rozmyślne stworzenie dla członków grupy warunków życia, obliczonych na spowodowanie ich całkowitego lub częściowego zniszczenia fizycznego, d) stosowanie środków, które mają na celu wstrzymanie urodzin w obrębie grupy, e) przymusowe przekazywanie dzieci członków grupy do innej grupy. Moim zdaniem z tak rozumianym zjawiskiem nie mamy tam do czynienia. Nie da się udowodnić, że rabunkowe w swej masie napady na farmy w RPA, stanowiące ułamek przestępczości w tym kraju, mają na celu zniszczenia w całości lub w części grupy narodowej. Podobnie nie da się udowodnić, że występują tam inne znamiona zbrodni ludobójstwa. Nawet, jeżeli byłaby to prawda, to wypada zauważyć, że nie każda dyskryminacja grupy etnicznej jest ludobójstwem. Władze pruskie sui temporis dyskryminowały dosyć mocno Polaków, ich język i kulturę, ale trudno byłoby to nazwać ludobójstwem. A czy jest to prawda? Jest jasne, że Afrykanerzy stracili status narodu dominującego w RPA, który de facto posiadali od zwycięstwa Partii Narodowej w wyborach 1948 r., stanowiąc jednak zdecydowaną mniejszość w kraju, rządzonym do tego w sposób rasistowski. Dziś ich język jest jednym z jedenastu oficjalnych, a nie dwóch. Jako język mniejszości (Afrykanerów i istotnej części Koloredów), dominujący wyraźnie tylko w nielicznych prowincjach (np. Noord-Kaap, Wes-Kaap), należy obiektywnie uznać, że nie będzie już odgrywał nigdy roli porównywalnej do angielskiego, lingua franca współczesnego świata (i - coraz bardziej - RPA). Nawet odrzucając skojarzenia afrikaans z językiem apartheidu, przyznać należy, że z dosyć oczywistych względów utylitarnych Zulus, Khosa, czy Ndebele Południowy będzie preferował naukę angielskiego niż "burskiego". Od stwierdzenia powyższych faktów, do alarmowania o zgładzie języka i kultury - jest jednak daleka droga. Po drodze wypadałoby zapytać - czy zniszczone np. zostało Afrikaanse Letterkundige Museum en Navorsingsentrum w Bloemfontein, a może Afrikaanse Taalmonument i muzeum w Paarl? Ile książek wydaje się rocznie w języku afrikaans? Ile stacji radiowych nadaje w tym języku? Ile kanałów telewizyjnych? Ile jest gazet? Czy zniknęło całkowicie szkolnictwo w tym języku? Czy spalono już np. Afrikaanse Hoër Meisieskool? Czy karze się za używanie tego języka na zabraniach, w popularnych piosenkach, w publikacjach itp.? Jakie realne miejsce zajmuje afrikaans wśród jedenastu oficjalnych języków RPA? Czy - wreszcie - wybija się zęby za jedzenie boerewors? Gdy pobawimy się w odpowiedzi na te pytania, to wówczas będziemy mieli przynajmniej częściową odpowiedź ogólną, czy z premedytacją likwiduje się kulturę Burów.
  23. Pełzające ludobójstwo

    Szczegółowe statystyki są np. na stronie internetowej: http://www.issafrica.org/CJM/farmrep/index.htm Pochodzenie rasowe ofiar jest np. w tabeli 24. Na przykład w 2001 r. generalnie białych ofiar ataków na farmy było 61,5%, czarnych 33,3%, pochodzenia azjatyckiego 4,5%, mulatów (Koloredów) 0,7%. Zgwałconych podczas ataków na farmy było w tymże roku 9 osób o białym kolorze skóry, 22 - czarne (tabela 19) Te dane są nieco dyskusyjne, czy niepełne, bo pojawia się także inna cyfra kobiet zgwałconych na farmach (razem 70 w 2001 r.). Nawet jeżeli tak, i na 70 ofiar tylko 22 były czarne, to trudno zakładać by sprawcy tych przestępstw kierowali się wyłącznie afrykanerskim pochodzeniem ofiar. Także w 2001 r. ataków (rozmaitych) na farmy było 1011, morderstw 147, czyli 14,5% (tabela 2). Dominują "raczej" ataki stricte rabunkowe, nie kończące się śmiercią. Inna sprawa, że aby dywagować o "ludobójstwie Burów", wypadałoby ustalić także, czy owe morderstwa miały charakter związany z rabunkiem, czy bardziej z pochodzeniem etnicznym ofiar. Warto również zauważyć, że w omawianym 2001 r. morderstw ogółem w RPA było 21.147. Z czego "na farmach" - 0,69%, gwałtów ogółem 53.976 - z czego podczas ataków na farmy 0,13%. Rabunków z bronią w reku ogółem 119 446 (i odpowiednio 0.58%). (Tabela 8). Osobiście bardziej podoba mi się rzeczowy komentarz internauty Maruti do niego, niż sam tekst napisany à thèse. Kwestia gustu.
  24. Pełzające ludobójstwo

