-
Zawartość
5,693 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
Typ zawartości
Profile
Forum
Kalendarz
Zawartość dodana przez Bruno Wątpliwy
-
Podobnież J. Wołkowicki ocalał dlatego, że wspomniał go A. Nowikow-Priboj w "Cuszimie" (swoją drogą nie sprawdzałem, czy jego nazwisko się w tym reportażu historycznym pojawia, a książkę tą mam od dawna w piwnicy), ale - na zdrowy, chłopski rozum - ofiarna służba w carskiej armii w ocenie radzieckich śledczych raczej nie była przepustką do życia. Ale świat zna zasady, wyjątki od nich itp. Ale nadal w tym przypadku poruszamy się w kręgu nieudowodnionych przypuszczeń.
-
Dlaczego I wojnę światową na początku nazywano wielką wojną a później wojną światową
Bruno Wątpliwy odpowiedział adaxada → temat → Ogólnie
Tytuł brzmiał "Osudy dobrého vojáka Švejka za světové války", czyli podczas wojny światowej, nie zaś pierwszej wojny. I taki tytuł - po polsku - widzę także na swoim wydaniu (gdzieś z lat 90.). O drugiej wojnie światowej zaczęto pewnie mówić niedługo po jej rozpoczęciu, ale - szczerze mówiąc - nie chce mi się szukać, kiedy konkretnie. Secesjonista i tak znajdzie. -
Należałoby zadać podstawowe pytanie, bo o to przecież pewnie tu chodzi - czy adnotacja o współpracy z Informacją Wojskową znajduje się w takich teczkach osobowych innych oficerów? Pytam tylko z ciekawości, bo akurat to, że każdy oficer, każdego państwa jest potencjalnym współpracownikiem "swojego" wywiadu, czy kontrwywiadu, jest dla mnie akurat oczywistością. Jak nie chce, to pewnie w demokracji co najmniej wylatuje z wojska, u autokratów idzie pod ścianę.
-
I tak, i nie: 1. Pytanie, czy te archiwa są także w pełni (i w wiarygodny sposób) otwarte? Sprawa śmierci gen. Sikorskiego pokazuje, że różnie z tym może być. Wycofanie wojsk Andersa z ZSRR było w interesie zarówno Stalina, jak i Brytyjczyków, zatem nie ma powodu, aby zachodni alianci szczególnie drążyli temat. 2. Bywają agenci, o których nie wiedzą nawet sprawne wywiady. Ale, powtarzam, przy dzisiejszym stanie wiedzy to tylko poziom przypuszczeń i insynuacji.
-
O lewatywie w różnych epokach
Bruno Wątpliwy odpowiedział adamhistoryk → temat → Katalog bibliografii i poszukiwanych materiałów
No i pewnie. Haszek przedstawiał raczej spektrum szykan wobec symulantów. -
Szpital i więzienie uratowało go od losu skierowanych wprost do obozów. Natomiast z takim podejrzeniami, czy insynuacjami (że Anders był agentem) już się spotkałem. Na przykład w cytowanej przez P. Wieczorkiewicza wypowiedzi Boruty-Spiechowicza: "jestem przekonany, że Anders był na usługach Stalina". P. Wieczorkiewicz, Historia polityczna Polski 1935-1945, s. 255, przypis 72. Sam Wieczorkiewicz na to rozsądnie odpowiedział, że teoretycznie taki zarzut można wysunąć wobec każdego, który przeszedł przez radzieckie więdzienia, także wobec samego Boruty. Jak było naprawdę, nie dowiemy się aż do wiarygodnego, pełnego otwarcia rosyjskich archiwów. Czyli - pewnie za sto lat lub nigdy. Na razie możemy tylko gdybać, zastanawiając się, czy pewne zachowania Andersa (dążenie do wycofania wojska z ZSRR, atak na Monte Cassino) wynikały tylko z ambicji, czy z czegoś jeszcze. Ale zasada jest prosta - nie ma żadnych dowodów, jest niewinny. Są tylko insynuacje.
