Skocz do zawartości

Samuel Łaszcz

Użytkownicy
  • Zawartość

    1,448
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

Zawartość dodana przez Samuel Łaszcz

  1. Brześć i Bereza - miejsca odosobnienia czy...

    No i to pokazuje prawdziwe oblicze amerykańskiej "wzorowej demokracji"...
  2. Która z kampanii wojennych jest najbardziej zapomniana

    Niewątpliwie wojna z Abazy Paszą. Trudno znaleźć coś konkretnego. Chyba tylko Leszek Podhorodecki napisał jakiś dłuższy tekst. Niewątpliwie mało znanym tematem jest również wojna z Rosją z lat 1654-1667, choć w ostatnich latach Inforteditions wydał kilka pozycji na ten temat.
  3. 1920. Wojna i miłość

    A po czym wnioskujesz, że powinienem przejrzeć ?
  4. 1920. Wojna i miłość

    Co do kwestii SDKPiL (i ogólnie lewicy rewolucyjnej): Tu raczej chodzi o kwestię priorytetów. SDKPiL i PPS-L uważały, że trzeba zrobić rewolucję, a wtedy przyjdzie narodowe i społeczne wyzwolenie, granice państwowe miały zniknąć, a Polska będzie równa wśród równych. Nie oznacza to jednak bynajmniej, że członkom tychże partii los Polski nie leżał na sercu. I doprawdy niegodziwością jest nazywanie ich szumowinami, wiedząc że wielu z nich zginęło z rąk reżimu carskiego, jak Marcin Kasprzak powieszony na stokach Cytadeli Warszawskiej. Mimo to w łonie partii rewolucyjnych pojawiały się postulaty wpisania do programu haseł niepodległościowych. Wracając do wojny 1920 roku i tego czego nie zobaczymy w filmie: Pogromy i represje wobec komunistów i robotników nie ominęły oczywiście (...) Polski. Setki członków Komunistycznej Partii Robotniczej Polski czy też osób podejrzanych o sympatie komunistyczne zostało rozstrzelanych bądź też gniło w więzieniach. W brutalnie rozpędzane były manifestacje robotnicze w Warszawie, Łodzi, Zagłębiu Dąbrowskim i Ostrowcu Świętokrzyskim. Podobno praktykę stosowano również w Wojsku Polskim, na froncie. Zarządzenie Hitlera wydane na przededniu „Operacji Barbarossa” o natychmiastowym rozstrzeliwaniu sowieckich komisarzy jest powszechnie znanym przykładem łamania międzynarodowego prawa wojennego i zwykłej humanistycznej moralności – o ile w ogóle można o niej mówić na wojnie. Tymczasem w czasie wojny z Sowietami w latach ’19-’20 w WP obowiązywał rozkaz o rozstrzeliwaniu nie tylko komisarzy ale wszystkich członków partii komunistycznych. Warto tutaj przypomnieć, iż w roku ’20 1/5 krasnoarmiejców należała do partii komunistycznej – ich wszystkich, w rozumieniu polskiego dowództwa, nie obejmowało prawo wojenne, prawo jenieckie, prawo do życia. Rozkaz ten oczywiście wykonywano choć nie poczytamy o tym w polskiej historiografii. Na szczęście większości czerwonoarmistów udawało się zataić swą partyjną przynależność w chwili dostania się do niewoli. Terror na tle ideologicznym był obecny w WP również na zapleczu frontu. Ginęły w ten sposób najczęściej osoby podejrzane, pomówione o komunistyczne sympatie, agitację czy szpiegostwo. I tak gdy marszałek Piłsudski ściskał się z biskupami przed Katedrą Wileńską zaraz po zdobyciu miasta w kwietniu ’19 roku, kilka ulica dalej polscy ułani na sznurkach przywiązanych do siodeł ciągnęli zmasakrowane członki ludzi posądzonych o komunizm – wśród nich była także 14-letnia dziewczyna. (...) ginęli także Żydzi, do czego obok Kościoła popychało polskich krzyżowców ogólne przeświadczenie, iż każdy Żyd to komunista. Pamiętnego 5 kwietnia 1919 roku w Pińsku polscy żołnierze wywlekli 35 Żydów – uczestników zapewne towarzyskiego spotkania w jednym z mieszkań – i bez sądu rozstrzelali. Polski dowódca – mjr Łuczyński – usprawiedliwił swój rozkaz krótkim „dla przykładu” – chodziło oczywiście o zakaz zgromadzeń. Pogromy Żydów były częste, szczególnie na Wołyniu. (Kajetan Moraczewski, Rozważania o wojnie 1920 roku, 1917.net.pl)
  5. 1920. Wojna i miłość

    Można jaśniej? A tak a propos: nadal czekam na Twoje wyjaśnienie, dlaczego nazywasz członków SDKPiL szumowinami. Zadałem Ci to pytanie w PW.
  6. Feliks Dzierżyński - czerwony kat?

    Neguje Kolega istnienie burżuazji?
  7. Feliks Dzierżyński - czerwony kat?

    W tej kwestii pozwolę sobie zacytować pewien komentarz z lewicowej strony, który uważam za prawdziwy: Że Lenin też budował stalinowskie łagry to jest kolejne burżuazyjne kłamstwo. Jak pokazuje Witkowicz w książce "Wokół terroru białego i czerwonego" system obozów w którym więziono miliony powstał dopiero w połowie lat 30.. Wcześniej rzecz jasna obozy też istniały, ale miały charakter bardziej reedukacyjny, humanitarny, nie służyły jako narzędzie masowego łamania protestów opozycji i zastraszania ludzi no i występowały w nieporównywalnie mniejszej skali np. w połowie lat 20. było tam uwięzionych 20-30 tysięcy osób, głównie przestępców kryminalnych na około 150 milionów obywateli ZSRR. Dla porównania w polskich więzieniach siedzi więcej osób mimo że ludzi u nas jest jakieś 38 milionów.
  8. 1920. Wojna i miłość

