-
Zawartość
5,693 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
Typ zawartości
Profile
Forum
Kalendarz
Zawartość dodana przez Bruno Wątpliwy
-
Broń strzelecka armii Federacji Rosyjskiej
Bruno Wątpliwy odpowiedział Furiusz → temat → Wojsko, technika i uzbrojenie
Fakt, to niezidentyfikowani żołnierze mają Kałasznikowy, zdaje się AK74M (nigdy nie wiem, czy się to pisze z myślnikiem, czy nie). Ale mundury chyba niekoniecznie typowo rosyjskie. Widziałem wczoraj w TV Wojciecha Łuczaka z "Raportu WTO", który podał ciekawostkę, że niedawno "pewne państwo" w trybie pilnym szukało na międzynarodowym rynku broni i sprzętu wojskowego dostawcy pewnej liczby zestawów mundurowych dla żołnierzy. -
Masz rację, zdaję sobie sprawę, że sam wielokrotnie krytykowałem zakłamanie USA, przy okazji chociażby inwazji na Grenadę. Gregski ma także rację, uznając, że oderwanie Kosowa od Serbii uczyniło niebezpieczny precedens, a przede wszystkim taki precedens stworzyła formalna akceptacja tego faktu przez część społeczności międzynarodowej, z Polską włącznie (o czym także swego czasu pisałem). O prawej strony Majdanu mam opinię jednoznaczną. Fascynację polskich mediów tymi, którzy za ulubioną piosenkę uważają "лента за лентою - набої подавай", a Szuchewycza i Banderę za bohaterów narodowych uważam za czystej wody aberrację. Natomiast niesmak pozostaje. Jakoś nie pasuje mi, że bez wyraźnego powodu (rzezi ludności itp.) wojska jednego państwa włażą - w środku Europy - do drugiego. Ryzykując i prowokując z premedytacją właśnie rzeź, bo pomijając kwestię zróżnicowanej lojalności wojsk ukraińskich (skądinąd ciekawe świadectwo takowej daje fakt przejścia Berezowskiego na drugą stronę konfliktu), nie było (nie jest) wykluczone, że jakiś ukraiński strażnik graniczny mógł przeciągnąć serią po "niezidentyfikowanych żołnierzach".
-
W sumie święta racja, USA nie kierowały się nigdy przesadną moralnością w polityce zagranicznej, wypuszczając raczej mgławice frazesów i dając popisy dwulicowości (za zasadzie Kuba "be", jeżeli chodzi o prawa człowieka, Chiny i Arabia Saudyjska, a swego czasu Pinochet - już nie tak "be"). Tylko, że w przypadku Krymu precedens jest skrajnie niebezpieczny. I co gorsza - blisko nas. Co by nie mówić o USA, to jednak mimo wszystko jakoś przygotowywały społeczność międzynarodową do podobnej akcji (nie zawsze - ale ostatnio przeważnie). I uzasadnienie było, choć nie zawsze przesadnie wysokiej jakości - to mimo wszystko lepsze niż w przypadku Krymu. Tu jedno państwo atakuje drugie na zasadzie "no bo tak". A faktycznie dlatego, że Putin musi pokazać swojemu społeczeństwu, że jest nadal macho. To jednak nie Gruzja, gdzie występował element totalnej nieobliczalności Saakaszwilego. Prawa Rosjan na Krymie nie były w tym momencie zagrożone, wojska rosyjskie i tak tam stacjonowały, jako faktyczny gwarant praw ludności rosyjskiej. Gdyby Majdan zlikwidował autonomię Krymu, wypowiedział umowę o stacjonowaniu wojsk, zaczęły się rzezie Rosjan - to byłaby jednak zupełnie inna sytuacja.
-
Kilka uwag na gorąco, na podstawie dzisiejszych informacji z Onetu (ŹRÓDŁO CYTATÓW): Oznacza pewnie, że Zachód odetchnął z wielką ulgą. Jest wreszcie wymówka. Teraz będzie działała grupa kontaktowa. A to Putin de facto rozstrzygnie, czy Krym będzie miał status Abchazji, a może będzie terytorium kontrolowanym przez alternatywny wobec Majdanu rząd ukraiński. I sprawa jasna. Prawo międzynarodowe swoją drogą, ale "Mistrale" rzecz ważna (Hollande), gaz takoż (Merkel), tudzież tranzyt do Afganistanu (Obama). Ale jest szansa, że jak Rosjanie wkroczą do estońskiej Narwy, aby bronić swoich współobywateli (cześć Rosjan mieszkających w Estonii ma rosyjskie obywatelstwo), to Obama pogada nie przez 1,5, ale 3 godziny. Uwaga pro domo sua - euforię "promajdanowską" polskich mediów i polityków, graniczącą wręcz ze szczytowaniem, oraz nasze rodzime różne przemilczenia i manipulacje w relacjach z Ukrainy oceniam skrajnie krytycznie. Do prawej strony Majdanu mam stosunek dalece niechętny, tak samo jak do pewnych posunięć nowej władzy ogólnie (faktyczne nierespektowanie umowy zawartej pod egidą ministrów UE, wyciągnięcie bez sensu problemu językowego, totalne lekceważenie prawa odnośnie do odpowiedzialności konstytucyjnej Janukowycza - co powoduje, że de iure jest rzeczywiście nadal prezydentem). Ale na to, co robi Putin w języku prawa międzynarodowego i zasad normalnych relacji międzynarodowych są jednoznaczne określenia. Inna sprawa, że pewnie w jego mniemaniu robi to samo, co USA swego czasu w Panamie, Grenadzie, Kosowie, Iraku, czy Afganistanie.
