Skocz do zawartości

lucyna beata

Użytkownicy
  • Zawartość

    326
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

Zawartość dodana przez lucyna beata

  1. Witam po długim niewidzeniu. Mam prośbę. Kiedyś w jakiejś rozmowie któryś z forumowych Kolegów opowiadał mi o szlaku kurierskim wiodącym przez bieszczadzki szczyt Halicz. W pierwszych latach II wojny przerzucano nim polskich żołnierzy na Węgry. Nie mogę odnaleźć rozmowy. Czy ktoś może mi pomóc, skierować do źródeł. Z góry dziękuję
  2. Szlak kurierski wiodący przez Halicz

    Wiem, że pewne informacje padły na forum. Zdarzenie pamiętam, ale nie pamiętam szczegółów. Muszę wejść na tamto forum i uzupełnić ich wiedzę. Został wytyczony szlak kurierski, w Łukowem i Maniowie są pomniczki, pracując nad stroną umieszczam info w poszczególnych prezentacjach. Są wspomnienia Łużańskiego, Edward Marszałek wspomina o leśnikach kurierach w kilku swoich książkach, pisze także o kurierach beskidzkich pan Orłowski w monografii (nie można jej kupić)o nadleśnictwie Komańcza. Część książek jest nie do zdobycia więc umieszczam ich fragmenty na stronce. Mam jeszcze kilka publikacji dotyczących problemu, jednak wszystkie mówią otrasie "Kora -Jaga", "Las". O Haliczu niewiele wiem, pamiętam, że przez Halicz przeszedł jakichś znany polski dowódca. Mój wujek był jedenym z kurierów, ale całą wiedże zabrał ze sobą do grobu w katowni NKWD w Samborze.
  3. Czy pomoc unijna naprawdę pomaga ?

    Ptakom drapieżnym sprzyja mozaikowość krajobrazu. Muszą mieć miejsca lęgowe, a tych mają sporo, przecież u nas bytuje zdecydowana większość orłów przednich, bardzo dużo orlików krzykliwych, trzmielojadów ( nie chce mi się szukać notatek, gdzieś mam wyniki inwentaryzacji). Mamy piękne pozostałości puszczy. Miejsc żerowych, ptaki drapieżne nie mogą polować w wysokiej trawie. Nasze kury ups drapole pojawiają się dopiero po wykoszeniu traw, poszukują sobie pożywienia spacerując. Skąd wiem, że u na derkacz ma się dobrze. Ano ze szkoleń, gdzieś mam też orientacyjne dane dotyczące liczebności. Poza tym darciodzioba non stop spotykam, nawet na przystanku w Ustrzykach Dolnych lub solińskiej zaporze. Mam go i w rodzinnej miejscowości, od dwóch czy trzech lat. Jeden nich chciał dać mi wycisk na...połoninie. Jestem idealnym narzędziem do wykrywania obecności derkacza. Wystarczy bym zaczęła mówić, a darciodziób zacznie mi odpowiadać. N warsztatach i to dwukrotnie mielimy ubaw. Ja mówię, derkacz piekli się, ja przestaję, ptak milczy. Ja zaczynam, on także. Koledzy puścili nagranie głosu derkacza i mieliśmy sytuację typu: nikogo nie ma w domu. Nie reagowały, ja coś powiedziałam, a dzarciodziób mi odpowiada. A storczyki? Tam gdzie jest tylko wykaszanie one giną, tam gdzie jet ekstensywna gospodarka, czyli wykaszanie i wypas są. Spójrz na łąkę na której jest tylko wykaszanie, porównaj ją z łąką na której jest wypas i wykaszanie. Zwierzaki muszą wrócić w góry, nie tylko na wypasie kulturowym. Najlepszą kosiarką jet zwierzak. On nie tylko zjada ale i spulchnia glebę, rozmiękcza ją. Jestem za ochroną łąk,precz z krzaczorami, ale jetem też za pasterstwem. Nie widzę sprzeczności pomiędzy ochroną derkacza, a wypasem. A co do znalezienia pracowników do wykaszania. BdPN miał problem, znalazł mego sąsiada, wszyscy są zadowoleni. Jest praca dla człowieka, kosi ręcznie i torfowiska wysokie są chronione.
  4. Czy pomoc unijna naprawdę pomaga ?

    Pal licho rolnictwo w dawnej formie. U nas zaczynają krolować tzw. posiadłości ekologiczne. Są to pola i łąki np. dekaczowe, gdzie doplaty dostaje się tylko za to iż posiada się ziemię i raz do roku ją się wykosi. Należy tylko trawę zebrać, nie musi się jej nawet wywozić. Sumując dopłaty do 1 ha można dotać do 2500 zł, a w rzadkich wypadkach nawet 3100 zł/ha. Wyrzucnie pieniędzy w błoto, derkacz ma się u nas dobrze, znacznie gorzej już ptaki drapieżne. Nie mają miejs żerowych. Przy ochronie dekacza spada także bioróżnorodność.
  5. Czy pomoc unijna naprawdę pomaga ?

    Jeden z naszych paradoksów. Unia gwarantuje regionom o najniższych dochodach wsparcie. Rządy polskie niestety nie. Naszym największym problemem jest to, że nikt tak naprawdę nie wie co z tymi Bieszczadami i okolicą zrobić. Tak było od zawsze, jakieś peryferie. Jeżeli pojawiały się już pomysły to przeradzały się one w bardzo kosztowny koszmar, szczególnie w okresie PRL-u. W nasze bieszczadzkie rolnictwo począwszy od akcji osiedleńczej PAX w Chmielu, poprzez wypasy bydła, po Igloopol pochłonęły więcej pieniędzy niż budowa portu północnego. Jedynym udanym projektem była bydowa zepołu elektrowni wodnych Solina-Myczkowce. Nie mam jeszcze opacowanego tematu, zaproszę więc do lektury dwóch prezentacji Chmiel Mały fragment "W drugie połowie lat 50. XX w. Chmiel był miejsce eksperymentalnego osadnictwa realizowanego przez Stowarzyszenie PAX skupiające "katolików społecznie postępowych". W owym okresie w tej części Bieszczadów pojawili się już leśnicy, którzy często jako pierwsi zagospodarowywali region spustoszony wysiedleniami. Pojawili się także górale wypasający tu swoje stada owiec sprowadzanych z Podhala oraz kilka rodzin autochtonicznych, które powróciły z wygnania. Ci ostatni nie byli mieszkańcami Chmiela przed akcja H-T, lecz pochodzili z najbliższych okolic i mimo iż byli bardzo źle traktowani przez władze to trzymali się ziemi przysłowiowymi pazurami. Wszyscy wybrali Chmiel z powodu żyzności tutejszych gleb, jest to jedno z nielicznych w Bieszczadach miejsc, gdzie występują żyzne mady." http://www.grupabieszczady.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=188&Itemid=193,'>http://www.grupabieszczady.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=188&Itemid=193, trochę o Igloopolu jest tu http://www.grupabieszczady.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=66&Itemid=72'>http://www.grupabieszczady.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=66&Itemid=72 To prezentacja o Tarnawie, jet i o Doskończyńskim i Brzostowkim. Teraz jak wspomniałam pieniądze są marnotrawione np. na wytyczanie ścieżek turystycznych dla samej idei wytyczania. Staram się z tym walczyć poprzez stronę, na forach i grupach, ale z łatwymi pieniędzmi każdy przegra. http://www.grupabieszczady.pl na stonce w środkowej części piszę o tym kilkakrotnie. Probnem jest poważny, bo wytyczane i nie odnawiane ścieżki już zaczynają być problemem dla turystów.
  6. Czy pomoc unijna naprawdę pomaga ?

