Skocz do zawartości

jakober

Użytkownicy
  • Zawartość

    566
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

Zawartość dodana przez jakober

  1. Kontynenty - ich nazwy i wielkości...

    Fraszko, z tym wydzieleniem kontynentów to sprawa równie trudna, jak z ich nazwami Spotkałem się z myślą, że zasadniczo tymi, którzy mogli jako pierwsi pokusić się o nazwanie kontynentów byli żeglarze. Przyjmuje się, że żeglarze mórz: Śródziemnego, Egejskiego i Czarnego: Mykeńczycy, Minojczycy, Fenicjanie, musieli choćby dla celów żeglugi nadać nazwy wybrzeżom ciągnącym się wzdłuż ich szlaków i że meli sporą wiedzę geograficzną, szczególnie Fenicjanie. Ale ponoć koncepcji kontynentu jako takiego nie rozwinęli. Nie zachowały się też żadne mapy. Według m.in. Strabona jako pierwszy mapę świata sporządził Anaksymander (VI w.pn.e.). Podzielił świat na Europę, ograniczoną od południa Morzem Śródziemnym i oddzieloną od Azji Morzem Czarnym, Azowskim (Maiotis) i rzeką Fasis (obecnie Rioni w Gruzji). Trzecim kontynentem, ograniczonym od północy Morzem Śródziemnym i odzielonym od Azji Nilem była... Libia. Wszystkie trzy kontynenty otaczał Ocean. Mapę tę uszczegółowił w następnym wieku Hekatajos z Miletu. Niezależnie jednak od tego istnieją sugestie (nie wiem na ile naukowo podstawne), że pierwsze ślady idei podziału świata na trzy części znajdują się w tradycji hebrajskiej - biblijna tradycja miejsc zamieszkania potomków trzech synów Noego. A może to tylko średniowieczna interpretacja Biblii? W każdym razie Izydor z Sewilli (VII w) w swojej Etymologiae nakreślił, w oparciu właśnie o ów biblijny model, schematyczną mapę świata w formie litery "T" wpisanej w "O" - świata podzielonego na trzy kontynenty (lądy) : Europę (Jafet), Azję (Sem) i Afrykę (Cham). Mapa jest bardzo prosta, możnaby powiedzieć - prymitywna. Furiuszu, jeśli będziesz pytał o egipską nazwę dla Azji, zapytaj też o Europę i Afrykę. Grecka (czy gecka?) Libia budzi ciekawość. Ciekawe, dlaczego w którymś momencie zmieniono z Libii na Afrykę?
  2. Kontynenty - ich nazwy i wielkości...

    z Azją niby jest prosto. Ale według Helmuta Bosserta istnieje taka możliwość, iż nazwa pochodzi od Assuwa - hetyckiej nazwy dla regionu wschodniego wybrzeża Morza Egejskiego, którą później zaadoptowali Grecy by opisać również najpierw to wybrzeże a potem Anatolię. Ale w VI w.p.n.e. greccy geografiowie określali granicę między Azją i Europą w Kaukazie. Zastanawiam się, czy już wtedy,u Greków, nazwa "Azja" i "Europa" mieściły się w kategorii, którą my nazywamy kontynentem? Jeżeli natomiast wziąć pod uwagę możliwość źródła w języku akadyjskim: jak wspomniałeś, asjos (w wikipedii spotkałem się ze słowem (w)aṣû(m) - "wychodzić" w kontekście "wschodzenia słońca") oraz w tym samym języku erebu dla "wchodzenia" w kontekście "zachodzenia słońca" to wszystko ładnie się układa. Z małym może "ale" Otóż to samo erebu jest jednym z tropów dla etymologii słowa "Arab". Gdzieś musiały się drogi rozejść Zwłaszcza, że ponoć od czasu renesansu karolińskiego mianem Europa określano strefę wpływów Kościoła Zachodniego w odróżnieniu od stref wpływów Kościoła Wchodniego oraz Islamu. Co zdaje się sprawę nieco komplikować jeśli wziąć pod uwagę starożytnych greckich i rzymskich geografów. Czy pojęcie "Europa" było aż tak płynne? Czy istnieje jakiś moment w historii, gdy się ustabilizowało? Jeśli w ogóle?
  3. Najlepszy pancernik II wś

    Macieju, pisaliśmy w tym samym chyba momencie, i nie zauważyłem Twego postu nim odpisałem na post Secesjonisty Moje rozważania były czysto teoretyczne w oparciu o założenie dużej dokładności pomiaru optycznego oraz w oparciu o jedną tylko z dziedzin geometrii. Z tego co piszesz wynika, iż jak najbardziej, taka zabawa nie miałaby większego uzasadnienia - logiczniej jest brać rzecz "na oko" i się wstrzeliwać Przy okazji - zazdroszczę wiedzy i pasji
  4. Najlepszy pancernik II wś

    Secesjonisto, jako laik w tematyce morskiej, natomiast posługujący się już nie z pozycji laika geometrią wykreślną w swym zawodzie pozwoliłem sobie swoim wcześniejszym postem na takie krótkie odniesienie do słów: "Musiałbyś jeszcze znać kąt pod jakim zbliża się przeciwnik (...). A tego kąta nigdy nie będziesz znać. W każdym razie wystarczająco dokładnie, by się nadawał do obliczeń.". To, zdaje się z tego co powszechnie na forum, w tym również u Secesjonisty dostrzegam, dopuszczalna forma zabrania głosu w dyskusji? Przynajmniej tam, gdzie coś można uściślić, doprecyzować lub najzwyczajniej pokazać pewną możliwość? Co do tego, ile trwałyby obliczenia, to sądzę, że całkiem niedługo. Potrzebny jest do tego papier, ołówek, linijka, kątomierz, może jeszcze cyrkiel. 1. Informacja "odległość dziób" - szybka decyzja na podstawie informacji co do zastosowania skali - narysowanie kreski 1 przy użyciu ołówka i linijki, zaznaczenie długości odcinka w wybranej skali; 2. Informacja "kąt: dziób - rufa" - naniesienie początkowego odcinak przy użyciu ołówka i kątomierza; 3. Informacja "odległość rufa" - naniesienie linii 2 w oparciu wytyczony już kąt, zaznaczenie długości odcinka; 4. Zmierzenie odległości między dwoma końcami dwóch odcinków lub 5. Informacja "kąt: dziób - oś" - naniesienie linii przebiegającej przez punkt zbiegu odcinków "odległość dziób" i "odległość rufa" w oparciu o podany kąt między osią mojego okrętu a odcinkiem pomiarowym "odległość dziób". Z punktu 4 mamy długość okrętu przeciwnika, z punktu 5 kąt natarcia (nie wiem czy to poprawny termin) okrętu przeciwnika względem naszego. Odliczając czas potrzebny mierniczemu (przepraszam nielaików, zawodowców oraz pasjonatów) na dokonanie pomiarów i podanie poszczególnych danych, na wykreślenie całości i dokonanie odczytów liczyłbym max. 20 sekund. W to nie wnikam, napisałem na wstępie do czego się konkretnie odniosłem. Ale współczesne urządzenia na okrętach zdaje się dają odpowiedź na te wszystkie pytania i okazują się te informacje całkiem przydatne - w każdym razie nikt nie pyta po co mu to. Istotniejsze jest to, że mając punkt A i B i kąty mogę określić położenie statku względem mnie, jego odległość ode mnie nie jako punktu lecz jako odcinak w przestrzeni, co daje mi więcej informacji o przedziale przestrzeni, w którym mogę spodziewać się trafienia. Linia łącząca punkty A i B to oś statku, a zatem jego kurs, kierunek poruszania się. Przy kolejnych pomiarach - analiza tego ruchu i możliwość przewidzenia gdzie za chwilę obiekt się znajdzie. Długość okrętu to dodatek gratis. Choćby dla zaspokojenia ciekawości. Albo po to, by wiedzieć, w jakiej odległości jest od nas środek okrętu i wiedzieć, ile mogę strzelić przed i ile za środek, żeby mimo wszystko trafić. Ale, jak pisałem, odnosiłem się wyłącznie do słów o możliwości dokonania pomiarów odległościowych, kątów i takich tam. W kwestii najlepszych pancerników pozostaję wiernym słuchaczem.
  5. Najlepszy pancernik II wś

