Skocz do zawartości
  • Ogłoszenia

    • Jarpen Zigrin

      Zostań naszym fanem. Obserwuj nas w social mediach : )   12/11/2016

      Daj się poznać jako nasz fan oraz miej łatwy i szybki dostęp do najnowszych informacji poprzez swój ulubiony portal społecznościowy.    Obecnie można nas znaleźć m.in tutaj:   Facebook: http://www.facebook.com/pages/Historiaorgp...19230928?ref=ts Twitter: http://twitter.com/historia_org_pl Instagram: https://www.instagram.com/historia.org.pl/
    • Jarpen Zigrin

      Przewodnik użytkownika - jak pisać na forum   12/12/2016

      Przewodnik użytkownika - jak pisać na forum. Krótki przewodnik o tym, jak poprawnie pisać i cytować posty: http://forum.historia.org.pl/topic/14455-przewodnik-uzytkownika-jak-pisac-na-forum/
mch90

Brytyjscy spadochroniarze w D-Day

Rekomendowane odpowiedzi

mch90   

[center:48718b0edb]Brytyjscy spadochroniarze w D-Day[/center:48718b0edb]

Brytyjska 6. Dywizja Powietrzno-Desantowa gen. Gale’a miała podczas D-Day osłaniać lewą flankę plaży Sword, będącą też lewym skrzydłem inwazyjnym. Miała ona zasadnicze znaczenie dla powodzenia całej operacji, gdyż właśnie tam, pomiędzy rzekami Dives i Orne, była najmniej odporna na niemiecki kontratak pancerny. I właśnie temu musiała zapobiec dywizja Richarda Gale’a. Zadaniem 6. DPD było wprowadzenie paraliżu w szeregach niemieckich, co by miało uniemożliwić przeprowadzenie wspomnianego kontrataku. Dywizja miała wykonać szereg złożonych zadań, z których każde wymagało zsynchronizowania w czasie niemal co do minuty. Według planu spadochroniarze mieli opanować wzgórza na północny-wschód od Caen, wysadzić w powietrze pięć mostów na rzece Dives, oraz zdobyć i utrzymać mosty na Orne i kanale Caen (w tym most obrotowy, nazwany później mostem Pegaza), co by uniemożliwić do kontrataku nieprzyjaciela na skrzydło inwazyjne. Prócz tego należało zdobyć kilka ważnych osad i węzłów drogowych, oraz zniszczyć baterie dział 155mm w Merville, która mogła zmasakrować oddziały brytyjskie lądujące na plaży Sword. Tak prezentowały się cele 6. DPD na dzień inwazji. Utrzymując niewielki trójkątny obszar przy moście na Orne, stanowiłaby ona potem lewą flankę inwazji. Była to trudna pozycja, nie pozwalająca na wiele manewrów i wystawiająca żołnierzy na kontratak.

16 minut po północy, 6 czerwca 1944 roku nad kanałem Caen, ok. 40 metrów od mostu obrotowego, wylądowało 6 szybowców Horsa. Była to kompania D z pułku Ox and Bucks majora Howarda, której ryzykownym zadaniem było uchwycenie dwóch mostów- obrotowego mostu na kanale Caen i mostu na Orne (który zaatakowały dwa plutony z kompanii B tego samego pułku)- zlikwidowanie chroniących je załóg i utrzymanie do nadejścia posiłków, w postaci 4. Brygady Komandosów stanowiącej awangardę natarcia z plaży Sword. Wykonanie tego zadania przerwałoby wielką arterię między Caen a morzem, co uniemożliwiłoby przerzucenie posiłków niemieckich ze wschodu na zachód i tym samym zapobiegłoby kontratakowi pancernemu na skrzydło inwazji. Mosty należało zdobyć nieuszkodzone i utrzymać je za wszelką cenę, gdyż miały one duże znaczenie operacyjne do rozwinięcia przyczółka inwazyjnego, a więc należało je opanować, zanim ich ochrona wysadzić je w powietrze. Ludzie majora Howarda zamierzali przeprowadzić zaskakujący i śmiały atak coup de main- jednym uderzeniem.

Mimo, że szybowce wylądowały niemal u stóp niemieckich wartowników, udało się uzyskać efekt zaskoczenia. Niemiecka obrona obiektu w sile ponad 50 ludzi nie zdawała sobie sprawy, że kilkadziesiąt metrów od nich znajduje się kompania piechoty wroga, że od dawna spodziewana inwazja właśnie się zaczęła. Gdy wszyscy zebrali się, skryci w ciemnościach, porucznik Brotheridge przewodzący atakiem, rzucił szeptem:„Za mną, chłopaki!”. W chwilę poszybowały w stronę bunkra granaty fosforowe. Zaterkotały karabiny i pistolety maszynowe. Starszy szeregowiec wartowni chciał zaalarmować przez telefon dowódcę plutonu siedzącego po drugiej stronie mostu, lecz nie zdążył- dwa granaty wpadły do bunkra przez otwór strzelniczy. Brytyjski szeregowiec Wally Parr tak opisuje te chwile: „Rozpętało się piekło. Chłopcy czołgali się, rozwalali bunkry, inni już tam byli sortując broń i „sortując” ludzi. Potem wszyscy wbiegli na most”. Teraz wszyscy ruszyli na drugi brzeg. Niemieckie karabiny maszynowe seriami omiatały cały most. Rozpętało się piekło, obrońcy byli zaszokowani i zdezorientowani całą sytuacją. Oszołomieni wartownicy chwycili karabiny i zaczęli strzelać na oślep w kierunku ledwo widocznych sylwetek spadochroniarzy. Po kilku minutach było już po wszystkim. Zszokowani obrońcy zostali wręcz rozniesieni. Wielu młodych rekrutów uciekło, lecz oficerowie i podoficerowie stawili opór. Obrona nie wytrzymała gwałtowności szturmu. Ceną tych kilku minut akcji było życie dwóch spadochroniarzy- w tym porucznika Brotheridge’a, który został pierwszym zabitym alianckim żołnierzem w dniu inwazji. Równolegle toczyła się krótka walka o most na rzece Orne, nieopodal mostu Pegaza. Obydwa mosty zdobyto nieuszkodzone niemal jednocześnie. Kompania Howarda zaczęła się umacniać, spodziewając się w niedługim czasie silnych kontrataków nieprzyjaciela. Niedługo miało nadejść pierwsze wzmocnienie w postaci 7. Batalionu Spadochronowego. Tak skończyła się pierwsza walka „dnia D”.

