Komar
Użytkownicy-
Zawartość
123 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
Typ zawartości
Profile
Forum
Kalendarz
Zawartość dodana przez Komar
-
Problem Czechosłowacji pojawił się jako wątek uboczny w tym temacie. Przypomnę: tłem dla konfliktów pomiędzy proradzieckimi i "prolondyńskimi" ugrupowaniami podziemnymi w Polsce była kwestia stosunków między władzami polskimi na uchodźstwie a władzami ZSRR. Przywołałem Czechosłowację, w przypadku której udało się ustalić modus vivendi między ugrupowaniami "prolondyńskimi" (władze Czechosłowacji na uchodźstwie rezydowały w Londynie) a proradzieckimi. W dniu 12 grudnia 1943 roku Benesz podpisał w Moskwie układ z ZSRR o przyjaźni, wzajemnej pomocy i współpracy po wojnie (Edmund Jan Osmańczyk, Encyklopedia ONZ, hasło: Czechosłowacja). Sprawę stosunków polsko - czechosłowackich w aspekcie relacji obu krajów z ZSRR opisuje artykuł http://bazhum.muzhp.pl/media//files/Przeglad_Historyczny/Przeglad_Historyczny-r1997-t88-n2/Przeglad_Historyczny-r1997-t88-n2-s271-287/Przeglad_Historyczny-r1997-t88-n2-s271-287.pdf Ten układ umożliwił Beneszowi i jego ekipie powrót po wojnie do Pragi i objęcie władzy w Czechosłowacji.
-
Czechosłowację. Było takie państwo przed wojną i odrodziło się po wojnie. Piszę na podstawie treści artykułu, którego obszerne fragmenty podał Ciekawy. Polska, granicząc z ZSRR, miała być państwem frontowym. Po roku 1945 w różnych krajach znajdujących się w podobnej sytuacji panowały reżimy dyktatorskie. Anders i Sosnkowski byliby najlepszymi gwarantami spacyfikowania społeczeństwa, którego nastroje pod koniec wojny były wyraźnie przesunięte w lewo. Powojenna Polska przypominałaby raczej Grecję pod rządami "czarnych pułkowników", niż liberalno - demokratyczną Czechosłowację. Zaszczutych? Może w roku 1947. W latach wojny oni odczuwali swoją realną siłę.Jest taka prawidłowość psychologiczna, że karabin w garści daje poczucie władzy. Nie władzy administracyjnej, ale panowania nad życiem innych ludzi, zwłaszcza cywilów. To właśnie dlatego w regularnych wojskach rekrut przechodzi najpierw intensywne szkolenie wdrażające do dyscypliny, a dopiero potem dostaje broń do ręki. Jeśli człowiek nie potrafi panować nad bronią, to broń zaczyna nim rządzić. Większość partyzantów nie była wdrożona do dyscypliny, a umiejętność posługiwania się bronią ograniczała się tylko do spraw technicznych. To właśnie dlatego partyzantom z taką łatwością przychodziło podejmowanie decyzji o zabiciu tego czy innego cywila. Nazywali to wyrokami, ale z wydawaniem wyroków sądowych nie miało to wiele wspólnego. I to były właśnie efekty prowadzenia polityki opartej na podsycaniu resentymentów. Zapewniało popularność, ale prowadziło w przepaść.
-
... z granicą ryską na wschodzie. I w ogóle, po objęciu rządów w powojennej Polsce przez "obóz londyński" wszyscy bylibyśmy młodzi, piękni i bogaci. W cytowanym obszernie artykule są tylko szczątkowe informacje o kwestiach ustrojowych. Jest przytoczenie przepisów prawnych, według których zmiana ustroju siłą była zbrodnią. Zatem ustrój przedwojenny miał być święty i nienaruszalny. Jest natomiast bardzo wiele o sposobach utrzymania tego ustroju. W praktyce można to sprowadzić do jednego zdania: fizyczna eksterminacja wszystkich, którym można zarzucić już nie tylko aktywną działalność komunistyczną, ale także tych, na których padłby choć cień podejrzenia o sympatie prokomunistyczne czy proradzieckie. W powyższym artykule jest to wyrażone jasno i zdecydowanie. To tak miała wyglądać ta wolność i demokracja pod rządami koalicji piłsudczykowsko - narodowej. To ciekawe: ludzie, którzy planowali wyrżnięcie komunistów oraz ich rzeczywistych i domniemanych sympatyków - użalają się, że komuniści zdobywając i utrwalając władzę wyrżnęli niektórych z nich. Tak, niektórych. "Obrońcy demokracji" planowali rzeź o wiele większą, niż ta, której dokonali komuniści. 6 maja - to już tydzień po śmierci Hitlera i po kapitulacji Berlina. Wtedy opór niemiecki na froncie zachodnim był już tylko symboliczny - i to był powód szybkiego marszu Pattona. To jakie były szanse, żeby Patton doszedł do Koszyc i do Czernej nad Cisą?