-
Broń strzelecka armii Federacji Rosyjskiej
Bruno Wątpliwy odpowiedział Furiusz → temat → Wojsko, technika i uzbrojenie
Z tego, co widzę na obrazkach telewizyjnych, nic nieoczekiwanego, tj. nadal to świat Kałasznikowa. Zresztą, trudno, aby było inaczej. Co do reszty - przyłączam się do próśb skierowanych do Razorblade. -
Jeden wieczór spędziłem na porównywaniu wiadomości telewizyjnych polskich i rosyjskich. Piękna sprawa. W polskiej TV raczej nie zobaczysz berkutowca z wydłubanym okiem i obciętą ręką, gubernatora przykutego do trybuny, lokalnego bojownika o wolność uzupełniającego naboje w magazynku pistoletowym, w rosyjskiej jakoś nie ma demonstrantów trafianych kulami, przewijających się w Polsce co chwilę. Media rules.
-
Nigdzie nie napisałem, że to zawsze samo. Po prostu "branie pieniędzy" nie musi znaczyć brania pieniędzy przez agenta do ręki co tydzień w Polsce. Mówimy o PRL - kraju, gdzie można było przeżyć za 30 dolarów miesięcznie, za 50 całkiem nieźle, a powyżej 100 wręcz bogato. Agent Zachodu musiałby być samobójcą, gdyby afiszował się uzyskanymi pieniędzmi. Co miał mianowicie z nimi robić oficer WP w Polsce Ludowej? A ryzyko duże. Chyba, że było to tylko 10-dolarowe kieszonkowe. "Branie pieniędzy" może oznaczać wpływ pieniędzy na konto w Szwajcarii, lub willę z widokiem na Zatokę Meksykańską, czekającą na delikwenta. Jeżeli pułkownik Kukliński zawarł deal tego typu - czego oczywiście nie wiem - to znaczy, że był agentem odpłatnym. Jeżeli wyraźnie określił, że jest ideowy, szpieguje "za nic", dla swojej Ojczyzny - bo uważa to za słuszne, a Amerykanie tylko z dobrej woli i wdzięczności (czego nie zastrzegł przezornie w umowie wcześniej) jakoś go sponsorowali po zakończeniu misji - to jednak inna sytuacja moralna. Choć oczywiście w szpiegostwie chyba generalnie trudno uniknąć dwuznaczności. No właśnie o tym piszę. Niezależnie od wielu innych kwestii, mamy po prostu za mało wiedzy, aby ogłaszać, że Kukliński wielkim patriotą był. I dziwi mnie trochę brak skrupułów polityków w tej materii.
-
Jak rozumiem następuje tu ogólne rozgrzeszenie robienia czegoś za pieniądze innego państwa, dotyczy zapewne także np. działaczy Kominternu? Bo przecież tak bardzo rozbieraną randkę przypomina. No cóż, pieniądze od cara wziął nawet Kościuszko, ale bohaterem jest. Może jest to jakiś trop. Inna sprawa, że niezbyt przesadnie się powyższe nagłaśnia. Jednak, jest jakąś różnicą moralną, czy zdradzamy swoich kolegów (bo taki jest także wymiar działań Kuklińskiego) za pieniądze, czy dla idei. Oczywiście możliwy jest także wariant - za pieniądze dla idei. Ale moralnie też dyskusyjny. My po prostu tego nie wiemy i możemy sobie pogdybać, na podstawie ogólnej wiedzy o tym, czym jest szpiegostwo. Ergo - na cokół jest po prostu za wcześnie. Rozumiem, że wątek zdradzania przez szpiegów tajemnic za kolację i oglądanie znaczków lub za pieniadze jest atrakcyjny, ale jednak poboczny. W przypadku Kuklińskiego - nie do zweryfikowania. Moim zdaniem, ciekawsze byłoby skupienie się na propozycji Furiusza - czyli dyskusja, co mógł przekazać Kukliński i na ile pokonał imperium oraz zapobiegł wojnie światowej. "Ryszard Kukliński odważnie przeciwstawił się komunistycznemu reżimowi, stając w jednym szeregu z bohaterami walk o polską niepodległość" (z uchwały Sejmu). Fakt, że uchwała Sejmu prawnie nic nie znaczy, ale dla mnie jest ewidentną próbą gloryfikacji. Nie wiem czy Kazimierz Wielki jest klasycznym bohaterem walki o polską niepodległość, ale jest takimi, bezdyskusyjnymi bohaterami parę osób, które - w moim odczuciu - nie do końca stoją w jednym szeregu z pułkownikiem.
-
Ameryka ma święte prawo swoim agentom płacić, ile uważa za słuszne. Ja mam święte prawo oceniać, czy w moim, osobistym mniemaniu agent amerykański w Polsce nadaje się na cokół bohatera i postać z czytanek dla dzieci (i uchwał Sejmu). Na wszelki wypadek wyjaśniam - w tym wątku mojej wypowiedzi chodziło o to, że tak naprawdę o Kulkińskim - a już dokładnie o zasadach jego współpracy - wiemy niewiele. Tyle, ile raczyli nam powiedzieć zainteresowani. Per saldo, każda z poniższych opowieści: 1) był bezintereswonym patriotą, który sam nawiązał współpracę i w swoim mniemaniu ratował Polskę, 2) został zwerbowany i płacono mu, 3) był podwójnym agentem, 4) ???; jest przy rzeczywistym, dzisiejszym stanie polskiej wiedzy równie prawdopodobna, jak i nieprawdopodobna. Jeżeli zaczniemy szukać bohaterów narodowych na podstawie tego, co sami chcieli o sobie powiedzieć, to lista będzie dosyć długa. I niekoniecznie satysfakcjonująca część dzisiejszej klasy politycznej.