W chwili, gdy ludzie Howarda zdobyli mosty, nad Normandią skoczyło 60 brytyjskich naprowadzających. Stanowili oni przedni oddział rzutu szturmowego 6. DPD, a ich zadaniem było oznakowanie i oczyszczenie trzech stref zrzutu dla nadciągających spadochroniarzy. Zrzutowiska znajdowały się w pobliżu trzech niewielkich osad- Varaville, Ranville niedaleko mostów mjr. Howarda i Touffreville, zaledwie 5 mil od wschodnich przedmieść Caen. Do każdego zrzutowiska przydzielono 20 spadochroniarzy, którzy mieli zaledwie pół godziny na wykonanie zadania. Już o 0.50 miał się zacząć zrzut głównych sił 6. DPD. Było to zadanie karkołomne ze względu na ograniczenia czasowe, które nawet podczas ćwiczeń w świetle dnia w Anglii powodowały trudności spadochroniarzom. Jeszcze w trakcie lotu zaczęły się kłopoty. Niespodziewanie zerwał się silny wiatr, a niektóre rejony przysłoniła mgła. Naprowadzający napotkali też zmasowany ogień przeciwlotniczy, który wywołał mnóstwo zamieszania wśród pilotów i ostatecznie doprowadził do rozproszenia eskadry samolotów. W efekcie cele i zrzutowiska zgubiono lub przeleciano, tym samym musząc dokonać dodatkowych kilku nalotów nad nie w gęstym ogniu artylerii plot. Wielu spadochroniarzy wraz ze sprzętem radiolokacyjnym spadło w złych miejscach, promień ich rozrzucenia było olbrzymi.

Spadochroniarze lecący na Varaville wylądowali dość blisko celu, lecz większość ich sprzętu spadła w złym miejscu, bądź rozbiła się. Z naprowadzających lecących na Ranville żaden z początkowego zrzutu nie wylądował w pobliżu rejonu. Zrzucono ich ok. mili od tego miejsca. Największego jednak pecha miały zespoły Touffreville. Jeden z tych 10-osobowych zespołów zrzucono nad Ranville. Ich zbiórka przebiegła bezproblemowo i doszedłszy do wniosku, że znajdują się we właściwym rejonie, w kilka minut później nadali mylny sygnał. Drugi zespół Touffreville także nie osiągnął zamierzonego rejonu. Z 10 spadochroniarzy tylko czterech bezpiecznie wylądowało na ziemi. Pozostałych sześciu silny wiatr porwał w otchłań zalanej doliny Dives, rejonu, który Niemcy zatopili jako część swoich urządzeń obronnych. Nikt z nich nie przeżył.

Naprowadzający, którzy bezpiecznie wylądowali na ziemi, wspominają, że w okolicy panowała jakaś złowieszcza cisza, która napawała ich lękiem. Żołnierze spodziewali się, że po wylądowaniu napotkają silny opór nieprzyjaciela, a tymczasem wokół większości z nich panował niebywały spokój. Powodowało to u nich wiele koszmarnych przeżyć, które były wytworem ich własnej wyobraźni. Przez te 30 minut dzielących ich od głównego zrzutu spadochroniarzy, naprowadzający próbowali za wszelką cenę dostać się do swoich celów. Ci, których zrzucono w pobliżu celu, rozpoznawali punkty orientacyjne w terenie. Z kolei ci, zrzuceni w szerokim promieniu, próbowali zlokalizować miejsce swojego położenia przy pomocy kompasów i map. Niektórzy problem ten rozwiązali w najprostszy ze sposobów, na wzór kapitana Windruma, który wspiął się na drogowskaz, zapalił ze spokojem zapałkę, by stwierdzić, że do jego celu- Ranville- jest zaledwie kilka mil drogi. Ogółem rzecz biorąc, tylko niewielka część naprowadzających spadochroniarzy wywiązała się z zadania. Lada moment miał się rozpocząć desant spadochronowy 3. i 5. Brygady Spadochronowej.

