lucyna beata
Użytkownicy-
Zawartość
326 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
O lucyna beata
-
Tytuł
Ranga: Doktorant
Poprzednie pola
-
Specjalizacja
Inna
Kontakt
-
Strona WWW
http://www.przewodnik.bieszczady.pl
Informacje o profilu
-
Płeć
Kobieta
-
Lokalizacja
Bieszczady
-
Zainteresowania
góry, turystyka, książki, natura, regionalizm, w porywach historia,
-
Szlak kurierski wiodący przez Halicz
lucyna beata odpowiedział lucyna beata → temat → Pomoc (zadania, prace domowe, wypracowania)
Wiem, że pewne informacje padły na forum. Zdarzenie pamiętam, ale nie pamiętam szczegółów. Muszę wejść na tamto forum i uzupełnić ich wiedzę. Został wytyczony szlak kurierski, w Łukowem i Maniowie są pomniczki, pracując nad stroną umieszczam info w poszczególnych prezentacjach. Są wspomnienia Łużańskiego, Edward Marszałek wspomina o leśnikach kurierach w kilku swoich książkach, pisze także o kurierach beskidzkich pan Orłowski w monografii (nie można jej kupić)o nadleśnictwie Komańcza. Część książek jest nie do zdobycia więc umieszczam ich fragmenty na stronce. Mam jeszcze kilka publikacji dotyczących problemu, jednak wszystkie mówią otrasie "Kora -Jaga", "Las". O Haliczu niewiele wiem, pamiętam, że przez Halicz przeszedł jakichś znany polski dowódca. Mój wujek był jedenym z kurierów, ale całą wiedże zabrał ze sobą do grobu w katowni NKWD w Samborze. -
Szlak kurierski wiodący przez Halicz
lucyna beata dodał temat w Pomoc (zadania, prace domowe, wypracowania)
Witam po długim niewidzeniu. Mam prośbę. Kiedyś w jakiejś rozmowie któryś z forumowych Kolegów opowiadał mi o szlaku kurierskim wiodącym przez bieszczadzki szczyt Halicz. W pierwszych latach II wojny przerzucano nim polskich żołnierzy na Węgry. Nie mogę odnaleźć rozmowy. Czy ktoś może mi pomóc, skierować do źródeł. Z góry dziękuję -
Czy pomoc unijna naprawdę pomaga ?
lucyna beata odpowiedział Tomasz N → temat → Gospodarka, kultura i społeczeństwo
Ptakom drapieżnym sprzyja mozaikowość krajobrazu. Muszą mieć miejsca lęgowe, a tych mają sporo, przecież u nas bytuje zdecydowana większość orłów przednich, bardzo dużo orlików krzykliwych, trzmielojadów ( nie chce mi się szukać notatek, gdzieś mam wyniki inwentaryzacji). Mamy piękne pozostałości puszczy. Miejsc żerowych, ptaki drapieżne nie mogą polować w wysokiej trawie. Nasze kury ups drapole pojawiają się dopiero po wykoszeniu traw, poszukują sobie pożywienia spacerując. Skąd wiem, że u na derkacz ma się dobrze. Ano ze szkoleń, gdzieś mam też orientacyjne dane dotyczące liczebności. Poza tym darciodzioba non stop spotykam, nawet na przystanku w Ustrzykach Dolnych lub solińskiej zaporze. Mam go i w rodzinnej miejscowości, od dwóch czy trzech lat. Jeden nich chciał dać mi wycisk na...połoninie. Jestem idealnym narzędziem do wykrywania obecności derkacza. Wystarczy bym zaczęła mówić, a darciodziób zacznie mi odpowiadać. N warsztatach i to dwukrotnie mielimy ubaw. Ja mówię, derkacz piekli się, ja przestaję, ptak milczy. Ja zaczynam, on także. Koledzy puścili nagranie głosu derkacza i mieliśmy sytuację typu: nikogo nie ma w domu. Nie reagowały, ja coś powiedziałam, a dzarciodziób mi odpowiada. A storczyki? Tam gdzie jest tylko wykaszanie one giną, tam gdzie jet ekstensywna gospodarka, czyli wykaszanie i wypas są. Spójrz na łąkę na której jest tylko wykaszanie, porównaj ją z łąką na której jest wypas i wykaszanie. Zwierzaki muszą wrócić w góry, nie tylko na wypasie kulturowym. Najlepszą kosiarką jet zwierzak. On nie tylko zjada ale i spulchnia glebę, rozmiękcza ją. Jestem za ochroną łąk,precz z krzaczorami, ale jetem też za pasterstwem. Nie widzę sprzeczności pomiędzy ochroną derkacza, a wypasem. A co do znalezienia pracowników do wykaszania. BdPN miał problem, znalazł mego sąsiada, wszyscy są zadowoleni. Jest praca dla człowieka, kosi ręcznie i torfowiska wysokie są chronione. -
Czy pomoc unijna naprawdę pomaga ?