    Od razu powiem, że czyta się tę dyskusję fajnie. Jednak co do powyższego stwierdzenia się nie zgodzę. W geometrii wykreślnej, bez użycia maszyn liczących, jesteśmy w stanie odwzorować z olbrzymią dokładnością każdą bryłę, płaszczyznę, linię. I w oparciu o samą geometrię i proste przyrządy pomiarowe zmierzyć lub wyliczyć rzeczywiste wymiary odwzorowanych obiektów. Więc nic nie jest niemożliwe. A to co opisujesz jest zasadniczo proste jeżeli istnieje tylko możliwość dokonania dalmierzem dokładnego pomiaru odległości od konkretnego elementu okrętu jak wieża działa czy czegoś w tym rodzaju (sorry, jestem laikiem). Jeżeli dalmierzem jestem w stanie namierzyć punkt w przestrzeni, to również jestem w stanie namierzyć dwa punkty w przestrzeni. A dwa punkty to już odcinek. W tym wypadku punktami mogą być dziób i rufa okrętu. Do tego są potrzebne dwa pomiary czyli dwa trójkąty: jeden z wierzchołkiem w punkcie A (powiedzmy dziób) a następnie drugi z wierzchołkiem w punkcie B (wtedy rufa). Przyjmując, że punktem, z którego dokonuję pomiaru jest punkt C i znając z pomiaru swoją odległość od obu punktów odcinka AB a także wartość kąta między odcinkami CA i CB (co, jak podejrzewam, jest proste do odczytu z urządzenia pomiarowego) otrzymuję trójkąt ABC, na podstawie którego bardzo szybko jestem w stanie obliczyć długość odcinka AB czyli tutaj długość okrętu. Dalej, jeżeli jestem w stanie określić kąt choćby jednego z tych pomiarów względem osi mojego okrętu, to mam wszelkie dane by bez problemu określić też z wcześniejszych dwóch pomiarów kąt, pod jakim znajduje się względem mnie odcinek AB czyli w tym wypadku okręt przeciwnika. Otrzymuję wtedy też, zakładany na podstawie obserwacji na jakiś sensowny czas, kierunek ruchu tegoż okrętu, mogę obliczyć prędkość zbliżania i takie tam. Wiadomo, w omawianej sytuacji liczy się prędkość w dokonywaniu obliczeń, ale podejrzewam, że pomiarów dokonywali najlepsi z najlepszych? Z mojej strony to tylko taka uwaga ze strony zaciekawionej dyskusją publiczności
  6. Możesz Secesjonisto rozwinąć swą myśl? Pytam, bo chciałbym zrozumieć dlaczego złej i w jakim kontekście złej? Możesz przytoczyć fragment z użyciem przez Sierotkę tej nazwy i wyjaśnić jej błędność? Czy w polskim XVI-wiecznym słownictwie istniało słowo "poprawne" dla hipopotama? Hippopotamos pochodzi ze starożytnej greki. Pliniusz Starszy w Naturalis Historia użył equus fluviatilis dla określenia hipopotama. Podobnie owego łacińskiego określenia użył Edward Wotton w swoim De differentiis animalium libri decem z 1552 roku. W XIII wieku Brunetto Latini w swym napisanym w j.francuskim dziele Li Livres dou Trésor tak ponoć opisał hipopotama: "1. Hipopotam jest to ryba zwana też koniem rzecznym, dlatego że rodzi się w Nilu. Jego grzbiet, sierść i głos podobne są do końskich, kopyta ma podzielone na połowę tak jak wół, zęby jak u dzika, ogon zakręcony; żywi się zbożem z pól, na poszukiwanie pożywienia wyrusza zaś tyłem, w obawie przed pułapkami zastawianymi nań przez ludzi. 2. Kiedy zje zbyt wiele i poczuje, że jest wzdęty z przejedzenia, szuka miejsca, gdzie świeżo ścięto trzciny i tak długo tam chodzi, aż z jego poranionych stóp wypłynie dużo krwi: w ten sposób leczy on swą chorobę." (Powyższe cytuję za stroną Staropolska.pl: http://staropolska.pl/tradycja/sredniowiecze/Brunetto_Latini.html , gdyż do oryginału nie mam dostępu i czas ograniczony). Powyższe przytaczam, gdyż mam wrażenie, że jeśli Sierotka pisał o koniu morskim, to jedynym jego błędem może być słowo "morski" miast "rzecznego" w odniesieniu do tego, co już funkcjonowało, a i samo od błędów wolnym nie było (np. hipopotam = ryba). Jeżeli błąd miał jeszcze inny wymiar, bardzo mnie to intryguje. Zważywszy na chociażby Pliniusza, Latiniego czy współczesnego Sierotce Wottona (który, podobnie jak Pliniusz, opisywał różne "hybrydowe" gatunki) nie bardzo rozumiem jednak wyjątkowość "konia morskiego" Sierotki w myśl Twoich słów: "Wreszcie, w nieznanym staramy się znaleźć znane. Szukamy cech podobnych do tego co nam jest już znane. Twórczy wytwór fantazji staramy się przyciąć do czegoś nam znanego. To stąd Sierotka widząc hipopotama nazwał go koniem morskim, a niektórzy w każdej wzmiance będą widzieć dinozaury." Przecież w ten ponieką i między innymi sposób rozwijała się i rozwija nasza, ludzka, wiedza. My niczego nie stwarzamy. Tworzymy jedynie, używając tego, co już stworzone lub to, co już stworzone odkrywamy i opisujemy w oparciu o to, co już znamy.
  7. Historyjka z Aberdeen

    Np. taka: Pewien farmer wydał w ciągu tygodnia 300 funtów na owce. W rolnictwie nazywa się to inwestycją. W Aberdeen nazywa się to cholernie drogą randką.
  8. Wiem, że może koń morski wzbudza rozbawienie, ale w języku niemieckim obowiązująca w nauce nazwa hipopotama to Flusspferd czyli, po naszemu, koń rzeczny. A sama nazwa hipopotam wywodzi się z greki, gdzie hippos to koń a potamos to rzeka. Oczywiście, rzeka to nie morze
  9. Produkty spożywcze, dania i ich nazwy

