Skocz do zawartości

Andreas

Moderator
  • Zawartość

    5,088
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

Posty dodane przez Andreas


  1. Nie próbowano sobie z tym jakoś radzić?

    Im dłużej trwała wojna, tym buty były coraz bardziej upraszczane. Teoretycznie, przed przemoknięciem miało chronić odpowiednie natłuszczenie i zaimpregnowanie butów, ale z prkatyki wiem, że po kilku dniach w polu, w błocie, w deszczu, czy w śniegu, i tak będą przemakać. I zaradzeniem miało być zakładanie kaloszy, zwanych overshoes. Były to takie gumowo-materiałowe buty, zapinane na klamerki i zakładane na buty. Ale w wyniku bałaganu w US Army, kalosze te dostało 10 % GIs. Innym przykładem, były gumowe kalosze, zwane M44 Shoepacs.

    http://i153.photobucket.com/albums/s234/johanwillaert/Collection/Uniforms/Footwear/Overshoes8.jpg

    Overshoes.

    http://i153.photobucket.com/albums/s234/johanwillaert/Collection/Uniforms/Footwear/Shoepacs3.jpg

    Shoepacs.

    Zatem, o zamszu co do jakich butów pisze Andreas?

    Zamszowe, czy inaczej - szyte mizdrą na wierzch - to były Rough-out Service Shoes oraz M43 Two-Buckles Boots.


  2. Andreasie zdecyduj się: skóra licowa czy zamsz, a mowa o tych z pierwszego twego linku.

    Jeśli chodzi o Service Shoes, to nie słyszałem pod ich adresem zarzutów. Może dlatego, że używano ich głównie na suchym terenie i stosunkowo podczas krótkich kampanii (Afryka, Sycylia, Włochy, Normandia). Ogólnie, trzewiki te chwalono za to, że były mocne i wytrzymałe, i oczywiście nie pochodziły z wojennej, taniej produkcji.


  3. Pytanie: jak żołnierze oceniali owe obuwie?

    Źle. :) Buty ze skóry zamszowej i tak przeciekają i nie nadają się do marszu w błocie, czy w śniegu. Osobiście potwierdzam tę opinię. Jedynym obuwiem, jaki cieszył się szacunkiem w US Army, były właście Corcorany. Na pozostałe rodzaje butów trzeba było zakładać kalosze, których nie było na froncie... a więc żołnierze mieli wiecznie przemoczone nogi.


  4. Czy też raczej to było: wierzch uszyty z lica?

    Ze skóry licowej.

    1. SKÓRY LICOWE (licowane, gładkie):

    Skóry licowa to odpowiednio wyprawiona wierzchnia warstwa skóry o gładkiej strukturze. Licowanie skóry wykonuje się w celu podniesienia walorów estetycznych powierzchni. Ponadto skóry licowane są bardziej odporne na zabrudzenia i wilgoć. Licowanie polega na obróbce mechanicznej i pokryciu skóry odpowiednimi woskami (ewentualni innymi substancjami) w celu uzyskania porządanej struktury i właściwości.


  5. US Army przez całą II WŚ używała w sumie trzech rodzajów butów.

    I. Service Shoes

    http://www.epicmilitaria.com/shopimages/products/thumbnails/serviceshoe.jpg

    Były to trzewiki do kostki, szyte licem na wierzch, z przeszytym noskiem i gumową podeszwą. Używano ich dosyć długo, bo od samego początku wojny, aż do walk w Normandii.

    II. Rough-out Service Shoes

    https://encrypted-tbn3.gstatic.com/images?q=tbn:ANd9GcTOOXJ-dpVFETlUhy1OvI14JxUIWFt4NU7Icnlj4JzDauwu1u0rrA

    Były to również trzewiki do kostki, jednak szyte mizdrą na wierzch, a więc po chłopsku - zamszowe, bez przeszytego noska, znacznie cieńsza podeszwa, niż w service shoes. Użytkowano ich od czerwca 1943 roku do końca wojny, bardzo popularne i używane jeszcze wiele lat po wojnie przez USMC.