-
Niszczenie zbiorów bibliotecznych w PRL-u
Bruno Wątpliwy odpowiedział Mariusz 70 → temat → Gospodarka, kultura i społeczeństwo
Pewnie kombatant pożalił się gdzie trzeba, a Tejchma był już bardziej zajęty obroną "Człowieka z marmuru". -
Niszczenie zbiorów bibliotecznych w PRL-u
Bruno Wątpliwy odpowiedział Mariusz 70 → temat → Gospodarka, kultura i społeczeństwo
Taka mała ciekawostka na marginesie: Notatka ministra kultury z 24 stycznia 1974 r.: "Poleciłem wycofać z rozpowszechniania książkę Z. Ziółka Z okopów na barykady, napisaną w duchu starokomunistycznego sekciarstwa w ocenie AK. Książka już została zresztą sprzedana, m.in. dlatego, że skrytykował ją 'Tygodnik Powszechny'". Za: J. Tejchma, Kulisy dymisji. Z dzienników ministra kultury 1974-1977, Kraków 1991, s. 11. Czyli "w tą stronę" troska o to, co lud czyta, też występowała. Notabene, tytuł dzieła był chyba trochę inny - "Z okopów do barykad". -
Krótki wybór z listów W. Jaruzelskiego: Z listu do matki i siostry z 28 X 1944: "Daj Boże, ażeby tak było i [...] ten mój list nie zastał Was na miejscu (na Syberii - przyp. Bruno. W) [...] da Bóg, że może do tego czasu i Wy już tam będziecie (w Polsce - przyp. Bruno. W) [...] nigdy nie zapomnę swych zasad i obowiązków [...] wobec Boga, narodu i państwa". Z listu do matki i siostry z 15 XII 1944: "[...] zbliżają się drugie z kolei święta Bożego Narodzenia, które będziemy spędzać z dala od siebie, lecz ja wierzę głęboko, że to ostatnie święta spędzane w tak smutnych warunkach [...] myślą wybiegam do wigilii w 1945 roku, którą na pewno spędzimy razem [...] Z listu do matki i siostry z 24 XII 1944: "Życzę Wam Kochane Moje, o ile to jest możliwe, jak najbardziej wesołego spędzenia świąt Bożego Narodzenia i zapomnienia chociaż na ten krótki okres wszystkich trosk i kłopotów, które Was otaczają. Posyłam Wam w tym liście, z trwogą w sercu, że nie dojdzie do Waszych rąk, kawałek opłatka, którym myślą dzielę się z Wami [...]" Z listu do matki i siostry z 25 I 1945: "[...] ręka Boża wyratowała mnie z różnych opresji, tak że może już do końca wojny jakoś szczęście mi dopisze i pozwoli ujrzeć Was [...]" Z listu do matki i siostry z 15 II 1945: "[...] Wasze modlitwy już nieraz na pewno uratowały mi życie [...]" Z listu do matki i siostry z 15 III 1945: "[...] tylu [...] zostało rannych i zabitych, a ja [...] ciągle jestem zdrów i cały; widocznie taka wola Boska i przeznaczenie [...]" Wszystkie cytaty za: P. Raina, Jaruzelski. Młode lata, Warszawa 1994
-
Czyj portret wisi na ścianie w "Jak rozpętałem..."
Bruno Wątpliwy odpowiedział Nierozpoznany → temat → Film
Zatem, po obejrzeniu fragmentu filmu - na portrecie jest na pewno Aleksander I Karadziordziewić. I rzeczywiście lustrzane odbicie portretu znalezionego przeze mnie na serbskiej stonie internetowej. A kolor flag to włosko, węgierska fantazja na temat flagi Jugosławii. -
Czyj portret wisi na ścianie w "Jak rozpętałem..."
Bruno Wątpliwy odpowiedział Nierozpoznany → temat → Film
Jeżeli podasz link do fotosu, to możemy się zastanowić "na poważnie". Ale, jeżeli sobie przypominam, to postać jest z profilu, w typowej (serbsko/jugosłowiańskiej) czapce generalskiej i ma dosyć zarysowaną szczękę oraz cienki wąsik. Najprawdopodobniej jest to zatem Aleksander I Karadziordziewić (czyli były król Jugosławii, zabity w 1934 r. w Marsylii). Ówczesny (1941, do zamachu Simovića) regent Jugosławii (książę Paweł) i młody król Piotr II Karadziordziewić, który objął formalnie władzę po zamachu - wąsów nie mieli. Notabene - pamiętam na pewno, że w koloryzowanej wersji "Jak rozpętałem..." pomyliły im się kolory flagi jugosłowiańskiej w tym ujęciu (dali chyba czerwono-biało-zielony). Dopisek: znalazłem stronę z podobnym portretem, tylko w lustrzanym odbiciu (trzecie zdjęcie od góry na tej, serbskiej stronie): LINK -
Aparaty sprzedażowe i automatyzacja w przestrzeni miejskiej
Bruno Wątpliwy odpowiedział secesjonista → temat → Gospodarka, kultura i społeczeństwo
Małe OT. Czas przeszły trochę dyskusyjny. Nadal tak dosyć często wygląda. -
Wiem o tej sprawie bardzo niewiele. Pierścień był nadawany po wojnie i jest nadawany pewnie nadal, jakoś z tym kojarzę Stiftung Deutsche Kultur im östlichen Europa – OKR. Autorem pierścienia był rzeczywiście ten pan - Hermann Diesener. Natomiast, czy w wersji powojennej, czy już z czasów hitlerowskich - nie mam pojęcia. Niemiecka Wikipedia sugeruje, że wzór był ten sam. Chętnie czegoś więcej o tej sprawie się dowiem. Oczywiście rzecz stawia Hauptmanna w specyficznym świetle, szczególnie biorąc pod uwagę jego późniejsze względne honorowanie, jako "postępowego pisarza narodu niemieckiego" przez władze radzieckie i polskie. Z ciekawostek - gdzieś czytałem, że omawiany tu noblista dedykował był nawet utwór H. Frankowi, po urodzinowej wizycie (chyba 1943 lub 1944) tegoż (kojarzę zwrot "Der alte birnbaum" ?) i opublikowano go w prasie GG, a uciekając na Zachód Frank zatrzymał się w "Łąkowym kamieniu" (pisał o tym ostatnim fakcie J. Skowroński w "Odkrywcy" ok. roku 2010-11). Tenże autor generalnie ciekawie pisze o "polskich" losach Hauptmanna, kwestionując często dotychczasową "biblię", czyli "Bin ich noch in meinem Haus? Die letzten Tage Gerhart Hauptmanns", pióra G. Pohla. Na marginesie - przypomniała mi się jeszcze dodatkowa ciekawostka. Na 80-te urodziny Hauptmann dostał jeszcze jeden gustowny upominek. Jego imieniem nazwano słynną grupę skał w Karkonoszach - Słonecznik.
