Skocz do zawartości

Bruno Wątpliwy

Moderator
  • Zawartość

    5,693
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

Zawartość dodana przez Bruno Wątpliwy

  1. Pytania historyczne

    Oczywiście, poniższe to tylko sugestie, Kaśko musisz sama decydować: Harry - nie jestem pewny - ale myślę, że układający powyższe pytania nie wnikał w szczegóły historyczne i chyba chodziło mu o odpowiedź TAK. Kaśko, jak napisał Secesjonista, parlament może - jak najbardziej - być jednoizbowy. Problem z powyższym pytaniem jest natomiast taki, że dotyczy lat 1918-1939, a w roku 1918 żadnego parlamentu polskiego nie było, zaś w latach 1919-1922 parlament (Sejm Ustawodawczy) był jednoizbowy. Dwuizbowy - był dopiero parlament, wybrany (zgodnie z konstytucją marcową) w listopadzie 1922 r. Poprawna odpowiedź powinna brzmieć zatem - NIE, bo w całym okresie międzywojennym parlament nie był dwuizbowy. I co z tym zrobić? Moim zdaniem napisać jednak TAK, bo o to pewnie układającemu pytanie chodziło. Potwierdza to inne pytanie o pierwszy sejm "ustawowy" (właściwie - Sejm Ustawodawczy): , który był jednoizbowy, jak dobrze napisałaś. TAK (czyli - znosiła) - w PRL był system oparty na zasadzie jednolitości władzy państwowej, nie na trójpodziale. Pytanie kompletnie niejasne - co to znaczy "objęcie edukacją"? Może należy kierować się przypuszczeniami Secesjonisty. Województwo sieradzkie rzeczywiście było, zduńskowolskiego rzeczywiście nie było, ale smaczek jest w tym, że w roku 1975 nie przeprowadzono żadnego referendum (głosowania powszechnego). Ale chyba chodziło o odpowiedź TAK. Chyba, że - jest to pytanie niezwykle podstępne i podchwytliwe. NIE - był to naczelnik gminy.
  2. Gunter Grass - ocena

    Ten poetycki opis jest faktycznie poruszający, wypada jednak odnotować, że taka konwencja pisarska dalece nie wszystkich przekonuje. Na przykład - wielce zasłużona postać, Brunon Zwarra, bardzo krytycznie wypowiada się o Grassie, "Blaszanym bębenku", opisie obrony Poczty, filmie z udziałem polskich aktorów itd. Już chociażby w zbiorze "Gdańsk 1939". Zob. np.: Wywiad ze Zwarrą
  3. 51. stan?

    Cóż, podejrzenia u mnie wzbudziło to, że nie wyciągałem w tym przypadku wniosków (pozostawiając je do ustalenia zainteresowanym tematem). A i liczba była olbrzymia. Ale, do rzeczy. Na pewno pytania były sformułowane skrajnie nieudolnie. A raczej może nie tyle ich treść, co połączenie ich w jednym referendum było bezsensowne. Wynikało to zapewne z faktu, że pierwotnie miały być dwa referenda (jedno o kontynuacji, lub nie, dotychczasowego statusu), drugie - później, o przyszłym statusie wyspy. Ostatecznie zrobiono z tego jedno referendum i przeprowadzono je łącznie z wyborami. Co było konstrukcją bez sensu, implikującą potencjalny "pat decyzyjny". Wystarczyłoby bowiem jedno pytanie (tj. warianty odpowiedzi na pytanie, co wybierasz, jako przyszły status Puerto Rico?). Notabene - podnoszono także, że nie przedstawiono innego wariantu poza 51. stanem, utrzymaniem dotychczasowego rozwiązania i niepodległością - np. jakieś hipotetycznej formy pośredniej między aktualnym Estado Libre Asociado de Puerto Rico a stanem. I stąd mamy wynik, taki, jaki mamy. Niezbyt imponująca większość, czyli 54%, nie chce kontynuacji dotychczasowego statusu, ale koncepcja 51. stanu nie zdobywa bezwzględnej większości (w stosunku do uprawnionych do głosowania), przy olbrzymiej ilości głosów en blanco i wyborze na gubernatora przeciwnika "aż tak" pogłębionej integracji z USA. Olbrzymia liczba "pustych" głosów na drugie pytanie to pewnie efekt nie tyle dezorientacji wyborców, co raczej forma protestu przeciwko formie referendum (zresztą bodajże forma proponowana przez wybranego w tych wyborach gubernatora Alejandro García Padillę, czyli ww. przeciwnika koncepcji 51. stanu). Tak, czy inaczej, moim zdaniem, z racji problemów formalnych, to referendum jeszcze nie zadecyduje o zmianie formuły ustrojowej wyspy.
  4. 51. stan?

    Taka, że nie doczytałeś wyników, ale już zakwestionowałeś.
  5. 51. stan?

    Zwróć uwagę, że są dwa wykazy rezultatów, bo zostały zadane dwa zasadnicze pytania (zresztą, trochę to dziwna metoda, prowadząca do oczywistych niejasności interpretacyjnych, ale to pozostawmy na razie na boku). Na pierwsze pytanie (o zachowanie dotychczasowego statusu) było 65.863 głosów en blanco (i to można ostatecznie - powiedzmy - uznać za niewiele). Na drugie (o przyszły status) było takich głosów 480.918. I jest to niewątpliwie cyfra olbrzymia, w stosunku do ilości głosujących.
  6. Enver Hodża jak Adolf Hitler ?

