Skocz do zawartości

Speedy

Użytkownicy
  • Zawartość

    1,098
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

Zawartość dodana przez Speedy

  1. Ach doprawdy, masz rację: prototyp przedstawiono 8 września 1946 - aż 1 rok po wojnie, ba, rok i prawie tydzień - to przecież kardynalna różnica. W takim razie np. amerykański czołg ciężki M6 miał ponad 15 KM/t (zależy jak liczyć i od jakiej konfiguracji, może wyjść nawet 16,7 KM/t). A powstał w 1942 i nawet był produkowany seryjnie (40 czy 50 szt.), choć nigdy na pole bitwy nie trafił. Nie, nie był to czołg ciężki - już raczej jakbyś się czepił początku lat 30.kiedy ta koncepcja powstawała, wtedy ten przewidywany na przyszłość typ bywał niekiedy tak nazywany. Niemcy mieli nieco archaiczną koncepcję posiadania 2 czołgów średnich - jednego z małokalibrową armatą ppanc. o wysokich parametrach balistycznych, drugiego z armatą 75 mm o gorszej balistyce, ale wystrzeliwującej bardziej efektywne pociski odłamkowo-burzące. W tej pierwszej roli wystąpił Pz.III, w tej drugiej Pz.IV właśnie. Jednak gdzieś na wiosnę 1942 udało się upchnąć w Pz.IV długolufową armatę 75 mm o wysokich osiągach balistycznych. Pz.III stracił tym samym rację bytu, jego produkcję zaczęto ograniczać a latem 1943 ją zakończono. Co do książki Ł.Włodarczyka to przyznam że nie czytałem, ale zapoznam się i odpiszę na pytanie. To co sam tu napisałem było z książek R.P. Hunnicutta
  2. Oczywiście się pomylił, ale już się tego nie czepiałem, Abrams, Patton, Sherman, Pershing, kto by tam spamiętał tych wszystkich generałów...
  3. Hmm klasyfikacja czołgów średnich/ciężkich na podstawie ich mocy jednostkowej mniejszej lub większej od 15 KM/t jest najwyraźniej autorskim wynalazkiem euklidesa. Nigdy się w literaturze z takową nie spotkałem. I szczerze mówiąc nie podoba mi się ona. Wg niej np. niemiecki Pz.IV wypadałoby uznać za czołg ciężki, skoro w większości wersji miał moc jednostkową niższą od tych 15 (w ostatniej 25-tonowej wersji nawet niecałe 12). A 68-tonowy rosyjski IS-7 byłby czołgiem średnim, mając 15,4 KM/t. Trochę to bez sensu. Mówiąc ściślej, protoplastą całej tej linii rozwojowej był projekt T20. Z tym, że wskutek splotu różnych przyczyn, różnego obciążenia poszczególnych zakładów i zespołów konstruktorskich, pierwszy prototyp T20 dostarczono później (maj '43), niż rozwinięty z niego T23 (styczeń '43). W każdym razie miał on już pewne cechy późniejszego Pershinga. Dzięki zastosowaniu nowego silnika (Ford GAN w uk`ladzie V8, o mocy 500 KM) stworzonego specjalnie z myślą o wozach bojowych udało się zaprojektować kadłub o niskiej sylwetce z dość mocno pochylonym przodem i bez tych bocznych sponsonów wystających ponad linię gąsienic. Na kolejnych prototypach testowano różne uzbrojenie (nowo skonstruowaną 76 mm armatę M1, armatę M7 o tym samym kalibrze, stosowaną wcześniej na ciężkim czołgu M6 oraz niszczycielu czołgów M10, 75 mm armatę M3 z Shermana zaopatrzoną w automat ładujący) różne układy przeniesienia napędu (mechaniczny torqmatic i elektryczny) różne układy zawieszenia (pionowe sprężyny spiralne, resory płaskie, wałki skrętne). T23 miał zawieszenie na 2-kołowych wózkach i sprężynach spiralnych, jak w Shermanie. Pancerz z przodu kadłuba miał grubość 76 mm, przodu wieży (osłona działa) 89 mm. Uzbrojony był w 76 mm armatę M1A1. Miał przekładnię elektryczną (podobnie jak np. niemiecki Elefant): silnik spalinowy napędzał prądnicę, ta zaś dostarczała energię silnikom elektrycznym poruszającym koła napędowe gąsienic. Zabawną cechą prototypu (w seryjnych czołgach z tego zrezygnowano) była możliwość prowadzenia go spoza miejsca kierowcy, za pomocą przewodowego "pilota" - zdalnego kontrolera. Można było umieścić go w wieży lub nawet z odpowiednio długim kablem wyjść z nim poza czołg. W maju 1943 złożono zamówienie na 250 wozów, ostatnie dostarczono w grudniu 1944. O ile w czasie prób fabrycznych czołg spisywał się nieźle, to po próbnej eksploatacji w jednostkach wojskowych ocena była raczej negatywna. Głównym powodem krytyki był elektryczny układ napędowy. O ile zapewniał on wysokie osiągi czołgu, to jednak wymagał od mechaników nowych, specyficznych umiejętności, co wymagało modyfikacji systemu szkolenia. Również części zamiennych do niego nie było w armijnym systemie logistycznym i obawiano się związanych z tym komplikacji. Ostatecznie czołg nie został wprowadzony na uzbrojenie (miał nosić indeks M27). W trakcie produkcji uznano, że przyszłościowym uzbrojeniem amerykańskich czołgów powinna być armata 90 mm. W związku z tym ostatnie 50 zamówionych wozów postanowiono wykonać w takiej właśnie konfiguracji, z nową wieżą i armatą 90 mm T7 (standaryzowaną potem jako M3). 40 z nich oznaczono jako T25 i miały one taki sam pancerz jak T23. 10 ostatnich miało otrzymać pogrubiony pancerz (102 mm z przodu kadłuba, 114 mm z przodu wieży) i te nazwano T26. W międzyczasie wynikły wspomniane kontrowersje z przekładnią elektryczną i te nowe wozy postanowiono wykonać z klasyczną przekładnią mechaniczną i zawieszeniem na wałkach skrętnych - otrzymały one oznaczenie T25E1 i T26E1. Napędzał je zmodernizowany silnik Ford GAF, tworzący w raz z przekładnią jeden zespół ("powerpack"). Oba czołgi wypadły na próbach pozytywnie, jednak we wrześniu 1944 postanowiono skoncentrować się na tej mocniej opancerzonej wersji i z rozwijania linii T25 zrezygnowano. Wcześniej, latem 1944 zmieniono klasyfikację T26 na czołg ciężki. W styczniu 1944 zamówiono dodatkowe 250 egz. T26E1. W toku prób wyszły na jaw rozmaite problemy które trzeba było skorygować (niedostateczna wentylacja,. przegrzewanie silnika, wycieki oleju..). Wojsko zażyczyło sobie też zwiększenia zapasu amunicji armatniej do 70 naboi, co wymagało przeprojektowania wnętrza, kosza wieży i rezygnacji z "mokrych" magazynów. W listopadzie 1944 produkcję zmodyfikowanych wozów oznaczonych T26E3 podjął Fisher Tank Arsenal. Pierwsze 20 czołgów wysłano do Europy (do Antwerpii) w styczniu 1945; weszły one do walki pod koniec lutego w składzie 3. i 9. DPanc. W marcu 1945 czołg został oficjalnie standaryzowany jako M26.
  4. Modernizacja BMP-2