    III. Two-Buckles Boots M43

    https://encrypted-tbn2.gstatic.com/images?q=tbn:ANd9GcSGEUR4x5hD7VG8d2lCUwV9LvGAYfyKk5xtKVGMdd10f-mAc_QM

    Trzewiki, niemalże identyczne z Roughami, jednak dodano do nich integralny opinacz. Weszły do służby w lutym 1944 roku i były bardzo powszechne zwłaszcza od jesieni 1944 roku. Szyte mizdrą na wierzch.

    Oprócz tego są jeszcze buty spadochronowe, tj. Jump Boots, produkowane przez firmę Corcoran wyłącznie dla spadochroniarzy.

    http://2.bp.blogspot.com/-GdgOCpSd9oM/TgPWefEaLNI/AAAAAAAAAGQ/j3YddSTZLdo/s1600/usparatrooperboots.jpg

    Buty te cieszyły się wielką popularnością, także w innych rodzajach sił zbrojnych, gdyż były szyte z licowej skóry, a więc nie przemakały, dobrze trzymały kostkę i chroniły nogawki przed zamoknięciem. I do tego dochodziła również kwestia wyglądu. :D Oczywiście, nie podobało się to spadochroniarzom, którzy uważali, że żołnierz, nie noszący Jump Wings (tj. skrzydełek spadochronowych, przyznawanych za oddanie skoku ze spadochronem), nie ma prawa nosić butów spadochroniarskich. Bywały przypadki, gdy na przepustce spadochroniarze po prostu napadali żołnierzy piechoty, noszących te buty i im je zabierali.

    A teraz ad meritum. Co robiono, żeby nie przemakały. Generalnie, gdy żołnierzom wydano nowe buty, dano do tego dwie puszki pasty (koniecznie brązowej) i rozkaz, by na następny dzień buty się świeciły. Z estetycznego punktu widzenia, pastowanie skóry zamszowej to zbrodnia, ale chodziło o impregnację przed zamoknięciem. Dodatkowo, stosowano impregnat do zamszu. Żeby buty wytrzymały użytkowanie, muszą wchłonąć tyle pasty, żeby skóra zdążyła stwardnieć. Jak się dokopię, to znajdę zdjęcie żołnierzy z 1945 roku w butach M43, zapastowanych niemalże na glanc.

    Jeśli chodzi o Niemców, to stosowali oni dwa podstawowe typy obuwia podczas II WŚ (odliczamy tutaj buty tropikalne, strzelców górskich czy skoczków spadochronowych), były to saperki - Marschstiefel oraz trzewiki - Schnürschuhe.

    Saperki nie zmieniły się praktycznie od 1866 roku, czyli wojny Prus z Austrią, jedyne, co się zmieniło, to przeszycie. W saperkach sprzed II WŚ, cholewy były przeszyte z boku, zaś później - z tyłu i przodu:

    http://nestof.pl/data/files/knobelbecher_350.jpg

    Model starszy.

    http://www.zenker-militaria.de/WebRoot/Store2/Shops/15469580/Products/1100001/WH-Knobelbecher-neu.jpg

    Tu wprawdzie są buty BW, ale krój się zasadniczo nie zmienił od 1945 roku.

    Buty były szyte ze skóry licowej, podbite gwoździami, z podkutym obcasem. Używano ich powszechnie do 1943 roku, kiedy z powodu oszczędności wprowadzono trzewiki.

    https://encrypted-tbn2.gstatic.com/images?q=tbn:ANd9GcSrj111uu4QPSigeCBQp76Yv5DOzFDino5FzD1d5IxL7-mWPQjaaw

    I oto one. Buty ze skóry, szyte mizdrą na wierzch, podkute. Żołnierze pastowali je na kolor, jaki chcieli - czarny, bądź brązowy, ale bywały i takie buty, których nie tknęło żadne czernidło. Wszystko od decyzji żołnierza. ;)


  6. Kolega Tankfan wspominał że były używane:) Ja właśnie też nie mogę nic o tym znaleźć. A dlaczego jeżeli już to miałyby to być IS-2?

    Jeśli były, to oczywiście przepraszam, w temacie Korei tak mocno nie siedzę, acz nie przypominam sobie koreańskiego IS-a.