-
Słowińcy - czy można było zrobić więcej?
Bruno Wątpliwy odpowiedział Bruno Wątpliwy → temat → Gospodarka, kultura i społeczeństwo
Oczywiście, należy pamiętać, że był to proces. To, co było na danym etapie ewolucji stosunków językowo-etnicznych pożądane, czy naturalne dla mieszkańców, wcześniej takie być nie musiało. Na przełomie XVIII i XIX wieku wyznaczenie pastora posługującego się wyłącznie językiem niemieckim mogło wywołać rodzaj "sprzeciwu obywatelskiego". Kilkadziesiąt lat później w tej samej wsi mogło już być inaczej i tylko starsza generacja postrzegać mogła zmianę negatywnie. -
PKWN- odźwięk polityczny
Bruno Wątpliwy odpowiedział Don Pedrosso → temat → Polityka, ustrój i dyplomacja
Nie za bardzo rozumiem? Dlaczego powstał komitet, a jeszcze nie rząd, mniej więcej już opisałem. Chodzi Ci o pierwotny skrótowiec - podobny do NKWD, czy o francuski trop nazewniczy? -
PKWN- odźwięk polityczny
Bruno Wątpliwy odpowiedział Don Pedrosso → temat → Polityka, ustrój i dyplomacja
Pewnie konkretna data, z którą w głowie tow. Stalina pojawiała się dana decyzja, na zawsze pozostanie nieznana. Inna sprawa, że jako przebiegły polityk, nie odrzucał z góry alternatywnych rozwiązań. I tak, najprawdopodobniej nigdy nie będziemy wiedzieli, kiedy konkretnie porzucił ideę 17. republiki (i kolejnych); kiedy konkretnie uznał polski rząd londyński za na tyle skończony, iż formalna z nim ugoda jest bezwartościowa; kiedy uznał, że jeszcze nie ma potrzeby tworzenia "rządu emigracjnego" w ZSRR itp. itd. Ale myślę, że z dużą dozą prawdopodobieństwa możemy tok myślenia Stalina zrekonstruować. Biorąc pod uwagę dwa czynniki - jego cele i pragmatyzm w dążeniu do nich. Zawsze przyświecał mu cel wzmocnienia swojej władzy wewątrz ZSRR i drugi - rozbudowy terytorialnej swojego imperium. Realizując te cele potrafił być skrajnie pragmatyczny. Raz taktycznie jest przeciwny wykluczeniu Trockiego z partii i Biura Politycznego, trochę później czyni z niego głównego wroga. Raz de facto popiera Bucharina (z jego "bogaćcie się"), NEP i "prawicowców", chwilę później zapędza chłopstwo do kołchozów, kułaków na zesłanie, a "prawicowców" pod ścianę. Raz niszczy religię prawie do szczętu, chwilę później wykorzystuje cerkiew w Wielkiej Ojczyźnianej. Na polskich kresach wschodnich niszczy dotychczasowe struktury admnistracyjne w sposób godny rewolucjonisty, w państwach bałtyckich w roku 1940 zachowuje pozory zgodności z "burżuazyjnym" prawem przy procedurze aneksji. Żołnierzom bałtyckich "armii ludowych" każe szybko odpruwać naramienniki, chwilę później wprowadza carskie odznaczenia stopni w swojej armii, a dla Polaków z dywizji kościuszkowskiej każe szyć mundury według polskich wzorów i nie ma nic przeciwko mszom księdza W. Kubsza. Chyba starczy tych - znanym wszystkim - przykładów pragmatyzmu Stalina. W interesującym nas przypadku czekał pewnie na bardziej "podchadiaszczeje wriemia". Na razie uznał, że wystarcza mu I Korpus, ZPP, a z czasem CBKP. Chwilę później doszedł do wniosku, że wystarczy mu coś, co formalnie będzie się nazywać PKWN, a z rządem tymczasowym można poczekać do przełomu 1944/1945. Nazwy niewiele znaczą, czas działa na jego korzyść, a po co zamykać sobie drogę do alternatywnych rozwiązań. Mniej więcej od Teheranu (i zgody na "przesunięcie" Polski), Stalin ostatecznie wiedział, że na pewno nikt za polski Londyn nie zaryzykuje wojny z nim, a każdy potencjalny rząd polski będzie obawiał się rewindykacji niemieckich, zatem najprawdopodobniej znajdzie się nolens volens w radzieckiej strefie wpływów. Natomiast pewnie nadal jeszcze sądził, że polska operacja może być - mimo wszystko - dla niego politycznie trudna (trudniejsza niż była w rzeczywistości), zatem uważał pozory za ważne. Na przełomie lat 1943 i 1944 podstawowe pytanie z jego punktu widzenia pewnie pozostawało takie: czy pod naciskiem aliantów zachodnich rząd polski pójdzie na daleko idące ustępstwa i uda się formalnie (z błogosławieństwem owego