Dokładnie o czasie, 50 minut po północy, nad normandzkim niebem desantował się główny zrzut spadochronowy „dnia D”- 5 tysięcy spadochroniarzy z brytyjskiej 6. DPD. Całe widowisko obserwował major John Howard, który spostrzegł niemieckie reflektory wymierzone w niebo: „Doskonale widzieliśmy lądującą dywizję. Reflektory oświetlały czasze spadochronów, tu i ówdzie strzelały karabiny maszynowe, a pociski smugowe przecinały niebo, gdy spadochrony spływały powoli na ziemię. Był to naprawdę niezwykły widok”. Spadochroniarzy zrzucono nad dużym obszarem. Stali się ofiarami pomyłek nawigatorów, samolotów zmuszonych ogniem artylerii przeciwlotniczej do zboczenia z kursu, źle oznakowanych stref zrzutu i mocnego, porywistego wiatru, który tak dał się we znaki naprowadzającym. Tylko części dopisało szczęście, inni natomiast zostali zrzuceni wiele mil od stref zrzutu- od 5 do 35 mil odległości. Ogień przeciwlotniczy strącił wiele samolotów, co pociągnęło za sobą wiele ofiar, gdyż w wielu przypadkach spadochroniarzom nie udało się na czas wyskoczyć z płonącej maszyny. Brygadier Hill, dowodzący 3. Brygadą, wspomina: „14 miesięcy intensywnych ćwiczeń należało do przeszłości. Teraz nieodwołalnie przystępowaliśmy do realizacji naszych planów. Wiedziałem, że nie wszystko pójdzie po naszej myśli. Powiedziałem chłopakom, żeby tego się właśnie spodziewali i że tak czy owak muszą starać się dostać w zaplanowane miejsca. (...)”. Gdyby patrzeć na szczęście brygady 3. i 5., w lepszym położeniu znalazła się ta druga. Większość jej żołnierzy zrzucono w odpowiednim miejscu- w pobliżu Ranville- ważnego węzła drogowego, późniejszej siedziby sztabu 6. DPD. Pomimo to, przez większość czasu jaki mieli, dowódcy kompanii zbierali swoich ludzi po okolicy i w najlepszym wypadku stan poszczególnych kompanii sięgał 50%. W 5. Brygadzie Spadochronowej, spośród trzech batalionów, 7. Batalion osiągnął stan 50%, natomiast 12. i 13. opuściły strefy zrzutu w stanie osobowym rzędu 60% Jednak cała zagubiona reszta, była jednak w drodze, kierując się do miejsca zbiórek odgłosami rogów myśliwskich niosących się w powietrzu- nietypowego sposobu, jakimi zwoływano spadochroniarzy podczas „dnia D”.

W gorszym położeniu znalazła się natomiast 3. Brygada, której wielu żołnierzy zrzucono na wskutek błędów pilotów, niczym confetti, nad zalaną doliną Dives. Środki zapobiegawcze Rommla, mające na celu zatopienie tego obszaru, opłaciły się sowicie. Moczary i bagna zalanej doliny okazały się śmiertelną pułapką dla wielu spadochroniarzy. Niektórzy piloci samolotów transportujących żołnierzy, dostali się w zbitą masę chmur i pomylili bardzo podobne do siebie ujście rzeki Dives z ujściem Orne. W efekcie spadochroniarze zostali zrzuceni nad istnym labiryntem bagien i moczar. Do tego należy dołożyć wspomniany wcześniej zaporowy ogień przeciwlotniczy i silny wiatr, który dopełnił zamieszania. Choć głębokość moczar w większości nie przekraczała 1 metra, wystarczyło to, by utopić lądującego dopiero co spadochroniarza, obładowanego kilkudziesięcioma-kilogramami sprzętu, siłującego się z uprzężą i czaszą spadochronu. Wielu, wpadając w błoto, po prostu znikało pod powierzchnią. Prawdopodobnie nigdy nie dowiemy się, jak wielu spadochroniarzy zginęło w otchłani Dives.

W przeciągu kilkudziesięciu minut cały rzut spadochronowy znalazł się na ziemi. Rozproszono ich na terenie 50 mil kwadratowych. Mało kto wiedział, gdzie się znajduje. Spadochroniarze łączyli się w ad-hoc organizowane grupy i za wszelką cenę starali się dołączyć do swych macierzystych oddziałów- waga przydzielonych im zadań była olbrzymia. Po drodze wyzwalali bliźniacze, bezimienne francuskie wioski i mieściny, zasadzali się na Niemców, organizowali punkty oporu, wysadzali słupy telegraficzne, starając się w jakikolwiek sposób zaszkodzić nieprzyjacielowi. Żołnierze brytyjscy mieli podczas tych pierwszych godzin inwazji na kontynent wiele rozmaitych przygód, które zaczynały się już w chwili lądowania. Przykładem może być jeden ze spadochroniarzy, który z niezwykłą dokładnością wpadł do studni. Wywindował się szybko na górę za pomocą linek spadochronowych i, niczym nie przejęty, ruszył na miejsce zbiórki. Wszędzie żołnierze sami wydobywali się z niezwykłych i kłopotliwych sytuacji, pamiętając, że znajdują się w środku nocy na terytorium wroga, kiedy w dodatku towarzyszył im strach spotęgowany wyobraźnią. Taką też przygodę miał mjr Donald Wilkins z kanadyjskiego 1. Samodzielnego Batalionu, skradający się w kierunku dwóch, zagadkowo stojących, ledwo widocznych postaci, które ostatecznie okazały się być kamiennymi posągami ogrodowymi. Brygadier Hill wspomina inną historię: „(...) usłyszałem strzały, ale okazało się, że to tylko żołnierze z mojej obstawy, którzy wzięli siebie nawzajem za Niemców”. Wielu spadochroniarzy zawisło też podczas lądowania na drzewach. Sporo czasu upłynęło, zanim udało im się pozbyć uprzęży i zejść na ziemię. Niektórym się to nie udało- Niemcy tej nocy dokonali wielu egzekucji na wiszących w szelkach spadochronowych, uwięzionych Brytyjczykach. Te sytuacje tylko podsycały nienawiść spadochroniarzy do wroga. Niektórym jednak udało się uniknąć śmierci w takim casus, jak to zrobił szeregowiec Batten z 13. Batalionu. Wspomina: „Nie wiem, kto to był, ale podszedł i popatrzył na mnie. Wszystko co mogłem zrobić, to wisieć w bezruchu”. Niezidentyfikowana postać nabrała przekonania, że szeregowiec jest już martwy i po prostu odeszła. Niedługo potem Batten uwolnił się i ruszył za głosem rogu myśliwskiego.

