-
Zawartość
5,088 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
Typ zawartości
Profile
Forum
Kalendarz
Zawartość dodana przez Andreas
-
Wprawdzie temat ten dotyczy tylko fragmentu niewątpliwie większego wydarzenia historycznego, jaką była ofensywa Brusiłowa, ale z drugiej strony jednak sądzę, że warto na ten temat porozmawiać. "4 czerwca (1916 roku), generał rosyjski Brusiłow rozpoczął ofensywę, nazwaną potem jego imieniem (był jedynym dowódcą, którego imię nosi cała kampanja I Wojny Światowej), przeciwko Austro-Węgrom. Miała ona na celu wspomożenie Włochów zaatakowanych w ofensywie pod Asiago, a także obrońców Verdun*. Atak zsynchronizowano z działaniami wojennymi na Zachodzie. Brusiłow uzyskał pożądany efekt zaskoczenia (armiom zabroniono widocznego grupowania sił i wstępnego ostrzału artyleryjskiego przed atakiem), co przyczyniło się do sukcesu Rosjan. Cztery (7, 8, 9 i 11) armje rosyjskie (na całej długości frontu, a nie skoncentrowane w jednym punkcie, jak to robiono zazwyczaj) na odcinku Łuck*-Tarnopol*-Czerniowce* przeprowadziły niespodziewany atak. Do 20 czerwca Rosjanie wzięli 200.000 jeńców. Armja rosyjska zaczęła posuwać się w kierunku Rumunji. Duży obszar ataku Rosjan wymagał użycia licznych sił, w związku z czym rezerwy były bardzo małe. 19 lipca Rosjanie przekroczyli Karpaty i zagrozili Węgrom, 23 lipca przedarli się przez niemieckie linje w okolicach Rygi*. 28 lipca zajęli Brody* (60 km na północ od Tarnopola*)." Zatem, co sądzicie o tej bitwie?
-
(...)buty, buty, buty, tupot nóg (...)
Andreas odpowiedział Furiusz → temat → Wojsko, technika i uzbrojenie - ogólnie
Im dłużej trwała wojna, tym buty były coraz bardziej upraszczane. Teoretycznie, przed przemoknięciem miało chronić odpowiednie natłuszczenie i zaimpregnowanie butów, ale z prkatyki wiem, że po kilku dniach w polu, w błocie, w deszczu, czy w śniegu, i tak będą przemakać. I zaradzeniem miało być zakładanie kaloszy, zwanych overshoes. Były to takie gumowo-materiałowe buty, zapinane na klamerki i zakładane na buty. Ale w wyniku bałaganu w US Army, kalosze te dostało 10 % GIs. Innym przykładem, były gumowe kalosze, zwane M44 Shoepacs. http://i153.photobucket.com/albums/s234/johanwillaert/Collection/Uniforms/Footwear/Overshoes8.jpg Overshoes. http://i153.photobucket.com/albums/s234/johanwillaert/Collection/Uniforms/Footwear/Shoepacs3.jpg Shoepacs. Zamszowe, czy inaczej - szyte mizdrą na wierzch - to były Rough-out Service Shoes oraz M43 Two-Buckles Boots. -
(...)buty, buty, buty, tupot nóg (...)
Andreas odpowiedział Furiusz → temat → Wojsko, technika i uzbrojenie - ogólnie
Jeśli chodzi o Service Shoes, to nie słyszałem pod ich adresem zarzutów. Może dlatego, że używano ich głównie na suchym terenie i stosunkowo podczas krótkich kampanii (Afryka, Sycylia, Włochy, Normandia). Ogólnie, trzewiki te chwalono za to, że były mocne i wytrzymałe, i oczywiście nie pochodziły z wojennej, taniej produkcji. -
(...)buty, buty, buty, tupot nóg (...)
Andreas odpowiedział Furiusz → temat → Wojsko, technika i uzbrojenie - ogólnie
Źle. Buty ze skóry zamszowej i tak przeciekają i nie nadają się do marszu w błocie, czy w śniegu. Osobiście potwierdzam tę opinię. Jedynym obuwiem, jaki cieszył się szacunkiem w US Army, były właście Corcorany. Na pozostałe rodzaje butów trzeba było zakładać kalosze, których nie było na froncie... a więc żołnierze mieli wiecznie przemoczone nogi. -
(Recenzja) 101 Airborn Screaming Eagles - Normandia 6 czerwca 1944
Andreas odpowiedział Doro → temat → Recenzje
Dlatego, że ten komiks to zwykły plagiat serialu. Niemal wszystko jest dokładną kalką scen z wymienionych odcinków. -
(...)buty, buty, buty, tupot nóg (...)