Zachodu) przekształcić go w taki sposób, by później "nad nim" pracować w interesie ZSRR, czy będzie to niemożliwe? Na razie pewnie uznał, że pierwszy wariant jest prawdopodobny, zatem nie tworzył alternatywnych instytucji rządowych, ale wszem i wobec konsekwentnie pokazywał, że ma "swoich Polaków" (temu miała służyć chociażby bitwa pod Lenino) i wypuszczał kolejne sondy, badające ustępliwość "londyńskich Polaków" (np. kontakty Mikołajczyk, Grabski-Lebiediew). Nie odrzucał zatem a priori rozwiązania polegajacego na dogadaniu się z rządem londyńskim. Oczywiście wyłącznie na swoich warunkach. Zresztą tak zachowywał się przez kolejne miesiące, o czym świadczy nawet późniejsza nazwa - PKWN (czyli jednak nie nie rząd), uznając je pewnie za najbardziej atrakcyjne. W zanadrzu miał wariant z "wyłuskaniem" konkretnych polityków polskiego Londynu (czym ostatecznie był TRJN), czy - w skrajnej sytuacji - rząd tylko ze "swoich Polaków". Na marginesie pozostaje ciekawe pytanie, co było w interesie Polaków w sytuacji zawężajacego się wówczas skrajnie pola manewru, tj. czy istniały jakiekolwiek szanse na "finlandyzację"? -
Aparaty sprzedażowe i automatyzacja w przestrzeni miejskiej
Bruno Wątpliwy odpowiedział secesjonista → temat → Gospodarka, kultura i społeczeństwo
Ależ, nie ma co się specjalnie burzyć o tą II RP, czy nawet III RP i kraje ościenne. Jak się dobrze przyjrzeć, nie jest to nawet jakiś drastyczny OT. Brak sukcesu automatów do sprzedaży w PRL w jakimś stopniu był pewnie zależny także od rozmaitych uwarunkowań kulturowych, socjologicznych, historycznych itp., a mówiąc mniej politycznie poprawnie - od poziomu rozwoju cywilizacyjnego i kultury życia społecznego. Który PRL odziedziczyła po przodkach (i który dziedziczy po przodkach III RP). I teraz będzie dalsze OT (z góry przepraszam) . W Danii możliwe jest, że uroczy ogólnodostępny punkt piknikowy, usytuowany w miejscu stosunkowo oddalonym od siedzib potencjalnych dozorców, acz bliski bardzo uczęszczanego szlaku, nieźle wyposażony (ładna wiata, ławy i krzesła, stoły, grill itp. itd.) fukcjonuje bez żadnego elektronicznego monitoringu na takiej zasadzie: wisi sobie zaszyt i kto chce obiekt zarezerwować na konkretne godziny - wpisuje się do zeszytu. Zeszyt ten sam od lat, wpisy tylko "na temat", a po każdym użytkowniku obiekt czyściutki, śmieci co do jednego w koszach. Jeśli brakuje drewna - to jakieś dwa kilometry dalej jest "duński sklepik". Polega na tym, że rolnik na skraju drogi wystawia w otwartej skrzyni drewno i brykiety w workach. Płaci się wrzucając korony do skarbonki, bo sprzedawcy nigdy nikt przy "sklepiku" nie widział. W Polsce drugiego dnia wiata tak usytuowana byłaby pomalowana sprayem, zeszyt by sobie zniknął, po tygodniu obiekt przypominałby skrzyżowanie wysypiska śmieci z ubikacją (o ile nie zostałby spalony). O przewidywanych losach "sklepiku" wolę nie mówić. O tym, że tam jest "tak", a u nas inaczej, zadecydowały wieki. Z edukacyjnymi sukcesami konkretnej religii włącznie. Nie tylko dzisiejsza różnica w zamożności. Myślę, że z automatami było trochę podobnie, jak z duńskimi "sklepikami". Ale też władze ludowe (nawet w okresie 10 potęgi gospodarczej świata) nie ukrywały, że odstajemy i raczej gonimy, niż dogoniliśmy. A ponieważ lud, w tym przodująca klasa robotnicza, za ważniejsze od automatów do sprzedaży prezerwatyw uważał konsekwentnie mięso, oczekiwanie na "dostanie mieszkania", skierowanie na wczasy i talon na małego fiata, to co się dziwić, że i władza ludowa uważała problem automatyzacji sprzedaży za drugorzędny. Dla mnie najbardziej zastanawiający jest przykład ZSRR, bo w NRD i CSRS występowali jednak potomkowie bardziej rozwiniętych "konsumpcyjnie", w tym pewnie "automatyzacyjnie" zbiorowisk ludzkich z okresu międzywojnia. Inna sprawa, że widząc taki post-radziecki automat (do sprzedaży bodajże wody w szklankach) w Uzbekistanie wiele lat temu, to raczej tej formy automatyzacji ludziom radzieckim nie zazdroszczę. Można na to spojrzeć inaczej, poprzez pryzmat niepotrzebnej płacy dla człowieka, który mógłby spędzać czas radośnie na bezrobociu. I wówczas robotnik staje się zbytecznie i bardzo nam drogi, tudzież pewnie zgodny z ową ideą. -