    Również były sprawiedliwe. 1) Porównaj sobie, kolego Makazisie, sytuację Polski pod względem cywilizacyjnym w latach 1938, 1945, 1956, 1975. Wtedy zapewne dojdziesz do wniosku, że skok ten był wręcz olbrzymi. 2) Represje wobec żołnierzy AK są oczywiście haniebne i godne potępienia, ale co to ma do spraw gospodarczych? 3) Co do zaopatrzenia w sklepach: oczywiście był to wielki problem, nie były jednak socjalizmu, ale z tego, że gospodarcze priorytety władzy były inne, kierowane na przemysł ciężki. Przy czym nie wszystkie okresy były pod tym względem jednolite, o czym kolega nie wspomina. I kto jak kto, ale przeciętny emeryt ma dobre przeważnie wspomnienia o Polsce Ludowej. I nie wynika to bynajmniej tylko i wyłącznie ze wspominania młodości z rozrzewnieniem.
  9. 1920. Wojna i miłość

    Czy to znaczy, że przez ten fakt wyrzekasz się chociażby próby obiektywnego spojrzenia na sprawę wojny polsko-radzieckiej? 1) Jaki komunista? Prosty czerwonoarmista walczący za swą ojczyznę z niemieckim faszyzmem. 2) II wojny światowej nie wygrali komuniści, lecz państwa Wielkiej Koalicji Antyfaszystowskiej, tj. USA, Wielka Brytania, ZSRR, Polska, Francja, Jugosławia i inne. 3) Owszem polska suwerenność po II wojnie światowej była naruszana przez stalinowskich i poststalinowskich przywódców radzieckich, jednak w istniejącej sytuacji geopolitycznej nie mogło być inaczej. A co przyniosło wygranie II wojny światowej "przez komunistów" naszej Ojczyźnie? Powrót do sprawiedliwych granic, na Śląsk, Pomorze i Mazury. Wielki skok cywilizacyjny. Rzetelny i pełen sukcesów rozwój, itd., itd.
  10. 1920. Wojna i miłość

    Być może tak było. Z tą wojną jest jednak ciężka sprawa. Nie wiadomo konkretnie kiedy się zaczęła, każda ze stron uważała się za zaatakowaną...
  11. 1920. Wojna i miłość

    Jeszcze jeden dowód na okrucieństwo strony polskiej w czasie tej wojny: Jako (...) świadka historii przytoczę dokument cytowany (...) w pracy Daviesa. Jest to list Edwarda Kowalskiego, polskiego komunisty, który zrezygnował z dowodzenia 4 (Warszawskim) Pułkiem w radzieckiej Armii Zachodniej na rzecz partyzantki na Polesiu, który 24 listopada 1919 r. informował Feliksa Kona w liście wysłanym z Mozyrza: „Prawda, Polacy są bezwzględni w swoich rozprawach i dla przykładu karają niewinnych, pastwią się nad dziećmi i starcami, nawet kobiety zabijają, a ich wsie burzą! (...)" (["Orzeł biały, gwiazda czerwona"] wyd. Kraków 1997, s.78). (http://lewica.pl/blog/jakubowski/19762/)
  12. Feliks Dzierżyński - czerwony kat?

    Co ma Himmler do Dzierżyńskiego? Uważam, że Dzierżyński jest niesłuszne oskarżany. Mogę się jednak mylić. Na razie jest to tylko hipoteza, którą zamierzam potwierdzić lub obalić drogą dalszych studiów nad jego życiorysem. A propos: http://lewica.pl/blog/jakubowski/19844/
  13. 1920. Wojna i miłość

    Pozwolę sobie ominąć budzącym trwogę milczeniem wzmiankę o czerwonych kacapach. I jeśli już mówimy o tym, kto zaczął wojnę polską-radziecką to był to niejaki Józef Piłsudski i jego wojsko. Kto atakował 14 lutego 1919 roku Berezę Kartuską? Polacy czy bolszewicy? Przypomnę też, że strona radziecka kilkakrotnie proponowała stronie polskiej rozpoczęcie rokowań (vide chociażby depesza G.W.Cziczerina z 29 XII 1919 r., przemilczana przez rząd polski). Postaram się odpowiedzieć na to w najbliższym czasie. Fakt, zapomniałem dokleić linka. Jednak czy fakt umieszczenia na takiej a nie innej stronie przesądza o wartości tekstu? Jeżeli jedynym argumentem kolegi Makazisa jest wytykanie poglądów politycznych drugiej strony, to chyba ta dysputa nie ma sensu. Radosna antykomunistyczna paplanina jest, argumentów brak.
  14. 1920. Wojna i miłość

    1) Dzierżyński nie był zbirem. Proponuję zajrzeć do tematu Dzierżyński-czerwony kat? W przytoczonych źródłach jest wiele dowodów na to, że potrafił być łaskawy. Nie był też wrogiem Polski. Przede wszystkim jednak rodziny kresowe były na wskroś patriotyczne. Co do zmian społecznych, wyobrażały sobie ich realizację na drodze ewolucji, nie zaś rewolucji. Feliks Dzierżyński, choć coraz głębiej wchodził w nurt rewolucyjny, musiał postrzegać swoje działania jako nie będące w sprzeczności z pojęciem polskiego patriotyzmu. Wizerunek Dzierżyńskiego jako zdrajcy pojawił się zresztą dopiero w czasie wojny 1920 r. (wcześniej jako krwawego kata, gdy stanął na czele Czeki). (z relacji Janusza Masłowskiego, krewnego Feliksa Dzierżyńskiego) Wiemy, że jedyna siła, która może wyzwolić świat, to proletariat walczący o socjalizm. Triumf socjalizmu stworzy wyzwoloną Polskę jako wolną wśród wolnych, równą wśród równych, w braterskiej rodzinie wspierających się nawzajem ludów. (Feliks Dzierżyński) 2)Jeśli ktoś był bandytą to mordercy Róży Luksemburg, a nie ona sama. Nie była także "wrogiem Polski". Wydała broszurę "W obronie narodowości", krytykowała germanizację i rusyfikację. http://www.lewica.pl/?id=%2019040 3)Ja nie "litowałem się" nad owym funkcjonariuszem UB, lecz przedstawiłem to, co wyczyniali z nim członkowie zbrojnego podziemia z KWP.
  15. 1920. Wojna i miłość

