Skocz do zawartości

Tomasz N

Użytkownicy
  • Zawartość

    8,002
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

Zawartość dodana przez Tomasz N

  1. Myślę, że trzeba tu wprowadzić pewne uporządkowanie. Transakcje będące przedmiotem analiz pani Pitery, to transakcje kartami więc w pełni udokumentowane (stąd wiemy co kupili). Zatem nie chodzi tu o sytuacje, iż pieniądze publiczne na coś poszły, a my nie wiemy na co. Żądanie dodatkowego dokumentowania fakturą jest więc zbyteczne. Wypisanie faktury trwa chwilę, a wartość pracy ministra za ten czas jest wielokrotnie większa, niż odpis z Vat-u. Istotą jest zasadność zakupu i tu mamy problem, bo pani Julia niedwuznacznie sugeruje, że to była prywata, a tak wcale nie musi być. Przynajmniej w kwestii śledzi i spinek, bo ten zakup, to nie pieluchy, w żaden sposób niepotrzebne ministrowi w pracy. W kwestii tych, co zdecydowali się oddawać, sprawa oczywiście jest bardziej jednoznaczna i o nich był ten tekst o skarlałych elitach. Inaczej jest z sztandarowymi przykładami, czyli spinkami, rybką i gorzołą. Na mnie kwota 600 zł nie robi wrażenia. Ten facet (Polaczek) decydował o miliardach i jeżeli uznał, że trzeba, to trzeba. Ja mu wierzę. Jeżeli uznał, że trzeba się napić z kimś, to uznał słusznie. Jeżeli spinki „zmiękczyły” drugą stronę podczas wielomilionowych negocjacji, ich zakup wcale nie był niegospodarnością. Stąd moja niska ocena raportu, gdyż wymieszanie takich spraw, nadało raportowi pewną dwuznaczność. Poza tym jeżeli pani Julia chciałaby się naprawdę wziąć za niegospodarność w ministerstwach, to wystarczyłoby się zając tematem, szkoleń, wyjazdów i konferencji ministerialnych, czyli prawdziwą czarną dziurą, w której tonie kasa publiczna .
  2. Pani Pitera wpadła w własną pułapkę. Jedną z cech która winna cechować Państwo jest zaufanie do jego instytucji. Dlatego też jeżeli w jego instytucjach są jakieś nieprawidłowości, winno się je wyjaśniać po cichu pod stołem by nie podważać zaufania obywateli do Państwa. Tymczasem pani Julia zrobiła wielkie halo, twierdząc, że instytucje państwa, podczas rządów poprzedników, parały się złodziejstwem, wiele naobiecywała i jak się okazało, została z śledziem w papierku. W rezultacie państwo polskie, bez względu na efekt działań komisji, straciło !!! By dać dobry przykład o co chodzi pozwolę sobie przywołać cytat c Kuropieski: „Przypomina to historię znanego węgierskiego generała, podobno magnata, dowódcy okręgu w Przemyślu – Gargocsego, który patronował budowie twierdzy przemyskiej. Kiedy rozeszły się pogłoski, że przy tej budowie dokonano ogromnych kradzieży, polecono mu wypowiedzieć się w tej prawie, czy też przedstawić wykaz kosztów. Gargocsy, oburzony, że ktoś śmie go podejrzewać już nie tyle o malwersacje, ile o gapiostwo czy niedbalstwo - napisał: „Otrzymałem tyle – wydałem tyle, kto nie wierzy, ten jest durniem.” Kiedy skwapliwi biurokraci, niechętni generałowi, przedstawili cesarzowi to sprawozdanie o niezwykle bezczelnej treści, by pognębić autora raportu, cesarz napisał: „Wierzę.” Sprawa została załatwiona.” Jak widać Franz Josef dobrze rozumiał o co chodzi z zaufaniem do państwa. Poza tym proponowana przez Ciebie metoda, żeby uszczelnić system, żądając na wszystko faktury, jest błędna. Człowiek jest grzeszny i zawsze będą się zdarzać tego typu sprawy. Lecz dlaczego z tego powodu karać uczciwą większość ? Z doświadczenia życiowego wiem, że takie uszczelnianie jest drogą do nikąd. Elastyczność systemu wymaga, by kierownik, prezes itd. miał pewien fundusz osobisty, z którego rozlicza się na zasadach zaufania. W końcu go się powołało na tą funkcję, więc ma się do niego zaufanie. Stąd wyszukiwanie im jakiś spinek, śledzi jest żenujące. W tej sprawie jest ciekawe jaki procent całości funduszu stanowią kwestionowane kwoty, Czego pani Julia świadomie nie podaje, bo wyszłaby już na zupełną idiotkę.
  3. Początki przemysłu w RON-ie

    AustroWęgry zajmując Galicję przejęły 5243 młyny wodne i 12 wiatraków. Przyjmując podobne ilości w pozostałych zaborach (może lepiej przyjmować proporcjonalnie do ludności, a może ktoś zna liczby dla pozostałych zaborów), to mielibyśmy prawie 16 tysięcy młynów wodnych w RON-ie.
  4. Nie liczysz kosztów pracy urzędników ministerstw przygotowujących jej te wykazy. Co nie zmienia faktu, iż osobom na tym szczeblu takie sprawy nie przystoją. Ale cóż skarlałe elity to i skarlałe defraudacje. Tylko jak ta Pitera chce udowodnić, że ta ryba nie poszła na badania ?
  5. Bo jest to śmieszne, jeżeli policzysz ile kosztowała ta "komisja Pitery". Lekko licząc co najmniej milion.
  6. Książka, którą właśnie czytam to...