    Moim prywatnym zdaniem, tym oświadczeniem były lekarz Hodży i doradca jego następcy R. Alii, b. członek (i działacz) organizacji występującej pod nazwą Partia e Punës e Shqipërisë itp. itd., dodaje po prostu cegiełkę do swojego - konsekwentnie budowanego - "imidżu" albańskiego antykomunisty. Twierdzenie powyższe zaś jest tak słuszne, jak bardzo ogólne twierdzenie, że jeden dyktator jest zapewne jakoś podobny do drugiego, a drugi pewnie do trzeciego. W szczegółach jest dyskusyjne, bo i np. skala inna, koncepcja inna, ogólnoeuropejskie skutki jakby inne. A, przede wszystkim, wątpić mocno należy, że większość "Europy" pamięta, kim był niejaki E. Hodża. A. Hitler w europejskiej pamięci zostawił jednak dużo trwalsze ślady.
  7. Życzenia świąteczno-noworoczne

    Po co powtarzać to, co pięknie powiedziane... Składam zatem szczerze Wszystkim Wam - Moi Drodzy, również i ja. :xmas:
  8. Che Guevara - gorąca dyskusja

    W rozumieniu istotnej części Kubańczyków i Latynosów Che walczył o wolność. Przeciwko rodzimym kacykom, defraudantom, czyli "politykom", wówczas nader często przypominającym bandziorów. I ich służbom, aparatowi władzy. Także dosyć często - o nader złożonej charakterystyce moralnej. Oraz przeciwko dominacji USA, które na tamtej półkuli dzielnie zastępowały „nasz” ZSRR. Może to się nam z polskiego punktu widzenia nie podobać, ale tak jest przez Latynosów postrzegany. Oczywiście, nie przez wszystkich, bo pamiętać należy, że właściwie w każdym państwie latynoskim żyją dwa narody. Syta, przeważnie biała, mniejszość i reszta – pariasi. Z punktu widzenia tych drugich - od czasów Che niewiele się zmieniło, zmieniające się junty i rządy konsekwentnie mieli (i mają) ich - pardonnez-moi - gdzieś. Tym bardziej rośnie legenda Che, który chciał coś z tym zrobić. I w siłę rosną ci, dla których Che jest może nie wzorem, bo - na szczęście - odżegnują się z zasady od walki zbrojnej, ale pobratymcą. Śmieszny, jest ten dziwny Indianin Morales, cha, cha, cha. Przestaje być śmieszny, jak się wie, jak żyje większość Boliwijczyków, gdzie ich miały dominujące przez dziesięciolecia elity - i jak wyglądali poprzednicy Moralesa na urzędach. Ameryka Łacińska ma ewidentny problem społeczno-ekonomiczny, podobny, jak ponad czterdzieści lat temu. Nie wiem, czy dzisiejsi poszukiwacze wyjścia z problemu (jak Morales) serwują słuszne rozwiązania, ale wiem z pewnością, że ich poprzednicy z problemem sobie nie poradzili. I także w tym kontekście należy widzieć Guevarę. Oceniać go także poprzez pryzmat tego, co zrobili dla zwykłych ludzi (np. w Boliwii) ci, którzy z nim walczyli (bezpośrednio, czy symbolicznie). Dodajmy jeszcze, że Rolexy, koniak, cygara i kobiety były przecież wcześniej całkowicie poza zasięgiem Guevary, kiedy w 1951 r. kończył z sukcesem studia. Nie to wykształcenie, nie to pochodzenie społeczne... Musiał się biedak zabrać za rewolucję, aby osiągnąć te znamiona statusu społecznego. Podobnie zresztą, jak Fidel... Ale oczywiście np. o relacji Benigno o tym, że Guevara konsekwentnie unikał niepotrzebnego zadawania śmierci, a sam nigdy nie myślał o ratowaniu własnego życia (inaczej, niż jego towarzysze), to już raczej nie napiszesz? Nie pasuje do koncepcji, nieprawdaż? Zob. np. J. Cormier, Che Guevara, Warszawa 2000, s. 340-341. Po co wspominać także o tym, że np. w Boliwii Che wypuszczał jeńców z armii boliwijskiej, pisał o zabitym z żalem "żołnierzyk" i o tym, że "nie miał serca strzelać" (do prostych żołnierzy)? Że jeszcze w trakcie walk na Kubie żołnierze Batisty dosyć chętnie poddawali się, bo wieść powszechna niosła, że Che nie zabija jeńców? Pozostawiając na boku propagandowe wypociny rodem z Miami, które tak fascynują naszego - nader biegłego w posługiwaniu się hiszpańskojęzyczną wyszukiwarką - Kolegę (i tak dobrze, że tamtejsi obiektywni badacze nie napisali, że Che zjadał żywcem dziewice i ożenił się z palmą królewską, internet i papier wszakże zniesie wszystko ), możemy poważniej zastanowić się, jak z tymi egzekucjami było. Zgodnie z moją pamięcią, najdłużej - kilka ładnych lat i najdokładniej, sprawą zajmował się Jon Lee Anderson, autor potężnej biografii "Che Guevara. A Revolutionary Life". Jeżeli dobrze pamiętam, doszedł mniej więcej do wniosku, że Che odpowiada (w czasach "kubańskich") za śmierć: 1) do 10 osób zabitych "z jego wyroku" podczas partyzantki; 2) 10-20 osób zabitych w walce; 3) 55 osób z La Cabaña. Przy czym pkt 1 oznacza, że Che był np. głównym odpowiedzialnym (np. w kolektywie, decydującym o losie człowieka), a pkt 3, że miał realne prawo darowania kary, wydanej przez trybunał, a z niego nie skorzystał, bo uznawał, że jest słuszna (czyli "odpowiada" z śmierć człowieka dokładnie tak samo, jak amerykański gubernator, który nie skorzysta z prawa łaski). Czy to dużo? Pewnie tak, śmierć każdego człowieka jest tragedią. Ale, moim zdaniem, rzecz po prostu trzeba widzieć we właściwych proporcjach, w kontekście czasu historycznego i nie stroniąc od - rozsądnie stosowanego - argumentum a simili. Wspomniano wcześniej Hubala, w podobnym kontekście można dorzucić działalność polskiego podziemia, np. Armii Krajowej, której działalność - w dosyć zauważalnym stopniu - polegała także na zabijaniu współrodaków. Części (mam nadzieję dominującej) zapewne słusznie, bo np. zdrajcami byli, części zapewne niesłusznie. Jednak odsetek decyzji dowolnych, nieuzasadnionych wyroków w imieniu Polskiego Państwa Podziemnego był pewnie zauważalny. Do tego dochodzi samodzielna działalność dowódców. Sprawa zjawiska dowolność sądów i likwidacji w działaniach polskiego podziemia przecież dopiero od niedawna wychodzi na światło dzienne. Podobnie jak jego gospodarka finansowa. A jak dosyć dowolnie dobierali sobie ofiary żołnierze wyklęci, "przywiązani do najwyższych wartości" (wg. Marszałek Sejmu), którzy obecnie mają i swój dzień, i swoją uchwałę Sejmu RP, to także temat na ciekawą dyskusję. Niezależnie, czy obraz przekazany w „Egzekutorze” jest w pełni prawdziwy, czy nie, jest jasne, że działalność partyzancka nigdzie na świecie nie będzie zawsze jednoznaczna moralnie. Czy z powyższych powodów ktoś jednak będzie AK wymyślał od morderców mających krew na rękach? Byłoby to ciężko bez sensu i obraźliwe. Larum podnoszone przez niektóre polskie środowiska „prawicowe” w sprawie Che, jest tym bardziej kuriozalne, że trosce o praworządność kubańskich procesów i pochylaniu się nad tym, czy aby M-26-7 nie nadużywał karabinu, jako argumentu, towarzyszy pełna, bezwarunkowa akceptacja aktywności "żołnierzy wyklętych". Kali się kłania. Jon Lee Anderson twierdził przy tym, że nie znalazł jakiegokolwiek przypadku, aby ww. śmierci zostały zadane bez przyczyny, bez uzasadnienia (powiedzmy - warunkami wojennymi, czy zbrodniami), czyli powodem była np. dezercja, szpiegostwo, gwałt, rabunek, tortury, morderstwo itp. Warto przy tym dorzucić, że z ręki podwładnych Batisty zginęło 20.000 Kubańczyków (M. Gawrycki, N. Bloch, Kuba, Warszawa 2010, s. 170), a np. tamtejsza tajna policja była