    1) Nikt nie mógł przewidzieć, że za kilka lat Stalin dorwie się do władzy. 2) Nikt nie mógł przewidzieć przeprowadzonej w tak tragiczny sposób kolektywizacji. A teraz wyobraź sobie, że jesteś ukraińskim chłopem. Otrzymujesz pańską ziemię od władzy radzieckiej. Potem przychodzi wywłaszczony obszarnik z armią Piłsudskiego i Petlury i zabiera Ci tę ziemię. Kogo poprzesz? Tego kto Ci dał czy tego kto Ci zabrał? Andreas, a jakichż to "bandytów i wrogów Polski" bronię i użalam się nad nimi? W ramach obiektywizmu, teraz trochę o zbrodniach strony radzieckiej: Znanych jest wiele przypadków, w których Sowieci wycinali w pień całe poddające się im oddziały. Szczególnym okrucieństwem wykazał się kawaleryjski korpus Gaj-Chana. Jego żołnierze wymordowali polskich jeńców w Lemanie, Chorzelach, Cichoszkach pod Kolnem i pod Mławą. Masowych zbrodni dokonała także 1. Armia Konna. - W Armii Czerwonej znajdowały się oddziały, które skupiały się głównie na mordowaniu jeńców i grabieżach. Ich członkowie unikali za to otwartej walki. Tak było w korpusie Gaja. Gdy kozacy szli do ataku, ci żołnierze leżeli w krzakach i krzyczeli: "Dawaj, dawaj!". Wkraczali "do akcji" dopiero, gdy na polu bitwy zostali ranni i jeńcy - opowiada prof. Rezmer. Największym okrucieństwem wcale nie wykazywali się "dzicy Kozacy", ale robotnicze oddziały ideowych komunistów. Generał Lucjan Żeligowski, który przybył do Chorzel dzień po zakończeniu walk, wspominał: "Widok pola walki robił przykre wrażenie. Leżała wielka na nim ilość trupów. Byli to w większości nasi żołnierze, ale nie tyle ranni i zabici w czasie walk, ile pozabijani po walce. Całe długie szeregi trupów, w bieliźnie tylko i bez butów, leżały wzdłuż płotów i w pobliskich krzakach. Byli pokłuci szablami i bagnetami, mieli zmasakrowane twarze i powykłuwane oczy". Zamordowano tam kilkuset Polaków. Do podobnej zbrodni doszło również w Zadwórzu na przedpolach Lwowa, gdzie wymordowano 400 młodych ochotników broniących miasta, a także w Ostrołęce, Żytomierzu, Bystrykach i w wielu innych miejscowościach. Bolszewicy w bestialski sposób mordowali rannych z polowych szpitali wojskowych, których Polacy nie zdążyli ewakuować. Na przykład w Berdyczowie kawalerzyści Budionnego spalili żywcem 600 rannych Polaków wraz z opiekującymi się nimi siostrami. - Takich wydarzeń były setki. Polskie oddziały, gdy w sierpniu i we wrześniu 1920 roku odbijały tereny z rąk bolszewików, niemal wszędzie znajdowały masowe groby (...) Skala zjawiska była olbrzymia. Dziś trudno jest ustalić, ilu polskich żołnierzy w 1920 roku zginęło w tych masakrach. Liczba ta może sięgnąć nawet 20 tysięcy - uważa prof. Karpus. (Piotr Zychowicz, Zapomniani polscy jeńcy 1920 roku) Należy jasno stwierdzić, że bestialstwa i zbrodnie były po obu stronach. Ale z filmu 1920.Wojna i miłość tego się nie dowiemy. Jest to klasyczna antykomunistyczna propagandówka.
  16. Brześć i Bereza - miejsca odosobnienia czy...

    Tego nie wiem. Uprzedzony kolega jest.
  17. Brześć i Bereza - miejsca odosobnienia czy...

    Lancasterze, to prawda, jednak nie jest to temat porównawczy. Co niby mówi rok wydania? Czy gdyby A. Hawryluk napisał swoje wspomnienie kiedy indziej, to już byłoby obiektywniejsze?
  18. 1920. Wojna i miłość

    Bez komentarza.
  19. Brześć i Bereza - miejsca odosobnienia czy...

