-
Zawartość
5,693 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
Typ zawartości
Profile
Forum
Kalendarz
Zawartość dodana przez Bruno Wątpliwy
-
Pozycja ustrojowa przewodniczącego Rady Państwa
Bruno Wątpliwy odpowiedział unimilam → temat → Polityka, ustrój i dyplomacja
Rzeczywiście Poldasie w latach 1947-1952 istniała instytucja Prezydenta RP, stąd ówczesna Rada Państwa nie mogła być "kolegialnym prezydentem". Formalnie przez małą konstytucję z 1947 r. była zaliczana do władzy wykonawczej (stąd dziwna, trójczłonowa konstrukcja władzy wykonawczej, składającej się z: Prezydenta, Rady Ministrów i Rady Państwa). Prezydent był z urzędu przewodniczącym Rady Państwa, skład jej był także inny niż po 1952 r., jak już pisałem. Kompetencje Rady Państwa z 1947, nieco wykraczały ponad typowe wykonawstwo, ale to już inna historia. Jeśli chodzi o genezę, to wydaje się, że Rada Państwa z 1947 r. jest dosyć naturalnym potomkiem Prezydium Krajowej Rady Narodowej, które odgrywało dużą, formalną rolę do 1947 r. Sens oczywiście podobny, ale to było trochę coś innego. W krajach socjalistycznych stosowano trzy rozwiązania odnośnie do głowy państwa: a) była jednoosobowa - np. Czechosłowacja (i później Rumunia), b) była kolegialna - i jej rolę odgrywało prezydium parlamentu (np. ZSRR), c) była kolegialna - i jej rolę odgrywał organ powiązany z parlamentem, ale nie jego organ wewnętrznego kierownictwa (prezydium). Np. Rada Państwa w PRL i Rada Prezydialna na Węgrzech. W takim układzie nadal istniało także typowe prezydium parlamentu - np. Prezydium Sejmu PRL. -
Pozycja ustrojowa przewodniczącego Rady Państwa
Bruno Wątpliwy odpowiedział unimilam → temat → Polityka, ustrój i dyplomacja
Unimilamie, sugeruję zacząć od podręczników prawa konstytucyjnego z lat PRL (aut.: Jarosz i Zawadzki, Burda, Siemieński). Także niektóre podręczniki już z czasów III RP (np. lubelski pod red. W. Skrzydło, ten szczególnie polecam) także mają rozbudowany dział historyczny. Plus podręczniki do historii państwa i prawa polskiego (np. "Bardach"). W skrócie - Rada Państwa była organem władzy państwowej. System organów państwowych w PRL wyglądał inaczej niż dziś, tzn. nie było trójpodziału na władzę ustawodawczą, wykonawczą i sądowniczą, natomiast występowały organy władzy państwowej, administracji, sądownicze, prokuratury i kontroli (te ostatnie od restytucji NIK w 1957 r.). Niby podobnie, ale nie to samo, bo organy władzy państwowej (Sejm, Rada Państwa, rady narodowe w jednostkach podziału terytorialnego) były zawsze nadrzędne nad innymi "na swoim poziomie" centralnym, lub terenowym (czyli nie występował podział i równoważenie władz, jak dziś). Rada Państwa była zatem organem władzy państwowej, swoistą emanacją Sejmu, o wielowątkowych kompetencjach. Część z nich to typowe, tradycyjne uprawnienia głowy państwa (w tym przypadku kolegialnej), ale były także inne np. związane stricte z Sejmem, czy z radami narodowymi. Rada Państwa zawsze działała kolegialnie, tzn. jej Przewodniczący miał tylko uprawnienia reprezentacyjne. Zatem to RP była "kolegialnym prezydentem" PRL, natomiast jej Przewodniczący żadnym prezydentem nie był, choć niekiedy tak go (ironicznie lub nie) w prywatnych rozmowach nazywano. Sytuacja się trochę zmieniła w roku 1983. Zmieniono wówczas Konstytucję PRL - ustawą z dnia 20 lipca 1983 r. o zmianie Konstytucji Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej (Dz.U. z 1983 r. nr 39 poz. 175). W wyniku tej nowelizacji Przewodniczący Rady Państwa otrzymał prawo wprowadzania stanu wyjątkowego "w przypadkach nie cierpiących zwłoki" (znowelizowany art. 33 konstytucji). [Gdy nie było "przypadku nie cierpiącego zwłoki" - robiła to Rada Państwa]. Rozwijała tą regulację ustawa o stanie wyjątkowym z 5 grudnia 1983 r. Dz.U. z 1983 r. nr 66 poz. 297, głównie art. 2. Ale była to jedyna kompetencja własna Przewodniczącego, nadal RP co do zasady działała kolegialnie. Generalnie, Przewodniczący Rady Państwa nie miał większego znaczenia w warunkach PRL. Była to formalnie eksponowana, ale raczej synekura. Czasem przedsionek przed polityczną emeryturą - vide Cyrankiewicz na początku lat 70, czy Spychalski po szefowaniu MON. Generalnie - liczyło się miejsce i znaczenie Przewodniczącego w hierarchii partyjnej, a nie sama funkcja w Radzie Państwa. Ale żaden z nich, oprócz Jaruzelskiego, mimo że "układy" mieli zróżnicowane, nie był postacią główną w elicie władzy w trakcie sprawowania urzędu. Ani Zawadzki, ani Ochab, ani Spychalski, ani schyłkowy Cyrankiewicz, a tym bardziej Jabłoński. Centrum realnej władzy to w PRL kierownicze, najwyższe gremia partyjne, bieżącej administracji - rząd, a w czasach premierostwa Jaruzelskiego nastąpiło generalne przesunięcie ośrodka realnej władzy w kierunku rządu, kosztem partii. Po drodze - w czasie stanu wojennego - najważniejszy był zresztą nieformalny Dyrektoriat. Na arenie międzynarodowej też stanowisko Przewodniczącego Rady Państwa nie miało większego znaczenia, choć często panowie ci jeździli z wizytami międzynarodowymi. Ale nawet Zachód traktował I sekretarza partii z kraju bloku wschodniego jako realną głowę państwa i przyjmował z odpowiednimi honorami. Z tym, że np. Gierek był na tyle elegancki, iż jeździł z wizytami oficjalnymi za granicę z upoważnieniem Rady Państwa (tak przynajmniej gdzieś słyszałem). Sytuacja zmieniła się w roku 1985, gdy Jaruzelski został Przewodniczącym Rady Państwa, ale wynikało to z faktu, że z racji równoczesnego "pierwszosekretarzowania" i osobistego autorytetu był nadal osobą numer jeden w państwie. Odejście z premierostwa na fotel Przewodniczącego było spowodowane prawdopodobnie tym, że Jaruzelski zadecydował, by gospodarką zajęli się "mądrzy fachowcy" (tzn. głównie Messner). Co było jedną, zresztą z wielu, pomyłek personalnych Jaruzelskiego. Uwaga: czym innym była Rada Państwa w latach 1947-1952. Ta była przez Małą Konstytucję zaliczana do władzy wykonawczej (przedwojenny trójpodział - tzn. "genetycznie" rodem z konstytucji marcowej, na której "mała" była w dużym stopniu oparta - jeszcze wówczas utrzymywano). Dodatkowo RP z lat 1947-1952 miała inny skład i kompetencje, niż ta w latach 1952-1989. -
Partyjnych działaczy "polowania na ludzi"
Bruno Wątpliwy odpowiedział secesjonista → temat → Gospodarka, handel i społeczeństwo
Secesjonisto, ja nie wątpię, że jeżeli chodzi o wyszukiwanie informacji jesteś pierwszą szablą w Rzeczypospolitej, ale przeoczyłeś Wojskowe Centrum Edukacji Obywatelskiej (Wojskowa Biblioteka Cyfrowa). Mają tam pdf z rzeczonym artykułem. http://wceo.com.pl/index.php/przeglad-historyczno-wojskowy/124-zawartosc-numerow/221-przeglad-historyczno-wojskowy-4-2012 -
Partyjnych działaczy "polowania na ludzi"
Bruno Wątpliwy odpowiedział secesjonista → temat → Gospodarka, handel i społeczeństwo
Ale o czym, bo to trochę tekstu? Poczekaj chwilę, to poszukam, pewnie jest w jakieś bibliotece internetowej. -
Partyjnych działaczy "polowania na ludzi"
Bruno Wątpliwy odpowiedział secesjonista → temat → Gospodarka, handel i społeczeństwo