    Przede wszystkim nie rozumiem tak postawionego pytania. Konstytucja gwarantuje nam wszystkim takie same prawa, nie ma podziału na lepsze i gorsze województwa, regiony. Tak samo płacimy podatki, więc nie widzę powodu abyśmy musieli sobie załużyć na inwestycje. Co możemy jako Podkarpacie zaoferować? Wbrew pozorom dużo. Młode pokolenie, które słynie z przedsiębiorzości, dobrego wykształcenia. U nas większość młodych ludzi ma wyższe wykształcenie. Niestety, to ta młodzież jako pierwsza wyjeżdża w poszukiwaniu pracy zarówno do centrum lub Wielkopolski jak i zachód. Mamy i dolinę lotniczą słynącą z przemyłu lotniczego. Mamy na południu drugi po Tatrach najpopulatniejszy region recepcyjny turystyczny górski w kraju. Mamy fenomenalną bieszczadzką przyrodę. Mamy uzdrowiska i wyjątkowe walory zdrowotne. Mamy możliwość rozwinięcia rolnictwa ekologicznego. W tym roku stawia się na rozwój hodowli bydła mięsnego, funkcjonują dopłaty do każdej sztuki hodowlanej 250 zł. Mięso jet znakomite, zwierzęta karmione najlepszymi trawami i ziołami na tzw. wolnym wypasie. Nasze produky rolne bywają bardzo dobrej jakości np. miody i sery. Przykłady mogę mnożyć.
  7. Czy pomoc unijna naprawdę pomaga ?

    Tylko małe ale... Czy te pieniądze poszłyby na drogi, mosty, na tę całą infrastrukturę czy na inne wydatki. Czy nie zostałyby przejedzone? Poza tym czy trafiłyby do nas, do tych zapomianych przez polityków regionów?
  8. Kuchnia chłopska w XX w.

    Bardzo podobne potrawy, róźnica w nazwach. Pozwolę sobie wrzucić link do książki o której wcześniej pisałam http://www.potrawyregionalne.pl/media/File/biblioteczka_pdf/Dukielskie_Specjaly.pdf
  9. Czy pomoc unijna naprawdę pomaga ?

    Plus dla szkoleń, na które otrzymujesz zaproszenia. Mnie osobiście razi (moje wykształcenie jest bardzo, ale to bardzo mierne, tak naprawdę jestem samoukiem) poziom wiedzy reprezentowany przez część tzw. trenerów. Bywa żenująco niski. Do tego dochodzi brak umiejętności przekazywania wiedzy plus brak praktyki. Miesznaka naprawdę iście diabelska, takich wykładów nie da się słuchać. Przeważnie są zatrudniani znajomi królika. Wiem to z włanego doświadczenia, szkolona byłam jeszcze z pieniędzy przedakcesyjnych. Na szczęście są wyjątki, pamiętam cykl szkoleń organizowanych przed laty przez Podkarpacką Akademię Przediębiorczości, w sumie nie były dla branży turystycznej lecz ogólnie informowały o możliwościach ekportu towarów na rynki Europy Zachdoniej. Mimo takich ograniczeń trenerzy, a byli to pracownicy naukowi np. pecjaliści od marketingu zadali sobie bardzo dużo trudu, aby program przystosować do naszych potrzeb. To były najlepsze szkolenia w jakich brałam udział. Plus szkolenia Pro Carpathii, częć z nich także prowadzili naukowcy, specalici np. od wilków czy socjobotanik. Takie szkolenia to także powiększenie sieci kontaktów, otrzaskanie się z badaniami naukowymi. Takie szkolenia rzeczywiście gwarantowały zarówno rozwój zawodowy jak i osobisty np. poprzez udział w konferencjach. Plus bonus czyli bardzo ciekawe książki, które były wydawane z projektu i które otrzymywałam w prezencie. Oczywiście, staram się pozyskaną wiedzą dzielić np. poprzez fora i naszą stronę. płacam w ten sposób dług, który zaciągnęłam u europejskiego społeczeńtwa. Nietety, dla mnie barierą nie do przebycia jest niezapraszanie mnie na ciekawe szkolenia czy konfernecji tylko dlatego, że stanowię konkurencję. Wytępuje podział na tych od pozykiwania pieniędzy unijnych i nie mających udziału w rynku i na nas komerchę. Blokowanie nas jest powszechne. A to tylko wierzchołek góry lodowej. Bieszczadzki kwiatek http://www.pulsbieszczadow.com.pl/index.php/item/2257-spos%C3%B3b-na-przekazanie-publicznych-pieni%C4%99dzy-video.html
  10. Książka, którą właśnie czytam to...