lucyna beata odpowiedział Tomasz N → temat → Gospodarka, kultura i społeczeństwo
Pal licho rolnictwo w dawnej formie. U nas zaczynają krolować tzw. posiadłości ekologiczne. Są to pola i łąki np. dekaczowe, gdzie doplaty dostaje się tylko za to iż posiada się ziemię i raz do roku ją się wykosi. Należy tylko trawę zebrać, nie musi się jej nawet wywozić. Sumując dopłaty do 1 ha można dotać do 2500 zł, a w rzadkich wypadkach nawet 3100 zł/ha. Wyrzucnie pieniędzy w błoto, derkacz ma się u nas dobrze, znacznie gorzej już ptaki drapieżne. Nie mają miejs żerowych. Przy ochronie dekacza spada także bioróżnorodność. -
Czy pomoc unijna naprawdę pomaga ?
lucyna beata odpowiedział Tomasz N → temat → Gospodarka, kultura i społeczeństwo
Jeden z naszych paradoksów. Unia gwarantuje regionom o najniższych dochodach wsparcie. Rządy polskie niestety nie. Naszym największym problemem jest to, że nikt tak naprawdę nie wie co z tymi Bieszczadami i okolicą zrobić. Tak było od zawsze, jakieś peryferie. Jeżeli pojawiały się już pomysły to przeradzały się one w bardzo kosztowny koszmar, szczególnie w okresie PRL-u. W nasze bieszczadzkie rolnictwo począwszy od akcji osiedleńczej PAX w Chmielu, poprzez wypasy bydła, po Igloopol pochłonęły więcej pieniędzy niż budowa portu północnego. Jedynym udanym projektem była bydowa zepołu elektrowni wodnych Solina-Myczkowce. Nie mam jeszcze opacowanego tematu, zaproszę więc do lektury dwóch prezentacji Chmiel Mały fragment "W drugie połowie lat 50. XX w. Chmiel był miejsce eksperymentalnego osadnictwa realizowanego przez Stowarzyszenie PAX skupiające "katolików społecznie postępowych". W owym okresie w tej części Bieszczadów pojawili się już leśnicy, którzy często jako pierwsi zagospodarowywali region spustoszony wysiedleniami. Pojawili się także górale wypasający tu swoje stada owiec sprowadzanych z Podhala oraz kilka rodzin autochtonicznych, które powróciły z wygnania. Ci ostatni nie byli mieszkańcami Chmiela przed akcja H-T, lecz pochodzili z najbliższych okolic i mimo iż byli bardzo źle traktowani przez władze to trzymali się ziemi przysłowiowymi pazurami. Wszyscy wybrali Chmiel z powodu żyzności tutejszych gleb, jest to jedno z nielicznych w Bieszczadach miejsc, gdzie występują żyzne mady." http://www.grupabieszczady.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=188&Itemid=193,'>http://www.grupabieszczady.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=188&Itemid=193, trochę o Igloopolu jest tu http://www.grupabieszczady.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=66&Itemid=72'>http://www.grupabieszczady.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=66&Itemid=72 To prezentacja o Tarnawie, jet i o Doskończyńskim i Brzostowkim. Teraz jak wspomniałam pieniądze są marnotrawione np. na wytyczanie ścieżek turystycznych dla samej idei wytyczania. Staram się z tym walczyć poprzez stronę, na forach i grupach, ale z łatwymi pieniędzmi każdy przegra. http://www.grupabieszczady.pl na stonce w środkowej części piszę o tym kilkakrotnie. Probnem jest poważny, bo wytyczane i nie odnawiane ścieżki już zaczynają być problemem dla turystów. -
Czy pomoc unijna naprawdę pomaga ?