dosyć brutalna, mówiąc oględnie. Procesy z La Cabaña (w czasach Che) mają przy tym miejsce jeszcze w sytuacji bardzo dużej swobody wypowiedzi na Kubie, a społeczne głosy sprzeciwu się nie pojawiają. Mało tego, towarzyszyła im euforia, powszechna akceptacja (i atmosfera sprzyjająca samosądowi). Toutes proportions gardées przypominało to powojenną rozprawę ze zbrodniarzami hitlerowskimi (czasami - także publiczną). A co o tych procesach pisał A. Dulles, to Mariusz zapewne już czytał. Czy wszystkie te śmierci - zadane przy udziale Che - były uzasadnione, a procedury zawsze prawidłowe? Moim zdaniem, pewnie nie - chociażby dlatego, że jestem (może nie ortodoksyjnym), ale jednak konsekwentnym przeciwnikiem kary śmierci. Także wolałbym, żeby zbrodniarze Batisty odpowiadali np. przed niezawisłym Międzynarodowym Trybunałem Karnym, a nie kubańskimi sądami rewolucyjnymi (ale MTK wówczas nie było, a i dziś zdaje się USA mają problemy z uznaniem jego jurysdykcji). Ponadto sam Guevara, szczerze opisując okoliczności wydawania wyroków, dzielił się także swoimi wątpliwościami. Mariusz, który tak zbeształ Zajączka za korzystanie ze wspomnień Guevary, najprawdopodobniej sam ani "Epizodów wojny rewolucyjnej", ani "Dziennika z Boliwii" nie czytał, bo i po co? A jest to źródło cenne (oczywiście, musi być konfrontowane z innymi relacjami - WSZYSTKIMI, a nie tylko takimi, które pasują do koncepcji), bo Guevara pisze szczerze, nie upiększa i trudno go naprawdę złapać na kłamstwie. Partyzanci w relacjach Guevary (ani on sam) nie są postaciami ze spiżu, z czytanki dla dzieci. Ale do rzeczy - sam Guevara np. pisze wyraźnie o śmierci Aristida (odłączył się od oddziału, sprzedał swój pistolet, rozpowiadał po okolicy, że szuka kontaktu z wojskiem): "Dziś zadajemy sobie pytanie, czy istotnie zasłużył sobie na śmierć i czy nie można było uratować go i wykorzystać w dalszych etapach rozwoju Rewolucji. Niemniej wojna to sprawa poważna, rządzi się własnymi surowymi prawami, a w chwili gdy nieprzyjaciel nasila swe represje, nie można dopuścić nawet cienia możliwości zdrady. Parę miesięcy wcześniej, gdy partyzantka nie reprezentowała jeszcze obecnej siły, lub w parę miesięcy później, gdy nabrała o wiele większego znaczenia, darowano by mu zapewne życie. Niemniej Aristido miał pecha, gdyż słabość jego charakteru jako rewolucjonisty zbiegła się z okresem, w którym byliśmy dostatecznie silni, ażeby móc wymierzać surowe kary za podobną działalność, lecz nazbyt słabi, by korzystać z kar innego typu, albowiem nie posiadaliśmy więzień czy aresztów". E. Che Guevara, Epizody wojny rewolucyjnej, Kraków 1989, s. 147. Inne spostrzeżenia, świadczące o złożonym stosunku Guevary do wymierzanych kar, np. na s. 149 (o barbarzyństwie kary udawanej egzekucji wobec trzech chłopaków, związanych z Changiem) i 151 (o Dionisio i J. Lebrigio). Czyli Guevara ma wątpliwości, tłumaczy się. Tak raczej nie pisze perwersyjny morderca, jakim Guevarę chce widzieć część tzw. "prawicy". Czy M-26 rozstrzeliwał w trakcie walki siłami Batisty? Oczywiście, tak. Jak każda partyzantka w podobnej sytuacji. Jak widać, pisze o tym szczerze sam Guevara w „Epizodach wojny rewolucyjnej”. I teraz, można na podstawie tego faktu: 1) jak się jest kubańskim emigrantem z Miami, członkiem Niezawisłego i Obiektywnego Komitetu Badań Naukowych nad Gigantycznymi, Bezprecedensowymi i Dojmującymi Potwornie Zbrodniami Fidela Castro i Che Guevary im. Generała Franco i F. Batisty stworzyć z tego bajeczkę, jak w ww. filmikach, w których brakuje tylko scen, w których Che zjada dzieci, pije krew z bombilli, a w wolnych chwila urywa kubańskim chłopom zbyteczne części ciała; 2) jak się wykazuje minimum obiektywności i chęci stosowania zasady audiatur et altera pars, spróbować ulokować jakoś ten fakt w czasie przestrzeni i w kontekście. Pytając np.: Kim był i jak zachowywał się przeciwnik M-26-7? Czy M-26-7 był jakąś szczególnie okrutną partyzantką? Jaka była skala zjawiska? Czy rozstrzeliwanie było regułą, czy tylko wyjątkiem? Skoro byli tak bezmyślnie okrutni, to dlaczego zdobyli takie niezaprzeczalne poparcie? Patrzymy i cóż widzimy? M-26-7 walczył z przeciwnikiem dużo silniejszym, brutalnym i nie przebierającym w środkach. Źródłem sukcesu musiała być swoista przewaga moralna. Siłą partyzantki była dyscyplina, dobry image, pozyskiwanie poparcia chłopów, pozyskiwanie także prostych żołnierzy Batisty. Bez tego niedobitki z „Granmy” nic by nie osiągnęły. Stąd była to partyzantka relatywnie „łagodna”, jeżeli chodzi o stosunek do ludności cywilnej i do jeńców. Łagodna i z powodów ideologicznych (aby prowadzić wojnę ludową, trzeba mieć poparcie ludu), i z czystego partyzanckiego wyrachowania. Z niejakiej premedytacji. Chłop kubański był potencjalnym sojusznikiem, o którego było trzeba dbać. To, że pierwszy lekarz, którego zobaczył był partyzantem, pierwsze litery poskładał dzięki partyzantom - dawało dużo lepsze rezultaty, niż masowe rozwałki. Część armii Batisty wcale się nie chciała koniecznie za niego dać się zabić. Fideliści to wiedzieli i wykorzystywali. Stąd los jeńców partyzantów zazwyczaj nie bywał okrutny. Ergo - partyzant kubański - w swoim własnym interesie musiał być lepszy od ludzi Batisty. Dla chłopów być przyjacielem, a nie ciemiężcą. Guevara był ideowy i inteligentny, wiedział to. Czy to oznacza, że członkowie M-26-7 tylko głaskali po główkach. Jasne, że nie. Może są (byli) na świecie partyzanci, bardziej prawicowi zapewne, którzy poprzestają na łagodnej perswazji, ale jest to raczej zjawisko odosobnione. Kubańczycy byli partyzantami, walczącymi z groźnym przeciwnikiem. Czy zdarzało się, że zabijali niewinnych? Pewnie tak, choć wydawanie decyzji o rozstrzelaniu (lub nie - zob. los Lala) było co do zasady poprzedzone „korowodami” raczej rzadko występującymi w innych partyzantkach (formą procesu, czasami głosowaniem całego oddziału). Pomyłki zdarzają się normalnym sądom, w normalnych państwach i warunkach, a co dopiero partyzantom. Sprawy były różne, ale wyroki nie zapadały z zasady "za nic". Było - przywłaszczenie żywności, morderstwo, szpiegostwo, gwałt. Konstatacja jest jednak jakby oczywista - ani sam Che, ani cała partyzantka kubańska nie wyróżniała się jakimś szczególnym okrucieństwem. Dopisek: Biografię pióra Andersona, czytałem po angielsku (i dosyć dawno), zatem - po przeczytaniu polskiego tłumaczenia - nieco weryfikuję powyższą, swoją wypowiedź. Badacz przytacza wypowiedzi o ok. 10 rozstrzelanych przez partyzantkę (a nie konkretnie przez Guevarę), a także relację o 55 z La Cabaña, nie podważając tych ustaleń (ale jest to w oparciu relata refero, o czym uczciwie informuję), a także przedstawiając ogólny obraz atmosfery na Kubie w czasie procesów i reakcję społeczną na nie. Nawiasem mówiąc znajdziemy tam także co nieco np. o - fascynującej Mariusza - historii zegarków Che Guevary (od kogo dostał, gdzie zamówiono, kiedy wymienił się z tatą na zegarki itp., ale to pewnie wszystko już jest na YouTube).
  9. Che Guevara - gorąca dyskusja