    Szukam odpowiedniego działu i nie mogę znaleźć, skrobnę więc kilka słów tutaj. Otatnio otrzymuję dużo ciekawych książek o których istnieniu prawie nikt nie wie. Oczywiście, że je staram się przeczytać, idzie mi to jak po grudzie. Lektur dużo, a czas muszę podzielić na pracę zawodową, stronę i czytelnictwo. Przede wszzystkim chcę Wam przedstawić monografię do której się przyssałam. Jest naprawdę ciekawa, dobrze napisana i porusza temat o którym prawie nic nie wiedziałam. Polecam świetną książkę Janusza Kubita "Przełęcz Dukielska we wrześniu 1939 roku" wydaną w ramach serii Biblioteka Dukielska. W tejże serii ukazała się także inna książka pana Janusza Kubita "Zarys dziejów dukielskiej poczty". W UG w Dukli dostałam także "Dukielskie specjały Gdzie i kto". Polecam także dwie książki wydawnictwa Mireki. Są to wpomnienia partyzantów UPA: "Zimą w bunkrze Wpomnienia dowódcy sotni UPA biorącej udział w zasadzce na gen. Świerczewskiego" Stepana Stebelkiego "Chrina" i "Dziewięć lat w bunkrze Wspomnienia żołnierza UPA". Wstęp do obu napisał nasz kolega z facebooowej grupy Bieszczady Zbigniew Jantoń
  11. Kuchnia chłopska w XX w.

    To chyba zależało od miejsca. U nas w regionie wyjątkowo biednym był zwyczaj zostawiania otwartych drzwi i chleba na stole dla potencjalnych gości. W chwili obecnej jest moda na potrawy regionalne, lokalne. Non stop wydawane są książki z przepisami z kuchni chłopskiej. Przecież to chłopi dominowali w Poslce, o czym zapomina się. Wczoraj otrzymałam świetną książkę "Dukielskie specjały Gdzie i kto" - to promocja tradycyjnych dań lokalnych, w tym serów podpuszczkowych, wędlin. Są informacje o produktach tradycyjnych Pokarpacia: kiełbasie swojskiej krajanej, kiszce kaszanej dukielskiej, salcesonie dukelskim, kiszce pasztetowej dukielkiej, serze wołokim kozim, bryndzy koziej itd. Każdy z tych produktów, aby dostać się na listę musiał przejść długą drogę certyfikacyjną. Podbnie produkty z listy chronionych nazw pochodzenia. Co na nas jadano? W okreie międzywojennym czesto jeden posiłek dziennie, podstawa to: ziemniaki, mąka, kapusta, nabiał, dary lasu. Chleb w Bieszczadach był jadany rzadko, ciata w ogóle na wsi nie znano. Gopodyni gotowała z wszystkiego co miała: były zupy z owoców z kartoflami, zupy na serwatce z kartoflami, pierogi, które jadano z maczanką od święta np. w niedzielę. Co ciekawe u nas nie znano rosołu. Były i moje ukochane proziaki, czyli placki na sodzie i kwaśnym mleku pieczone na blacie kuchni opalanej drewnem. Potem były wysiedlenia, kuchnia bojkowka prawie zanikła, pojawiła się w jej miejscu kuchnia np. kresowa.
  12. Czy pomoc unijna naprawdę pomaga ?

    W dużej mierzę zgodzę się z Twoim stwierdzeniem, patologia pięknie rozwija się. Na terenie Bieszczadów, Podkarpacia powstały fundacje, stowarzyszenia korzytające z unijnych pieniędzy. Są one wydawane na prawo i lewo, czasami przerażenie mnie ogarnia. Setki ludzi żyje z tego, efety dla regionu prawie żadne. Zupełnie inaczej sytuacja wygląda z tzw. środkami trwałymi. Tu inwestycje są naprawdę potrzebne, przede wszystkim mamy coraz lepsze drogi, teraz są budowane mosty. Z środków krajowych nie moglibysmy sobie na to pozwolić, np. budowa mostu na rzece górkiej to koszt 1,5 - 4 mln zł. Mamy trafione inwestycje w turystyce np. rozbudowa skansenu w Sanoku. Sama jestem tzw. beneficjentem, miałam szczęście brać udział w szkoleniach dla przewodników organizowanych przez Pro Carpathię z Rzeszowa. W moim przypadku to odnioło pozytywny skutek, oferta bieszczadzka dla grup zorganizowanych została wzbogacona. Czy inni koledzy odnieśli aż takie korzyści jak ja? Chyba nie, niskromnie mówiąc mam udział w rynku uług i mam komu nowe oferty zaproponować. Pro Carpathia wydaje także książki w ramach projktu, są w więszości wartościowe, tu także plus dla tego stowarzysznienia.
  13. Książka, którą właśnie czytam to...