    Najpopularniejsza wersja to jankeskie tudzież anglo-saskie Ogólnie kluczowa zdaje się być druga wojna światowa i pobyt aliantów we Włoszech W Bolonii ragu alla bolognese serwuje się z tagliatelle lub lasagne - ciastami jajecznymi, tradycyjnymi dla północnej części Półwyspu Apenińskiego. Spaghetti jest rodzajem makaronu wykonanego z mąki i wody bez dodatku jaj, suszonym (tradycyjnie na słońcu), typowym dla Sycylii i Włoch południowych. W tradycyjnym sosie bolońskim czyli ragu alla bolognese, podstawowym składnikiem jest mięso, do którego dodawane są warzywa, w tym znikoma ilość pomidorów, gotowany bardzo długo. Tego typu sos lepiej komponuje się i "łączy" z ciastami (pasta) jajecznymi. Dla kuchni Włoch południowych typowe są sosy z przewagą warzyw i dużą ilością pomidorów, do tego kuchnia prosta i szybka. Te sosy lepiej trzymają się ciast (makaronów) suszonych. W południowch Włoszech popularne jest spaghetti alla puttanesca (pomidory, oliwa, kapary, czosnek, przy czym nie będę tłumaczył słowa "puttanesca" ) u nas w swej czystej formie występujący najczęsciej pod nazwą "neapolitański" a w formie "zmodyfikowanej" często mylony z bolognese (najpopularniejszy u nas wariant sosu bolońskiego to, w uproszczeniu, puttanesca gotowane krótko na bazie mięsa mielonego, nie mające nic wspólnego z ragu alla bolognese). Mówiąc krótko: w tradycyjnej kuchni Włoch południowych nie było sosu bolońskiego, w tradycyjnej kuchni Bolonii nie było spaghetti
  10. Produkty spożywcze, dania i ich nazwy

