-
Zawartość
7,430 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
Typ zawartości
Profile
Forum
Kalendarz
Zawartość dodana przez gregski
-
Ja też zabrałem się za ta książkę ale nie dokończyłem. Snajper okazał się być tak "czerwony", że przeszkadzało mi to w czytaniu. Straszna propaganda. Dla snajpera drzewo to raczej samobójcza pozycja wątpię by Finowie próbowali walczyć w taki sposób. A o "zrzutach" Finów na sowieckie terytorium też jakoś nigdy nie zdarzyło mi się przeczytać. Jak wspomniałem wcześniej książka zdecydowanie niewiarygodna.
-
Ochroniarze w czasach PRL-u
gregski odpowiedział saturn → temat → Gospodarka, kultura i społeczeństwo
Czyli coś jak szatniarz - emeryt w knajpie? (tylko dochód znacznie gorszy) -
Może poczucie honoru? Może wierność wyznawanym ideałom? Może wierność przysiędze? Takie tam staroświeckie dyrdymały (że tak nieco sarkastycznie to skomentuje)
-
Oj, to nie było Mahometa i muzułmańskiej ekspansji? I nie było Tarika ibn Zijada i podboju Półwyspu Iberyjskiego? I oblężeń Konstantynopola? I nie było Kalifatu Kordoby? I bitwy pod Poitiers? Ani pierwszych Karolingów? Ani państwa Samona? Kurczę, a ja widziałem kilka budynków które były datowane na ten okres. Oszukali mnie?
-
Ochroniarze w czasach PRL-u
gregski odpowiedział saturn → temat → Gospodarka, kultura i społeczeństwo
Jeśli odwołujemy sue do filmów to mi w pamięci utkwił epizod z Barei. Chyba z "Brunet wieczorową porą" ale nie jestem pewien. O ile pamiętam bohater grany przez Krzysztofa Kowalewskiego rozmawia przez niedomknięte drzwi z dziaduniem-ochroniarzem. W pewnym momencie dziadkowi wypada mosin i obijając się o schody wylatuje na ulicę. Kowalewski usłużnie podaje go dziaduniowi. Zastanawiam się ilu takich emerytów "robiło za" strażników. -
Może po prostu francuska marynarka tego okresu nie była miejscem dla zdolnych i ambitnych ludzi? Jeśli ktoś chciał zrobić karierę to zaciągał się do armii kroczącej od zwycięstwa do zwycięstwa a nie do floty gnijącej w porcie. Co do systemu awansów to nie zapominaj, że dzięki niemu takie miernoty jak Victor dochodziły do najwyższych stanowisk.
-
No więc zespół brytyjski oklepał sprzymierzoną francusko-hiszpańską flotę w takim stopniu, że już później nigdy Wyspom Brytyjskim nie zagroziła jakaś poważniejsza groźba inwazji.
-
200 mm. Z tym ze kabura jest nie do niego. Pistolet jest z 1917 a kabura z 1915.
-
No właśnie wszedłem w posiadanie takiego długiego Lugera wraz z kolbokaburą. I tu mam pytanie. Kolbokabura jest czarna. Większość tego co widziałem w necie jest brązowa. Czarne były kabury krótkich Lugerów przeznaczonych dla oficerów marynarki. Dlatego zastanawiam się, jakie jednostki używały czarnych kabur dla długich Lugerów. Może ktoś coś wie?
-
O wprowadzaniu (i usuwaniu) gatunków.
gregski odpowiedział Bruno Wątpliwy → temat → Historia ogólnie
Dzięki za link. Dowiedziałem się z niego, że to z czym walczę w ogrodzie to czeremcha amerykańska a miedzy kostką brukową wyrasta mi miłka drobna. Osobiście jestem średnio zachwycony tym importem. -
O wprowadzaniu (i usuwaniu) gatunków.
gregski odpowiedział Bruno Wątpliwy → temat → Historia ogólnie
...ciekawe kiedy hieny się pojawią... -
O wprowadzaniu (i usuwaniu) gatunków.
gregski odpowiedział Bruno Wątpliwy → temat → Historia ogólnie
I znowu Polska jest wzięta w "dwa ognie". Inwazja z zachodu i ze wschodu... -
Grób prehistoryczny
gregski odpowiedział mauri → temat → Prehistoria (ok. 4,5 mln lat p.n.e. - ok. 3500 r. p.n.e.)