Kolejnym, niezwykle ważnym zadaniem stawianym spadochroniarzom, było wysadzenie 5 mostów na rzece Dives. Jak i w przypadku innych zadań, tu również wszelkie plany „wzięły w łeb” w wyniku znacznego rozproszenia oddziałów. Ad hoc zorganizowane oddziały starały się jednak jak najlepiej wykonać powierzone cele. Jednym z nich był most znajdujący się nieopodal wioski Varaville. Miesiąc wcześniej przeprowadzono w tym miejscu bez zapowiedzi ćwiczenia w zdobyciu tego właśnie mostu- wartowników o niczym nie poinformowano. Zginęło wtedy dwóch żołnierzy niemieckich, a kilku zostało rannych. Tej nocy, gdy niemiecki wartownik parę minut po północy ujrzał trzy sylwetki z uczernionymi twarzami, był przekonany, że to kolejne ćwiczenia. „Głupie gnojki”- zawołał pogardliwie i zwalił się pod ciosami noża spadochroniarskiego. Słaby pluton pełniący wartę na moście został w chwilę rozniesiony. Podobnie było z mostem w Robehomme i dwoma w Bures. Czwarty, najważniejszy znajdował na skraju miejscowości Troarn. Wg. planu 30 saperów z 5. Brygady, zrzuconych w pobliżu Toufreville, miało po przejściu dwóch km dotrzeć do mostu. Godzina- to czas, jaki dawano im na założenie ładunków wybuchowych, natomiast równo o godz. 1.30 most miał zostać wysadzony w powietrze. W tym czasie grupę miały osłaniać patrole zwiadowcze. W rzeczywistości, 10 żołnierzy pod dowództwem mjr. Rosevare’a, po długiej odysei i pokonaniu 10 km (w tym dużą część trasy pod ogniem przeciwnika) w jeepie z przyczepą wysadziło most o godz. 5.20 w ciągu 7 minut- całkowicie samodzielnie, bez osłony żadnych dodatkowych patroli. Taki przebieg wydarzeń był typowy dla działań spadochroniarzy w noc „D-Day”. Wypełniając te zadania, jak i trzymając most Pegaza (przez który przebiegała główna arteria komunikacyjna w tym rejonie), Brytyjczycy zmusili Niemców do 6-godzinnego objazdu przez Caen, gdzie znajdował się najbliższy most. Uświadomili to sobie oni dopiero ok. godz. 2.00, kiedy to zaczęto przystępować do koncentracji sił (głównie batalionów wschodnich)- dopiero wtedy obecność spadochroniarzy mjr. Howarda na moście zaczęła wywierać hamujący wpływ na ruchy wojsk niemieckich.

W tym czasie kompania szybowcowa mjr. Howarda odpierała słabe niemieckie kontrataki. Ok. godz. 1.30 zaobserwowano pomiędzy wioskami Benouville i Le Port, na zachodnim brzegu kanału Caen koncentrację sił. Potwierdziły się najgorsze obawy Howarda przed kontratakiem pancernym. Nadal nie pojawiały się znaczące posiłki, gdy tymczasem do mostu zbliżały się dwa niemieckie czołgi Panzer IV a za nimi, w znacznej odległości, nadciągała piechota niemiecka z garnizonu w Benouville. Gdy jeden z czołgów wjechał z hukiem na skrzyżowanie przed mostem, został ugodzony pociskiem z PIATa, blokując je. W niebo trysnęły wysokie płomienie i kłęby dymu. Drugi czołg, nie mogąc zlokalizować źródła zagrożenie, czym prędzej wycofał się. Odgłosy eksplozji i łuny wybuchów posłużyły za punkt orientacyjny dla błądzących żołnierz 7. Batalionu Spadochronowego. Słaba linia obrony przy moście Pegaza została utrzymana.