-
Najbardziej zastanawia mnie w dzisiejszym, wręcz histerycznym, traktowaniu Kuklińskiego jako wzoru patriotycznego Polaka to, że właściwie poprzestaje się (i uznaje automatycznie za prawdziwy) obraz rzeczy przedstawiany przez samego pułkownika i jego amerykańskich współpracowników. Wyłącznie samych zainteresowanych. I tylko z jednej strony "sporu o Kuklińskiego". Czyli - jeżeli powiedzieli, że nie brał pieniędzy - to oczywiście nie brał. Na pewno, na zawsze i na sto procent. Nie sugeruję, że brał, bo nie wiem. Nie było mnie przy tym. Ale jak ktoś wyobraża sobie branie pieniędzy przez amerykańskiego agenta w PRL? Na konto w PKO miał odkładać (jako "udokumentowane" zapewne), wymieniać u cinkciarza i kupować działki budowlane, zbudować kolejne szklarnie może? Co prawda niechętni Kuklińskiemu uważają, iż żył ma wysokiej stopie, ale przecież zdrowy rozsądek nakazuje uznać, że jeżeli istniał jakikolwiek deal finansowy, to raczej nie polegał na przekazywaniu tysięcy dolarów w Polsce "z ręki do ręki" (to miałby sens może wówczas, gdyby Kukliński nie obawiał się demaskacji, jako podwójny agent - jest też taka teoria, jak wiele teorii szpiegowskich - jedynie teorią pozostająca). A raczej na układzie - ty szpiegujesz, a my ci ratunek (jakby co) i dostatnie życie do końca twych dni. Reasumując - mamy uchwały sejmowe, pomniki, filmy, budowę kultu już właściwie o charakterze państwowym, na podstawie wycinkowych informacji z jednej strony, bez krytycznej analizy faktów i bez możliwości sprawdzenia szeregu wątków (ma ktoś z Polski może dostęp do wszyskich archiwów amerykańskich i rosyjskich w tej sprawie?). Nie wykluczam, że Kukliński działał z powodów w jego mniemaniu patriotycznych, ale to co się dzieje, to już jakiś absurd. Kukliński był ważnym, ale nie jedynym ważnym, agentem amerykańskim w tym czasie w Wojsku Polskim i był w stanie przekazać istotne informacje, dotyczące WP i trochę informacji o Układzie Warszawskim (ale nie te najważniejsze, bo te towarzysze chronili dobrze, nawet przed Jaruzelskim). Aż tyle i tylko tyle. A od Amerykanów wyłącznie zależało, jak te informacje wykorzystają. Zdrowy rozsądek nakazuje uznać, że to co "uzyskała" Polska na informacjach Kuklińskiego to korekty w rodzaju - dwie rakiety na Kiezmark, jedna na Włocławek, zamiast jedna na Kiezmark, dwie na Włocławek). I faktyczną akceptację wprowadzenia stanu wojennego (co zresztą Amerykanie uczyniliby pewnie tak, czy siak, bo wojny o "Solidarność" by raczej nie wywołali). A z rzezią w Polsce byłoby im jakoś niezręcznie. A tak - wszyscy zadowoleni. I pokrzyczeć na brzydkich komunistów można i angażować się przesadnie, poza programami telewizyjnymi i sankcjami nie trzeba. III-cia wojna nie wybuchła nie z powodu Kuklińskiego, ale dlatego, że obydwie strony miały świadomość, że jej efektem będzie zagłada planety. System upadł, nie z powodu pułkownika, ale dlatego, że Gorbaczow miał inny pomysl na reformy niż Deng. Reszta jest ładną bajeczką. Może nadającą się na film.
-
Pojawiło się to na Onecie: LINK Wczoraj w jakieś telewizji (chyba publicznej) wypowiadał się prof. Paczkowski. O agencie twierdził, że nic nie wie i nie słyszał od swoich kolegów zajmujących się zawodowo działaniem wywiadu polskiego w Watykanie. O samym Kulkińskim wypowiadał się z pewną sympatią i zrozumieniem, aczkolwiek też zdroworozsądkowo (na tle medialnej histerii o superszpiegu, patriocie, który pokonał imperium radzieckie i uratował Polskę, tudzież świat od III-wojny), tzn., że bez Kuklińskiego historia potoczyłaby się mniej więcej tak samo.