Podtrzymuję swoją opinię, Autor opisuje szczegółowo na tych stronach samą procedurę zabijania (a właściwie - stawia przypuszczenia). Zajmuje się dosyć dokładnie "technologią" - "smiertnyj wokzał", "krasnaja płoszczad'", "spacer", tym, czy mordowani siedzieli na ławeczce, co wnioskować z braku pasów głównych, jaka była "wydajność" itp. O "polowaniach" - nic nie widzę. -
Partyjnych działaczy "polowania na ludzi"
Bruno Wątpliwy odpowiedział secesjonista → temat → Gospodarka, handel i społeczeństwo
Głównie dywagacje i przypuszczenia na temat przebiegu mordu. Odnośnie do "polowań", przynajmniej według mojej pamięci - nic. -
Partyjnych działaczy "polowania na ludzi"
Bruno Wątpliwy odpowiedział secesjonista → temat → Gospodarka, handel i społeczeństwo
Ja również nie znam przypadku, aby organizowano w ZSRR teatr, czy polowanie w czasie egzekucji. Co nie wyklucza obecności jakiś "ważnych" gdzieś w okolicy. Ale nie przypuszczam, aby traktowali to jako atrakcję, raczej dozór. Przykład Himmlera wskazuje, że zza biurka jest zdecydowanie łatwiej. K. Pauker podobno odgrywał ku uciesze Stalina śmierć Zinowiewa, ale już po fakcie. Inna sprawa, że o tym niesmacznym teatrzyku pisali Conquest, Orłow i Radziński (pewnie Orłow za Conquestem, a Radziński za Orłowem), natomiast spotkałem się gdzieś w literaturze rosyjskiej z niewiarą w prawdziwość tej scenki. Biorąc pod uwagę znaną samokontrolę Stalina, sam nie jestem przekonany. -
Partyjnych działaczy "polowania na ludzi"
Bruno Wątpliwy odpowiedział secesjonista → temat → Gospodarka, handel i społeczeństwo
A może coś nam wyjaśni szerszy kontekst tej wypowiedzi? W zdaniu poprzednim lub następnym? Jeżeli nie ma dalszych podpowiedzi w zakresie tematu "co Autor mógł mieć na myśli?", to moim zdaniem jest to wyłącznie (niezbyt wyrafinowane i średnio sensowne) nawiązanie do faktu, że elity radzieckie w czasach stalinowskich (a przede wszystkim główny przedstawicie tych elit) lubiły operację "czyszczenia" (nader często ze skutkiem śmiertelnym). Bo nie sądzę, że chodzi o relacje związane z polowaniami Berii na kobiety. -
PRL - forma państwowości polskiej czy okupacja?
Bruno Wątpliwy odpowiedział Narya → temat → Polska Rzeczpospolita Ludowa (1945 r. - 1989 r.)
Secesjonisto, co zamierzasz udowodnić? Jeżeli niedokładność, czy dyskusyjność danych za 1938 r. z wyżej wymienionej strony, to mogę się zgodzić. Autora strony nie uważam za wyrocznię, przy 1938 roku wyraźnie zaznaczył, że to szacunek. Jak dokonał tego szacunku, nie wiem. Może zapomniał o podrobach, może wziął z jakieś strony/książki. Nie wykluczam błędu przy przepisywaniu, czy liczeniu. Znalazłem podobny, chociażby w jednej z książek historycznych, gdzie spożycie w 1932 roku określono na 13,2 kg , gdy według rocznika z 1939 r. było to 19,2. Porównanie małych roczników statystycznych z 1939 (okolice s. 159), 1937 (okolice s. 145), wskazuje, że rzeczywiście można pisać (w zaokrągleniu) o średniej 18-22 kg. Statystykiem nie jestem, opublikowane na stronie dane wyglądały dosyć poważnie, ale nawet jeżeli doszło do świadomego średniego zaniżenia spożycia o kilka kilogramów, to nie podważa to nijak ogólnej konstatacji, że II RP wyglądała kiepsko w tej materii. W odniesieniu zarówno do Europy Zachodniej, jak i Polski Ludowej (nawet w podobno "octowych" latach 80., nie tylko za "legendarnego" Gierka). Warto by zastanowić się nad odpowiedzią na pytania: który rok oznacza ów przełom lat 20. i 30.? Okres krótkotrwałego ożywienia gospodarczego z drugiej połowy lat 20., czy już kryzys? I co oznacza pojęcie rodziny robotniczej? Wszystkich? Arystokrację robotniczą? Warszawę? Czy autor wliczył do tej kategorii bezrobotnych całkowicie, częściowo (pracujących dorywczo)? A co z podstawową masą chłopów i "ludzi zbędnych na wsi"? Żydowskimi bieda-rzemieślnikami i bieda-kupcami? Nie zapominajmy, że robotnik o stałej pracy i wynagrodzeniu to w społeczeństwie II RP człowiek relatywnie dużego sukcesu życiowego. Skoro już przy mięsie i robotnikach jesteśmy, rocznik statystyczny z 1939 s. 281 podaje, że w rodzinie robotniczej w Warszawie jadano 30,7 kilogramów mięsa (1927 rok - czyli jeszcze przed kryzysem). Jakoś imponująco to nie wygląda, zważywszy, że to przed załamaniem gospodarczym, masowym bezrobociem i w stolicy, nie w przemyśle drzewnym na Polesiu, czy w farbiarni gdzieś na Podkarpaciu. Dodajmy, że polski robotnik wydawał na żywność około 66 % dochodów, holenderski, szwedzki 40 %, nowojorski 36,7% (s. 283). I zastanawia, że polski rocznik statystyczny z 1939 r. podaje w Polsce za punkt odniesienia 1927 rok (i "budżet typowy w Warszawie"), natomiast Zachód w tym roczniku to już często lata trzydzieste i (i z wyjątkiem nowojorskim) dane ogólne. Może autorom rocznika, zgodnie z jego wstępem chodziło o wykazanie "dynamizmu Polski"? Czy kwestionujesz fakt, że w tzw. Polsce Ludowej nastąpił bardzo duży wzrost spożycia mięsa (w tym "politycznej" wieprzowiny), mimo że na "dzień dobry" z około 7,5 mln sztuk trzody chlewnej w 1939 roku pogłowie zmniejszyło się do mniej więcej 2,5 mln sztuk w 1946, tj. o około 66%. (Strategia odbudowy i rozwoju trzody chlewnej w Polsce do roku 2030, Warszawa 2013, s. 21; zob. także R. Kulikowski, Produkcja i towarowość rolnictwa w Polsce, Warszawa 2013, s. 79, gdzie mowa, że świnek było 35,5 % w stosunku do stanu z 1938 r.) Czy próbujesz udowodnić, że Polacy żyli przed wojną tylko trochę gorzej niż Belgowie i lepiej niż Szwedzi? I PRL wszystko zepsuła? No już o to Ciebie nie posądzam. Obraz gotowania wielokrotnie w raz osolonej wodzie, dzielenia zapałek, czy wyplatania łapci z łyka, choć prawdziwy jest oczywiście, jako całkowite uogólnienie, dla II RP krzywdzący, ale chyba zgodzimy się odnośnie do tego, że przeciętnego obywatela II RP od "Zachodu", dzieliła przepaść jeżeli chodzi o typowy standard życia. Ocena w jakim zakresie PRL ten dystans nadrobiła, w jakim mogła realnie nadrobić, a w jakim jaszcze nadrobiłaby Polska, gdyby w 1945 Pan Bóg zesłał anioły, które przyłączyłyby nas do Świata Zachodu - to już kolejna kwestia. Często gdybania. Podobnie jak ocena realnych i potencjalnych sukcesów II RP. Tak, czy inaczej, z tym tematem mięsnym, które wraca jako istotne zagadnienie, bardzo odbiegamy od głównego tematu "okupacyjnego". To trochę inne zagadnienia. Korea Północna nie jest niewątpliwie okupowana, podobnie Gwatemala, czy Burkina Faso, a z jedzeniem tam bywa różnie. Ja w każdym razie podtrzymuję swoją opinię, że - obiektywnie rzecz biorąc - skrajnie katastroficzna wizja zaopatrzenia i wyżywienia w PRL-u jest nader nieuzasadniona. -
Lustracja nauczycieli akademickich za rządów PiS (relacja Janceta)
Bruno Wątpliwy odpowiedział jancet → temat → Polityka, ustrój i dyplomacja