-
To jest praktyczny wniosek z założenia, że obaj wrogowie powinni wzajemnie możliwie jak najbardziej wykrwawiać się, aby doprowadzić do osłabienia się i do załamania po obu stronach. To założenie zostało sformułowane dość wcześnie, ale obowiązywało do końca wojny. W praktyce oznaczało, że siły polityczne głoszące taki program były zainteresowane w jak najdłuższym trwaniu wojny. Co przekładało się na jak najdłuższe trwanie hitlerowskiej okupacji na ziemiach polskich. A to oznaczało, że "prawdziwi polscy patrioci" pragnęli, aby jak najdłużej trwały masowe egzekucje Polaków, aby jak najdłużej pracowały komory gazowe KL Auschwitz - Birkenau. To jest kwestia rozróżnienia między kwestiami formalnymi a rzeczywistością. Warto zwrócić uwagę na kilka spraw: - aktywna rola Churchilla, który użył dość mocnych argumentów, aby skłonić Sikorskiego do podpisania układu z Majskim; - zdecydowany sprzeciw części władz RP na uchodźstwie wobec faktu podpisania układu Sikorski - Majski; - fakt, że po śmierci Sikorskiego to właśnie ci oponenci powrócili do władzy. Z artykułu przedstawionego tu przez Ciekawego wynika, że zarówno władze RP na uchodźstwie, jak ich przedstawicielstwa w kraju kierowały się przede wszystkim kryteriami ideologicznymi, a nie politycznym pragmatyzmem (w przeciwieństwie do Czechosłowacji i Benesza). W roku 1943 przedstawiciele komunistów i zwolennicy Benesza podpisali "Porozumienie Gwiazdkowe", które dotyczyło bieżącej współpracy i sojuszu powojennej Czechosłowacji z ZSRR. A jak politycy RP wyobrażali sobie powojenną Polskę umiejscowioną pomiędzy Niemcami a ZSRR? Wygląda na to, że nastawiali się na wojnę przeciwko Związkowi Radzieckiemu, która dla Polski musiałaby skończyć się tragicznie. W świetle artykułu, który przedstawił Ciekawy, odnoszę wrażenie, że klasa polityczna Rzeczypospolitej Polskiej kierowała się założeniem: "Jeśli Polska ma być komunistyczna, to lepiej niech nie będzie jej wcale".
-
Trochę w bok od tematu, ale na zasadzie wyjaśnienia: Nie chcę tu rozwodzić się na temat znaczenia słowa "legalny" z formalnoprawnego punktu widzenia, tylko chciałbym przypomnieć, że w warunkach wojny totalnej, gdy chodziło przede wszystkim o ocalenie cywilizacji, argument o legalności tych czy innych władz nie był argumentem rozstrzygającym. Kanclerz Hitler, ksiądz Tiso czy marszałek Petain stali na czele legalnych władz swoich państw. I co miało z tego wynikać? Z drugiej strony - generał de Gaulle czy Benesz byli uzurpatorami - podobnie zresztą jak Bierut. Co do głównego wątku - myślę, że na problem zamachów należy spojrzeć szerzej. AK urządzała zamachy nie tylko na aktywistów PPR czy żołnierzy GL/AL. Mieliśmy też zabójstwa Makowieckiego i Widerszala, ludzi z Biura Informacji i Propagandy Komendy Głównej Armii Krajowej, posądzanych o sprzyjanie komunistom. Zwracam uwagę: wyrok śmierci należał się tu nie za konkretny czyn, stanowiący zdradę - ale za domniemane poglądy polityczne. No i szczyt absurdu - usiłowanie zabójstwa Józefa Retingera, posądzanego o to, że był agentem angielskiego wywiadu. Tu już nawet nie było tej antykomunistycznej motywacji ideologicznej, jaka pojawiała się przy sprawie Makowieckiego i Widerszala. Tu wyraźnie widać, że AK kierowała się koncepcją nie dwóch, ale trzech wrogów - tym trzecim wrogiem miała być Wielka Brytania. Trudno jest zrozumieć motyw, który spowodował, że AK chciała zabić osobistego współpracownika Winstona Churchilla.
-
Gdyby w Jałcie Polska trafiła pod wpływy Aliantów?
Komar odpowiedział Rezz112 → temat → Historia alternatywna
To bardzo odważne twierdzenie, że przed rokiem 1939 nie było niewolnictwa i że nie było eksterminacji ludności rodzimej. Czy na pewno? -
Gdyby w Jałcie Polska trafiła pod wpływy Aliantów?