-
Chętnie dowiem się czegoś więcej, bo jak już pisałem w temacie o akcjach ekspropriacyjnych "Ruchu", jakieś szczególnej wiedzy na ten temat nie mam. Zatem tylko kilka ogólnych uwag: I poważnie - i humorystycznie. Poważnie, bo nie da się zaprzeczyć, że w latach, gdy akceptacja systemu (wymuszona, czy nie - to inny temat) była powszechna, "Ruch" był właściwie jedyny, a przynajmniej jedyny tak radykalny. Właściwie skrajnie radykalny, bo wówczas, jeżeli już, to raczej kontestowano "wykonanie systemu", a nie sam system. Studenci 1968 r. np. odwoływali się do konstytucji PRL, protestujący w Gdańsku przy Komitecie Wojewódzkim obok "Boże coś Polskę", śpiewali "Międzynarodówkę" itp. I wreszcie - członkowie "Ruchu" dostali mocno za swoje, bo wyroki były surowe (A. Czuma i Niesiołowski 7 lat, B. Czuma 6, inni ok. 4, z tym, że wychodzili wcześniej, zdaje się - na skutek amnestii z 1974 r.). Ale także humorystycznie, czy raczej tragikomicznie - to chyba lepsze słowo. Próbowano pewne zachowania z okresu II wojny światowej przenieść do zupełnie innej rzeczywistości. A historia często powtarza się, jako farsa. Nie mogę inaczej określić, "akcji ekspropriacyjnej" w Łodzi, która prawdopodobnie wyglądała tak, że idąca z dzieckiem ekspedientka przegoniła torbą "konspiratorów", chcących zrabować utarg. Swego czasu komentowałem to dosyć krytycznie, dziś bym pewnie parę rzeczy skorygował, wygładził, ale istoty oceny raczej nie zmieniłem. W każdym razie odsyłam do tematu: Akcje ekspropriacyjne "Ruchu" Z tym to było różnie. Po pierwsze PRL, szczególnie poststalinowski, był represyjny, ale nie "aż tak". Były też różne fazy - np. mocnej liberalizacji, czy "odpuszczenia". I tak, np. ci, którzy mocno "oberwali" w 1968, mogli za Gierka kończyć studia (vide - Michnik), a nawet zajmować się karierą naukową (Modzelewski). Na ową liberalizację pewnie załapał się Niesiołowski. System lat 70., czy 80. raczej nie stosował też na szerszą skalę metody sprowadzania opozycyjnie nastawionych naukowców do roli palaczy centralnego ogrzewania, vide np. losy L. Kaczyńskiego, czy prof. Stelmachowskiego. Także środowiska naukowe w tych latach, mimo różnych prób wpływu, czy ograniczania autonomii, cechowały się stosunkową niezależnością. Ciekawą, krótką analizę można znaleźć w książce L. Sowy, Historia polityczna Polski 1944-1991, Kraków 2011, s. 10. Głównie na przykładzie UJ, autor dochodzi do wniosku, że orientacja SB w "układach" w środowisku była często pobieżna, a sama organizacja nie tak wszechpotężna, jak się uważa. Czasami wręcz, opinia "opozycjonisty" wywoływała pozytywne skutki w środowisku. Np. były problemy z przepchnięciem "własnych miernot", lansowanych przez SB przez Rady Wydziałów itp. Nie oznacza to oczywiście, że naukowcy byli zawsze bezpieczni, jeżeli chodzi o zatrudnienie na uczelniach, czy w PAN, ale środowisko miało swoje metody gry, które - często, acz nie zawsze - pozwalały taką osobę bronić przed władzą. A i sama władza miała oczywiste ograniczenia - musiała uwzględniać opinię Zachodu, społeczną, środowiska naukowego itp. itd. Dopisek: zauważyłem, ze Furiusz odesłał do tego samego wątku co ja. Na razie nie będę ich łączył, bo choć powiązane ze sobą, nie są do końca tożsame. Zobaczymy, jak dyskusja się potoczy.
-
A wyobrażasz sobie Gregski, śp. Pana Jeremiego, który na imprezie towarzyskiej mówi do nowo poznanej damy - "Ty to fajna d... jesteś", albo prowadzi blog internetowy, czy czatuje pod swoim własnym nazwiskiem, nadużywając tego słowa? Bo ja nie. Na wszystko jest czas i miejsce. Kontekst sytuacyjny. Pan profesor może o sobie powiedzieć na wykładzie - jeżeli ma takie poczucie humoru, "jestem głupim tetrykiem", studentom do niego już nie wypada. Kiedyć owym "czasem i miejscem" rządziło tzw. dobre wychowanie, rzecz dziś często nieznana, charakterystyczne, że dyskutanci np. odnoszą się bardziej do poprawności politycznej. To nie to samo, ale czasami chodzi o rzeczy podobne. Jeżeli uważam, że określenia "czarnuch", "dziki Litwin", "dziwaczny pederasta", "głupek", różne "wyrazy" mogą kogoś urazić, to ich nie używam publicznie. Znam inne, za pomocą których mogę wyrazić swoją opinię bez trudu. Proste - proste. Kwestia nie tyle poprawności politycznej, ale elementarnej kultury. Nie osiągniemy tu na forum, zresztą nie jest to potrzebne, atmosfery poważnej konferencji naukowej, ale raczej powinniśmy iść w tym kierunku, niż forum Onetu. Jeżeli kogoś "ciśnie", chciałby dać wyraz swojej agresji, czy pogardy - miejsc w internecie jest dosyć, gdzie można sobie, faktycznie bezkarnie - poużywać słownie na bliźnich. A odnośnie do rzeczonej części ciała. Nie tak trudno przecież określić kulturalne reguły korzystania z tego słowa na forum. Gdy cytujemy literaturę piekną, czy wypowiedzi postaci historycznych - jest dopuszczalne. Podobnie pewnie - gdy zamieszczamy własny wiersz w odpowiedniej, "literackiej" części naszego forum. W dyskusji, szczególnie bez wykropkowania staje się zasadniczo zbytecznym wulgaryzmem, a użyte w specyficznym kontekście - obraźliwe.