No dobrze, to jeszcze krótko, albowiem już naprawdę chciałbym z tej dyskusji się wycofać, bo zaczynamy krążyć w kółko, a swoich poglądów na powszechną, czy środowiskową lustrację i tak przecież nie zmienimy: Nie chcę opisywać spraw szczegółowo, czy eksponować własne krzywdy, bo to nie jest może najodpowiedniejsze miejsce, ale w mojej ocenie rzeczy niedobrych w szkolnictwie wyższym tu i teraz jest tyle - i to niezależnych od przeszłości, sympatii politycznych, wieku itp. - że sama współczesność stanowi stajnię Augiasza, której sprzątających nie widać. Spadek poziomu nauczania, układziki, konflikty osobiste, nepotyzm, lizusostwo wobec szefów, traktowanie studentów jako dopustu Bożego, ewentualnie źródła pieniędzy dla uczelni, publikowanie na ilość nie jakość, bezsensowna biurokracja i kwitologia. Do tego dochodzi współczesna polityka (i przeszła, oczywiście także). Z egoistycznego punktu widzenia, wolałbym, żeby "tu i teraz" zaczęło działać dobrze. I jak już kiedyś pisałem, dziś jedyne wyjście widzę w powszechnej prywatyzacji uczelni, bo dzisiejszy system jest połączeniem najgorszych cech państwowego i prywatnego systemu. Lata 80. mniej trochę mnie interesują. W każdym razie nie interesują mnie żadne listy nazwisk, bo ja nie czuję się przesadnie władny i powołany oceniać ówczesne ludzkie wybory. Natomiast nie mam nic przeciwko ocenianiu ówczesnych postaw. Ale nie przez ludzi takich jak ja, a do tego sprowadzają się operacje publikacji nazwisk agentów. Tylko przez odpowiednie instytucje. Także różne uczelniane ciała do spraw etyki, bo przecież nigdzie nie napisałem, że nie mają się przeszłością z PRL zajmować (a raczej odwrotnie - zob. post 81). Tyle, że od ich decyzji powinno oczywiście przysługiwać odwołanie do sądu. Także nie dziw się, że łatwiutkie pomysły w rodzaju "opublikujmy listę, będzie gites" mam za polityczne badziewie (to chyba najwłaściwsze słowo). Jak nie wiadomo co robić, zawsze można przeprowadzić reformy, akcję ujawniania agentów, stworzyć nowy rodzaj policji, wprowadzić kolejne deklaracje itp. Najtrudniej osiągnąć to, aby odpowiednie instytucje pracowały dobrze. Żeby działało to, co jest. Sąd, policja, także różne komisje etyczne. Jak to zrobić? Nie wiem. Jakbym wiedział, bardzo bym dążył do tego, aby zostać politykiem. Czy innym kimś ważnym. W sumie temat jest o tym środowisku, ale chyba przesadnie my (wy) się nad nim znęcamy (cie). Problem obniżenia standardów jest wszechobecny i dotyczy wszystkich. Z "elytamy" państwa na czele, ale po uczniów gimnazjum, którzy ściąganie uważają za coś normalnego. -
Napoleon Bonaparte jako mówca
Bruno Wątpliwy odpowiedział Estera → temat → Charakterystyka i ocena Napoleona
Ciekaw jestem relacji o intensywności i charakterze włoskich naleciałości językowych (akcentu, ewentualnie słownictwa) u Napoleona. Podobnież nie wyzbył się ich do końca życia, ale może znacie jakieś konkrety na ten temat? -
Lustracja nauczycieli akademickich za rządów PiS (relacja Janceta)
Bruno Wątpliwy odpowiedział jancet → temat → Polityka, ustrój i dyplomacja
Ja już się z dyskusji wycofuję, bo zaczynasz Tomaszu meandrować w kierunkach dowolnych. Generalnie tylko zaznaczę, że mam szereg krytycznych uwag odnośnie do (naszego) wymiaru sprawiedliwości, ale mimo wszystko wolę, aby decydowano o dobrach osobistych (nazwisku, czci itp.) człowieka według jakieś normalnej procedury, a nie akcji zarządzanych przez polityków. -
Lustracja nauczycieli akademickich za rządów PiS (relacja Janceta)
Bruno Wątpliwy odpowiedział jancet → temat → Polityka, ustrój i dyplomacja
Mi też. Czy operacja przebiegająca w taki sposób: 1) docent X wyrzucony z pracy, uważa, że była to nieuprawniona represja za działania polityczne, sprzeczna nawet z ówczesnym prawem pracy, a jeśli nawet niesprzeczna - to wypełnia odpowiednie przesłanki z ustawy o zadośćuczynieniu (tak ją umownie nazwijmy); 2) idzie z tym do sądu (wcześniej - prokuratora, uczelnianej komisji dyscyplinarnej, rektora czy kogoś innego - szczegóły procedury do ustalenia, na końcu i tak powinien być sąd); 3) sąd bada sprawę stosując zasadę swobodnej oceny dowodów (świadków, dokumentów, biegłych); 4) sąd wydaje wyrok: X był wywalony niesłusznie, winę ponosi ówczesny rektor Y, łamiący z powodów politycznych prawa pracownika, funkcjonariusz SB, który wywierał naciski na rektora Z i tajni współpracownicy ówcześni asystenci A i B, którzy złośliwie donieśli nieprawdę, aby wyrolować szefa - docenta X. X zostaje przywrócony do pracy, dostaje ewentualne odszkodowanie, winni ponoszą przewidziane prawem sankcje; 5) każdej ze stron przysługuje odwołanie przynajmniej do jednej instancji, prawomocny wyrok zostaje podany do wiadomości publicznej. obraża Twoje poczucie sprawiedliwości? Ale protestować każdy może, nieprawdaż? I ponosić swej decyzji konsekwencje. Rzeczą Państwa jest określić reakcję (np. represje) i też ponosić swej decyzji konsekwencje. Tu Państwo ustami TK, przyznało co do zasady rację protestującym. Każdy ma prawo do protestu obywatelskiego i ponoszenia jego ewentualnych, negatywnych konsekwencji. -
Lustracja nauczycieli akademickich za rządów PiS (relacja Janceta)
Bruno Wątpliwy odpowiedział jancet → temat → Polityka, ustrój i dyplomacja
Wprowadziłeś nagle zupełnie inny wątek. Ja pisałem o sytuacji, gdy ktoś, w swojej ocenie prześladowany za przekonania w PRL i w związku z nimi wyrzucony z pracy, chce do niej wrócić, a organy uczelni mu to z premedytacją uniemożliwiają. Od obiektywnej oceny takiej sytuacji w normalnym państwie jest sąd i prawo. Które można poprawić. Istnienie innych norm - przewidujących instytucję lustracji - nie jest tu żadnym warunkiem sine qua non prawidłowości przepisów i postępowania sądowego w tej sprawie. Natomiast, o tym, że polskie prawo lustracyjne możliwość odwołania przewidywało, wynika chociażby z mojego wcześniejszego nawiązania do orzeczenia sądowego w sprawie niejednoznaczności pojęcia "współpraca" (w języku potocznym i w ocenie sądów). Podobnie "inkryminowana ustawa". Inne rozwiązanie byłoby już patologią prawną, niewyobrażalną nawet w naszych niedoskonałych warunkach prawotwórstwa. Natomiast nie przypominam sobie, czy w tej ustawie złożenie odwołania do sądu, wstrzymywało procedurę opublikowania nazwiska w ogólnodostępnym rejestrze "zaświadczeń moralności lustracyjnej". Jeżeli nie - to byłoby już wówczas pewna patologia. Jeżeli tak, to i tak nie narusza to, w moim mniemaniu, dyskusyjności prowadzenia takich ogólnodostępnych "list hańby". Bo do sądu dano możliwość odwołania nie na sam fakt opublikowania oświadczenia, ale odnośnie do jego konkretnej treści. A dla mnie dyskusyjne jest samo publiczne ogłaszanie nazwisk TW, nawet jeżeli TW niewątpliwie byli, nie tylko w sytuacjach niejasnych do klasyfikacji. O powodach, dla których tak uważam, napisałem wyżej. -
Lustracja nauczycieli akademickich za rządów PiS (relacja Janceta)
Bruno Wątpliwy odpowiedział jancet → temat → Polityka, ustrój i dyplomacja
Ma, gdyż od decyzji w sprawach dyscyplinarnych, czy od decyzji administracyjnej rektora lub dziekana, czy nawet od uchwał władz kolegialnych autonomicznej uczelni normalne państwo daje możliwość odwołania do niezawisłego sądu (np. administracyjnego, czy pracy). Prawo do sądu to podstawowe prawo człowieka. Pozostaje tylko kwestia napisania, skonkretyzowania, czy poprawy przepisów. Jeżeli jest to konieczne. Lustracja nie ma tu nic właściwie do rzeczy. -