    Spaghetto to „sznureczek”, zdrobnienie od „sznurka” czyli spago. Rodzaj kiedyś bardzo długiego makaronu. Ragu alla bolognese, to z kolei rodzaj potrawy duszonej, którą w niektórych regionach polski nazwano by pewnie eintopfem, potrawą jednogarnkową. Oparte jest na mięsie, marchwi, cebuli, odrobinie przetartych pomidorów i czerwonego wina. Oba składniki rozprzestrzeniły się po Europie z włoskiej kuchni, ale ich połączenie nie jest włoskie. Danie o nazwie spaghetti bolognese, przez wielu traktowane jako symbol włoskiej kuchni, nie pochodzi z Włoch. W tradycyjnej włoskiej kuchni bowiem można, owszem, ragu alla bolognese spotkać w postaci lasanii czy w połączeniu z makaronami, ale nigdy nie jest podawane ze spaghetti. W najbardziej tradycyjnym włoskim połączeniu występowało ragu alla bolognese z... polentą - potrawą z mąki ze zbóż lub kasztanów, które nasi dziadkowie nazwaliby zapewne mamałygą
  11. Krakusie, widząc w życiu tyle świata wiesz przecież, że z przekazami jest tak, że są kompilacją tego, co chce przekazać przekazujący z tym, co chce zobaczyć odbiorca. Czasem to przekazujący skupi się na ilości młodych mężczyzn wśród uchodźców, czasem to oglądający skupi się na niej niezależnie od przesłania przekazu. Ludzie w Niemczech, którzy wyjechali swymi samochodami pod austriacką granicę, by zebrane przez siebie rzeczy rozdawać uchodźcom widzieli tłum ludzi w potrzebie. Ja, patrząc na to w przekazie telewizyjnym, pomimo komentarza redaktora, widziałem nie ludzi w potrzebie lecz opanowanych pożądaniem lepszego życia. Opanowanych do tego stopnia, że patrząc na darowane za nic rzeczy potrafili przed kamerą wybrzydzać. Ja, postronny obserwator oraz osoba, której dary lądowały na ziemi, patrzeliśmy na tych samych ludzi, ale widzieliśmy coś zupełnie innego. Liczby na papierze powiedzą mi to, co zakłamują oczy i serce. Ja co dzień ocieram się na dworcu o segregujących i segregowanych. Słucham opowiadań sanitariuszy i rozmów urzędników. I obraz motywów zbudowałem sobie dość gruntownie acz osobiście, zatem z błędem płynącym z ograniczeń w zdolności postrzgania. Ale to jedna strona medalu. Inną jest to, że, jak cały czas podkreśla Jancet, rozmawiamy tu o uchodźcach. Czyli o mniej więcej jednej piątej fali, która nawiedziła Europę. To uchodźców dotyczą obrady Parlamentu Europejskiego i rokowania w ich ramach. Póki co pozostałe 4/5 jest poza tematem. Motywy owej 1/5 są (wyjściowo) inne od motywów pozostałych 4/5. Ale nie da się zamknąć oczu na fakt, że te 4/5 jest poroblemem, który już jest i którego trzeba będzie rozwiązać. Ależ nie ma sprawy, bo jak już powiedziałem - ustawodawstwo to jedno. Skuteczne wyegzekwowanie litery prawa - to drugie. Skuteczne to znaczy takie, które przyniesie oczekiwany rezultat, ale również które spotka się z aprobatą reszty swiata. Także tego muzułmańskiego. I to jest sytuacja patowa. Jej rozwiązaniem może być jedynie współpraca wszystkich państw europejskich. Na razie, jakby na rzecz nie spoglądać z perspektywy patriotyzmów, to na Niemczech wisi ogromny ciężar. Nawet jesli wskazujesz na przepisy emigracyjne w tym kraju jako na wzór, to prawda jest taka, że w Niemczech, choć wydają się być krajem tak restrykcyjnie przestrzegającym prawa - wyegzekwowanie przepisów imigracyjnych nie będzie łatwe i na dzień dzisiejszy widzę, jako szary człowiek, że mogą sobie z tym nie poradzić. Usilnie szukają wzoru do naśladowania, m.in. za oceanem, w Kanadzie. Nawet Szwecja wydaje im się dobra. Problem w tym, że sytuację trzeba będzie rozwiązać jak najszybciej, a Niemców blokuje m.in. historia. Boją się zostać nazwani rasitami. A jest wiele krajów, również w Europie, które taką łatkę z dziką rozkoszą im przyszyje. Zrzucanie cięzaru na jeden kraj i wyczekiwanie jednocześnie czy mu się noga w dźwiganiu nie podwinie niweczy szanse rozwiązania problemu imigrantów ekonomicznych bez poważnych reperkusji międzynarodowych. I jeżeli dajmy na to Niemcom się noga podwinie, to głupim w Europie będzie ten, kto się będzie z tego cieszył. Wcześniej pisałeś, że siłą kraju jest "poczucie narodowościowe". Pytałem o to, co pod tym rozumiesz. Ze świeżych jeszcze europejskich przykładów Chorwacja, Serbia, Macedonia, Kosowo, Czarnogóra - to kraje, które powstały z "poczucia narodowościowego". Czy są silne? Odpowiadasz, że "siłą narodowościową" jest poziom ekonomiczny. Trochę się gubię w tych wytłumaczeniach. Czyli "poczuciem narodowościowym", będącym "siłą narodowściową", jest pieniądz? Czy pieniądz jest potrzebny do stworzenia poczucia narodowościowego, czy poczucie narodowściowe potrzebne jest do zdobycia pieniądza? Jak rozpatrywać ten punkt widzenia z perspektywy problemu z imigrantami? Czy chodzi o to, że silny kraj powinien w tej sytuacji przyjąć imigrantów jako tanią siłę roboczą, zagonić do pracy za 1 Euro na godzinę i budować dalej swe poczucie narodowościowe? Czy też o to, że powinien zamknąć swoje granice wobec imigrantów w imię swego poczucia narodowściowego, by tym samym chronić swoją ekonomię tak ciężko na poczuciu narodowściowym budowaną? Jak rozumiem, mówimy np. o Holendrach, bo Ukraińcy czy Litwini byli w RON zasadniczo u siebie. I, jak rozumiem dalej przesłanie wypowiedzi, argument sięgający do tolerancji w RON, stawiany w kraju przez uczestników dyskucji o imigrantach i mający ich bronić przed zarzutem ksenofobii, jest bezsensowny. 1. "Mnie" i "w świecie" to nie to samo. Obojętnie czy to dotyczy jednostki, grup społecznych czy narodów. 2. Nie. Wyznawanie tych samych wartości nie czyni dwóch osób sobie nawzajem przydatnymi. Na przeszkodzie może stać wiele czynników, jak choćby pobódki działania i płynące z nich cele. Odzierając ze wszelkich "drobiazgów" religię muzułmanie, chrześcijanie i judaiści wierzą w tego samego Boga. Bóg w religii jest wartością. Jego 10 przykazań spisanych jest w księdze, która obecna jest we wszystkich tych trzech religiach. Wyznają zatem te same wartości. Jak to się ma do wzajemnej przydatności? Przydatność nie ma nic wspólnego z wyznawanymi wartościami. Przydatność to przydatność. To uprzedmiotowienie. Owijanie jej w opakowanie wartości jest próbą samousprawiedliwienia. 3. Ciekaw jestem jak to wytłumaczyć na przykładzie współczesnych Niemiec. 4. Nie zaprzeczę. Zwrócę jedynie uwagę na różnicę między "drzwiami nie dla każdego otwartymi" a "drzwiami dla każdego zamkniętymi". Drzwi służą zasadniczo do wchodzenia i wychodzenia, wpuszczania i wypuszczania, są w budynku konstrukcją umożliwiająca komunikację, ruch. Do odgradzania się i zasłaniania przed światem służą ściany. Jeśli pod "Napoleonami" kryją się ludzie mądrzy, a pod "żołnierzami" głupcy, to obraz świata takim i mi się jawi. Nie widzę tylko na osi wartości rozpiętej od głupiego do mądrego stałej wartości wiekowej odcinającej zbiór jednych od drugich.
