Skocz do zawartości
  • Ogłoszenia

    • Jarpen Zigrin

      Zostań naszym fanem. Obserwuj nas w social mediach : )   12/11/2016

      Daj się poznać jako nasz fan oraz miej łatwy i szybki dostęp do najnowszych informacji poprzez swój ulubiony portal społecznościowy.    Obecnie można nas znaleźć m.in tutaj:   Facebook: http://www.facebook.com/pages/Historiaorgp...19230928?ref=ts Twitter: http://twitter.com/historia_org_pl Instagram: https://www.instagram.com/historia.org.pl/
    • Jarpen Zigrin

      Przewodnik użytkownika - jak pisać na forum   12/12/2016

      Przewodnik użytkownika - jak pisać na forum. Krótki przewodnik o tym, jak poprawnie pisać i cytować posty: http://forum.historia.org.pl/topic/14455-przewodnik-uzytkownika-jak-pisac-na-forum/
Albinos

Tadeusz Runge "Witold"

Rekomendowane odpowiedzi

Albinos   

Urodzony 22 XI 1898 roku w Brodach (woj. lwowskie), początkowo żołnierz Legionu Wschodniego, później służył w armii austro-węgierskiej, następnie w POW. W 1918 sformował ochotniczą kompanię POW, która walczyła w ramach grupy płk Sikorskiego pod Lwowem w listopadzie i grudniu 1918 roku. W okresie II RP m.in. instruktor i wykładowca CSS w Toruniu, szef bezpieczeństwa w Komisariacie Rządu na miasto stołeczne Warszawę, czy też naczelnik wydziału Społeczno-Politycznego w Urzędzie Wojewódzkim w Nowogródku. Po 17 września '39 z rodziną przedostał się na Łotwę. Został internowany, jednak uciekł do Szwecji a potem do Francji. Przez krótki okres czasu służył w 1. SBS, po przejściu kursów konspiracyjnego, samochodowego, spadochronowego i dywersyjnego został zaprzysiężony, jednak jego przerzut do Polski, ze względu na funkcje jakie pełnił przed wojną, skutecznie był blokowany przez Rząd i Sztab NW. Dopiero po tym, jak Sosnkowski został NW przerzucono go do Kraju. Przydzielony do KG AK pełnił funkcję komendanta Centrali Zaopatrzenia Terenu. Wraz z wybuchem powstania został dowódcą Batalionu "Czata 49", który wszedł w skład Zgrupowania "Radosław".

Podczas walk wykazał się dużym spokojem, opanowaniem, umiejętnością sprawnego prowadzenia walki. To w dużej mierze dzięki niemu baon jest dzisiaj uważany za jeden z najlepszych w powstaniu. To on wykonał kontruderzenia w dniach 2 i 5 sierpnia na Woli, to on odegrał kluczową rolę w walkach na Stawkach, to on wraz z "Janem" z "Brody" trzymał odcinek wokół szpitala i kościoła św. Jana Bożego. Miał wręcz ojcowski stosunek do swoich żołnierzy, był także obok "Radosława" największym zwolennikiem wyjścia zgrupowania do Kampinosu. Po powstaniu nie poszedł do niewoli. Zajął się organizowaniem struktur "NIE", jednak zagrożony przez Rosjan musiał uciekać na zachód. Trafił do 1. SBS, po demobilizacji pracował jako portier w restauracji w Londynie. Zmarł 21 XII 1975 roku w Warszawie.

Jak oceniacie go jako człowieka i jako żołnierza? Czy istotnie zasługuje na miano jednego z najlepszych dowódców powstania? Czy wszystko zrobił tak, jak powinien wówczas?

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach
Albinos   

Major Runge znany był między innymi ze swojego nadzwyczaj serdecznego, niemalże ojcowskiego podejścia do swoich żołnierzy. We wspomnieniach Tadeusza Jędrzejewskiego właśnie taki jego obraz nam się jawi. Gdyby poszukać porównania, które coś by powiedziało większej ilości osób, to wydaje mi się, że najbliżej byłoby mu do generała Gavina z 82. DPD. Tak samo jak on szalenie lubiany przez podwładnych, zdecydowany w działaniu, ze świetnymi wynikami. Zgadzacie się z takim porównaniem? Czy takie zachowanie majora, mogło mieć wpływ na postawę całego batalionu?