Komar odpowiedział Rezz112 → temat → Historia alternatywna
Po pierwsze: na terytorium państwa polskiego pozostają: Stanisławów i Tarnopol, a także zachodnia część Wołynia. Czyli: matecznik Ukraińskiej Powstańczej Armii. No to ja się pytam: czy władze polskie na uchodźstwie miały koncepcję rozwiązania kwestii ukraińskiej? Ile lat trwałaby wojna o podporządkowanie Polsce terenów kontrolowanych przez UPA? Ile spowodowałaby ofiar po stronie ukraińskiej (w końcu to też byliby obywatele RP) oraz po stronie polskiej (zwłaszcza gdyby UPA zastosowała wobec Polaków zamieszkujących te ziemie metody wypróbowane już w roku 1943)? I w jaki sposób obce mocarstwa wykorzystałyby tę sytuację, aby wtrącać się w wewnętrzne sprawy Polski? Przypomnę, że ZSRR - ze swoją potęgą i radykalnymi metodami pacyfikacji - potrzebował 7 lat (licząc do śmierci dowódcy UPA) do rozbicia ukraińskiego oporu. Po drugie: sprawa zachodniej granicy Polski. Niewątpliwie, gdyby kol. Marecki stał na czele władz polskich na uchodźstwie w czasie II wojny światowej, to na pewno wysuwałby postulat granicy na Odrze i Nysie Łużyckiej Tylko że na czele mocarstw zachodnich musieliby stać ludzie podobnie myślący jak Marecki. Tylko że akurat wtedy było inaczej. Ze strony polskiej żądania zmian granicy zachodniej były więcej niż skromne. W lutym 1943 roku generał Sikorski przedstawił swoje postulaty w tym względzie. Sikorski zamierzał przyłączyć do Polski Śląsk Opolski. Zaznaczał przy tym, że nawet przy tak niewielkiej korekcie granic Polska może spodziewać się oporu innych państw. Pamiętajmy, że od zachodnich granic Opolszczyzny do Nysy Łużyckiej pozostawało jeszcze 150 kilometrów. Cały Dolny Śląsk, który nieuchronnie przypadłby Niemcom. Na północy Sikorski mówił o likwidacji Prus Wschodnich. Zaś na północnym zachodzie Sikorski mówił o przesunięciu granic Polski w stronę Kołobrzegu. Co nie znaczy, że Kołobrzeg stałby się miastem polskim, być może skończyłoby się na polskim Koszalinie, czy może tylko Słupsku. Stamtąd do Odry pozostaje jeszcze 200 kilometrów. W grudniu 1944 to stanowisko potwierdził premier Arciszewski, deklarując publicznie, że Polska nie chce Wrocławia ani Szczecina. Przypomnijmy jeszcze słowa Churchilla: " Jeśli idzie o rzekę Nysę (...) przypomniałem słuchaczom, że w czasie poprzednich rozmów zawsze warunkowałem przesunięcie polskich granic na zachód twierdzeniem, że Polacy nie powinni otrzymać na zachodzie więcej, niż zechcą i potrafią zagospodarować. Byłoby nieszczęściem tak przekarmić polską gęś niemieckim jadłem, żeby zdechła z niestrawności". -
Na konferencji w Teheranie była taka scena: Roosevelt i Churchill prosili Stalina, aby wznowił stosunki z władzami polskimi w Londynie, co umożliwiłoby współdziałanie Armii Czerwonej z oddziałami AK. Odpowiedź Stalina była krótka: "Oni zabijają partyzantów!" Roosevelt i Churchill nie próbowali przekonywać Stalina, że to drobnostka i żeby nie czepiał się drobiazgów. Oni po prostu uznali, że sprawa jest zamknięta. Pisze o tym Andrzej Kastory w swojej biografii Churchilla. Wydarzenia, które Gregski bagatelizuje, miały jednak wpływ na losy Polski. Żołnierze AK płacili za głupotę i fanatyzm polskich antykomunistów.
-
Czyli zabili żołnierza ugrupowania, które było częścią sił koalicji antyhitlerowskiej.
-
Dyrekcje zakładów z konieczności musiały współpracować zarówno z komitetami zakładowymi partii jak i z radami zakładowymi związków zawodowych. Jak widać, było tu sprzężenie zwrotne: komitet miał wpływ na dyrekcję, ale i dyrekcja miała możliwość wpływania na komitet. Ja współczuję przedsiębiorstwu, w którym dyrektor na swoich współpracowników wybierał idiotów, żeby nie mieć z nimi kłopotów. Było sporo stanowisk, które formalnie nie były wymienione w wykazie stanowisk nomenklaturowych. Na przykład kierownik magazynu części zamiennych, mistrz zmianowy albo wychowawca klasy V szkoły podstawowej. Ale w każdym z tych przypadków lokalna organizacja partyjna mogła skutecznie oprotestować kandydaturę, jeśli miała zastrzeżenia natury politycznej (lub innej) albo jeśli sekretarz miał swojego protegowanego, którego chciał wepchnąć na to stanowisko. Bo i takie rzeczy się zdarzały. Tym właśnie (między innymi) różnił się komunizm od kapitalizmu, że w komunizmie dyrektor nie był wszechwładnym dyktatorem, który miał wyłączne prawo do decydowania o wszystkich sprawach przedsiębiorstwa. Tytuł "listka figowego" przysługiwałby wymienionym przeze mnie fachowcom, gdyby byli tylko tytularnymi dyrektorami, a rzeczywiste decyzje podejmowałby za nich ktoś inny. Tak jednak nie było. Ci ludzie mieli pewien zakres autonomii, który umożliwiał im działanie na rzecz prowadzonego przez nich przedsiębiorstwa. A ja nie spotkałem się z tym, aby w Muzeum Narodowym w Warszawie, gdzie rządził Lorentz, lub na Wawelu w Krakowie, gdzie dyrektorem był Szablowski, urządzane były wystawy na temat GL i PPR.