Życzę sukcesu i mam nadzieję, że podzielisz się wynikami poszukiwań. -
Grób prehistoryczny
gregski odpowiedział mauri → temat → Prehistoria (ok. 4,5 mln lat p.n.e. - ok. 3500 r. p.n.e.)
Może coś z tej listy? http://www.kamienne.org.pl/index.php/14-przewodnik/132-wojewodztwo-kujawsko-pomorskie -
Ze zdziwieniem zauwazylem, ze nie ma tematu dotyczacego najslawniejszej bitwy Indian z Bialymi (a moze przeoczylem?). Postanowilem wiec taki temat zalozyc bo po pierwsze jestem na swiezo po przeczytaniu ksiazki grzegorza Swobody "Little Big Horn". a po drugie doszly mnie wiesci, ze podobno Capricornus sie pojawil wiec warto sprowokowac go do wynurzen. Ale ad rem... Do tej pory moja wyobrazenia na temat tych wydarzen byly dosyc standardowe. Chciwi i agresywni Biali pragneli zagarnac ziemie szlachetnym Czerwonoskurym. Ci stawili opor i w blyskotliwie rozegranej bitwie zniszczyli dokumentnie aroganckiego i zadufanego w sobie przeciwnika. Z kart tej ksiazki natomiast wylania sie nieco inny obraz. Sjuksowie mieli byc tym czym byli Tatarzy na dzikich Polach w XVI i XVII wieku. Jawnie gwalcili postanowienia traktatu z 1868 roku. Mimo, ze rzad USA w zasadzie ich karmil i zaopatrywal praktycznie we wszystko co do zycia potrzebne nadal prowadzili rozbojniczy tryb zycia. Napadali na farmy znajdujace sie poza ich terytorum. Rabowali, gwalcili, mordowali i skalpowali swoje ofiary. Ich agresja nie byla bynajmniej skierowana wylacznie przeciwko Bialym. Eksterminowali kilka mniejszych plemion. Dawali sie mocno we znaki osiadlym Wronom (zreszta sama bitwa w dolinie Little Big Horn odbyla sie w rezerwacie Wron gdzie Sjuksow i Czejenow w zasadzie nie powinno w ogole byc). Custer natomiast mimo, ze popelnil kilka bledow wcale nie mial byc aroganckim idiota ale swietnym oficerem kawalerii. Duza wine mial ponosic general Terry. Dowodca calej komuny. Dowodcy pozostalych dwoch batalionow 7 pulku kawalerii (major Reno i kapitan Benteen) tez nie blyszczeli, a zwiadowcom nie udalo sie zebrac rzetelnych informacji o Sjuksach. Wszystko to doprowadzilo do zaglady batalionu ktorym dowodzil Custer Wedlug autora amerykanscy politycy oraz opinia publiczna (glownie ta na wschodzie kraju) dosyc dlugo dawala sie Sjuksom wodzic za nos. Dopiero kleska Custera przyniosla pewne otrzezwienie. Ksiazka ma wymowe raczej "antysjuksowa" (jakis taki straszny neologizm mi wyszedl ale nic innego mi do glowy nie przychodzi) i autor nie kryje satysfakcji z faktu ze w koncu okielznano to plemie. Jak dla mnie jest to calkiem ciekawy punkt widzenia.
-
Wymiana terytoriów między Polską i ZSRR w 1951 roku.
gregski odpowiedział ciekawy → temat → Polityka, ustrój i dyplomacja
Tak trochę na marginesie tej dyskusji. Kilka lat temu w Bieszczadach miałem okazję spotkać starszego pana który był przesiedleńcem z okolic Sokala. Do dziś człowiek ma poczucie krzywdy jaka jego oraz całą rodzinę spotkała. Przeniesiono ich z zagospodarowanego i ucywilizowanego terenu w dzicz bez prądu i dróg, w spalone lub opuszczone i zdewastowane prymitywne gospodarstwa. Jego opowieść była nieco hmm... hardcorowa... -
To by się zgadzało z danymi z tego wycieczkowca w Japonii. Po zdjęciu pasażerów i części załogi zostało na pokładzie około 600 osób. Wszystkich przebadano. U około 150 wykryto wirusa a symptomy miało około 20.
-
Owszem ale również odziedziczył wrogów których "wyrywny" ojciec narobił dookoła. Lekko nie miał.
