Odnosząc się do głównego wątku, to - według mnie - Polska więcej straciła niż zyskała poprzez zmianę granic. Oczywiście piszę to z perspektywy tuż po 1945 r. a nie A.D. 2008. Teraz, to jak się mówi - jest już po ptokach.
Kresy to dla Polski coś jakby jedno płuco (drugie to Wielko- i Małopolska oraz Mazowsze i Prusy Królewskie) naszego kraju. Niby można bez niego żyć, ale tak jakoś ciężej się oddycha.
Pewnie wielu z Was było choć raz na dawnych naszych Kresach. Ja byłem tam przed dwoma laty - na Wołyniu i Podolu. Spotkałem się z wielu Polakami tam mieszkającymi, choćby w Tarnopolu, czy Buczaczu. Tkwią tam jak takie małe wysepki, pielęgnują swój język, kulturę i witają z otwartymi ramionami każdą wycieczkę z Polski. Mówią swoim śpiewnym językiem kresowym.
I wtedy zrozumiałem tych, którzy twierdzą, że w Jałcie i Poczdamie odebrano nam duszę. Kresy dawały nam bowiem pierwiastek Wschodu, tego normalnego Wschodu, nie bolszewickiego, z którym się obecnie kojarzy Wschód. Ale Wschodu, na którym narodziła się ta różnorodność polska; różne wiary, języki, tradycje. Dla Wielkopolanina Kresy były egzotyką. Już za Zamościem wjeżdżał jakby do innego kraju. Jednak czuł, że to nadal jego kraj. Gdy wracał do domu, to pod powiekami do śmierci miał obrazy małych miasteczek z folklorem polsko-ukraińsko-żydowskim, targów wiejskich, niebieskich cerkwii na Wołyniu i niekończących się stepów Podola i ruin pamiętających piekło XVII wieku.
Co dostaliśmy za to na ziemiach zachodnich? Wątpliwą ideologię prastarych ziem piastowskich i zrujnowaną, w większości wywiezioną do CCCP infrastrukturę gospodarczą. Nie bez powodu Uniwersytet Wrocławski nawiązuje swą tradycją do Uniwersytetu Lwowskiego. To nie tylko pochodzenie naukowców tworzących nową bazę. To także brak zakotwiczenia we Wrocławiu.
Oczywiście komuniści robili co mogli, aby wywołać w społeczeństwie entuzjazm z odzyskania ziem odebranych nam podczas germańskiego "Drang nach Osten". Jednak nawet niepiśmienni chłopi przewiezieni spod Tarnopola nazywali je "wyzyskanymi". Do Górnego Śląska i Pomorza Zachodniego nie czuliśmy nic, a do Kresów wszystko.
Polską historię trzeba było zacząć na Zachodzie dopiero budować. Koła historyków, w Miastku, w Bytowie czy w Zielonej Górze muszą siłą rzeczy nawiązywać do niemieckiej historii swego miejsca zamieszkania, a zwolnienie z ceł na wino kupców zielonogórskich wydane przez Władysława IV (ostatni raz padła wtedy nazwa Zielona Góra, potem już tylko Grünberg) brzmi jak prehistoria, jak ciekawostka bez większego znaczenia.
Pewnie wielu Polaków będzie paradoksalnie szczęśliwszych, gdy wreszcie zapomną o polskiej historii Lwowa. Będzie mniej bolało. Ale kiedy to będzie...