-
Wieże Bismarcka
Komar odpowiedział Bruno Wątpliwy → temat → Historia lokalna i turystyka historyczna
W Zielonej Górze (właściwie na zalesionym wzgórzu blisko Zielonej Góry) jest wieża Bismarcka. I tak nazywa się oficjalnie. I nie jest to forma oddawania hołdu Bismarckowi. Po prostu - wieże Bismarcka mają swoją wartość użytkową jako wieże widokowe. Ale nie tylko Niemcy stawiali wieże poświęcone pamięci władców. W Górach Opawskich na Biskupiej Kopie stoi wieża widokowa nazwana wieżą cesarza Franciszka Józefa. Nie wiem, kto od kogo ściągnął ten pomysł: Niemcy od Austriaków, czy odwrotnie. W każdym razie tą wieżą władają Czesi. Wcześniejsza granica niemiecko - austriacka oraz późniejsza niemiecko - czechosłowacka pokrywały się na tym szczycie z obecną granicą polsko - czeską. Wieża zbudowana na terytorium Cesarstwa Austriackiego (o parę metrów od granicy) po zmianach państwowości pozostawała na terenie Czechosłowacji, a następnie Czech. Oczywiście służy jako wieża widokowa (za wstęp można płacić zarówno w złotówkach, jak i w koronach czeskich). -
Takie kategoryczne stwierdzenie padło wcześniej: W dniu 15.10.2010 o 5:22 PM, Tomasz N napisał: (...) Drugim niedopowiedzeniem jest niewspomnienie o czymś, co się nazywało nomenklatura. Był to zestaw stanowisk zastrzeżonych jedynie dla członków partii, bez względu na kwalifikacje. Taki podział nie jest prawdziwy. Stanowiska kierownicze obsadzane przez zjednoczenia czy ministerstwa (jako organy władzy państwowej) w dużej mierze również znajdowały się na liście stanowisk nomenklaturowych. W rzeczywistości różnego szczebla instancje partyjne miały prawo opiniowania i - w skrajnych przypadkach - zawetowania nominacji na stanowiska; również na takie stanowiska, które nie znajdowały się na liście nomenklaturowej. Znam przypadek interwencji w sprawach personalnych: w kombinacie, w którym pracowałem, na kolejną kadencję zakładowa konferencja PZPR wybrała nowego pierwszego sekretarza komitetu zakładowego. Ten wybór został zakwestionowany przez komitet wojewódzki. Formalnie powodem zastrzeżeń był zarzut, że ten człowiek w czasie wojny służył w Wehrmachcie. Ponownie zwołana konferencja zakładowa pod nadzorem przedstawicieli KW odwołała nowo wybranego, a na sekretarza powołała innego towarzysza. Który też był pracownikiem kombinatu. ale lepiej pasował "górze". I do dziś do końca nie wiem, czy odwołanie tego człowieka było inicjatywą KW ze względu na układy partyjne, czy też dyrekcja kombinatu interweniowała w KW, nie akceptując tego pracownika, z którym musiałaby współpracować przez następne lata. Bo i to jest możliwe. Humorystycznie brzmi twierdzenie, że Szablowski i Lorentz zostali zaakceptowani jako listki figowe. Już pisałem, że to byli ludzie szczególnie zasłużeni dla polskiej kultury. Oni byli zasłużeni już w wyniku swojej działalności przedwojennej. Do tego dochodziła ich działalność związana z wojną, gdy ratowali przed hitlerowcami skarby polskiej kultury. Ci ludzie po prostu służyli Polsce w czasach PRL tak samo, jak służyli Polsce w czasach sanacji, nie identyfikując się ani z jednym, ani z drugim reżimem. A byli akceptowani przez PZPR, bo spełniali warunek minimum: było wiadomo, że swoich stanowisk nie będą wykorzystywać do działalności antykomunistycznej.