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach
Albinos   

Na temat mjr/ppłk "Witolda" w sumie ciężko znaleźć dużo informacji, dlatego też każda notka, wzmianka o nim, ma dużą wagę. Podobnie jest z jego wspomnieniami: T. Runge, Na Czerniakowie [w:] Drogi Cichociemnych, Warszawa 2008, s. 357-363. Tym co szybko można wyłuskać z tych kilku stron, jest wyraźna niechęć wobec Rosjan i ich zwolenników. Już niemal na samym początku wspomina swoje pierwsze zetknięcie z AL [s. 358]:

Wśród miejscowych oddziałów "Kryski" po raz pierwszy zetknąłem się z małą formacją Armii Ludowej. Byłem bardzo ciekawy, jakimi żołnierzami okażą się ci zwolennicy czerwonej gwiazdy. No i okazało się to bardzo prędko. W czasie silniejszego niemieckiego uderzenia AL-owska załoga "Blaszanki" przy ulicy Łazienkowskiej opuściła swe stanowiska, przez co powstała groźna wyrwa w naszym ugrupowaniu, a Niemcy podsunęli się aż do ulicy Górnośląskiej. Bohaterscy marksiści natomiast zachowali tym sposobem swe cenne życie na przyszłe defilady przed sowieckimi władzami w Warszawie.

Dalej pisze już o samych Rosjanach [s. 360]:

Żądaliśmy także wsparcia artyleryjskiego przeciwko najgroźniejszym dla nas niemieckim stanowiskom w Sejmie i w szpitalu Św. Łazarza. Nie odmówiono nam go, ale artyleria sowiecka - zamiast strzelać na Sejm i szpital - kładła swe nawały ogniowe między nasze i niemieckie linie albo tłukła po naszych stanowiskach. Zła wola czerwonych była widoczna na każdym kroku.

Może ktoś natknął się gdzieś na podobne informacje, odnośnie jego stosunku do Rosjan i ich zwolenników?

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach
Wolf   
Na temat mjr/ppłk "Witolda" w sumie ciężko znaleźć dużo informacji, dlatego też każda notka, wzmianka o nim, ma dużą wagę. Podobnie jest z jego wspomnieniami: Runge T., Na Czerniakowie [w:] Drogi Cichociemnych, Warszawa 2008, s. 357-363. Tym co szybko można wyłuskać z tych kilku stron, jest wyraźna niechęć wobec Rosjan i ich zwolenników. Już niemal na samym początku wspomina swoje pierwsze zetknięcie z AL (s. 358):

Wśród miejscowych oddziałów "Kryski" po raz pierwszy zetknąłem się z małą formacją Armii Ludowej. Byłem bardzo ciekawy, jakimi żołnierzami okażą się ci zwolennicy czerwonej gwiazdy. No i okazało się to bardzo prędko. W czasie silniejszego niemieckiego uderzenia AL-owska załoga "Blaszanki" przy ulicy Łazienkowskiej opuściła swe stanowiska, przez co powstała groźna wyrwa w naszym ugrupowaniu, a Niemcy podsunęli się aż do ulicy Górnośląskiej. Bohaterscy marksiści natomiast zachowali tym sposobem swe cenne życie na przyszłe defilady przed sowieckimi władzami w Warszawie.

Dalej pisze już o samych Rosjanach (s. 360):

Żądaliśmy także wsparcia artyleryjskiego przeciwko najgroźniejszym dla nas niemieckim stanowiskom w Sejmie i w szpitalu Św. łazarza. Nie odmówiono nam go, ale artyleria sowiecka- zamiast strzelać na Sejm i szpital- kładła swe nawały ogniowe między nasze i niemieckie linie albo tłukła po naszych stanowiskach. Zła wola czerwonych była widoczna na każdym kroku.

Może ktoś natknął się gdzieś na podobne informacje, odnośnie jego stosunku do Rosjan, i ich zwolenników?