-
W sytuacji, gdy ze wszystkich stron, od autobusu, po internet, a nawet życie publiczne atakuje nas chamstwo, agresja i knajacki język, myślę, że warto kultywować pewną odrębność, czy wręcz - górnolotnie mówiąc - standardy dyskusji, zachowań. Uczucia sprzeciwu, zirytowania, czy nawet niechęci, człowiek, który wyrósł z piaskownicy i ma elementarną wiedzę o języku polskim jest w stanie wyrazić w kulturalny, cywilizowany sposób. Mam świadomość, że można dokonać egzegzy słów "dziwaczny pederasta" jako neutralnego terminu, co benedyktyńsko usiłuje przeprowadzić Furiusz, ale trochę zaczyna to przypominać wykładnię "pięciu piw", czy dawnego "starego pierdoły". To trochę, jak z papierosem elektronicznym. Może da się dokonać wykładni, że można go palić na wykładzie, ale jednak nie wypada. Jeżeli ktoś już bardzo chce, może napisać krytycznie o homoseksualistach, używając terminologii niewątpliwie neutralnej. To naprawdę nie jest aż tak trudne osiągnąć jędrność i klarowność wypowiedzi bez niepotrzebnych połajanek. A miejsc, w których można pogadać o litewskich dzikusach, czy dziwacznych pederastach jest w internecie sporo, zatem niekoniecznie musi to być nasze forum. W każdym razie, jeżeli standardy prowadzenia sporu zaczną na nim wyznaczać osoby nie potrafiące kontrolować swojego języka, czy agresji, to dla mnie będzie sygnał, że to już nie jest moje forum. "Tu stoję, inaczej nie mogę" , cieszę się, że przynajmniej w jakimś zakresie Secesjonista przychyla się do mojej opinii. Dla wyjaśnienia, akurat na pojęcia Dzika Litwa, czy wątek o pederastach zareagowałem, bo sądziłem, że tak wypada. Natomiast nie uważam tego za jakieś totalne skrajności, godne ostrzeżeń itp. sankcji. W przypadku Gregskiego jest mi nawet trochę przykro za moje pouczenia, bo wiem, że bohatersko usiłuje powstrzymywać swój marynarski język.
-
Relacje polsko-litewskie w okresie III RP
Bruno Wątpliwy odpowiedział Bruno Wątpliwy → temat → Polityka, ustrój i dyplomacja
To mogę tylko potwierdzić, na forum pojawiłem się ponownie przed chwilą. Cóż, każdy wystawia sobie świadectwo według swojej woli. O tym już pisałem wyżej (w poście 10). Środków jest multum, od oficjalnej dyplomacji: protesty, wezwanie ambasadora na konsultacje, zastąpienie go chargé d’affaires. Wykorzystywanie forum europejskiego itp. A w skrajnym przypadku retorsje, a nawet represalia. W uproszczeniu - to właśnie odpowiadanie pięknym za nadobne. Różne szykany - w zamian za szykany. Nawet bardzo kontrowersyjnie - np. poprzez ograniczanie praw mniejszości litewskiej w Polsce. To ostateczność, kłócąca się z moim podejściem do praw człowieka, ale dyplomacja jest rzadko sztuką uprawiania moralności. Natomiast, to trochę jak ze szpiegami. Złapanie takowego tak naprawdę oznacza klęskę, a nie sukces, bo sens w tym, aby agenta "odwrócić". Krzyki dyplomatyczne, ograniczenie praw litewskiej mniejszości w Polsce itp. to dowód nie tyle skuteczności, tylko nieskuteczności naszej dyplomacji. Wszystkie polskie ekipy rządzące po 1989 r. konsekwentnie przedkładały dobre stosunki z Litwą, nad obronę polskiej mniejszości. A czasu i okazji do uprawiania nieformalnych nacisków było aż nadto. Aby nie było, że jestem jakiś antylitewski. Trochę Litwinów znam, za wiele rzeczy cenię. Jakoś tam jestem w stanie zrozumieć ich fobie 20 lat temu. A to młode państwo, a to jakiś rosyjski generał twierdzi, że Rosja nie zrezygnuje z wpływów w bliskiej zagranicy, a to duża mniejszość polska, a to PKNT, a to lęk o przynależność Wilna, czy Kłajpedy itp. itd. I zaszłości historyczne. Jako Polak uważam, że w sporach to my raczej mieliśmy rację, ale jestem w stanie zrozumieć zaniepokojenie niewielkiego narodu. Ale - minęło 20 lat, świat jest już inny, Polska jakoś tam udowodniła, że Litwy podbijać nie chce, a tu afera z tablicami na prywatnych domach. Gdy w Polsce nawet Kaszubi, przecież nie mniejszość narodowa, mają swoje tablice. Bez jasnego stanowiska i poparcia Polski, poza skargami do Strasburga, protestami i próbą wykorzystania swej wartości jako czynnika politycznego (koalicjanta) są w stanie zrobić niewiele. Tym bardziej, że sytuacja jest delikatna, bo bardzo łatwo można wzbudzić na Litwie eksplozję antypolskich uczuć, skierowanych przeciwko mniejszości. A oni przecież tam chcą żyć, wszyscy na Zachód i do Polski nie wyjadą. Aby nie było tak jednoznacznie - radzą sobie coraz lepiej. Są w parlamencie, koalicji rządzacej, robią kariery w polityce i biznesie. Stan Polonii, jak grupy społecznej, jest o wiele lepszy niż 20 lat temu. Nawet bez przesadnej miłości do nich Litwy. Niestety, polskie władze o nich zapomniały, w momencie