Tofik
Moderator-
Zawartość
7,830 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
Typ zawartości
Profile
Forum
Kalendarz
Zawartość dodana przez Tofik
-
Wychodzę z teoretycznego założenia, jest taka możliwość. W każdym razie zakładając, że będę uprawiał jakikolwiek zawód związany z ściśle z danym kierunkiem, który mnie interesuje, to nie potrafię wykazać jakiejś wysokiej przydatności znajomości literatury (omawianej na lekcjach, nie ogólnie) w kontekście danego zawodu. Myślę, że większość z nich robi to tylko z myślą uzyskania tytułu mgr i posiadania wyższego wykształcenia. Magister dziś niewiele znaczy, studia wyższe coraz bardziej powszednieją. A zawodu szukają gdzie indziej, bo archiwistyka uchodzi za nudną i chyba płaca nie jest tam szczytem marzeń, praca w szkole wymagająca, na uniwersytet zapraszają tylko wybranych itd. Nadal nie rozumiem jaki to ma związek z literaturą. Nie każdy, kto przeczytał tonę lektur jest mistrzem dowcipu i osobnikiem mogącym w sekundzie wymyślić ciętą ripostę. Poza tym, czy na każdej rozmowie kwalifikacyjnej potencjalny pracodawca pyta o znajomość Norwida, Sępa-Szarzyńskiego albo Krasickiego? Żadna z tych w LO nie jest omawiana w całości, o ile pamiętam omawialiśmy tylko fragmenty "Iliady" (co do "Eneidy" nie jestem pewien, chyba także była omawiana).
-
Naprawdę nie wiem, jaki jest sens czepiać się niewiedzy co do przyszłości. Sam napisałeś, że olałeś fizykę - i chyba źle na tym nie wyszedłeś, pomimo tego, że nie miałeś stuprocentowej pewności, co do słuszności swojej decyzji. Ludzie do wyboru są zmuszeni najpóźniej przy wyborze LO/technikum/zawodówki. Zresztą mam nadzieję, ze kiedyś nadejdą czasy dużo większej swobody w kierowaniu swoją edukacją, tyle, że z oczywistych względów, o tejże edukacji w początkowych etapach nie będzie decydował sam zainteresowany tylko jego rodzice. I nie do końca rozumiem do czego pijesz. Jeżeli nie przyłożę się do polskiego, to: A) w przyszłości będę głodował, bo polski okaże się b. ważny w mojej edukacji B) polski okaże się ważny np. na moim kierunku studiów, więc albo go nie skończę albo - jeśli będę działał w kierunku nauki - to kiepski będzie ze mnie naukowiec C) będę nieobyty w towarzystwie i zbłaźnię się niewiedzą z zakresu literatury D) pomimo tego, że polski zupełnie mi się nie przyda, zawsze będę miał poczucie, że kiedyś mógłby się przydać Jeśli A to są jeszcze zajęcia pozanaukowe. Jeśli B albo C to powtarzam, że np. koncepcja przedmiotu zbytnio nie pasuje do zawodu historyka (z oczywistych przyczyn), nie pamiętam co omawialiśmy z Niemcewicza (i czy w ogóle), ale na pewno nie były to np. "Śpiewy historyczne". Jeśli D, to tak jak wyżej napisałem, nauka "może się kiedyś przyda" jest IMHO nieefektywna.
-
Wobec tego, mnie też nie chce się dyskutować z osobą, która pisze w moją stronę z pozycji mentora i znawcy i piętnuje mój brak zainteresowań. Nie interesuje mnie też fizyka kwantowa, więc czekam na kolejny prztyczek. Tobie j. polski się przydał, ja nie umiem znaleźć takiej sytuacji, mam się sugerować tym, co ja przeżyłem, czy tym co Ty? A może powinienem z większą uwagą przykładać się do matmy, bo jest masa ludzi, którzy mówią, że im się przydała? Oczywiście, możemy założyć też, że kiedyś trafię na wykład jakiejś pani profesor, która zapyta obecnych o to co takiego, dajmy na to, wspomniana frenezja romantyczna. I nagrodą będzie "całkiem poważna gratyfikacja". Tyle, że równie dobrze możemy założyć, że dziś przewrócę się na drodze i przejedzie po mnie walec. Widać bardzo, że większość społeczeństwa bardzo mocno zapchała sobie głowę pierdołami o państwowej edukacji i o tym, że ktoś bardzo wysoko postawiony miałby decydować czego mam się uczyć. A być może ten wysoko postawiony też nie czytał "Lalki" i nie lubi "Dziadów".