    A dlaczego IS-2? Sowieci sprzedawali Koreańczykom swój stary sprzęt. IS-3 w momencie wybuchu wojny koreańskiej był nadal stosunkowo nowatorskim pojazdem, i szczerze wątpię, by AR chciała się nim dzielić z kimkolwiek innym. Państwa Bloku Wschodniego też go w tym czasie nie użytkowały. Najpowszechniejszym tankiem Koreańczyków był stary, dobry T-34/85.


  7. Postaci przedstawione przez Autora są postaciami rzeczywistymi i powszechnie znanymi?

    Niektóre z nich, jak Skorzenny, von der Heydte, płk Smith...

    Jeśli nie, to skąd czytelnik ma wiedzieć, kto z bohaterów przeżyje?

    Nie pisałem o bohaterach, lecz o ogólnym zakończeniu książki. Jedyną niewiadomą właśnie są losy bohaterów.

    Zarzut, który czynisz powieściom historycznym to w zasadzie element stały nie tylko w nich. Nie znam nikogo, kto narzekałby na ekranizację "Władcy Pierścieni" słowami "bo wiedziałem jak się skończy". Jeśli coś jest wystarczająco dobre, to bez względu na to, czy zakończenie jest w większych zarysach do przewidzenia, lektura/seans będą sprawiać przyjemność. Osobiście nie rozpatrywałbym tego w kategoriach "wady"

    W zasadzie masz bardzo dużo racji, Albinosie. Jak zwykle zresztą. :D


  8. Czyli mowa o powieści pt.: "Elsenborn", autorstwa Piotra Langenfelda, wyd. WarBook.

    Któż z pasjonatów i amatorów II Wojny Światowej nie słyszał o kontrofensywie w Ardenach? O tym ostatnim, rozpaczliwym ataku sił III Rzeszy na froncie zachodnim napisano masę książek, powstały też filmy, wśród których wystarczy wymienić nieco tendencyjną superprodukcję z 1965 roku – „Bitwa o Ardeny”, a także sporo gier komputerowych. Jednak wśród polskich autorów jest to temat najczęściej pomijany, zwłaszcza w sferze powieści. Ostatnie lata przyniosły nam bowiem wysyp powieści polskich autorów o tematyce batalistycznej, jednak próżno wśród nich było szukać czegoś o walkach na zachodniej części Europy. Do czasu.

    Książka Piotra Langenfelda pt.: „Elsenborn” opowiada o kilku fikcyjnych postaciach, których losy splotły się w tytułowym Elsenborn. Masyw ten był jednym z kluczowych punktów amerykańskiej obrony podczas niemieckiej ofensywy. To tutaj niemieckie oddziały pancerne zostały powstrzymane przez dzielnych żołnierzy w amerykańskich mundurach. Na drodze odważnych czołgistów 12. Dywizji Pancernej SS „Hitlerjugend”, dla których honorem była wierność, stanęli równie odważni żołnierze z 1., 2. i 99. Dywizji Piechoty. Po dziesięciu dniach Niemcy ustąpili, tracąc 44 czołgi, a ofensywa na tym odcinku frontu straciła impet.

    Piotr Langenfeld, dziennikarz i korespondent wojenny z Afganistanu, na swoim literackim koncie ma już jedną książkę, a jest nią „Afganistan. Dotknąłem wojny”. Langenfeld jest również prezesem Stowarzyszenia Historycznego „Wielka Czerwona Jedynka”, zajmującego się odtwarzaniem 1. Batalionu 18. Pułku 1. Dywizji Piechoty „Big Red One” z czasów II Wojny Światowej. Kupując „Elsenborn” zastanawiałem się, co znajdę w środku, gdyż po raz pierwszy stykałem się z piórem autora. Miałem nadzieję przeczytać coś, co mnie zaskoczy. Nie omyliłem się.