kiedy poparcie było najbardziej potrzebne. W zamian za pielęgnowaną przez siebie, wyidealizowaną wizję Polski dostali TV Polonia i trochę frazesów. A była to społeczność pod wieloma względami upośledzona, pobawiona w dużej mierze warstwy inteligencji, słabo przygotowana na wielkie zmiany, zdezorientowana (stąd np. podatność na radziecką i rosyjską argumentację, tak ostro oceniana przez Litwinów). Jeżeli dobrze pamiętam, w okolicach roku 1990 średni poziom wykształcenia Polaków na Litwie był najgorszy spośród tamtejszych grup etnicznych (bodajże gorzej wyglądali tylko Romowie). I Litwini to cynicznie wykorzystali np. w procedurze zwrotu ziemi. Jak wileński rolnik, przyzwyczajony, że władza to coś groźnego i niedostępnego, mówiący na codzień "po prostemu", miał zebrać wymagane dokumenty, udowadniać, że to te właściwe dokumenty, bronić swoich praw przed litewskim sądem? W teorii traktowano go, jak każdego obywatela Litwy. W praktyce - wiadomo. I wówczas Polska powinna zastosować wszelkie środki oficjalnej i pozaoficjalnej dyplomacji, aby Litwa zaczęła tych ludzi w pełni traktować jak pełnoprawnych obywateli. Dziś coś tam pewnie da się jeszcze uzyskać, chociażby przez Strasburg, ale już jest też często za późno. A wystarczyło pewnie swego czasu wziąć amerykańskiego sekretarza stanu pod rękę i powiedzieć, my do tego Iraku, czy Afganistanu to i owszem, ale ty w Wilnie bardzo mocno o prawach tamtejszych Polaków. Czy zagrać dyplomatycznie va banque przy okazji wstępowania Litwy do NATO. Ale, jak już nadmieniałem, za prowadzenie skutecznej dyplomacji, niekoniecznie widowiskowej i widocznej, ale skutecznej - pieniądze biorą (i brali) nie Gregski i nie Bruno, ale inni ludzie. Zatem to oni powinni mieć pomysły, jak nie wywołać wojny z Litwą, a wpłynąć pozytywnie na los polskiej mniejszości. -
Relacje polsko-litewskie w okresie III RP
Bruno Wątpliwy odpowiedział Bruno Wątpliwy → temat → Polityka, ustrój i dyplomacja
Czarni raperzy używają terminu nigger, czy nigga, co automatycznie nie oznacza, że jest on dopuszczalny w kulturalnej rozmowie. Nawet z Wikipedii, z której zapewne korzystałeś i zaczerpnąłeś link do wp, widać, że termin "pederasta" jest niejednoznaczny. A określenie "pederaści i inni dziwacy" nie jest zapewne klasyczną mową nienawiści w rozumieniu rzecznika Kochanowskiego, ale niekoniecznie należy je akceptować, tym bardziej, że bez trudu można je zastąpić czymś niekontrowersyjnym. Zatem, pozwolisz, że tam gdzie mogę, będę na taką terminologię reagował, bo różnić się wypada pięknie. Tyle mam do powiedzenia - i tak za dużo, bo to klasyczny OT, zatem reszta ewentualnie na PW. Na przykład na tym, że zarówno Strasburg, jak i Luksemburg nie chciał zająć się sprawą pisowni nazwisk, pozostawiając tym samym właściwie całkowitą swobodę lokalnym władzom (w tym przypadku Łotwy i Litwy). Że widać niechęć do zajmowania się sprawami, które miałyby daleko idące konsekwencje finansowe dla państw (np. "dezubekizacja emerytalna"), czy jakoś dotykają relacji międzypaństwowych ("sprawa katyńska"). Nie chcę tu kreować obrazu totalnej nieskuteczności, ale od pomysłu ("idziemy do Strasburga") do uzyskania korzystnego dla mniejszości wyroku jest droga daleka, a nawet taki wyrok w sprawie X nie gwarantuje zmiany polityki państwa (o czym poniżej). Gdyby te instytucje były tak skuteczne, to już dawno Narwa, czy Ryga byłyby miastami oficjalnie dwujęzycznymi. Także na specyfice Strasburga. Zajmuje się konkretnymi naruszeniami EKPCz, ma ściśle określone ratio temporis (od momentu przystąpienia państwa do tej konwencji), a z realizacją orzecznictwa bywa różnie. To wcale nie jest takie proste powiązać orzeczenie w sprawie danej osoby z naruszeniem EKPCz, skutecznie przeprowadzić postępowanie przeciwko państwu (i jego prawnikom), uzyskać satysfakcjonujący wyrok, doprowadzić do wykonania tego wyroku i - wreszcie - spowodować, aby ten wyrok zmienił politykę państwa. -
Relacje polsko-litewskie w okresie III RP
Bruno Wątpliwy odpowiedział Bruno Wątpliwy → temat → Polityka, ustrój i dyplomacja