    Noo z tym bym się nie zgodził znaczy chyba rozumiem co miałeś na myśli, że płaszczyzna czołowa tej kostki jest w przybliżeniu pionowa, zaś tych dużych - nachylona pod znacznym kątem, czy tak? Bo jednak kąt pod jakim uderzy pocisk nie od tego przecież wyłącznie zależy, lecz przede wszystkim od wzajemnego usytuowania strzelca i jego celu. W dynamicznych warunkach pola bitwy można się spodziewać najróżniejszych wariantów tego kąta i zupełnie niewykluczone że np. pochylona kostka Kontakt-5 zostanie trafiona prostopadle pociskiem wystrzelonym z góry np. ze stanowiska na dachu budynku czy wzniesieniu terenowym, a pionowa kostka Kontakt-1 oberwie pod małym kątem pociskiem wystrzelonym z przedniego sektora, który jednak nie trafił w przód pojazdu lecz w jego bok.
  5. BMPT-72 "Terminator 2"

    Hej Bruno Wątpliwy: dzięki, bardzo ciekawy wpis. W dużym stopniu zgadzam się z tym wszystkim, aczkolwiek na pewne rzeczy mam nieco inne spojrzenie: Czołg lekki to chyba faktycznie jest bez sensu. To wręcz aż zabawne czasami, jak co kilka lat ktoś prezentuje jakiś efektowny prototyp na jakichś targach czy pokazach, potem są dyskusje w fachowej prasie, w internecie i mediach, a potem wojsko grzecznie mówi: "tak, tak, wszystko bardzo ładnie, panu już dziękujemy, odezwiemy się do pana" po czym cały projekt cichcem spuszczany jest w przysłowiowym kiblu. Powtarza się to od lat z męczącą regularnością. Czołgi lekkie mają tak naprawdę swoją wąską niszę - oddziały desantu powietrznego czy morskiego. Tutaj mała masa ma kluczowe znaczenie i podporządkowuje się jej wszystkie inne cechy konstrukcji. Ale też tylko mocarstwa stać na opracowywanie i produkowanie małych serii wyspecjalizowanych niszowych wozów bojowych. Tu z pewnym wahaniem też przyznałbym ci rację. Takie rzeczy też mają swoją niszę ekologiczną, w oddziałach rozpoznawczych czy szerzej w ogólnie rozumianej kawalerii (tych lżejszych formacjach bardziej ruchliwych od zwykłego "zmechu"). A to na wypadek jakby zdarzyło im się rozpoznać coś, czego właśnie raczej woleliby nie oglądać wtedy siła ognia potężnej armaty w połączeniu z ruchliwością i efektem zaskoczenia daje jakieś szanse wybrnąć z tarapatów i spie... spiesznie oderwać się od przeciwnika. A z wahaniem dlatego, że może jednak zbyt surowo oceniamy te lekkie czołgi w postaci gąsienicowych transporterów czy BWP z wieżą z potężną armatą ppanc. Bo one, przynajmniej te współczesne, nie odbiegają w zasadzie możliwościami od takiego jakiegoś Centauro, też są w stanie szybko jeździć po drogach, łatwo się je prowadzi dzięki nowoczesnym mechanizmom skrętu i w zasadzie czy w ich przypadku to naprawdę taka różnica czy mamy kółka pod spodem czy gąsienice? Z tym się zgadzam, nie wydaje się taki pojazd do niczego potrzebny, choćby był i bardzo ładny i efektowny. Tu natomiast bym się jednak kłócił. Uważam że nie masz racji i w najbliższych latach czy powiedzmy dekadach podział na lekkie i ciężkie BWP zacznie się zacierać i na koniec zostaną już tylko ciężkie. Sądzę że w miarę postępu technicznego (widać to już teraz) stanie się to samo, co stało się te powiedzmy 60+ lat temu z czołgami. Bo kiedyś były wszak czołgi średnie - podstawowy sprzęt wojsk pancernych - i czołgi ciężkie, silniej opancerzone i uzbrojone od średnich (kosztem ruchliwości), mające udzielać im wsparcia w szczególnie krytycznych sytuacjach, gdy same średnie by sobie nie poradziły. A potem w miarę postępu technicznego okazało się, że można zbudować czołg de facto ciężki, potężnie uzbrojony i opancerzony, ale zarazem tak samo ruchliwy jak te czołgi średnie (albo - jeśli spojrzeć z drugiej strony - czołg średni, ale tak silnie opancerzony i uzbrojony jak tamte czołgi ciężkie). I obie kategorie zlały się w jedną, określaną jako MBT (Main Battle Tank, po polsku chyba czołg podstawowy, tak by to należało tłumaczyć). I myślę że to samo spotka wkrótce BWP.
  6. BMPT-72 "Terminator 2"