    Jak wspomniałem wyżej, powieść koncentruje się na losach kilku fikcyjnych postaci, acz nie brakuje także bohaterów autentycznych. Jest wśród nich więc Verhoeven, alias Tobias Rockers– niemiecki as wywiadu, dowodzący grupą dywersyjną za amerykańskimi liniami, Willi Harne – młody niemiecki spadochroniarz z grupy legendarnego pułkownika von der Heydte’a, Rottenführer Rolf Euler z 12. DPanc. SS, Doug Mesori – rwący się do walki i orderów artylerzysta z 99. Dywizji Piechoty, mamy też młodego i zdolnego porucznika wywiady Bryana Stanleya, jest i ostatecznie postać główna tej książki - Cpl. Charles Zielinsky, zwany przez kolegów „Greenmanem”, weteran Wielkiej Czerwonej Jedynki i syn polskich emigrantów, którzy opuścili Ojczyznę przed Wielkim Kryzysem. Mimo iż Charles jej nie pamiętał, został wychowany przez rodziców w duchu miłości do Polski i sam czuł się Polakiem, dzięki dostarczanym od rodziców listom i gazetom, był również świadom niejasnej sytuacji powojennej Polski. Bardzo ciekawą postacią jest również Charlotte, piękna dziewczyna i w rzeczywistości wytrawny niemiecki szpieg, i – śmiało można tak powiedzieć – jedna z najciekawszych osób w książce.

    Osią fabularną powieści jest tytułowy masyw Elsenborn i pierwsze dni trwania niemieckiej ofensywy. Autor umiejętnie przełamuje dotychczasowy trend, skupiający się na walkach w okolicach Bastogne i stara się pokazać najważniejszy odcinek frontu, którego twarda obrona zdecydowała o klęsce uderzenia Niemców, w czym niemały wkład miała Wielka Czerwona Jedynka. Dokonuje tego w sposób wyjątkowo brutalny, przedstawiając walki wyjątkowo szczegółowo, ukazując historię taką, jaką była – bez zbędnego patosu czy przeinaczeń. Wojna w tej książce pokazuje swoją upiorną twarz. Kulimy się w płytkim okopie, kurczowo ściskając swojego Garanda i kryjąc się przed świszczącymi odłamkami w oczekiwaniu na natarcie wroga. Stajemy ramię w ramię z niemieckimi spadochroniarzami w drzwiach samolotu tuż przed skokiem, by spełnić życzenie Führera. Kroczymy obok czołgów w ostatnim, desperackim ataku, pełnym męstwa i odwagi. Czytelnik może wyczuć swąd prochu i palących się wraków czy ciał, lejące się błoto, potworne zmęczenie i zimno, czy usłyszeć eksplozje i wystrzały. Najlepiej to widać podczas opisów walk po stronie amerykańskiej, co niespecjalnie powinno dziwić, biorąc pod uwagę pasję autora. Duszna atmosfera walk frontowych została okraszona dodatkowym smaczkiem w postaci wątków szpiegowskich, co tylko podziałało korzystnie. Nie powinni narzekać również pasjonaci – Langenfeld bowiem skrupulatnie odtwarza najwierniejsze detale – od elementów umundurowania i wyposażenia począwszy, poprzez uzbrojenie, a na wiernych opisach topograficznych kończąc. Kolejnym, niewątpliwym plusem, jest zwrócenie uwagi na drobne na pozór sprawy, w postaci trudów życia cywili za linią frontu, czy coś, co nam, Polakom, jest bliższe – sposób postrzegania sprawy polskiej podczas II WŚ przez Aliantów. Czytelnik smutno sobie uświadamia, że żołnierze w mundurach feldgrau to nie jedyni wrogowie Polski, bo na wschodzie był jeszcze jeden, uznawany za sojusznika Aliantów.