No cóz-do kadry dowódczej organizacji NIE nie wyznaczano sympatyków szeroko pojętej lewicy-z PPS i ludowcami z SL czy liberalnymi demokratami z SD włącznie a Runge w policyjno-bezpieczniackiej karierze(bo to nie była policja kryminalna-lecz nadzór nad policją polityczną) przed wojną pracował głównie "po linii " ruchu lewicowego i antysanacyjnej,antypiłsudczykowskiej opozycji .Okupacja przez ZSRR a potem anektowanie jego stron rodzinnych raczej nie spowodowało wzrostu sympatii do ZSRR.Co do Blaszanki to obsadzał ją pluton AL i PAL.Co do rzekomego świadomego ostrzeliwania przez wezwaną artylerię radziecka pozycji powstańców-zarzut tej samej miary co do przytaczanego często jako koronny dowód złej woli zrzucania zasobników bez spadochronów-czyli standartowego sposobu RKKA zaopatrywania własnych wojsk walczących w okrążeniu czy to np pod Stalingradem czy w lipcu 1944 za Bugiem..

Powojenna emigracja polityczna gdy zagrożony aresztowaniem jako współorganizator NIE musiał uciekać z kraju w wyniku której której niegdyś oficer i dość wysoki rangą urzędnik pracował na podrzędnym stanowisku-raczej jego sympatii do lewicy nie zwiększyła.

Dla mnie najciekawsze w tym tekście jest to że Runge(w przeciwieństwie do pułkownika "Webera" chociażby) należał najwidoczniej do tej grupy wyższych oficerów AK o której po wojnie profesor Wyka(sam z akowsko-delegackiej konspiracji tyle że z Krakowa )w kontekście PW napisał mniej więcej tymi słowy:"Ci sami ludzie którzy nie wahali się przyznać że powstanie miało być antysowiecką demonstracją polityczną zachowywali pretensję i uraz że strona przeciw której występowano,przeciw której demonstrowano nie podała mu natychmiast pomocnej dłoni. W tym samym zdaniu,bez zająknienia łączyli oba te stwierdzenia"

Edytowane przez Wolf

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach
Albinos   
Co do rzekomego świadomego ostrzeliwania przez wezwaną artylerię radziecka pozycji powstańców-zarzut tej samej miary co do przytaczanego często jako koronny dowód złej woli zrzucania zasobników bez spadochronów-czyli standartowego sposobu RKKA zaopatrywania własnych wojsk walczących w okrążeniu czy to np pod Stalingradem czy w lipcu 1944 za Bugiem..

Teraz tylko pytanie, czy takie podejście do sprawy ze strony mjr/ppłk Runge było efektem niewiedzy, co do sposobu działania ACz, czy też było wygłaszane przy pełnej świadomości tegoż? I rzeczywiście trudno tutaj Rosjan oskarżać o nieskuteczność ognia artyleryjskiego, przy braku odpowiednich punktów obserwacyjnych, nawet mimo tych 463 dział i moździerzy (stan za Kirchmayerem na dzień 18 września).

Co do Blaszanki to obsadzał ją pluton AL i PAL.

Pluton ppor. "Leszka" był na pewno, ale czy kompania PAL też tam była? Z tego co podaje Grigo (Powiśle Czerniakowskie, s. 179), to jedynie ppor. "Leszek" był członkiem PAL-u, a dowodził plutonem AK, w skład którego wchodziły oddziały AK i AL, plus ochotnicy nie powiązani z żadną z organizacji.

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach
Albinos   

Z nielicznych wspomnień nt. mjra Runge, wyłania się obraz człowieka niesamowicie spokojnego i mimo trudności, optymistycznie nastawionego do życia:

Mjr "Witold" (Tadeusz Runge) przynosi biały chleb, wyjmuje duże pudełko sardynek zachowane na czarną godzinę i robimy pożegnalną ucztę.

Płk Radosław sam rozdziela sardynki, mamy trochę alkoholu- pijemy "piata". Mjr "Witold" w doskonałej formie. Nie zapomnę nigdy, jak mówił owej nocy: "A kto z państwa założy się ze mną, że ja w styczniu będę w Zakopanem?" Po paru kieliszkach nastrój się poprawił.

(...)