    Ciekawostka Ta sama armata 57 mm Boforsa raz już trafiła do wozu bojowego tej klasy: Oto niemiecki Begleitpanzer - coś jakby "czołg towarzyszący", niekiedy nazywany także Begleitpanzer 57 (od kalibru armaty) lub Begleitpanzer 77 (skonstruowano go w 1977 r.). Pojazd powstał z własnych środków firmy Thyssen-Henschel, bez rządowego zamówienia. Zbudowano go na podwoziu bwp Märder, z którego zachowano większość kluczowych elementów, jak silnik i układ napędowy, wyposażenie oraz tylne wrota, a nawet możliwość zabrania 2-3-osobowego mini-desantu. Armata zamontowana była w wieży zapewniającej w ograniczonym stopniu możliwość ognia przeciwlotniczego - kąt podniesienia wynosił -8 ÷ +45°. Temu samemu celowi służył "wykrywacz śmigłowców" - elektrooptyczny przyrząd obserwacyjny z głowicą podnoszoną na teleskopowym maszcie. Z armatą sprzężony był karabin masz. MG 3 (7,62 mm). Z boku wieży umieszczona była wyrzutnia PPK TOW, automatycznie ładowana z wnętrza wozu. Jednostka ognia armaty liczyła 148 naboi (48 w samym układzie zasilania działa + 100 w magazynie w kadłubie), zapas rakiet TOW wynosił 6+1. Na próbach Begleitpanzer wypadł dość dobrze, jednak Bundeswehra nie widziała dla niego zastosowania i nie złożyła zamówienia. Z zagranicy też nikt się nie połaszczył. Tak, że w zasadzie poza dyskusjami w prasie fachowej nic z tego specjalnie nie wynikło.
  7. Modernizacja BMP-2

    No już bez przesady z tą plazmą żadnej plazmy to tam nie ma. Jeżeli koniecznie chcesz opisać stan skupienia strumienia, najbliższe prawdy byłoby chyba określenie ciecz - w takim sensie, jak ciekłe są skały w płaszczu Ziemi, na których pływają kontynenty: materiał który płynie wskutek wielkiego ciśnienia, a nie dlatego że jest tak gorący, że aż się stopił. Dodam że robi to na dwa sposoby. Po pierwsze przyhamowuje strumień kumulacyjny, który napotyka przemieszczającą się z grubsza w przeciwnym kierunku falę uderzeniową, nierzadko też (to już zależy od konkretnego rozwiązania konstrukcyjnego) stalową płytkę stanowiącą pokrywę kostki pancerza reaktywnego. Po drugie, sytuacja jest zwykle taka, że ten wybuch następuje przy trafieniu pod pewnym kątem, czyli oddziałuje na strumień kumulacyjny pod pewnym kątem z boku. Prowadzi to do pofragmentowania strumienia, czyli rozpadu ciągłego strumienia na takie podążające za sobą odcinki - zjawisko takie bardzo znacznie redukuje zdolność przebijania strumienia kumulacyjnego. Szczerze mówiąc, moim zdaniem nie bardzo. Może przeciwko najstarszym pociskom PG-7 takie zabezpieczenie odegra istotną rolę. Przeciwko nowszej amunicji to już nie bardzo. Nawet jak taki pancerz obniży zdolność przebijania ładunku kumulacyjnego o powiedzmy 80 czy 90%, to BMP-2 jest pojazdem na tyle lekko opancerzonym, że to co zostanie wystarczy i tak. Choć oczywiście z reguły lepiej mieć jakąś dodatkową osłonę niż nie mieć. Z uczciwości dodam jeszcze, że spotyka się pogląd iż montowanie pancerza reaktywnego na pojazdach piechoty jest niecelowe albo przynajmniej kontrowersyjne. Pojazd taki walczy bowiem nierzadko w otoczeniu swojej spieszonej piechoty, w bezpośrednim jej sąsiedztwie. W takich sytuacjach wybuch osłony reaktywnej, z natury rzeczy skierowany na zewnątrz, może być dla piechurów większym zagrożeniem niż samo trafienie w BWP, w którym wszak w tym momencie nie siedzą.
  8. BMPT-72 "Terminator 2"