-
Na liście stanowisk nomenklaturowych województwa krakowskiego (zamieszczonej przez Secesjonistę) jest także dyrektor Państwowych Zbiorów Sztuki na Wawelu. Przez kilkadziesiąt lat Polski Ludowej stanowisko to zajmował profesor Jerzy Szablowski. Z jego obszernego życiorysu, do którego dotarłem, wynika, że był on bezpartyjny. Inne stanowisko nomenklaturowe - to dyrektor Muzeum Narodowego w Warszawie. Przez kilkadziesiąt lat Polski Ludowej stanowisko to zajmował profesor Stanisław Lorentz. Nie był on członkiem PZPR. Stąd uważam, że nie jest trafne stwierdzenie, że stanowiska nomenklaturowe były dostępne wyłącznie dla członków PZPR. Może pamięć o tych dwóch profesorach powoli gaśnie, ale dla ludzi im współczesnych - to byli giganci, niezwykle zasłużeni dla polskiej kultury. To tak a propos stwierdzenia:
-
To trochę wygląda jak współczesna wersja paradoksu, według którego Achilles nigdy nie dogoni żółwia. Ja podałem konkretne przykłady. Myślę, że trudno byłoby zakwestionować podane przeze mnie fakty. Co to znaczy: "członkowie KW"? Komitety wojewódzkie (czy komitet centralny PZPR) miały swoją rozbudowaną strukturę i swój personel. To nie był tylko I sekretarz i kilku jego przybocznych sekretarzy. To nie tylko członkowie KC / KW wybierani na swoje kadencje jako "przedstawiciele ludu". To także sztab ludzi zatrudnionych jako urzędnicy w branżowych wydziałach komitetów. To oni wypracowywali decyzje, które później I sekretarz przedstawiał na posiedzeniu plenarnym, a członkowie komitetu posłusznie zatwierdzali przez podniesienie ręki. Nie studiowałem struktur PZPR, ale ojciec dziewczyny, którą poznałem na autostopie, był pracownikiem Wydziału Kultury KC PZPR. " W Wydziale Kultury Komitetu Centralnego PZPR (1955-1972) zajmował się sztukami plastycznymi i muzealnictwem. " - napisano w jego biografii. To był artysta malarz, profesor warszawskiej ASP. Ja bym temu człowiekowi nie zarzucił niekompetencji. Przedsiębiorstwa i instytucje wymienione w wykazie miały swoje organizacje partyjne, które były w kontakcie z komitetem wojewódzkim. Ponadto te przedsiębiorstwa i instytucje nie działały same dla siebie, ale znajdowały się w strukturze państwowej. Przedsiębiorstwa produkcyjne na przykład wchodziły w skład zjednoczeń, a te podlegały ministerstwom. Te jednostki nadrzędne też miały swoje organizacje partyjne. które z jednej strony prowadziły nadzór, a z drugiej miały łączność z KW / KC. Tak że dużo było możliwości uzyskania informacji o problemach tej czy innej firmy, o tym, jak radzi sobie aktualne kierownictwo i o tym, kto może sobie radzić lepiej. Przykład z lat siedemdziesiątych. Mazowieckie Zakłady Rafineryjne i Petrochemiczne w Płocku były nowo zbudowanym kombinatem, właściwie monopolistą jeśli chodzi o zaopatrzenie Polski w paliwa. Na przełomie lat '60 i '70 znalazły się w głębokim kryzysie. Żadna z nowo wzniesionych instalacji petrochemicznych nie pracowała normalnie. Instalacje rafineryjne groziły w każdej chwili zatrzymaniem produkcji paliw. Kierownictwo kombinatu (z nadania politycznego, zasłużeni działacze, w tym były minister) nie radziło sobie z sytuacją. Decyzja władz była stanowcza: zwolniono kierownictwo złożone z "zasłużonych", a na jego miejsce sprowadzono ekipę fachowców z innego kombinatu. I oni wyprowadzili MZRiP na prostą.