    Już zdąrzyłam się pochwalić śliczną książką "powrót żubra w Karpaty" Oto mały fragment, tak wyglądały plowania na żubry w państwie arłamowskim za czasów Doskoczyńskiego. "Był czas, że w Bieszczadach polowano na żubry. W styczniu 1968 roku ówczesny minister leśnictwa przeznaczył do odstrzału dewizowego kilkoro starych zwierząt. Pierwszymi dewizowcami, którzy na nie polowali, byli Niemcy: Hilda i Helmut Hortenowie. Łowy przeprowadzono w iście królewskiej oprawie, ściągając nawet zespół sygnalistów myśliwskich z Rudnika nad Sanem. W uroczysku Zakole przeprowadzono pierwsze pędzenie. Na stanowiska myśliwych wypadło stado 30 żubrów. Widok był tak niesamowity, że niemieccy łowcy nie zdążyli podnieść broni do oka. Dopiero pod wieczór Hildze Horten wraz z Władysławem Peperą udało się podejść żubra żerującego na otwartym polu, wygrzebującego spod śniegu pokarm. Z dużej odległości oddała strzał, po czym już do biegnącego żubra poprawiła dwa razy i potężny, ważący prawie tonę byk, zwalił się martwy do głębokiego jaru. Hilda była zatem pierwszym myśliwym, który po 150 latach zdobył żubrze trofeum w górach. Kolejne trofea zdobył następnego dnia Helmut Horten, który w okolicy Dźwiniacza Górnego i Kiczery ustrzelił dwa wspaniałe byki. Za polowanie niemiecka para zapłaciła 18 tysięcy dolarów co w socjalistycznych realiach było kwotą astronomiczną. Na początku lat 70. kolejnego króla puszczy ustrzelił dyrektor naczelny Zakładów Zbrojeniowych Steyer-Daimler-Pusch w Austrii. Jego zdobyczą okazał się najstarszy żubr, przywieziony jeszcze z Pszczyny samiec, który nie za bardzo bał się ludzi, a wobec młodszych zwierząt zachowywał się bardzo agresywnie. Jak wspomina w swojej książce Władysław Pepera żubr zaatakował swoich tropicieli, którzy cudem uniknęli poturbowania podczas tej szarży. W końcu celny strzał Austriaka położył kres życiu zwierzęcia. W następnych latach do odstrzału przeznaczono około 140 bieszczadzkich żubrów. Były to odstrzały o charakterze sanitarnym, ale i redukcyjnym, bo rozrastające się i zwiększające swój zasięg stado czyniło szkody w pegereowskich uprawach. Jeden z najtęższych żubrów ustrzelonych w górach wisi dziś jako eksponat w Muzeum Przyrodniczym w Białowieży. Był to stary byk, który okaleczył się na jakiś wykrocie jodłowym, mocno krwawił i zrobił się złośliwy. W okolicy Lutowisk atakował ludzi, szarżwoał nawet na robotników leśnych na zrębie - uratowały ich wówczas odpalone pilarki. Gdy wreszcie przyszła decyzja o eliminacji groźnego zwierzęcia, do jej wykonania wyznaczono Tadeusza Zająca, ówczesnego zastępcę nadleśniczego z Lutowisk. - Wytropiłem byka w olszynach i podszedłem na odległość strzału - opowiadał po latach "traper spod Otrytu". - Miałem dużo szczęście, że położyłem go pierwszą kulą - ja już wtedy wiedziałem, że żubra strzela się nisko, bo serce ma niemal pomiędzy przednimi nogami. Wcześnie wielu myśliwych, którzy nie znali żubrzej anatomii, strzelało do tych zwierząt bezskutecznie. Polowania na żubry organizowano tu dla dewizowców, wśród których było wielu Hiszpanów, chcących zabić dzikiego byka (Cóż to dla toreadorów byk?...) i dla najwyższych rangą dygnitarzy, z których wymienić można takie osobistości jak brat szacha Iranu Pahlawi, prezydent Jugosłwii Josip Broz Tito czy minister rolnictwa i leśnictwa Austrii Heiden. Strzelony przez tego ostatniego żubr miał urożenie, które do dziś jest ponoć rekordowym trofeum na świecie. Obecnie gatunek ten jest pod ochroną i ie urządza się nań polowań. Odstrzały sanitarne każdorazowo wymagają zgody ministra środowiska. "
  14. O "dobrych" gadach w wierzeniach ludowych

    Dziękuję za informaje Mieszkam na graniy ziemi samockiej i przemyskiej, są widoczne różnice. U nas chowańcem był nazywany diabeł wysiedziały i wychowany przez człowieka. Znam nawet przepis na wychowańca. Jajo zniesione przez czarnego jak noc koguta należy powinien mężczyzna włożyć po lewą pachę i nosić je już nie pamiętam jak długo. W tym czasienie wolno mu modlić się, chodzić do cerkwi, jeść solonego (sól jest świętą przyprawą), dotykać żelaza, myć się, uprawiąc seksu itd. Gdy zapadnie czarna jak najzarniejsza noc (nie może być ani promyczka światła) należy jajko zostawić na skrzyżowaniu 7 dróg w samiutką północ. Z tego jajka wylęgnie się chowaniec, który jak kurczak pójdzie za swoim rodzicem.
  15. "Akcja Wisła" - ocena