Gdy w 125. Pułku Grenadierów Pancernych pojawiły się tuż po północy pierwsze meldunki o obecności spadochroniarzy, dowodzący mjr. Hans von Luck bezzwłocznie przystąpił do mobilizacji swoich sił. W ciągu godziny jego ludzie stali już przy czołgach z zapuszczonymi silnikami, lecz był on bezsilny wobec braku kompetencji- a był on wówczas najstarszym stopniem oficerem w 21. Dywizji Pancernej, stanowiącej kluczowy odwód. „Stopniowo zaczął ogarniać nas gniew. Zgoda na nocny atak, dzięki któremu moglibyśmy skorzystać z początkowego zamętu w szeregach naszych przeciwników, wciąż nie nadchodziła, mimo, że nasze meldunki przekazane za pośrednictwem dywizji do korpusu i Grupy Armii B zostały wysłane już dawno”- wspominał po latach mjr. von Luck. Major nie mógł samodzielnie podejmować decyzji, gdy tymczasem dowódca dywizji, gen. Feuchtinger przebywał w Paryżu u swojej narzeczonej, dowódca Grupy Armii B, feldmarszałek Rommel był u żony, a feldmarszałek von Rundstedt spał. Z kolei w sztabie 7. Armii nie dawano wiary doniesieniom z linii frontu, tłumacząc desanty spadochronowe „manewrem dywersyjnym”. Inny, 22. Pułk Pancerny nie robił nic przez 7 najważniejszych godzin.

W tych pierwszych, kluczowych godzinach szybka i zdecydowana kontrreakcja niemieckich sił pancernych mogła przechylić szalę zwycięstwa- lecz 21. DPanc została podporządkowana bezpośrednio Naczelnemu Dowództwu na Zachodzie. Wobec niemożności mjr. von Luck musiał przyjąć szyk defensywny i czekać bezczynnie na pomyślne rozkazy z „góry”. Również inne elementy dywizji były unieruchomione, choć w ciągłej gotowości bojowej. Strumień raportów i lądowaniu spadochroniarzy zaczął napływać do 21. DPanc i 716. Dywizji Piechoty, stacjonującej na wybrzeżu. Napływały one zewsząd, całą noc i cały dzień dopóty, dopóki nadlatywały kolejne eskadry samolotów ze spadochroniarzami na pokładach. Ogrom operacji i meldunki o obecności spadochroniarzy „wszędzie” spowodowały gigantyczny chaos i paraliż na tyłach niemieckich. Von Luck chciał uderzyć swoim 125. Pułkiem na zagrożoną arterię komunikacyjną biegnącą przez most na kanale Caen, który trzymała kompania mjr. Howarda. Szybkie kontrnatarcie pancerne miało olbrzymią szansę powodzenia jako, że w tym czasie ludzie Howarda mogli przeciwstawić wrogowi zaledwie parę PIATów. Stopniowo, wyłączając 21. DPanc, zaczął się proces koncentracji sił, lokalnych odwodów, naciskających ze wszystkich stron na zidentyfikowane enklawy spadochroniarzy.

O godzinie 3.00 nadleciał pierwszy pociąg szybowcowy 6. DPD. 69 szybowców dostarczyło na lewe skrzydło inwazji pełen pułk, wraz ze sztabem 6. DPD i generałem Gale’em. Wylądowali nieopodal Ranville, na polach zabezpieczonych przez spadochroniarzy z 5. Brygady Spadochronowej. Saperzy dobrze wykonali swoją robotę, niszcząc większość przeszkód mogących uniemożliwić lądowanie szybowców. 49 maszyn wylądowało cało, dostarczając też bezcenne jeepy i działka przeciwpancerne. Lądowanie przebiegło nadzwyczaj spokojnie, bez większej reakcji Niemców. Następny, większy pociąg szybowcowy miał nadlecieć dopiero za kilkanaście godzin.

Nadrzędnym zadaniem 6. DPD było zniszczenie baterii dział 155mm, ulokowanych w Merville, których ogień mógł spowodować setki ofiar na plaży Sword, na której już kilka godzin później miała lądować bryt. 3. DP wsparta oddziałami specjalnymi. Celu podjął się 9. Batalion pułkownika Terrence’a Otwaya. Plan był następujący. Batalion w sile 750 ludzi miał przeprowadzić atak na ufortyfikowaną baterię z trzech stron. Nie było to zadanie łatwe. Okoliczny teren został otoczony drutami pod napięciem, wewnątrz znajdowało się pole minowe, następnie ogrodzenie z drutu kolczastego, kolejny zaminowany odcinek, wewnętrzny pas zasieków i wreszcie linia okopów niemieckiej piechoty, wzmocniona 10 stanowiskami karabinów maszynowych. Wg. oceny wywiadu garnizon liczył ok. 130 żołnierzy z 1716. Pułku Artylerii. Niemcy uważali tą silnie ufortyfikowaną baterię, za nie do zdobycia. Do sforsowania tych umocnień ludzie pułkownika Otwaya wyposażeni byli w bogaty sprzęt inżynieryjny- miotacze ognia, banglory, wykrywacze min, moździerze i nawet lekkie, aluminiowe drabiny oblężnicze do sforsowania rowu przeciwczołgowego. Dodatkowo specjalny pociąg szybowcowy miał dostarczyć potrzebne jeepy i działka przeciwpancerne. Atak wymagał dokładnej synchronizacji w czasie, jeśli miał się powieść. Dodatkowo pułkownik Otway miał jeszcze dwa asy w rękawie. Pierwszym był nalot 109 ciężkich bombowców RAF Lancaster, który miał się rozpocząć punktualnie o godz. 0.30. Jego celem było raczej oszołomienie i przestraszenie obrońców, gdyż nawet celne bombardowanie nie było w stanie naruszyć grubych ścian bunkrów. W ramach tego zrzucono na baterię 382 tony bomb. Drugim asem, było wsparcie 3 szybowców mających wylądować na szczycie umocnień, dokładnie wg. klasycznego wzoru, jakim był niemiecki szturm na fort Eben Emael w 1940 roku. Plan był bardzo ryzykowny, lecz było to ryzyko konieczne, zważywszy na zagrożenie, jakie niosła za sobą bateria Merville. Działa należało zdobyć do godziny 5.30, w przeciwnym razie miału one zosać ostrzelane z morza.