-
Pierwsze z brzegu - "Dziady" cz. III, "Nie-Boska komedia", "Makbet", "Świętoszek", "Cierpienia młodego Wertera", idę o zakład, że Sofokles dałby radę też przebić "Lalkę" i "Nad Niemnem" (tych nie czytałem i nie wiem czy przeczytam, nie zanosi się).
-
bez przesady - czy wypracowania z historii, w których nie ma klucza, to zawsze popis krasomóstwa i nieudolności? Tekst z przeciętnej lekcji j. polskiego w LO można zinterpretować na kilka sposobów, dla jednego niebieskie firanki oznaczają niebieskie firanki, a dla innego symbol zadumy poetą nad losem narodu. I ciężko stwierdzić, który popełnił błąd. Obecnie "Antygona" to lektura gimnazjalna. Jak dla mnie nie jest specjalnie trudna, może nieco nudna, ale da się przełknąć, w porównaniu do tego z czym się stykam w LO jest świetna.
-
Przede wszystkim, w ogóle nie dopuszczam do siebie myśli, że jako osoba niemająca ku temu uprawnień, miałbym od kogoś czegoś wymagać. Nie jestem, ani nauczycielem tego matematyka, ani jego przełożonym, ani nim samym, więc niby jakie mam prawo wymagać od niego podstawowej wiedzy w dziedzinie historii? Oczywiście, istnieje pewna umowa, że każdy co nieco o historii powinien wiedzieć, ale to 'co nieco', czyli podstawowa podstawa, jest dość szeroko interpretowane, a poza tym już tutaj padło, że uczymy się dla siebie i IMHO to indywidualna sprawa każdego, co kto wie. To oczywiste, że słuchanie anglojęzycznych piosenek poprawia znajomość j. angielskiego. Pomijam to, że zaciekawiony dzieciak może potem szukać tłumaczeń tych tekstów i dowiedzieć się czegoś nowego, ale po prostu zwyczajnie rozwija się u niego słuchanie, które np. mnie w dziedzinie języków zawsze sprawiało największą trudność. A co do słownictwa - to zależy od osoby, a 'przeciętna' to termin dowolnie interpretowany. Przeciętna osoba ma wykształcenie podstawowe, średnie, czy wyższe? Nie, będę wybierał taką, która służy konkretnemu celowi. A gdyby interesowałaby mnie wyłącznie przyjemność to po maturze nie szedłbym na studia tylko żył za kasę rodziców. Toteż po raz kolejny potwierdza się zasada, że ludzie są różni. A mi żal Ciebie, że wmawiasz mi coś, czego nie powiedziałem. Hehe, widzę, że dyskusja nieźle się rozkręca - od wmawiania mi ignoranctwa w dziedzinie tego, jak uprawia się historię do zachęcania do powiązania się z mało inteligentnym towarzystwem Myślę, że to jest główny argument na rzecz Twojej tezy - trzeba się uczyć wszystkiego, co nam nakazują, no bo "co ludzie powiedzą". Osobiście znam przypadki osób, które w dziedzinie typowej szkolnej nauki są naprawdę dobre - po prostu umieją nauczyć się tego czego mają się nauczyć. Ale często występują u nich braki w podstawowej, bardziej życiowej niż to, czego dotyczy Wielka Improwizacja, wiedzy. Przykładowo jedna znajoma, chyba od podstawówki do I kl. LO kończyła poszczególne klasy zawsze z czerwonym paskiem - ale to, gdzie leży Holandia jakoś jej umknęło. Oczywiście większość ludzi w takiej sytuacji by powiedziała "jak tak można" itp. itd., ale ja uważam, że to indywidualna sprawa każdego i jej czy kogokolwiek innego wiedza nie narusza moich dóbr osobistych i tym podobnych: moje życie byłoby takie same zarówno w sytuacji, gdy ona to wie, jak i w sytuacji, gdy tego nie wie.