    Porażający argument. Cóż, ja widzę zdecydowaną niechęć do sięgania do innych źródeł - z wyjątkiem pasującego ideologicznie filmu. A to już o wiarygodnym świadku epoki, panu Rodriguezie, jakoś nie chcemy rozmawiać? Rola Guevary w La Cabaña była opisywana wielokrotnie i przez apologetów Guevary, i przez krytyków. Jedni czynią z niego ułaskawiającego anioła, drudzy torturującego kata. Jedni i drudzy znajdują wiarygodnych świadków. Prawda pewnie jest pośrodku. Jest faktem, że tamtejsze procesy i wyroki nie spełniały standardów demokratycznego państwa prawa, ale jest także faktem, że dotyczyły osób dosyć nielicznych, przeważnie "kontrowersyjnych" i nie były samosądami, które zapewne urządziłaby z dziką rozkoszą ówczesna hawańska ulica. Także Amerykanie zaraz po rewolucji wypowiadali się ze zrozumieniem dla tych poczynań rewolucjonistów. Czy zasadniczy i nieprzekupny Guevara był barierą przed samosądem i gwarantem jakieś tam sprawiedliwości, czy rzeźnikiem - ocena zależy tylko od poglądów politycznych. Moim zdaniem do stuprocentowej prawdy materialnej w tym przypadku się nie dojdzie. Ale Ty, na podstawie filmu, przecież wiesz dokładnie jak było, prawda? Oczywiście znasz dokładnie to co napisał Benigno, krytykę tych dzieł, dokładnie czytałeś dziennik Che, relacje Pombo i Urbano itd. itp.? Sprawa nie jest aż tak banalnie prosta, jak sugerujesz na podstawie ambitnego filmu. A zresztą, zgodnie z Twoimi poglądami - jak posłał, to pewnie dobrze? Ameryka odkryta, relacja komunistów boliwijskich i samego Mario Monje do Che jest znana od dosyć dawna. To raczej tendencyjny, jednostronny dobór, "pod tezę". Autorzy filmu wybierają z tysięcy świadectw i wypowiedzi, wyłącznie te, które im (i Tobie) pasują do koncepcji. Jak już pisałem, obejrzeć można, w tendencyjności doboru materiału powinno zorientować się nawet dziecko. Ja tam osobiście wolę jak traktują mnie, jak dorosłego i prezentują różne poglądy i relacje, pozostawiając mi wybór. Ale de gustibus... Baw się dalej, cieszę się z Twojego szczęścia poszukiwacza, a filmów przecież nigdy nie za dużo, aczkolwiek podejrzewam, że większości tutejszych Użytkowników opcja "find" na YouTube nie jest obca i sami by sobie jakoś z materiałem filmowym z Guevarą poradzili.
  10. Che Guevara - gorąca dyskusja