    Ostatnio dostałam od Kolegi przewodnika ciekawe czasopismo "Wędrowiec Podkarpacki" a w nim świetny artykuł? reporaż? Henryka Wądołowskiego "...przecież pacież był tn sam". Na bratnim forum o nim już pisałam, wzbudził zainteresowanie, można czasopismo otrzymać w PTTK Rzeszów. Część przepisałam i jeszcze będę nim posługiwać się. Dwie relacje z Terki, dotyczą polskie zbrodni dokonanej w zemście. Mogą być uzupełnieniem świtnego artykułu Brożyniaka i Gliwy "Terka-Wołkowyja 1939-1947 Mikrohistoria krwawego konfliktu ukraińsko-polskiego". Są tu błędy, to relacje mieszkańców, więc nie do końca sa zoreintowani w realiach. Hryć Łoszycia i jego rodzina byli grekokatolikami, przeszli na rzymokatolicyzm, ale to ich później nie uchroniło od wysiedleń, Hryć nie był oficerem lecz tylko młodym chłopakiem kręcoącym się obok wojska, mordu na mieszkańcach Terki dokonała nie UPA lecz Służba Bezpiezeństwa OUN i jeszze kilka nieścisłości. "- Ilu ludzi z Terki było w UPA? Czytałem w jednej z książek, że co drugi mężczyzna. - Nie prawda. Mówiłem panu o Mastylaku. Przychodzili do wsi i brali. Kto nie chciał ten umierał. Byli ochotnicy do niemieckiego wojska. Może i do banderowców sam szli, ale o tym się nie mówiło. I to była przyczyna tego co stało się w lipcu 46 roku. Tylko na grobie jest błąd. To było 8, a nie 9 lipca. Pamiętam dokładnie. Wcześniej do Terki przyszła sotnia Hrynia i wzięli do sotni 3 ludzi. Był to Gankiewicz, Michał Łoszycia i jego syn Jurek. Ktoś powiedział o tym żołnierzom w Wołkowyi. Wtedy wojsko napisało list do banderowców, że mają oddać tych ludzi, bo inaczej ucierpią Ukraińcy z Terki. Wzięli też do Wołkowyi 30 osób jako zakładników. W nocy banderowcy przyszli do wsi ale tylko z Gankiewiczem i Michałem Łoszycią. Jurka zamordowali w lesie. Powiesili ich na środku wsi na gruszach. Ja to widziałem. Mieli poobcinane języki i porozbijane głowy. Na szyjach mieli tabliczki z napisem "za samostijną Ukrainę". Banderwcy odeszli w kierunku na Polanki. Kiedy wojsko przyszło do wsi i żołnierze zobaczyli co stało się zaczęła się tragedia. Jednym z oficerów wojska był syn powieszonego Michała Łoszyci. Jemu wtedy wojsko powiedziało "rób co chcesz". Wtedy pogonili zakładników drogą na Studenne do ostatniej chałupy po lewej stronie drogi. Nie pamiętam już jak nazywał się właściciel. Zamknęli ich tam i obrzucili dom granatami. Zaczęło się palić. Wiem, że z tego domu uratował się jeden chłopak w moim wieku bo chodziliśmy razem do szkoły. Nazywał się Wasyl Soniak. Podobno schował się do jamy przy piecu, gdzie przechowywano ziemniaki i potem wyskoczył przez okno do strumienia i uciekł do Tworylnego. Potem razem z sotnią dostał się do Czech i osiadł w Kanadzie. Mówili ludzie z Terki, którzy byli w Kanadzie i wrócili, że go tam widzieli. Czy żyje? nie wiem. Ja wtedy uratowałem jedną znajoma Rusinkę. Kiedy prowadzili ich pod Berdycię wzięłem za rękę jedną z dziewczynek i prosiłem żołnierza, aby ją puścił, bo to moja dobra znajoma i dobra kobieta. Żołnierzy wypchnął ją z kolumny w moja stronę i razem z nią pobiegłem do domu. Ona żyje i mieszka w Stargardzie. Piszemy do siebie. " Inne wspomnienia "Było tak. Jeden ze wsi, wyrobił sobie polski dowód osobisty. Pisał się Mastylak chciał być Polakiem, żeby go nie wywieźli. Jak przyszli bandery do wsi to od razu go wyprowadzili pięć metrów za dom i strzelili mu w głowę. Ludzie mówili, że chcieli go zabrać do lasu, ale jak on Polak to woleli go zastrzelić. Zabrali za to trzech innych. Jeden, to był Gankiewicz, a dwaj to Łoszycie, ojciec i syn. Jak się wojsko dowiedziało, to zabrali ludzi z Terki i zagonili do Wołkowyi. Wtedy poszedł do nich jeden chłopak , pisał się Romancio. Jemu zabrali ojca i matkę. Oficer powiedział, że ich puści, al on ma zanieść list do banderowców. Tam było napisane, żeby bandery puściły tych trzech, to on wypuści Ukraińców i będzie spokój raz na zawsze. A bandery na drugi dzień przyprowadzili do wsi dwóch zabranych. To był Gankiewicz i stary Łoszycia. Co zrobili z młodym Łoszycią tego nie wiadomo. Może go gdzieś porąbali. Panie, jak ci dwaj wyglądali. Tak byli zbite, że czarne. W środku wsi na gruszach ich wieszali, a i tak jeszcze potem mordowali. Wisieli na drzewach zbite, nieżywe, a jeszcze ich rżnęli. Widać było serce na wierzchu. Wtedy wojsko przyjechało z Wołkowyi z tymi ludźmi i powiedzieli: "Patrzcie co zrobili i to będzie z wami. Za jednego Polaka idzie dziesięciu Ukraińców. Napisali my list, nie uspokoili się, to będzie tak i tak. Wojsko prowadziło ich drogą na Studenne do chałupy na końcu wsi. [...]Nasza sąsiadka myślała, że wojsko będzie zabijać wszystkich i przybiegła do naszego domu z prośbą o ratunek. Ale jakże tu panie ratować kiedy koło wojska szedł jeden Polak, syn tego co go powiesili i krzyczał, że jeżeli Polak by skrył Ukraińca, to pójdzie za niego. Jak oni szli, to ja akurat wyszłam na ganek i patrzyłam na drogę. Widziałam tego oficera Łoszycię, co mu ojca i brata zamordowali. On szedł i nic nie mówił. Głowę miał spuszczoną i patrzył pod nogi. Matka powiedziała sąsiadce, aby poszła do domu i siadła na progu, to jej nic nie zrobią, bo nie wszystkich biorą. Tylko tych co byli w Wołkowyi. Panie, jak oni płakali, jak prosili o ratunek. Ale co pomożesz? Nie pomożesz. A najgorsze to, że ci, co byli z banderami, co byli winni, co wieszali, mordowali, to uciekli do lasu, a zostały tylko stare i gdzie o niektóra kobieta z dzieckiem. Patrzyłam na to i nie mogłam uwierzyć. Nagnali ich do tej chałupy, obrzucili granatami i podpalili. Ja uciekłam do domu. Potem pochowali ich na cmentarzu w Terce." Jest tu kilka błędów, o pewnych sprawach mieszkańcy nie mieli pojęcia. Hryć Łoszycia nie był polskim oficerem lecz młodym chłopcem, który kręcił się obok wojska. Był grekokatolikiem, czyli wg ówczesnego prawa był Ukraińcem. To on wytypował Ukraińców jako zakładników. Wśród nich była jego ciotka i jej dzieci.
  16. Książka, którą właśnie czytam to...

    Już wspominałam, że my przewodnicy jesteśmy rozpieszczani w Bieszczadach, dostajemy bardzo dużo książek. Ze szkolenia z Bieszczadzkiego Parku Narodowego wyszłam z całym pudłem, nie mogłam ich udźwignąć, chociaż na siłowni nieźle pociłam się. Wśród darczyńców są i Zespół Karpackich Parków Krajobrazowych. No Lasy Państwowe. Właśnie z dyr LP w Krośnie dostałam przesyłkę, a niej cacuszko czyli "Powrót żubra w Karpaty" Kajetana Perzanowskiego i Edwarda Marszałka. Książka jest cudnie wydana, ilustrowana,ma masę wspaniałych i bardzo interesujących zdjęć. Oczywiście nie do zdobycia na rynku, to cacuszko projektowe w dużej mierze finansowane przez UE. Autorzy to specjaliści, dr hab. od lat zajmuje się żubrami, a dr Marszałek to bez mała człowiek orkiestra władający świetnie piórem, autor wielu książek. Na razie przeglądam, zachwycam się i nic do mnie nie dociera.
  17. Boże Narodzenie

    U mnie w domu nigdy nie było, nie ma i będzie szaleństwa, żadnego sprzątania świątecznego, szalonych zakupów, bolącego brzucha z przejedzenia. Święta skromne, kilka potraw, ani śni mi się stać przy garach, ciasta kupiłam, zrobię tylko barszczyk, groch z kapustą i gołąbki. Jak każe domowa tradycja u nas święta też mają zwierzaki. A i w tym roku nie będzie choinki. Mam dosyć ganiania kotów i sprzątania baniek (bombek). Tylko maleńki stroik.
  18. Książka, którą właśnie czytam to...