Aparaty sprzedażowe i automatyzacja w przestrzeni miejskiej
Bruno Wątpliwy odpowiedział secesjonista → temat → Gospodarka, kultura i społeczeństwo
Myślę, że podstawowe powody są dosyć proste. Dostępność taniej siły roboczej w postaci kioskarzy i sklepowych, tudzież częste występowanie zjawisk wandalizmu, złodziejstwa i tumiwisizmu (obsługi). Skądinąd te dwa pierwsze zjawiska przetrwały z powodzeniem zmianę systemu, bo mogę sobie wyobrazić, że los automatu z papierosami w miejscu bez zasięgu permanentnego monitoringu elektronicznego lub wzrokowego byłby i dziś dosyć smutny. Małe OT. Ciekawe obserwacje "socjologiczne" (przeprowadzone przez autora na żonie i pasierbicy) związane z fascynacją automatami do sprzedaży wszechobecnymi w hitlerowskich Niemczech, a widać mniej popularnymi w II RP znajdziemy u J. Kisielewskiego, "Ziemia gromadzi prochy", Warszawa 1990 (reprint wydania z 1939), s. 177-178. Widać i w przedwojennej, kapitalistycznej Polsce, zasadniczo bardziej wygodny (bezpieczny) był żywy trafikant, niż automat. -
Czy Arabowie potrafili żeglować?
Bruno Wątpliwy odpowiedział secesjonista → temat → Gospodarka, handel i społeczeństwo
Pomijając koronny dowód z Sinbada Żeglarza (raczej Arab, niż Pers), właśnie arabska eksploracja Afryki Wschodniej (opisana ogólnie chociażby przez H. Zinsa w Historii Afryki Wschodniej, Ossolineum 1986), świadczy dobitnie o tym, że z tymi talentami żeglarskimi tak źle nie było. Choć faktycznie, Czeng Ho (Zheng He) dopłynął tam z bardziej odległych stron. -
Podobnie, jak Gregski nigdy nie jechałem "pod wpływem" i nie uważam mojego zachowania za szczególne bohaterstwo. Na polskich drogach widzę w okresie ostatnich - mniej więcej - 20. lat coraz więcej kandydatów na morderców i samobójców, zatem trudno mi zachować obojętność wobec pijanych za kółkiem. Na temat represyjności można oczywiście dyskutować, czy musi być to 0,0‰ (skądinąd, zdaje się absurdalne), czy 0,2‰, a może 0,5‰ lub 0,8‰. 0,5 jest zdaje się w Danii, 0,8 w Zjednoczonym Królestwie. Mam nieodparte wrażenie, że jest tam dużo bezpieczniej na drogach, niż w Polsce. Przykład USA doskonale pokazuje, że nadmierna represja jest drogą donikąd. Amerykanie są generalnie skrajnie represyjni (mówię tu o przestępczości ogólnie, nie drogowej jako takiej) i w zamian mają bardzo wysoką przestępczość. Zatem ważniejsza jest chyba prewencja, edukacja, uwarunkowania społeczno-kulturowe, czy nieuchronność kary - nawet niskiej. Osobiście, jestem postacią raczej z krainy "ewentualnie wino do obiadu". Negatywnych skutków lampki lub dwóch kompletnie na jakości swojej percepcji i refleksu nie odnotowuję. Choć nie wykluczam, że takowe są, zatem za kierownicę nigdy potem nie wsiadam. Mocniejsze alkohole mógłby w moim przypadku nie istnieć, podobnie, jak piwo, którego nie znoszę. Gdy dosyć rzadko jest okazja, tzn. np. kiedy przychodzą do nas znajomi, dla których impreza bez drinków jest nieważna, wykazuję podobno tzw. "mocną głowę" (przynajmniej tak twierdzi moja żona i inne panie), do końca sprawiając - ich zdaniem - wrażenie kompletnie trzeźwego. Może dojechałbym od punktu A do punktu B. Wolę nie sprawdzać. Zresztą problem samochodowy uległ w moim przypadku znacznej redukcji, albowiem około dwóch lat temu obraziłem się na ceny benzyny, oraz na fakt, że góra, na którą 20. lat temu wbiegałem truchtem, nagle urosła oraz powoduje u mnie silną zadyszkę i objawy przedzawałowe. Dziś, gdzie tylko mogę idę piechotą, jadę rowerem lub środkami komunikacji miejskiej. I finansowo bardzo sobie ten stan rzeczy chwalę. Samochód stał się tylko środkiem do przewozu cięższych rzeczy i do dalszych wyjazdów turystycznych. Natomiast z Poldasem, zgadzam się ogólnie, jeżeli chodzi o "nabijanie