    A tak poza ad personam? Pierwsza rzecz z brzegu: "Schnappschuss mit Che" oczywiście widziałeś? Co mówił Jaime Niño de Guzmán (ówczesny pilot śmigłowca, koniec końców generał boliwijskiej armii) o spotkaniu Rodrigueza z Che oczywiście wiesz? Co sądził o zdjęciu "potulnego" Che także? Wszystkie inne relacje o zachowaniu Che w ostatnich godzinach życia rzecz jasna są Ci znane? Nie mam zamiaru podważać Twoich poglądów politycznych, ale nie wciskaj nam propagandowej, jednostronnej bajeczki jako obiektywnego źródła wiedzy. Złapie się na to tylko ten, kto kompletnie nic innego na ten temat nie widział, czy nie czytał. A i ten powinien zorientować się, że jest to chyba cośkolwiek tendencyjne. Jeżeli ktoś chce nakręcić film chociaż trochę uchodzący za obiektywny, to pojawią się w nim przynajmniej dwie wersje wydarzeń. Np. w powyższym przypadku - Rodrigueza i Guzmána. I niech widz wybiera, komu uwierzyć. Dopisek - nie mam zamiaru interweniować, zresztą nie mój dział, biorę udział, choć niechętnie (bo i tak wiem, co, kto w materii ogólnopolitycznej powie) w dyskusji, dopóki nie zostanie przekroczona granica kulturalnej polemiki, a jak na razie jest ona - powiedzmy - zachowana, choć terminologia np. "pederaści" jakoś tam z ideami forum się kłóci.
  11. Che Guevara - gorąca dyskusja