Lustracja nauczycieli akademickich za rządów PiS (relacja Janceta)
Bruno Wątpliwy odpowiedział jancet → temat → Polityka, ustrój i dyplomacja
Secesjonisto, za innych i ich wybory odpowiadać nie muszę i nie będę. Nie wykluczam wszakże, że sprzeciw obywatelski może być moralnie słuszny. Jak np. pewnej Murzynki z USA, która usiadła na miejscu dla Białego w autobusie. W oczach niektórych pracowników akademickich, pewnie ten - zarysowujący się wówczas - sprzeciw obywatelski był słuszny. Biorąc pod uwagę uzasadnienie orzeczenia TK, to być może oni mieli prawną i moralną rację. A nie ja, który będąc naiwnie praworządnym poznaniakiem z natury i przekonania swoje oświadczenie lustracyjne ładnie zapakowałem i wysłałem. Rechocząc co prawda ze śmiechu - bo instytucję powszechnej lustracji wybranej grupy zawodowej miałem już wówczas za bezsensowną, byłem w wygodnej sytuacji (zagrożony byłbym tylko wówczas, gdybym nagle okazał się Józefem K. z "Procesu"), było ponadto śmiesznie gdyż załapałem się wiekowo "rzutem na taśmę". A ponadto - właśnie ja byłem w takiej sytuacji, że pracując wówczas w dwóch uczelniach, robiąc na nich właściwie dokładnie to samo i będąc chyba tą samą osobą, zgodnie z prawem na jednej musiałbym składać oświadczenie lustracyjne, w drugiej nie. Bo komuś z autorów ustawy się nieco "pozajączkowały" różne funkcje i stopnie akademickie. Powód do rechotu z Państwa, które tworzy takie prawo zatem miałem. A to już bardzo konkretna sytuacja. Przez sprawnie działające państwo do oceny i prawidłowego załatwienia bez powszechnej lustracji. Mam już swoje lata, na wiele rzeczy się napatrzyłem i co nieco przeżyłem. Aby osiągnąć standardy etyczne, o których marzysz, wiele by należało zrobić z ich egzekwowaniem, ale raczej tu i teraz. Inna sprawa, że jak już pisałem, cynicznie i pragmatycznie jest dla mnie istotne, aby pracownik naukowy dobrze pisał (z czym bywa różnie), dobrze wykładał (z czym bywa bardzo różnie) i dobrze się teraz zachowywał wobec innych pracowników i studentów (z czym też bywa różnie). Pojęcie autorytetu moralnego dla mnie właściwie nie istnieje, bo nie ma na tym świecie człowieka, którego słucham bezkrytycznie, dlatego, że jest Kimś. Podejrzewam, że dla większości studentów też jest ważniejsze, żeby ktoś dobrze i zrozumiale wykładał etykę, a nie żeby był etycznie bez skazy wszelakiej. Sądzę także, że wartości moralne (lub ich brak) raczej studenci wynoszą z rodzinnego domu, niż od profesora. Ewentualne skłonności do kombinowania - również. Co oczywiście nie oznacza, że popieram zatrudnianie bandytów, oszustów, donosicieli itp1.. Ale od tego, jak powtarzam wielokrotnie - istnieją sądy w Rzeczypospolitej. Również z etosem mam problemy, w tym "solidarnościowym", czy "akademickim", bo w mojej ocenie często jest terminem stricte propagandowym. Staram się być w porządku, żyć porządnie i kulturalnie odnosić się do innych. I mam gdzieś, czy to etos, czy etyka, czy moralność. I jaka. Niech inni się z tym biedzą. Dobre obyczaje akademickie, nie różnią się dla mnie niczym specjalnym od zwykłego dobrego wychowania. Jeżeli tak się troszczysz o etykę, to prosta droga do tego, abyś uznał za stosowne, by każda osoba w tym kraju wykonująca zawód, który jakoś tam da się zakwalifikować do dającego autorytet, czy "zaufania publicznego" wypełniała tysiące deklaracji2.. Bo dzięki temu będzie bardziej etycznie. A to deklarację o niewykorzystywaniu związków rodzinnych, a to o niewykorzystywaniu związków towarzyskich, a to o nienagannym prowadzeniu się, a to o nieużywaniu narkotyków, a to oświadczenie o stanie majątkowym (jakby majątku nie można było rozdysponować). Trochę przypomina to bezsensowne pytania na amerykańskich wnioskach wizowych. Z moich wojaży po świecie nauczyłem się przynajmniej jednego. Im głupsze państwo, im gorsza administracja państwowa, tym więcej rodzajów policji i papierków do wypełnienia. Z których nic nie wynika i a ich pozytywny skutek jest dyskusyjny. Oprócz tego, że mogą być potencjalnie źródłem jakiś problemów. Z zainteresowania historią nauczyłem się przynajmniej jednego, że ocena tzw. Polski Ludowej i ludzkich zachowań wówczas jest rzeczą niezwykle złożoną. Bardzo trudno oddać zróżnicowany i zmieniający się z czasem charakter tego państwa oraz zróżnicowaną relację obywateli do niego i jego instytucji. Ale raczej nie była to relacja do obcego państwa, okupanta, tylko własnego, choć niedoskonałego. Mogącego trwać wiecznie, bo przecież broń atomowa "gwarantowała" stabilność układu sił na świecie. I to także nie pozwala mi pochwalać igrzysk w postaci publicznego ujawniania TW. Bo nie jestem w stanie, ani nie jestem powołany do tego, aby zbiorowo, obiektywnie ocenić ich dawnego wyboru. A także ja dowiem się ich nazwisk. Moralnie (jeżeli już tym słowem się posługujemy) czuję się źle z tym, że ktoś rzuca mi te dane personalne na żer. Nie interesuje mnie taka zbiorowa kara publicznego napiętnowania dla nich, interesuje mnie odpowiedzialność konkretnych winnych. Częsty prymitywizm, nachalna propaganda i nieograniczony subiektywizm w zakresie oceny powojennej Polski utrudnia tak naprawdę wskazanie tego co było wówczas złe i jednocześnie może wywołać niepokojącą reakcję przekorną. Idealizowania PRL. No bo praca była, wczasy były, kradli mniej i dbano o zwykłego człowieka w PGR. A, że nie było wolnych wyborów? A jaki pożytek z nich teraz? Dla dobrej połowy obywateli już dziś nie stanowią żadnej wartości... Z samej publicznej lustracji ludzkiej aktywności i wyborów sprzed lat tak naprawdę nic nie wynika. Oprócz złośliwej satysfakcji innych, że ktoś jest jakoś "umoczony" i czuje strach. Vide - wypowiedź Tomasza. Nie wynika kompletnie, czy było zło i w jakiej skali. Czy trwa nadal lub jest tylko wspomnieniem sprzed 50 lat. Zatem - po co? Równie dobrze można rozesłać ankietę, czy w PRL (i III RP) było się dobrym człowiekiem. Nie oznacza to, że jestem zasadniczo przeciwny odpowiedzialności karnej, czy dyscyplinarno-pracowniczej za sprawki z przeszłości3.. Ale dla mnie powinno mieć to jakąś kolejność, szanującą zasady cywilizowanego prawa i prawa człowieka, którym jest także były TW. Zatem, wpierw podejrzenie (że np. kogoś wyrzucono z uczelni z powodów tylko politycznych, lub ktoś zdobył tytuł za zasługi polityczne), potem cywilizowane postępowanie i orzeczenie (może być z podaniem do publicznej wiadomości nazwiska TW, jeżeli jest w sprawę zaplątany). I tyle. Inne operacje państwa w tym zakresie, w rodzaju upubliczniania nazwisk TW bez jakiejkolwiek selekcji, świadczą o jego nieudolności co do meritum oceny, jedynie udolności propagandowej. A, że igrzyska się podobają? Zawsze się podobały. 1. Choć cynicznie można uznać, że złodziej z zatartym wyrokiem, może i mógłby wykładać prawo karne niekiedy lepiej od stetryczałego profesora. Ale to żart. 2. Inna sprawa, że pracownika naukowego trudno jednoznacznie zakwalifikować jako osobę zaufania publicznego, czy "autorytet", bo autorytet często w świecie pieniądza posiada niewielki, a ponadto raczej przekazuje wiedzę, niż wnika w cudze sprawy osobiste, chyba że ma dodatkowo drugi zawód - np. adwokata. A i do tego różnica poglądów w tym światku jest normą, zatem "autorytety" i tak są bardzo zróżnicowane z natury. Bardziej "lustracyjnym" potencjalnie zawodem w moim odczuciu jest lekarz, czy pielęgniarka, czy nawet nauczyciel szkoły podstawowej, bo ten ma bardziej ścisłą relację z uczniami, niż np. wykładowca z 200 studentami. 3. Choć nie ukrywam, że zastanawiam się czasem, czy lepszym rozwiązaniem nie byłoby spalenie wszystkich akt i gruba kreska (ale taka w rozumieniu potocznym, nie Mazowieckiego). -