-
Temat rzeka. Więc tylko wybrane zagadnienia. 1. Kariera bezpartyjnych. Mój ojciec był notorycznie bezpartyjny. Na namowy odpowiadał: "mam tyle problemów do rozwiązania w pracy, że nie mam czasu chodzić na zebrania". Przedostatnie miejsce zatrudnienia przed emeryturą: (poszedł na emeryturę w roku 1975) - centralna instytucja wojskowa, stanowisko, do którego przypisany był etat generalski. Ojciec - bezpartyjny cywil - wykrył nadużycia i posłał przed prokuratora dwóch mocno partyjnych pułkowników. Bezpartyjny mógł zrobić karierę, ale musiał być znacznie lepszy od partyjnych konkurentów. 2. Werbunek do partii. W połowie lat siedemdziesiątych Gierek rzucił hasło, aby liczbę członków PZPR doprowadzić do 3 milionów. Nakaz poszedł w dół - i w moim zakładzie (4 tysiące pracowników) sekretarz komitetu zakładowego zadeklarował władzom, że organizacja partyjna w zakładzie będzie mieć 1000 członków. Szefowa oddziałowej organizacji partyjnej w moim wydziale żaliła mi się, że ma problemy ze zwerbowaniem ludzi. Co komuś proponuje, to dostaje odmowę. I powiedziała do mnie: "Ale panu to ja nawet nie proponuję. Bo wiem, co bym usłyszała". A w ogóle to ona była moją podwładną. Ja - bezpartyjny - byłem jej kierownikiem. 3. Kwestia nomenklatury. Gdy PZPR liczyła miliony członków, to wśród tych członków było także bardzo wielu fachowców. To nie było tak, że co fachowiec - to bezpartyjny. Gdy był problem obsadzania stanowisk, to naprawdę było z kogo wybierać. I dlatego w zakładach produkcyjnych na stanowiskach kierowniczych byli ludzie, którzy świetnie znali technologie. Ja przeżyłem szok w latach '90, gdy na stanowiska kierownicze przysyłano ludzi, którzy wprawdzie mieli studia pt. 'zarządzanie", ale kompletnie nie mieli pojęcia o tym, co i jak produkuje się w podległych im zakładach. I to trwa nadal, jeśli chodzi o spółki skarbu państwa. Nomenklatura stosowana w najlepsze, po każdych wyborach jest uruchamiana karuzela stanowisk.
-
Władysław Gomułka poruszył sprawę Katynia w jednym ze swoich publicznych wystąpień w drugiej połowie lat pięćdziesiątych. Ja kojarzę to z rokiem 1957. To nie było spotkanie z ograniczoną liczbą wyselekcjonowanych słuchaczy. To było oficjalne wystąpienie chyba podczas któregoś z posiedzeń plenarnych Komitetu Centralnego PZPR. Oficjalne przemówienia Gomułki były drukowane w prasie przeważnie w pełnym brzmieniu., a ponieważ były bardzo obszerne, to zajmowały drobnym druczkiem dwie lub trzy strony gazetowej płachty. Ja z tym przemówieniem zapoznałem się z tekstu - o ile pamiętam - w Życiu Warszawy, dzień lub dwa po jego wygłoszeniu. Otóż Gomułka użył w tym przemówieniu określenia: "Goebbelsowska prowokacja katyńska". Nie pamiętam już szerszego kontekstu.
-
Piosenki żołnierskie - polskie
Komar odpowiedział mer → temat → II wojna światowa - Polska (1939 r. - 1945 r.)
Odchodzą w niepamięć wojenne piosenki. Jeszcze utrwalone są te, które znane są z filmu "Zakazane piosenki" czy z widowiska "Dziś do ciebie przyjść nie mogę". A czy ktoś jeszcze pamięta te, które nie były piosenkami "ogólnowojskowymi", tylko były związane z konkretnymi oddziałami partyzanckimi? "Jędrusiowa dola", "Kujawiak świętokrzyski" czy "Nasz polski lesie...". Te piosenki były popularyzowane w środowiskach turystycznych, obok klasycznych piosenek turystycznych były umieszczane w śpiewnikach turystycznych, rozprowadzanych wśród uczestników studenckich rajdów - i śpiewane przy rajdowych ogniskach. Nierzadko też pod melodie piosenek żołnierskich studenccy twórcy podkładali słowa ułożonych przez siebie piosenek turystycznych do tej samej melodii. Tak było w latach sześćdziesiątych. Oczywiście każdy śpiewnik - jak wszystkie publikacje - musiał przejść przez urząd kontroli prasy, publikacji i widowisk i uzyskać akceptację cenzora. I te wszystkie piosenki przechodziły bez problemu przez cenzurę. Jedna tylko - o której słyszałem - stwarzała problemy. To była pieśń lotniczego dywizjonu "Lwowskich puchaczy". Słowo "Lwowskie" było zakazane. Moi koledzy - twórcy śpiewnika - poradzili sobie z tym. W tekście piosenki zamieszczonym w słowniku słowa "Lwowskie puchacze" - zastąpili słowami "Warszawskie puchacze". I to przeszło przez cenzurę. Oczywiście przy śpiewaniu wychodził straszliwy fałsz, bo wstawka brutalnie łamała rytm piosenki. Ale właśnie dzięki temu wszyscy od razu wiedzieli, że powinno się śpiewać inaczej. Dzięki temu wszyscy wiedzieli, jaka była oryginalna wersja piosenki. I tak sobie baraszkowaliśmy z cenzurą. -
Gdy wspominałem o tekstach greckich czy rosyjskich, które były przystępne dla wcześniejszych pokoleń, ale które są nieprzyswajalne dla współczesnych młodych Polaków, to chciałem w ten sposób zilustrować długofalowe skutki kulturowe zmiany alfabetu. A jeśli chodzi o polityczne uwarunkowania dotyczące stosowania tego czy innego alfabetu - to przypadek Tatarstanu nasunął mi pytanie: jak to jest ze stosowaniem dwóch różnych alfabetów w ramach jednego państwa? Bo jakie byłyby przeciwwskazania, aby Tatarstan stosował swój alfabet, a reszta Rosji - cyrylicę? I wtedy przypomniało mi się, że podczas mojego pobytu w Chinach płaciłem w sklepach chińskimi banknotami. I zwróciłem uwagę, że każdy chiński banknot były opisany sześcioma różnymi alfabetami. Najpierw były to tradycyjne chińskie "krzaczki". Drugi napis - to angielska transkrypcja chińskich znaków. Pozostałe cztery napisy były z zastosowaniem czterech alfabetów mniejszości etnicznych zamieszkujących Chiny. A w jakich innych krajach oficjalnie stosuje się kilka różnych alfabetów?