    Niestety, powieść nie ustrzegła się przed pewnymi wadami. Po pierwsze, wadą powieści historycznych jest to, że zorientowany Czytelnik, a nawet osoba będąca kompletnym laikiem, może z łatwością przewidzieć przebieg wydarzeń i domyślić się zakończenia na samym początku lektury. Oparcie fabuły o wielkie wydarzenia historyczne odziera powieść z aury tajemniczości i nietrudno jest domyślić się, że ci „dobrzy” zwyciężą, choćby nie wiem, jak bardzo autor starał się przekonać odbiorcę, że może stać się inaczej. Skoro o „dobrych” mowa, to mogę przejść także do postaci. Widać wyraźną asymetrię w ich konstrukcji, podział na „dobrych” i „złych” jest wyraźnie tendencyjny i zbyt oczywisty. Wrogowie są najczęściej bezimienni, ich osobowości (z chlubnym wyjątkiem majora Rockersa i Charlotte) są zbyt przewidywalne. Niektóre z postaci zostały skonstruowane zbyt nieporadnie i Czytelnik od początku domyśla się, że mają one służyć tylko za mięso armatnie w fabule. Kolejnym minusem jest także kwestia narracji i praktycznie brak jakiejkolwiek korekty tekstu. Narracja jest prowadzona w sposób nieco zbyt chaotyczny, więc niezorientowany Czytelnik bardzo łatwo może się zgubić w meandrach fabuły,.

    W kwestii wydania – książka została wydana w formie– przynajmniej dla mnie – bardzo przyjemnej. Miękka okładka, dobry papier, odpowiednia czcionka, zaś wyjątkowym smaczkiem są ostatnie strony książki, zawierające dane historyczne.

    Generalnie rzecz ujmując, „Elsenborn” to powieść warta swojej ceny. Ma wyjątkowo ciekawą fabułę, mimo wad potrafi bardzo wciągnąć każdego Czytelnika – nie tylko pasjonata, gdyż każdy tu może znaleźć cos dla siebie. Czuć w niej pasję autora i miłość do tematu, tak rzadką przecież u wielu twórców, a co za tym idzie – nietuzinkową wiedzę. Książka napisana jest prostym i zrozumiałym językiem, tak, by każdy mógł nadążyć za fabułą. Momentami odnosiłem wrażenie, że trzymam w ręku kolejną książkę mistrzów pióra – Stephena Ambrose’a, Corneliusa Ryana i Jacka Higginsa. Powieść Langenfelda nie ustępuje książkom pisanym przez najlepszych. Krótko ujmując – dla fanów tematyki wojennej jest to pozycja obowiązkowa, choć zachęcam również i tych, których ta tematyka nie pociąga, do przeczytania tej książki. Polecam gorąco na długie, zimowe wieczory – takie jak te w Ardenach w grudniu 1944 roku.

    A może ktoś z Was czytał tę książkę i zechce podzielić się wrażeniami?


  9. Ja ze swej strony za to życzę z całego serca wszystkim użytkownikom Forum, zarówno ''starej gwardii''(która przez parę ostatnich lat uczyniała moje życie bogatszym, za co chciałbym podziękować wszystkim, od Jarpena i Albinosa poczyniając, poprzez widiowego, Ciekawego, redbarona i mch90, a na gregskim, Tomaszu i secesjoniście kończąc. Jeśli kogoś pominąłem, proszę o wybaczenie, ale nie sposób tu wszystkich wymienić), jak i nowszym, Wesołych Świąt Bożego Narodzenia. Ciepłych, radosnych, spokojnych, spędzonych w przyjaznej, rodzinnej atmosferze, pojednaniu. Spełnienia wszystkich Waszych marzeń i osiągnięcia celów. I oczywiscie tego wszystkiego, czego sami sobie życzycie.

    Wesołych Świąt!

    $(KGrHqR,!p!E-1L86h)cBP3pHtv9hw~~60_35.JPG


  10. Czy przypadkiem w tych "łowcach nocnych" nie montowano działek pod kątem aby łatwiej było ustrzelić dolną część lancastera?

    Owszem, nazywało się to Schräge Musik i było z reguły jedną lub więcej parą działek 20 lub 30 mm, skierowanych pod kątem w górę. Pilot, przechodząc pod brzuchem bombowca naciskał spust, rozpruwając wrogi samolot.

    A wyglądało to tak:

    flak+Schragemusik.jpg

    300px-Me_110_SM.jpg

    220px-Schr%C3%A4ge_Musik_cannon.jpg


  11. niszcząc wszystkie Tygrysy i Pantery po drodze.

    To maksymalne uproszczenie kwestii, ale trudno się z nią nie zgodzić.

