-
Zawartość
5,693 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
Typ zawartości
Profile
Forum
Kalendarz
Zawartość dodana przez Bruno Wątpliwy
-
Dobre, bo mocne. Któreż to państwo jest z sensem? A górnolotnie mówiąc, byli tacy smutni panowie, co i Polskę uważali za "urodliwoje dietiszcze" Wersalu. Czyli - bez sensu żadnego. Byłem w Rosji. Fakt, że zauważam u siebie objawy typowe dla Szwejka. Szczególnie ku wieczorowi.
-
Rządy polskie się zmieniały i miały rozmaitą skłonność do eksponowania problemu czeczeńskiego. Podobnie prezydenci. Społeczeństwo jest podzielone. Zatem byłbym ostrożny z tymi Wszystkimi Polakami. A poza tym, czy stanowisko rządu polskiego w sprawie Czeczenii jest o 180 stopni różne od rosyjskiego? Nie, bo gdyby było, to w Polsce mielibyśmy ambasadę Czeczeńskiej Republiki Iczkerii, czy może Emiratu Kaukaskiego. Nie ma takowych, na drukowanych w Polsce mapach nie ma też takiego państwa. Zatem w tym zakresie jesteśmy na 100% zgodni z Rosją. Innym problemem jest to, jakież to polskie interesy państwowe powinny skłaniać nas do mocnego zaangażowania w sprawie Czeczenii? Jak już pisałem, są kraje, które mają większą siłę przebicia w tych sprawach. Niech one reagują, jeżeli uważają to za stosowne. A co my ugraliśmy? Nasze zaangażowanie tylko ułatwiło szowinistyczną propagandę Putinowi, Rosji i tak nie osłabiliśmy, nie rozbiliśmy na poszczególne republiki. A u zwykłych Rosjan mocno podpadliśmy, bo jednak wątek integralności własnego państwa i walki z terroryzmem był mocno zakorzeniony w ich świadomości. Zresztą trudno się do końca dziwić, bo Czeczeni mieli jednak trochę ciekawych pomysłów. I dziś mają, tylko już są to Czeczeni Kadyrowa, który (podobno) słucha Putina. Podobno, bo niektórzy uważają że jest odwrotnie. To nie jest fundamentalny problem, bo można mieć dobre stosunki, nawet bez przeprosin. Wietnam i USA zaczynają się mocno lubić (w kontekście chińskim oczywiście) bez przesadnego przepraszania za napalm i los jeńców. Takie przykłady realizmu politycznego można mnożyć. Jakby nie patrzeć, nawet IPN stwierdził, że ZSRR odpowiada bodajże za 5% polskich ofiar drugiej wojny. To cyniczne rachowanie, ale jednak nie ta skala problemu, jak z Niemcami. Poza tym, w Polsce przesadnie się nie nagłaśnia tego, co dzieje się dobrego po rosyjskiej stronie. A można wręcz uznać, że nasi dzisiejsi "wrogowie" - Rosjanie, są bardziej skłonni do ekspiacji wobec Polaków, niż nasi "przyjaciele" z Litwy, czy Ukrainy. My czekamy pewnie na Putina na kolanach w Warszawie, na oficjalne uznanie przez nich Katynia za zbrodnię ludobójstwa (z czym mają problemy nawet polscy prawnicy międzynarodowcy). Natomiast, mieliśmy już płaczącego na zbrodnią katyńską Jelcyna, a nawet w czasach dzisiejszej odbudowy imperium bardzo wyraźne deklaracje Putina, Miedwiediewa i Dumy (z 26 listopada 2010 r.) w sprawie katyńskiej. To może nie to, czego racjonalnie powinniśmy oczekiwać, ale dosyć sporo, biorąc pod uwagę ich podstawowy mit narodowy "Wyzwoliciela świata od hitleryzmu" i pogmatwane tendencje do potępiania Stalina z jednej strony i doceniania - z drugiej. Oficjalna Rosja jest jednak daleko od "kłamstwa katyńskiego", a przecież - biorąc pod uwagę stosunki z Polską i w sumie nieprzesadne znaczenie międzynarodowe Polski, mogli iść w zaparte. Oczywiście mają swoją politykę historyczną, czasami w nas godząca. A to "obóz śmierci" (to zresztą określenie z dawnej polskiej prasy) w Tucholi, a to podrzucanie dokumentów, że stan wojenny to sobie Polacy wprowadzili dla własnej rozrywki. Ale czy to ma aż tak fundamentalne znaczenie? Z Litwinami nie możemy się dogadać w wielu sprawach, a jakoś razem żyjemy w UE, to może z Rosjanami też się uda. W tym przypadku chodziło mi raczej o oficjalny Berlin, a wcześniej Bonn. Choć i niemieckie środki masowego przekazu są w tej materii jakby oględne. Tak, czy inaczej, Niemcy, Włosi wiedzą doskonale (a przynajmniej ich "elity"), że ważniejsze "kręcenie lodów" niż los ich jeńców w niewoli radzieckiej. Polityka i handel z moralnością nie ma nic wspólnego. A ja się zastanawiam - co dalej? Co nas, jako Polskę interesuje. Jaka Rosja? Ranne zwierzę po amerykańsko-saudyjskiej operacji cenowej, surowcowy wasal Chin, czy coś jeszcze innego? Ja osobiście uważam, że najlepsze rozwiązanie dla Rosji i dla nas to status mocarstwa regionalnego w szeroko rozumianej strefie euroatlantyckiego bezpieczeństwa. Taka wielka Wielka Brytania Wschodu. Dziś to niewyobrażalne dla nas i dla nich, ale trzeba myśleć perspektywicznie. Może już za 20 lat głównym wyzwaniem dla świata Zachodu będą Chiny. A Rosji mimo całego bizantyjsko-tatarskiego dziedzictwa bliżej na Zachód niż do Chin. Putin zaproponował im to co znają. Trzymanie za twarz i stabilność. Plus trochę mniej, czy bardziej wydumanych sukcesów. W rodzaju aneksji Krymu. Na razie Polsce to bezpośrednio nie zagraża, ale może zakończyć się nieobliczalnie. A ja pisałem o tym, że nawet my na swoim małym, polskim poletku nie chcieliśmy podjąć starań, aby Rosjanom dać jasny przekaz, że można inaczej. A w latach 90. były u temu dużo większe możliwości, bo był to u nich okres poszukiwań i względnej demokracji. Podobnie Zachód tak się zafascynował bajdurzeniem o "końcu historii" i swoim zwycięstwem, że uznał, iż nic nie musi robić. Rosjanie i tak błyskotki za petrodolary kupią, a po co ich urabiać prodemokratycznie i pronatowsko. Teraz jest dużo trudniej, bo większość z Rosjan uznała, że Zachód i tak ich nie chce, a Putin to jakiś konkret. Ale wiem na szeregu przykładów, że taka praca u podstaw daje rezultaty. Bo naprawdę szereg Rosjan myśli inaczej niż Putin. Także dzięki Olbrychskiemu. Wbrew pozorom.