    Wróciłem właśnie z Tarnowa, na sesji z okazji święta 5. Pułku Strzelców Konnych z Dębicy. Przywiozłem wydaną przez Starostwo Tarnowskie jeszcze ciepłą monografię pt: "5. Pułk Strzelców Konnych Historia Tradycja Pamięć" autorstwa Edmunda Juśko i Macieja Małorzęcia et co. Książka a' 500 stron, więc jest co czytać.
  7. Polska Socjalistyczna Republika Radziecka

    Pomijając znany aforyzm o siodłaniu krowy, najbardziej prawdopodobna przyczyną pozostawienia quasiwolnej Polski (i innych demoludów) były te obśmiewane gwarancje brytyjskie. W polityce liczy się twarz, a Anglikom trudno byłoby ją zachować po powstaniu ПCCP.
  8. Co by było gdyby 300 lat wcześniej wynaleziono druk...

    Jak szaleć to szaleć. Powszechność druku przyspieszyła pojawienie się papierowych banknotów w Europie. Pierwsze pojawiły się w roku 1361 i od razu znalazły uznanie u władców za wyjątkiem Jagiełły który nadal (zgodnie z zasadą: Panu Bogu świeczkę ...) połowę skarbca miał zapełnioną złotem. W rezultacie ominęła go hiperinflacja początkiem XVI w. W następnych latach państwo krzyżackie bankrutuje i bez konieczności toczenia bitwy pod Grunwaldem przechodzi pod polskie władanie. Odbyło się to na polach grunwaldzkich w sposób następujący: Tuż przed starciem wojsk przybył poseł krzyżacki przekazując Jagielle dwa nagie miecze i stwierdzając, że skarbiec zakonu jest pusty i z biedy Zakonu nie stać na pochwy do nich. Wzruszony tym Jagiełło wypytawszy o przyczynę tej biedy postanowił wykupić od Krzyżaków państwo zakonne za złoto. Jak wynikało z tłumaczeń posła, próbujący włamać się do skarbca Zakonu kucharczycy zakonni, licząc na strugę złota, wykuli dziurę w suficie w znajdującym się pod nim pomieszczeniu pieca kuchennego. Zamiast złota wyleciała jednak struga banknotów, która zajęła się od pieca, przenosząc ogień do skarbca, którego cała zawartość spłonęła. Okazało się bowiem, że liczący na zyski zakonnicy ulokowali całe złoto i srebro ze skarbca w banku sztokholmskim, trzymając w skarbcu jedynie bilety tegoż banku.
  9. Początki przemysłu w RON-ie

    No cóż ja nie interesuję się przemysłem lekkim, wolę ciężki. Ale podając cytat z Osińskiego z datą wydania, miałem nadzieję, że ktoś załapie. Bo to zdanie, to coś niesamowitego. Mało kto zajmuje się historią porównawczą, ale proszę sobie wyobrazić pogranicze dwóch państw. Znajduje się na nim po obu stronach granicy duża ilość kopalin od rud srebra i ołowiu, przez żelazo, po węgiel kamienny. Bo węgiel jest po obu stronach !! Pokłady węgla na Śląsku mają kształt niecki i zachodnim wychodniom (na powierzchnię) na Zaolziu i G. Śląsku odpowiadają (słabsze) na wschodzie pod Krakowem. tło historyczne A. Darby I wymyślił sposób produkcji koksu około 1709r., a wielkie piece na to paliwo zaczęto budować masowo w Anglii około 1750 r. W 1712 r. Newcomen konstruuje swą maszynę parową. Fryderyk Wielki zdobywa Śląsk w 1763 r. I coś się zaczyna. W 1773 r. F.H. Heynitz zostaje pruskim ministrem górnictwa i hutnictwa. W 1783 r. kupuje maszynę parową żeby odwodnić tarnogórskie kopalnie ołowiu. Maszyna dostarczona w 1787 r. zostaje uruchomiona w następnym roku. Rozwiązawszy problem ołowiu na kule w następnych latach interesuje się hutnictwem żelaza (lufy). W 1789 r. bratanek Heynitza F.W. Reden rusza w roczną podróż do Anglii by sprowadzić jakiś inżynierów zdolnych uruchomić produkcję wysokogatunkowej stali. Zaprasza J. Baildona, który przybywa na Śląsk w 1793 r. W 1795 powstaje wielki piec (zbudowany przez Weddinga i Bogacza) na koks, uruchomiony w następnym roku. Wprowadźcie sobie w ten ciąg Osińskiego, który wydaje w 1782 r. książkę z zaleceniem unowocześnienia polskiego hutnictwa żelaza, zdychającego z braku węgla drzewnego, przez przejście na koks. Przecież jej wydanie i napisanie chwilę trwało i on jak widać tego nie pisał na podstawie doświadczeń śląskich (pruskich) bo takich nie było, lecz też z podróży po Anglii czy innych krajach europejskich. Ciekawe czego zabrakło po polskiej stronie.
  10. Wąska specjalizacja czy szerokie horyzonty?