Andreas odpowiedział Furiusz → temat → Wojsko, technika i uzbrojenie - ogólnie
Ze skóry licowej. -
(...)buty, buty, buty, tupot nóg (...)
Andreas odpowiedział Furiusz → temat → Wojsko, technika i uzbrojenie - ogólnie
Podeszwa?... -
(...)buty, buty, buty, tupot nóg (...)
Andreas odpowiedział Furiusz → temat → Wojsko, technika i uzbrojenie - ogólnie
US Army przez całą II WŚ używała w sumie trzech rodzajów butów. I. Service Shoes http://www.epicmilitaria.com/shopimages/products/thumbnails/serviceshoe.jpg Były to trzewiki do kostki, szyte licem na wierzch, z przeszytym noskiem i gumową podeszwą. Używano ich dosyć długo, bo od samego początku wojny, aż do walk w Normandii. II. Rough-out Service Shoes https://encrypted-tbn3.gstatic.com/images?q=tbn:ANd9GcTOOXJ-dpVFETlUhy1OvI14JxUIWFt4NU7Icnlj4JzDauwu1u0rrA Były to również trzewiki do kostki, jednak szyte mizdrą na wierzch, a więc po chłopsku - zamszowe, bez przeszytego noska, znacznie cieńsza podeszwa, niż w service shoes. Użytkowano ich od czerwca 1943 roku do końca wojny, bardzo popularne i używane jeszcze wiele lat po wojnie przez USMC. III. Two-Buckles Boots M43 https://encrypted-tbn2.gstatic.com/images?q=tbn:ANd9GcSGEUR4x5hD7VG8d2lCUwV9LvGAYfyKk5xtKVGMdd10f-mAc_QM Trzewiki, niemalże identyczne z Roughami, jednak dodano do nich integralny opinacz. Weszły do służby w lutym 1944 roku i były bardzo powszechne zwłaszcza od jesieni 1944 roku. Szyte mizdrą na wierzch. Oprócz tego są jeszcze buty spadochronowe, tj. Jump Boots, produkowane przez firmę Corcoran wyłącznie dla spadochroniarzy. http://2.bp.blogspot.com/-GdgOCpSd9oM/TgPWefEaLNI/AAAAAAAAAGQ/j3YddSTZLdo/s1600/usparatrooperboots.jpg Buty te cieszyły się wielką popularnością, także w innych rodzajach sił zbrojnych, gdyż były szyte z licowej skóry, a więc nie przemakały, dobrze trzymały kostkę i chroniły nogawki przed zamoknięciem. I do tego dochodziła również kwestia wyglądu. Oczywiście, nie podobało się to spadochroniarzom, którzy uważali, że żołnierz, nie noszący Jump Wings (tj. skrzydełek spadochronowych, przyznawanych za oddanie skoku ze spadochronem), nie ma prawa nosić butów spadochroniarskich. Bywały przypadki, gdy na przepustce spadochroniarze po prostu napadali żołnierzy piechoty, noszących te buty i im je zabierali. A teraz ad meritum. Co robiono, żeby nie przemakały. Generalnie, gdy żołnierzom wydano nowe buty, dano do tego dwie puszki pasty (koniecznie brązowej) i rozkaz, by na następny dzień buty się świeciły. Z estetycznego punktu widzenia, pastowanie skóry zamszowej to zbrodnia, ale chodziło o impregnację przed zamoknięciem. Dodatkowo, stosowano impregnat do zamszu. Żeby buty wytrzymały użytkowanie, muszą wchłonąć tyle pasty, żeby skóra zdążyła stwardnieć. Jak się dokopię, to znajdę zdjęcie żołnierzy z 1945 roku w butach M43, zapastowanych niemalże na glanc. Jeśli chodzi o Niemców, to stosowali oni dwa podstawowe typy obuwia podczas II WŚ (odliczamy tutaj buty tropikalne, strzelców górskich czy skoczków spadochronowych), były