Plan był istotnie misterny, jednak został praktycznie przekreślony już na samym początku. Podobnie jak inne, 9. Batalion już w powietrzu spotkało olbrzymie rozproszenie, na przestrzeni ok. 30 mil. Gdy pułkownik Otway dotarł do punktu zbornego, okazało się, że prawie nikogo nie ma. Był w skrajnej rozpaczy. Dochodziła godz. 2.00, gdy tymczasem dysponował on zaledwie setką swoich spadochroniarzy, spośród 750. Do godz. 2.30 zebrał ok. 150 ludzi, grupę wielkości kompanii, która dysponowała zaledwie jednym karabinem maszynowym. Zagubionych 600 spadochroniarzy miało cały sprzęt inżynieryjny, potrzebny do zrobienia wyłomy w umocnieniach. Specjalny pociąg szybowcowy również się zagubił. Nie mając innego wyjścia Terrence Otway ruszył ze swoją grupą w kierunku baterii. Za dwie godziny miały wylądować na szczycie baterii szybowce. Po kilkudziesięciu minutach marszu, Otway napotkał dowódcę grupy zwiadowczej na przedpolach umocnień. Jego informacje nie były pomyślne. Atak z powietrza całkowicie się nie powiódł- w pobliżu baterii spadły zaledwie dwie bomby, natomiast zrównano z ziemią sąsiednią wioskę Gonneville. Grupa zwiadowcza skoczyła prosto na bombardowany teren i cudem uniknęła masakry. Zwiadowcom udało się przeciąć pierwszą linię drutów pod napięciem i przebyć pole minowe. Zasieki okazały się nie takie groźne, jak donosił wywiad, jednak nie mając taśmy do zaznaczenia rozminowanego terenu, chłopcy Otwaya musieli atakować w ciemno.

Punktualnie o godz. 4.30 nad niebem pojawiły się spodziewane szybowce, zataczając kręgi i wypatrując rakiet z moździerzy, które miały być ich sygnałem do lądowania. Jednak pułkownik nie miał ani moździerzy, ani rakiet. Patrzył w górę bezradnie, jak niemiecka artyleria przeciwlotnicza dziurawi delikatne poszycia szybowców. 150 ludzi Otwaya skryło się w rowach, lejach po bombach i pod żywopłotami w oczekiwaniu na sygnał do ataku. Dowódca 6. DPD, gen. Richard Gale, tak powiedział pułkownikowi Otwayowi przed odlotem: „Twoje nastawienie musi być takie, że w ogóle nie możesz brać pod uwagę porażki w bezpośrednim natarciu”. W obecnej sytuacji zdawał sobie sprawę, że straty wśród jego ludzi będą wysokie, jednak działa należało zniszczyć za wszelką cenę. W końcu piloci szybowców dali za wygraną i wylądowali na okolicznych polach. Niemcy zdawali sobie sprawę z obecności przeciwnika: „Walka wręcz jest nieunikniona, kiedy przeciwnik podchodzi blisko, wielkim półkolem”. Pułkownik Otway dał rozkaz do ataku: „Wszyscy naprzód! Idziemy zdobyć tę cholerną baterię!”. Na dźwięk gwizdków i okrzyków 150 ludzi poderwało się z ziemi i wydając przeraźliwe okrzyki, strzelając na oślep, rzucili się przez wyrwę w drutach. Spadochroniarzy przywitał zaporowy ogień z niemieckich stanowisk ogniowych. Ludzie padali, podnosili się, niektórzy czołgali, ktoś próbował się skryć w leju, panował olbrzymi zamęt. Nie zważali na miny, ostrzał i krzyki. Jeden z anonimowych obrońców tak wspomina tą walkę: „Tu wyłania się jakiś cień i znika w leju. Tam klęczy ciemny kształt, zlewający się z ziemią. Są teraz w odległości 200 metrów”. Wielu z nich padło, jednak część dobiegła do bunkrów i zarzuciła znajdujących się w środku obrońców granatami. Akcja zakończyła się po 20 minutach. Działa okazały się być starami armatami 75mm, zabranymi z linii Maginota. W żaden sposób nie mogły zagrozić jednak plaży Sword. Miały stanowić element obrony przybrzeżnej w razie ataku wroga na wschód od rzeki Orne. To była rzeź. Jedynie 22 Niemców było całych i zdrowych w chwili poddania się. Straty Otwaya również były zatrważające- połowa jego oddziału została wybita, bądź raniona. Mimo to, mimo całkowitego zawalenia się planu, 6. DPD wykonała to priorytetowe zadania. O godzinie 5.00, gdy akcja dobiegła końca, wystrzelono racę, sygnał dla brytyjskich okrętów, że zadanie zostało wykonane.