  12. Krakusie, też pozwolę sobie odnieść się do Twoich uwag. Nie śledzę liczb, jednak o ile pamiętam, Syryjczycy stanowią w całej fali ok. 20%. Czy owi wszyscy młodzi męzczyźni to Syryjczycy? Czy może po wyodrębnieniu Syryjczyków z całego tłumu imigrantów okaże się, że proporcje młodzi "mężczyźni / rodziny" wśród uchodźców syryjskich wyglądają inaczej? Dla mnie uchodźcami są uchodźcy z Syrii. Co jest siłą kraju, o którym piszesz, że ma swe poczucie narodowościowe? Syryjczycy mają swe poczucie narodowościowe i religijne. Czy zatem Syria jest silnym krajem? A może Kosowo? Macedonia? Albania? Czarnogóra? Jak tam wygląda z poczuciem narodowościowym? Czy w pojęciu "siły" mieści się "niewykonalność"? Na zarzut ksenofobii pada w dyskusjach to tu to tam argument wielkiej tolerancji w Rzeczpospolitej Obojga Narodów i pokazywanie kultury polskiej przenikniętej kulturą Kresów czy żydowską . Jak rozumiem rozwinięciem tego argumentu jest: "ale ostatecznie nie wyszło"? To rodzi pytanie, kto miał tak naprawdę problem z asymilacją. A może ze swym poczuciem narodowściowym? Ustawodawczo. A wykonawczo? Jakiś pomysł? Bez uciekania się do ingerencji enigmatycznych "innych"? Co znaczy "umieć żyć w getcie"? Jak rozumiem mieszkasz lub mieszkałeś w Stanach. Polacy też potrafią żyć w getcie? Z punktu widzenia kogo? Bo ze swojego własnego punktu widzenia, muzułmanie różnych narodowości i szkół też potrafią żyć we własnych gettach. Do jakiego "poziomu nie dochodzą"? Jak rozumiem Żydzi, skoro umieją żyć w gettach, w III Rzeszy do tego poziomu dochodzili? Co zatem stanowi o nieprzydatności narodu? Trochę ciarki mi po plecach przechodzą, gdy słyszę taką terminologię. Trochę dziwnym jest wychodzenie z tym zarzutem (w poprzednim poście ukryty był w terminie "akademickie" oraz "bicie piany") na forum internetowym, które za cel nie stawia sobie wpływania na fakty lecz, z tego co zdążyłem się zorientować, wymianę poglądów czy informacji, głównie z perspektywy historii. Jeżeli ktoś z uczestników stawia przy okazji jakieś deklaracje odnośnie swego realnego życia, to mimo iż czyni to na forum, nie czuję się upoważniony do rozlicznia go czy osądzania. Musiałbym w tym celu udzielić sam sobie prawa do wchodzenia z butami w czyjeś prywatne życie, do dociekania kim jest, jak żyje i czy rzeczywiście 70 lat uczyniło go mądrzejszym od 30-latka. Szanuję wiek, wierzę, że można wraz z jego upływem nabierać mądrości. Ale życie też uczy, że jedni mogą patrzeć latami i nie widzieć, podczas gdy inni dostrzec w oka mgnieniu. Bez względu na wiek. Jancecie, nie wiem, czy zasadę, iż muzułmanie lgną do Europy, gdyż ta nie jest muzułmańska, można tak prosto sformułować. Miedzy wyznawcami islamu jest wystarczająco dużo różnic, by jakiś obszar nie był muzułmański wystarczająco. To, co jest przyczyną wojen między muzułmanami na jednym obszarze może być jednocześniem magnesem dla nich na innym. Przy kulturze osadzonej mocno w religii w obrazie świata nie ma zbyt wiele miejsca na szarości. Na tej skali Europa jest szara. Dla biedy z kolei nie ma miejsc, w których nie ma już na nic miejsca. Inaczej nie istniałyby slumsy. A obecna migracja, to mieszanka religii i biedy.
  13. Krakusie, nie odniosłem wrażenia, że Jancet wymachuje słuchaczom przed oczyma rulonami banknotów. Natomiast cytowany tutaj "Jacek" napisał też: Przyjaciele, których nie miałem, których w biedzie sobie zmyśliłem opowiedzą wam, że kochałem, a to przecież znaczy, ze żyłem. Oni każdy dzień wam powtórzą, o powrotach znikąd powiedzą, zaufali ptasim podróżom, a to przecież znaczy, że wiedzą. Nie gniewajcie się, że nie chciałem żyć wśród was, bo nie siebie zniszczyłem, przyjaciele, których nie miałem, mogą przysiąc, ze kiedyś byłem... I lirycznie się zrobiło w wątku o wędrówkach ludów współczesnych, i muzycznie. I dobrze, bo muzyka ponoć łagodzi obyczaje. Kwestia przyjęcia uchodźców przez Polskę wybiła się nad założony wątek porównawczy. I choć rozumiem troskę i obawę Fraszki, choć rozumiem stosunek Gregskiego, to jednak podzielam zdanie Janceta. Założenie podkreślane przez Janceta, iż mówimy tylko i wyłącznie o uchodźcach jest bardzo ważne. Liczby nie są wtedy takie straszne, humanitaryzm - na właściwym miejscu. Problem z ową wędrówką polega jednak na tym, że nie stoimy wobec fali jedynie uchodźców. I mówimy o ludziach, którzy już są w Europie. To, że są w Niemczech, Austrii, Węgrzech, nie zmienia faktu. Oni już u nas są. A mam duże wątpliwości, by Europa miała tak silną tożsamość, była tak pewna swych wspólnych reguł, aby umieć tych ludzi przesiać, rozdzielić uchodźców od reszty i ową resztę jendomyślnie wyrzucić. Tutaj ważne jest też to, że Polska, jakby nie było, jest w Europie. To, że nie wpuścimy jakiejś liczby przesianych już uchodźców do do naszego kraju niczego tak naprawdę nie zmieni. Jakaż bowiem różnica, czy będa oni w obrębie naszych granic, czy też tuż za nimi? Jakaż korzyść gdy ostatecznie wszyscy zostaną w jednym kraju? Że to nie będzie nasz problem? Może przez pierwsze lata nie. Ale sztuczne skupienie ogromnej ilości obcych kulturowo społeczności na jednym kawałku ziemi prędzej czy później czymś zaowocuje. I najprawdopodobniej żaden z owych owoców nie będzie ani korzystny, ani pożądany. Czy istnieje taka możliwość, iż w przypadku niewłaściwych kalkulacji politycznych dziś, za kilka lat obudzimy się w rzeczywistości, w której za naszą zachodnią granicą będzie toczyła się wojna domowa wybuchła na tle religijnym? Albo że graniczymy od zachodu z państwem islamskim? Nasza zamknięta postawa teraz za jakiś czas może odbić się całkiem niespodziewaną czkawką. W mysleniu o dzisiejszym problemie uchodźców warto może kierować się też troską o to, by napływajacą, absolutnie obcą nam kulturę, jak najefektywniej neutralizować. Chociażby przez rozproszenie i wytężoną asymilację zamiast tworzenia olbrzmiego getta w sercu Europy. Radość, że nie u nas i nie za nasze pieniądze może okazać się przysłowiową radością głupiego. Wracając do Furiuszowego porównania z wędrówką ludów i jej wpływem na Imperium Rzymskie. Jak to było z tymi ludami jeśli chodzi o podejście Rzymian do ich napływu? Rzymianie dali im jakiś jeden obszar do zasiedlenia (mniejszy lub większy) czy też zadbali może o to, by je podzielić na małe grupy i rozproszyć po całym Imperium?
  14. Protokoły Mędrców Syjonu