-
Najprawdopodobniej, ale nie odrzucam np. politologii czy prawa, więc do WoSu przykładam taką samą wagę jak do historii.
-
'Chociażby'... Dla poszerzenia słownictwa może też czytać gazety, wielokrotnie bardziej przyjemne. A to, że czytanie lektur nakazuje program to wina programu, a nie ucznia. Tak naprawdę lektury nie czyta się dla jakichś szczególnych powodów, oczywiście tych w LO, bo te ze szkół podstawowych to nieco inna działka. Lektury z LO czyta się dla samego czytania. Chociażby po to, żeby statystyka '1 Polak = 1 książka na rok' nie znalazła potwierdzenia w rzeczywistości. Podejrzewam, że gdybym uczepł się fizyki albo chemii to nie zareagowałbyś w podobny sposób. Język polski, w formie jakiej jest mi serwowany na codzień, niewiele się różni od tamtych przedmiotów. Interesuje mnie też sport, więc nie zamykam się na mój 'zawód', inna sprawa, że sport jest kompletnie do tego zawodu nieprzydatny. Oczywiście, możemy to rozpatrywać na milion pięciuset przykładach, że byli tacy, ktorzy byli maniakami II wojny, a skończyli pisząc magisterkę o średniowiecznych miastach itp. Tyle, że każdy człowiek jest inny, to, że większość zmienia zdanie nie oznacza, że ja też zmienię. Praktycznie od pięciu lat interesuje mnie to samo, poszczególne wąskie tematy rajcowały mnie z różnym natężeniem, ale główna oś pozostała ta sama, być może bardziej skierowałem się w kierunku WoSu, ale tam j. polski jest jeszcze mniej przydatny. Gdybym tak na to patrzył, to podręcznika do matmy nawet bym nie otworzył.
-
Wg Ciebie uczęszczanie na j. polski to jedyny sposób na wzbogacenie słownictwa? Zdaję sobie sprawę, ale co mają "Dziady", "Nie-Boska Komedia" czy "Makbet" do, nazwijmy to, mojej specjalizacji (wydaje mi się, że zainteresowań raczej nie zmienię, a jeśli już, to nie dlatego, że na studich dostanę taki rozkaz)? Na tę chwilę przypominam sobie, że omawialiśmy - pobieżnie oczywiście, bo taki jest program - fragment Galla Anonima o Bolesławie Chrobrym i kawałek kazań Skargi, a także "Potop" - tyle, że profesorka otwarcie przyznała się, że Trylogii nie lubi i nie będzie się nad tym (akurat nad tym) specjalnie rozwodzić. Zaczęło się od tego, że skrytykowałem ten przedmiot jako nieprzydatny, a teraz zaczynasz robić ze mnie ignoranta, który nie wie o co chodzi w uprawianiu zawodu historyka. Być może nie wiem, za to wiem, że w tym, czego nauczyłem się albo miałem się nauczyć na polskim, nie przyda się w historii w ogóle, bo niby jak? Jeśli interesowałyby mnie powstania to oczywiście z większą uwagą podchodziłbym do twórczości Orzeszkowej czy Konopnickiej. Ale jako, że nie jestem tym zainteresowany to wolę ten czas poświęcić na poczytanie sobie chociażby takiego Heidensteina. Studia to też nie koncert życzeń, ale w tym przypadku nie można mówić, że któryś temat jest kompletnie oderwany od ogólnej tematyki danego kierunku. Natomiast przedmiot j. polski jest zupełnie niekompatybilny z moimi planami. Otóż, studia mają jedną niezaprzeczalną przewagę nad liceum. Na studiach zaliczenie czegokolwiek przybliża mnie do zakończenia studiów (a poza tym, co rozumie się samo przez się, jest przydatniejsze w życiu niż wiedza szkolna, inaczej bym takiego kierunku nie wybierał), a w szkole to, że uczę się po kilka godzin tygodniowo przedmiotów, których nie będę zdawał na maturze w żadnym razie nie przybliża mnie do tego, że dostanę się na studia. Będę miał lepsze świadectwo, ale czas poświęcony na rzeczy niepotrzebne zostanie stracony na rzecz przedmiotów kierunkowych, więc jest mniejsze prawdopodobieństwo, że matura wypadnie dobrze, ergo - spada prawdopodobieństwo, że dostanę się na wymarzone studia. Robię wiele rzeczy, których nie chcę robić, dążę do tego, by robić ich jak najmniej. W wypełnianiu swojego czasu masą niepotrzebnych zajęć nie widzę żadnej przyjemności, ani sensu. Jest jednak drobna różnica, praca daje kasę, studia dają możliwość zdobycia pracy. Coś za coś. Aha, i nie mów, że szkoła też umożliwia zdobycie pracy, bo jak pisałem wyżej - umożliwia to jednocześnie zmuszając do marnotrawienia czasu. A ja wolę sobie przypominać, gdy jest mi to faktycznie potrzebne, a nie na zasadzie 'może kiedyś mi się to przyda', bo już teraz przypominałbym sobie metody otrzymywania kwasu siarkowego (IV), bo kiedyś mi się to może przydać. Tym bardziej, że np. po przeczytaniu "Dziadów" cz. III czułem się, jakbym tej książki... w ogóle nie przeczytał.