-
Czy ktoś z Was orientuje się, jak wygląda dziś sytuacja na Krymie? Jakieś wiarygodne relacje znajomych stamtąd? Tak, aby mieć pogląd oprócz stron internetowych i gazet. Jak wyglądał sezon turystyczny, co z wodą do upraw, jak przedstawia się zaopatrzenie?
-
Sprecyzuj - nasze? Narodu? Absurd. Chyba, że razem z bratem stanowisz naród. Nawet nasze władze nie mówią, że z Rosją mamy być wrogami do końca świata. Ja osobiście – a mam nadzieję, że nie odmówisz mi prawa przynależności do Narodu Polskiego - nie wkluczam, że moje sentymenty będą do pogodzenia z rosyjskimi i polskie działania polityczne także. Przynajmniej w podstawowym zakresie. W dzisiejszej sytuacji politycznej wydaje się to nieprawdopodobne, ale było takie powiedzenie "Jak świat światem...". Po drugiej wojnie światowej nader aktualne. A dziś jesteśmy razem z Niemcami w UE i NATO. Dla przodków z mojej rodziny, którzy spędzili sporo czasu strzelając do Niemców - byłoby to pewne zaskoczenie. Ale, Panta rhei. Zbliżenie narodów to ważny krok do zbliżenia państw. Gdyby nie było K. von Bismarcka, W. Brandta, G. Manna i wielu innych, czy dużej zmiany opinii społecznej w Niemczech (wówczas Zachodnich) w latach 60. Niemcy jako państwo nie przełknęłyby traktatów z 1970 i 1990 r. I pewnie do dziś uważałyby, że ich działania polityczne są nie do pogodzenia z polskimi. W związku z tym tak ważna jest przyjaźń ze zwykłymi Rosjanami. I o tej przyjaźni piszę, a zdaje się, że tego akurat nie wyczuwasz. Maryla Rodowicz, czy Barbara Brylska, jest tu ważniejsza od stu tysięcy deklaracji suwerennego polskiego rządu. Których w Rosji nikt nie słucha, chyba że przekształcone przez tamtejszą propagandę. No właśnie, nadajemy na różnych falach. Ja piszę o relacji do zwykłych Rosjan, Ty o poczuciu suwerenności. Poczucie suwerenności w latach 90. nie musiało oznaczać wycofania się biegiem z przyjaźni z Rosjanami. To właśnie byłoby spłycenie, że zacytuję, pojęcia suwerenności. Suwerenność, to także umiejętność utrzymania przyjaznych stosunków z Rosjanami, jako ludźmi. W nowych okolicznościach przyrody, tzn. geopolitycznych. A tego nie potrafiliśmy. A raczej, nasze państwo nie wiedziało, co z faktem istnienia wśród Rosjan tych pokładów życzliwości do Polski zrobić. Jak wykorzystać. Rosja nam w latach 90. nie zagrażała – to fakt. „Olaliśmy” naszą silną pozycję kulturowo -przyjacielską wśród Rosjan – to drugi fakt. Gdybyśmy tego nie zrobili, być może Putinowi dziś byłoby nieco trudniej manipulować swoim społeczeństwem. Co to znaczy - nasze stanowisko w sprawie Czeczenii? Wszystkich Polaków? I co znaczy 180 stopni? Uznaliśmy niepodległość Czeczenii? Nie słyszałem. Co do zasady, potępiamy naruszenia praw człowieka w Czeczenii. I słusznie. Choć tu więcej potencjalnej siły przebicia naturalnie mają takie USA, czy Niemcy. W kwestii poparcia dla Czeczenów (tych "niekadyrowskich") społeczeństwo polskie jest podzielone. Niektórzy boją się ekspansji wojowniczego islamu, inni kierują się niechęcią wobec Rosji. Niektórzy chcą ulic Dudajewa, inni uważają to za polityczną aberrację. Natomiast jako państwo uznajemy integralność Federacji Rosyjskiej. Czyli w tym przypadku jesteśmy całkowicie zgodni, jako państwo - z Federacją Rosyjską. My (Rzeczpospolita) uznajemy niepodległość Kosowa, Rosja nie. Rumunia, Brazylia, Ukraina, Meksyk, Indonezja i multum państw też nie. Z tym można żyć i mieć dobre stosunki. Polska opinia społeczna jest w tym przypadku mocno podzielona. Ja osobiście wielokrotnie pisałem, że z uznaniem niepodległości się pospieszyliśmy, dając np. panu Putinowi doskonały argument. Między Polską a Rosją są dziś zasadnicze różnice, co oczywiste. Ale jest to także wina Zachodu (w tym, oczywiście proporcjonalnie Polski). Nie udało się nam pokazać zwykłym Rosjanom, że istnieje lepsza droga, niż powrót do ZSRR (oczywiście takiego zmienionego) i zamordyzmu. I, że granica z NATO to właściwie najbardziej bezpieczna granica Rosji. A Polska w NATO to taki sam kumpel, jak w czasach polskich perfum na rynku ZSRR. No sorry, ale jednak czytajmy ze zrozumieniem. Pisałem o przedstawieniu naszego stanowiska Rosjanom, a nie o dyskusji państwo-państwo. Moim zdaniem tego pierwszego nigdy dosyć. Bo np. utrudnia manipulację różnym rosyjskim „ekspertom” od „kłamstwa katyńskiego” Choć przedstawienie naszej oceny historii władzom innego państwa, to też żadna ujma na honorze. Państwa sobie także o tym dyskutują. Do tego dochodzi cyniczna polityka. Niestety. Czy Niemcy wypominają gwałty czerwonoarmistów na Niemkach? A może Viktor Orbán dziś koncentruje się na 1956 i Węgierkach zgwałconych w 1944 i 1945? Nie jestem politykiem, takie wybory moralne mnie brzydzą, ale może było w latach 90. mniej mówić o Katyniu i 17 września, a bardziej podkreślać wspólny marsz na Berlin. I „kręcić lody” ekonomicznie, korzystając ile się da z rosyjskiego chaosu decyzyjnego.