    Albo "Cmentarz w Pradze" Umberto Eco Można połączyć przyjemne z pożytecznym i jeszcze stary Paryż poznać, i kuchnię francuską XIX wieku
  15. Dzieje przemysłu tekstylnego w Polsce

    Tylko pytanie natury organizacyjnej: dlaczego w historii powszechnej i w średniowieczu, skoro autor wątku pyta o Polskę i XIX wiek?
  16. Gazette van Antwerpen

    W Google wpisz "Gazette van Antwerpen read online" tudzież "Gazette van Antwerpen lezen online" i bacznie wypatruj. Zważaj na Metropool, Mechelen i Kempen.
  17. Ziemniak, kartofel czy pyra

    Natrafiłem na jeszcze jedno słowo określające ziemniaka, z którym to słowem, tak na mój mały rozum, właściwie w Polsce powinna być styczność. To słowo to Schucke. Nie trafiłem na nie praktycznie w żadnym dostępnym w internecie materiale dotyczącym języka niemieckiego. A słowo to pochodzi z dialektu dolnopruskiego, czyli tego, którym mówiono w Prusach Wschodnich. Przyznam, że temat ziemniaka mocno mnie zaintrygował i zastanawiam się którędy mógł do Polski trafić. Sobieski to przecież zaledwie jedna z możliwości. Cały czas nie daje mi spokoju myśl, iż jedną z możliwych dróg mógł być Gdańsk. W XVI wieku mieliśmy do czynienia z dość intensywnym osdnictwem holenderskim, czyli w czasie, gdy Niderlandy podlegały panowaniu Habsburgów, w tym, od poł. XVIw. linii hiszpańskiej Habsburgów. A pamiętajmy, że ziemniak trafił najpierw do Hiszpanii. Zacząłem więc szukać w języku holenderskim i tak trafiłem na dialekt dolnopruski. Nie znalazłem na razie etymologii słowa Schucke, ale, może zaledwie intuicyjnie, wyczuwam pewną zbieżność fonetyczną ze wspomnianymi przez secesjonistę sutkami. I tak się zastanawiam, czy istnieje takie prawdopodobieństwo, iż owe sutki mogą od Schucke pochodzić? Owa podawana możliwość ziemniak - sutek - sutki - sypki wydaje mi się trochę zawiła, przynajmniej w połączeniu z "gotowaniem na sypko". Biorąc pod uwagę, że kaszę znaliśmy chyba wcześniej niż ziemniaki, nic nie stałoby na przeszkodzie, by to wcześniej kasza nazywała się sutkami. Pytanie, czy tak było? Nie wiem, nie mogę się doszukać. Inna ciekawostka językowa, to słowo kurp w dolnopruskim, kurpi w staropruskim, kurpe w łotewskim. Powszechnie podaje się, że nazwa grupy etnicznej Kurpie pochodzi od kurpsi - nazwy noszonego przez ten lud obuwia. Słowo kurp w dolnopruskim znaczy buty. Podaję to tylko żeby pokazać, iż mozliwość przenikania się języków była. Nie mam tylko pojęcia w którą stronę Co o tym Schucke myślicie?
  18. Ziemniak, kartofel czy pyra

    Ja się nie upieram przy bulwie, aczkolwiek przytoczony cytat nie przeczy temu,że słowo bulwa używane było w kontekście ziemniaka. Więcej nawet - przytoczony cytat może wskazywać na to, że słowo bulwa mogło być w użytku na tyle powszechnym, że studenci używali je "naturalnie" w odniesieniu do ziemniaka, co jednak z jakiegoś powodu profesor uznawał za karygodne. Przytoczony cytat nie do końca wyjaśnia, czy chodziło o to, że słowo nie pasowało do poziomu naukowej dyskusji (i podobna reakcja towarzyszyłaby np. użyciu słowa korbol zamiast dynia), czy też, co wydawałoby mi się bardziej prawdopodobne, że z punktu widzenia profesora powszechne używanie słowa bulwa w stosunku do bulw pędowych ziemniaka było naukowym, botanicznym błędem (ponieważ słowo to, np. z botanicznego punktu widzenia oznaczało coś innego). W kontekście przytoczenia tego cytatu nasuwa mi się natomiast pytanie, czy profesor wykładając wiedzę o ziemniaku używał słowa ziemniak i wystrzegał się lub karał użycie słowa kartofel? I pytanie, czy gdyby tak czynił, oznaczałoby to, że w języku polskim "kiedyś inaczej bywało" i że kartofel nie zawsze oznaczał ziemniaka? Wspomniany topinambur, który, zdaje się, w niektórych krajach wprowadził trochę językowego zamieszania wokół ziemniaka, nosi obecnie w Polsce pospolitą nazwę m.in. bulwa. Co, za ileś tam setek lat, może też być językową zagadką dla naszych potomnych. Podobny przypadek miał miejsce w Luksemburgu w XVIII wieku, gdzie uprawiano równolegle obie rośliny: topinambur i ziemniaka. Ostatecznie, gdzieś w połowie XVIII wieku uprawa ziemniaka uzyskała zdecydowaną przewagę. Ale, jednocześnie, wśród ludności utrwaliła się nazwa topinambur i przenieśli ją na ziemniaka. Znalazłem bardzo ciekawe opracowanie, które przybliża historię ziemniaka w Europie. Niestety, jest w języku niemieckim, więc i mi zajmie troszkę czasu, by przez nie przejść ale, jeśli ktoś ma ochotę je przeczytać, to załączam tutaj link do opracowania Jos A. Massarda : 300 Jahre Kartoffel in Luxemburg z czasopisma Lëtzebuerger Journal, numery od 15 do 21 z 2009r. Znajdziemy tam m.in. ryciny z dzieła Kluzjusza. Znajdziemy też wiele ciekawych informacji, wiele językowych łamigłówek, jak np. taką: W 1581 roku Marx Rumpolt, nadworny mistrz kucharski arcybiskupa Moguncji Wolfganga von Dalberg, wydał książkę "Ein New Kochbuch", w której podał, na dziś dzień chyba najstarszą znaną receptę z ziemniaka. Sęk językowy w tym, że pisze w niej, m.in. : "Erdtepffel. Schel und schneidt sie klein (...)". A zatem: używa słowa Erdtepffel (Erdäpfel) w okresie (rok 1581), w którym teoretycznie ziemniak znany jest w Europie wyłącznie jeszcze jako papa lub patata. Włoskie określenie tartuffo albo tartuffolo znane jest od 1584 roku. Z owego tartuffolo wywodzi się wspomniany wcześniej francuski neologizm z XVII wieku - cartoufle (Olivier de Serres). Polecam tan artykuł, choć sam całego jeszcze nie przeczytałem, ale wydaje mi się, po lekturze paru akapitów, bardzo ciekawy. Swoją drogą też jestem ciekaw, czy w odkrytej przed kilkoma laty i wydanej w 2011 roku radziwiłłowskiej książce kucharskiej spisanej ok. 1686 roku znajduje się jakiś przepis z ziemniaka, a może z topinambura i jaka jest w niej nazwa jednego lub drugiego. @Furiuszu - no właśnie ów anglojęzyczny "karczoch jerozolimski" to topinambur, który razem z ziemniakiem robił na naszym kontynencie językowe zamieszanie
  19. Ziemniak, kartofel czy pyra