wyników" przez polską policję, w szczególności drogówkę, ale nie tylko. Widać to także przy narkotykach, gdzie łatwiej zrobić było obławę na małolactwo w klubie z gramami marihuany, niż odszukać dealerów, czy hurtowników. Widać to przy prędkości. W moich okolicach, spełnianie przez funkcjonariuszy ruchu drogowego ważnych zadań wygląda następująco: Na czteropasmowej drodze, odpowiadającej standardom drodze szybkiego ruchu, jest ograniczenie do 70 (kiedyś było "jeszcze lepiej", bo 50)1.. Większość jedzie ok. 90, bo to jest mniej więcej prędkość rozsądna w tym miejscu. Gdy jest piękne słoneczko, nigdy w słotę, chłopaki w mundurach wychodzą na drogę, łapią pięciu-dziesięciu pierwszych z brzegu (bo później informacja się rozchodzi) i sprawa załatwiona. Nic to nie zmienia, nikomu nie pomaga, a wynik jest. Pewnie dokładnie te same chłopaki potrafią - w czasie deszczu - przejechać ze stoickim spokojem obok rozpadającej się furgonetki, wykonującej dziwne manewry. Generalnie wjazd samochodem do Polski, np. z wojażu turystycznego, sprawia wrażenie wizyty w jakimś kraju policyjnym. Co chwilę patrol za krzakiem, radar itp2.. I co - i niewiele z tego wynika, ludzie jeżdżą, jak chcą. Czyli coś nie gra. Z drugiej strony, jak ograniczyć pijaństwo na drogach w Polsce? Chyba także systematyczną kontrolą, bo w przypadku Polaków perswazja to środek niezbyt pewny. 1. Słyszałem teorię, że takie kwiatki biorą się z tego, że nikt nie ma ochoty różnicować limitów prędkości dla ciężarówek i samochodów osobowych. Zatem, tam gdzie ciężarówka obładowana balami drewna powinna jechać mniej więcej 70, muszą to czynić wszyscy. 2. Przypomniała mi się śmieszna sprawa. Jeżdżę dosyć spokojnie, mandaty mogę policzyć na palcach jednej ręki. Swego czasu przejechałem Południowe Włochy z Neapolem i Sycylią (jeżdżą źle), Grecję (jeżdżą źle), Albanię (jeżdżą najgorzej, bo uczyli się od Włochów i Greków ). Bez ofiar i bez mandatów. To, że jeżdżę jednak źle, udowodniła mi polska policja koło Nowogardu (na kwotę bodajże 100 złotych).
-
W ramach ciekawostek przypomnę, że w okresie II RP coś tam w Liberii, czy z Liberią próbowaliśmy robić. Wspominali o tym m.in. T. Białas, Liga Morska i Kolonialna 1930-1939. Gdańsk 1983 i M. A. Kowalski, Kolonie Rzeczypospolitej, Warszawa 2005. A i na forum mamy temat tego zagadnienia dotykający: Link do tematu: "Polski imperializm w okresie II RP".
-
Wbew pozorom, znaczenie strategiczne Krymu (niezależnie, czy to jest "przyczółek", czy nie ) nie jest aż tak wielkie. W aspekcie stricte militarnym, to raczej kwestia wygody - są już tam istniejące instalacje, Sewastopol jako port wojenny już jest i jest bardziej dogodny od Noworosyjska. "Zapuszczony" stan Floty Czarnomorskiej, na tle całej floty rosyjskiej1. (nawet doinwestowywanej ostatnio co nieco małej Flotylli Kaspijskiej), potwierdza to, że Rosja doskonale się orientuje, iż w razie wielkoskalowego konfliktu nic ona ważnego nie dokona. Turcy zablokują Bosfor, samoloty na niedużym w sumie akwenie zrobią swoje itp. A na Morzu Śródziemnym rosyjskie okręty z Sewastopola mogłyby pojawić się ewentualnie wysłane przed konfliktem. I co miałyby tam robić? Niezbyt nowoczesny i niezbyt duży zespół okrętów, na morzu zamkniętym, przy NATO-wskich bazach morskich i lotniczych, bez rozbudowanego zaplecza logistycznego, bez lotniskowców (Rosja ma dziś raptem jeden - we Flocie Północnej - "Адмирал флота Советского Союза Кузнецов", genetycznie rodem z lat 80.) itp. Do szybkiego odstrzału. O wiele istotniejsza jest zatem Flota Północna, czy Dalekowschodnia. I rakietowe okręty podwodne. Inna kwestia, że "włączenie" Krymu do Rosji, czy - bardziej prawdopodobny - wieloletni status Abchazji, niewiele w aspektach militarnych uczyni zmian. Rosjanie już tam militarnie byli i mieli być - całkowicie w tym przypadku zgodnie z prawem - przynajmniej do 2042 r. I trudno wyobrazić sobie, by majdanowcy umowę w tej sprawie podważyli, bo byłoby to samobójstwo. A zdecydowanie