to saperki - Marschstiefel oraz trzewiki - Schnürschuhe. Saperki nie zmieniły się praktycznie od 1866 roku, czyli wojny Prus z Austrią, jedyne, co się zmieniło, to przeszycie. W saperkach sprzed II WŚ, cholewy były przeszyte z boku, zaś później - z tyłu i przodu: http://nestof.pl/data/files/knobelbecher_350.jpg Model starszy. http://www.zenker-militaria.de/WebRoot/Store2/Shops/15469580/Products/1100001/WH-Knobelbecher-neu.jpg Tu wprawdzie są buty BW, ale krój się zasadniczo nie zmienił od 1945 roku. Buty były szyte ze skóry licowej, podbite gwoździami, z podkutym obcasem. Używano ich powszechnie do 1943 roku, kiedy z powodu oszczędności wprowadzono trzewiki. https://encrypted-tbn2.gstatic.com/images?q=tbn:ANd9GcSrj111uu4QPSigeCBQp76Yv5DOzFDino5FzD1d5IxL7-mWPQjaaw I oto one. Buty ze skóry, szyte mizdrą na wierzch, podkute. Żołnierze pastowali je na kolor, jaki chcieli - czarny, bądź brązowy, ale bywały i takie buty, których nie tknęło żadne czernidło. Wszystko od decyzji żołnierza. -
Jeśli były, to oczywiście przepraszam, w temacie Korei tak mocno nie siedzę, acz nie przypominam sobie koreańskiego IS-a. A dlaczego IS-2? Sowieci sprzedawali Koreańczykom swój stary sprzęt. IS-3 w momencie wybuchu wojny koreańskiej był nadal stosunkowo nowatorskim pojazdem, i szczerze wątpię, by AR chciała się nim dzielić z kimkolwiek innym. Państwa Bloku Wschodniego też go w tym czasie nie użytkowały. Najpowszechniejszym tankiem Koreańczyków był stary, dobry T-34/85.
-
Niemcy przed wojną mieli cztery duze (dośc) kolonie afrykańskie. Były to: Togo, Kamerun Niemiecki, Niemiecka Afryka Południowo-Zachodnia oraz Niemiecka Afryka Wschodnia. Wszystkie z nich, poza ostatnią, zostały przejęte przez Aliantów. Na początku I wojny światowej wojska południowoafrykańskie wkroczyły do Afryki Południowo-Zachodniej. Ich przewaga była znacząca i jednostki niemieckiego Schutztruppe mogły jedynie starać się opóźnić zajęcie całego terytorium. Ostatecznie Niemcy poddali się 9 lipca 1915. W pozostałych koloniach, tj. Togo i Kamerunie, Alianci dosyc szybako pokonali niemiecką obronę i zajęły obszar kolonii. Togo skapitulowało 28. sierpnia 1914r., a Kamerun w 1916r. Co sądzicie o tych walkach? Dlaczego Niemcy nie wysłali posiłków? Co spowodowało, że Vorbeck się utrzymał, a pozsotałe kolonie nie? Dlaczego nie połączyli się?
-
Nie słyszałem, by używali IS-ów. A jeśli tak, to tylko IS-2.
-
Dewastacja pomnika "Inki"
Andreas odpowiedział Katharina → temat → Gospodarka, kultura i społeczeństwo
Jako, że mieszkam w Krakowie, siłą rzeczy poszedłem obejrzeć pomnik. Na szczęście farba została już usunięta. Sam fakt - bardzo przykry. Jestem ciekaw, komu ten pomnik tak bardzo przeszkadzał? -
Kolego szanowny, to nie WoT, to rzeczywistość. Nie rzucaj nazwami, tylko uzasadnij swoje zdanie, bo widok T-34/85 to mnie śmieszy obok Pantery...
-
Toć to legendarny nóż niemieckich FJ-tów. Gregski, jak nie wiesz, co masz z nim zrobić, to jakby Ci się chciało go pozbyć, bardzo chętnie go przygarnę.