lucyna beata odpowiedział Tomasz N → temat → Gospodarka, kultura i społeczeństwo
Przede wszystkim nie rozumiem tak postawionego pytania. Konstytucja gwarantuje nam wszystkim takie same prawa, nie ma podziału na lepsze i gorsze województwa, regiony. Tak samo płacimy podatki, więc nie widzę powodu abyśmy musieli sobie załużyć na inwestycje. Co możemy jako Podkarpacie zaoferować? Wbrew pozorom dużo. Młode pokolenie, które słynie z przedsiębiorzości, dobrego wykształcenia. U nas większość młodych ludzi ma wyższe wykształcenie. Niestety, to ta młodzież jako pierwsza wyjeżdża w poszukiwaniu pracy zarówno do centrum lub Wielkopolski jak i zachód. Mamy i dolinę lotniczą słynącą z przemyłu lotniczego. Mamy na południu drugi po Tatrach najpopulatniejszy region recepcyjny turystyczny górski w kraju. Mamy fenomenalną bieszczadzką przyrodę. Mamy uzdrowiska i wyjątkowe walory zdrowotne. Mamy możliwość rozwinięcia rolnictwa ekologicznego. W tym roku stawia się na rozwój hodowli bydła mięsnego, funkcjonują dopłaty do każdej sztuki hodowlanej 250 zł. Mięso jet znakomite, zwierzęta karmione najlepszymi trawami i ziołami na tzw. wolnym wypasie. Nasze produky rolne bywają bardzo dobrej jakości np. miody i sery. Przykłady mogę mnożyć. -
Czy pomoc unijna naprawdę pomaga ?
lucyna beata odpowiedział Tomasz N → temat → Gospodarka, kultura i społeczeństwo
Tylko małe ale... Czy te pieniądze poszłyby na drogi, mosty, na tę całą infrastrukturę czy na inne wydatki. Czy nie zostałyby przejedzone? Poza tym czy trafiłyby do nas, do tych zapomianych przez polityków regionów? -
Bardzo podobne potrawy, róźnica w nazwach. Pozwolę sobie wrzucić link do książki o której wcześniej pisałam http://www.potrawyregionalne.pl/media/File/biblioteczka_pdf/Dukielskie_Specjaly.pdf
-
Czy pomoc unijna naprawdę pomaga ?