    Przedstawiony problem należy potraktować szerzej i nie w jednym zdaniu. Temat zasługuje co najmniej na esej. Pozwolę sobie podać jego zręby: Nie chodzi tylko o wiedzę historyczną. Historia obejmuje wszelkie aspekty życia i nie mając wiedzy ogólnej, bardzo łatwo można wyjść na idiotę. Zatem należy poświęcać czas na pogłębianie wiedzy ogólnej. Ale kto skupi się na wiedzy ogólnej, może co najwyżej pobrylować w towarzystwie (lub w Sejmie), lecz na przeciętnej konferencji naukowej, zapytany o szczegóły, również wyjdzie na idiotę. Poza tym każdy historyk chce przejść do historii, a to oznacza niestety (prawie wyłącznie) badania niszowe. Tymczasem historia, jak każdy inny produkt, podlega regułom rynkowym. Więc jeżeli ktoś zajmie się czymś naprawdę wyspecjalizowanym (niszowym), to umrze z głodu. Uwzględniając orwellowskie: „kto panuje nad przeszłością, panuje nad przyszłością”, co oznacza „pchanie się w dziedzinę” również i polityków, oznacza to, że przeciętny historyk ma dwie twarze. Jedną, która nie ma własnych poglądów i która pieprzy powszechnie oczekiwane komunały (zapewniające chleb), oraz drugą, która w tajemnicy przed tą pierwszą (i żoną) penetruje jakąś (niedochodową) niszę historyczną. Alternatywą jest zatrudnienie się „na grubie” żeby mieć z czego utrzymać żonę i dziatki oraz mieć na badania niszowe (rezygnując z alkoholu i papierosów, na kochankę nie ma czasu ani siły). Mając lewicowe poglądy ląduje się w szkole, zatruwając dziatkom życie wspomnieniami kim to mogło się być i wyrzutami z czego to się dla nich nie zrezygnowało. Trafiwszy do polityki, po jednej kadencji ma się takie pranie mózgu, że nic nowego się już nie wymyśli (poza tym wątroba nie wytrzymuje). W końcu, po latach wyrzeczeń, jeżeli historyk ma szczęście, to na emeryturze ten aspekt (niszowy) historii staje się modny i może zaistnieć na chwilę, pisząc sprostowania do artykułów bardziej utytułowanych i modnych kolegów, pod warunkiem oczywiście, że jakaś gazeta je zamieści. Sto lat po jego śmierci jakiś młody historyk, analizując po raz kolejny tę niszę, natrafia na te sprostowania, dociera do wnuków i odnalazłszy oryginalne notatki (absolutnym przypadkiem nie spalone w piecu), publikuje je i wszyscy zaczynają szukać grobu (dawno przekopanego). I osiąga się cel, czyli trafia się do historii ogólnej.
  11. Jaruzelski - ocena generała

    To są deklaracje bez pokrycia. Odpowiedzialność oznacza gotowość poniesienia wszelkich konsekwencji, a on uważa że odpowiada jedynie przed historią (bo chyba nie przed Bogiem) Gdyby był takim człowiekiem honoru, to jako wojskowy, oficer, zamknąłby się w pokoju z TT-ką i zrobił co trzeba.
  12. Jaruzelski - ocena generała

    Przyznanie się do "winy" w sytuacji gdy się wie, że cię za to nie powieszą, to żaden heroizm. Ciekawe czy przyznałby się tak chętnie gdyby nie było "grubej kreski".
  13. Co by było gdyby 300 lat wcześniej wynaleziono druk...

    Jak było z papierem ? Umiano go masowo produkować ?
  14. Kobiety na wojnie

    Może będę monotematyczny, ale jestem przeciwnikiem "kobiet na wojnie". Jest to w jakimś stopniu upadek cywilizacji. Choć w Izraelu jest to norma (z powodów praktycznych, śmierć z ręki kobiety to dla Araba hańba) to jednak mają oni Judytę, która dużo wcześniej się na tej płaszczyźnie udzielała. PS. Czy ktoś w tym dziele wie czy Hubal robił dobrze ?
  15. Odmowa zbierania szmat na onuce to ANTYnazistowski terror ? A nie wie ktoś dlaczego Kominternowi zmontowanie takiej organizacji się nie udało ? Wszystkich chyba gestapo nie dopadło.
  16. Homosovieticus po polsku...

    Narya takie teksty to do Ogrodu Saskiego albo inszego Hyde Parku. Jak cię chłop pięknie prosi o rozwinięcie wątków, to rozwijaj, a nie uciekaj podwiniętym ogonkiem. Bo wychodzi na to, że stosujesz na tym forum metody dr. Goebbelsa, czyli myślisz, że kłamstwo wielokrotnie powtórzone, stanie się prawdą. A ode mnie w tym dziale. Jak powiedział jeden prof. w 1980 r.: "jedyną technologią która uległa w czasach PRL-u potanieniu kosztów i miniaturyzacji jest produkcja bimbru." //Adm. instruowanie innych jak mają postępować na Forum należy tylko i wyłącznie do Redakcji Forum.
  17. Autonomia Śląska (i nie tylko)

    Co ciekawe najlepszą i jedyną reklamę tego podziału robią prezenterzy pogody. Więc może się utrwali w świadomości ?
  18. Autonomia Śląska (i nie tylko)