-
Wypracowań pisanych pod klucz, który zabija samodzielne myślenie. Wiem, jak to wygląda w mojej klasie - nie chodzi o to, by zintepretować dany tekst po swojemu i przedstawić własne zdanie, tylko o to, by wyuczyć się pewnego schematu pisania konspektów i wypracowań. Mile widziane jest też naszpikowanie pracy fachowymi terminami, bo za to też punkty wpadają. Nie widzę w tym niczego dobrego. Owszem, ja jestem pewien, że nigdy nie będę literatem, poetą, pisarzem, czy historykiem literatury, dlatego uważam, że j. polski w LO jest po prostu nieprzydatny. I tak uważa spora grupa moich znajomych, no bo ilu ludzi wybierze teraz takie kierunki jak filologia czy filozofia z myślą, że będą działać dalej w tę stronę? IMHO, jeżeli najbardziej nieprzydatny przedmiot jest traktowany w naszym systemie edukacji jako ten najgłówniejszy, to znaczy, że z systemem jest coś zdecydowanie nie tak. Oczywiście, spora część matmy, m.in. funkcja liniowa, jest raczej nieprzydatna, ale jednak matma w całości uczy logicznego myślenia, a temu nie można odmówić przydatności. Za to po półtora roku czytania różnych tekstów na lekcjach czy lektur (spośród, których jedyną naprawdę ciekawą był chyba tylko "Potop", a powód tego jest dla mnie prosty - to jest konkretna książka, pozbawiona wszelkich metafizycznych itp. przeżyć, które trzeba rozkminiać w ciągu minimum 15 godzin, a poza tym, każdy kto czytał "Potop" ten wie, że to nie jest książka z poziomu przeciętnych - no dobra, malkontenci zawsze się znajdą, ale wyjątki potwierdzają regułę; niemała część lektur jak np. "Dziady" skutecznie zniechęcają do czytania następnych) nie zanotowałem u siebie, czy to większego zasobu słów, czy to jakiegoś szczególnego zainteresowania czy znajomości literatury. Jest tak samo jak przedtem. Dużo lepsze efekty w rozwoju własnej osoby osiągam, gdy czytam to co chcę - ale jako, że szkoła zadaje mi naraz przykładowo: przeczytanie "Nad Niemnem" (jak mniemam, kolejnej fascynującej powieści), zaproponowanie metod otrzymywania chloroetanu z karbidu i kilka zadań z funkcją kwadratową, to niedziwne jest, że na własne zajęcia mam mało czasu - a gdy go znajduję, to zwykle padam na mordę. I w szkole rozpatrywałeś tę lekturę pod kątem wyglądu XIX-wiecznej Warszawy?