-
Chciałbym zwrócić uwagę, że my też w pewnym zakresie przechodziliśmy zmianę alfabetu. Mój tato, który przed wojną miał w szkole lekcje greki, całkiem dobrze radził sobie z tekstami starożytnymi, wobec których ja jestem bezradny. Ja z kolei uczyłem się rosyjskiego - i korzystałem z rosyjskojęzycznej literatury fachowej. Obecnie ludzie młodzi, którzy na serio interesują się historią XX wieku i wobec tego stykają się z ważnymi dla nich dokumentami w języku rosyjskim, uświadamiają sobie, że w gruncie rzeczy są analfabetami. Polityczna decyzja zmiany alfabetu w skali całego państwa dotyczy nie tylko przyszłości. Pozostaje kwestia transkrypcji już istniejących dokumentów i dzieł, aby dotychczasowy dorobek kraju, tworzony przez setki czy nawet tysiące lat, nie przepadł w czarnej dziurze niepamięci. Bo już po dwóch pokoleniach od zmiany alfabetu dzieła napisane starym alfabetem będą dostępne tylko dla nielicznych specjalistów. To fakt, że transliteracja angielska prowadzi do deformacji nazwiska. Nazwiska słowiańskie (nie tylko rosyjskie) pisane cyrylicą zazwyczaj łatwo i bez zniekształceń można zapisać alfabetem łacińskim w wersji polskiej. Dlatego dziwi mnie maniera stosowania na siłę wersji angielskiej tych nazwisk. No bo niech ktoś spróbuje zapisać w wersji angielskiej znane z filmu nazwisko: Grzegorz Brzęczyszczykiewicz...
-
Firma, w której pracowałem przez ostatnie kilkanaście lat, sprowadzała z Tatarstanu surowce. Dokumenty handlowe (listy przewozowe, świadectwa jakości) sporządzane były w języku angielskim, a więc z zastosowaniem alfabetu łacińskiego. I, co ciekawsze, nie było tam napisu "Made in Russia", tylko "Made in Tatarstan". Niestety, Tatarstan nie jest niepodległym państwem (choć bardzo by chciał), zatem nie korzysta ze wszystkich dobrodziejstw suwerenności, w tym również swobodnego wyboru alfabetu. Kilkanaście lat temu brałem udział w szkoleniu grupy specjalistów z Iranu. Zauważyłem, że swoje notatki zapisują "sznureczkami". Jeden ze specjalistów (zresztą Azer mieszkający w Iranie) wytłumaczył mi, że oni posługują się językiem perskim, ale zapisywanym przy użyciu alfabetu arabskiego. Autor wątku pisze tak, jakby chciał przekonać nas o wyższości alfabetu łacińskiego. Moje doświadczenia tego nie potwierdzają. Po pierwsze: nie ma jednego alfabetu łacińskiego. Jest grupa alfabetów łacińskich. Trochę inaczej wygląda alfabet łaciński w wydaniu polskim, czeskim, angielskim czy rumuńskim. Oczywiście powszechny w świecie jest język angielski, ale angielska transkrypcja wyrazów obcojęzycznych odczytywana na przykład po polsku prowadzi do zabawnych nieporozumień. Kiedyś doszedłem do wniosku, że brzmienie chińskich zwrotów znacznie łatwiej można oddać stosując transkrypcję polską, niż angielską. Po chińsku herbata, jaką pijemy w Polsce (po naszemu czarna herbata) w transkrypcji angielskiej jest zapisywana jako "Hong ca". Ale jeśli odczytamy to po polsku, z dobitnym wymówieniem litery g na końcu wyrazu hong, to żaden Chińczyk za Chiny nas nie zrozumie. Bo Chińczycy wymawiają to po swojemu. Chińskiej wymowie tego zwrotu doskonale odpowiada polska transkrypcja: "hą ca". I jeśli Polak tak powie w restauracji, to chińska kelnerka w lot chwyci, o co mu chodzi (wiem, bo sprawdziłem). Gdy byłem na Taiwanie, to kierownik tamtejszej grupy specjalistów miał na wizytówce napisane w angielskiej transkrypcji nazwisko "Chen" - i każdy z nas, Polaków, mówił do niego: mr Czen. Ale gdy wsłuchałem się w rozmowy między Taiwańczykami, to zauważyłem różnicę. Zapytałem go, jak poprawnie wymawia się jego nazwisko. I on powiedział mi: "Cen". Przez twarde, polskie "C".