    Myślę, że kto chciał to się już wypowiedział o RAŚ-iu i możemy się zająć tym o czym chciałem czyli autonomią (i nie tylko ). Fakt że autonomistów jest niewielu o niczym nie świadczy. Zgodnie z ekonomią wyborczą skrajne opcje nigdy nie rządzą, ale swój program w znacznym stopniu realizują. Bo jak tylko głoszone przez nich hasła stają się nośne i chwytliwe, "podbierają" im je centryści i głoszą jako własne. Ponieważ państwo minimum, państwo zdecentralizowane, prędzej czy później trafi w program SLDPOPiSu, zastanówmy sie nad Polską regionów. Pozwolę sobie przedstawić mój (dawny) pomysł. Kiedy Buzek z Kuleszą zabierał się za reformę, jako argument przeciwko 49 województwom używano faktu iż małe województwa nie będą równoważnymi partnerami dla niemieckich landów (!?!). I narobiono ich o 1/3 mniej. Mój pomysł polegał na tym żeby z tych 49 województw zrobić z Warszawy taki dystrykt Columbia jak w USA a pozostałe 48 przekształcić w powiaty i podzielić na 6 samorządnych krain - województw po 8 (dawnych) województw - powiatów. Byłyby to: Pomorze, Wielkopolska, Śląsk, Warmia i Mazury, Mazowsze, Małopolska. Koszta reformy byłyby dużo mniejsze, a przyrost urzędników minimalny, tylko 9 nowych struktur zamiast prawie 400 stu. Teraz jak wiadomo zastanawia się PO nad redukcją liczby powiatów do 100. Ale oni za to się wezmą jak będzie już po.
  19. Nie ma co liczyć na Niemców. Ale nasza E2 montowała taką organizację w Niemczech. Przygotowywano ją w oparciu i "elementy lewicowo radykalne" wśród młodej Polonii na Śląsku. Do akcji nie weszła, bo nie udało się przekazać wyposażenia i broni za wyj kilkunastu pistoletów. Poza tym Gestapo czując pismo nosem zastosowało tuż przed wojną prostą i skuteczną technikę polegającą na poddawaniu kwarantannie każdego wracającego z Polski (w stosunku do których miała podejrzenia) i przeszkoleni w dywersji instruktorzy nie zdołali się podzielić wiedzą.
  20. Sorry ale w pierwszym poście jest jak byk "terrorystyczna". Zatem ma być t. czy nie ?
  21. Musiała być bardzo tajna, bo nic o niej nie wiadomo. Poza tym nie miała prawa istnieć. Niemcy to naród tak praworządny, że na samą myśl o stworzeniu takiej organizacji, Niemiec strzeliłby sobie w łeb w kostnicy, wpierw starannie poskładawszy zdjęte ubranie by się nie ubrudziło.
  22. Autonomia Śląska (i nie tylko)