    Jak rozumiem, nauka zwana historią nie odnotowała innych, wartościowych świadków okoliczności śmierci Guevary (i jego zachowania przed śmiercią) poza boliwijskim generałem i kubańskim emigrantem w służbie CIA, notabene krewnym ministra Batisty, a według niektórych, także mającym sui temporis własne, bezpośrednie związki z tajną policją Fulgencio? A tak, nawiasem mówiąc, nawet ów ww. generał popełnił był takowe oświadczenie: Jednak excelente, choć oczywiście opatrzone pero su..., bo rzecz jasna pan generał no comparto... Za: http://www.unla.edu.ar/greenstone/collect/archived/index/assoc/HASH0119/dac82314.dir/doc.pdf Rozumiem entuzjazm, graniczący z kultowym uwielbieniem, wywołany filmem Pedro Corzo, badacza z Miami i Preside el Instituto de la Memoria Historica Cubana contra el Totalitarismo, skoro tenże (film) pasuje "jak ulał" do konkretnych poglądów politycznych. Jednak wedle mojego przekonania, jak się jest z założenia contra el, to i pamięć historyczna, i selekcja danych (chociażby relacji świadków) - staje się niejako wybiórcza, a wykwit tej pamięci (film) może być zwykłą propagandową szmirą, adresowaną do osób o znikomej wiedzy o postaci. Od śmierci Eutimio Guerry ("rolnika, jakoby informatora sił rządowych" - sic!), po śmierć Guevary, prawie każdy fakt wskazany w filmie został gdzieś opisany, przedstawiony, opatrzony relacjami świadków. Różnych, nie tylko dobranych pod kątem tego, że mogą opowiedzieć coś negatywnego o Guevarze. Mordercy, brudasie, cyniku, rasiście, niekompetentnym, tchórzu, lubującym się w luksusach itp. (przy okazji jawi się pytanie - skoro był taki, to dlaczego robił aż tak wielkie, często nader pozytywne wrażenie na wielu świadkach historii, którzy się nie pojawili w filmie?). W tym kontekście, propagandowy film, autorstwa antycastrowskiej emigracji z Miami, który jeden z Dyskutantów traktuje jak wyrocznię prawdy absolutnej, jest jedynie jednym ze źródeł. Moim zdaniem, niezbyt obiektywnym źródłem, co wynika z jego jednoznacznego założenia ideologiczno-politycznego.
  12. Taka mała ciekawostka, w niedawno wydanej książce K. Potaczały, "Bieszczady w PRL", są opisane sceny odkrywania perfekcyjnych schronów UPA po - mniej więcej - ćwierćwieczu, włącznie z pożytkowaniem kulinarnym odkrytego, dojrzałego jadła.
  13. Che Guevara - gorąca dyskusja

    Ale na jednym filmie, z oczywistych względów życzliwym inaczej dla obiektu badań, oczywiście może. Skoro nakręcono, zawsze godzi się obejrzeć, ale to trochę tak, jakby jedynej wiedzy o Korei Południowej szukać w twórczości filmowej z sygnaturą Kimów z Północy. Albo lepiej - o Guevarze jedynie z kubańskiej propagandy państwowej. Tam także będą niewątpliwi naoczni świadkowie, ale raczej boskości obiektu badań. O Guevarze, partyzantce kubańskiej, jednak napisano i nakręcono cokolwiek więcej. Niekoniecznie ze stricte politycznym posmakiem (czy to rodem z Miami, czy to z Hawany). Nie chce mi się przesadnie wdawać w emocjonalne, polityczne dywagacje, bo w tej materii nikogo się nie przekona, ale poddaję powyższe pod roztropną rozwagę Dyskutantów.
  14. Przy całej mojej sympatii dla Secesjonisty, czuję się zmuszony Go poinformować, że powyższe zachowanie jest moim zdaniem niesmaczne, lekceważące i nieco ... dziecinne. Po co wdawać się w dyskusję, jeżeli najważniejsze, co ma się do zaoferowania - to ogólna niechęć do konkretnego interlokutora? Nie zauważyłem przy tym, aby Jancet ogłaszał się jedynym właścicielem prawdy absolutnej, stawia się raczej w pozycji świadka historii. Moim zdaniem, opowiadającego ciekawie, szczerze i wiarygodnie, więc po co te anse? Jeżeli to jest tylko cząstkowy obraz, z bardziej wiarygodnych źródeł wynika inny - to napisz o tym, a nie baw się w ciuciubabkę. Swoją drogą, ja także bym ładnie poprosił o informację, co przemycali Jugosłowianie do Polski w latach 80. (jeżeli rzeczywiście taki jest kontekst Twojej wypowiedzi, bo już trochę w tych złośliwościach można się pogubic). Co kupowali i dlaczego, mniej więcej wiem, natomiast, czy coś do nas przywozili - oprócz pieniędzy?
  15. Przestępczość w przedwojennej Polsce