    U mnie nastał czas porządkowania księgozbiorku. Praca od rana wrze, czas na kawę. Porządki zaczęły się od poszukiwania książki "Udział Podkarpacia w Powstaniu Styczniowym" Mariana Huberta Terleckiego, publikacji wydanej przez Stowarzyszenie Miłośników Ziemi Krośnieńskiej w 1997 r. Zaczęłam ją przeglądać. Mnie zaciekawiła albowiem autor dużo miejsca poświęca ludziom z naszego terenu, którzy brali udział w walce. Jest kilka smaczków np. nie wiedziałam iż Adam ks. Sapieha był m.in. naczelnikiem obwodu sanockiego - bardzo ciekawa postać. Książka przedstawia w sposób skrótowy biografie bardzo wielu ciekawych osób związanych z regionem. Warto po nią sięgnąć, nie cieszyła się popularnością, można ją nabyć m.in. w niektórych muzealnych kasach za niewielkie pieniądze.
  19. Zwierzaki

    Fodele ta Twoja bida za kilka miesięcy będzie wspaniałą panną o którą będą się zabijać panowie. Takich bid przewinęło się przez mój dom dziesiątki, wszystkie chciały być mamami i mimo mego pilnowania udawało im się. Mała jest najsłabsza w stadzie, czuje się niepewnie, ma złe wspomnienia więc stara się być w Twoim towarzystwie. To Ty jesteś jej opoką, dajesz poczucie bezpieczeństwa. Charakter kotów zmienia się, ta jest zdominowana, być może kiedyś w przyszłości jej pewność siebie wzrośnie. Możesz jej podnieść miejsce w hierarchii stada, taktuj ją jako najważniejszą. Jak inne koty nie dadzą jej za to wycisku to mała poczuje się lepiej.
  20. Polacy i Żydzi

    Dodałabym jeszcze aspekt finansowy związane z konkurencyjnością. Żydzi w dużej mierze byli lepszymi kupcami, przedsiębiorcami. Bardzo boleśnie przekonała się o tym Anna Potocka właścicielka części Rymanowa. Wymówiła Żydom dzierżawę karczm, przekazała je w ręce chrześcijan Efekt? Przestały przenosić dochód, część karczmarzy popadła w alkoholizm.
  21. Książka, którą właśnie czytam to...

    To i ja coś skrobnę. Szukając informacji o morderstwie żydowskiej rodziny Propperów natrafiłam na książkę Grossa "Strach". Nie byłam w stanie jej przeczytać, potraktowałam jako antypolską "gadzinówkę". Wzbudziła ona jednak we mnie ciekawość, chciałam dowiedzieć się czegoś więcej o skomplikowanych dziejach żydowsko-polskich w okresie powojennym. Pan Romaniak współautor książki "Powiat Sanocki w latach 1944-1956" polecił mi kilka artykułów Elżbiety Rączy. Jeden z nich jest zawarty w publikacji IPN "Z dziejów polsko-żydowskich w XX wieku". Jest to zbiór 11 artykułów napisanych przez historyków, nie tylko polskich, dotyczących wybranych zagadnień stosunków polsko-żydowskich. Autorzy poruszają bolesne sprawy: polskiego antysemityzmu, politykę władz PRL wobec tej mniejszości, procesy migracyjne, kwestie kulturowe. Mnie najbardziej interesował okres II wojny światowej, czas niepokojów, można wręcz rzec wojny domowej, która rozegrała się w latach 1944-1947 na naszym terenie, stosunku polskiego niepodległościowego podziemia do Izrealitów. Książka, mimo, że to nie jest monografia lecz zbiór luźno tematycznie powiązanych ze sobą artykułów przybliżyła mi wiele spraw, czego bolesnych, pozwoliła w pewnym stopniu zrozumieć koszmar lat powojennych. Nie jest to na pewno jedyna publikacja na ten temat jaką przeczytam. Dziś otrzymałam katalogi publikacji IPN. Wśród serii wydawanych przez instytut jest i "Kto ratuje jedno życie" poświęcona dziejom osób i instytucji zaangażowanych w pomoc Żydom w czasie II wojny św. i kilka innych publikacji dotyczących sytuacji Izrealitów na Rzeszowczyźnie. Znalazły się na mojej liście zakupów, jak tylko je przeczytam to postaram się podzielić wrażeniami. "Z dziejów stosunków polsko-żydowskich" to dobra "rzemieślnicza" robota oparta w dużej mierze na źródłach do tej pory nieznanych lub mało wykorzystywanych rozrzuconych nie tylko po naszym kraju, ale także po Europie. Artykuły są ułożone chronologicznie dzięki czemu możemy stopniowo poznawać tło wydarzeń. Są napisane w języku polskim i angielskim, posiadają streszczenia. Książka jest staranie wydana, w twardej oprawie, szyta.
  22. Wypełniłam, bardzo podoba mi się, na kilku pytaniach poległam. Kompletnie nie znam się na strojach ludowych. Przekazałam poprzez facebook. Hmm, bot od razu podłapał i za mną tu powędrował.
  23. Wino

    Bywam w węgierskich i słowackich piwniczkach. Nie jestem znawcą, czasami jednak lubię sobie wypić lampkę wina do obiadu. Mi najbardziej smakują mołdawskie wina, lubię też ukraińskie białe z winnicy Słoneczna Dolina. Jest drogie, ale warte swojej ceny. Za winami węgierskimi nie przepadam. Aszu wprost nie cierpię. Czasami wytrawny tokaj, ma nieskomplikowany bukiet, lubię rozcieńczyć wodą i na sposób węgierski czy śródziemnomorski popijać w upał. Kilka dni temu zrobiłam mini prezentację o miejscowości Vinne na Słowacji. Pochwalę się http://www.grupabieszczady.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=167&Itemid=173 Byliśmy tam na szkoleniu, próbowaliśmy tamtejszego wina, degustacja się przeciągała, wino mi niezbyt smakowało, więc wieczór spędziłam na zamiast w piwniczce, w okolicznych winnicach. Nasz region słynął ze szlaków winnych, Staszek Orłowski wydał przewodnik "Od Bieszczadów do Tokaju", polecam. Niestety, informacje o winie zaczerpnął ze strony internetowej. Całość godna polecenia. Na naszym terenie są tradycje winiarskie, byłam nawet na konferencji poświęconej podkarpackiemu winiarstwu. Kilka winniczek jest wartych grzechu. W Sanoku pan Jarosz ma swoja, pracował nad upowszechnieniem polskiego winiarstwa, ale nie zdzierżył polskich przepisów prawnych i zlikwidował winnicę w okolicach Sanoka. Jest współwłaścicielem winnic na Węgrzech. Mi pozostała butelczyna Lewiatana. Ponoć takiego węgrzyna pijał ojciec Maryny Mniszchówny, który był starostą sanockim i miała swoje dobra w Bieszczadach. Przepraszam, że tak chaotycznie. Dawno mnie tu nie było, mam urwanie głowy w pracy, więc chciałam zamieścić kilka informacji w jednym poście.
  24. Książka, którą właśnie czytam to...