-
Zauważyłem, ze o ile w dziale dotyczącym I WŚ jest taki temat to z jakiegoś powodu nikt nie pokusił się o otwarcie takowego dotyczącego II WŚ. A chyba szkoda. Dosyć szybko bo już wiosną 1940 roku Niemcy zaczęli wysyłać na morze swoje krążowniki pomocnicze. Tak przynajmniej wszyscy je nazywają. Statki handlowe, przejęte przez flotę, przebudowane i uzbrojone w celu prowadzenia działań krążowniczych w zasadzie powinny nazywać się krążownikami. Niby to logiczne. Chyba większość flot posługiwała się takimi jednostkami.Tyle tylko, że wtedy takie jednostki pływały pod banderami wojennymi swoich krajów i nie ukrywały swej tożsamości. Metoda działania niemieckich rajderów była całkiem inna.Były ucharakteryzowane na zupełnie niewinne jednostki, często neutralne.Atakowały przez zaskoczenie, często bez uprzedzenia aby uniemożliwić nadawanie sygnałów o ataku. Z tego powodu uważam, że bardziej do nich pasuje nazwa „okręty pułapki”. Jednak ogólnie przyjęło się nazywać te jednostki „krążownikami pomocniczymi”więc muszę się z tym pogodzić. Z „wiatrakami” walczył nie będę. Abstrahując od moralnej oceny tych działań trzeba przyznać,że niemieccy marynarze odznaczali się olbrzymią fachowością i odpornością na przeciwności losu oraz na bardzo długie i stresujące rejsy. Dezorganizowali transport morski na wodach uważanych za całkiem bezpieczne. Zatopili całkiem znaczną ilość statków. I w bezpośrednich działaniach i poprzez stawianie zagród minowych w miejscach których nikt się nie spodziewał takich niespodzianek. Przy tym muszę przyznać, że zaskakująco dużo z nich szczęśliwie wróciło do baz z tych straceńczych zdawałoby się misji. Ciekaw jestem Waszego zdania na temat tego rodzaju działań.
-
Ale ja nie twierdze, ze ten pomysl mial sens. Ja tylko probuje odpowiedziec na pytanie czym facet z tyczka przewyzszal sama tyczke. Jak dla mnie naklady srodkow (sprzet, szkolenie infrastruktura) nie rownowazyly ewentualnycch korzysci. Nawet korzysci szacowanych bardzo optymistycznie.
-
Chyba taka że minę można wytrałować przed samym lądowaniem. Facet z tyczka może tego trałowania uniknąć.
-
O jakiej odległości od brzegu rozmawiamy?
-
Pal sześć przyczepianie. Można było zrobić zapalnik kontaktowy. Gościu i tak był jednorazowego użycia. Pytanie, jak ten nurek miałby to zrobić? Najpierw było przygotowanie artyleryjskie. Cześć ciężkich pocisków wylądowałaby w wodzie. To skutkowałoby jej zmętnieniem. Na ile taki nurek by widział? Kilkanaście metrów? Trochę więcej? Okręt musiałby przepłynąć dokładnie nad nim bo kilka metrów obok taki samobójca nie byłby w stanie go sięgnąć. Pytanie czy w ogóle utrzymałby się na nogach. Na płyciźnie okręt poruszający się ze sporą prędkością będzie generował falę czołową sięgającą dna. Znany fenomen. Jeśli chcesz utrzymać obroty na silniku to na płyciźnie silnik będzie pracował z większym obciążeniem niż na dużej głębokości. Ta fala zbiłaby nurka z nóg kilkanaście metrów przed okrętem. Następna sprawa. Pięciometrowy drąg nie można w wodzie szybko obrócić. Można tylko nim pchnąć do przodu. Tak więc okręt musiałby się znaleźć dokładnie na "linii strzału" tej dzidy. Nurek mógłby ją pchnąć metr, dwa do przodu, czyli musiałby stać na takiej głębokości by był w stanie dosięgnąć ewentualny cel ale ta "dzida" nie mogłaby być widoczna z okrętu. Wąski margines. Dla mnie dziecinada.
-
Chciałbym delikatnie zauważyć, że wszystkie wcześniej wymienione oraz i inne niewymienione metody atakowania jednostek pływających za pomocą ładunków wszelkiego autoramentu stosowały się do statków i okrętów zakotwiczonych bądź zacumowanych. Japończycy mieli "dźgać" okręty znajdujące się w ruchu z prędkością około 10 węzłów i to jeszcze na płytkiej wodzie. Zastanawiam się jakie szanse były na trafienie takiego celu.
-
Jak już płynął do statku to mógł "celować" na rufę a taki nieduży pusty statek to dławicę powinien mieć nie głębiej niż metr, dwa pod powierzchnią a to nawet dla mnie nie jest niebotyczna głębokość.