Lustracja nauczycieli akademickich za rządów PiS (relacja Janceta)
Bruno Wątpliwy odpowiedział jancet → temat → Polityka, ustrój i dyplomacja
Widać zatem, że mam nieco inne pojęcie o kulturze osobistej, dobrych obyczajach, w tym dobrych obyczajach akademickich. Mnie uczono i jestem co do tego przekonany, że myśleć o kimś jak najbardziej mogę, że pisze brednie, czy ociera się o błazeństwo, ale w dyskusji na jakimś poziomie takich słów używać nie wypada. Są inne terminy, które inteligentny, kulturalny człowiek znajdzie bez problemu, aby dać wyraz swoim emocjom. Tym bardziej moderator, starającego się trzymać jakiś fason forum. I na tej konstatacji ten wątek ze swojej strony zamykam. Formalnie, oczywiście nie. Faktycznie - to kara. Publiczna. I orzekana według niezbyt jasnych przesłanek "współpracy". W stosunku do dowolnie wybranych grup społecznych (myślę tu np. o pomyśle z pracownikami akademickimi akurat od starszego wykładowcy wzwyż). Właściwie tylko służąca zaspokojeniu ludzkiej ciekawości, chęci do zobaczenia kłopotów bliźniego swego i gierkom politycznym. Bo dla państwa ze sprawnie działającymi służbami i sądami wielkiego znaczenia nie ma. A dodajmy, że za nieprawidłowość w wypełnieniu deklaracji, czy jej niezłożenie była już przewidziana sankcja. Inaczej niż w Niemczech. W których zresztą też różnie bywało, chociażby z lustrowaniem i zatrudnianiem ludzi ze Stasi. Skaczesz z tematu na temat Furiuszu. Pisałeś: "A co z weryfikacją służb po PRL przecież w myśl tego co piszesz i tamto to wielki błąd - należało wziąć cały inwentarz i w ogóle się nie pytać czy ktoś kogoś zabił czy nie, albo czy popełnił inne przestępstwo a dopiero gdyby pojawiły się podejrzenia...". Mieszałeś weryfikację, lustrację z przestępstwami. I także - z następstwem prawnym III RP w stosunku do PRL. A ja akurat do Twoich uwag o przestępstwach w tym wątku się odnosiłem. Czym innym jest przestępstwo, czym innym współpraca ze służbami realnie wówczas istniejącego państwa. Ta druga, jak pisałem przestępstwem nie jest, to pierwsze - trzeba udowodnić. Jeżeli współpraca nie jest przestępstwem, to tym bardziej powinny obowiązywać w stosunku do niej święte zasady cywilizowanego prawa np. "in dubio pro reo", czy "neminem...", które obowiązują w procesie karnym. To cywilizowane Państwo powinno udowodnić, że ktoś współpracował oraz, iż wynikają z tego faktu jakieś istotne konsekwencje. Inna kolejność - obywatel deklaruje, że jest zły/dobry - a Państwo - jeżeli się pomyli - daje mu po głowie, jest dla mnie odwróceniem prawidłowego porządku rzeczy. Wolnościowego, Tomaszu. Podobną opinię mam o deklaracjach majątkowych, ale to już inna historia. Odnośnie do weryfikacji. Każde państwo ma prawo zatrudniać w służbach, kogo chce. I dokonywać przeglądów kadrowych. Oczywiście dosyć logiczne jest, że skoro II RP przejmowała część kadr po zaborcach, to i III RP kierując się zasadą sprawności aparatu państwowego nie powinna kierować się opcją "O", tym bardziej, że PRL był jednak państwem polskim. I tym bardziej, że III RP nie podważa legalności PRL (mimo gromkich deklaracji różnych nieświadomych konsekwencji takiego kroku). Weryfikacja SB-ków była oczywiście dopuszczalna i w sumie konieczna, aczkolwiek absurdalna (z punktu widzenia mojej wizji normalnego państwa) w tym znaczeniu, że przebiegała praktycznie według całkowitej uznaniowości dokonujących weryfikacji. Nie będziemy wnikać w szczegóły. Nieco czym innym jest morderstwo (zabójstwo), czym innym nieumyślne spowodowanie śmierci, a jeszcze innym obrona konieczna. Inny wymiar ma pozbawienie życia wroga przez żołnierza na wojnie, inny zabójstwo z premedytacją. Ale co do istoty - zgoda, pozbawienie życia jest z zasady złe. I tu się zaczyna różnica między nami. Współpraca ze służbami PRL mogła być złem, ale nie musiała. Mogła być moralnie dosyć obojętna (informowanie SB o rzeczach powszechnie znanych, czy o ogólnej sytuacji w obcym państwie), czy nawet moralnie słuszna (np. w kwestii zwalczania terroryzmu), moralnie wątpliwa, ale obiektywnie całkowicie korzystna dla Polski (np. w kwestiach związanych z polskimi granicami zachodnimi) itd. Ocenić wypada okoliczności, przesłanki i skutki współpracy. Ja nie wykluczam, że ktoś mógł współpracować z SB z pobudek patriotycznych, ponieważ uważał, że alternatywy dla PRL nie ma i jej istnienie jest jakąś wartością, której należy bronić. I nie wykluczam - że mógł współpracować tylko dlatego, by "umoczyć" kolegę. To są dla mnie jednak zasadniczo inne motywacje. I oczywiście - skutki mogły być rozmaite. I tylko w powyższym zakresie "współpraca" jest podobna do zabójstwa, bo i w jego przypadku musimy zbadać okoliczności sprawy, zebrać dowody itp., aby rzecz w miarę obiektywnie ocenić. Upublicznione deklaracje lustracyjne żadnego pola do wyjaśnień nie dają. To propagandowe działanie Państwa "na odwal". Bylejakość prawna, zamiast wnikliwego działania aparatu państwowego, właściwego do spraw karania itp. A jak rozumiesz frazę "dobry trop Bruno"? O ile coś Ci się tam nie pomyliło z psami myśliwskimi, to ewidentna sugestia, że Bruno idzie w kierunku uznania, że porządnym zachowaniem jest "olewanie prawa". Jeszcze raz powtarzam, że akurat nie - prawo mogę oceniać jako beznadziejnie głupie, ale od tego do deklaracji o sprzeciwie obywatelskim, czy reklamowaniu działania contra lub praeter legem jest dosyć daleko. Dopisek: Nie, nie o osobistą ocenę Tomaszu. Bo sąd ocenia nie prawidłowość Twoich uczuć i odczuć, ani jakość Twojej pamięci, tylko prawidłowość wypisanej deklaracji. Tak. Aby w miarę bezpiecznie wypełnić deklarację. To tak trochę CSRS po 1968 r. trąci. Zresztą nie za bardzo wierzę Tomku w Twój potencjalny entuzjazm do łopatologii. A o reszcie już pisałem. Chodziło głównie o polityczne gierki, zdrową ciekawość i radość ujrzenia bliźniego swego w kłopotach (czyli przez Ciebie wzmiankowanego "zes....nia ze strachu"). Czy tylko aby chrześcijańską radość? Ja tam wolę prosty układ. Jak winny - to niech siedzi, czy wylatuje z pracy. Winę trzeba udowodnić. Jak niewinny - to bez potrzeby nie ruszać. Przesadnej radochy z cudzych kłopotów z zasady nie odczuwam, nawet jak kogoś nie lubię. Wolnościowy jestem, nie? -
Lustracja nauczycieli akademickich za rządów PiS (relacja Janceta)
Bruno Wątpliwy odpowiedział jancet → temat → Polityka, ustrój i dyplomacja