-
Zakładam, że to nie ironia i się rumienię. I czekam na krytyków. Nadmienię przy okazji, że do sprawy mam trochę stosunek osobisty, bo bardzo dawno temu, czyli w latach 90. lub na początku tego wieku (w realu, czy w internecie) spotkałem wielu Rosjan, którzy wówczas należeli do pokolenia jakieś 35+ (a często 50+). Byłem zadziwiony, dla jak wielu z nich Polska to było kiedyś COŚ. I nie była to tylko kwestia urody B. Brylskiej z Иро́ния судьбы́, и́ли С лёгким па́ром!. Szkoda, że sprawa się rypła. Chyba. Dopisek. Nawiasem mówiąc, zauważyłem, że ten kultowy film, nadal "lektura obowiązkowa" w telewizjach krajów poradzieckich w okolicach Nowego Roku, nie ma nawet króciutkiej strony w naszej Wikipedii. Fajnie.
-
Mało znane i ciekawe fakty z historii Polski
Bruno Wątpliwy odpowiedział RobbStark → temat → Historia Polski ogólnie
Kontynuując wątek litewski. Brat prezydenta Gabriela Narutowicza, podpisał litewską deklarację niepodległości z 16 lutego 1918 r. I to jako Stanisław Narutowicz (dokładnie S. Narutowicz), a nie Stanislovas Narutavičius. Co można łatwo stwierdzić na podstawie oryginału (podpis trzeci od dołu w prawym rzędzie): LINK 1 LINK 2 LINK 3 -
A to już insza, inszość. Gdyby samoluby z Zachodu w latach 90. zdecydowały się na taki wielki "Plan Marshalla" bis, trochę sobie oderwały od ust, sypnęły kasą dla Wschodu, ale jednocześnie mocno kontrolowały i wymagały, świat by dziś wyglądał inaczej. A przynajmniej tamtejsi ludzie (z obszaru poradzieckiego) może by wierzyli, że jest jakaś, przynajmniej minimalna nadzieja poza Putinami, Karimowami czy Łukaszenkami, a "demokrata" to nie obelga i synonim złodzieja. A tak, nic dziwnego, że Putin im się podoba. Daje poczucie jakieś stabilności, jakiś sukcesów (przynajmniej na razie). Realnej alternatywy nie widzą. Obowiązuje - i mam nadzieję, że będzie obowiązywać, choć pewnie skala podróży już się kurczy. I będzie się kurczyć, w związku z obawami Rosjan, spadkiem cen ropy i dochodów. Ale generalnie indywidualni Polacy z dogadaniem się z indywidualnymi Rosjanami (i nawzajem) przy alkoholu, czy przy handelku nigdy większych problemów nie mieli. Problem występuje głównie w większej skali. A służę - w 1993 roku, czyli dosyć szybko. Rosja przestała być naszym protektorem raptem cztery-dwa lata wcześniej (zależy co liczyć: okrągły stół, kontraktowe wybory, rząd Mazowieckiego, wolne wybory prezydenckie, całkowicie wolne wybory do Sejmu, formalny koniec Układu Warszawskiego, czy RWPG itp., najbardziej sensowna to pewnie granica 1989 r.). Z Niemiec wycofali się ostatecznie dopiero w 1994 r. (i co to zmieniło w ówczesnym ogólnoeuropejskim układzie sił oraz w przyjacielskich układzikach niemiecko-rosyjskich?). I co to ma poza tym do rzeczy? Weszli z powrotem? Zablokowali nam skutecznie drogę do UE i NATO? To raczej kunktatorski Zachód nas nie witał z przesadnym entuzjazmem. Zagrożenie rosyjskie wobec Polski w latach 90. zostało właściwie zredukowane do zera. Ostatni (kilkudniowy) alarm - to pucz Janajewa w 1991 r. Potem Rosjanie zajmowali się głównie strzelaniem do siebie (swojego parlamentu) lub do Czeczeńców. A, że targowali się trochę i trzeba było Jelcyna upijać, aby pokochał Polskę w NATO? Kohl też się trochę z naszą zachodnią granicą potargował. Piszę poza tym o braku polskiego pomysłu nie na władzę rosyjską, ale na kreowanie obrazu Polski wśród Rosjan i zagospodarowanie propolskich sentymentów. Prozachodni kurs Polski nie uzasadniał lekceważenia zwykłych Rosjan. Nikt im przesadnie polskiego stanowiska nie wyjaśniał, nie tłumaczył naszych racji historycznych, tak jakby uważano, że wszyscy zostali zredukowani do handlarzy na polskich bazarach, a Rosja wraz z mieszkańcami gdzieś tam zniknęła w pomroce dziejów. A do nich trafiły tylko informacje o niszczeniu pomników i Katyniu. Nic dziwnego, że straciliśmy rolę ich okna na świat, a propolskie uczucia przygasły. Inna sprawa - że było to także zjawisko obiektywne. Gdy "złapali oddech" w czasach po smucie lat 90., wybór Paryż, czy Warszawa, Alpy - czy Gubałówka był dosyć prosty. Zatem należy się cieszyć, że jeżdżą (jeździli do nas) także do nas. Ale przypomnę tylko, że gazeta "Польша" znika w 1990 r. (jej nakład szedł w setki tysięcy), "Новая Польша" pojawia się dopiero w 1999 (nakład parę tysięcy). Nie przeceniam znaczenia tych gazet i wiem, że w międzyczasie "coś się tam działo", ale jest to trochę symboliczne.