-
Nie wymagajmy od każdego, by miał bardzo bogate słownictwo. O tym, co znaczy "przyprawiać komuś gębę" wiedziałem zanim poszedłem do LO, natomiast co do reszty, być może kiedyś wiedziałem, natomiast teraz nie wiem, pomimo tego, że za mną spory kawał nauki tego przedmiotu. Poza tym, "Tytus, Romek i A'Tomek" to inna epoka - wyobrażasz sobie sytuację, w której chłopak z dziewczyną (w dyskotece!) rozmawiają o Norwidzie? Tak samo zasób słownictwa nie jest w codziennym życiu jakoś szczególnie ważny. Moim zdaniem po gimnazjum każdy w jakimś tam stopniu nauczył się posługiwać językiem i w szkole średniej tego jakoś bardzo nie poszerzy.
-
Tyle, że w LO w zasadzie nie ma takiego przedmiotu jak język polski - jest historia literatury wszelakiej. Omawianie tego jeszcze nikogo nie nauczyło pisać.
-
Na poziomie LO uczeń o zasadach pisania w j. polskim niczego nowego się nie dowie. Na poziomie LO za to sporo dowie się np. o tym, że Tartuffe był bardzo, ale to bardzo przebiegły i obłudny (i to wymaga powtórzenia 10 razy przez 5 lekcji), albo o tym, co to takiego frenezja romantyczna.
-
Nie wiem, czy obecnie zdecydowałbym się na powrót na takie lekcje plastyki, ale spośród wszystkich przedmiotów najbardziej męczą mnie zdecydowanie biologia (bo nie lubię i już, ciężko mi w tym wszystkim znaleźć jakieś związki przyczynowo-skutkowe) i j. polski (najmniej przydatny przedmiot w życiu, bez dwóch zdań). Chociaż tuż, tuż za nimi fizyka i chemia, w ogóle nie mam do tego talentu, ale niektóre tematy bywały interesujące...
-
Olimpiada historyczna 2011/2012
Tofik odpowiedział Rafał111 → temat → Olimpiady i konkursy przedmiotowe
Samozwaniec Czerskiej, ZIIIW, Kircholm, rokosz i W4W Wisnera, Wazowie Podhorodeckiego, Zamoyski Leśniewskiego, JK Wójcika (3 mogą być spoza wykazu). -
Traktat lizboński, czyli utrata suwerenności przez Polskę
Tofik odpowiedział intervojager → temat → Polityka, ustrój i dyplomacja
Być może to faktycznie nadużycie, ale w Polsce rząd do niedawna występował w roli głównego obrońcy umowy, obecnie już na forum europejskim Tusk wzywa do odrzucenia ACTA, więc się pomyliłem. W każdym razie taka pomyłka to mniejszy kaliber niż pomyłka ws. ACTA do jakiej premier raczył się przyznać -
Traktat lizboński, czyli utrata suwerenności przez Polskę
Tofik odpowiedział intervojager → temat → Polityka, ustrój i dyplomacja
Na ACTA też był do zbicia spory kapitał polityczny, a rząd nie przestaje popierać umowy (choć nie robi chyba tego z taką intensywnością jak wcześniej). Kwestia ograniczenia sprzedaży alkoholu jest dla mnie bardzo dziwna. Pomijam już to, że rząd (zupełnie niesprawiedliwie) traktuje wszystkich kupujących alkohol w monopolowych niesprawiedliwie - jako potencjalnych alkoholików groźnych dla społeczeństwa. Nie widzi tego, że istnieje grupa, która lubi wypić po robocie jedno czy dwa piwa, a może chcieć je kupić w godzinach przez rząd zastrzeżonych. Chodzi o coś innego, IMHO byłaby to decyzja zła dla rządu i zła dla społeczeństwa (bo ACTA jest przynajmniej korzystne dla rządu). Po pierwsze, to o czym wspomniał gregski - istnieje zagrożenie, że spadną zyski z akcyzy (i z VATu również). Po drugie, to oczywiste, że decyzja spotka się z oporem społecznym. Po trzecie, gdy niższe będą dochody z alkoholu dla budżetu, to pociągnie za sobą kolejny wzrost niektórych podatków. -
Kolejna reforma szkolnictwa - koniec liceów ogólnokształcących?
Tofik odpowiedział Albinos → temat → Szkoła
No to to już zależy od tego, czy chodzi nam o to, by wszyscy byli maksymalnie wyedukowani w dziedzinie historii, czy o to, by każdy uczył się tego, co uzna za potrzebne. -
Kolejna reforma szkolnictwa - koniec liceów ogólnokształcących?