O dobrowolnej autolustracji pracownika akademickiego słyszałem. Na pewno, ale konkretów w tej chwili nie podam. -
Lustracja nauczycieli akademickich za rządów PiS (relacja Janceta)
Bruno Wątpliwy odpowiedział jancet → temat → Polityka, ustrój i dyplomacja
A kultura osobista - kulturą, ale OK niech na razie będzie. Dobre chociaż i to. Czytaj z większym zrozumieniem, proszę. Pracownik naukowy, nawet bardzo inteligentny i biegły w prawie może mieć podstawowy problem z bezdyskusyjną odpowiedzią na pytanie - co jest w moich aktach i jak pojęcie współpracy będzie interpretowane w moim przypadku. A ma złożyć deklarację o fundamentalnym znaczeniu dla swojego życia. Równie dobrze można prosić Furiusza o złożenie deklaracji, czy przestrzega zasad współżycia społecznego. Jest inteligentny, znajdzie sobie w orzecznictwie. A co to za insynuacja? Gdzie do tego namawiałem? Gdzie twierdziłem, że to porządne zachowanie? Mogę najwyżej powiedzieć, że dane prawo jest głupie. Mam do tego święte prawo, jak każdy, a ponadto w tej akurat materii się zgadzamy, jak widać powyżej. Znowu kwestia wzajemnego zrozumienie. Co innego jest stwierdzić, że zabił, a co innego przypuszczać, że mógł zabić. Zaczyna to przypominać kawał o bacy, który chciał być sądzony za gwałt,"bo miał narzędzie". SB-ek, czy to się nam podoba, czy nie, jest obywatelem RP i człowiekiem. Współpracownik SB także. Jest podmiotem praw i wolności z Konstytucji RP i EKPCz. Możemy ich nie lubić, ale karać ich wypada za coś udowodnionego, a nie za ogólne "widzi mi się". A jak w Estonii? Poza tym sprawa niemiecka jest nieco odmienna, bo tam odbyło się wchłonięcie jednego państwa przez drugie. My Polski bis nie mieliśmy. W sprawach niemieckich dużo wątków o denazyfikacji i dez-SEDyzacji jest w naszych dyskusjach o emeryturach dla esbeków i dezubekizacji. Poszukaj, jak Cię interesuje. Genialne, ale w kontekście naszej dyskusji to nieprawda. Udowodniony gwałt to przestępstwo, seks z żoną, który nie jest gwałtem w małżeństwie - nie. Współpraca z SB i udział w pijaństwach z dziekanem nie jest żadnym przestępstwem, tylko jedno i drugie może być podstawą do podejrzeń. Podstawą. W państwie prawa podejrzenia należy udowodnić. Ale a priori uznać, że była naganna i miała wpływ - to już można, zapewne? To może Tomaszu tak bardziej ogólna deklaracja - w stylu proponowanej przeze mnie wyżej. Każdy pracownik akademicki deklaruje, że jest dobrym człowiekiem. A jak ma trupa w szafie - to do łopaty. -
Lustracja nauczycieli akademickich za rządów PiS (relacja Janceta)
Bruno Wątpliwy odpowiedział jancet → temat → Polityka, ustrój i dyplomacja
Drogi Furiuszu, byłbym bardzo wdzięczny za unikanie argumentów z zakresu dyrdymałów, bredni i błazeństwa. Też parę takich określeń znam, użyć ich niewątpliwie mogę, ale sądzę, że nie dodają mi ani siły argumentacji, ani powagi, ani nie są specjalne zgodne z ideami naszego Forum, a poza tym generalnie wolałbym, byśmy się różnili pięknie. Tak, między nami moderatorami. Furiuszu, w tej materii raczej rację mam ja, a także Bavarsky (drugi cytat) i Jancet (trzeci), a nie Ty (pierwszy cytat). Wystarczy odesłać Ciebie do pierwszej z brzegu książki z zakresu podstaw prawoznawstwa (np. Stawecki, Winczorek, "Podstawy prawoznawstwa", rozdział o wykładni prawa) i zorientujesz się szybko, że sprawa nie jest tak banalna, jak się na pierwszy rzut oka wydaje. W zależności od zastosowanych metod wykładni rezultat może być zróżnicowany. Notabene to u Winczorka jest właśnie przykład lustracyjny. W rozumieniu potocznym (przeważnie) "podpisanie zobowiązania do współpracy" to "współpraca", zdaniem sądu - nie, bo poza tym powinna iść określona "aktywność". I czy tak trudno, nawet jeżeli nie chcemy posługiwać się przykładami podanymi przez samego Janceta, wyobrazić sobie człowieka, któremu grożą poważne konsekwencje "kłamstwa lustracyjnego", jest całkiem inteligentny, ale nie wie co zakreślić, bo np.: 1) nie podpisał, ale z "nimi" rozmawiał, a diabeł wie, co z tego "u nich" zostało, 2) podpisał, ale się migał od współpracy, sądy niby nie uznają tego za współpracę, ale diabeł tkwi w szczegółach, a i linia orzecznictwa sądów może się zmienić, 3) podpisał, ale tylko zobowiązanie do utrzymania rozmowy w tajemnicy, 4) niewiele pamięta co podpisał i o czym mówił, bo było to 40 lat temu i szybko chciał o tym zapomnieć, 5) nie ma bladego pojęcia, co jest w jego aktach, ale słyszał, że teczka J. Kaczyńskiego była sfałszowana, może nie jedyna itp. itd. A od tego zależy jego dalsze życie. To trochę mało fajna sytuacja, jeżeli Państwo tak sobie gra z obywatelami. Jeżeli już Państwo koniecznie do szczęścia potrzebowało (potrzebuje) lustracji, to odpowiedzi w deklaracji lustracyjnej powinny być b. opisowe, a każdy zobowiązany do ich udzielenia powinien mieć pełen wgląd do swoich akt (a najlepiej to i państwowego archiwistę oraz prawnika do pomocy). Wówczas karanie za fałszywe oświadczenie miałoby może jakiś sens. Pisałem o molestowaniu studentki, zdradzaniu żony i współpracy z SB, jako o zjawiskach jakoś podobnych. Baaardzo ogólnie, rzecz jasna nie zawsze tożsamych, bo nader różna jest skala i konsekwencje tych zjawisk (molestowanie studentki poprzez łapanie jej za biust jest w mojej ocenie np. "gorsze" od złożenia relacji SB z wyjazdu naukowego do USA, ale chyba mocno "lżejsze" od niesłusznego oskarżenia kolegi przed SB, aby mu złamać całkowicie życie). Zdradzanie żony np. przy publicznie deklarowanym i popularyzowanym światopoglądzie katolickim jest równie śmieszne w mojej ocenie, jak aktywny udział w rzeczywistości PRL-owskiej przez dzisiejszego tropiącego ślady PRL. Mogę dorzucić inne przykłady z ogólnie podobnego, "potencjalnego" zakresu - tata rektor, wujek minister, częste picie wódki z dziekanem, mama w odpowiedniej instytucji, sypianie z panią dziekan, "załatwienie" ważnej sprawy prorektorowi. Każde z nich potencjalnie ma wpływ na karierę pracownika naukowego, czy na jego negatywną ocenę etyczną, czy nawet odpowiedzialność prawną. Jeżeli ktoś ma ojca dziekana, to potencjalnie może to mu teoretycznie ułatwiać karierę, nawet jeżeli gułą naukową jest, jeżeli ktoś współpracował z SB - podobnie. Ale to trzeba udowodnić. Nikt nikogo nie wzywa do publicznych deklaracji lustracyjnych w sprawie potencjalnego sypiania z panią dziekan. Słyszałem plotę, że jednemu z luminarzy dawnej opozycji, takiemu nader "moralnie pryncypialnemu w ocenie PRL", bardzo bliska krewna załatwiła łagodnego recenzenta, do tego z b. dobrymi układami u władz PRL, aby było miło, fajnie i bezproblemowo. Ale to tylko plota, zatem bez nazwisk. Gdyby była to prawda, etycznie to dyskusyjne, choć bez związku z lustracją i może niekoniecznie zasługujące na ostrą sankcję prawną. Ale to trzeba udowodnić, do momentu udowodnienia jest to tylko i wyłącznie złośliwa plota. W lustracji odwrócono kolejność, która powinna charakteryzować państwo prawa. Obywatel ma sam donieść na siebie, poddać się upokarzającej procedurze, bo "komuś coś tam się wydaje, że współpraca mogła pomóc w