-
Nie mam problemu z Rosjanami. Jakieś 95% z nich, których bliżej poznałem, to bardzo fajni ludzie (5% to jakieś ekstremalne przypadki "Nowych Ruskich"). Jakby nie pewne mentalne różnice (np. z jednej strony fatalizm i "naczalstwo łuczsze znajet", z drugiej anarchia i sobiepaństwo) to uważałbym, że Polacy i Rosjanie to narody niezwykle do siebie podobne. Nawet w kwestii kompleksów. Nie mam problemu z językiem rosyjskim. Lubię, uważam za jeden z ładniejszych. Kulturę rosyjską lubię i cenię. Jestem świadomy tego, że nasza rodzima propaganda lubi od dawna uderzyć sobie w bębenek anty-rosyjsykości. Żałuję, że jako Polska straciliśmy lata 90., kiedy jeszcze istotna część inteligencji rosyjskiej kochała Marylę Rodowicz, Czerwone Gitary, polskie kosmetyki i "Politykę", mając Polskę za przyjazne okno na świat. I można było nieco bardziej te pokłady życzliwości wykorzystać. A my krążyliśmy głównie wokół Katynia. Ale może tak musiało być - bo z czasem otwarły się Rosjanom inne okna na świat. Atrakcyjniejsze, niż polskie. Z drugiej strony - oni też mają propagandę. Szczególnie dziś - paskudniejszą niż nasza. Nie mam problemu z określeniem mojej relacji do Putina. Do niedawna nie podobał mi się przesadnie (o ile we współczesnym, cynicznym świecie polityki, jakikolwiek polityk może się komukolwiek podobać), ale rozumiałem, że taki przywódca był Rosjanom psychologicznie potrzebny po jelcynowskiej smucie. Dziś uważam, że jest to polityczny szkodnik. I dla świata, i dla Rosji, którą sprowadza do pozycji chińskiego wasala. Sprawny technik władzy, dla utrzymania której (i wizerunku macho) jest gotowy zrobić prawie wszystko. Petryfikować patologie w gospodarce, tolerować Kadyrowa, najechać Ukrainę, zrobić nikomu nie potrzebną olimpiadę, sprzedawać Chińczykom technologie wojskowe, tanio gaz i oddać sporne wyspy na Amurze. Ale nie ma realnej wizji rozwoju Rosji, poza absurdalną próbą przywrócenia układu sił na świecie, podobnego to tego sprzed 1991 r. Czyli powrotu do tej rzeczywistości, w której się wychował. A w praktyce niekiedy wygląda to żałośnie, np. gdy podczas wizyty Putina w Australii w okolicy pływają jako demonstracja potęgi Rosji okręty "Варяг" i "Маршал Шапошников", jeden z 1989, drugi z 1985 roku, a oba "genetycznie" rodem z ZSRR lat 70. Którym tylko do np. południowokoreańskich niszczycieli tak daleko, jak starej Ładzie 2107 do nowiutkiej Kii Ceed. W przyjaźń między narodami, jako gigantycznymi zbiorowiskami rozmaitych ludzi, już specjalnie nie wierzę. Nawet w polsko-węgierską, która - moim zdaniem - nie przeżyła lat 80. Dziś deklarowana przyjaźń - to polityka lub handel. Kelner, hotelarz, czy sprzedawca w jakimkolwiek kraju prawie zawsze całym sercem zadeklarują przyjaźń międzynarodową z Polską. Trwałą do następnego klienta z państwa X. Bardziej cenię takie zwykłe, ludzkie zaciekawienie człowiekiem z innego, nieznanego kraju. Oczywiście, są nacje, po których mogę oczekiwać pewnych zachowań (tzn. występuje takie prawdopodobieństwo) i niekiedy ma to wpływ, mniej, czy bardziej świadomy na moje pierwsze uczucia. Na przykład, jeżeli za granicą na polu namiotowym (do pokoju hotelowego, mobile home itp.) obok wprowadzają się Włosi, to oznacza, że cicho nie będzie, ale bardzo sympatycznie, bez większych ekscesów; gdy Skandynawowie - może da się zamienić kilka słów, zanim upiją się na smutno; gdy Niemcy - będzie święty spokój, chyba że to "złota młodzież", ale jakoś językowo wokół zrobi się "ciężko"; gdy Polacy - czuję niepokój, że będzie w sąsiedztwie ochlej na umór i latające bluzgi itd. itp. Oczywiście, bardzo często to się nie sprawdza. Natomiast miałem nadzieję, że między Polską i Rosją będzie po prostu normalnie. I jest mi jakoś żal, że się nie udaje.