    No to dla równowagi coś z drugie strony. Weźmy dla przykładu jedną paniusię z „Wprost”. „Ale o to odezwali się znów działacze Ruchu na rzecz Autonomii Śląska. Działacze tej organizacji w niewybrednych słowach wyrażają pogardę dla Polski, mówią, że nic ich nie łączy z naszym krajem. Jesteśmy jak małpa, która dostała złoty zegarek. Oni nie są Niemcami ani Polakami, oni są Ślązakami. Podejrzewam, że gdyby to było realne, chętnie przyłączyliby się do Niemiec. Wielu z nich pracuje w RFN, do Polski przyjeżdżają na weekendy. [...] Są jeszcze górale, Goralenvolk – jak nazwali ich hitlerowcy, mogą np. przyłączyć się do Słowacji. No i jeszcze Kaszubi, którzy jak się ze Ślązakami przyłączą do RFN, o czym zapewne marzy Eryka Steinbach i marzył wieloletni przywódca Związku Wypędzonych Herbert Czaja. ... Jak widać mamy tu pełen repertuar zimnowojenny. Brakuje tylko Hupki i Adenauera. Jakby się czytało Hajduka. A to z tego maja. PS. Chyba wiem co stało się z tym oficerem II- ki, co zniknął w Wilnie, a którego szukał Mutermilch. Zmienił płeć i pisze w „Wprost”.
  23. Dotarłem, przeczytaj mój post z samej góry, jak też i ostatni. Jeżeli przeoczyłem jakieś relacje, nie widzę przeszkód żebyś mnie poprawił. Lista źródeł jest do uzupełniania. Co do trasy, to wynika to z mapy i jest tam tylko jedna droga. [ Dodano: 2008-05-17, 21:18 ] No to na prośbę Domena próba uporządkowania danych Ilość poległych: Dokumenty „norymberskie” - 300 rozstrzelanych leżących w rowie Zarzycki - 300 - (40 -50 w walce, 150 rozstrzelanych przy drodze+ ok. 100 w lesie) Niemcy - 250 - w walce Jankowski (wg Zarzyckiego) - rozstrzelanych 300 żołnierzy Przemsza Zieliński - 430 – 500 - (250 rozstrzelanych przy drodze + 180 – 250 w walce i zastrzelonych w lesie) Sajnóg i Skoczylas ( u Datnera) – 400 Steblik ok 300 rozstrzelanych Petrus (F. Odkrywcy) - 374 + mniejsze mogiły Ekshumacja: Według Gumkowskiego w 1956 r. nie było Datner w 1960 r. nie wspomina. Według Petrus (F. Odkrywca) w roku 1947 ekshumowano (374) na cmentarz w Solcu Według akciej (F. Odkrywca) ekshumowano(niewiadomo kiedy i nieudolnie) na cmentarz w Ciepielowie Nowe źródła 24.Rossino AB. “Hitler strikes Poland. Blitzkrieg, ideology and atrocity”. Lawrence: University Press of Kansas, 2003. (Odkrywca) 25.Helena Kowalska-Kutera Jerzy Pelc-Piastowski "Piechurzy Apokalipsy" Oficyna Wydawnicza Radostowa ze Starachowic w 1998r. Uwaga: Według Przemszy Zielinskiego F. Bardzik „Polegli w latach okupacji” był lekarzem I/74 i który ocalał z tej masakry [ Dodano: 2008-05-19, 12:30 ] Znalazłem coś ciekawego: Nasz Dziennik Sobota-Niedziela, 5-6 sierpnia 2006, Nr 182 (2592) Dział: Polska Polska oddała dokumenty na temat Powstania Warszawskiego i akta Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy w wieczyste użytkowanie niemieckim archiwom Archiwa jak towar eksportowy Ujawniona niedawno afera w IPN związana z wysyłaniem do Ludwigsburga oryginalnych dowodów niemieckich zbrodni w Polsce to zaledwie wierzchołek góry lodowej. Okazuje się, że z archiwum byłej Głównej Komisji Badania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu przekazano do Niemiec... wystawę "Powstanie Warszawskie '44" z autentycznymi zdjęciami oraz akta Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy. Ten "eksport akt" przeprowadzony został wbrew ustawie o narodowym zasobie archiwalnym. Szefem Komisji był wówczas dr Ryszard Walczak, obecnie wicedyrektor Biura Postępowania Sądowego Prokuratury Krajowej. Sprawa, którą opisujemy, wyszła na jaw w 1998 r. dzięki pracom komisji powołanej przez nowego szefa byłej Głównej Komisji Badania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu prof. Witolda Kuleszę, który zastąpił na tym stanowisku poprzedniego dyrektora Komisji, dr. Ryszarda Walczaka. Decyzja prof. Kuleszy o powołaniu komisji ds. wizytacji Archiwum GKBZpNP spowodowana była wysuwanymi dość powszechnie podejrzeniami, że w zasobach archiwalnych Głównej Komisji istnieją braki. Komisja nie podzieliła się jednak wiedzą na ten temat z opinią publiczną. Co odkryli wizytatorzy? Jak wynika ze sprawozdania przedstawionego w kwietniu 1998 r., kierownictwo GKBZpNP, wbrew ustawie o narodowym zasobie archiwalnym i archiwach, przekazało do Niemiec materiały na temat Powstania Warszawskiego. Rzecz miała miejsce w 1997 roku. Jak do tego doszło? Z okazji 50. rocznicy Powstania Warszawskiego ówczesna GKBZpNP przygotowała wystawę, na której zaprezentowano oryginalne materiały archiwalne z czasów powstańczego zrywu, przede wszystkim zdjęcia pochodzące z archiwów polskich i niemieckich. Po rocznej prezentacji w kraju w 1995 r. ekspozycja trafiła do Niemiec, a że cieszyła się ogromnym zainteresowaniem, przedłużono ją do 1996 roku. Niestety, po tym okresie archiwalne zdjęcia nie wróciły do Polski, lecz... zostały przekazane w wieczyste użytkowanie Archiwum Federalnemu RFN (!). Kto podjął tę decyzję? Funkcję szefa Komisji pełnił wówczas dr Ryszard Walczak, były pracownik kadrowy Akademii Nauk Społecznych KC PZPR (obecnie wicedyrektor Biura Postępowania Sądowego Prokuratury Krajowej w Ministerstwie Sprawiedliwości), a naczelnika Archiwum Komisji - historyk, dr Stanisław Biernacki, były sekretarz egzekutywy POP PZPR ds. ideologicznych w Ministerstwie Sprawiedliwości. Nie był to jedyny przypadek "eksportu akt" w wykonaniu kierownictwa Komisji. W podobny sposób, przy braku podstawy prawnej, przekazano do Archiwum Federalnego RFN akta Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy (tzw. akta RSHA). W czerwcu 1997 r. cała Polska mogła oglądać uroczystość przekazania tych dokumentów stronie