    To ja też coś wrzucę. Jak zwykle jestem obładowana książkami, dziś na tapecie mam Arłamów. Jak Arłamów to i Wałęsa. Polecam książkę Grzegorza Wołka "Ośrodki odosobnienia w Polsce południowo-wschodniej (1981-1982)" wydaną przez IPN Oddział w Rzeszowie. "Międzynarodowy Komitet Czerwonego Krzyża Wizyta MKCK u p. Lecha Wałęsy w ośrodku odosobnienia w Arłmowie w dniu 26 czerwca 1982 r. pkt 6. Klimat i miejsce P. Wałęsa został internowany na terenach łowieckich należących do rządu w miejscu znanym jako Arłamów na krańcu południowo-wschodniej Polski, 1,5 km od Jureczkowej w woj. krośnieńskim, kilka kilometrów od granicy radzieckiej. W czasie lata klimat bardzo suchy. pkt. 7 Ogólny opis Domki myśliwskie w Arłamowie stanowią duży kompleks budynków podobnych do hotelu na szczycie wzgórza w otoczeniu wielkiego parku. Dojazd do budynków prostą aleją przez park, na końcu której znajduje się wojskowy punkt kontrolny. pkt. 8 Pomieszczenia Delegaci nie wizytowali całego kompleksu ani pomieszczeń p. Wałęsy. Zjedli lancz w dużej jadalni udekorowanej myśliwskimi trofeami. Rozmowa bez świadków odbyła się na tarasie domku myśliwskiego widokiem na park i dolinę. pkt. 9 Higiena P. Wałęsa nie czynił żadnych komentarzy ani nie zgłaszał żadnych skarg na ten temat. pkt. 10 Opieka lekarska Podczas wizyty p Wałęsa był w stanie mówić swobodnie z delegatem służby medycznej, który badał jego płuca i serce. Pierwsza sprawa, jaka pojawiła się w czasie konsultacji lekarskiej - były subiektywne dolegliwości doznawane przez p. Wałęsę, będące następstwem suchego klimatu w miejscu internowania, dalece odrębnego w stosunku do klimatu nad Bałtykiem. [...]"
  25. Sądownictwo w PRL