    Hmm a czym się w takim razie różni w tym momencie od BWP? Podałeś właśnie jego definicję. Owszem ale to jest pewna aberracja. Wynika ona po części z "małpowania" po pionierach BWP - Rosjanach - poglądu, że taki pojazd musi być pływający, a więc odpowiednio lekki, a co za tym idzie słabo opancerzony. Po części też z przyczyn technicznych - trudno w pojeździe mającym mieć pojemne wnętrze dla pomieszczenia oddziału piechoty zrobić jakiś gruby pancerz i utrzymać sensowną masę i ruchliwość. Ale obecnie da się już to zrobić, nowo projektowane BWP to maszyny właśnie grubo opancerzone. Można tu w pewnym sensie sięgnąć do historii. Pierwsze prócz rosyjskich BWP budowali Niemcy (Marder, a wcześniej jeszcze HS-30, choć nie był tak klasyfikowany). I one praktycznie biorąc miały odporność na poziomie porównywalnym z ówczesnym czołgiem średnim Leopard 1. Nie tyle dlatego, rzecz jasna, że były grubo opancerzone co po prostu Leo 1 miał dość cienki pancerz. Projektowano go bowiem na przełomie lat 50./60. gdy wobec ogromnych postępów w dziedzinie amunicji ppanc. (pociski kumulacyjne czy podkalibrowe APDS) wielu ekspertów uważało, że zabezpieczenie przed nią czołgów jest niemożliwe czy niepraktyczne. Trudno im było sobie bowiem wyobrazić sensowny pojazd z czołowym pancerzem grubości powiedzmy 40-50 cm stali. Zakładali więc że czołg powinien być przede wszystkim szybki i zwrotny (żeby spróbował uniknąć trafienia) a także silnie uzbrojony, z dobrej jakości przyrządami obserwacyjnymi i celowniczymi (żeby sam pierwszy sprzątnął przeciwnika). A pancerz, to wystarczy żeby tylko chronił przed pociskami z działek małokalibrowych i odłamkami. I tak powstały stosunkowo lekkie MBT, jak wspomniany Leopard 1, francuski AMX-30 czy brytyjski eksportowy Vickers, a także rozliczne projekty i prototypy. Życie to potem zweryfikowało negatywnie, pokazując że nieopancerzony czołg to nie jest to, a ponadto postęp techniczny pozwolił opracować pancerze odpowiednio odporne a zarazem lekkie.
  9. Zestaw przeciwczołgowy AT-15

    Mówiąc ściślej tam jest coś innego: niszczyciel czołgów na podwoziu BMP-3, a nie BMP-3 jako taki. W ogóle można dyskutować, czy taki pojazd jest potrzebny - opancerzony niszczyciel czołgów z PPK. Wszak cała zaleta PPK to właśnie to, że mogą startować ze stosunkowo lekkiej wyrzutni, która nie musi być instalowana na żadnym "czołgu" tylko na terenowym samochodzie albo i przenoszona ręcznie. A z drugiej jednak strony taki pojazd łatwiej dotrzymuje kroku jednostkom pancernym i zmechanizowanym - jest odporny na ostrzał a przynajmniej jako tako odporny (pociski małokalibrowe, odłamki) na pewno w każdym razie bardziej niż samochód terenowy i z racji gąsienicowego podwozia w trudnym terenie też pewnie lepiej sobie poradzi. Oczywiście PPK mają też na pokładzie BWP i niektórzy uważają że to styka; a inni znowuż, że lepiej mieć taki wyspecjalizowany pojazd robiący np. za odwód przeciwpancerny czy coś, z większym zapasem amunicji i bardziej rozbudowanymi przyrządami obserwacyjno-celowniczymi. Tak, że różnie można na to patrzeć.
  10. BMPT-72 "Terminator 2"

    Ja myślę że jest niepotrzebna Tę rolę, wspierania czołgów bronią, której czołgom brakuje powinny generalnie wypełniać BWP. One i tak muszą towarzyszyć czołgom w natarciu; i tak uzbraja się je podobnie (w szybkostrzelne działka i PPK); i tak powinny być sensownie opancerzone. Po co jeszcze wymyślać takiego stwora? Pomysł na różne formy takiego "samobieżnego cekaemu" przewija się niemal od początku broni pancernej i nieodmiennie coś mu staje na przeszkodzie. Od pół wieku w tej roli zadomowiły się BWP i chyba może tak zostać dalej. Nie bardzo widzę sens robienia kolejnego pojazdu o podobnych cechach.
  11. NATO a Rosja

    Jak mówiłem, 280 km to zasięg "okrojonej", eksportowej wersji rakiety, Iskander-E. Zasięg pocisku Iskander-M będącego na uzbrojeniu Rosji nie został chyba oficjalnie podany (tyle że nie przekracza 500 km); większość źródeł szacuje go na około 400-500 km. Wg serwisu Globalsecurity - 500 km SS-26 Wg serwisu expert-ru - 500 km Nieuchwytny rakietowy mściciel Wg rosyjskiej strony r-base - 400 km Iskander Wg serwisu Army Recognition Today - 400 km SS-26 Stone Gdzieś spotkałem jeszcze liczby 380 km i 415 km ale nie mogę sobie teraz przypomnieć ani znaleźć, gdzie. No i oczywiście pociski manewrujące Iskander-K mają zasięg 500 km.
  12. NATO a Rosja