    Nie tak dawno problem pojawił się - w popularnym ujęciu - w "Focus Historia", artykuł: "Tylko nie Polaca! Wstydiwa historia Polaków w Ameryce". Zob.: http://www.focus.pl/historia/artykuly/zobacz/publikacje/tylko-nie-polaca-wstydliwa-historia-polakow-w-ameryce-poludniowej/strona-publikacji/5/nc/1/ Swoją drogą, popularne określanie autorytarnej konstytucji Brazylii z lat 30., wzorowanej na polskiej kwietniowej, mianem "Polaca", stawia sprawę opierania się na polskim dorobku intelektualnym (w zakresie prawotwórstwa konstytucyjnego) w nader szczególnym kontekście. Szczerze mówiąc, nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Wiedziałem, że określenie "Polaca" w stosunku do tej konstytucji jest raczej pejoratywne, ale z literatury wynikało, że raczej chodzi o ogólną niechęć do aktu prawnego, napisanego na potrzeby autokratyzmu. Być może kontekst był także inny - "konstytucja prostytutka". Niestety, kojarzona z Polką. Inna sprawa, że tamtejsza Wikipedia "troszkę" przesadza: Sua inspiração veio, em maior parte, da legislação fascista do ditador polonês Józef Pilsudski, e uma parte das leis do regime de Mussolini na Itália. "Dziadek" dyktatorem niewątpliwie był, kontrowersyjnym (moim zdaniem) takoż, ale legislação fascista? Zob.: http://pt.wikipedia.org/wiki/Constitui%C3%A7%C3%A3o_brasileira_de_1937
  16. Zainteresowanym oceną prawną konkordatu, a niezbyt przekonanym do staromodnego przesiadywania w bibliotekach , polecam miejsce, z którego można sięgnąć elektronicznie do różnych opinii, artykułów, komentarzy itp. Strona krytyczna wobec religii, ale - te akurat - zebrane materiały różnej proweniencji: http://www.racjonalista.pl/kk.php?d=189&q=Analizy.i.oceny.prawne&PHPSESSID=kk58o2v582dj5jqi4k1qndai11
  17. Bitwa pod Monte Cassino

    Najprawdopodobniej z tej, znanej pozycji: "Anders był zrozpaczony niepowodzeniem natarcia. (...) Żołnierze, którzy wytrzymali i przeżyli najcięższe rosyjskie obozy pracy, teraz ginęli, i nic to nie dało. Zaledwie 800 Niemców zdołało odeprzeć ataki dwóch dywizji". M. Parker, Monte Cassino, Poznań 2005, s. 341.
  18. W mojej skromnej opinii miała, może nie fundamentalne, ale jednak pewne, zauważalne znaczenie: Primo. Zgodnie z gierkowskim hasłem "Polak potrafi", dokonywano cudów, jeżeli chodzi o możliwości taniego funkcjonowania na Zachodzie (nawet typowo turystycznego, nie tylko pracowniczego, czy handlowego), czyli za nader umiarkowane kwoty w dewizach. Stąd chociażby ww. przewodnik T. Torańskiej "Europa za sto dolarów". Oczywiście wspomagano się własnymi wcześniejszymi zaskórniakami, dewizami kupionymi od "cinkciarzy", może także "biznesem", jak ktoś miał predyspozycje, ale każda kwota się w bilansie liczyła. No i trzeba też pamiętać, że na Zachodzie też mają inflację. I to sporą. Pięćdziesiąt, czy sto np. funtów brytyjskich na początku lat siedemdziesiątych - to jednak mocno coś innego niż dziś. Secundo. Kupno stu dolarów po oficjalnej cenie to był czysty zysk, biorąc pod uwagę czarnorynkowy kurs dolara w Polsce. Swoisty podarunek za "friko" od państwa, stąd państwo tak ekstremalnie oszczędnie te podarki rozdawało. Jeżeli wymieniło się owe sto dolarów w Polsce u "cinkciarza", to - jak przypuszczam - można było za to dobrze u nas w kraju przeżyć ze dwa miesiące, kiepsko - pewnie z pięć1.. Za złotówki uiszczone za te dolary po oficjalnym kursie wymiany, "utrzymywałoby się" znacznie, znacznie krócej. Nawet spożytkowanie tego podczas zakupów dewizowych w polskim Pewexie miało duży sens, bo ceny były tam zasadniczo niższe niż na Zachodzie. [spotkałem ludzi z Zachodu wprost szaleńczo zachwyconych cenami dewizowymi w polskich sklepach eksportu wewnętrznego, o cenach alkoholu w restauracjach wyrażonych w złotówkach - nie wspomnę]. 1. Jest to sytuacja pewnie niewyobrażalna dla młodych ludzi, przyzwyczajonych do wymiany walut po oficjalnych kursach rynkowych, gdy wysokość zarobków (i koszty utrzymania) w Polsce można łatwo porównać do wysokości zarobków i kosztów życia np. w Norwegii. Różnica między kursem oficjalnym i czarnorynkowym dewiz w PRL powodowała, że zarobki wg. cen czarnorynkowych liczone były w nielicznych dziesiątkach dolarów (co notabene było moim zdaniem głównym utrudnieniem dla organizacji wyjazdów na Zachód, a nie restrykcyjna polityka paszportowa). Ale z drugiej strony - o czym się często zapomina, opowiadając o tym, jak to się zarabiało 30 dolarów - towary w PRL kosztowały jakieś znikome kwoty, wyrażone w dolarach. Na przykład mieszkanie można było kupić (na wolnym rynku, nie "dostać od państwa") za kilka tysięcy dolarów. Działkę budowlaną także. Chleb, mleko, jogurt itp. - pewnie za jakieś drobne centy. Stąd rozwiązaniem idealnym wówczas, znanym oczywiście także dziś, ale o skali atrakcyjności jednak dużo mniejszej, było zarabiać "tam", wydawać "tu". Zarabiać także na handelku i przemycie, nie tylko pracy dorywczej lub etatowej, jeżeli już mamy wrócić do właściwego tematu.
  19. Amnestia