Forma "pederaści" jest uważana - dziś - często za uwłaczającą, podobnie jak określenie "dziwak". Nie mam zamiaru ingerować w wypowiedzi typu: "Unia jest bardziej zajęta wyimaginowanymi krzywdami homoseksualistów, transwestytów czy innych podobnych grup niż problemami zwyczajnych do bólu ludzi na peryferiach jej obszaru". Mogę uznawać takie wypowiedzi za niesłuszne, ale są całkowicie dopuszczalne w granicach cywilizowanej polemiki. Natomiast wypowiedź: "Unia jest bardziej zajęta wyimaginowanymi krzywdami pederastów, transwestytów czy innych dziwaków niż problemami zwyczajnych do bólu ludzi na peryferiach jej obszaru", zawiera niepotrzebny ładunek negatywno-obraźliwy. I w tej materii zdania nie zmienię. Napisałem, że szeroko rozumiana Unia, także Rada Europy, EKPCz, czy Trybunał w Strasburgu są przydatne i nie do przecenienia w dziele obrony praw czowieka, ale jak pokazuje praktyka, dosyć często podobne instytucje nie chcą wchodzić w otwarty konflikt z władzami państw, ani tworzyć precedensów. Istota orzeczeń strasburskich polega na osądzeniu państwa za naruszenie praw człowieka gwarantowanych przez EKPCz, czy protokoły do niej, zatem każde orzeczenie negatywne dla państwa jest w jakimś sensie konfliktem z jego władzami. Strasburg bywa jednak mocno ostrożny. Znając troszeczkę to orzecznictwo (i jego istotę), nie miałbym większych nadziei na to, że to akurat Trybunał zmusi Litwę do zasadniczej zmiany polityki w zakresie zwrotu ziemi, nazwisk, czy dwujęzycznych tablic. Litwa przegrywa, podobnie jak Polska, dosyć często w Strasburgu, ale głównie w sprawach o przewlekłość postępowania. Są pewne nadzieje, np. przegrała sprawę o zwrot ziemi należącej bodajże do podwójnego obywatela (litewskiego i niemieckiego), ale od stwierdzenia naruszenia Konwencji do satysfakcjonującego wykonania wyroku i do zmiany polityki droga jest daleka. Być może ze sprawy Daszkiewicza narodzi się jakieś ciekawe orzeczenie. Pożyjemy, zobaczymy, ale jestem tu sceptyczny odnośnie do skutków dla całej, polskiej społecznosci. Sam Strasburg raczej nie zmusi Litwy do przeorientowania polityki mniejszościowej, podobnie jak nie zmusi Polski do legalizacji małżeństw homoseksualnych, czy legalizacji aborcji. Więcej ma do powiedzenia skuteczna polityka zagraniczna Polski, o której braku pisałem wyżej. -
Relacje polsko-litewskie w okresie III RP
Bruno Wątpliwy odpowiedział Bruno Wątpliwy → temat → Polityka, ustrój i dyplomacja
Czy naprawdę dla dosyć już dorosłego człowieka dobór odpowiedniego słownictwa jest aż tak trudny? Szeroko rozumiana Unia, także Rada Europy, EKPCz, czy Trybunał w Strasburgu są przydatne i nie do przecenienia w dziele obrony praw czowieka, ale jak pokazuje praktyka, dosyć często podobne instytucje nie chcą wchodzić w otwarty konflikt z władzami państw, ani tworzyć precedensów. Wymuszenie przez nie na Litwie ułatwień w zwrocie ziemi, pisowni nazwisk, czy dwujęzycznych tablic, otwierałoby od razu pytania o dwujęzyczność na Łotwie, czy w Estonii i o realność zwrotu majątków Serbom z Chorwacji. I o status Macedończyków w Grecji, tudzież bałkańskich Romów we Francji. Zatem, można raczej spodziewać się ostrożności, niż ochoczego otwierania puszki Pandory. -
Relacje polsko-litewskie w okresie III RP
Bruno Wątpliwy odpowiedział Bruno Wątpliwy → temat → Polityka, ustrój i dyplomacja
Środków dyplomatycznych i paradyplomatycznych jest multum. Od wezwania ambasadora na konsultacje do zastąpienia go chargé d’affaires. Od protestów po retorsje i - w skrajnym przypadku - represalia. Gregski ma np. rację w sprawie nagłaśniania sprawy na forum europejskim, natomiast ja roli Europy bym jednak nie przeceniał, tzn. - jak widać z praktyki - nie zawsze Strasburg, czy Bruksela będą kierowały się interesami polskiej mniejszości. Ale próbować można. Swoje zarzuty kieruję jednak przede wszystkim do nieudolności naszej dyplomacji w zakresie wykorzystania tego rodzaju działań, których "nie widać" na forum publicznym. Nie popadając w megalomanię i wiedząc o naszych słabościach, wypada skonstatować, że jesteśmy jednak dla wielu graczy na tym świecie cenniejszym partnerem niż Litwa. Przykład pierwszy z brzegu - cóż stało np. na przeszkodzie, aby przy okazji wysyłania Polaków do Iraku, czy Afganistanu wytargować nacisk supermocarstwa na Litwę? W sprawie drobiazgów (w skali globalnej), które skutecznie zatruwają życie tamtejszym Polakom. Nie chcę przez to powiedzieć, że nie czyni się kompletnie nic, rzecz jest w skuteczności. Jeżeli np. Węgrzy na Słowacji, czy w Rumunii, Niemcy w Polsce, Włosi na Istrii mają prawo do dwujęzycznych tablic, mimo różnych zaszłości historycznych, to znaczy, że chociażby tą sprawę da się w cywilizowany sposób rozwiązać. Są ludzie, którzy w Polsce za rozważne rozwiązywanie takich spraw biorą duże pieniądze (jak widać z siatki płac w administracji publicznej). -
Relacje polsko-litewskie w okresie III RP
Bruno Wątpliwy odpowiedział Bruno Wątpliwy → temat → Polityka, ustrój i dyplomacja