-
Ręczny karabin maszynowy używany przez siły zbrojne Stanów Zjednoczonych głównie podczas II wojny światowej. Został zaprojektowany w 1917 przez Johna Browninga jako następca francuskiego rkm-u Chauchat M1918 i lkm-u Benet-Mercie M1909. Zasada działania oparta o pobranie gazów prochowych przez boczny otwór w lufie, używał standardowego wówczas naboju armii amerykańskiej .03-'06 Springfield (7,62 x 63 mm). W zależności od modelu ważył pomiędzy 7,3, a 8,6 kg. Pojemność magazynka wynosiła 20 naboi. Pierwszy model, M1918, został wprowadzony do użycia w 1918, do końca I wojny światowej wyprodukowano około 85000 egzemplarzy, W 1937 część modeli M1918 została nieco zmodyfikowana (zmiana kolby i dwójnogu), ta wersja znana była jako M1918A1. W 1940 wprowadzono do służby ostatni już model BARa – M1918A2. W tej wersji broń mogła już strzelać tylko seriami ("szybko" – 500-650 strzałów na minutę lub "wolno" – 300-450 strzałów na minutę), dwójnóg był mocowany pod lufą (i zazwyczaj odłączany w czasie akcji ofensywnych). Od 1942 drewniana kolba została zastąpiona plastikową, a pod koniec II wojny światowej zaczęto produkowac uchwyt do przenoszenia broni, który był montowany na lufie. BAR był bronią bardzo udaną pomimo pewnych niedoskonałości konstrukcyjnych (niewymienna lufa, mała pojemność magazynka, wiele drobnych części) i w armii amerykańskiej służył jeszcze w czasie wojny koreańskiej, a w armiach wielu innych państw był na wyposażeniu jeszcze w latach 90. W latach 30. w Polsce, Szwecji i Belgii opracowano własne konstrukcje oparte na tej broni, np. Browning wz. 1928. Wersje M1918 - pierwsza wersja seryjna, bez dwójnogu. M1918A1 - zmodernizowane egzemplarze M1918 wyposażone w dwójnóg i oporę naramienną. M1918A2 - wprowadzona do uzbrojenia w 1941 roku wersja z mechanizmem pozwalającym na zmianę szybkostrzelności (szybkostrzelnośc 350 lub 500 strz/min), pozbawiona możliwości strzelania ogniem pojedynczym. Użyty na masową skalę podczas I wojny swiatowej. Używały go, poza amerykańskimi, wojska francuskie, angielskie, a nawet polskie. Dzięki swej poręczności zyskał dobrą opinię wśród żołnierzy, którzy uznali go za jeden z najlepszych karabinów maszynowych świata. Co myślicie o tej broni? Dlaczego nie przyjęto go na regulaminowy stan armii? Był przecież lepszy od Hotchkissa czy Lewisa.
-
(Recenzja) 101 Airborn Screaming Eagles - Normandia 6 czerwca 1944
Andreas odpowiedział Doro → temat → Recenzje
Zalecam obejrzeć serial ''Kompania Braci'', a przynajmniej odcinki nr 2, 3 i 4. Do operacji Market-Garden. Wtedy Kolega zmieni zdanie o tym komiksie o 180 stopni. -
Odsyłam do wujka Google. A następnym razem, proszę przeszukać i wstawić temat do odpowiedniego działu.
-
Czyli mowa o powieści pt.: "Elsenborn", autorstwa Piotra Langenfelda, wyd. WarBook. Któż z pasjonatów i amatorów II Wojny Światowej nie słyszał o kontrofensywie w Ardenach? O tym ostatnim, rozpaczliwym ataku sił III Rzeszy na froncie zachodnim napisano masę książek, powstały też filmy, wśród których wystarczy wymienić nieco tendencyjną superprodukcję z 1965 roku – „Bitwa o Ardeny”, a także sporo gier komputerowych. Jednak wśród polskich autorów jest to temat najczęściej pomijany, zwłaszcza w sferze powieści. Ostatnie lata przyniosły nam bowiem wysyp powieści polskich autorów o tematyce batalistycznej, jednak próżno wśród nich było szukać czegoś o walkach na zachodniej części Europy. Do czasu. Książka Piotra Langenfelda pt.: „Elsenborn” opowiada o kilku fikcyjnych postaciach, których losy splotły się w tytułowym Elsenborn. Masyw ten był jednym z kluczowych punktów amerykańskiej obrony podczas niemieckiej ofensywy. To tutaj niemieckie oddziały pancerne zostały powstrzymane przez dzielnych żołnierzy w amerykańskich mundurach. Na drodze odważnych czołgistów 12. Dywizji Pancernej SS „Hitlerjugend”, dla których honorem była wierność, stanęli równie odważni żołnierze z 1., 2. i 99. Dywizji Piechoty. Po dziesięciu dniach Niemcy ustąpili, tracąc 44 czołgi, a ofensywa na tym odcinku frontu straciła impet. Piotr Langenfeld, dziennikarz i korespondent wojenny z Afganistanu, na swoim literackim koncie ma już jedną książkę, a jest nią „Afganistan. Dotknąłem wojny”. Langenfeld jest również prezesem Stowarzyszenia Historycznego „Wielka Czerwona Jedynka”, zajmującego się odtwarzaniem 1. Batalionu 18. Pułku 1. Dywizji Piechoty „Big Red One” z czasów II Wojny Światowej. Kupując „Elsenborn” zastanawiałem się, co znajdę w środku, gdyż po raz pierwszy stykałem się z piórem autora. Miałem nadzieję przeczytać coś, co mnie zaskoczy. Nie omyliłem się. Jak wspomniałem wyżej, powieść koncentruje się na losach kilku fikcyjnych postaci, acz nie brakuje także bohaterów autentycznych. Jest wśród nich więc Verhoeven, alias Tobias Rockers– niemiecki as wywiadu, dowodzący grupą dywersyjną za amerykańskimi liniami, Willi Harne – młody niemiecki spadochroniarz z grupy legendarnego pułkownika von der Heydte’a, Rottenführer Rolf Euler z 12. DPanc. SS, Doug Mesori – rwący się do walki i orderów artylerzysta z 99. Dywizji Piechoty, mamy też młodego i zdolnego porucznika wywiady Bryana Stanleya, jest i ostatecznie postać główna tej książki - Cpl. Charles Zielinsky, zwany przez kolegów „Greenmanem”, weteran Wielkiej Czerwonej Jedynki i syn polskich emigrantów, którzy opuścili Ojczyznę przed Wielkim Kryzysem. Mimo iż Charles jej nie pamiętał, został wychowany przez rodziców w duchu miłości do Polski i sam czuł się Polakiem, dzięki dostarczanym od rodziców listom i gazetom, był również świadom niejasnej sytuacji powojennej Polski. Bardzo ciekawą postacią jest również Charlotte, piękna dziewczyna i w rzeczywistości wytrawny niemiecki szpieg, i – śmiało można tak powiedzieć – jedna z najciekawszych osób w książce. Osią fabularną powieści jest tytułowy masyw Elsenborn i pierwsze dni trwania niemieckiej ofensywy. Autor umiejętnie przełamuje dotychczasowy trend, skupiający się na walkach w okolicach Bastogne i stara się pokazać najważniejszy odcinek frontu, którego twarda obrona zdecydowała o klęsce uderzenia Niemców, w czym niemały wkład miała Wielka Czerwona Jedynka. Dokonuje tego w sposób wyjątkowo brutalny, przedstawiając walki wyjątkowo szczegółowo, ukazując historię taką, jaką była – bez zbędnego patosu czy przeinaczeń. Wojna w tej książce pokazuje swoją upiorną twarz. Kulimy się w płytkim okopie, kurczowo ściskając swojego Garanda i kryjąc się przed świszczącymi odłamkami w oczekiwaniu na natarcie wroga. Stajemy ramię w ramię z niemieckimi spadochroniarzami w drzwiach samolotu tuż przed skokiem, by spełnić życzenie Führera. Kroczymy obok czołgów w ostatnim, desperackim ataku, pełnym męstwa i odwagi. Czytelnik może wyczuć swąd prochu i palących się wraków czy ciał, lejące się błoto, potworne zmęczenie i zimno, czy usłyszeć eksplozje i wystrzały. Najlepiej to widać podczas opisów walk po stronie amerykańskiej, co niespecjalnie