karierze". A akurat komuś innemu będzie się wydawać, że towarzyskie picie wódki z recenzentami jest groźniejsze. A jeszcze komuś za kilka lat wyda się, że najgorsza dla pracownika naukowego była współpraca z "reżimem Tuska". "Wydawanie się", to nader wątły argument. Nawet, gdy przy prawdziwych przestępstwach sąd nie zawsze podaje wyrok do publicznej wiadomości, a tu (przy współpracy) nie ma nawet podejrzenia o przestępstwo. Nie mam nic przeciwko temu, aby ktoś poniósł odpowiedzialność i za molestowanie studentek, i za to, że będąc miernotą otrzymał tytułu tylko za zasługi dla SB (choć, biorąc pod uwagę, jak wyglądały senaty i rady wydziałów w późniejszych latach PRL, byłaby to operacja dla SB dosyć skomplikowana). Są do tego odpowiednie procedury, jeżeli nieskuteczne, to można je usprawnić. Ale wpierw powinno być podejrzenie, potem oskarżenie i postępowanie z możliwością obrony. A tak na marginesie, dziwię się Tomaszu, że Ty, taki znany wolnościowiec godzisz się na to, aby wszystko szło od zadniej strony. Wpierw publiczna stygmatyzacja, a potem tłumaczenia. Pracownik naukowy ma przede wszystkim dobrze pisać i wykładać oraz porządnie zachowywać się tu i teraz. Przeszłość jest zbyt złożona, aby ją załatwiać jednym kwitkiem deklaracji lustracyjnej. Jak kogoś przeszłość tak boli, to niech donosi na kolegę, że ten miał awans ułatwiony z racji kontaktów z SB. I niech to ocenią obiektywnie odpowiednie instytucje. I tyle w temacie. Tylko, jak moralnie taki współczesny donos ocenić. Jako etycznie dopuszczalny, zapewne. Swoją drogą Jancecie, to doskonały przykład jakości tego aktu prawnego. Pomijając oczywisty fakt, że adiunkt, czy starszy wykładowca to żadne wysokie stanowisko (nawet na UJ, a co dopiero w Koziej Wólce), to ustawa pomijała z nieznanych przyczyn wykładowców. A mógł być nim np. doktor, tak, jak adiunktem. Dwie osoby, prawie w tej samej sytuacji - jeden doktor, drugi doktor, jeden starszy wykładowca, inny wykładowca. A do tego trzeci - adiunkt z doktoratem. Realna różnica między funkcjami - znikoma. Jeden musi składać drugi nie. Sensu w tym żadnego. A i zdaje się, że asystent może być doktorem. -
Wiadomo (?), kto konkretnie został wraz z Z. Berlingiem w ZSRR po ewakuacji Krasnowodzka, znana jest także postać L. Bukojemskiego, losy przebywających wcześniej w "willi szczęścia" (generalnie wyjechali wraz z Armią Andersa) itp. Interesuje mnie, czy oprócz tych, bardziej znanych postaci, były przypadki "berlingowców", którzy mieli za sobą formalną służbę w Polskich Siłach Zbrojnych w ZSRR (pod dowództwem gen. W. Andersa). Zjawisko było pewnie odosobnione, niemniej godne zainteresowania. Jakie były losy, motywacja tych ludzi? Nie ukrywam, że inspiracją do założenia tego tematu, była biografia, na którą natrafiłem w polskiej Wikipedii: Edmund Czarkowski (porucznik, poległy pod Lenino): "Edmund Czarkowski urodził się w 1912 w Chotyłowie, w powiecie bialskim, w rodzinie Kazimierza. W 1933 ukończył Szkołę Podchorążych Piechoty w Ostrowi Mazowieckiej. Uczestniczył w kampanii wrześniowej 1939. W latach 1941-1942 przez dziesięć miesięcy pełnił służbę w Polskich Siłach Zbrojnych w ZSRR. Następnie mieszkał wraz z rodziną i por. Kraśkiewiczem w Moskwie (...)". Źródło: http://pl.wikipedia.org/wiki/Edmund_Czarkowski Notabene - spotkałem się gdzieś z relacją, że należał do tych, którzy zostali z Berlingiem w Krasnowodzku (choć zazwyczaj podaje się w tym przypadku nazwiska: Juśkiewicz, Wicherkiewicz, Mika - nie wnikam w pojawiające się rozbieżności w pisowni dwóch z ww. nazwisk). Tak np. wynika ze "Wspomnień", Z. Berlinga, t. I, "Z łagrów do Andersa", Warszawa 1990, s. 300: "(...) pozostało nas na brzegu radzieckim tylko czworo (...) Maria (Mika przyp. Bruno W.) z Juśkiewiczem i Tadeuszem (Wicherkiewiczem - przyp. Bruno W.) (...)).
-
Lustracja nauczycieli akademickich za rządów PiS (relacja Janceta)
Bruno Wątpliwy odpowiedział jancet → temat → Polityka, ustrój i dyplomacja
Jeżeli nauczyciel (polityk itd.) będzie miał na czole plakietkę "nieposzlakowany autorytet moralny", to co - dajemy mu od razu 5 pkt więcej za wypowiedź publiczną? A jak "współpracownik" to minus 5? Dla mnie jest to istotne, czy ktoś mówi (działa) z sensem (w mojej osobistej ocenie, oczywiście), czy nie. Guzik mnie obchodzi, czy współpracował i co generalnie robił w czasach PRL. Nie odmawiam patriotyzmu bohaterowi historycznemu, który podpisał lojalkę i wziął kasę od cara (Kościuszko), służył we wrogiej armii i tłumił zryw wolnościowy (Traugutt), coś tam współpracował z wywiadami (Piłsudski), o mało go nie wyprawili na tamten świat podchorążacy (Sowiński), służył w Polnische Wehrmacht (Grot-Rowecki) itp. A raczej mam ich za patriotycznych ponad średnią. Dlaczego mam a priori uważać za podłych i niepatriotycznych współpracujących z PRL i jego służbami? Tym bardziej, że współpraca, współpracy nierówna, a deklaracja lustracyjna, jak zauważył Jancet wielkiego wyboru i miejsca na wyjaśnienia nie dawała. Kwestie lustracyjne i generalnie współpracy z PRL-em traktuję zatem trochę, jak zagadnienie - kto z kim śpi? Najwyżej ciekawostkę. I źródło śmiesznostek, gdy rozliczający z PRL-u ma za sobą członkostwo w PZPR, a ultrakatolik - młodą babkę na boku. "Współpraca" jest dla mnie istotna tylko wówczas, gdy: 1) pojawia się problem pokrzywdzenia innej osoby w przeszłości (w tym przestępstwa), 2) pojawia się problem kontynuacji współpracy agenturalnej (np. z innym państwem). A od tych spraw są sądy. Działają, jak działają, ale mimo wszystko lepsze to od politycznej operacji mega-lustracji. Jak kogoś boli czyjaś przeszłość - to do sądu. Jest jeszcze problem tzw. postaci historycznych. Ale do kiedy nie będą co do zasady naprawdę historycznymi, a historycy naprawdę historykami, dobrego wyjścia tu nie widzę. Bo zawsze będzie problem z jednej strony politycznego dokopania za wszelką cenę, z drugiej - obrony za wszelką cenę. Co do drugiego - różnie bywa. Dawno już zauważyłem, że mądrość, inteligencja, wykształcenie i tytuły, to nieco inne zagadnienia. Choć może, co do zasady - masz rację. Co do pierwszego... Chyba się trochę Secesjonisto zagalopowałeś. Termin "współpraca" znaczył co innego w języku potocznym (skądinąd zróżnicowanym), co innego (zapewne) w intencjach ówczesnego prawodawcy, jeszcze inaczej interpretują go sądy. Można bez problemu znaleźć 10.000 potencjalnych przykładów, w których wypełniający deklarację, nawet w dobrej wierze (i do tego - rzecz jasna - inteligentny powyżej średniej pracownik naukowy) mógł mieć z tym pojęciem problem. A osobiste konsekwencje i samego zadeklarowania, i "kłamstwa lustracyjnego" mogły nie być banalne. I pewnie o to chodziło. Jeżeli już komuś lustracja była do szczęścia potrzebna, to "opisówka" byłaby tu zdecydowanie lepszym rozwiązaniem. -
Lustracja nauczycieli akademickich za rządów PiS (relacja Janceta)
Bruno Wątpliwy odpowiedział jancet → temat → Polityka, ustrój i dyplomacja