    Na stronie podanej przez Lancastera mamy liczby 4018 zabitych farmerów i 68 740 Afrykanerów ogólnie. Szczerze mówiąc, są one nieco zaskakujące. Chociażby w odniesieniu do morderstw farmerów, szczególnie nagłośnionych tragedii współczesnej RPA, czytałem wielokrotnie o danych niższych. Co oczywiście nie oznacza, że zjawisko napadów na farmy nie jest istotnym problemem. Tak, jak generalnie przestępczość w RPA. I wiele innych zagadnień w tym kraju. Ale warto pamiętać o tym, że RPA w ostatnich kilkunastu latach ginie co roku od prawie 70, do mniej więcej 40 osób na 100.000 mieszkańców (co ciekawe, wg. oficjalnych danych liczba ta spada, ale nadal jest to około 50 osób dziennie). Czyli - ostatnimi czasy ginie w RPA ponad 18.000 osób rocznie. W zależności, jakie przyjmiemy dane, farmerów ginie co roku od mniej niż 100 = do mniej więcej 200. W stosunku do ogólnej liczby zabitych w RPA - niewiele, w stosunku do ogólnej ilości farmerów - niewątpliwie cyfra "zauważalna". Pisze się o nawet tym, że być może zginęło już ok. 4-5% farmerów, a śmiertelność wśród tej grupy bywa wyższa niż wśród policjantów. Jest to wszakże grupa, która w każdym kraju o podobnej sytuacji społecznej może być narażona na ataki - ludzie relatywnie zamożni, żyjący często w otoczeniu skrajnej biedy, a odosobnienie farm sprzyja napastnikom itp. Czy odgrywają w tym wszystkim rolę także motywy etniczne, swoistej zemsty za apartheid itp. Niekiedy może, ale nie do obrony jest teza, że wszystkie ofiary zginęły dlatego, iż były białe, czy mówiły po afrykanersku, a nie dlatego, że były np. zamożne. Warto także pamiętać przy tym, że choć 60% poszkodowanych w napadach na farmy ma biały kolor skóry, to 40% nie. I, że liczba napadów kończących się morderstwami jest dużo mniejsza niż stricte rabunkowych. Czy jest to zatem świadome ludobójstwo grupy etnicznej, nawet "pełzające"? Śmiem wątpić. Na marginesie, polecam lekturę: http://historieodklamane.salon24.pl/98706,rpa-ku-upadkowi Z jednej strony mamy tam główny artykuł, napisany według założenia "przyszli Czarni, źle się dzieje", z drugiej posty użytkownika Maruti, dowodzącego - moim zdaniem sensownie - w oparciu o różne liczby, że tak bynajmniej do końca nie jest. Warto przeczytać, porównać i wyrobić sobie zdanie.
  25. "Bitwa Warszawska 1920" - film Jerzego Hoffmana

    Ciekawe. Może CI, CO JUŻ WIDZIELI dadzą znać co to było? Maschinengewehr 08/15? I w biegu? To musiał być kawał chłopa. Prędzej Lewis, też miał "grubą lufę".
×

Powiadomienie o plikach cookie

Przed wyrażeniem zgody na Warunki użytkowania forum koniecznie zapoznaj się z naszą Polityka prywatności. Jej akceptacja jest dobrowolna, ale niezbędna do dalszego korzystania z forum.