    Ja jednak jestem zdania, że typ VII był po prostu zbyt małym okrętem ze zbyt słabą obroną plot., o wyposażeniu nie mówiąc. Nie posiadając radaru, a jedynie oczy załogi i lornetki, był praktycznie bezbronny w wypadku ataku z powietrza.


  12. To musisz więcej poczytać Andreasie - bo o piruetach wspomina się od I w. św.

    "It's where you go vertical and turn the aircraft 90 degrees left or right and pull over the top like you're performing a loop.

    Best explained with numbers, you're on a 090 heading and you pull vertical as if you're going to perform a loop. Once the nose is 90 degrees up (FPM shows 90), you rotate your aircraft wings 90 degrees to the right and continue the loop. If done correctly, you'll finish the loop on a 180 heading".

    /za: www.simhq.com/forum/

    To funkcjonuje pod nazwą piruet, czy też może jakąś inną? ;)


  13. To jakieś odkrycie? Artykuł napisany bardzo infantylnie, wręcz naiwnie. Współczuję autorowi.

    Dlaczego?

    Bo w każdych wspomnieniach, jakie miałem okazję czytać, a wspomnienia były pilotów niemal każdej nacji uczestniczącej w walkach powietrznych podczas II WŚ, wielokrotnie zaznaczano, że zwycięstwo powietrzne osiąga się poprzez atak z zaskoczenia, tam, gdzie przeciwnik się tego ataku nie spodziewa. Niemieccy piloci wybierali często atak od strony słońca, by przeciwnik jak najpóźniej ich dostrzegł, inni piloci to od nich przejęli. A co się najczęściej działo z tymi, którzy chcieli walczyć uczciwie? Wdawali się w walki kołowe i manewry w powietrzu? Ginęli. A w najlepszym wypadku uciekali z podkulonym ogonem. Bo przeciwnik przewyższał ich maszyną bądź umiejętnościami.

    Zadaniem pilota myśliwskiego jest zniszczenie przeciwnika bądź zmuszenie go do ucieczki, a nie rycerski pojedynek z kopiami. Już - jak wspomniał gregski - podczas I WŚ sformułowano zasady walki powietrznej, a ich piewcami byli najlepsi: Boelcke, Immelmann, von Richthofen...

    I identyczną tendencję mamy w innych rodzajach sił zbrojnych, bo pojęcie ''zbój'' można podciągnąć pod taktykę walki snajperów/strzelców wyborowych, komandosów, artylerzystów, niszczycieli czołgów - wszak oni też atakują przez zaskoczenie, znienacka, najczęściej zabijając bezbronnych i niegroźnych dla nich przeciwników.

    Zaś pan autor mógłby się nauczyć podstawowych zwrotów walki powietrznej, bo pierwszy raz słyszę o piruetach.

    Swoją drogą, otwierając ten temat, liczyłem na wzmiankę o powietrznych Raubritterach. :P


  14. Akurat znam ludzi, którzy noszą orginalne mundury itd jako wehrmachtowcy

    Ja akurat w to nie wierzę. ;) Po pierwsze, tych mundurów jest naprawdę niewiele, po drugie niewiele z nich jest w dobrym stanie, a po trzecie, są za drogie i za bardzo szkoda je niszczyć. Z każdym rekonstruktorem Wehrmachtu, z jakim rozmawiałem, dochodziliśmy wspólnie do zdania, że noszenie mundurów oryginalnych WH/SS to zbrodnia. Co innego jankeski, który jest tańszy niż replika. ;)


  15. Fajnie móc zbierać tak łatwo oryginalne przedmioty i ich używać

    W większości wypadków rekonstrukcji problmemem jest użytkowanie oryginalnych przedmiotów, bo tych w zasadzie nie ma. I tak jest z większością armii z II WŚ, gdzie w wielu jest ciężko złapać jakikolwiek element oryginalny. O ile z wyposażeniem i umundurowaniem amerykańskim problemu takiego nie ma, o tyle w przypadku WP czy Wehrmachtu ten problem istnieje na szerszą skalę i właściwie nikt, rekonstruujący te armie, nie nosi oryginalnych spodni, koszul czy opinaczy. ;)


  16. Zaczynam od Niklasa Franka, autora książki "Mój ojciec Hans Frank", którą napisał w formie listów do ojca. Zdecydowany jego przeciwnik. Obecnie ma 73 lata, nie wiem czy nadal, ale był dziennikarzem gazety "Stern".