-
Języki germańskie, bałtyjskie... - problemy z klasyfikacją?
Bruno Wątpliwy odpowiedział poldas → temat → Nauki pomocnicze historii
Wzajemna zrozumiałość jest bardzo względnym kryterium, które podałem jako przykład. Kryterium to jest poza tym bardzo subiektywne. Często to kwestia naszego "ucha". Ja bardziej mówiłbym zatem o podobieństwie. Niemiec może nie zrozumieć Niemca, Włoch Włocha, Wielkopolanin Kaszuba (niezależnie od tego, jak traktujemy kaszubski), a co do dopiero Węgier Fina. -
A ja wiem dlaczego w Pszczynie głosy liczą się podwójnie. Jak doczytałem, powiat co prawda nie oddano w opiekę Najświętszemu Sercu Pana Jezusa i Maryi Niepokalanej, zgodnie z inicjatywą pani radnej B. Boby, ale układy u góry po tej inicjatywie to już macie.
-
I w sumie nie ma możliwości prawnej, aby wyniki wyborów anulować jednym aktem "w całości". Chyba, że działania pozakonstytucyjne. A to już bardzo niebezpieczne.
-
Języki germańskie, bałtyjskie... - problemy z klasyfikacją?
Bruno Wątpliwy odpowiedział poldas → temat → Nauki pomocnicze historii
Zależy od definicji "osi przewodniej". Jeśli chodzi o generalne znaczenie Rzymu, łaciny, chrześcijaństwa w historii Europy, to można takiej tezy bronić. Natomiast co do "osi przewodniej - językowej" - trudno powiedzieć, że dla dawnych Germanów, Celtów, Basków itp. językową osią przewodnią była łacina. Część z nich oczywiście uległa romanizacji (np. w Galii), ale to inna historia. Dawny Germanin mówił językiem mocno różniącym się od łaciny. I język ten później zachował, choć oczywiście po różnych przekształceniach i zapożyczeniach. Także np. u współczesnych Germanów łacina to źródło pochodzenia szeregu słów, ale nie podstawowa "baza" języka. Ano tak, że Niemcy (ergo dla Słowian niemi, niezrozumiali, nie mówiący podobnym językiem, czyli - jak widać - należący do innej grupy językowej) z czasem ze Słowianami (w tym późniejszymi Polakami) handlowali, bili się, a wreszcie dosyć masowo osiedlali się na naszych terenach, tworząc istotną cześć warstwy mieszczańskiej, a na np. na takim Śląsku - rycerstwa. A za ostatnich Piastów język niemiecki (nie wnikam w to, jaka jego odmiana) pełnił w dużym stopniu rolę dzisiejszego angielskiego w tym rejonie Europy (w dużym stopniu, bo jednak łacina - wiadomo). A potem były kolejne stulecia sąsiedztwa - i wymiany językowej. Braliśmy przede wszystkim my od Niemców, bo nie da się ukryć, że zdobycze cywilizacyjne raczej nadciągały z zachodu, ale i u Niemców zapożyczenia z języków słowiańskich można znaleźć. -
Np.: http://www.piramidy.xbp.pl/tajniki-budowy-piramid-cz-iii/
-
Języki germańskie, bałtyjskie... - problemy z klasyfikacją?
Bruno Wątpliwy odpowiedział poldas → temat → Nauki pomocnicze historii
A to już przegiąłeś , zapędziłeś się w abstrakcyjne dla laika detale naukowe i tym samym lejesz wodę na młyn Poldasowi, który twierdzi, że wszystko jest takie niejasne i niedookreślone. Angielski i niemiecki to języki germańskie. I tego się trzymajmy. -
Tyberiuszu - wpisałem do Google "budowa piramid". I mam. Przynajmniej kilka stron o tym, jak mogli zbudować. Bez udziału kosmitów.