    Wspomnienie komunisty Aleksandra Hawryluka umieszczone w książce "KPP. Wspomnienia z pola walki", wyd. Książka i Wiedza, Warszawa 1951. Otwiera się brama Berezy dla przyjęcia ofiar. Policjanci uśmiechają się urągliwie, podsuwają się do aresztantów. Rozlega się komenda: - Biegiem! Jednocześnie wściekły cios w głowę ogłusza z lewej strony. Taki sam cios pałką z prawej przywraca równowagę. Uderzenie gumowej pały głucho przytłukło głowę z góry. Aresztowani runęli ku bramie - lecz ciosy sypią się ze wszystkich stron. Biegiem, potykając się, padając i podnosząc się pod ciosami, znów padają, gubiąc swe tłumoki i węzełki. Biegną wśród jakichś zasieków z drutu kolczastego, lecz wszędzie napotykają policjantów. Kaci wyskakują naprzeciw swych ofiar, nastawiają się, jak footbaliści na lecącą piłkę i strasznym zamachem pałki walą ludzi z nóg. - Biegiem! Aresztowani biegną pod gradem ciosów. Nie, nie wszyscy biegną: z tyłu ktoś jęczy przedśmiertnym jękiem, na śniegu. Lecz gonitwa nie ustaje. - Biegiem! Aresztowani przebiegają obok ostatnich policjantów. Ale to jeszcze nie koniec. Brzmi nowy rozkaz: - Padnij! Więźniowie spełniają rozkaz. wszak i tak przed nimi piętrzy się kolczasty zasiek. Policjanci podchodzą i zaczynają bić rozciągnięte na ziemi ciała. Przechodzą od jednego do drugiego i biją... - Wstać! Biegiem marsz! Ludzie słaniający się na nogach padają znów pod ciosami. Biegną - lecz dokąd? Pędzeni ciosami dostają się w jakieś komory z drutu kolczastego. Pod gradem uderzeń wbiegają w drzwi gmachu. Ciosami zapędzeni zostają do maleńkiej izdebki. *** - Rozbierajcie się! - krzyczy policjant. - Tylko prędzej. Z kieszeni wykładać wszystko do czapek. Więźniowie zaczynają się szybko rozbierać, w pośpiechu rozrywając odzienie. Policjant otwiera drzwi i woła swych kolegów. - Prędzej! - wykrzykuje kat. - Prędzej! Trwa to zbyt długo. Ubierać się! Prawie rozdziani więźniowie szybko zaczynają się ubierać, lecz ten z powrotem każe się rozebrać. Powtarza się to wiele razy, koszule z przerażającą szybkością to opadają na plecach, to znów zjeżdżają z nich przez głowę. Lecz pośpiech ten na nic się nie przydaje, bo wykrzyknąć słowo zawsze można prędzej niż odziać się lub rozdziać. - Ech, już ja was przynaglę - krzyczy policjant. - Skłon! - rozkazuje jednemu z więźniów. Nagiego człowieka popychają ku oknu. Ten, trzymany za kark, milcząc, oczekuje z twarzą pociemniałą. Policjant poprawia płaszcz, zamierza się i z okropną siłą wprawia w ruch swą pałę. Rozlega się odgłos uderzenia, jakby drzewo runęło w lesie. Raz. I natychmiast: dwa. Dwie sine pręgi na wysokości dłoni nabrzmiewają w poprzek nagich pleców. *** - Teraz do magazynu - biegiem. Biegiem. Za stołem siedzi policjant, klnąc i złorzecząc, zapisuje rzeczy, rzuca na ludzi puste worki, każe włożyć w nie ubrania. Znów zapędzono nas na korytarz. Baczność. Obrócić się "komunistycznymi mordami" do ściany. Nie oglądać się. - Przez korytarz biegiem. Korytarz prowadzi do niechlujnej, obszernej sali, podpartej słupami. Przez rozbite okna, zasmarowane gliną, przez szpary w drzwiach świszczą przeciągi. Pod ściana piece, kocioł na kółkach. Dwaj okaleczeni więźniowie w łachmanach, z numerami na plecach, krzątają się koło pieca podkładając drewka. Przybyłym znów każą rozebrać się do naga. Numerowani więźniowie obojętnie pracują w dalszym ciągu, nie patrząc nawet na przybyłych. Zbierają odzież, milcząc kładą ją do kotła, okazując zupełny brak zainteresowania wobec nowych towarzyszów, znów stojących twarzą do ściany z obnażonymi, skatowanymi plecami. Potem przychodzi jeszcze jeden więzień i zaczyna strzyc nowicjuszów tak obojętnie, jakby miał przed sobą nie towarzyszy niedoli, lecz jakieś istoty bezduszne. Było to okropne... Twarze bez wyrazu. Ani myśli, ani uczucia. Ponumerowane automaty... Lecz oto za plecami szept: - Towarzysze. Spocznijcie. Co? Co? Co do nich mówią? Nowicjusze nie dosłyszeli słów, lecz zrozumieli to, co najważniejsze: owi ludzie, napiętnowani numerami na plecach, są to towarzysze, oddani i wierni. Noszą maskę na sobie, jakąś okropną maskę Berezy, lecz serca ich po dawnemu biją gorąco i wiernie. Policjant, który na minutę się oddalił, znów powrócił i znowu twarze szarych ludzi stają się ponuro-obojętne. Oto wyjmuje się z kotła parującą, wyparzoną odzież. - Ubierać się. Nowicjusze naciągają na siebie ciężką, mokrą odzież, która nagle z gorącej staje się lodowato-zimna. Pędzą ich w głąb korytarza i znów stawiają twarzą do ściany, jest to zapewne stała postawa dla mieszkańców Berezy. Tysiące przeciągów wyje pod tymi sklepieniami. Mokra odzież przejmuje ciało chłodem nie do zniesienia. Woda, parując, w mgnieniu oka pochłania wszystko ciepło z ciała i ludzie drżą jak w febrze. Nie drżą, ale dygocą. Dygocą ramiona, nogi, całe ciało trzęsie się jak w konwulsjach. Mięśnie dygocą poza kontrolą woli tak, że nie podobna utrzymać się na nogach. Fiju-uuu - świszczą przeciągi po korytarzach i salach, poprzez szczeliny drzwi i okien. Lecz oto znów zbliżają się policjanci i otaczają więźniów. Słychać za plecami: - Ogrzać ich... - i śmiech. I znów zaczyna się masakra ludzi rozstawionych u ścian. Licz, chłopcze. Raz, dwa, trzy, cztery. Cztery? Czyżby tylko cztery? Może więcej, może pięć, sześć... Świadomość kruszy się od nieludzkiego bólu. Raptem rozkaz: - Biegiem marsz. Biegną przez korytarz. Za nimi młodziutki policjant. - Stój. Do góry - biegiem