    Frank jest dla mnie wyjątkowo żałosną personą. Non-stop udziela wywiadów, podkreśla, jaki to jego ojciec był straszny, wielokrotnie wspominał o tym, że dobrowolnie się wysterylizował, by ''nie przenosić genu zbrodniarza'', nie wiadomo na jakiej podstawie mówi, że jego matka nienawidziła jego ojca (dziwne, że osoba, która nienawidzi kogoś, próbuje go bronić przed Trybunałem, mówiąc, jaki ładny mur postawił Żydom w getcie...). Generalnie gosć żyje nazwiskiem ojca i zbiera za to profity.

    Inną z kolei psychuszką jest Bettina Goering, stryjeczna wnuczka Hermanna Goeringa. Również i ona uwielbia podkreślać, jak jest podobna do swojego wuja, często udziela wywiadów, wielokrotnie nadmieniała, że dobrowolnie się wysterylizowała, z tych samych powodów, jak Niklas Frank. Podobne podejście ma kolejna jakaś stryjeczna wnuczka Himmlera, Katrin.

    O wiele ciekawiej prezentują się na tym tle córki Goeringa i Heinricha Himmlera, które nie tylko nie wstydzą się swoich ojców, ale wręcz ich bronią. Gudrun Burwitz, córka Himmlera, jest nazywana ''babcią esesmanów''.

    Jeden z synów Martina Bormanna, Martin Adolf, został po wojnie misjonarzem i księdzem katolickim, wstydząc się swojego ojca.

    Harald Quandt, syn Magdy Goebbels, przeżył wojnę, został bogatym przemysłowcem. Zginął w katastrofie lotniczej.

    Monika Hertwig, córka osławionego Amona Goetha, kata z Auschwitz, żyła w nieświadomości aż do lat 50., nie mając pojęcia, kim był jej ojciec. Uświadomił jej to dopiero młody Żyd, pracujący jako zmywacz w kawiarni. Gdy zobaczyła numer, wytatuowany na jego ręce, zapytała się go, w jakim obozie był. Gdy odpowiedział, że w Auschwitz, rozpromieniła się i zapytała o swego ojca, Amona Goetha, dodając pytanie o to, czy go znał. gdy Żyd zapytał: ''Amon Goeth był Twoim ojcem?'', a ona mu odpowiedziała twierdząco, pokazał jej drzwi.


  17. Również i ja wstąpiłem w międzyczasie do dwóch grup, oraz założyłem własną. Dużo czasu minęło, a i w Słupii i Wiśle wiele wody upłynęło, odkąd pisałem posta wyżej. Od zeszłego roku biegam w mundurze amerykańskiego piechociarza z II WŚ, od kilku miesięcy (od sierpnia i września) jestem członkiem dwóch największych i najstarszych grup, odtwarzających piechotę amerykańską z lat 1942-45, mianowicie w Normandia 44 oraz Big Red One. Oprócz tego w Słupsku stworzyłem zalążek własnej GRH, zajmującej się odtwarzeniem 16. pułku 1. Dywizji Piechoty Big Red One.

    Również zmienił się mój ekwipunek. Sporo rzeczy dokupiłem - replik - po czym wymieniłem większość rzeczy na oryginalne (niemalże wszystko, poza mundurem, butami i bagnetem), zbieram teraz także oryginalne przedmioty użytku codziennego, jak ręcznik, zestaw do szycia czy grzebień.

    Cóż mogę powiedzieć o moich grupach? Naprawdę wspaniali, sympatyczni ludzie, dla któryh historia to pasja. I jestem dumny, że mogę z nimi przebywać.

×

Powiadomienie o plikach cookie

Przed wyrażeniem zgody na Warunki użytkowania forum koniecznie zapoznaj się z naszą Polityka prywatności. Jej akceptacja jest dobrowolna, ale niezbędna do dalszego korzystania z forum.