O instytucjonalnej lustracji mam od dawna ustalone poglądy. Mam ja gdzieś. Tym bardziej lustrację nauczycieli akademickich. O takim człowieku świadczą publikacje, wykłady, to, czy molestuje studentki/studentów itp. itd. Do oceny - wystarczy. Tym bardziej, jeżeli zajmuje się np. inżynierią sanitarną. I większość społeczeństwa już chyba również ma sprawę w głębokim poważaniu, nie sądzę, aby udało się znowu rozbudzić takie emocje, jak za czasów nieświętej pamięci Listy Wildsteina. Lustracja jest mi całkowicie obojętna z osobistego punktu widzenia. Bo nie współpracowałem. Ale także nie wiem, jakbym się zachował, jakby bardzo, bardzo chcieli, żebym współpracował. Ale w sumie, co mi zależy - byłbym na pewno bardzo, bardzo bohaterski. Lustracja jest mi całkowicie obojętna z "państwowotwórczego" punktu widzenia: Cynicznego - wolę, aby mną rządził sprawny współpracownik organów PRL niż safanduła kombatant. Nie ma to dla mnie żadnego znaczenia. Chyba, że ktoś współpracuje teraz (z obcym wywiadem). Ale od tego mamy służby, nie papierki do podpisania. Patriotycznego - dopuszczam do swojej świadomości fakt, że ktoś, współpracując czynił to z patriotyzmu. Do jedynej Polski, jaka realnie istniała. Jednoznaczna we wszelkich aspektach ocena państwowości Polski Ludowej nie jest możliwa, zatem dotyczy to także współpracy z nią. Pragmatycznego - skoro III RP jest prawnym sukcesorem PRL (i inaczej być nie mogło) i dziedziczy całe dobrodziejstwo inwentarza, to nie powinna zachowywać się przesadnie wybiórczo (wobec inwentarza). Etycznego - rodzaje współpracy były tak rozmaite z etycznego, czy - jak kto woli - moralnego punktu widzenia, że bez napisania książki o danej osobie, rzeczy nie ocenisz. A czasami nawet po jednej takiej książce trudno, bo przydałaby się druga - napisana z innego punktu widzenia. Czym innym jest zgłoszenie się samemu, w celu donoszenia na własnych kolegów i odniesienia osobistych korzyści, czym innym - "wiecie, jak już wrócicie ze stażu w Kongo, to was zaprosimy na rozmowę o ogólnie interesujących nas tematach". -
Wie, że nie było, ale jakoś tak się Secesjoniście odczytało (i napisało). Wyjaśniam swoją postawę: Nie sugeruję bynajmniej, że Zachód powinien wziąć Rosję, Ukrainę, Białoruś itd. na utrzymanie. Po prostu, jeżeli chce się osiągnąć jakiś skutek, to powinno się działać w tym kierunku. Uspokojenie poradzieckiego Wschodu i związanie go z Zachodem, to skutek chyba dosyć pożądany. Po drugiej wojnie światowej Stany Zjednoczone, bojąc się, że raczej wygra w zniszczonej Europie Zachodniej i Południowej Peppone (lub inny radykał) niż Don Camillo, ruszyli z European Recovery Program. Sypiąc groszem, ale jednocześnie kontrolując wydatki, a przy okazji przyczyniając się do pierwszych kroków w dziedzinie integracji europejskiej (Europejska Organizacja Współpracy Gospodarczej). Polityka amerykańska bywa mądra, głupia, sensowna, zła, dobra i ohydna. Akurat plan Marshalla był dosyć sensowny, gdy ocenimy relację celu do środków. Gdyby ktoś miał podobną odwagę po 1991 r. (jeżeli nawet nie w stosunku do Rosji, a Ukrainy, czy Białorusi), to nie byłoby dziś przynajmniej problemu Łukaszenki, czy rozdarcia Ukrainy. A my mogliśmy zrobić nieco więcej w ramach naszych skromnych możliwości, aby utrzymać propolskie sympatie na Wschodzie. Poradzieckiego świata z podstaw byśmy nie ruszyli, ale krople drążą skałę. Furiuszu, a czy ja gdzieś zaprzeczam, że Putin prowadzi swoją politykę historyczną, niekoniecznie Polsce życzliwą? Jakaś część Rosjan, którym Polska jest bliska od czasów "Czerwonych Gitar", ma tą politykę gdzieś. O tym właśnie pisałem - tj., że takich Rosjan pewnie mogło być więcej. Zwykłych ludzi, chyba że uwarunkowanych tragedią rodzinną, czy polityką - przeważnie guzik to obchodzi. Dla sprzedającego jabłka nie ma znaczenia, co Putin powie w sprawie Katynia. Dobrze, że będzie wiedział, czym był i kiedy był Katyń. Biorąc pod uwagę dzisiejsze efekty kształcenia polskich szkół - może być z tym różnie. Ale pewnie słyszał w telewizji. Poza tym, to głównie pole gry politycznej. Niewiele mające wspólnego z moralnością, czy nawet z zakorzenionym w naszej kulturze szacunkiem dla ofiar. Gdyby Rosja była naszym sojusznikiem, byśmy podziwiali, jak Rosjanie sobie radzą z dziedzictwem przeszłości. A rezolucja Dumy w sprawie Katynia, czy słowa Miedwiediewa, byłyby tego pięknym dowodem. Litwini i Ukraińcy są naszymi (potencjalnymi) sojusznikami, w związku z tym Ponary i Wołyń nie są może najistotniejsze. Aż do tego stopnia nie najistotniejsze, że swego czasu nawet ksiądz Isakowicz-Zaleski L. Kaczyńskiemu rzecz tą wypominał. Gregski, o tym, że mentalnie się z Rosjanami trochę różnimy, już pisałem wyżej. Anarchia kontra fatalizm. Ale z drugiej strony, jakby w Polsce pojawił się gość, który naszym Rodakom zagwarantowałby (tak realnie) - słuchajcie moi mili, dostaniecie na głowę tak po pięć stów więcej (w prawdziwym pieniądzu), ale siedzicie cicho i słuchacie tylko mnie, to ilu z nas by pamiętało o demokracji, wolności, prawach człowieka itp.? Biorąc pod uwagę frekwencję wyborczą i fakt, że nawet ci, którzy głosują, kierują się często tylko emocjami - przewiduję dosyć pesymistycznie. Zatem, czemu aż tak dziwimy się Rosjanom. Eksperymentowali chwilkę z demokracją, nie za bardzo wyszło, zatem powrócili w stare koleiny. Żyje im się (generalnie) nieco lepiej niż za demokracji. Jest to jakoś racjonalne. Podobnie we wskazanym wyżej Iraku. Jak nie ma korzyści z demokracji - to niech już będą islamiści. Co nie oznacza, że demokracja jest - w mojej ocenie - z istoty gorsza. Przy całym zakłamaniu, obłudzie i fasadowości - jednak daje większe gwarancje. Zwykłemu człowiekowi. Oczywiście, są narody, którym demokracja przychodzi z większym trudem. Chociażby z powodów historycznych. Ile lat w swej historii Rosja była demokratyczna? Ale trudno uznać, że akurat Rosjanie genetycznie są niezdolni do demokracji. W końcu lat 80. i w pierwszej połowie 90. był to jeden z najbardziej demokratycznie rozgadanych narodów na świecie. Po prostu, ktoś powiedział, że dostaną może nie pięć stów, ale renty i emerytury na czas. I na razie dali sobie spokój z instytucją, z której zysków nie widzieli. To Twoja teoria, Gregski bierze w łeb. Użyłeś kwantyfikatora "nikt" ("mający równo pod sufitem nie będzie się tam wybierał"). Ergo: 1. jesteś nadczłowiekiem,który nie podlega klasyfikacji "nikt" lub "każdy", 2. jesteś wariatem, ale nie chcesz się przyznać, 3. teoria jest fałszywa. W pierwsze chciałbym wierzyć, ale nie wierzę, w drugie - nie wierzę, pozostaje trzecie. Inna sprawa, że aby lepiej zrozumieć świat, co to go quantilla sapientia regitur sugerowałbym jednak trochę szwejkowskiej kuracji. Tym bardziej, że to chyba dzielny wojak najbardziej zrozumiał, o co w tym wszystkim chodzi.
-
Wojna hiszpańska 1936-1939
Bruno Wątpliwy odpowiedział Karol Kontrev → temat → Bitwy, wojny i kampanie
To ciekawe, nie słyszałem. Wśród ofiar republikanów byli także dominikanie. Zasadniczo za Republiką (a raczej za autonomią w ramach tejże) był Kościół w Kraju Basków, co dosyć zrozumiałe. I tam duchownych mordowali ci od gen. Franco.