marsz. Aha, schody. - Biegną w górę, wspinają się na piętro... - Z powrotem, biegiem marsz. - Zbiegają w dół. I znowu: - Na górę, biegiem marsz. - Do góry. Na dół. Do góry. Na dół. Ta szalona gonitwa po schodach nie jest ćwiczeniem łatwym. W gardle zaschło, serce tłucze się w niepomiernym wysiłku, jak ptak, nogi odmawiają posłuszeństwa. I oto pierwszy upada piekarz, chory na gruźlicę kości. Pada i traci przytomność. Towarzysze podnoszą go. - Do góry biegiem marsz. Wciągają towarzysza po schodach, pozostając wciąż pod ciosami pałek. Biegną teraz górnym korytarzem, po bokach - drzwi jedne, drugie, trzecie, na komendę wpadają w czwarte. *** - A teraz „Padnij i obróć się na prawy bok”. - Spać - kończy policjant - tylko pamiętajcie: jeśli ktokolwiek odważy się poruszyć... Strażnicy wychodzą. Drzwi zostają otwarte. Ludzie leżą. Podłoga betonowa chciwie pochłania ciepło. Beton wilgotnieje wokół rozpostartego, drętwiejącego ciała. Mróz tutaj prawie taki sam jak na dworze. Nie ma tylko wiatru. Kostnieje biodro, noga, chłód przenika całe ciało. Dla takiego „snu” dość byłoby godziny. Ale noc zimowa jest długa. Wytrwać. Trzeba po prostu wytrwać, nie poddać się zimnu psychicznie. Zdobyć się w sobie na ten sprzeciw, który wspiera siły. Ale to jest możliwe tylko do pewnego czasu. Możliwe przez jakąś chwilę. Ciało, z którego w ciągu dnia wyszarpano wszystkie siły, nie jest zdolne do takiej odporności. Chłód, jakby zaczyna krążyć po wszystkich komórkach ciała; ciało, zda się, zrobiło się porowate jak gąbka. Zatraca się poczucie czasu. Kto wie, czym ludzie mierzą czas bez zegara, czy rytmem swego serca, czy biegiem swej myśli... Lecz kiedy ciało dygoce na betonie wszystkimi włóknami równo i nieustannie, wówczas minuty rozciągają się w jakieś niepojęte wymiary i wie ciało, jak długo dygoce na podłodze. *** - Po wodę biegiem marsz! Pałkami spędzono nas w dół, pałkami wskazywano drogę. Wprzągłszy się w beczkę osadzoną na dwóch kołach, ciągnęliśmy ją wśród zamieci, przez zaspy śnieżne, polem obozu koncentracyjnego. Ja szedłem w dyszlu, towarzysze popychali z tyłu. Czułem, że ręce moje marzną, widziałem - palce zbielały, lecz porzucić dyszel... Zrozumiałem, że dłonie moje giną i spróbowałem ukazać je strażnikowi, porzuciłem nawet dyszel; lecz strażnik zwalił na mnie taki grad razów, że pozostały mi tylko dwie możliwości: albo paść w zaspę śniegu, albo chwycić za dyszel odmrożonymi rękami. *** Ustęp w Berezie. Ach, z jaką pogardą chciałbym opowiadanie swe cisnąć w twarz urzędowym paryskim i londyńskim "obrońcom kultury europejskiej", humanitarnie ubolewającym nad ruiną "szlachetnej" rzeczypospolitej panów polskich. W każdej sali, gdzie śpi 28 ludzi, stawiany bywa na noc maleńki kubełek. Co rano zawartość kubełka przelewa się ponad krawędzie, wycieka na podłogę. Ludzie wściekają się, nie mogą, oddają mocz do przepełnionego naczynia; wynik jest taki sam, jak gdyby wprost moczyli podłogę. Dyżurni więźniowie biedzą się także - wszak cieczy nie ma czym zebrać z podłogi, policjanci zaś, urągając, będą pałami uczyli schludności. Jednakowoż przed "terminem" nikogo do ustępu nie puszczą, chociaż drzwi są otwarte. W oczekiwaniu na ów "termin", ludzie stoją czerwoni od naprężenia, oblani kroplami potu od niewiarygodnych wysiłków. Nareszcie - gwizdek. Ludzie z pierwszej sali pędzą przed drzwi, mkną przepisanym wściekłym cwałem obok policjantów, przez cały korytarz i wpadają do maleńkiej komórki ustępu. Tu jest wszystkiego trzy miejsca, wtargnęło zaś tutaj ludzi około trzydziestu. Na każdą salę wyznaczono trzy minuty włączając w nie także bieg przez korytarz. Zagadnienie rozstrzyga się po prostu: "na podłogę". Mimo to, miejsca zaledwo starczy dla połowy mieszkańców pierwszej sali. Druga połowa czeka na swą kolej. Policjant wszakże już woła, grożąc: "Koniec s...nia!" Pierwszy okrzyk rzadko odnosił skutek i strażnik, wdarłszy się do ubikacji, łupi pałką po grzbietach ludzi. Marsz. Cel - a właściwie sal - jest dużo: siedemnaście. Po każdej pozostaje ślad. A gdy podłoga korytarza już pokryta jest cuchnącymi śladami, policjant nagle zatrzymuje jedną celę: - Co wy biegacie jak senni? Już ja was popędzę! - szydzi. I zaczyna się: Padnij. Wstań. Padnij. Wstań. Podłogę wycierają ciała ludzkie. Odzież, ręce, wszystkie pory przesycone są smrodliwym kałem... Opis mój, być może, grzeszy jaskrawością lub nawet nieprzyzwoitością. Ale przecież w pewnych stolicach Europy nie odwracają nosa od samych wynalazców tej dzikiej katuszy, owszem, podejmują ich życzliwie, jako przedstawicieli sponiewieranego humanitaryzmu europejskiego. *** Nie upadałem na duchu, nie chciałem poddać się rozpaczy. Poprzez maskę ślepego posłuszeństwa, poprzez pozory doszczętnego zdławienia naszej woli, naszej osobowości, odkryłem, że i tutaj opór nasz trwa, ze i tutaj toczy się nieprzejednana, wielka, stanowcza walka... Jakoś przypadkiem znalazłem się w grupie pracującej w "betoniarni". Kazano mi przesypać łopatą zmarznięty piach, ażeby nie było w nim zlodowaciałych grudek. Niebawem przysunął się do mnie młodziutki więzień, prawie malec. Nie rozprostowawszy się, udając, że niby to całkowicie pochłonięty jest pracą, malec jął mi perswadować: "Trzeba się trzymać. Nie bój się, wdrożysz się, przywykniesz, nic to. Ja tu już sześć miesięcy... Najważniejsze, pilnuj swej uczciwości. Bo tu dają do podpisywania deklarację - na prowokatora. Ale na