najważniejsze są sprawy prestiżowe. Prestiżu Putina, znaczy się. Ten człowiek z premedytacją zaryzykował wojnę, mając świadomość, że ok. 60-70% procent poparcia w społeczeństwie rosyjskim (w końcu 2013 r. poparcie dla niego było najgorsze od wielu lat - ok. 60%) może łatwo zamienić się w 30% w razie dalszego spadku cen surowców i prestiżowej porażki na Ukrainie. I rosnącej świadomości społecznej, że rozwój Rosji jako kraju surowcowego, ale innowacyjnego karła osiąga punkt krytyczny (o czym sam Putin wyraźnie niedawno mówił). A sukces kosztującej miliardy imprezy w Soczi niewiele pomoże. Stąd już niepokojąco blisko do Majdanu na Placu Czerwonym. Zatem dokonał analizy - za kilka-kilkanaście lat spokoju, warto zaryzykować życie kilku "zielonych ludzików" ze sklepu survivalowego i dziwnych Ukraińców. Moim zdaniem - na krótką metę to może rzeczywiście dla niego opłacalne (choć mógł spokojnie poczekać, aż Majdan się pokłóci i ekonomia zrobi swoje, ale widać poczuł się mocno "przyciśnięty"), na dłuższą - to wszystko dla Rosji i Rosjan jest bardzo niekorzystne. 1. Nadal ogólnie w stanie przedstawiającym wiele do życzenia.
-
Jancecie, weź wszakże pod uwagę, że siły Floty Czarnomorskiej są dziś w stanie dosyć kiepskim, nawet jak na ogólnie nadal goniące resztkami po ZSRR siły morskie Rosji1.. W jej składzie jest (przynajmniej był jesienią 2013 r.) chociażby niszczyciel klasy "Kashin", czyli takiej, jak nasza ORP "Warszawa" II, z którą rozstaliśmy się bodajże w 2003 r. Na dobrą sprawę, sama marynarka turecka mogłaby rozgonić Черноморский флот na cztery wiatry. Co dobrze pokazuje, jak va banque gra Putin. I jak zależy mu na machowskim wizerunku wobec swojego narodu. I jak dobrze zna "przeciwnika", czyli ogólnie rozumiany Zachód. 1. Coś się tam pojawia nowego, więcej niż 10. lat temu, ale nadal zwodowanie korwety to w Rosji wielkie wydarzenie, gdy w latach radzieckich wypuszczano serie po dziesiątki okrętów.
-
Jeżeli chodzi o przyszły los Ukrainy, to miałem w momencie zwycięstwa Majdanu podobne przypuszczenia. Po pierwsze - nie oczekiwałem zmiany charakteru elit ukraińskich. Nawet dziś rządu nie tworzą wszystkie siły Majdanu, a aż się prosi, aby był to rząd zgody narodowej, nawet z przerażoną Partią Regionów, nie mówiąc o Kliczce. Zatem można było się spodziewać, że za kilka miesięcy majdanowcy zaczną się lubić, jak Juszczenko z Panią Julią. Do tego doszłaby zapewne prywata (notabene - rosyjskie media zajęły się z lubością porównywaniem majątków Janukowycza i jego przeciwników, widzę dziś, że trafiło to do polskiego Onetu). Oraz wybryki nacjonalistów. I marne ochłapy z Unii, tudzież skrajnie trudna sytuacja gospodarcza, a z drugiej strony realne korzyści - gaz o 1/5, 1/4, 1/2 taniej. Kogo wybrałby wówczas zwykły Ukrainiec? Natomiast interwencja zbrojna Rosji wprowadziła jednak nową "jakość". Do tego dochodzi nieukrywana pogarda wobec Ukraińców, wręcz jako narodu, mocno obecna w rosyjskich środkach masowej informacji i w rosyjskim internecie. Wiadomo, na Ukrainie są miliony osób, którzy Ukrainę mają w niewielkim poważaniu. I dla nich interwencja - i ta cała agresja słowna - jest "spoko". Ale może wpłynąć na postawy całej, gigantycznej masy Ukraińców ze "wschodu i środka", którzy "do dziś" mieli podobną świadomość narodową, jak Białorusini. Niewątpliwie identyfikowali się z Ukrainą, jako pewnym pojęciem geograficzno-politycznym, ale pozostając konsekwentnie "ludźmi radzieckimi", a na co dzień mówiąc po rosyjsku lub jakimś wariantem surżyka. Do tej pory nie musieli dokonywać wyboru. Nieproszeni goście, lęk przed wojną, poniżenie i pogarda może spowodować, że wybór będzie niekoniecznie taki, jaki chciałby Putin. Nawet kompromitacja Majdanu może nie zasypać pęknięcia między "bratnimi narodami", a Putin będzie tym samym akuszerem nowoczesnego narodu ukraińskiego. Są przypadki w historii, gdy opresja pomagała kształtowaniu świadomości narodowej, a potem preferowano własny "odzyskany