    O ile wiem to niezupełnie, a raczej zupełnie nie. Iskander-M to podstawowa amunicja do tego systemu, rakieta balistyczna napędzana silnikiem na paliwo stałe, o zasięgu ok. 400-500 km, na uzbrojeniu wojsk Federacji Rosyjskiej. Do celu podąża jak łatwo zgadnąć po torze balistycznym z wierzchołkową toru do ok. 100 km (spotyka się informacje o możliwości wystrzelenia jej na spłaszczoną trajektorię "aerobalistyczną" o wierzchołkowej 50 km, dla opóźnienia momentu wykrycia). Prędkość maks. rakiety przekracza 2000 m/s. Iskander-E to eksportowa wersja tej rakiety balistycznej, o zasięgu zredukowanym do 280 km z powodu wymagań protokołu MTCR (Missile Technology Control Regime) - nieformalnego porozumienia szeregu państw rozwiniętych, nakładającego dobrowolne ograniczenia na handel rakietami, pociskami i bezzałogowymi statkami powietrznymi zdolnymi do przenoszenia ładunku 500 kg (lub większego) na odległość 300 km (lub większą). Rosja także przystąpiła do MTCR. Iskander-K to pocisk manewrujący R-500 należący do rodziny pocisków Kalibr. Okrętowe ich wersje wykorzystano ostatnio w konflikcie w Syrii. Wyróżnia się tym, że umieszczono go w kontenerze transportowym/startowym kompatybilnym z wyrzutnią rakiet balistycznych Iskander - odpowiednie wymiary i masa, te same mocowania i przyłącza, systemy diagnostyki, łącza transmisji danych do zaprogramowania celu itp. Zależnie od potrzeb można więc uzbroić wyrzutnie bądź w rakiety balistyczne, bądź pociski manewrujące. R-500 startuje za pomocą pomocniczego silniczka rakietowego na paliwo stałe, w locie napędza go silnik turboodrzutowy. Pocisk podąża do celu w typowy dla tego rodzaju broni sposób, lotem na małej wysokości rzędu kilkudziesięciu metrów, zgodnie z rzeźbą terenu, z prędkością poddźwiękową (ok. 250 m/s). Jego zasięg ograniczono do 500 km (oryginalny Kalibr ma 2500 km), aby zachować zgodność z traktatem INF (Treaty on Intermediate-range Nuclear Forces) o zakazie pocisków średniego zasięgu. Traktat podpisany przez USA i ZSRR w 1987 i mimo różnych kontrowersji z grubsza przestrzegany nadal, zakazuje posiadania, produkcji, a także opracowywania i testowania pocisków o zasięgu od 500 do 5500 km bazujących na wyrzutniach lądowych. Hmm nie wiem. Ale na logikę, skoro zainstalowano je w sąsiedztwie polskiej granicy, skoro Polska jest członkiem NATO i potencjalnym przeciwnikiem w ewentualnym konflikcie, to wydaje się że ich celami są polskie obiekty wojskowe, centra administracyjne i przemysłowe, lotniska - a więc pewnie raczej Warszawa i Trójmiasto, niż np. Brzeszcze czy Ząb.
  13. Zakładam, że cały czas mówimy o rozpoznaniu strategicznym, dalekich lotach nad teren kontrolowany przez wroga. A nie taktycznym, wykonywanym nad linią frontu i na niewielką głębokość za nią. To fakt, że w czasach II ws niewiele budowano samolotów "czysto" rozpoznawczych, zaprojektowanych wyłącznie w tym celu. Tak jak napisałeś, zdecydowanie przeważały odpowiednio przebudowane wersje samolotów myśliwskich lub bombowych. Wojsko zazwyczaj wolało wydać pieniądze na jeden samolot bardziej uniwersalny, przystosowywany do różnych zadań, niż na kilka wyspecjalizowanych. Ale wyjątki były. Takie maszyny budowali Japończycy: np. Nakajima C6N czy Mitsubishi Ki-46. Innym krajom przydarzały się