to godzi się tylko ostatni łajdak. Lepiej zdechnąć. Od dawna chcemy z wami pogadać, lecz was, nowych, ciągle trzymają osobno. A przy tym, nie wiedzieliśmy nawet, do kogo podejść. Wszak na waszej sali już są szuje - deklaranci. Trzeba przeciwdziałać. Trzeba..." - Reichstein - z pogróżką nagle wystąpił zza węgla policjant. - Ileś czasu przesiedział w karcerze, draniu jeden? - Sto pięćdziesiąt dni, panie komendancie. - Stanąwszy na baczność z wyrazem drewnianej, beznamiętnej przepisowości, wyrecytował malec. - I chciałbyś znowu się tam dostać? - Bynajmniej, panie komendancie - skromnie odpowiedział Reichstein. - Nie? To czemu rozmawiasz? Agitujesz, co? - Nie, ja nie rozmawiam - wciąż tak samo skromnie odpowiada tamten, widocznie gotów z całym spokojem pójść znowu do strasznego karceru Berezy. - Znam ja ciebie - rzekł niepewnie policjant. - Marsz w inne miejsce. Dam ja ci agitację. Malec odszedł, najwidoczniej zafrasowany tym, że nie udało mu się doprowadzić do końca zleconej mu instrukcji. Bądź spokojny chłopcze, cel swój osiągnąłeś w pełni. Wskrzesiłeś mnie po prostu do walki. Nie słowy swymi, ale tym, żeś mi wskazał, jak powinien prawdziwy rewolucjonista zachowywać się w warunkach Berezy. *** Aresztantów Berezy, upadających ze znużenia, zaprzęgano do furgonów, naładowanych kamieniami. Aresztantów Berezy zaprzęgano do potwornie olbrzymiego, wielotonowego wału, ugniatającego szosę - wału, obliczonego na siłę pociągową potężnego traktora. Aresztantów Berezy można było bez końca ciskać o ziemię, mrozić zimnem i tarzać w kałużach błota. "Roboty" w Berezie były obliczone na nękanie ludzi i urządzone w ten sposób, żeby jak najwięcej wypruć sił z człowieka. Na przykład, przymuszono nas dźwigać wory z kartoflami na plecach, jakkolwiek można je było przewieźć o wiele prościej i łatwiej na wozach, stojących tuż obok bezczynnie. Jednakowoż w porównaniu z "ćwiczeniami", roboty były rajem. Niekiedy przecież robót nie starczyło i wtenczas wszystkich zaganiano na "ćwiczenia". Staraliśmy się wykonywać mnóstwo ruchów zbędnych i niepotrzebnych, byle nie ukończyć roboty, byle nazajutrz nie popędzono nas na "ćwiczenia". Wszakże chodziło nie tylko o to, żeby samemu wykręcić się od "ćwiczeń", należało ratować od zguby i towarzyszy. Do pewnego stopnia udało nam się to zorganizować. Zazwyczaj brano na ćwiczenia około stu chłopców spośród nowicjuszów. Ogółem było nas w Berezie powyżej czterystu. Wprowadziliśmy kolejność: przez trzy dni chadzano na roboty, czwartego dnia wsuwano się do grupy, przeznaczonej na ćwiczenia. w ten sposób ucisk ćwiczeń rozkładał się mniej więcej równomiernie na wszystkich, a poza tym od razu nawiązaliśmy styczność z nowicjuszami. Policjanci, nie bacząc na nasze plecy numerowane, słabo orientowali się w doborze grup, po wtóre, nie przychodziło im nawet do głowy, żeby ktoś dobrowolnie lazł na ćwiczenia. Stykanie się z nowicjuszami miało dla nas jeszcze jedno znaczenie wyjątkowo ważne: od nich dowiadywaliśmy się o zdarzeniach politycznych na świecie. Nam, którzyśmy poświęcili siebie "zawodowo" sprawie przebudowy świata, nam, zespolonym w jedno z tą sprawą, dawało się boleśnie we znaki to, że nie tylko nie mieliśmy możności uczestniczenia w walce politycznej poza Berezą, ale nawet nic o niej nie wiedzieliśmy. Podczas pracy, niepostrzeżenie, stary bereziak posuwał się do nowego i nie odchylając się pytał szeptem: - Co tam w Hiszpanii? Takie zawsze bywało pierwsze pytanie. Bohaterska, brocząca krwią Hiszpania stała w ognisku uwagi. Nowicjusz niespokojnie oglądał się na dozorców i zaczynał opowiadać. *** Tortura chłodu i głodu ustąpiła miejsca torturze upału i pragnienia. Karcer Berezy był teraz stale przepełniony. Nie dlatego, iżby zwiększyła się liczba wykroczeń, lecz po prostu dlatego, że teraz można było na długo pakować tam ludzi, zimą zaś człowiek zamarzłby na śmierć. Karcer Berezy: osiem dołów kamiennych wśród pola, osiem celek, ogrodzonych drutem kolczastych, osiem grobów bez jednego promienia światła. Karcer Berezy: wrzucano tam wpółubranego człowieka na siedem dni. Dawano na dwie doby maleńki kawałek chleba i aby nie pozwolić człowiekowi zasnąć, dozorcy dniem i nocą stukali butami co godzinę do drzwi i trzeba było się odezwać: „Jestem”. Najtężsi ludzie na trzeci - czwarty dzień zaczynali podlegać halucynacjom. A po siedmiu dniach wychodzili obrośnięci szczeciną, z zapadniętymi szarymi policzkami, chwiejąc się na nogach, lękając się spojrzeć na słońce oczami, nawykłymi do ciemności. Albo "Droga Stalina". Była to droga prowadząca przez pole bereskie do karceru i łaźni, droga kolorowa, zrobiona z ułamków cegły, ubita wałem, ciągnionym przez aresztantów, i ich ciałami. Latem kaci Berezy wpadli na pomysł, by zmuszać ludzi do chodzenia obnażonymi kolanami po tej drodze. Ostre odłamki cegieł raniły ciało i czerwona droga jeszcze bardziej czerwieniała tam, gdzie znaczyła ją krew. Policjanci, wśród szyderczego śmiechu, drogę tę nazywali "Drogą Stalina". (...) Więźniowie szykowali się do Pierwszego Maja. Musieliśmy przecież dzień ten uczcić, nie bacząc na najgorsze warunki. Z drugiej strony mieliśmy wszelkie podstawy do oczekiwania, że oprawcy nasi z racji święta rewolucyjnego urządzą jakieś wyjątkowe jatki: to również miało swe tradycje w Berezie. Przypomnijmy okropny dzień w Berezie - 9 maja 1936 roku: owej wiosny przez Polskę przeszła potężna fala walk rewolucyjnych. Niemal we wszystkich dużych miastach rozegrały się prawdziwe bitwy między robotnikami a policją wedle wszelkich reguł bojów ulicznych, przy czym robotnicy nieraz odnosili zwycięstwo. Aby pomścić swe porażki na barykadach, władze urządziły dziką rozprawę z bezbronnymi więźniami Berezy. 