-
Jak to się nam rozchorowali nauczyciele - granice kłamstw?
Komar odpowiedział secesjonista → temat → Gospodarka, kultura i społeczeństwo
Może warto zastanowić się nad przyczynami? Pamiętam z lat siedemdziesiątych system podwyżek płac funkcjonujący w dużym zakładzie przemysłowym. Była pula pieniędzy dodana do funduszu płac - do rozdzielenia pomiędzy pracowników. Kierownicy komórek organizacyjnych przyznawali podwyżki swoim podwładnym, różnicując je indywidualnie, zależnie od oceny aktywności pracownika. Ale nie było tu dowolności i na wszystko należało mieć uzasadnienie. Rzadko zdarzało się, aby ktoś został pominięty przy podwyżkach. Listę podwyżek podpisywał także przedstawiciel związków zawodowych, a zatwierdzona lista była podawana do wiadomości załogi przez wywieszenie na tablicy ogłoszeń. Niezadowoleni mogli odwoływać się po linii służbowej albo iść na skargę do komitetu zakładowego partii. Po roku 1989 wprowadzono w Polsce system, w którym podwyżki wynagrodzeń są indywidualne - i tajne. Efekt jest taki, że jeśli ktoś nie awanturuje się o podwyżkę - to znaczy, że jej nie potrzebuje. I to jest druga strona prawa do strajku. Miałem taką sytuację, że gdy moim przełożonym został mój znajomy. to wezwał mnie do siebie i zapytał: "Dlaczego ty tak mało zarabiasz?". A ja nie byłem obibokiem, tylko nie wykłócałem się o pieniądze. Więc jego poprzednik mnie pomijał. Co do nauczycieli: nauczyciel odpowiada nie tylko za zdrowie uczniów (że niby ich mógłby zarazić). Gdy nauczyciel idzie do lekarza i mówi, że jest rozstrojony nerwowo, to lekarz nie może mu odmówić zwolnienia. Bo taki nauczyciel nie jest sprawny do wykonywania zawodu. Bo to lekarz bierze na siebie odpowiedzialność. A obecnie funkcjonuje zasada cywilnej odpowiedzialności lekarzy za podjęte decyzje. -
Cudzoziemcy w Wehrmachcie
Komar odpowiedział Gryfon → temat → Wojsko, technika i uzbrojenie - ogólnie
Wehrmacht nie składał się wyłącznie z żołnierzy narodowości niemieckiej. W szeregach Wehrmachtu służyło bardzo wielu Polaków. Po prostu: w granicach państwa niemieckiego sprzed roku 1939 mieszkało około jednego miliona obywateli Niemiec narodowości polskiej. Podlegali oni poborowi do Wehrmachtu na tej samej zasadzie, co wszyscy inni obywatele Niemiec. Tylko że nie byli oni "cudzoziemcami". Polecam film dokumentalny "Kolumbowie w kolorze feldgrau" - o Polakach służących w Wehrmachcie. Ten film jest od czasu do czasu odtwarzany w TVP Historia, a na bieżąco można go obejrzeć w internecie: -
W latach siedemdziesiątych wędrowałem po Bułgarii, rozmawiałem wtedy z Bułgarami również i na ten temat. Dla moich bułgarskich rozmówców sprawa była oczywista. Bułgaria zawdzięczała Rosji wyzwolenie z tureckiej niewoli trwającej pół tysiąca lat. Rosja wsparła siłami swoich armii bułgarskie powstanie antytureckie z roku 1876. To właśnie wtedy powstało odrodzone niepodległe państwo bułgarskie. To właśnie stąd brała się tradycyjna "prorosyjskość" bułgarskiego społeczeństwa i polityków. Sam widziałem pomnik cara-wyzwoliciela Aleksandra II na jednym z głównych placów stolicy Bułgarii - Sofii. Sam widziałem w kilku miastach Bułgarii ulice nazwane imieniem "gen. Gurko", czyli tego rosyjskiego generała, który później został generalnym gubernatorem guberni warszawskiej i zapisał się w polskiej historii jako znienawidzony przez Polaków gubernator Hurko. Stąd odmowa władz Bułgarii co do wysłania wojsk na front wschodni - władze Bułgarii nie chciały prowadzić wojny przeciw Rosji, także przeciw Rosji Radzieckiej.