-
Zainspirowany przez Secesjonistę i Bavarskyego (LINK) utworzyłem nowy temat (rzecz jasna - w kontekście wydarzeń związanych z ostatnimi wyborami samorządowymi). Może znajdą się chętni do rozmowy, do której oczywiście zachęcam. Proszę tylko o unikanie nadmiernych emocji. Jako zagajenie, cytat z Bavarskyego:
-
Powodów jest kilka. SLD nie chciało konfliktu z Kościołem, nie chciało uchodzić za brzydkich postkomunistów1. tylko za socjaldemokratycznych światowców. Istniało też przekonanie, pewnie także wśród istotnej części kierownictwa SLD (czy Socjaldemokracji RP - nie wnikam w szczegóły organizacyjne), że "SLD mniej wolno, bo po szkarlatynie, ciężkiej chorobie, jaką była PRL, obowiązuje kwarantanna" (powiedzenie akurat aut. E. Milewicz, ale odczucie dosyć popularne). Wiadomo, że wynik wyborów 1993 i zwycięstwo SLD wywołało u wielu szok, obawy, podejrzenia, czy wręcz eksplozję nienawiści. Zatem trudno było iść w takiej atmosferze na wojnę z Kościołem Katolickim i polskim papieżem. SLD starało się zatem "zachowywać", przynajmniej w zakresie relacji do Kościoła, czy "dziedzictwa Solidarności i ideałów Sierpnia". Wiadomo też, że konstytucję uchwalała szeroka centro-lewicowa koalicja. A PSL i Unia Wolności to raczej przesadnie antykościelne siły polityczne nie są (nie były). Nie jestem tu obiektywny, bo w moim odczuciu nie ma nic lepszego dla państwa i dla kościołów, jak jednoznaczne ich rozdzielenie. Zatem uważam taką redakcję konstytucji konsekwentnie za błąd. A dzisiejszy tekst art. 25 za niejasny. I im prędzej ktokolwiek (lewica, prawica, centrum, Marsjanie) ten artykuł zmieni - tym lepiej. 1. Choć paradoksem jest, że z okresu tzw. "komunizmu" w Polsce ze wszystkich sił społecznych i politycznych najbardziej potężny wyszedł Kościół Katolicki. Ale to już nieco inna historia.
-
Weź pod uwagę, że SLD zabrakło odwagi nawet do tego, aby przeforsować w konstytucji zapis expressis verbis o rozdziale kościoła i państwa. W zamian mamy jej art. 25 o poszanowaniu, autonomii i bezstronności, ale nie o rozdzieleniu. Może warto było, bo późniejsza przejażdżka Kwaśniewskiego papa mobile, to jednak coś. Choć potem niektórzy przedstawiciele Kościoła uznali ją za per non est. Dobrze, że dopiero teraz, bo w wakacje jechałem tranzytem jakoś tam w okolicach i za bardzo nie wiedziałbym, jak się zachować w granicach powiatu oddanego pod tak szacowną opiekę. Dopisek: Zorientowałem się, że to news ze stycznia. Mam przechlapane... Przełknie. Zbłąkane owieczki dobrze smakują. Na przykład w postaci przystawek.
-
Sprawa trochę przypomina mi to, co się działo (dzieje) po katastrofie Tu-154. Choć oczywiście, należy pamiętać o proporcjach. Wówczas była tragedia, teraz - na razie - jedynie tragikomedia. Sprawy ewidentnych niedociągnięć i zaniedbań związanych z obsługą lotów najważniejszych osób w państwie, zaginęły w pomroce dziejów (i w pamięci społecznej) przyciśnięte lawiną absurdu zamachu z pancerną brzozą w roli głównej. Teraz jest podobnie. Mamy jedną stronę medalu. Ewidentną kompromitację. I PKW, i państwa, bo przecież PKW to nie organ Kowalskiego, tylko RP. Państwo nie jest w stanie przeprowadzić sprawnie wyborów, mimo że to już kolejne z rzędu. I niewiele pomaga tu przykład USA i ich zabawy w ocenę perforacji kart na Florydzie podczas wyborów w 2000 r. Choć zawsze można się pocieszać. Samych członków PKW jest mi trochę żal, bo wiadomo, że to szacowne grono, które daje autorytet , składa podpisy i niekoniecznie musi się znać na serwerach, programach i firmach informatycznych. Wiadomo, że pewnie zawinił szczebel wykonawczy. Ale litości mam tylko trochę - bo członkowie PKW biorą przyzwoite pieniądze za to, co robią, czy raczej - pod czym składają podpisy (czyli także za wykonanie art. 162 kodeksu wyborczego - § 2. "Państwowa Komisja Wyborcza zapewnia oprogramowanie..."). Kasa dla normalnego Polaka spora, choć może dla naszych "biznesmenów" swojskiego chowu nie imponująca - od 3,5 do 3,0 kwoty bazowej dla piastujących najwyższe stanowiska. I pamiętać należy, że to ekstra - tzn. członek PKW nadal otrzymuje "normalne" uposażenie sędziego, czy sędziego w stanie spoczynku. Przy okazji wychodzą, czy lada dzień wyjdą na wierzch kolejne sprawy. Na przykład, że mamy cudny kodeks wyborczy, z którego nie wynika wprost, czy można złożyć protest wyborczy w kwestii wyboru prezydenta miasta, burmistrza i wójta. Komu złożyć i jakie są konsekwencje takiego protestu? A ktoś ten kodeks napisał, pewnie opiniował, oraz uchwalił, tudzież podpisał. Wszystko odpłatnie, bo chyba nie społecznie. Czyli także za moje pieniądze. Druga warstwa, to cyniczne wykorzystywanie wyżej wymienionej kompromitacji. Kompromitacja jest, ale czy fałszerstwo, albo totalna katastrofa? Raczej nie. Czy propaństwowym zachowaniem jest nawoływanie do manifestacji itp. Jak coś wiesz - składaj protest wyborczy, zbieraj argumenty, dokumenty, świadków. Pewnie dużo się da udowodnić. Może coś unieważnić. "Przegięcie" i histeria, tak jak przy sprawie katastrofy smoleńskiej - tak naprawdę odsunie uwagę społeczeństwa od rzeczywistych niedostatków aparatu państwowego.