lucyna beata odpowiedział Tomasz N → temat → Gospodarka, kultura i społeczeństwo
Plus dla szkoleń, na które otrzymujesz zaproszenia. Mnie osobiście razi (moje wykształcenie jest bardzo, ale to bardzo mierne, tak naprawdę jestem samoukiem) poziom wiedzy reprezentowany przez część tzw. trenerów. Bywa żenująco niski. Do tego dochodzi brak umiejętności przekazywania wiedzy plus brak praktyki. Miesznaka naprawdę iście diabelska, takich wykładów nie da się słuchać. Przeważnie są zatrudniani znajomi królika. Wiem to z włanego doświadczenia, szkolona byłam jeszcze z pieniędzy przedakcesyjnych. Na szczęście są wyjątki, pamiętam cykl szkoleń organizowanych przed laty przez Podkarpacką Akademię Przediębiorczości, w sumie nie były dla branży turystycznej lecz ogólnie informowały o możliwościach ekportu towarów na rynki Europy Zachdoniej. Mimo takich ograniczeń trenerzy, a byli to pracownicy naukowi np. pecjaliści od marketingu zadali sobie bardzo dużo trudu, aby program przystosować do naszych potrzeb. To były najlepsze szkolenia w jakich brałam udział. Plus szkolenia Pro Carpathii, częć z nich także prowadzili naukowcy, specalici np. od wilków czy socjobotanik. Takie szkolenia to także powiększenie sieci kontaktów, otrzaskanie się z badaniami naukowymi. Takie szkolenia rzeczywiście gwarantowały zarówno rozwój zawodowy jak i osobisty np. poprzez udział w konferencjach. Plus bonus czyli bardzo ciekawe książki, które były wydawane z projektu i które otrzymywałam w prezencie. Oczywiście, staram się pozyskaną wiedzą dzielić np. poprzez fora i naszą stronę. płacam w ten sposób dług, który zaciągnęłam u europejskiego społeczeńtwa. Nietety, dla mnie barierą nie do przebycia jest niezapraszanie mnie na ciekawe szkolenia czy konfernecji tylko dlatego, że stanowię konkurencję. Wytępuje podział na tych od pozykiwania pieniędzy unijnych i nie mających udziału w rynku i na nas komerchę. Blokowanie nas jest powszechne. A to tylko wierzchołek góry lodowej. Bieszczadzki kwiatek http://www.pulsbieszczadow.com.pl/index.php/item/2257-spos%C3%B3b-na-przekazanie-publicznych-pieni%C4%99dzy-video.html -
Szukam odpowiedniego działu i nie mogę znaleźć, skrobnę więc kilka słów tutaj. Otatnio otrzymuję dużo ciekawych książek o których istnieniu prawie nikt nie wie. Oczywiście, że je staram się przeczytać, idzie mi to jak po grudzie. Lektur dużo, a czas muszę podzielić na pracę zawodową, stronę i czytelnictwo. Przede wszzystkim chcę Wam przedstawić monografię do której się przyssałam. Jest naprawdę ciekawa, dobrze napisana i porusza temat o którym prawie nic nie wiedziałam. Polecam świetną książkę Janusza Kubita "Przełęcz Dukielska we wrześniu 1939 roku" wydaną w ramach serii Biblioteka Dukielska. W tejże serii ukazała się także inna książka pana Janusza Kubita "Zarys dziejów dukielskiej poczty". W UG w Dukli dostałam także "Dukielskie specjały Gdzie i kto". Polecam także dwie książki wydawnictwa Mireki. Są to wpomnienia partyzantów UPA: "Zimą w bunkrze Wpomnienia dowódcy sotni UPA biorącej udział w zasadzce na gen. Świerczewskiego" Stepana Stebelkiego "Chrina" i "Dziewięć lat w bunkrze Wspomnienia żołnierza UPA". Wstęp do obu napisał nasz kolega z facebooowej grupy Bieszczady Zbigniew Jantoń
-
To chyba zależało od miejsca. U nas w regionie wyjątkowo biednym był zwyczaj zostawiania otwartych drzwi i chleba na stole dla potencjalnych gości. W chwili obecnej jest moda na potrawy regionalne, lokalne. Non stop wydawane są książki z przepisami z kuchni chłopskiej. Przecież to chłopi dominowali w Poslce, o czym zapomina się. Wczoraj otrzymałam świetną książkę "Dukielskie specjały Gdzie i kto" - to promocja tradycyjnych dań lokalnych, w tym serów podpuszczkowych, wędlin. Są informacje o produktach tradycyjnych Pokarpacia: kiełbasie swojskiej krajanej, kiszce kaszanej dukielskiej, salcesonie dukelskim, kiszce pasztetowej dukielkiej, serze wołokim kozim, bryndzy koziej itd. Każdy z tych produktów, aby dostać się na listę musiał przejść długą drogę certyfikacyjną. Podbnie produkty z listy chronionych nazw pochodzenia. Co na nas jadano? W okreie międzywojennym czesto jeden posiłek dziennie, podstawa to: ziemniaki, mąka, kapusta, nabiał, dary lasu. Chleb w Bieszczadach był jadany rzadko, ciata w ogóle na wsi nie znano. Gopodyni gotowała z wszystkiego co miała: były zupy z owoców z kartoflami, zupy na serwatce z kartoflami, pierogi, które jadano z maczanką od święta np. w niedzielę. Co ciekawe u nas nie znano rosołu. Były i moje ukochane proziaki, czyli placki na sodzie i kwaśnym mleku pieczone na blacie kuchni opalanej drewnem. Potem były wysiedlenia, kuchnia bojkowka prawie zanikła, pojawiła się w jej miejscu kuchnia np. kresowa.