Nigdy nie zapomnę tego odważnego dowódcy podczas ataku na Stawki. Płonęły parowozy na bocznicy kolejowej, zewsząd huk, strzały. Mjr Witold w rękawiczkach, z laseczką w ręku, lekko pochylony posuwał się za żołnierzami po oczyszczonym terenie.

Za: Życie w powstańczej Warszawie. Sierpień-wrzesień 1944. Relacje-dokumenty, pod red. Serwański E., Warszawa 1965 [fragmenty wspomnień Barbary Kolendo-Piaseckiej].

Proszę powiedzieć, miał pan często styczność z pułkownikiem Radosławem, jak on był postrzegany, jakim był dowódcą, jak go pan ocenia?

Pułkownik Radosław to był stary wyjadacz wojskowy z 1920 roku. Piłsudczyk ogromny, walczył przecież w 1920 roku. Także miał ogromny zmysł i jakąś intuicję, wyczucie gdzie wróg zaatakuje, jak obronić. Był bardzo spokojny, opanowany. Również major Witold był szalenie opanowany. Zawsze podziwiałem to, że nigdy nie dali poznać po sobie najmniejszego zdenerwowania. Przecież w najcięższych warunkach zawsze byłem bardzo blisko Radosława. Zawsze był spokojny, nie dawał po sobie żadnych znaków, nie mówiąc już o lęku. Niestety był bardzo chorowity. Miał z żołądkiem kłopoty, tak że te pluj zupki, ta kasza mielona na młynku kawowym, może jemu dobrze robiło, bo to był kleik i tym kleikiem był ratowany.

Za: http://www.1944.pl/index.php?a=site_archiw...=414&page=3 [dostęp na: 27.07.2009 r.]

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach
Albinos   

Najpierw zdjęcie mjra/ppłka "Witolda": http://img714.imageshack.us/img714/788/tadeuszrunge.jpg

I jeszcze zdjęcia grobu d-cy "Czaty" na warszawskich Powązkach Wojskowych (kwatera 28C-II-19): http://img291.imageshack.us/i/p5090070.jpg/ , http://img153.imageshack.us/i/p5090069.jpg/

Tekst wniosku awansowego do stopnia ppłka sł. st. [Wielka Ilustrowana Encyklopedia Powstania Warszawskiego. t. IV, pod red. Rozwadowski P., Warszawa 1997, s. 116; WBBH, sygn. III/40/6]:

Wniosek awansowy na ppłka służby st.

Mjr "Witold"- dca oddziału

"Czaty" 1944 [tekst nieczytelny] starszeństwo [?]

Opinia: W 10o dniowych walkach

na Woli, jako dca odcinka

wykazał dużą umiejętność spraw-

nego dowodzenia w sile

około batalionu, w walce twardy

i nieustępliwy, duży stopień

odwagi osobistej, spokojny i opa-

nowany, panuje nad ludźmi i

sytuacją. Pierwszorzędny dca w polu.

15/8 44 Radosław ppnik

Powyższy tekst wydaje się być najlepszym potwierdzeniem poprzednich opinii nt. mjra Runge. Zmieniając wątek. Według danych z WIEPW major miał być ranny dwukrotnie, 20 i 28 sierpnia. O ile sprawa z 28 jest jasna (nalot na Mławską i Franciszkańską), o tyle już 20 sierpnia nie do końca. Bo kiedy wówczas mógł zostać ranny? W dniu 19 sierpnia razem z batalionem odpierał atak niemiecki idący od strony getta w stronę placu Krasińskich. Może wtedy (ale wtedy trzeba by założyć, że WIEPW podało błędne dane)? Następny dzień to m.in. natarcie na kierunku Pokornej i Żoliborskiej, zakończone wyrzuceniem Niemców z ich stanowisk. Nie mam niestety informacji nt. udziału mjra "Witolda" w tej akcji. Ciekawą rzecz podał jednak Piotr Stachiewicz [Starówka 1944, Warszawa 1983, s. 187]:

W całodziennej akcji na odcinku Bonifraterska-Pokorna powstańcy zużyli wszystkie posiadane granaty i 3/4 amunicji. Około 80% walczących żołnierzy było zasypanych gruzami, pozostało tylko dwóch oficerów, którzy nie zostali ranni.