śmietnik" (że odwołam się do klasyki) od sponsornigu nielubianych obcych. Oczywiście, teoretycznie za rok może się to wszystko odwrócić, po tym jak Zachód sprawę zlekceważy maksymalnie. Ale na razie "sprawa jest w toku" i nie za bardzo po myśli Putina. Bo nawet podział Ukrainy to nie to samo, co mniej, czy bardziej subtelna kontrola nad całością. W powyższym kontekście dziwię się Putinowi, że poszedł aż na takie ryzyko. Ale - jak sądzę - jest to popisówka głównie (choć nie wyłącznie) pod adresem własnych obywateli. Choć jest "u siebie" silny i popularny, jednak się boi. Zrobił z Rosji smuty Jelcyna zupełnie inne państwo, ale wie, że Rosja mimo wszystko niepokojąco przypomina kraje III świata. Gigantyczne rozwarstwienie - bogactwo elit i części klasy średniej, kontrastuje z sytuacją "głubinki". Jeżli chodzi o to, co decyduje o znaczeniu państwa - innowacyjność, udział w produkcji i handlu wysoko przetworzonymi towarami, Rosja jest może na poziomie Belgii, czy Holandii. Do G7 (G8) tak naprawdę strasznie daleko i członkostwo ewidentnie honoris causa. Kraj jest silny armią (która jest jednak nadal cieniem potęgi ZSRR, nawet zwycięska wojna z Gruzją to trochę pokazała) i bogactwami naturalnymi. Które dziś kosztują tyle, jutro ceny mają inne. A i złoża - mimo wszystko - odkrywa się w różnych miejscach. A tuż obok chociażby Chiny, gdzie rozwój idzie w o wiele bardziej sensownym kierunku. (Skądinąd ciekawa jest ustępliwość Rosji w stosunku Chin - np. korekty granicy na Amurze, transfer technologii wojskowej, skoro nawet dla laika jest jasne, że największym wyzwaniem przyszłości dla Federacji Rosyjskiej nie będzie żadne NATO, tylko Chiny oraz - z innej beczki - ekstremizm islamski). I wie, że Rosjanie szanują silną władze, ale ich bunt bywa straszny. Charakterystyczne było to, iż w tamtejszych mediach od razu (i mocno) przeciwstawiono nieudolność Janukowycza w rozpędzaniu manifestacji, skuteczności Putina w postępowaniu z manifestantami rosyjskimi w 2012 r. I od razu po zwycięstwie Majdanu zabrano się ostro za - słabą dziś - rosyjską opozycję.
-
Specyfika armii ukraińskiej, a już sytuacji wojskowej na Krymie w szczególności, w oczywisty sposób nie sprzyja "bohaterskiej obronie przeciwko nagłemu najazdowi ze wschodu". Istotna część Ukraińców nie traktuje Rosji jako czegoś obcego, tamtejsza armia nawiązuje do tradycji radzieckich ("jednostka odznaczona Orderem Czerwonego Sztandaru" itp.), kadra kończyła te same uczelnie co Rosjanie, mówi przeważnie tym samym językiem, ma te same wspomnienia, podobny sprzęt i mundury, a na Krymie dodatkowo często wspólnie świętowano, stacjonowano "drzwi w drzwi", czy "okręt w okręt" itp. itd. [inna sprawa, że historia zna sporo przykładów, gdy wcześniejsze "braterstwo" nie przeszkadzało wzajemnemu mordowaniu się na dużą skalę.] Zresztą teren został zapewne mocno (i już dawno temu) spenetrowany wywiadowczo i "przygotowany". Natomiast Putin musiał się liczyć z tym, że np. jakiś wychowanek liceum wojskowego z Zachodniej Ukrainy, pełniący służbę na Krymie, zdecyduje się jednak rozpocząć samorzutnie walkę z agresorem. Skutki mogłyby być nieobliczalne, choć na bardzo krótką metę - może dla Putina propagandowo korzystne. Swoją drogą, prezydent Rosji musiał być mocno "przyciśnięty" wizją utraty wizerunku twardego człowieka wśród swojego narodu (nie ulega dla mnie wątpliwości, że operacja jest w bardzo istotnym stopniu skierowana do rosyjskiej opinii publicznej), że zdecydował się na tak ryzykowne - i w sumie nieodpowiedzialne - rozwiązanie. Rozsądniejsze byłoby, z jego punktu widzenia, czekanie, aż z Majdanem zrobi się to samo, co z "pomarańczowymi", a presja ekonomiczna dołoży swoje. A tak, chyba jednak przegra Ukrainę jako taką. Bo wielu Ukraińców może nie lubi Majdanu, tęskni za spokojem i stabilnością ZSRR, Rosji nie uważa za całkiem obcą, ale - poniżające ich - włażenie z butami i bronią do siebie do domu pewnie potraktuje na zasadzie enough is enough.