Tofik odpowiedział Albinos → temat → Szkoła
Teraz gimbusów się nie kupuje, tylko... rekrutuje Jeśli - w skrócie - secesjoniście chodzi o to, że sam fakt uczenia się np. chemii nie czyni ucznia nauczonym z tego przedmiotu, a chyba o to chodzi, to zgadzam się z nim w 100%. Z biologii - pomimo tego, że przez dwa lata mam dwie godziny tygodniowo - jestem kompletnym idiotą. Szczerze mówiąc moja wiedza z tego przedmiotu bazuje tak w 95% na gimnazjum, to, że jakoś prześlizguję się na sprawdzianach zawdzięczam temu, że to testy, no i nie miałem okazji odpowiadać ustnie. Z chemią i fizyką jest różnie, czasem coś podłapię, a czasem nic z tego nie wiem, no i ostatecznie kończę z dwóją na półrocze Więc jeżeli dołożymy każdemu np. po jednej lekcji historii dodatkowo nie oznacza to, że stan wiedzy w społeczeństwie jakoś drastycznie wzrośnie na skutek tego. O dziwo, pomimo tego, że chyba każdy w LO ma 5-6 godzin tygodniowo j. polskiego, Polska nie stoi samymi wybitnymi polonistami. Inna sprawa, że masa tego co się na polskim omawia jest mało potrzebna i poza tym - cholernie nudna. Jako, że każdy jest inny, Jarpen wie co chciał robić już w gimnazjum, a ja nie wiem nadal, to wolałbym, żeby o możliwościach mojej edukacji nie decydował jeden minister z paroma podobnymi do siebie, którzy w ogóle mnie nie znają, ergo chciałbym, żeby edukacja była prywatna, ale jeśli nie jest, to pomysł z tym, żeby licea przestały być ogólnokształcące w takim kształcie jakim są, nie jest aż tak bezdennie głupi. Wg mnie, nie istnieje obiektywna granica tego 'co powinno się wiedzieć' z danej dziedziny. Pozostaje problem, co zrobić, gdy ktoś niezdecydowany zmienia swoje zapatrywania w czasie nauki w liceum, ale być może zmiana klasy załatwiłaby problem. Nie rozumiem jednego - krytycy reformy mówią, że przestawianie uczniów z dających prowadzić się za rękę na samodzielnych musi trwać latami. Ale chyba kiedyś powinno się zacząć, nieprawdaż? -
Przed poślubieniem Anny Habsburżanki (1592 r.) Zygmunt III prowadził rokowania ws. ożenku z Krystyną Hollstein-Gottorp, jednak ostatecznie zarzucił ten projekt. Przyczyny nie są do końca jasne, być może chodziło o to, że król obawiał się o akceptację królowej-protestantki przez poddanych (choć konwersja była całkiem możliwa) albo - co bardziej prawdopodobne - chciał wzmocnić PR Wazów przez związek z powszechnie poważaną dynastią (wszak Wazowie zasiadali na tronie szwedzkim dopiero w trzecim pokoleniu). Jak wiadomo, Krystyna została później żoną Karola IX i urodziła Gustawa Adolfa, którego negatywny wpływ na polską historię jest oczywisty. Co, by było, gdyby Zygmunt jednak ożenił się z Krystyną? Proponuję dwa scenariusze: 1. (mniej prawdopodobny) Zygmunt uzyskuje zgodę sejmu RP na przekazanie korony polskiej Ernestowi, który rozpoczyna rządy w Polsce, Zygmunt wraca do Szwecji i stara się zapoczątkować polsko-szwedzką współpracę głównie przeciwko Moskwie, która wynikała z rozmów jakie prowadzono w latach 1590-1591 między Wazą a Habsburgami. 2. (bardziej prawdopodobny) Zygmunt nie uzyskuje zgody sejmu RP na wyjazd bądź (tak jak w realu) rezygnuje z tych planów - w każdym razie nie wyjeżdża. Musi dzielić czas między dwa trony i z dużą dozą prawdopodobieństwa można założyć, że walka z ks. Karolem i jej finał w Szwecji będzie taki jak w rzeczywistości - jednak co z sytuacją po śmierci Karola Sudermańskiego? Zapraszam do dyskusji.