powinno dziwić, biorąc pod uwagę pasję autora. Duszna atmosfera walk frontowych została okraszona dodatkowym smaczkiem w postaci wątków szpiegowskich, co tylko podziałało korzystnie. Nie powinni narzekać również pasjonaci – Langenfeld bowiem skrupulatnie odtwarza najwierniejsze detale – od elementów umundurowania i wyposażenia począwszy, poprzez uzbrojenie, a na wiernych opisach topograficznych kończąc. Kolejnym, niewątpliwym plusem, jest zwrócenie uwagi na drobne na pozór sprawy, w postaci trudów życia cywili za linią frontu, czy coś, co nam, Polakom, jest bliższe – sposób postrzegania sprawy polskiej podczas II WŚ przez Aliantów. Czytelnik smutno sobie uświadamia, że żołnierze w mundurach feldgrau to nie jedyni wrogowie Polski, bo na wschodzie był jeszcze jeden, uznawany za sojusznika Aliantów. Niestety, powieść nie ustrzegła się przed pewnymi wadami. Po pierwsze, wadą powieści historycznych jest to, że zorientowany Czytelnik, a nawet osoba będąca kompletnym laikiem, może z łatwością przewidzieć przebieg wydarzeń i domyślić się zakończenia na samym początku lektury. Oparcie fabuły o wielkie wydarzenia historyczne odziera powieść z aury tajemniczości i nietrudno jest domyślić się, że ci „dobrzy” zwyciężą, choćby nie wiem, jak bardzo autor starał się przekonać odbiorcę, że może stać się inaczej. Skoro o „dobrych” mowa, to mogę przejść także do postaci. Widać wyraźną asymetrię w ich konstrukcji, podział na „dobrych” i „złych” jest wyraźnie tendencyjny i zbyt oczywisty. Wrogowie są najczęściej bezimienni, ich osobowości (z chlubnym wyjątkiem majora Rockersa i Charlotte) są zbyt przewidywalne. Niektóre z postaci zostały skonstruowane zbyt nieporadnie i Czytelnik od początku domyśla się, że mają one służyć tylko za mięso armatnie w fabule. Kolejnym minusem jest także kwestia narracji i praktycznie brak jakiejkolwiek korekty tekstu. Narracja jest prowadzona w sposób nieco zbyt chaotyczny, więc niezorientowany Czytelnik bardzo łatwo może się zgubić w meandrach fabuły,. W kwestii wydania – książka została wydana w formie– przynajmniej dla mnie – bardzo przyjemnej. Miękka okładka, dobry papier, odpowiednia czcionka, zaś wyjątkowym smaczkiem są ostatnie strony książki, zawierające dane historyczne. Generalnie rzecz ujmując, „Elsenborn” to powieść warta swojej ceny. Ma wyjątkowo ciekawą fabułę, mimo wad potrafi bardzo wciągnąć każdego Czytelnika – nie tylko pasjonata, gdyż każdy tu może znaleźć cos dla siebie. Czuć w niej pasję autora i miłość do tematu, tak rzadką przecież u wielu twórców, a co za tym idzie – nietuzinkową wiedzę. Książka napisana jest prostym i zrozumiałym językiem, tak, by każdy mógł nadążyć za fabułą. Momentami odnosiłem wrażenie, że trzymam w ręku kolejną książkę mistrzów pióra – Stephena Ambrose’a, Corneliusa Ryana i Jacka Higginsa. Powieść Langenfelda nie ustępuje książkom pisanym przez najlepszych. Krótko ujmując – dla fanów tematyki wojennej jest to pozycja obowiązkowa, choć zachęcam również i tych, których ta tematyka nie pociąga, do przeczytania tej książki. Polecam gorąco na długie, zimowe wieczory – takie jak te w Ardenach w grudniu 1944 roku. A może ktoś z Was czytał tę książkę i zechce podzielić się wrażeniami?
-
Niektóre z nich, jak Skorzenny, von der Heydte, płk Smith... Nie pisałem o bohaterach, lecz o ogólnym zakończeniu książki. Jedyną niewiadomą właśnie są losy bohaterów. W zasadzie masz bardzo dużo racji, Albinosie. Jak zwykle zresztą.