raczej tylko prototypy takich rzeczy (jak np. Hughes XF-11 Reporter w USA). Z Ar 234 Blitz sprawa wygląda tak, że budowano go w kilku mocno zróżnicowanych wersjach. Na dobrą sprawę można by traktować każdą jako odrębny samolot. Pierwszą był Ar 234A. Na dobrą sprawę tak oznaczony samolot za bardzo nie istniał, ale zbudowano szereg prototypów w takiej konfiguracji i wykonywały one loty operacyjne, choć formalnie produkcji nie podjęto (zdecydowano się produkować od razu wersję B). Samolot był 2-silnikowy, a wyróżniał się tym że nie miał podwozia: startował ze specjalnego odrzucanego wózka, lądował na płozach wysuwanych spod kadłuba i gondoli silnikowych. I to był wariant czysto rozpoznawczy, bez możliwości przenoszenia bomb. Drugą i jedyną budowaną seryjnie (ponad 200 szt.) był bombowo-rozpoznawczy Ar 234B. Wyposażono go już w normalne trójkołowe podwozie, chowane w kadłub. Wymagało to poszerzenia jego środkowej części. Samolot ten otrzymał 3 zewnętrzne wyrzutniki bombowe (jeden pod kadłubem i dwa pod gondolami silnikowymi) i mógł zabierać do 1500 kg bomb. Trzecią był Ar 234C (znowuż tylko prototypy, zaczęto budowę pierwszej serii, ale do końca wojny nie ukończono ani jednego). Ten miał przebudowany nieco i poszerzony przód kadłuba, z oszkleniem kabiny zapewniającym lepszą widoczność, ale przede wszystkim był 4-silnikowy - otrzymał zmodyfikowany płat z poszerzonymi gondolami silnikowymi mieszczącymi pary silników zamiast pojedynczych.
  14. Zapewne masz na myśli rozpoznanie strategiczne. I niekiedy, pomiędzy poziomem strategicznym i taktycznym wyróżnia się jeszcze szczebel pośredni - operacyjny. Jeśli chodzi o kamery z dawnych czasów, to moją faworytą (że się tak genderowo wyrażę :D) jest K-42 ("Boston Camera") skonstruowana w 1951 dla rozpoznawczej wersji B-36. Układ optyczny o ogniskowej 6 m rejestrował obraz na negatywie o rozmiarach klatki 457x914 mm pozwalało to na rozdzielczość pozwalającą na dostrzeżenie piłeczki golfowej z wysokości 14.000 m. Boston Camera (z wiki) On się zwał Spitfire Jeśli chodzi o Midway, to spotkałem się z taką wersją, że o przegranej Japończyków wynikającej ze zbyt późnego wykrycia zespołu USNavy zadecydował przypadek. Wysłali oni samolot rozpoznawcze w przysłowiowe cztery strony świata (z tym że konkretnie było ich pięć ) i akurat ten samolot, który miał wyruszyć we właściwym kierunku doznał usterki silnika, szybko go naprawiono, ale i tak wystartował z półgodzinnym opóźnieniem. No ba; trudno się tu w ogóle z tobą nie zgodzić. Schematyczność w działaniu i niedobór inicjatywy na niższych szczeblach dość powszechnie uważane były za słabość japońskich sił zbrojnych okresu II wojny. Ale też nie wzięło się to im z niczego, tylko wyrastało z całej ich kultury, opartej na głębokim szacunku wobec starszych/władzy/przełożonych, kultu posłuszeństwa wobec ich decyzji z definicji uważanych za jedynie słuszne. To nie jest coś, co można ot tak odłożyć na półkę i zmienić całkowicie zasady szkolenia. Owszem w czasie wojny zaczęło to im "puszczać na szwach", bo to jednak nie wszyscy byli bezmyślnymi robotami bushido, w marynarce było np. sporo wykształconych na Zachodzie oficerów, którym to i owo już świtało. Tyle, że trochę za późno już było...
  15. William Szekspir... i wątpliwości.