    Jerusalem artichoke Nie wiem. Dlatego pytam tudzież głośno mruczę pod nosem Aczkolwiek w języku litewskim ziemniak to bulve. I trochę tą drogą zaintrygowało mnie słowo bulwa tudzież bulba, którą znaleźć można w Elektrnicznym słowniku języka polskiego XVII i XVIII wieku. Najwcześniejsze poświadczenie z 1613 roku. Gdzieś mi po drodze mignęło, że litewskie bulve wywodzi się z greki, ale nie mogę teraz odtworzyć owej drogi do owego przelotnego mignięcia PS. Rzeczywiście, orłem z polskiego nie jestem Ale się staram.... @ Fraszko - z przyjemnością, tylko na to potrzeba zawsze trochę więcej czasu niż trochę. Do tego jeszcze dobrego dnia oraz poprzedzających go kilkudziesięciu nieprzespanych godzin. Trudno mi przewidzieć, kiedy ponownie nastąpi taka konfiguracja
  20. Ziemniak, kartofel czy pyra

    Teraz z przymróżeniem oka Sprawa ziemniaka alias kartofla jawi się niezwykle ciekawie. Akcja tocząca się wokół jego postaci jest wielowątkowa i pełna niespodziewanych zwrotów W dodatku bohater wielokrotnie zmienia swe dane osobowe, podszywa się pod inne osoby, za wszelką cenę stara się zgubić trop. Wszystko wskazuje na to, że nie taka ta bulwa tępa jak ją malują Spróbujmy zatem usystematyzować pewne dane wyjściowe by, nawet jeśli ostatecznie nie uda nam się dorwać drania, wyciągnąć na światło dzienne tajemniczą, ciemną stronę ziemniaka. Którego, na początku i by nie pogubić się w wątkach, nazwijmy roboczo pyrą 1. Pierwsze nawiedzenie - w dwu osobach i co z tego wynika. Pierwsza kista z pyrami trafia do Hiszpanii z krainy Inków około 1540 roku. Inkowie, w języku keczua, nazywają pyrę papa, Aztekowie, w języku nahuatl: potatl. Hiszpanie nie mają podstaw ani jednym, ani drugim, nie wierzyć. Sęk w tym, że odrobinę wcześniej, z Haiti, trafia do Hiszpanii inna pyra nazywana przez Indian Taino: batata. Batata słodsza jest od papa, ale niuans ten Hiszpanom wydał się nader marginalny a ludzka skłonność do skupiania się na cechach wspólnych uczyniła szybko z dwojga jedno: patata. (poszukiwacze wszelkich intryg może zwrócą uwagę, iż Hiszpanie mogli krzywić się nieco i opierać, by bulwę nazywać papieżem i ruszą tropem wpływu kleru na powstanie z dwójcy trójcy pod wspólnym mianem jednego, ale niech za bardzo nie zbaczają z drogi. Jak mówił czarnoksiężnik Merlin do króla Artura wręczając mu świętego Granata wraz z instrukcją obsługi: "Trzy jest ową liczbą i owa liczbą jest trzy. Nie dwa i nie jeden"... itd, itd. [źródło: "Monthy Python i święty Graal"]). A zatem pozostańmy przy liczbie trzy. Patata. Ta rozprzestrzeniła się falą i ku północy (angielskie potato) i ku południu (włoskie patata). I zasadniczo mogłoby tak zostać. Ale. Pominmy słowa ze wstępu: Nie tak bulwa tralala... 2. No bo dlaczego trufla ... W pewnych regionach Europy pyra wydała się lokalnej ludności podobna do trufli. I tak w Aragonii ochrzczono ją trunfa, w północnych zakątkach Katalonii trumfa. Również w północnych Włoszech wpadli na podobny pomysł i nazwali pyrę tartufoli (a jeżeli ktoś skądś wyciągnie, że góralska grula też od trufli pochodzi, to zacznę wierzyć w łączność telepatyczną między mieszkańcami gór ). Sęk w tym jednak, że podobieństwo dostrzegli nie tylko lokalni. Karol Kluzjusz, niderlandzki botanik, prowadzący m.in. szerokie badania nad roślinami najpierw na zlecenie Jakuba III Fuggera a później cesarza Maksymiliana II, w wydanym w 1601 roku Rariorum Plantarum Historia opisał naszego bohatera jako "małą truflę". Z pyrą Kluzjusz zetknął się po raz pierwszy w styczniu 1588 roku, gdy Filip de Sivry, gubernator Mons, podarował mu dwie bulwy. Jakiś czas później inny botanik, Olivier de Serres, uznawany we Francji za ojca francuskiego rolnictwa, w swoim dziele "Le theatre d'agruculture...", posłużył się już w odniesieniu do pyry nazwą Cartoufle. Stąd do niemieckiego Kartoffel już całkiem niedaleko. Chociaż trop ten może nie być tak prosty, na jaki wygląda... Bowiem najsławniejszy i najbardziej wpływowy chyba europejski miłośnik pyry - "Strary Fryc", Fryderyk II, w tzw. Kartoffelbefehl czyli, kalkując na nasze: "Edykcie ziemniaczanym", używał jeszcze, mimo wszystko, słowa "Tartoffeln" a popularnym określeniem na pyrę w Prusach było... trufla holenderska. 3. ... skoro też "owoc ziemi"? Ha! No właśnie... Kluzjusz uznawany jest w Austrii za tego, który zastał Austrię botanicznie ciemną a zostawił kartofla świadomą (przy okazji też i kasztana, i tulipana, i cesarskiej korony...). Pięknie, cudownie, tylko. Jaka jest powszechna nazwa pyry w Austrii? Erdapfel. Oczywiście, Kluzjusz nie napisał, że bulwa to kartofel, lecz że podobna jest do małej trufli. Jednak Austriacy chyba tą drogą nie poszli. Jeszcze ciekawiej. Serres użył słowa "Cartoufle". A mimo to, we Francji pyra to pomme de terre. A jak dojdzie do tego jeszcze holenderskie aardappel? Przychylając się do francuskiego wyjaśnienia, iż "pomme" znaczy nie tylko jabłko, ale w pewnych przypadkach niesie znaczenie "owoc", mamy do czynienia z "owocem ziemi". A stąd droga niedaleka do ziemniaka... Tutaj troszeczkę światła rzucają na rzecz Francuzi. Otóż, określenie pomme de terre jest kalką z łacińskiego malum terrae. Od 1488 roku w języku starofrancuskim opisywano tak wszelkie bulwy i cebule, w tym również karczochy czy dynię. Niezwykle ciekawym może tu być przypadek kolejnej bulwy (jakby dwie to było mało ), która nawiedziła Francję: topinambur. Przybyły w XVII wieku z Kanady, który w Lotaryngii i Alzacji pod mianem pomme de terre był uprawiany (w Walonii topinambur nosił nazwę canada, co było skrótem od... truffe du Canada, czyli trufli kanadyjskiej inna nazwa to artichaut du Canada, czyli karczoch kanadyjski. Anglicy nazwali go kraczochem jerozolimskim, a włoscy osadnicy w Stanach: girasole czyli... słonecznik ). Od momentu jednak popularyzacji pyry we Francji przez Parmentiera (druga połowa XVIII wieku) określenie "pomme de terre" uściśliło się wyłącznie do tej bulwy. We francuskim Dictionnaire de l'Académie française z 1835 roku słowo to ma już konkretną definicję. Tymczasem w języku walońskim egzystują sobie razem dwa słowa: canada i crompîre. Oba opisują to samo: pyrę. Co do canda - patrz topinambur Co do crompîre: ten pochodzi z niemieckiego Grundbirne, będącego synonimem Erdapfel. W Saarze pyra to Grumbeere. W Luxemburgu, który w połowie XVIII wieku był sceną dramatycznej walki między topinambur a pyrą, egzystuje dziś nasza bulwa pod nazwą Gromper. I rozlewa się dalej, na południe. W Szwabii mamy już Grombiera. Krumpli w węgierskim. W serbsko-chorwackim krumpir. Crumpena w rumuńskim. W Turcji istnieje do dziś danie z ziemniaków o nazwie Krumpir. W XVIII wieku te wszystkie regiony podlegały austriackiej monarchii habsburskiej lub były w bezpośrednim z nią kontakcie. 4. Głód. Gdy zapomnimy teraz na chwilę o nazwach i spojrzymy na Europę XVIII wieku, zauważymy jeden ciąg wojen i towarzyszący im głód. Jednym z jego efektów były przeprowadzane w ówczesnych mocarstwach zmiany agrarne. Nasza pyra odegrała tu jedną z pierwszorzędnych ról. Jako antidotum na głód rozprzestrzeniała się zarówno w Prusach (patrz Kartoffelbefehl), we Francji (patrz Antoine Parmentier) jak i w habsburskich posiadłościach. Wraz z rozprzestrzenianiem się ziemniaka, rozprzestrzeniała się też jego nazwa, podlegając zapożyczeniom i zmianom. 5. I tak sobie myślę... Nazwa kartofel, mimo włosko-hiszpańskich konotacji, przypadła do gustu Niemcom, głównie chyba pod wpływem Prus. (Tutaj może taki krótki artykuł z mapką nazw ziemniaka w Niemczech). Zapewne Prusy wpłynęły też na nazwę ziemniaków w Czechach. W języku czeskim Brandenburgia to Braniborsko, a ,jak twierdzą Czesi, przez Brandenburgię ziemniaki przyszły do Czech, stąd barmbory. Ale i tam są zemaky, erteple, jabloska, grule czy grumbiry. Tymczasem w językach łużyckich Brandenurgia to również Bramborska, ale ziemniak to już běrna (Górne Łużyce) lub kulka (Dolne Łużyce). Jeżeli Jan III Sobieski pisze o amerykanach, to może ociera się o canady Czyżby wpływ Walonii lub Luksemburga? Lecz w kwestii nazwy istotniejsze jest chyba kto tę bulwę rozpowszechnił. I czy aby nazwy nie napływały różnymi korytarzami (np. Bambrzy w Poznaniu, Holendrzy na Żuławach i w Wielkopolsce) a jednocześnie, jak w przypadku "owocu ziemi" w wielu językach, kartofel czy też ziemniak nie wpasował się pierwotnie w nazwę dla szerszej rzeszy warzyw, już istniejącą? Co do regionalizmów to to którkie opracowanie o ludowych nazwach ziemniaka może też w temacie zaciekawić. I w końcu, w przypadku pyry, zastanawiam się, czy aby na pewno korzeni szukać trzeba w słowie Peru. Szperając między ziemniakami w różnych językach i trafiwszy na walońskie crompîre i bawarskie Grombier zastanawiam, czy tu nie tkwi też mały przyczynek ku poznańskiej gwarowej nazwie tejże bulwy.
  21. Normanowie