-
Czy pomoc unijna naprawdę pomaga ?
lucyna beata odpowiedział Tomasz N → temat → Gospodarka, kultura i społeczeństwo
W dużej mierzę zgodzę się z Twoim stwierdzeniem, patologia pięknie rozwija się. Na terenie Bieszczadów, Podkarpacia powstały fundacje, stowarzyszenia korzytające z unijnych pieniędzy. Są one wydawane na prawo i lewo, czasami przerażenie mnie ogarnia. Setki ludzi żyje z tego, efety dla regionu prawie żadne. Zupełnie inaczej sytuacja wygląda z tzw. środkami trwałymi. Tu inwestycje są naprawdę potrzebne, przede wszystkim mamy coraz lepsze drogi, teraz są budowane mosty. Z środków krajowych nie moglibysmy sobie na to pozwolić, np. budowa mostu na rzece górkiej to koszt 1,5 - 4 mln zł. Mamy trafione inwestycje w turystyce np. rozbudowa skansenu w Sanoku. Sama jestem tzw. beneficjentem, miałam szczęście brać udział w szkoleniach dla przewodników organizowanych przez Pro Carpathię z Rzeszowa. W moim przypadku to odnioło pozytywny skutek, oferta bieszczadzka dla grup zorganizowanych została wzbogacona. Czy inni koledzy odnieśli aż takie korzyści jak ja? Chyba nie, niskromnie mówiąc mam udział w rynku uług i mam komu nowe oferty zaproponować. Pro Carpathia wydaje także książki w ramach projktu, są w więszości wartościowe, tu także plus dla tego stowarzysznienia. -
Już zdąrzyłam się pochwalić śliczną książką "powrót żubra w Karpaty" Oto mały fragment, tak wyglądały plowania na żubry w państwie arłamowskim za czasów Doskoczyńskiego. "Był czas, że w Bieszczadach polowano na żubry. W styczniu 1968 roku ówczesny minister leśnictwa przeznaczył do odstrzału dewizowego kilkoro starych zwierząt. Pierwszymi dewizowcami, którzy na nie polowali, byli Niemcy: Hilda i Helmut Hortenowie. Łowy przeprowadzono w iście królewskiej oprawie, ściągając nawet zespół sygnalistów myśliwskich z Rudnika nad Sanem. W uroczysku Zakole przeprowadzono pierwsze pędzenie. Na stanowiska myśliwych wypadło stado 30 żubrów. Widok był tak niesamowity, że niemieccy łowcy nie zdążyli podnieść broni do oka. Dopiero pod wieczór Hildze Horten wraz z Władysławem Peperą udało się podejść żubra żerującego na otwartym polu, wygrzebującego spod śniegu pokarm. Z dużej odległości oddała strzał, po czym już do biegnącego żubra poprawiła dwa razy i potężny, ważący prawie tonę byk, zwalił się martwy do głębokiego jaru. Hilda była zatem pierwszym myśliwym, który po 150 latach zdobył żubrze trofeum w górach. Kolejne trofea zdobył następnego dnia Helmut Horten, który w okolicy Dźwiniacza Górnego i Kiczery ustrzelił dwa wspaniałe byki. Za polowanie niemiecka para zapłaciła 18 tysięcy dolarów co w socjalistycznych realiach było kwotą astronomiczną. Na początku lat 70. kolejnego króla puszczy ustrzelił dyrektor naczelny Zakładów Zbrojeniowych Steyer-Daimler-Pusch w Austrii. Jego zdobyczą okazał się najstarszy żubr, przywieziony jeszcze z Pszczyny samiec, który nie za bardzo bał się