Niestety, za pomocą dostępnych środków, nie udało się zniszczyć dział. Wobec ostrzału artyleryjskiego z sąsiednich baterii, ocaleli z oddziału płk. Otwaya czym prędzej musieli się wycofać. Inna wersja głosi, że spadochroniarze opuścili zdobyte pozycje ze względu na brak odpowiedzi na nadany sygnał świetlny po zdobyciu baterii. Istniała obawa, że został on nie dostrzeżony i że lada moment umocnienia Merville mogą być ostrzelane z artylerii okrętowej. Obawa okazała się błędna- przelatujący wzdłuż wybrzeża samolot zwiadowczy zauważył racę świetlną i przekazał informację marynarce na kwadrans przed umówioną godziną rozpoczęcia ostrzału. Wkrótce niemiecka grupa bojowa zajęła opuszczone pozycje. W ciągu lipca ten punkt oporu jeszcze kilkanaście razy przechodził z rąk do rąk.

Dopiero ok. godz. 2.30-3.10, Niemcy zaczęli przystępować do koncentracji sił (głównie batalionów wschodnich)- dopiero wtedy obecność spadochroniarzy mjr. Howarda na moście zaczęła wywierać hamujący wpływ na ruchy wojsk niemieckich, a dowództwo zdało sobie sprawę z powagi sytuacji, w której przeciwnik panuje nad najważniejszą arterią komunikacyjną. 716. DP wszystkie swoje lokalne rezerwy skoncentrowała w rejonie Benouville. Również do działania przystąpiły pododdziały 21. DPanc- lecz tylko te, którymi dysponował gen. Richter dowodzący 716. DP- był wśród nich 192. Pułk Grenadierów Pancernych ppłk. Raucha, którego 2. Batalion został o godz. 2.00 skierowany do Benouville z zadaniem wyparcia spadochroniarzy z wioski, a następnie odzyskanie ważnej przeprawy wodnej. Do tej jednostki przynależał ppor. Holler, dawniej weteran Afrika Korps, wówczas dowodzący plutonem dział samobieżnych 75mm. Tak wspomina te zmagania: „Uwikłaliśmy się w ciężką potyczkę z silną jednostką spadochronową. Zdołaliśmy się przebić jedynie do połowy wioski, ale spadochroniarze walczyli tak zajadle, że opanowanie wjazdu na wybrzeże było niemożliwe”. Niepełny 7. Batalion Spadochronowy stawił zacięty opór nieprzyjacielowi w Benouville. Jedna z kompanii przez 17 godzin broniła się w okrążeniu, tracąc wszystkich oficerów. Z kolei, 125. Pułk von Lucka nadal tkwił w bezczynności i bezsilności wobec jasnych rozkazów- trwać w obronie.

Brytyjscy spadochroniarze mieli powody do zadowolenia. Wysadzili tej nocy wszystkie mosty, jakie miały być wysadzone, opanowali te, które miały być zdobyte. Ponadto, wyzwolili kilka ważnych miasteczek i skrzyżowań między rzekami Dives i Orne. Unieszkodliwili baterię w Merville. Tak więc 6. DPD wykonała przed świtem wszystkie przydzielone jej zadania i zakończyła działania ofensywne. Teraz, aż do przybycia posiłków z plaż, miała w trakcie dnia ustanowić silną linię obrony wzdłuż działu wodnego, pomiędzy dolinami rzek Orne i Dives, (gdzie miejscem o szczególnym znaczeniu było skrzyżowanie w wiosce Varaville) oraz utrzymać mosty na Orne.

O świcie na moście Pegaza osłabiony 7. Batalion Spadochronowy, któremu została podporządkowana kompania spadochronowa mjr. Johna Howarda z ledwością stawiał opór niemieckim siłom w Benouville. Chociaż ci nie był w stanie przeprowadzić znaczącego kontrataku, przez cały czas nękali obrońców mostu ogniem moździerzowym, rakietowym i maszynowym. Chwilami dochodziło do tego, że przejście przez most było niemożliwe.

Dopiero o świcie, po wschodzie Słońca, gen. Marcks (dowodzący LXXXIV Korpusem), nie czekając na pozwolenie, wydał rozkaz 21. DPanc natychmiast atakować wszystkimi siłami na wschód od Orne i zniszczyć spadochroniarzy. Podczas przegrupowania, o godz. 9.00 nadszedł nowy rozkaz, na mocy którego przyczółek spadochronowy miała atakować tylko grupa bojowa mjr. von Lucka. Wprowadziło to zamęt i utratę kolejnych kilku cennych godzin, które zostały stracone na ponownym przegrupowaniu oddziałów. Rozkaz brzmiał: „Zaatakuje pan (von Luck, przyp. ja) na wschód od Orne swym 2. Batalionem, wzmocnionym przez 21. Pancerny Batalion Rozpoznawczym 200. Batalion Dział Szturmowych (…) i pluton dział przeciwpancernych 88 mm. Pańskim zadaniem jest zniszczenie przyczółka 6. DPD, odzyskanie obu mostów na Orne w Benouville oraz nawiązanie kontaktu z oddziałami broniącymi wybrzeża. Wsparcie zapewni część artylerii dywizyjnej. Początek ataku: gdy tylko zbiorą się wszystkie oddziały”. Jednak, 2. Batalion był już zaangażowany w zmagania z brytyjskimi spadochroniarzami, starającymi się poszerzyć swój przyczółek, natomiast część Pułku Pancernego nadeszła dopiero o godz. 17, a działa pancerne z 200. Batalionu przybyły na miejsce walki wieczorem następnego dnia, 7 czerwca. Trzeba było rozpoczynać atak w osłabionym składzie, bez tych sił. Batalion rozpoznawczy mjr. von Lucka wspierany przez kompanię czołgów wyparł zaskoczonych spadochroniarzy z wioski Escoville, po czym został zaskoczony przez artylerię okrętową i samoloty myśliwsko-bombowe. Von Luck wspomina, że „rozpętało się piekło (…) Łączność radiowa została przerwana, przybywało rannych, a żołnierze batalionu zwiadowczego zalegli”. Widząc tą katastrofę, dowódca grupy bojowej przerwała atak i przeszedł do odwrotu. Grupa bojowa von Lucka miała wrócić do Escoville i tam się okopać, w oczekiwaniu na posiłki.