niemieckiej. Ceremonia odbyła się w świetle jupiterów, w obecności szefostwa Komisji i dyrekcji Archiwów Państwowych. Według naszych informacji, z inicjatywą przekazania wystąpił szef Głównej Komisji Badania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu, dr Ryszard Walczak, za zgodą doc. dr hab. Darii Nałęcz, naczelnej dyrektor Archiwów Państwowych (żony byłego wicemarszałka Sejmu z Unii Pracy). Akta te, powstałe na terenie Niemiec, zabezpieczyła po wojnie i dostarczyła do kraju (do Ministerstwa Bezpieczeństwa Wewnętrznego) Polska Misja Wojskowa w Berlinie. Część z nich MBP przekazało władzom NRD, reszta trafiła w latach 80. do archiwum Głównej Komisji Badania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu (GKBZpNP). Już w 1994 r. 11 teczek akt Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy przekazano do Niemiec, w 1997 r. - całą resztę. Pod porozumieniem ze stroną niemiecką widnieją podpisy Walczaka i Biernackiego. Dziś akta te spoczywają w archiwum w Koblencji. W zamian strona Polska otrzymała materiały rządu Generalnej Guberni - jak twierdzą historycy, bez większej wartości. Co więcej - GKBZpNP nie otrzymała od strony niemieckiej obiecanych mikrofilmów, na których miała się znaleźć całość przekazanych akt RSHA. - Tak swobodne dysponowanie archiwami jest sprzeczne z polskim prawem - twierdzi nasz informator, pracownik archiwum IPN - mianowicie łamie art. 14 ust. 3 ustawy o narodowym zasobie archiwalnym i archiwach (DzU 1983 nr 38, poz. 173). Wspomniana Komisja ds. archiwów ustaliła, że według stanu z kwietnia 1998 r. w Archiwum Głównej Komisji brakowało 3316 jednostek archiwalnych i jednocześnie... istniała nadwyżka 5688 jednostek archiwalnych. Ten zaskakujący wynik spowodowany był tym, że w zasobach panował ogólny bałagan, mieszano akta przy wysyłce do Niemiec, kopiom zaś nadawano nowe sygnatury. Chociaż ustalenia komisji powinny zaalarmować kierownictwo i zmobilizować je do wyjaśnienia sprawy, nic takiego nie nastąpiło. W 1999 r. o ubytkach w aktach została powiadomiona minister sprawiedliwości Hanna Suchocka. W odpowiedzi zasugerowała, aby sprawę skierować do prokuratury. Nic takiego nie nastąpiło. Powołanie IPN również nie stało się przełomem - pierwszy prezes IPN prof. Leon Kieres wykazał całkowitą bierność. Jak dotąd żadne gremium IPN nie podjęło się doprowadzenia sprawy do końca, tj. zbadania podstaw prawnych wydania za granicę wystawy o Powstaniu Warszawskim oraz akt Urzędu Bezpieczeństwa III Rzeszy. Z pytaniami o okoliczności i powody przekazania tak istotnych materiałów dokumentujących niemieckie zbrodnie zwróciliśmy się do byłego szefa komisji Ryszarda Walczaka. Na odpowiedź czekamy. Małgorzata Goss www.naszdziennik.pl Czyżby ta cała moja akcja poszukiwania oryginalnych dowodów była psu na budę ? Co o tym sądzicie ? [ Dodano: 2008-05-19, 12:36 ] No i jeszcze to: IPN podejmie próbę odzyskania z niemieckich archiwów akt spraw dotyczących zbrodni popełnionych w Polsce przez III Rzeszę Sprawa utraty przesłanych do Ludwigsburga akt śledztw dotyczących zbrodni niemieckich popełnionych w okupowanej Polsce jest już w prokuraturze. Zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa złożył prezes Instytutu Pamięci Narodowej prof. Janusz Kurtyka. W gronie osób odpowiedzialnych za nieprawidłowości wskazani zostali kolejni szefowie byłej Głównej Komisji Badania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu i jej poprzedniczki - Głównej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich w Polsce, w tym prof. Witold Kulesza, obecny szef pionu śledczego IPN. Bezprecedensowa sprawa utraty z archiwum Głównej Komisji Badania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu akt dotyczących zbrodni niemieckich w Polsce znalazła swój finał w prokuraturze. Zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa przez byłych szefów Głównej Komisji złożył prezes IPN prof. Janusz Kurtyka. Zobowiązała go do tego uchwała Kolegium Instytutu, które uznało, że wyczerpały się możliwości wyjaśnienia tej kwestii na drodze postępowania wewnętrznego. Prokuratura Okręgowa w Warszawie wszczęła już postępowanie przygotowawcze ad rem. Chodzi o sprawę przekazywania przez Główną Komisję do archiwum w Ludwigsburgu oryginalnych materiałów z prowadzonych w Polsce śledztw dotyczących zbrodni niemieckich, popełnionych w naszym kraju. Jest sprawa, nie ma akt W toku wewnętrznego postępowania ustalono, że akta wysyłano za granicę bez jakiejkolwiek podstawy prawnej i bez zastosowania specjalnej procedury przewidzianej w kodeksie postępowania karnego. Przekazywano Niemcom oryginały dokumentów, nie pozostawiając na miejscu uwierzytelnionych kopii. Na skutek tego dzisiaj pion śledczy IPN nie jest w stanie z braku dowodów zakończyć ok. 10 tys. wszczętych śledztw. Gdy w 2005 r. Instytut miał udzielić odpowiedzi na interpelację w sprawie zbrodni w Palmirach i w Lesie Kabackim, mógł podać tylko tyle, że akta aż siedem razy przekazywano do Ludwigsburga. Proceder wysyłki narodowych archiwów trwał od wczesnych lat 60. aż do końca lat 90., a zachodzi podejrzenie, że jeszcze w 2001 r., już po powstaniu IPN, przesłano do Ludwigsburga kolejną partię dokumentów. Wiadomo, że były przygotowywane do wysyłki, znane są sygnatury i nie można ich odnaleźć. Jest to o tyle zaskakujące, że w 2001 r. wiadomo już było, iż archiwum w Ludwigsburgu lada chwila zakończy działalność i stanie się ekspozyturą Archiwum Federalnego RFN. O ile dotychczas jej zadaniem było gromadzenie akt i przekazywanie ich do niemieckich prokuratur celem wytoczenia procesów niemieckim zbrodniarzom, to obecnie stanie się