    Dziękuję za sprostowanie. Polecam książkę IPN wydaną w serii Studia i Materiały "Skazani na karę śmierci przez Wojskowy Sąd Rejonowy w Rzeszowie 1946-1954" można ją pobrać w całości w pdf. Mały fragment "BODZIAK BRONISŁAW s. Macieja, ur. 7 XI 1906 r. w Mrzygłodzie, powiat Sanok. Zarzut: kierowanie oddziałem zbrojnym NSZ na terenie powiatu Sanok. Funkcjonariusze/prokuratorzy: Partyka Władysław, Śliwa Stanisław, Fugas Józef, Lewicki Marian, Klimkowski Aleksander. Skazany przez sąd w składzie: przewodniczący: Kluza Kazimierz; ławnicy: Grabania Julian, Szot Stanisław. Prokurator: Klimkowski Aleksander. Data i wysokość wyroku: 24 VIII 1950 r. – kara śmierci; wyrok zamieniony na podstawie amnestii z 22 II 1947 r.; 15 lat. Sygnatura akt: Sr. 384/50. DĄBROWIECKI MIECZYSŁAW s. Edwarda, ur. 13 II 1924 r. w Sanoku. Zarzut: działalność w oddziale NSZ Stanisława Kossakowskiego, a następnie Antoniego Żubryda, ps. „Żubryd”, na terenie powiatów: Sanok, Lesko i Brzozów. Funkcjonariusze/prokuratorzy: Popow Wiktor, Kolwiński (brak imienia), Polewka Mieczysław, Suski Józef, Mederer Florian, Stokłosa Marian, Matkowski Cezary. Skazany przez sąd w składzie: przewodniczący: Białek Zygmunt; ławnicy: Sowiński Wincenty, Kubicki Kazimierz. Prokurator: Stokłosa Marian. Data i wysokość wyroku: 5 III 1947 r. – 15 lat (cząstkowa kara śmierci); wyrok zamieniony na podstawie amnestii z 22 II 1947 r.; 15 lat. Sygnatura akt: Sr. 74/47. KABALA STANISŁAW s. Franciszka, ur. 24 X 1926 r. w Tarnawie Górnej, powiat Lesko. Zarzut: działalność w oddziale NSZ, Antoniego Żubryda, ps. „Żubryd”, na terenie powiatu Sanok Funkcjonariusze/prokuratorzy: Popow Wiktor, Kot Teofil, Nowakowski (Zdzisław?), Zaniewski (imię nieznane), Mickiewicz (imię nieznane), Stępień Stefan, Węglarz Stanisław. Skazany przez sąd w składzie: przewodniczący: Borowski Aleksander; ławnicy: Mikitowicz Konstanty, Bereźniak Antoni. Prokurator: Nowowiejski Kazimierz. Data i wysokość wyroku: 25 IX 1947 r. – kara śmierci; wyrok zamieniony na podstawie amnestii z 22 II 1947 r.; 15 lat. Sygnatura akt: Sr. 93/48. KOCYŁOWSKI KAZIMIERZ s. Michała, ur. 27 VII 1925 r. w Samborze. Zarzut: dezercja z posterunku milicji w Woli Michowej (powiat Lesko); działalność w oddziale NSZ, Stanisława Kossakowskiego, a następnie Antoniego Żubryda, ps. „Żubryd”, na terenie powiatu Sanok. Funkcjonariusze/prokuratorzy: I-II proces: Babula (imię nieznane), Kolwiński (imię nieznane), Popow Wiktor, Pawłowski (imię nieznane), Osetek Józef, Suski Józef, Mederer Florian, Stokłosa Marian, Matkowski Cezary. Skazany przez sąd w składzie: I proces: przewodniczący: Białek Zygmunt; ławnicy: Sowiński Wincenty, Kubicki Kazimierz. Prokurator: I proces: Stokłosa Marian. Data i wysokość wyroku: I proces: 5 III 1947 r. – 15 lat (trzykrotna cząstkowa kara śmierci); wyrok zamieniony na podstawie amnestii z 22 II 1947 r.; 15 lat; NSW przekazał sprawę do ponownego rozpatrzenia, z powodu „błędnego zastosowania ustawy o amnestii”. Skazany przez sąd w składzie: II proces: przewodniczący: Lubaczewski Jan; ławnicy: Pawlak Edmund, Jakomulski Feliks. Prokurator: II proces: nieobecny. Data i wysokość wyroku: II proces: 23 V 1947 r. – kara śmierci; prezydent zamienił karę na dożywotnie więzienie. Sygnatura akt: Sr. 74/47; Sr. 410/47. PAULO KAZIMIERZ s. Józefa, ur. 17 I 1925 r. w Dobrzanach, powiat Gródek Jagielloński. Zarzut: działalność w oddziale NSZ, pod dowództwem nieznanego „Mściciela”, a następnie Józefa Kurasia, ps. „Ogień” na terenie województw: rzeszowskiego i krakowskiego. Funkcjonariusze/prokuratorzy: Śliwa Stanisław, Grela Zenon, Zarzycki Józef. Skazany przez sąd w składzie: przewodniczący: Kluza Kazimierz; ławnicy: Kominiak Ryszard, Boluk Wacław. Prokurator: Gomulski Edward. Data i wysokość wyroku: 26 II 1951 r. – kara śmierci; wyrok złagodzony przez NSW; 15 lat. Sygnatura akt: Sr. 79/51. SZCZEPKOWSKI STANISŁAW s. Kazimierza, ur. 30 X 1903 r. w Stanisławowie. Zarzut: współpraca z oddziałem Antoniego Żubryda, ps. „Żubryd”; współudział w zastrzeleniu 3 żołnierzy ACz, dokonujących gwałtów i rabunków w Strachocicach (powiat Sanok). Funkcjonariusze/prokuratorzy: Grela Zenon, Giebułtowski Jan, Jędrys Stanisław, Sieracki Władysław, Lech Eustachy, Panas Zygmunt. Skazany przez sąd w składzie: przewodniczący: Lech Eustachy; ławnicy: Nowak Ernest, Kowolik Norbert. Prokurator: Mielczarek Jerzy. Data i wysokość wyroku: 28 I 1953 r. - 15 lat (cząstkowa kara śmierci); wyrok zamieniony na podstawie amnestii z 22 II 1947 r.; 15 lat. Sygnatura akt: Sr. 19/53. Od wydania wyroku po egzekucję Po orzeczeniu kary śmierci skład orzekający miał obowiązek odbyć naradę w celu rozważenia, czy skazany zasługuje na ułaskawienie oraz jaka kara byłaby w tym wypadku odpowiednia. Opinię w tej sprawie dołączano do akt sprawy. Okólnikiem nr 19 z 9 października 1945 r. NSW sprecyzował, że zmiana wyroku może być proponowana m.in. z uwagi na młody wiek skazanego lub jego niedoświadczenie życiowe. W czerwcu 1946 r. DSS MON przedstawił tryb załatwiania ułaskawień osób skazanych przez sądy wojskowe . W przypadku pozytywnej opinii sprawę rozpatrywał szef DSS. Na szczeblu departamentu procedura była podobna. Należy podkreślić, że tylko w przypadku pozytywnej opinii składu orzekającego o skazanym nadawano dalszy bieg prośbom o ułaskawienie . Akta osób skazanych były przekazywane do Wydziału Prawnego Biura Prezydialnego KRN, gdzie wnioskami o ułaskawienie zajmowali się pracownicy tegoż biura. Sporządzali oni opis sprawy z odnośnikami do akt oraz z wnioskiem skorzystania lub nieskorzystania z prawa łaski. W wypadku nieobecności Bolesława Bieruta wyroki zatwierdzał Roman Zambrowski, jako wiceprzewodniczący KRN . W późniejszych latach prawo do stosowania ułaskawień przysługiwało Prezydentowi RP, a następnie Radzie Państwa . Od chwili wydania wyroku, skazanych na śmierć przenoszono do specjalnej celi. W więzieniu na Zamku w Rzeszowie mieściła się ona w piwnicy. Przetrzymywano w niej wszystkich skazanych, bez względu na narodowość. Jej wygląd opisał, za Michałem Maksoniem, Franciszek Franus: „Mury w piwnicy były bardzo grube. Okno w celi podwójnie okratowane. Zabezpieczone siatką. Parapet był szeroki ceglany. Przebywali [więźniowie] w tej celi aż do momentu rewizji procesu [...]. Żyli w niepewności. W oczekiwaniu na końcowy wyrok, w prowadzonych rozmowach, poruszali aspekty życia pozagrobowego. Jeżeli kogoś wywoływał strażnik z tej celi, to nikt nie wiedział, ani nawet osoba wyprowadzana, czy idzie na śmierć czy na ułaskawienie” . W przypadku negatywnego rozpatrzenia prośby o ułaskawienie wyrok podlegał wykonaniu. Sposób wykonania kary śmierci regulowały specjalne instrukcje i okólniki, w rzeczywistości jednak wiele egzekucji przeprowadzano nie oglądając się na regulaminy . W przypadku śmierci przez rozstrzelanie, stosowano „strzał katyński” (w potylicę z bliskiej odległości). Na rzeszowskim Zamku egzekucje wykonywano w celi śmierci, która znajdowała się w piwnicy, w pobliżu więziennych warsztatów, obok ustępu. Według żołnierza AK, Antoniego Buczaka, wyglądała ona następująco: „miała jakieś 3,5 x 6 m, na dole beton i ściek, jak w rzeźni, a na jednej ścianie parkan z desek, za nim piasek. Pod tym parkanem rozstrzeliwano więźniów” . Wyroki przez powieszenie wykonywano na szubienicy na więziennym dziedzińcu."
×

Powiadomienie o plikach cookie

Przed wyrażeniem zgody na Warunki użytkowania forum koniecznie zapoznaj się z naszą Polityka prywatności. Jej akceptacja jest dobrowolna, ale niezbędna do dalszego korzystania z forum.