Ok. godziny 13.00 na moście Pegaza zjawili się pierwsi komandosi z 4. Brygady, za którymi przybył dowódca- lord Lovat, a za nimi pierwsze czołgi. Po niedługim czasie przybyła reszta komandosów i więcej czołgów, które wsparły wymęczony i niepełny 7. Batalion Spadochronowy. Nawiązano trwałe połączenie. W dalszej drodze znajdowały się pododdziały 185. Brygady Piechoty z plaży Sword. Spadochroniarze toczyli walki na całym obszarze działu wodnego pomiędzy Dives i Orne. Miejscowość Varaville, zaciekle atakowana przez kanadyjski 1. Samodzielny Batalion Spadochronowy, padła dopiero pod wieczór, o godz. 19.

O godzinie 23.00, gdy zaszło słońce, nad normandzkim niebem zjawiła się powietrzna flotylla 342 szybowców- drugi, główny pociąg szybowcowy 6. DPD. Strefy lądowania zostały przygotowane przez spadochroniarzy po obu stronach Orne. Przetransportowano całą 6. Brygadę Szybowcową i liczny, bezcenny dla dywizji sprzęt taki, jak działka przeciwpancerne. Piloci wspominają, że spotkali się na ziemi z niezwykłą ciszą i spokojem, nikt do nich nie strzelał. Z kolei ich przeciwnicy byli błędnie przekonani, że ten podniebny pociąg był błyskawiczną reakcję Brytyjczyków na kontratak 21. DPanc. Werner Kortenhaus, radiotelegrafista czołgowy, wspomina: „Żaden ze świadków nigdy tego nie zapomni. Nagle rozległ się głuchy warkot niezliczonej liczby samolotów, a potem ukazały się naszym oczom setki maszyn ciągnących za sobą wielkie szybowce, zapełniające niebo”.Niektóre z tych szybowców przeleciały dosłownie nad działami przeciwpancernymi porucznika Hollera, nadal broniącego się w Benouville, który wspomina to tak: „Zaległa niesamowita cisza. Wszyscy patrzyliśmy w górę, one były tuż nad nami. Te bezszelestne drewniane pudła szybowały nad naszymi głowami i lądowały- wysypywali się z nich ludzie i sprzęt”.

Dobiegł końca „D-Day”. Cała 6. DPD znalazła się na normandzkim gruncie, spadochroniarze w pełni spełnili swoją powinność. Mimo to, brali oni udział w walkach jeszcze 3 miesiące, aż do końca kampanii normandzkiej, przez co pod koniec sierpnia 1944 roku dywizja została zluzowana w stanie, który można określić, jako szkieletowy.

Bibliografia:

„D-Day” Stephen Ambrose

„Najdłuższy Dzień” Cornelius Ryan

„Caen. Droga do zwycięstwa” Alexander McKee

„D-Day. Przełamanie Wału Atlantyckiego” Robert Kershaw

„Alianci lądują! Normandia 1944” Paul Carell

„Byłem dowódcą pancernym” Hans von Luck

Tekst ten jest ofcourse mojego autorstwa. Pisałem go pod koniec maja bieżącego roko, jestem ciekaw, co o nim sądzicie?

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach
Hauer   
Tekst ten jest ofcourse mojego autorstwa. Pisałem go pod koniec maja bieżącego roko, jestem ciekaw, co o nim sądzicie?

A gdzie ankieta z ocenami?Chciałem na "max" kliknąć :(

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach
mch90   
Tekst ten jest ofcourse mojego autorstwa. Pisałem go pod koniec maja bieżącego roko, jestem ciekaw, co o nim sądzicie?

A gdzie ankieta z ocenami?Chciałem na "max" kliknąć :P

Dziękuję za przychylny komentarz :( Nie chciałem jednak robić ankiety z tego względu, że większą wartość mają dla mnie komentarze czytelników, zwłaszcza konstruktywna krytyka.

Pozdrawiam

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się

×

Powiadomienie o plikach cookie

Przed wyrażeniem zgody na Warunki użytkowania forum koniecznie zapoznaj się z naszą Polityka prywatności. Jej akceptacja jest dobrowolna, ale niezbędna do dalszego korzystania z forum.