9 maja wypędzono wszystkich w pole, nakazano położyć się na ziemię i w ciągu kilkunastu godzin tratowano ludzi butami i łupano kijami. W rezultacie dwaj towarzysze - Germaniski, student z Wilna, i Mozyrko, chłop białoruski - zginęli pod kijami, a ponad 60 towarzyszy wiele tygodni poniewierało się w szpitalu. Niejeden z nich na całe życie pozostał kaleką. Z powodu Pierwszego Maja rozprawa taka mogła powtórzyć się i teraz. Nastrój wśród nas był podniosły i mocny. 30 kwietnia podczas przerwy obiadowej policjant w korytarzu zaczął nagle wykrzykiwać nazwiska. Wśród dwudziestu nazwisk wymienił i moje. *** Minęło dwa lata od czasu, gdym wyszedł z Berezy. Zaczęła się wojna. Nocą gdy radio przerażonymi głosami oficerów zapowiadało zwycięstwo, pochwyciłem odgłos kroków za rogiem chaty - znajome odwiedziny policji. Około 25 ludzi zapakowano w jeden wagon pociągu, zmierzającego do Berezy. Od Białej do Brześcia - 35 kilometrów - jechaliśmy 11 godzin. Wieczorem jesteśmy na stacji Bereza. Przed sobą mamy tylko sześć kilometrów drogi. *** - Biegiem. Wiedziałem co to znaczy i rzuciłem się we wrota. - Padnij. Dziś bito nie palkami gumowymi, tylko zwykłymi drągami. - Biegiem. Ludzie w mroku, nie znając labiryntu dróżek w Berezie, wbiegli w zasieki. Wywikławszy się z drutów kolczastych, popędzili dalej. Słyszę przed sobą znajome sapanie otyłego olbrzyma, policjanta Tomaki. Ciężko dysząc, zwala mnie z nóg długim drągiem. Pierwszą noc przeżyliśmy jak trupy, skatowani drągami, półświadomi. Nazajutrz nikt do nas nie zaglądał, następnego zaś rana, nabrawszy śmiałości, zaczęliśmy bębnić do drzwi. Wszedł do nas zdziwiony policjant. Najprawdopodobniej o nas w ogóle zapomniano. Po upływie pół godziny wszystkich nas wyprowadzono na powietrze. Słoneczny dzień oślepiał oczy. Jednego spojrzenia na pole dość było, aby pojąć, czemu o nas zapomniano. Bereza była nie ta sama co dawniej. Cała przestrzeń stanowiąca wprzódy obszerną łąkę, podzielona była teraz wysokimi przegrodami z drutu kolczastego na cztery kolosalne klatki i w każdej z klatek tych mrowiło się od ludzi. Nad wielotysięczną ciżbą wrzał głośny zgiełk. Słyszało się znajome "wstań" i "padnij". Policjanci mieli w rękach długie pałki bambusowe, rozszczepione i postrzępione od częstego użycia. Nas - wczorajsze transporty wieczorne - powyżej tysiąca - zapędzono do jednej z klatek, odebrano od nas kufry i dokumenty. Nowe partie więźniów przybywały nieustannie aż do 5 września. Przybyli opowiadali, że pociągi ich w drodze ulegały wielokroć bombardowaniu. Kilka partyj przypędzono pieszo. Pierwszego dnia mego pobytu w Berezie, z pragnienia, wedle pogłosek, umarło ośmiu ludzi. Zaczynał się głód. Rzeczą było jasną, że wkrótce wybuchną tutaj epidemie tyfusu, cholery i wszelkich innych chorób - krwawa biegunka i tak się już szerzyła. *** Zasnąłem i zdaje się spałem długo. Nagle zbudził mnie donośny hałas w sali. Panowało jakieś niebywałe podniecenie: - Wolność... - Och, towarzysze... - Wolność. Tam ludzie. Lecz okrzyki były tak bezładne, ruchy tak gorączkowe, że ja, jak i wielu innych, wzięliśmy je za objaw psychozy wojennej. Po chwili w ciemnościach rozległy się nowe okrzyki: - To chleb. - Rzucają. - Rzucają chleb. - Gdzie? Gdzie? - Daj mi, daj mi. Pod narami przy oknie powstało zamieszanie. Widocznie wyrywano sobie z rąk do rąk chleb, który jakimś cudem się zjawił. Ale i to zamieszanie wydawało się maligną ludzi, konających z głodu. Większość spośród nas odczuwała zwykły, zimny - przy całym napięciu - spokój. Czyjś głos wyraźny i władczy, stanowczo i surowo wzywał do samoopanowania. Poczekać niech nastanie świt. Ale na świt nie czekano. Wychodzono na korytarz bezładnie, po jednemu. Drzwi, jak się okazało, były już otwarte. z sali do sali biegali więźniowie i nawoływali się, poszukując znajomych. Z wolna zaczęto wysypywać się na dziedziniec. Tak, policjantów nie było już ani śladu. A więc: runęła Bereza. Uchodząc z Berezy, napotkaliśmy ślady ich pożegnania się z nami: dwa trupy leżały w szopie. Jeden przebity był bagnetem, drugi zaś starszy mężczyzna, zamordowany był jakimś tępym narzędziem, bądź kolbą od karabinu, bądź młotkiem; czaszka była popękana w kilku miejscach. Towarzysze rozpoznawali zwłoki: byli to ojciec i syn - robotnicy z Białegostoku. Ponadto osiem trupów znaleziono na kartoflisku za szopą; wszystkie te trupy były przekłute bagnetem, oprawcy chcieli zapewne uniknąć odgłosu strzałów. Utrzymywano, że ponad trzydzieści takich samych trupów leży na polu za barakami, które zaczęto budować. Szliśmy - kolumna zmartwychwstałych trupów - a chłopi białoruscy wynosili nam jadło; oto z odległej sadyby biegnie wyrostek, ledwo dźwigając ciężki ceber, pełen mleka, nie wiadomo skąd on tyle mleka nabrał. Oto kobieta dźwiga cały kosz serów domowych; oto staruch, wspierając się na lasce, niesie kilka jabłek. Nikt pomocy tej nie organizował, lecz przed nami, wyprzedzając nas, mknie wieść o upadku Berezy. Białoruś wie, czym była Bereza. Cały kraj był zdławiony tym okropnym cieniem. Przyjmujemy dary jako rzecz należną, dziękujemy z płaczem.
  20. 1920. Wojna i miłość