-
Członkowie (a było ich ok. 100) rosyjskiego poselstwa (pod przewodnictwem Jurija i Stiepana Puszkinów) żądało ukarania Jana Aleksandra Gorczyna (Pamięć o cnotach, szczęściu, dzielności... Władysława IV, Kraków 1648), Eberharda Wassenberga (Gestorum... Vladislai IV, Gdańsk 1649), Samuela Twardowskiego (Wojna kozacka, Leszno 1649), których utwory miały uderzać w godność Moskwy. Do tego RON miała... wypłacić pół miliona czerwonych złotych odszkodowania i oddać kilka miast (włącznie ze Smoleńskiem) na pograniczu Rosji. W przeciwnym razie, Moskwa groziła wojną. Nadaremno tłumaczono posłom, iż w Europie, też wiele złego napisano o Rzeczypospolitej, ale Rosjan to nie interesowało. Ostatecznie, król Jan Kazimierz poszedł na ugodę - książki (a właściwie obraźliwe w mniemaniu Rosjan fragmenty) spalono w Warszawie, w zamian car zrezygnował z prób pokojowego przejęcia pogranicznych miast. Poddani Jana Kazimierza nie podzielali jego ugodowości, wg Fustowa lud warszawski miał mówić: Lepiej by król zerwał pokój z Moskalami albo miast ustąpił, zamiast tak hańbić koronę polską - oto palą naraz na rynku sławę Zygmunta i Władysława. Jak oceniacie decyzję króla? Czy była ona słuszna? Jaki wpływ miała na dalszy bieg wypadków?
-
Tak. Niestety jest w tym sporo prawdy, poczatkowo wchodzi tak jakby z ciekawosci, ale pozniej wszelki entuzjazm z wypicia ulatuje...
-
W porownnaniu Zamoyski vs. Zolkiewski zalezy czy wezmiemy bardziej pod uwage zwyciestwa czy porazki. Udycza (?) bym tak nie deprecjonowal - Zamoyski zadnym zwyciestwem w starciu z orda w otwartym polu nie moze sie pochwalic, a o ile pamietam to gdzies w latach 1589-1590 pomimo prob przepuscil jakies wieksze oddzialy tatarskie w kierunku Wegier przez polskie ziemie (chyba, ze cos poknocilem, prawdopodobnie Zolkiewski tez mial w tym swoj udzial). Zgadzam sie co do oceny porazek Zolkiewskiego, nie zgadzam sie co do tego, ze Kluszyn da sie tak latwo zrownowazyc czymkolwiek, zadne osiagniecie Zamoyskiego sie z tym nie rowna (choc osobiscie uwazam, ze wieksze pochwaly naleza sie hetmanowi przede wszystkim za to co robil przed bitwa, a nie w jej trakcie). Nie powiedzialbym tez, ze walka z kozackim taborem jest latwiejsza od walki z cesarskimi.
-
O to wlasnie sie rozchodzi. Na tym polega fart/umiejetnosc Zamoyskiego - w zasadzie nigdy nie byl w powaznych tarapatach, wiec jakies szczegolne umiejetnosci w wygrywaniu tez nie byly mu potrzebne. Uwazam tylko, ze uzywanie argumentu 'Zamoyski nie przegral zadnej bitwy' itp. przez co niektorych jest niepowazne - Napoleon kilka przegral, ale nie zaryzykowalbym zdania, ze od Zamoyskiego byl gorszy. Chodkiewicz przegral pod Moskwa, Sobieski pod Parkanami, Zolkiewski pod Cecora, Koniecpolskiemu nie wszystko szlo w Prusach, a np. Krzysztof II Radziwill stracil Inflanty. Ale IMHO zaden z nich od Zamoyskiego nie byl gorszy, bo odnosili wieksze zwyciestwa w trudniejszych warunkach. Zamoyski byl dobrym, ostroznym wodzem i organizatorem, ale nie jestem pewien czy zmiescilbym go w pierwszej piatce najlepszych hetmanow koronnych.
-
Ciekawe, czy miala panstwowy certyfikat