Wiec może to w wyniku ostrzału artyleryjskiego albo nalotu, czyli tak jak osiem dni później, d-ca "Czaty" został raniony? I tutaj pytanie, na ile poważna była to rana (pytanie istotne w kontekście desantu kanałowego i wyznaczenia d-ców w postaci "Motyla" i "Piotra"). W kontekście zdrowia mjra warto wspomnieć o jego kłopotach z żołądkiem. Choroba wrzodowa żołądka, która przypomniała o sobie w okresie walk na Czerniakowie w zasadzie wyłączyła go na pewien czas z walki. Przytaczałem w poprzednim poście fragment wypowiedzi "Motyla", teraz jeszcze co nieco ze wspomnień "Jagody" (przy okazji jeszcze widać, jak major nawet w najtrudniejszych chwilach potrafił mobilizować swoich ludzi):

Tak idziemy i w pewnej chwili czuję, że nie mam siły. Zatrzymałem się i mówię do tego strzelca: "Podać do majora "Witolda", że nie mam siły iść dalej" - miałem wysoką gorączkę. Mówię do niego: "Słuchaj, wepchniecie mnie do pierwszego napotkanego, półmetrowego małego kanału dopływowego i będziecie szli dalej." I słyszę, jak "Witold" takim scenicznym szeptem mówi: "Jagoda", weź się w garść, musisz, musisz dojść!" Wziąłem trochę mazi, posmarowałem twarz, doszedłem do przytomności, bo miałem jakieś zwidy.

[...]

Weszło nas - resztki "Czaty" - gdzieś osiemdziesięciu, może trochę mniej, trudno powiedzieć. Droga była koszmarna, walały się trupy, pisk szczurów, panika. Dobrze, że orientowałem się w rozkładzie ulic i szliśmy we właściwym kierunku. Ciężkie było przejście na rogu Szucha i Unii Lubelskiej, bo kanał był zawalony. Trzeba było kilka metrów leźć na górę po sznurowej drabince. Pomagałem majorowi "Witoldowi", który był bardzo słaby. Jakoś się przepchaliśmy. Wyszliśmy z kanału na rogu Wilczej i Alei Ujazdowskich.

Za: http://ahm.1944.pl/_Kazimierz_Augustowski/2/?q=Witold [dostęp na: 15.05.2010 r.]

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach
Albinos   

Jak się okazuje, z żołądkiem mjr Runge miał problemy już od okresu walk na Woli:

Na Stawki poszliśmy po ciemku. Z "Czatą" byliśmy już nieraz we wspólnych akcjach na Woli, ich dowódcę majora "Witolda" - Tadeusza Runge, cichociemnego skoczka, znałem z Anglii. Na Woli imponował mi spokojem w najbardziej gorących chwilach.

- Z Niemcami dam sobie radę, ze sraczką już nie mogę - powiedział, wyznaczając nam pozycję w budynku na Stawkach.

Za: S. Jankowski, Z fałszywym ausweisem w prawdziwej Warszawie. Wspomnienia 1939-1946. t. 2, Warszawa 1980, s. 201.

Teraz można się zastanowić, czy faktycznie we wrześniu miał nawrót choroby, czy też męczyła go ona przez cały okres Powstania. Jeśli to drugie, można by tu upatrywać przyczyn pozostawienia majora na Starówce w nocy z 30/31 sierpnia, zamiast wysłania go kanałami na plac Bankowy (decyzję miał podjąć "Radosław").

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach
Albinos   

Wyżej pojawiła się już wzmianka na temat działalności "Witolda" przy tworzeniu struktur "Nie". Wszystko to jednak jest przeraźliwie ogólne. Dysponuje ktoś jakimiś konkretami w tym temacie? Tak samo w kwestii ukrywania się przed NKWD i UB. Czy były prowadzone jakieś szczególnie intensywne poszukiwania ppłka Runge? Nie mniej zastanawiająca jest dla mnie kwestia, jak uciekł. Za wszelkie informacje będę wdzięczny :)