-
Utworzono go 18 października 1943r., na wzór jednego z batalionów spadochronowych Armii Czerwonej. Pierwszym miejscem postoju było miasteczko Biełoomut w obwodzie moskiewskim. Sformowano go z ochotników z 1. Korpusu Polskiego. Utworzono dwie kompanie szturmowe spadochroniarzy i po kompanii moździerzy, rusznic ppanc, cekaemów, minerskiej i łączności. Pierwotnym założeniem batalionu było zrzucenie go za linie niemieckie w całości, jednak zmieniono zadania wrz z utworzenie Sztabu Partyzanckiego i odtąd przerzucano spadochroniarzy małymi grupami po 10-15 osób. Jeszcze przed dostarczeniem 1. PSBS własnych samolotów przerzucono pierwszych spadochroniarzy na tyły Niemców. Pozostali przeszli ostre szkolenie, lecz zbyt krótkie. Wyszkolenie obejmowalo co najmniej 100 dni, podczas których ćwiczono skoki z balonu i samolotu, sterowania czaszą spadochronu podczas lotu, rozpoznawania terenu z góry, walki wręcz za pomocą noża, kolby karabinu, pistoletu i karabinu z tłumikiem, minowania i rozminowywania obiektów, maskowania się i sygnałów świetlnych oraz alfabetu Morse'a. Batalion składał się ostatecznie z 567 spadochroniarzy, z czego 141 to oficerowie i 215 to podoficerowie, z których utworzono 23 grupy dywersyjno-wywiadowcze. Na miejsce przerzucano ich za pomocą amerykańskich DC-3. Każdy spadochroniarz na czas niekoreślonej akcji otrzymywał: 3 zmiany bielizny, ubranie cywilne, mudur żołnierza lub oficera niemieckiego, zapasową amunicję, żywność na 10 dni i baterię do radiostacji. Dla całej grupy zrzucano jednocześnie worek-zasobnik z amunicją, żywnością, medykamentami, materiałami wybuchowymi, radiostacją i materiałami propagandowymi, cały zasobnik ważył około 100kg. Spadochroniarze byli uzbrojeni w: pistolet TT, piestolet masz. PPS-43, nóż i około 7 granatów, poza tym grupa zwykle miała przynajmniej jeden karabin Mosin wz. 91 z lunetą i tłumikiem, tzw. bezszumką. W każdej grupie był radiotelegrafista, sanitariusz, oficer pol.-wych. i dowódca, zwykle w stopniu porucznika. Dodatkowo, do większości grup dodawano żołnierza lub podoficera niemieckiego z Komitetu ''Wolne Niemcy'', lecz zaniechano w końcu z tego pomysłu, gdyż Niemcy po prostu dezerterowali, a nawet donosili na grupy operacyjne(dzięki czemu wybaczano im ich ''winę''). Grupy zrzucano w każde miejsce, jakie się nadawało i było obiektem zainteresowania Stawki. Większość grup nigdy nie wróciła. Jak oceniacie działalność 1. PSBS? Dlaczego nie zrzucono ich w celu udzielenia pomocy Powstaniu? Jak zakończyła się ich działalność? Czy można ich porównać z 1. SBS? Jaka była ich ostatnia akcja? Zapraszam!
-
W 1914r. generał Paul von Lettow-Vorbeck objął dowodzenie nad małymi siłami (tzw. Schutztruppen) w Niemieckiej Afryce Wschodniej (obecna Tanzania), w skład których wchodził 3-tysięczny niemiecki garnizon oraz 12 kompanii tubylców (tzw. Askarysów). Na początku wojny w sierpniu chcąc przejąć inicjatywę zignorował rozkazy dowództwa z Berlina oraz gubernatora kolonii, dr Heinricha von Schnee i przygotowywał działania ofensywne. Szybko zorganizował desant na miasto Tanga gdzie w dniach od 2 do 5 listopada 1914 rozegrała się jedna z największych bitew w Afryce w czasie wojny. Po wygranej przegrupował swoich ludzi i prawie nieistniejące zapasy aby uderzyć na brytyjskie linie kolejowe. Odniósł wówczas swoje drugie zwycięstwo nad Brytyjczykami w bitwie pod Jassin 18 stycznia 1915r. Dzięki tym zwycięstwom zdobył duże ilości broni i zaopatrzenia, podniosło się także morale. Niemniej jednak stracił dosyc dużo ludzi, co przy jego skąpych siłach miało duże znaczenie, wśród których znalazł się bardzo pomocny angielski renegat Tom von Prince, którego trudno było zastąpić. Strategia Vorbecka była bardzo prosta, mianowicie wiedząc iż Afryka Wschodnia będzie jedynie peryferyjnym rejonem działań wojennych postanowił związać swoimi działaniami jak najwięcej sił brytyjskich. Miał w ten sposób odciążyć wojska cesarskie w Europie i pozbawić Brytyjczyków dodatkowych odwodów. Wobec kosztownych strat w ludziach postanowił unikać walnego starcia z