tylko placówką archiwalną. Co ciekawe - wiadomość o tym - zamiast zatrzymać wyciek akt - jeszcze go przyspieszyła. Być może chcąc ratować zanikającą instytucję, ostatni szef Głównej Komisji, prof. Witold Kulesza, nakazał - za pośrednictwem Antoniego Galińskiego, swego zastępcy, przyspieszyć wysyłkę dokumentów do centrali w Ludwigsburgu. Prokurator IPN, który otrzymał to polecenie, odmówił, wskazując, że wysyłka akt bez zachowania procedury kodeksowej to przestępstwo. W ostatnim dniu urzędowania na tym stanowisku prof. Kulesza nakazał prokuratorom wysyłkę wybranych dokumentów; łącznie 256 tomów, w tym akta egzekucji ulicznych z lat 1943-1944 na terenie getta, akta zbrodni w Pruszkowie, w Palmirach, na Ochocie, w Piasecznie, akta dotyczące zabójstw Polaków za pomoc Żydom. - Do dzisiaj tych akt szukamy - twierdzi pracownik IPN. Według naszych informacji, prof. Kulesza "zdążył" wysłać do Niemiec także kopie akt sprawy Jedwabnego. Nasuwa się jednak pytanie: po co? Przecież Niemcy nie pozwolili nawet na przesłuchanie w tej sprawie 90-letniego obywatela Niemiec, który miał wiedzę na ten temat. Czy można było się więc spodziewać, że będą poszukiwać sprawców? Niemcy bez pośpiechu Zresztą i wcześniej archiwum w Ludwigsburgu nieszczególnie wywiązywało się ze swoich zadań. Tylko niewielki procent spraw przekazanych z Polski znalazło swój finał w postaci aktu oskarżenia sporządzonego przez niemiecką prokuraturę i postawienia sprawcy przed sądem. Przykład? W 2002 r. prof. Kulesza zabiegał w Ludwigsburgu u Kurta Schramma o informacje, co stało się ze sprawą zbrodni w powiecie piotrkowskim we wrześniu 1939 r., bo akta przekazane zostały do Ludwigsburga w... 1983 r. (41 protokołów przesłuchań świadków, 31 odpisów aktów zgonu, mapy i inne dokumenty). Sprawa opisana została w piśmie IPN do senator Doroty Arciszewskiej-Mielewczyk, w odpowiedzi na jej oświadczenie w sprawie wysyłki akt. Nie udało nam się uzyskać komentarza prof. Kuleszy, który przebywa na urlopie, wiadomo jednak, że w publicznych wypowiedziach broni procederu wysyłki akt, twierdząc, że umożliwiało to ściganie sprawców. - W zasadzie RFN zakończyła karanie zbrodniarzy hitlerowskich w 1971 r., wprowadzając nowy kodeks karny. Większość zbrodni objęło przedawnienie ścigania, tylko nieliczne, kwalifikowane formy zabójstw mogły być ścigane do 1979 roku. Liczba skazanych była znikoma w porównaniu ze skalą zbrodni. W tej sytuacji kontynuowanie przez Główną Komisję przekazywania dokumentów po 1971 r. było co najmniej pozbawione sensu. A jeśli nie pozostawiano w Polsce nawet kopii dokumentów - co mogłoby uchodzić za głupotę - to staje się to zbrodnią na pamięci narodowej - uważa nasz rozmówca z IPN. Archiwa do kontroli W wyniki wewnętrznego postępowania w IPN ustalono, że kolejni szefowie Głównej Komisji - prof. Ryszard Walczak, prof. Witold Kulesza, zdawali sobie sprawę z braków w aktach i nie reagowali. Nie mógł także o niczym nie wiedzieć prof. Leon Kieres, były prezes IPN. Sprawa od co najmniej siedmiu lat była znana i kwalifikowała się do prokuratury. Dzisiaj niektóre czyny mogą być objęte przedawnieniem. Nowe kierownictwo IPN, oprócz skierowania zawiadomienia o przestępstwie, przymierza się do zrobienia generalnych porządków w archiwach. Sprawa została uzgodniona między Główną Komisją Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu a Biurem Udostępniania i Archiwizacji Dokumentów IPN. Zostanie sporządzony bilans spuścizny po dawnych komisjach terenowych i centrali, tzw. skontrum, czyli porównanie tego, co jest na półkach, z ewidencją. W pracach będą uczestniczyć oprócz archiwistów także prokuratorzy, bo materiały mają charakter śledczy. - Do końca roku powinniśmy zdążyć - zapewnia prokurator Antoni Kura, naczelnik wydziału nadzoru nad śledztwami w pionie śledczym IPN. Gdy już będzie wiadomo, czego brakuje, IPN musi rozpocząć starania o zawarcie polsko-niemieckiego porozumienia międzyrządowego w sprawie zwrotu przez stronę niemiecką akt. Obecnie, gdy prokurator prowadzący śledztwo natrafia na braki w aktach, musi w danej sprawie zwracać się indywidualnie do Ludwigsburga. A i tak nie wiadomo, czy otrzyma dokumenty. Jak dotąd, nie było takiego precedensu. Małgorzata Goss Śledztwo nie może utonąć w papierach Dowiadujemy się, że bezcenne, oryginalne dokumenty na temat zbrodni niemieckich popełnionych w Polsce przez ponad 40 lat płynęły sobie za granicę, i to za sprawą tych, którzy ich mieli strzec. Słysząc o tym, człowiek przeciera oczy ze zdumienia. Nie dość, że zostaliśmy ograbieni w sensie materialnym, to ciągle jesteśmy okradani z pamięci, z historycznego dziedzictwa. Stoimy w obliczu nasilających się roszczeń niemieckich i żydowskich. Tylko patrzeć, jak za chwilę zrobią z nas kata. Co przedstawimy w trybunałach, gdy dowodów niemieckich zbrodni na polskich obywatelach - Polakach i Żydach - sami się pozbyliśmy. To śledztwo nie może utonąć w papierach, ciągnąć się latami. Powinno otrzymać wszelkie siły i środki, by potoczyło się wartko. Będzie ono szczególnym sprawdzianem dla rządzącej koalicji, zwłaszcza że w sprawę uwikłani są wysocy urzędnicy, nadal piastujący funkcje w Ministerstwie Sprawiedliwości. Małgorzata Goss "Nasz Dziennik" 2006-08-07 [ Dodano: 2008-06-13, 19:59 ] Ciekawy. Zidentyfikowałem już wszystkie pięć zdjęć. Te dwa zamieszczone na tym forum przez Ciebie są dodatkowe. Czy jesteś w stanie podać pochodzenie tego pierwszego, z albumu ? [ Dodano: 2008-06-20, 19:07 ] Natrafiłem na obszerne fragmenty zeznania Jana Zuby z 1969 r. Ciekawy i mocny tekst. Ma ktoś może całość ?
  24. Autonomia Śląska (i nie tylko)