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach
Albinos   

W opisach poświęconych mjr. Runge można czasem natknąć się na fragmenty dotyczące jego wyglądu, wrażenia jakie miał wywierać na obserwatorach. Chodził lekko pochylony, z laseczką, niepozorny, ale sprawiający wrażenie groźnego. Ciekawy opis "Witolda" umieścił w swoich wspomnieniach L. J. Wójcicki [Życie na stos. Pamiętnik z Powstania Warszawskiego 1944 r., Londyn 1985, s. 11-12; sytuacja miała miejsce podczas zbiórki batalionu, jeszcze przed godziną "W"]:

W łaziku siedzi kierowca i 2 oficerów w mundurach Luftwaffe. Oficerowie zajęci są rozmową - nie widzą nas. Nagle z bramy fabryki Telefunken padł strzał. Odpowiada mu pukanie broni krótkiej z zachodniej strony placu zbiórki, a potem długa seria pistoletu maszynowego. W karoserię łazika biją kule i jedna trafia w przednią oponę. Kubelwagen skręca gwałtownie w lewo i uderza przodem w mur ze zgrzytem gnącego się metalu. Z rozbitego samochodu wyskakują Niemcy i uciekają wzdłuż muru w kierunku ul. okopowej. Widać ich jak na dłoni.

Ludzie zebrani na placu reagują na to różnie. Niektórzy stoją patrząc biernie, gdy inni otworzyli chaotyczny ogień z rewolwerów i karabinów. "Przerwać ogień" - krzyczą dowódcy. Mają rację. Strzelanie z broni krótkiej - to strata amunicji. Niemcy są już poza jej zasięgiem. Powoli strzały milkną. Major "Witold" wyrywa karabin jakiemuś chłopakowi i klęka na prawej nodze. Celuje. Pada strzał i jeden Niemiec wali się na ziemię. To szofer. Gdzieś z prawej strony od muru odezwał się drugi karabin. Jeden z niemieckich lotników potknął się i słaniając się uchwycił się muru. Lecz brakuje mu sił i powoli osuwa się na ziemię. Jego towarzysz ani się obejrzał, biegnie szybko wzdłuż muru. Jest już blisko wylotu ulicy. jeszcze parę metrów i zniknie za rogiem. Major "Witold" nastawia celownik karabinu na 500 metrów plus i mierzy spokojnie. Wszyscy zaparli oddech. Trafi czy nie trafi? Pada strzał. Niemiec wali się na ziemię jak kłoda. Oddychamy wolniej.

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach
Albinos   

Ciekawą opinię nt. majora Runge można znaleźć w relacji Sergiusza Szoryna "Bończy", którą spisał R. Śreniawa-Szypiowski:

Według "Bończy" u majora "Witolda" było brak poczucia bezpieczeństwa, wskutek tego zmuszał psychicznie innych również do nadstawiania karku. W czasie ataku na Płocką, wśród świszczących pocisków, "Gram" z konieczności kuląc się w sobie, stał za wyprostowanym jak świeca majorem.

Za: B. Nowożycki, "Czata 49". Relacje i wspomnienia żołnierzy batalionu Armii Krajowej w zasobie Archiwum Akt Nowych, Warszawa 2011, s. 231-232.

Ponoć jeszcze podczas walk na Starówce "Bończa" miał bardzo nieprzyjemną rozmowę z "Witoldem". Niestety w relacji brak informacji, o co dokładnie poszło. Co do wspomnianego w tym krótkim cytacie ataku na Płockiej, to chodzi tutaj albo o wydarzenia z dnia 2 sierpnia, albo kontratak z dnia 5 sierpnia. W obu uderzeniach miał brać udział "Witold" osobiście. Wedle tego co "Wapniakowi" przekazał "Bończa" major zachowywał się wtedy w bardzo charakterystyczny dla siebie sposób. Spokojny, zdecydowany, nie okazywał w zasadzie żadnego strachu. Bardzo właśnie za walki w rejonie Płockiej chwalił go Zdzisław Zołociński "Piotr", który sam w końcu należał do najlepszych oficerów baonu, a może i całego Zgrupowania. W relacji "Piotra" jest jeszcze jeden ciekawy fragment [tamże, s. 348-349]:

W czasie odprawy zdarzył się charakterystyczny wypadek. Zebrani siedzieli w piwnicy przy jakimś stole, w ten sposób, że pod okienkiem, tyłem do niego siedział major "Witold", a po jego bokach i naprzeciw pozostali, to jest "Motyl", "Piotr" i inni z "Radosławem" na czele. W pewnym momencie, za okienkiem, [na] zewnątrz budynku padła bomba i wybuchła. Przez okienko sypie się gruz, cegły itp. Wszyscy podskoczyli i skurczyli się, nawet "Radosław" znany ze swej odwagi, jedynie major "Witold" nie drgnąwszy nawet, odzywa się spokojnie: "Nie zwracajcie panowie uwagi na to, to jak na wojnie". Kontynuujemy dalej. Postawa "Witolda" podziałała wspaniale, zwłaszcza na "Piotra" (...).