-
Z Ewangelii wg św. Łukasza: "Faryzeusze zaś i uczeni w Piśmie szemrali i mówili: Ten grzeszników przyjmuje i jada z nimi. Powiedział im więc takie podobieństwo: Któż z was, gdy ma sto owiec, a zgubi jedną z nich, nie pozostawia dziewięćdziesięciu dziewięciu na pustkowiu i nie idzie za zagubioną, aż ją odnajdzie? A odnalazłszy, kładzie ją na ramiona swoje i raduje się. I przyszedłszy do domu, zwołuje przyjaciół i sąsiadów, mówiąc do nich: Weselcie się ze mną, gdyż odnalazłem moją zgubioną owcę! Powiadam wam: Większa będzie radość w niebie z jednego grzesznika, który się upamięta, niż z dziewięćdziesięciu dziewięciu sprawiedliwych, którzy nie potrzebują upamiętania. Albo, która niewiasta, mając dziesięć drachm, gdy zgubi jedną drachmę, nie bierze światła, nie wymiata domu i nie szuka gorliwie, aż znajdzie? A znalazłszy, zwołuje przyjaciółki oraz sąsiadki i mówi: Weselcie się ze mną, gdyż znalazłam drachmę, którą zgubiłam. Taka, mówię wam, jest radość wśród aniołów Bożych nad jednym grzesznikiem, który się upamięta". Masz jeszcze jakieś wątpliwości, że z jednej strony to nawet Ojciec Dyrektor pobłogosławi? A z drugiej strony - SLD jak było trzeba, to historyczną rolę Kościoła czcił i szanował. Nawet przed wyborami nigdy nie zrównał się w krytyce z Palikotem.
-
Z całą pewnością tego pewnie nigdy nie ustalimy. Mamy chociażby podstawowe sprzeczności w postępowaniu Stalina - krytyczny (w stosunku do Gomułki) list Baranowa sprzed referatu Gomułki i jednocześnie namawiania Stalina "aby WG został w Biurze Politycznym" z grudnia 1948 r. Choć może to sprzeczności pozorne (zob. niżej). Odpowiedź najprostsza jest taka - wygłosił referat, bo miał twardy charakter, był przekonany, że ma rację. W tym, że Polska ma być socjalistyczna, ale niepodległa, czyli w tym zakresie raczej PPS niż KPP. A do tego Stalin przecież sam w jego obecności krytykował KPP, czyli mógł przypuszczać, że szczególnym heretykiem i odstępcą od linii nie jest. Natomiast całkowicie nie znamy zamiarów Stalina odnośnie do Gomułki (i, mimo prawdomówności Gomułki, także szczegółów gry, którą w tym momencie prowadził sam "Wiesław"). Także tego, czy była to jego całkowicie samodzielna decyzja. Stalin mógł zarówno podpuszczać Gomułkę, szykując dla niego rolę polskiego Trockiego (czy raczej polskiego Slánský'ego, Kostowa, albo Rajka). "Odstępstwo", cios, ewentualna samokrytyka, potem pozorne przebaczenie i wreszcie kula, to przecież pasuje do Wodza i lat 30. Ale mógł Stalin także uważać Gomułkę za "przyszłościowego". Alternatywę w stosunku Bieruta and Co. Mógł także za pomocą Gomułki testować lojalność Bieruta.
-
Mało znane i ciekawe fakty z historii Polski
Bruno Wątpliwy odpowiedział RobbStark → temat → Historia Polski ogólnie
Mówił o sobie "chytra Litwina jestem", ba nawet kiedyś powiedział - "nie jestem Polakiem"1., jak przyłączano Litwę Środkową wygłosił ciepłe słowa o tych zza kordonu, czyli z Kowna, ale Litwinem był w rozumieniu tradycyjnym. Mickiewiczowskim. A Polakiem - dla mnie przynajmniej - był niewątpliwie. Dla współczesnych mu Litwinów (w znaczeniu nowoczesnego narodu litewskiego, ukształtowanego pod koniec XIX w.) był raczej „išsigimęs“ albo „nutautėjęs“, czyli w ogólnym znaczeniu "wyrodkiem", "odstępcą", "wynarodowionym" itp. Nie wnikam tu w problem, która społeczność na tym świecie ma święte prawa autorskie do posługiwania się określeniem "Litwa", czy "Litwin", bo pamiętam, że w tej kwestii były już jakieś dyskusje na naszym forum, a tym bardziej na Onecie. Nie zawsze prowadzące do zgodnych ustaleń i inspirujące intelektualnie. 1. F. Sławoj-Składkowski, Strzępy meldunków, Warszawa 1988, s. 131. -
Jeżeli dogadają się, a przynajmniej nie będą sobie wchodzić w drogę w kwestiach historycznych (które zresztą dla zwykłego Kowalskiego są często coraz mniej istotne, o ile kiedykolwiek go obchodziły), nie będzie większego problemu. Jak było trzeba, Kaczyńscy potrafili mówić ciepło o Gierku i twierdzić, że nie powinno już się mówić "postkomuniści", oraz deklarować, że mają przyjaciół z b. PZPR. SLD-owcy potrafili wzruszać się nad "dziedzictwem Solidarności". Potrzeba matką wynalazków. A podstawowa masa elektoratu PiS-u (i pewnie SLD) jest z gruntu socjalna. Nie prowadzę żadnych badań, ale lubię wdawać się w dyskusje. I szczególnie u takich zwolenników PiS-u 50+ widać bardzo ciekawy obraz świata. Z jednej strony "żołnierze wyklęci", "czerwoni, liberalni itp. złodzieje", Anna Walentynowicz, "precz z komuną" itp. Z drugiej oczekiwany obraz świata jako żywo przypominający lata PRL (może akurat nie te kryzysowe, 80.). Czyli - aferzystów (żeby nie powiedzieć - spekulantów ) i innych takich trzeba mocno trzymać za twarz, policja ma być policją, nauczyciele nauczycielami, mają być wczasy za półdarmo, a kolej ma dojeżdżać do naszego miasta. I ma być w nim praca. I mieszkania, nie za złodziejskie kredyty. A - i stocznia ma budować dużo statków. Natomiast "elity partyjne" obydwu sił politycznych są pewnie mocno spragnione. To już długi okres czasu (7, 9 lat). To ułatwi proces dojrzewania do akceptacji politycznej wolty.