    O widzę, że wikicytaty są w użyciu. Ja takie cytaty puszczam mimo uszu. Coś musi chłop robić, by zaistnieć w mediach z propozycjami reformy państwa. A co, ma przynosić sztuczne „kończyny”, jak inny działający na tej niwie (reformy) ? Albo jak druga twarz RAŚ-u JE K. K udzielać się na manifach ? Wolę już to, choć zdaję sobie sprawę, że jest to przez przerysowanie drażniące dla przeciętnego Polaka. Ale Cejrowskiego np. przełknęli. Może trzeba zaprosić na występ na konferencji zespół: „Raś, dwa, trzy” ?) Swoje stanowisko i program J.G przedstawił startując na przewodniczącego RAŚ-iu w 2003 r. Do autonomii przez referendum. „... Podstawowe pytanie, które wypada postawić nie tylko kandydatom na przewodniczącego Ruchu, ale wszystkim delegatom na kongres, a nawet członkom i sympatykom naszego stowarzyszenia, brzmi: w jaki sposób w obecnych realiach politycznych można osiągnąć autonomię regionu, w dodatku w jego historycznych granicach. Szukając odpowiedzi musimy zdać sobie sprawę z bolesnego faktu, że postulat autonomii nie zostanie spełniony automatycznie przez przystąpienie Polski do Unii Europejskiej, w której funkcjonują również państwa niemniej scentralizowane, jak Grecja czy Francja. Trudno także w bliskiej przyszłości liczyć na owocne wsparcie pokrewnych nam ideowo środowisk w innych regionach Rzeczpospolitej i federalizację kraju. Z tych dwóch przesłanek wynika prosty wniosek - jedyną siłą, która może wymóc ustanowienie autonomii jest sama społeczność regionalna. Odpowiedź na pytanie kto jest znacznie prostsza niż na pytanie jak. Tej drugiej szukać należy w obowiązującym, jakże niedoskonałym systemie prawnym RP. Daje on obywatelom możliwość wnoszenia projektów ustaw oraz składania wniosków o przeprowadzenie konsultacji społecznych w formie referendum. I właśnie w tym upatrywać można szansy na osiągnięcie naszego celu. Jednak zastosowanie wspomnianych instrumentów nie jest rzeczą prostą. Wymaga odpowiedniego poparcia wyrażonego przez złożenie podpisów pod stosownymi wnioskami. Skalę problemu niech zilustruje liczba 187000 - tylu dorosłych mieszkańców województwa śląskiego (5% ogólnej liczby uprawnionych do głosowania) musiałoby domagać się regionalnego referendum, by doszło ono do skutku. Poprzeczka zawieszona została wysoko, ale ponieważ nie widać realnej alternatywy dla tej procedury, Ruch winien już teraz rozpocząć przygotowania do owego śmiałego przedsięwzięcia. Trzeba się przy tym liczyć z negatywnym wynikiem glosowania i koniecznością jego powtórzenia, co w świetle ustawy możliwe jest po 4 latach. RAŚ winien zatem stać się prężną strukturą, swoistą maszynką do zbierania podpisów. Wielu czytelników stwierdzi, nie bez racji, że łatwo powiedzieć, trudniej zrobić. Sceptykom warto jednak wskazać, że na dobrą sprawę przygotowania do referendum już trwają. Dotychczasowa działalność RAŚ - zakładanie kół terenowych, promowanie hasła autonomii w kolejnych kampaniach wyborczych i podczas licznych spotkań z mieszkańcami regionu, choć być może animatorzy tych działań nie zawsze zdają sobie z tego sprawę, jest częścią owych przygotowań. Niezbędne jednak wydaje się ich usystematyzowanie, sumienne planowanie i realizacja. ...” Co do sensu istnienia RAŚ-iu, to zgadzam się tu z opinią z innego forum, iż jego istnienie przesuwając maksymalnie do krawędzi pojęcie śląskości, daje przeciętnemu centrowemu Ślązakowi większą przestrzeń w której może żyć. To się czuje. Ale jak widzę, decentralizacja (autonomia) realizowana przez inne ugrupowanie nie przeszkadzałaby Ci ?
×

Powiadomienie o plikach cookie

Przed wyrażeniem zgody na Warunki użytkowania forum koniecznie zapoznaj się z naszą Polityka prywatności. Jej akceptacja jest dobrowolna, ale niezbędna do dalszego korzystania z forum.