Brytyjczykami, a w zamian prowadził wojnę podjazdową i organizował liczne wypady na terytorium przeciwnika, głównie do Kenii i Rodezji. Jego celem stały się forty, koleje oraz linie telegraficzne. Wszystkie te akcje zmierzały do tego aby odwrócić uwagę armii brytyjskiej od Europy oraz aby Anglicy wysłali w ten rejon jak najwięcej swoich sił. Lettow-Vorbeck skupił pod swoimi rozkazami ok. 12 tys. ludzi, z których większośc stanowili Askarysi, w przeciwieństwie do innych miejscowych oddziałów kolonialnych dobrze wyszkoleni i zdyscyplinowani. Vorbeck był także wzorcowym dowódcą jeżeli chodzi o podtrzymywanie morale w armii i zawsze utrzymywał bliskie kontakty ze swoimi żołnierzami. Problemy z bronią częściowo rozwiązano wykorzystując zasoby niemieckiego okrętu SMS Königsberg, zatopionego w delcie rzeki Rufigi w 1915r., zdemontowaną wówczas artylerię okrętową użyto w działaniach lądowych. Załoga okrętu(ok. 700 ludzi) dołączyła do sił Vorbecka. W marcu 1916 Brytyjczycy dowodzeni przez Jana Smutsa rozpoczęli zakrojoną na szeroką skalę ofensywę. Von Lettow-Vorbeck umiejętnie wykorzystywał teren oraz klimat i zmuszał Anglików do walki na narzuconych przez siebie warunkach. Jednak olbrzymia przewaga brytyjska zmusiła go do ustąpienia z części terytorium. Niemniej jednak Brytyjczycy zanotowali na swoim koncie kilka bolesnych porażek, największą była bitwa pod Mahiwą gdzie Niemcy przy stracie 100 ludzi wyeliminowali z dalszej walki 1 600 Brytyjczyków. Pomimo wielkich wysiłków Vorbecka przewaga przeciwnika była przytłaczająca; nie miał on najmniejszych szans na obronę terytorium ze względu na szczupłość sił. Postanowił więc najechać portugalski Mozambik, gdzie zdobył nowych ludzi i zapasy po pokonaniu portugalskich garnizonów. W sierpniu 1918 powrócił do Niemieckiej Afryki Wschodniej tylko po to aby uderzyć na Rodezję, dzięki czemu wymknął się z zastawionej na niego przez Brytyjczyków pułapki. Wygrał 13 listopada bitwę pod Kasamą (było to już dwa dni po zawieszeniu broni w Europie). Kiedy plotki o niemieckiej przegranej w Europie okazały się prawdziwe, dzięki schwytaniu brytyjskiego posłańca przenoszącego wiadomość o zawieszeniu broni. Lettow-Vorbeck poddał się 23 listopada ze swoją niezwyciężoną armią w Abercorn w obecnej Zambii. Jako ciekawostke dodam, że: -Po jego śmierci w Niemczech, rząd zadecydował, iż rozdzieli środki pieniężne pomiędzy byłych żołnierzy - Askarich Vorbecka w Tanzanii. Jeśli weterani poprawnie reagowali na niemieckie komendy wojskowe otrzymywali odpowiednie wynagrodzenie. -Jego nazwiskiem nazwano m.in. koszary w Hamburgu. I co sądzicie o tym niezwyciężonym? Czy Rommel przy nim był tylko płotką? Dlaczego nie połączył się z oddziałami w Niemieckiej Afryce Zachodniej? Jak go oceniacie?
-
Ja ze swej strony za to życzę z całego serca wszystkim użytkownikom Forum, zarówno ''starej gwardii''(która przez parę ostatnich lat uczyniała moje życie bogatszym, za co chciałbym podziękować wszystkim, od Jarpena i Albinosa poczyniając, poprzez widiowego, Ciekawego, redbarona i mch90, a na gregskim, Tomaszu i secesjoniście kończąc. Jeśli kogoś pominąłem, proszę o wybaczenie, ale nie sposób tu wszystkich wymienić), jak i nowszym, Wesołych Świąt Bożego Narodzenia. Ciepłych, radosnych, spokojnych, spędzonych w przyjaznej, rodzinnej atmosferze, pojednaniu. Spełnienia wszystkich Waszych marzeń i osiągnięcia celów. I oczywiscie tego wszystkiego, czego sami sobie życzycie. Wesołych Świąt!
-
Owszem, nazywało się to Schräge Musik i było z reguły jedną lub więcej parą działek 20 lub 30 mm, skierowanych pod kątem w górę. Pilot, przechodząc pod brzuchem bombowca naciskał spust, rozpruwając wrogi samolot. A wyglądało to tak:
-
To maksymalne uproszczenie kwestii, ale trudno się z nią nie zgodzić. Ja jednak jestem zdania, że typ VII był po prostu zbyt małym okrętem ze zbyt słabą obroną plot., o wyposażeniu nie mówiąc. Nie posiadając radaru, a jedynie oczy załogi i lornetki, był praktycznie bezbronny w wypadku ataku z powietrza.
-
To funkcjonuje pod nazwą piruet, czy też może jakąś inną?