    Jeśli już mówimy o terrorze wojsk radzieckich, to warto by wspomnieć o "wyczynach" wojsk Piłsudskiego: Przykładem może być los Polaków – komunistów, którzy wpadli w ręce ludzi Naczelnika: - Zbigniew Fabierkiewicz (1882-1919), działacz SDKPiL i partii bolszewickiej związany głównie z wydawnictwami partyjnymi. Współzałożyciel "Trybuny" w 1917 r. W styczniu 1919 r. wyjechał do Polski. Został aresztowany i 8 I 1919 r. zamordowany przez żandarmerię polską w Łapach - Stanisław Kuleszyński (1891-1919), przedrewolucyjny działacz PPS-Lewicy, kontynuował działalność w Rosji. Po zajęciu Mińska w 1919 r. przez armię polską prowadził nielegalną działalność rewolucyjną. Uwięziony przez władze polskie, zmarł w wyniku tortur w końcu 1919 r. w mińskim więzieniu. Nawet jeden z najbardziej zagorzałych apologetów Piłsudskiego, utrwalający mit cudu nad Wisłą, jak skrajnie prawicowy historyk Bogdan Skaradziński napisał, że gdy wiosną 1920 r. znalazł się w niewoli piłsudczyków kuzyn Dzierżyńskiego, działający z nim razem w WCzK baron Roman Pillar von Pilchau, zadano mu takie tortury, jakich nie powstydziłoby się stalinowskie NKWD. Konsekwencją było to, że Pillar dostawał szału i krzyczał grożąc rewolwerem przesłuchiwanym Polakom, tak że Dzierżyński pospiesznie przeniósł go w tym stanie nerwów do pracy politycznej na Śląsk. Czy jednak terror wojsk Piłsudskiego nie uderzał w ludność cywilną , a jedynie jednostki mające mieć przekonania komunistyczne? W grudniu 1919 r. władze polskie stłumiły powstanie chłopskie na Wołyniu, czemu towarzyszyły liczne krwawe egzekucje. Dziesiątki tysięcy ludzi na Litwie, Ukrainie i Białorusi przeszły przez polskie obozy, więzienia i areszty. Władze Rzeczypospolitej zwalczały nie tylko bolszewików, lecz także nacjonalistów, a nawet Cerkiew” (źródła ukraińskie informowały np. o 50 cerkwiach spalonych przez Polaków do połowy 1919 r.). W r. 1920 w Równych piłsudczycy i sprzymierzeni z nimi petlurowcy mieli rozstrzelać 3 tys. cywilów, a w Tietiewie zorganizować pogrom 4 tys. Żydów (rzezi tej dokonał ataman Kurowski). W Borysowie od ognia zginąć miało kilkuset mieszkańców miasteczka. Bez sądu rozstrzeliwano dzieci, biedaków o „»bolszewickim« wyglądzie, podejrzanych uchodźców, sanitariuszy [...]. Starsze opracowania podają też przykład wsi Koczeriny, gdzie wojska Piłsudskiego miały spalić żywcem 200 białoruskich chłopów. [...]”. (A.Witkowicz, Wokół terroru białego i czerwonego 1917-1923, wydawnictwo Książka i Prasa, Warszawa 2008, s.359) (http://www.lewica.pl/blog/jakubowski/19781/) Najbardziej znana jest sprawa zabójstwa członków misji Rosyjskiego Towarzystwa Czerwonego Krzyża. Misja wbrew uprzednim porozumieniom została najpierw internowana, a potem wobec masowych protestów robotników Warszawy (przy tej okazji żandarmeria i wojsko zabiły zresztą trzech manifestantów) odesłana do Rosji. W drodze, 2 stycznia 1919, w pobliżu wsi Mień – bez jakiegokolwiek wyroku – czterej członkowie misji zostali zamordowani i obrabowani przez polskich konwojentów. Sprawców władze Rzeczpospolitej nie ukarały, zaś dla ówczesnej prasy zabójcy byli >>odważnymi ludźmi<< dokonującymi aktu kolektywnego samosądu jaki stanowi sobą przykład samoobrony społeczeństwa. (tamże, str. 357-158) Od wymordowania misji radzieckiego Czerwonego Krzyża we wsi Mień, przez egzekucje na "zwolennikach" bolszewizmu (chłopach w Słonimie czy Żydach w Pińsku) i niejasną sprawę rozstrzelania ponad 2,5 tys. czerwonych jeńców pod Kijowem (Polacy lub sprzymierzeniec polski-Petlura), aż do śmierci przynajmniej 18 tys. radzieckich jeńców w polskich obozach - tu zresztą szacunki rosyjskie mówią nawet o 50 tys. ofiar. (Andrzej Witkowicz, Bolszewicy, historycy, terror) Przypomnijmy także, że w wyniku antysemickich pogromów, za które odpowiedzialny był niejaki Symon Wasylowycz Petlura - sojusznik Piłsudskiego, zginęło około 100 000 Żydów ukraińskich. Tego jednak raczej nie znajdziemy w tym jakże "obiektywnym" filmie. Przekaz jest bowiem jasny. Żołnierze polscy bronią cywilizacji europejskiej, "wolności i demokracji", to wielcy, niemal idealni wojacy. Bolszewicy to dzikusy, barbarzyńcy i podpalacze, wrogowie . I nie zmieni tego nawet ukazywanie złożonej postaci Sribielnikowa. O tym jak wracający na Kresy polscy obszarnicy postępowali z tamtejszą ludnością nie było, jeśli dobrze pamiętam, ani jednej wzmianki. W jednym z odcinków była jedynie taka scena: Młody żołnierz polski mówi, że Ukraińcy nie cieszyli się na widok wojsk polsko-petlurowskich. Na co dowódca odpowiada: Bo głupi są. I koniec rozmowy. Polecam ww zdjęcie wszelkim zwolennikom bolszewizmu , socjalizmu , komunizmu ect . lewactwa - to cywilizacja jak nieśli z sobą bojcy Lenina , Polsce AD 1920. (lancaster) Nie tylko bolszewicy mieli bestialstwa na koncie : http://niniwa2.cba.pl/pieklo_za_drutami.htm http://niniwa2.cba.pl/zapomniani_polscy_jency_1920_roku.htm
  21. Władza ludowa łaskawą była...
  22. Zakaz wybierania króla spoza RON

    Nie sposób jednak nie zauważyć, że to właśnie wobec "Piastów" - Wiśniowieckiego, Sobieskiego, Poniatowskiego - szlachta była najbardziej niepokorna.
  23. Feliks Dzierżyński - czerwony kat?

    Zanim wyrobię sobie konkretną opinię na jego temat, chciałbym nico więcej poczytać i dowiedzieć się. M.in.: temu służy założenie przeze mnie tego tematu. A propos: http://1917.cba.pl/cs/articles5.php?article_id=6
  24. Feliks Dzierżyński - czerwony kat?

    Kontrowersja jest, kiedy istnieją duże rozbieżności w ocenie jakiejś postaci, wydarzenia, etc. I tak jest w przypadku Feliksa Dzierżyńskiego. Jedni uważają go za bohatera, inni za zbrodniarza i zdrajcę.
  25. Czy w czasach PRL był lepiej?

    Teoretycznie, to cywilizacja nawet u Eskimosów jest .
×

Powiadomienie o plikach cookie

Przed wyrażeniem zgody na Warunki użytkowania forum koniecznie zapoznaj się z naszą Polityka prywatności. Jej akceptacja jest dobrowolna, ale niezbędna do dalszego korzystania z forum.