    Gregski, tu występują dwie, nieco różne kwestie. Związane z relacją między chorobą psychiczną i przestępstwem. Zgodnie z art. 31 ust. 1 kodeksu karnego chory psychicznie, upośledzony umysłowo, osoba z innymi zakłóceniami czynności psychicznych (zgodnie z ust. 3 ww. art. nie dotyczy to "świadomego" odurzenia alkoholowego, czy narkotykowego) nie popełnia przestępstwa, jeżeli w czasie popełnienia czynu nie mógł pokierować swoim postępowaniem lub rozpoznać znaczenia czynu. Czyli, upraszczając - można mieć bardzo duże problemy psychiczne, ale także ogólnie mieć świadomość, że bicie człowieka młotkiem po głowie jest mocno niewłaściwe. I w takim przypadku zostać skazanym za przestępstwo. [Notabene - tak zapewne określono stan psychiczny słynnego "wampira z Bytowa".] Z drugiej strony, nie trzeba kogokolwiek zamordować, aby zostać przymusowo przebadanym i znaleźć się w szpitalu psychiatrycznym. Wystarczy bodajże przypuszczenie, że z powodu zaburzeń psychicznych osoba może zagrażać bezpośrednio własnemu życiu albo życiu lub zdrowiu innych osób, bądź nie jest zdolna do zaspokajania podstawowych potrzeb życiowych. Czyli sytuacja, w której biegli i sąd uznali 25 lat temu, że osoba cierpiała na zaburzenia psychiczne, ale miała możliwość rozpoznania znaczenia swojego czynu (i tym samym popełniła przestępstwo), a po 25 latach uzna się, że nadal cierpi na zaburzenia i powinna być przymusowo leczona psychiatrycznie, nie musi być zasadniczo niczym "śmiesznym", błędem diagnozy itp. Może to być normalna praktyka. I w sumie dosyć bezdyskusyjna, bo chyba nawet wolnościowy Tomasz zgodził się ostatecznie, że czasami leczyć przymusowo psychiatrycznie - można, a nawet powinno się. Tyle, że w tu ocenianej sytuacji kontekst jest szczególny. I rzeczywiście można poddawać pod wątpliwość, czy państwo nie będzie chciało iść za bardzo na skróty. Ale, jak pisałem, ja tu idealnego wyjścia nie widzę. Zatem, pozostaje wybór jakiegoś mniejszego zła.
  20. Czyli ciekawostka, najprawdopodobniej "mistrzami ceremonii" przy podpisaniu traktatu polsko-radzieckiego byli Brytyjczyk i Rosjanin. Interesująca wróżba na niedaleką przyszłość.
  21. Tak ad hoc nie kojarzę postaci R. Dunbara, a nie mam czasu bardziej dokładnie sprawdzać, ale nie wykluczałbym, że stojący dżentelmen jest Polakiem. Znane jest inne zdjęcie zrobione chwilę przed (lub po), na której postać występująca pod nazwiskiem Nowikow (tzn. najprawdopodobniej ta postać) stoi z dokumentami (analogicznie do pozy domniemanego Dunbara). Sugerowałoby to, że ów Nowikow - to radziecki pracownik odpowiedzialny za sprawy protokolarne. Biorąc - na zasadzie swoistej analogii - za podstawę regułę alternatu, wypadałoby, aby po stronie polskiej występował odpowiednik radzieckiego "fachmana od protokołu". Z drugiej strony "nie-polskość" ww. Dunbara możemy wywodzić z miejsca podpisania (zdaje się, że budynek brytyjskiego Foreign Office) oraz brzmienia nazwiska. Link do zdjęcia, na którym domniemany Nowikow podaje dokumenty: http://commons.wikimedia.org/wiki/File:Sikorski-Mayski_1941_agreement.jpg?uselang=ru
  22. W czytelniach czasopism. Zazwyczaj, w każdej bibliotece miejskiej dział PRL-owskiej prasy jest w miarę obszerny. Choć, oczywiście - żadnej konkretnej gwarancji dać nie mogę.
  23. Myślę, że wartościowe informacje może przynieść przejrzenie roczników czasopism z okresu PRL. W szczególności z lat 80., kiedy o sprawie handelku i przemytu pisano już właściwie otwartym tekstem (sugeruję na pierwszy rzut np. tygodnik konsumentów "Veto"). Wcześniej też się pewnie w prasie interesujące informacje pojawiają (bo i inżynier Karwowski zdaje się, że jakiś kryształ do Budapesztu przewoził ), ale pewnie z szukaniem będzie zdecydowanie trudniej. Małe OT - nawiązania do "biznesu" można znaleźć w uroczym zbiorku H. Dyjety, Anegdoty z Floty. Pierwsze wydanie bodajże Gdańsk 1980.
  24. Czy Polsce potrzebny jest jeszcze antykomunizm?

    Ponieważ widzę, że pojawił się wątek zagrożenia polskiej substancji narodowej ze strony Niemiec hitlerowskich i stalinowskiego ZSRR, zachęcam także do wykorzystania tematu: https://forum.historia.org.pl/topic/1491-niemcy-czy-rosjanie/
  25. Nowe nazwy na Ziemiach Odzyskanych

    Mała korekta literówki: - raczej Matejkowice. Widziałem nawet mapę (mapkę) z taką nazwą.
×

Powiadomienie o plikach cookie

Przed wyrażeniem zgody na Warunki użytkowania forum koniecznie zapoznaj się z naszą Polityka prywatności. Jej akceptacja jest dobrowolna, ale niezbędna do dalszego korzystania z forum.