ludzi, a wobec młodszych zwierząt zachowywał się bardzo agresywnie. Jak wspomina w swojej książce Władysław Pepera żubr zaatakował swoich tropicieli, którzy cudem uniknęli poturbowania podczas tej szarży. W końcu celny strzał Austriaka położył kres życiu zwierzęcia. W następnych latach do odstrzału przeznaczono około 140 bieszczadzkich żubrów. Były to odstrzały o charakterze sanitarnym, ale i redukcyjnym, bo rozrastające się i zwiększające swój zasięg stado czyniło szkody w pegereowskich uprawach. Jeden z najtęższych żubrów ustrzelonych w górach wisi dziś jako eksponat w Muzeum Przyrodniczym w Białowieży. Był to stary byk, który okaleczył się na jakiś wykrocie jodłowym, mocno krwawił i zrobił się złośliwy. W okolicy Lutowisk atakował ludzi, szarżwoał nawet na robotników leśnych na zrębie - uratowały ich wówczas odpalone pilarki. Gdy wreszcie przyszła decyzja o eliminacji groźnego zwierzęcia, do jej wykonania wyznaczono Tadeusza Zająca, ówczesnego zastępcę nadleśniczego z Lutowisk. - Wytropiłem byka w olszynach i podszedłem na odległość strzału - opowiadał po latach "traper spod Otrytu". - Miałem dużo szczęście, że położyłem go pierwszą kulą - ja już wtedy wiedziałem, że żubra strzela się nisko, bo serce ma niemal pomiędzy przednimi nogami. Wcześnie wielu myśliwych, którzy nie znali żubrzej anatomii, strzelało do tych zwierząt bezskutecznie. Polowania na żubry organizowano tu dla dewizowców, wśród których było wielu Hiszpanów, chcących zabić dzikiego byka (Cóż to dla toreadorów byk?...) i dla najwyższych rangą dygnitarzy, z których wymienić można takie osobistości jak brat szacha Iranu Pahlawi, prezydent Jugosłwii Josip Broz Tito czy minister rolnictwa i leśnictwa Austrii Heiden. Strzelony przez tego ostatniego żubr miał urożenie, które do dziś jest ponoć rekordowym trofeum na świecie. Obecnie gatunek ten jest pod ochroną i ie urządza się nań polowań. Odstrzały sanitarne każdorazowo wymagają zgody ministra środowiska. "
-
O "dobrych" gadach w wierzeniach ludowych
lucyna beata odpowiedział secesjonista → temat → Historia lokalna
Dziękuję za informaje Mieszkam na graniy ziemi samockiej i przemyskiej, są widoczne różnice. U nas chowańcem był nazywany diabeł wysiedziały i wychowany przez człowieka. Znam nawet przepis na wychowańca. Jajo zniesione przez czarnego jak noc koguta należy powinien mężczyzna włożyć po lewą pachę i nosić je już nie pamiętam jak długo. W tym czasienie wolno mu modlić się, chodzić do cerkwi, jeść solonego (sól jest świętą przyprawą), dotykać żelaza, myć się, uprawiąc seksu itd. Gdy zapadnie czarna jak najzarniejsza noc (nie może być ani promyczka światła) należy jajko zostawić na skrzyżowaniu 7 dróg w samiutką północ. Z tego jajka wylęgnie się chowaniec, który jak kurczak pójdzie za swoim rodzicem. -
"Akcja Wisła" - ocena
lucyna beata odpowiedział Rycerz1984 → temat → Polska Rzeczpospolita Ludowa (1945 r. - 1989 r.)