    Być może zamieszanie powodowane jest też przez używanie określenia: "być potomkiem", które prowadzi do skojarzenia typu : potomek = ciągłość rodu. To przełożone na cały lud prowadzi do schematów typu A=B. A przecież to nie tak funkcjonuje. Ludy raczej nie mogą być "potomkami". ponadto pytanie, czy "wywodzenie się z" zawsze oznacza "kontynuację"? Skoro Sigríð Storråda była żoną Erika Segersälla, a co za tym idzie, Kanut Wielki wnukiem Mieszka I i Dobrawy, to czy przekłada się to konkretnie na polską dynastię Piastów i tym samym (jako że utożsamiamy z tą dynastią dzieje naszego kraju) historię Polski? Może to kwestia ludzkiego umysłu, że szukamy znaków równości, by móc coś bardziej określić i tym samym zidentyfikować otaczającą nas rzeczywistość. Ale to jest jedynie narzędzie pomocnicze naszego umysłu a nie wykładnia prawdy o rzeczywistości.
  22. Znalazłem taką pozycję: "Antike Populationen in Zahlen: Überprüfungsmöglichkeiten von demographischen Zahlenangaben in antiken Texten (Grazer altertumskundliche Studien)", autor Günter Stangl, wydanictwo Peter Lang, ISBN-10: 3631542755, ISBN-13: 978-3631542750 W Google Books jest dostęp do części treści.
  23. Fraszko - ja również ostrożnie podchodzę do tego porównania, ale ze względu na skromną znajomość historii Rzymu starożytnego i świadomość, że Furiusz jest w tym temacie biegły, daję pierwszeństwo jego argumentom. Z drugiej jednak strony wiem, że na każde zdarzenie można patrzeć z wielu perspektyw, i być może to sprawia, iż "w głębi duszy" nie do końca to porównanie wydaje mi się trafne. Jednak nie w kategoriach, które ty wskazujesz. Ad 1,2 i trochę 3. Unia Europejska jest przede wszystkim młoda, co jest również swego rodzaju słabością. Jest niezorganizowana, niejednomyślna. Jeszcze tego nie wypracowała. Od Rzymu, moim zdaniem, różni się przede wszystkim swoją genezą. To nie krainy zjednoczone w wyniku polityki ekspanysji militarnej jednego Imperium, lecz związek dobrowolny. Nie ma centralnego spoiwa, lecz koszyk różnych motywów, tradycji i wartości, które każdy z krajów Unii wniósł i którego, tak naprawdę, broni próbując jednocześnie coś sobie w owym koszyku pomnożyć. Dyplomacją, współpracą, negocjacjami. Co jednak nie znaczy, że w oczach kultur pozaeuropejskich nie jesteśmy, podobnie jak w antyku, "państwem" bogatym i zarazem słabym (przyjęcie zasad demokratycznych oraz w porównaniu z resztą świata ewidentna jednak niechęć do rozwiązywania konfliktów siłą może być przez obserwatorów z zewnątrz uznane jako słabość). Ad 3 jeszcze. Obecni "Barbarzyńcy", póki co, nie wkraczają przemocą. Przynajmniej nie w sensie militarnym. Ad 4. Ten aspekt starałem się naświetlić wcześniej. Po pierwsze - nie mamy do czynienia wyłącznie z Arabami. Po drugie - ta część, która jest Arabami, jest też wewnętrznie bardzo zróżnicowana. Po trzecie - nie wszyscy są muzułmanami. Jeżeli decydujemy się przyjąć napływających ludzi i zasymilować ich z naszymi kulturami to bez świadomości tych trzech czynników będziemy mieli z tym poważny problem. Do tego dochodzi jeszcze kwestia motywu. Czyli, poniekąd zahaczamy o punkt 5. Ad 5. W napływającej masie ludzi mamy: rodziny, które straciły wszystko w wwyniku wojny; mamy, jak zauważył bardzo trafnie jancet, uciekinierów z lub przed poborem do armii (którejkolwiek ze stron); mamy ludzi będących na bakier z prawem chcących wykorzystać sytuację by zwiać ze swojego kraju i zniknąć gdzieś w Europie, by tu dalej dorabiać się swoimi procederami; mamy mieszkańców innych, biednych krajów (Albanii, Kosowa, itp) którzy chcą wykorzystać możliwość przekroczenia granic w nieidentyfikowalnej masie ludzi, by chwycić szansę od życia; mamy ludzi wykształconych, wyspecjalizowanych w konkretnych zawodach, którzy nie widzą sensu dalszej egzystencji w kraju niszczonym wojną, którzy chcą się rozwijać, którzy, autentycznie, chcą coś światu ze swych talentów dać miast zginąć od kuli. Dla tysięcy tych ludzi Europa objawia się szansą, niezależnie od motywu i odpowiednio do motywu. Wiedzą to dzięki turystom z Europy, telewizji, prasie czy internetowi. I już. Mają w sąsiedztwie inne opcje krajów bogatych lub gwałtownie się rozwijających. Jednak nie odważą się iść na Półwysep Arabski, ani do Indii, ani do Pakistanu. Na przeszkodzie stoją konflilkty religijne (także, a może szczególnie wewnątrz islamu) połączone z plemiennymi oraz z barierami kulturowymi. Bariery dzielące ich z Europą w obliczu jej liberalizmu i otawrtości są niczym w porównaniu z nawet błachymi z naszego punktu widzenia barierami dzielącymi ich choćby od wymienionych wcześniej krajów. Czy ktoś musi tym sterować? Nie. Wystarczy, że nikt nie będzie próbował tego zatrzymać. Natomiast, by mówić o wędrówce ludów, może Furiusz umiałby przytoczyć skalę, rozmiar wędrówki z pogranicza antyku i średniowiecza? Jaki procent ludzi się przemieścił w odniesieniu np. do zaludnienia Europy? O jakim procencie mówimy dziś? I, może jeszcze jedna różnica, która mi się nasuwa: ludy antyczne, jak gdzieś któryś z kolegów zauważył a ja może trochę uproszczę, przemieszczały się w na lewo, bo ktoś napierał od prawej. Dziś napór od prawej w swej masie jest chyba niewielki. To oznacza raczej, że po uchodźcach w ich rodzinnych stronach zostanie pewna próżnia.
  24. Robię krótką przerwę w pracy, więc wykorzystuję chwilę, żeby jeszcze się podzielić tym, co mi do głowy przyszło Ruch oporu w jakimś stopniu kojarzy mi się też z ruchami separatystycznymi. W tym kontekście znowu myślę m.in. o Królestwie Hiszpanii, ale już współczesnym. Może warto by prześledzić dwie różne strategie, jakie przyjęły dwie z autonomicznych wspólnot wchodzących w skład Królestwa, by stać się jeszcze bardziej autonomiczne: Katalonia i Kraj Basków. Ten drugi przypadek (w związku z ETA) prowadzi z kolei ku drugiej, ciekawej sprawie związanej z ruchem oporu, a mianowicie przenikanie się walki o niepodległość z terrorem (tu również można pochylić się nad IRA). Ten wątek wiedzie do kolejnego punktu - jak patrzono na wszelkie ruchy niepodleglościowe i powstania w Europie XIX wieku? Czym mogło różnić się w odbiorze Europy Powstanie Listopadowe w Polsce od Rewolucji belgijskiej? A może zbadanie mechanizmów stojących za Wiosną Ludów lub też przez nią uwolnione? Zachęcony natomiast zdaniem, iż "Fikcja literacka wchodzi również w grę" ośmielam się też podsunąć "Cmentarz w Pradze" Umberto Eco. I, jeśli mogę pozostać jeszcze chwilę w świecie fikcji - bardzo ciekawą pozycją związaną z tematem wątku może też być "Lód" Jacka Dukaja. To już co prawda historia alternatywna, ale bardzo fajnie się czyta i na nadchodzące zimowe wieczory w sam raz
  25. Jeśli mogę coś skromnie podpowiedzieć, to (niestety, tylko hasłami ze względu na ubogość biblioteczki) może, jako ogólne wprowadzenie w temat, takie pojęcie jak "guerilla" w powiązaniu z wojną na Półwyspie Iberyjskim (Guerra de la Independencia Española). Tu, może swego rodzaju ciekawostką, mogłoby dla polskiego odbiorcy być przytoczenie niemieckich doświadczeń w stawianiu oporu (Friedrich Ludwig Jahn "Turnvater", Friedrich Friesen czy von Lützow i jego Lützowsches Freikorps), by ten miał możliwość skonfrontować nieco historię swego kraju z tym, z czym zmagały się inne, porównywać, myśleć. Natknąłem się też na taką ciekawostkę, jak On Guerilla Warfare autorstwa Mao. Przepraszam jeśli strona na której to wygrzebałem jest może zanadto ideologicznie "zorientowana", ale sama książka może stanowi jakiś ciekawy materiał badawczy. Ponadto ponoć w Chinach i w Wietnamie w kwestii wojny partyzanckiej cieszył się wielkim poważaniem Sun Tzu i jego "Sztuka Wojny". Najlepsze byłyby chyba przekłady bezpośrednio z chińskiego: Krzysztof Gawlikowski, O sztuce wojny mistrza Sun i Reguły wojowania mistrza Sun, w: Azja - Pacyfik, t. 1/1998 (przekład fragmentów bezpośrednio z chińskiego oryginału); Sun Tzu, Sztuka wojny, tłum. Jarosław Zawadzki, Hachette, w serii Biblioteka Filozofów, tom 13, Warszawa 2009, (przekład z oryginału). W wikipedii warto może zajrzeć też do strony poświęconej sir Robertowi Grainger Ker Thompsonowi - stamtąd mogą też rozchodzić się ciekawe tropy po temacie ruchów oporu i taktyk:). Drążąc jeszcze nieco wikipedię pod hasłem Resistance movement można, w rozdziale "Examples of resistance movements" natknąć się na tropy prowadzące do Sykariuszy, Karbonariouszy, polskiego Powstania Listopadowego czy powstania Wschodnich Karelów (w j. polskim funkcjonuje jako Wojna fińsko-radziecka 1921-22) i związanych z nim Metsäsissit (w j. polskim - "Leśni", w j. ang.: Forest Guerillas), ale też do równie ciekawych przykładów spoza basenu Morza Śródziemnego i spoza Europy, jak Jandamarra z ludu Bunuba czy Tsali z plemienia Czirokezów. Swoje podpowiedzi zgłaszam bardzo nieśmiało, gdyż zdaję sobie sprawę, że nie będąc historykiem ani nawet zaawansowanym amatorem mogę przypadkiem pisać o oczywistych oczywistościach w duchu odkrywania Amerykii Ale, jeśli się coś tam z tego przyda, to się cieszę
×

Powiadomienie o plikach cookie

Przed wyrażeniem zgody na Warunki użytkowania forum koniecznie zapoznaj się z naszą Polityka prywatności. Jej akceptacja jest dobrowolna, ale niezbędna do dalszego korzystania z forum.