Ten wydawałoby się nienaturalny spokój "Witolda" dawał o sobie znać wielokrotnie. Śreniawa-Szypiowski w pracy nt. działań "Czaty" - tej z 1959 r. - opisywał sytuację z końcówki walk na Czerniakowie, kiedy Mieczysław Kurzyna "Miecz" przyszedł do "Witolda" wczesnym rankiem po tym, jak odkrył obecność Niemców na lewym skrzydle obrony. Tak się złożyło, że major wówczas spał, odsypiając kolejną zarwaną noc. Jedyna reakcja na słowa "Miecza" była taka: Chyba pan jako oficer, potrafi się obronić?

Po czym niewzruszony poszedł spać.

Nie da się jednak powiedzieć, że w tym wszystkim wykazywał jakiś brak zainteresowania przebiegiem walk. W końcu podczas odprawy przed desantem kanałowym potrafił pokłócić się o rozpoznanie z samym "Wachnowskim". Więc kiedy trzeba było, wykazywał żywsze zainteresowanie. Poza tym jego postawę należałoby chyba odczytywać jako zachowanie człowieka, który doskonale wiedział co było jego zadaniem, i był pewien tego, co robi dla wykonania swoich zadań. A był w tej komfortowej sytuacji, że miał pod ręką niejednego oficera, który potrafił sobie poradzić w trudnych sytuacjach. W końcu "Motyl", "Zgoda", "Piotr", "Cedro" czy "Mały" ze swoich zadań zawsze wywiązywali się najlepiej jak można tylko było.

W swojej relacji Mieczysław Żabicki "Pokrzywa" przytoczył historię, która gdyby nie to, że dotyczyła dość przykrej sprawy, to byłaby nawet zabawna [tamże, s. 353, 355]:

Dochodzimy do Pańskiej. Tutaj atmosfera jeszcze więcej podminowana, smród idzie na całego. Po dwóch, po trzech przemykają się młodzi ludzie, wszyscy w tym samym kierunku. Niektórzy mają teczki, inni paczki o kształtach mówiących więcej niż potrzeba. Tak, zupełnie jak robota, tylko taka większa draka. Skręcamy do bramy. Nikt oczywiście nas nie pyta ani o hasło, ani o nic. Na wszystkich klatkach schodowych grupki mężczyzn. Do kogo tu do diabła się zwrócić. Nagle za plecami słyszę głos Marka "Czarnego", i Zdzicha "Piotra". No, chwalić Boga, że ktoś ze swoich. Okazuje się, że jest jeszcze "Motyl", "Kujawiak", "Wyżeł". mamy się zameldować na parterze u dowódcy. Stopień niewiadomy, pseudonim też. Wchodzimy. Marek jak zwykle w dobrym humorze pyta z miejsca: "Broń jest?". "Zaraz, zaraz" ktoś odpowiada. Zdenerwowało to Marka: "Broń jest? Bo jak nie to po kiego ch..a żeśmy tu przyszli?" Mitygujemy go jak możemy, a na to jakiś taki prawdziwy cywil odpowiada, że "spokojnie, spokojnie, ostatecznie możemy z pana, poruczniku "Czarny", usług nie korzystać". Konflikt ten jakoś zażegnujemy. Jak się później okazało, był to major "Witold", nasz późniejszy dowódca batalionu.

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się

×

Powiadomienie o plikach cookie

Przed wyrażeniem zgody na Warunki użytkowania forum koniecznie zapoznaj się z naszą Polityka prywatności. Jej akceptacja jest dobrowolna, ale niezbędna do dalszego korzystania z forum.