Ostatnio dostałam od Kolegi przewodnika ciekawe czasopismo "Wędrowiec Podkarpacki" a w nim świetny artykuł? reporaż? Henryka Wądołowskiego "...przecież pacież był tn sam". Na bratnim forum o nim już pisałam, wzbudził zainteresowanie, można czasopismo otrzymać w PTTK Rzeszów. Część przepisałam i jeszcze będę nim posługiwać się. Dwie relacje z Terki, dotyczą polskie zbrodni dokonanej w zemście. Mogą być uzupełnieniem świtnego artykułu Brożyniaka i Gliwy "Terka-Wołkowyja 1939-1947 Mikrohistoria krwawego konfliktu ukraińsko-polskiego". Są tu błędy, to relacje mieszkańców, więc nie do końca sa zoreintowani w realiach. Hryć Łoszycia i jego rodzina byli grekokatolikami, przeszli na rzymokatolicyzm, ale to ich później nie uchroniło od wysiedleń, Hryć nie był oficerem lecz tylko młodym chłopakiem kręcoącym się obok wojska, mordu na mieszkańcach Terki dokonała nie UPA lecz Służba Bezpiezeństwa OUN i jeszze kilka nieścisłości. "- Ilu ludzi z Terki było w UPA? Czytałem w jednej z książek, że co drugi mężczyzna. - Nie prawda. Mówiłem panu o Mastylaku. Przychodzili do wsi i brali. Kto nie chciał ten umierał. Byli ochotnicy do niemieckiego wojska. Może i do banderowców sam szli, ale o tym się nie mówiło. I to była przyczyna tego co stało się w lipcu 46 roku. Tylko na grobie jest błąd. To było 8, a nie 9 lipca. Pamiętam dokładnie. Wcześniej do Terki przyszła sotnia Hrynia i wzięli do sotni 3 ludzi. Był to Gankiewicz, Michał Łoszycia i jego syn Jurek. Ktoś powiedział o tym żołnierzom w Wołkowyi. Wtedy wojsko napisało list do banderowców, że mają oddać tych ludzi, bo inaczej ucierpią Ukraińcy z Terki. Wzięli też do Wołkowyi 30 osób jako zakładników. W nocy banderowcy przyszli do wsi ale tylko z Gankiewiczem i Michałem Łoszycią. Jurka zamordowali w lesie. Powiesili ich na środku wsi na gruszach. Ja to widziałem. Mieli poobcinane języki i porozbijane głowy. Na szyjach mieli tabliczki z napisem "za samostijną Ukrainę". Banderwcy odeszli w kierunku na Polanki. Kiedy wojsko przyszło do wsi i żołnierze zobaczyli co stało się zaczęła się tragedia. Jednym z oficerów wojska był syn powieszonego Michała Łoszyci. Jemu wtedy wojsko powiedziało "rób co chcesz". Wtedy pogonili zakładników drogą na Studenne do ostatniej chałupy po lewej stronie drogi. Nie pamiętam już jak nazywał się właściciel. Zamknęli ich tam i obrzucili dom granatami. Zaczęło się palić. Wiem, że z tego domu uratował się jeden chłopak w moim wieku bo chodziliśmy razem do szkoły. Nazywał się Wasyl Soniak. Podobno schował się do jamy przy piecu, gdzie przechowywano ziemniaki i potem wyskoczył przez okno do strumienia i uciekł do Tworylnego. Potem razem z sotnią dostał się do Czech i osiadł w Kanadzie. Mówili ludzie z Terki, którzy byli w Kanadzie i wrócili, że go tam widzieli. Czy żyje? nie wiem. Ja wtedy uratowałem jedną znajoma Rusinkę. Kiedy prowadzili ich pod Berdycię wzięłem za rękę jedną z dziewczynek i prosiłem żołnierza, aby ją