Należy odróżnić tu konsekwentnie dwie rzeczy, przy okazji tej i - chwilowo, mam nadzieję - zamkniętej dyskusji o Śląsku. Czym innym jest stosowanie obraźliwej terminologii wobec narodów, czy wobec siebie, do unikania której na tym forum, posiadającym ambicje nieco wyższe niż katalogowanie pyskówek, chyba dorosłych ludzi, którzy już dawno wyrośli z piaskownicy nie muszę zachęcać; a czym innym - ocena, nawet bardzo surowa postępowania władz litewskich. W moim przekonaniu litewska świadomość narodowa (przynajmniej w przypadku istotnej części tamtejszych elit) ewoluowała w znikomy sposób w porównaniu do dwudziestolecia międzywojennego i litewskiego odrodzenia narodowego z końca XIX wieku, kiedy to konsekwentnie zrywano więzy z polskością i drukowano paszporty z napisem "ważny na wszystkie kraje świata z wyjątkiem Polski". Nadal Polska jest postrzegana jako potencjalne zagrożenie. Oczywiście można to jakoś - z litewskiego punktu widzenia - racjonalizować, a to tym, że bynajmniej nie wszyscy polscy posłowie głosowali za niepodległością Litwy w 1990 r., historią Polskiego Kraju Narodowo-Terytorialnego, liczbą i umiejscowieniem Polonii, czy wreszcie nierównością potencjałów państw. Dla mnie osobiście, w sytuacji, gdy RP chyba jednoznacznie udowodniła, że Wilna nie ma zamiaru odbijać, takowa racjonalizacja ma wymiar irracjonalnej fobii. Jednak z tym stanem duszy litewskiej jako społeczeństwo w sumie niewiele możemy zrobić, poza próbami sensownej dyskusji o tym, że mamy już wiek XXI i trochę inną sytuację. I nagłaśnianiem kuriozalnych, czy niedopuszczalnie represyjnych zachowań. Ale także odnotowywaniem faktów pozytywnych - np., że Polak - Jarosław Narkiewicz - jest wiceprzewodniczącym litewskiego Sejmu (inna sprawa, że bodajże jednym z aż siedmiu), AWPL jest w koalicji rządzącej i coraz częściej w wydawanych na Litwie publikacjach pojawia się także polski zapis nazwisk historycznych. Natomiast nasze państwo dysponuje całkiem pokaźnym instrumentarium, które można wykorzystać, zabiegając o zmianę polityki Litwy w stosunku do polskiej mniejszości. Konsekwentnie nie korzysta z niego, albo czyni to nieudolnie. Pewnie z tej racji, że Litwa traktowana jest jako ważny anty-rosyjski sojusznik. Ale to już inna historia. -
Naród Śląski, narodowość śląska, autonomia Śląska?
Bruno Wątpliwy odpowiedział Wolf → temat → Polityka, ustrój i dyplomacja
Dziękuję serdecznie Bavarsky'emu za przypomnienie - co ciekawe, bez żadnego porozumienia z moją skromną osobą - opinii, którą wielokrotnie posługiwałem się, komentując niektóre wpisy. Jeżeli ktoś uważa, że używanie słownictwa tego typu wzmacnia siłę własnego argumentu, to jednak nie to forum. Język polski jest na tyle bogaty, że nawet uczucia bardzo krytyczne wobec litewskiej polityki językowej pozwala wyrazić w cywilizowany sposób. O co apeluję, tym bardziej, że nie jest to takie trudne. A pozwoli uniknąć "klimatów", rodem z nieco innego modelu prowadzenia dyskusji, niż wskazany na tym forum. Dopisek: zgodnie z sugestią Furiusza, przeniosłem jego ostatnią wypowiedź do tematu o relacjach polsko-litewskich po 1989 r. LINK I tam sugeruję kontynuować debatę na zagadnienia litewskie. -
Powrót egzaminów wstępnych na studia? Czy potrzebujemy tylu studentów?
Bruno Wątpliwy odpowiedział Jarpen Zigrin → temat → Matura z historii, olimpiady i studia historyczne
Eros, erosem - czyli literówką, ale tekst p. Leszczyńskiego całkiem sensowny. -
Centralizacja czy decentralizacja?
Bruno Wątpliwy odpowiedział marcnow92 → temat → Polityka, ustrój i dyplomacja
Małe ad vocem. Pomysł SLD mam za typową "kiełbasę wyborczą" dla mieszkańców dawnych stolic województw (i wszystkich ogólnie niezadowolonych z aktualnie rządzących, tudzież ich poprzedników, autorów trzech wielkich reform - samorządowej, szkolnej i ubezpieczeń społecznych - z których właściwie każda okazała się ... taka sobie), ale nie sądzę, aby akurat liczba województw w prosty sposób przekładała się na tzw. taniość państwa. Pierwszy przykład z brzegu - w czasach tzw. omnipotencji podobno strasznie zbiurokratyzowanego państwa, czasach segregatorów i długopisów oraz 49 województw (czyli za schyłkowego PRL) było około 150.000 urzędników administracji publicznej, dziś w dobie informatyzacji, wolności, deregulacji itp. jest ich około 450.000. Z przeciętną pensją relatywnie wysoką. Ergo - jest teoretycznie możliwe, że województw będzie np. 150, a wydatki z naszych podatków mniejsze. -
Jednym z bardziej znanych wydarzeń z okresu stanu wojennego było bojkotowanie przez aktorów radia i telewizji. Myślę, że przy okazji kolejnej rocznicy 13 grudnia warto porozmawiać o powodach, charakterze i znaczeniu tego protestu.
-
Centralizacja czy decentralizacja?
Bruno Wątpliwy odpowiedział marcnow92 → temat → Polityka, ustrój i dyplomacja
Chyba nauczę się tego na pamięć...