-
Tomku, a o co się tak na marginesie rozchodzi??? Jakaż magia jest zaklęta w tym ad personam. Jancet nie ceni przesadnie PiS-u oraz jego przed- i powyborczego zachowania. Jego święte prawo. A tak nawiasem mówiąc, paradoksalnie z części "marcowych" wyrośli nieźli naukowcy. Nazwisk nie podam, aby nie zaszkodzić.
-
Języki germańskie, bałtyjskie... - problemy z klasyfikacją?
Bruno Wątpliwy odpowiedział poldas → temat → Nauki pomocnicze historii
Poldas, czy to czasem nie jakaś prowokacja? Jesteś chyba zbyt inteligentny, by tak prowadzić dyskusję. Nawet dla kompletnego ignoranta języki germańskie, to języki należące do jednej rodziny. Podobne. Jedne bardziej - jak skandynawskie wzajemnie do siebie, inne mniej - jak angielski do niemieckiego. Ale słownictwo, reguły dotyczące składni, gramatyki są zbliżone itp. Tacy krewniacy. Podobnie języki słowiańskie - z Serbem może nie porozmawiasz po polsku o aspektach platońskiej koncepcji państwa idealnego, ale w podstawowych sprawach się dogadasz. Estoński do niemieckiego nie jest nijak podobny, choć występuje w nim pewien zasób słów wywodzących się z języka niemieckiego. Może większy niż w języku polskim, ale to nie zmienia faktu, że bliższy estońskiemu jest fiński, czy nawet mari niż niemiecki. Wystarczy zerknąć na pierwszy z brzegu tekst w języku niemieckim i estońskim. Obie społeczności (estońska - chłopska) i niemiecka (posiadacze ziemscy, większość duchowieństwa i mieszczaństwa), żyły przez wieki rozdzielone barierami stanowymi, a Niemców jednocześnie było zbyt mało by dokonać dzieła kompletnej germanizacji (jak w przypadku Prusów - BTW pewne uproszenie, bo z pewnością część Prusów uległa pierwotnie lituanizacji, na terenie późniejszej Małej Litwy, a może i polonizacji - na Mazurach). A to, że chłop estoński (czy raczej "tutejszy", bo pojęcie nowoczesnego narodu estońskiego to właściwie XIX w.) mógł zrobić dziecko szlachciance, a niemiecki posiadacz ziemski - chłopce (pewnie częściej) układu istnienia w dawnej Estonii dwóch społeczności mówiących różnymi jezykami raczej nie zmieniało. Oczywiście, nie zawsze sprawa klasyfikacji jest prosta. Mogą wystapić problemy z tzw. językami kreolskimi, nie wiadomo do końca co zrobić z koreańskim itp. Jest problem dialektów - tzn. kiedy kończy się dialekt, a zaczyna język. Ale akurat z językami germańskimi, słowiańskimi, ugrofińskimi większego problemu nie ma. Wiemy z grubsza, kto należy do rodziny. Użyty alfabet nie ma najmniejszego znaczenia. Ludy tureckie piszą (pisały) alfabetem arabskim, łacińskim i grażdanką. Mówiący jezykiem semickim Maltańczycy używają łacińskiego, ich krajanie - Arabowie i Żydzi innego. A Amharowie jeszcze innego. Dla Gotów biskup Wulfila (prawdopodobnie on) stworzył alfabet będący mieszaniną greckiego, łacińskiego i runicznego. A Germanami Goci niewątpliwie byli. Także umalutami bym się nie przejmował. Podobnie rasą ludzką. Afroamerykanie mówią po angielsku, który jest dla nim językiem ojczystym, wielorasowi Gujańczycy przeważnie także. Jakuci i Tuwińcy posługują się językiem z szeroko rozumianej grupy tureckiej. A od Turków z Istanbułu wyglądem się mocno różnią. Amharowie są zazwyczaj bardzo ciemnej karnacji. Maltańczycy - przeważnie nie. Z Indianinem w Peru pewnie dogadasz się po hiszpańsku, nie tylko w keczua. Rasa i język to jednak nieco inne zagadnienia.