puścił, bo to moja dobra znajoma i dobra kobieta. Żołnierzy wypchnął ją z kolumny w moja stronę i razem z nią pobiegłem do domu. Ona żyje i mieszka w Stargardzie. Piszemy do siebie. " Inne wspomnienia "Było tak. Jeden ze wsi, wyrobił sobie polski dowód osobisty. Pisał się Mastylak chciał być Polakiem, żeby go nie wywieźli. Jak przyszli bandery do wsi to od razu go wyprowadzili pięć metrów za dom i strzelili mu w głowę. Ludzie mówili, że chcieli go zabrać do lasu, ale jak on Polak to woleli go zastrzelić. Zabrali za to trzech innych. Jeden, to był Gankiewicz, a dwaj to Łoszycie, ojciec i syn. Jak się wojsko dowiedziało, to zabrali ludzi z Terki i zagonili do Wołkowyi. Wtedy poszedł do nich jeden chłopak , pisał się Romancio. Jemu zabrali ojca i matkę. Oficer powiedział, że ich puści, al on ma zanieść list do banderowców. Tam było napisane, żeby bandery puściły tych trzech, to on wypuści Ukraińców i będzie spokój raz na zawsze. A bandery na drugi dzień przyprowadzili do wsi dwóch zabranych. To był Gankiewicz i stary Łoszycia. Co zrobili z młodym Łoszycią tego nie wiadomo. Może go gdzieś porąbali. Panie, jak ci dwaj wyglądali. Tak byli zbite, że czarne. W środku wsi na gruszach ich wieszali, a i tak jeszcze potem mordowali. Wisieli na drzewach zbite, nieżywe, a jeszcze ich rżnęli. Widać było serce na wierzchu. Wtedy wojsko przyjechało z Wołkowyi z tymi ludźmi i powiedzieli: "Patrzcie co zrobili i to będzie z wami. Za jednego Polaka idzie dziesięciu Ukraińców. Napisali my list, nie uspokoili się, to będzie tak i tak. Wojsko prowadziło ich drogą na Studenne do chałupy na końcu wsi. [...]Nasza sąsiadka myślała, że wojsko będzie zabijać wszystkich i przybiegła do naszego domu z prośbą o ratunek. Ale jakże tu panie ratować kiedy koło wojska szedł jeden Polak, syn tego co go powiesili i krzyczał, że jeżeli Polak by skrył Ukraińca, to pójdzie za niego. Jak oni szli, to ja akurat wyszłam na ganek i patrzyłam na drogę. Widziałam tego oficera Łoszycię, co mu ojca i brata zamordowali. On szedł i nic nie mówił. Głowę miał spuszczoną i patrzył pod nogi. Matka powiedziała sąsiadce, aby poszła do domu i siadła na progu, to jej nic nie zrobią, bo nie wszystkich biorą. Tylko tych co byli w Wołkowyi. Panie, jak oni płakali, jak prosili o ratunek. Ale co pomożesz? Nie pomożesz. A najgorsze to, że ci, co byli z banderami, co byli winni, co wieszali, mordowali, to uciekli do lasu, a zostały tylko stare i gdzie o niektóra kobieta z dzieckiem. Patrzyłam na to i nie mogłam uwierzyć. Nagnali ich do tej chałupy, obrzucili granatami i podpalili. Ja uciekłam do domu. Potem pochowali ich na cmentarzu w Terce." Jest tu kilka błędów, o pewnych sprawach mieszkańcy nie mieli pojęcia. Hryć Łoszycia nie był polskim oficerem lecz młodym chłopcem, który kręcił się obok wojska. Był grekokatolikiem, czyli wg ówczesnego prawa był Ukraińcem. To on wytypował Ukraińców jako zakładników. Wśród nich była jego ciotka i jej dzieci.