    Nie mnie z tobą polemizować, nigdy się Stephensonem specjalnie nie interesowałem. Ale angielska wiki podaje troszkę co innego. Owszem George Stephenson urodził się w ubogiej rodzinie, owszem jego rodzice byli analfabetami i nie miał pieniędzy na wykształcenie, chociaż ciężko pracował. Ale w końcu najwyraźniej trochę tej kasy wygospodarował. Wiki podaje Co bym przetłumaczył, że George zrozumiał wartość edukacji i opłacił naukę w szkole wieczorowej, by nauczyć się czytania, pisania i arytmetyki - był analfabetą do 18 roku życia. Czyli po 18. roku życia umiał już czytać i pisać. A skoro urodził się w 1781 to 18 lat skończył w 1799. A pierwszą lokomotywę skonstruował w 1814.
  16. Lądowanie na Bałkanach

    He he... no właśnie. Niemcy musieli wprowadzić do Włoch armię okupacyjną (której owo wasalne państewko zabezpieczało tyły). W sytuacji nadciągającej katastrofy na froncie wschodnim na pewno bardzo ich to ucieszyło. Aliantom nie walił się front wschodni, rezerwy ludzkie i materiałowe mieli ogromne. Więc utrzymywanie armii we Włoszech nie było dla nich dramatycznym obciążeniem. Niemcy byli w sytuacji jakby nieco odmiennej... Ale to powiedzmy trochę na własne życzenie - z powodu mało ofensywnej postawy osób dowodzących operacją. Dążenie do umocnienia przyczółka, zamiast rozwijania początkowego powodzenia dało Niemcom czas na ściągnięcie odwodów, umocnienie się i w efekcie fajny skądinąd pomysł się zmarnował.
  17. Lądowanie na Bałkanach

    1. Nooo tu bym się nie zgodził. Bezpośrednią konsekwencją lądowania na Sycylii było lądowanie we Włoszech, ich kapitulacja i przejście na stronę aliantów. "Wyjęcie" Niemcom sojusznika tego kalibru nie nazwałbym doraźnym rezultatem. 2. Owszem, ugrzęźli. A na Bałkanach by nie ugrzęźli? Tam też są góry; tylko dodatkowo mniej jest linii kolejowych, gorsze i mniej liczne drogi, portów też mało i niedużych.... Militarna potęga nowoczesnych alianckich armii opierała się na wojskach pancernych i zmechanizowanych, mających wielką siłę uderzeniową ale wymagających stałej dostawy wielkich ilości zaopatrzenia; na lotnictwie które torowało drogę wojskom lądowym, ale też pożerało masy paliwa i amunicji; i na flocie która zapewniała panowanie na morskich szlakach komunikacyjnych, co umożliwiało dostawy tej masy zaopatrzenia dla wojsk. Z tego punktu widzenia Bałkany nie wydają się optymalnym wyborem.
  18. Ciekawe. Jak głęboko pod ziemią to było? Chociaż w przybliżeniu? Nie powiedziałbym, że to prymitywne. Jest "stół operacyjny" i środki łączności, czyli w zasadzie to co potrzeba. Powiedzmy że z dzisiejszego punktu widzenia brak rzeczy z cyklu ABC (masek p.gaz., urządzeń filtrowentylacyjnych itp.). Czy może były, tylko ich nie fotografowałeś?
  19. A ja teraz widzę, że sam miałem zaćmienie nie dość że nie zauważyłem błędu gregskiego to jeszcze sam go powieliłem w komentarzu...! Może to jest tak, że za rozpoznawanie 6 i 9 odpowiada ten sam proces w mózgu? Dlatego łatwiej się na to złapać? Dzieciak mojej koleżanki, Sebastian lat 5 do niedawna mylił właśnie cyfry 6 i 9, ostatnio już jakoś nie (Seba nie umie jeszcze czytać, ale rozpoznaje liczby, gra Dragon Mania w którą cały czas tnie, wymaga tego). Wracając do tematu, FG 42 to raczej trudno do udanych zaliczyć. A być może właśnie przy naboju nieco słabszym spisywałby się lepiej. Jest sobie taki Niemiec, niejaki Bernd Dittrich. Jego firma (uczciwie mówiąc nie wiem czy jeszcze działa) Sport-Systeme Dittrich od kilku lat oferowała funkcjonujące repliki niemieckiej broni z okresu II wojny, jak np. BD 40 (kopia MP 40), BD 44 (kopia StG. 44) itp. Oczywiście w wersji samopowtarzalnej, bez opcji ognia ciągłego. No i miała w ofercie także i repliki FG 42: BD 42 wersja 1 BD 42 wersja 2 W 2012 współpracująca z nimi inna niemiecka mała firma Tactic Group zaprezentowała na targach IWA swój BD 42 Tactic - model uwspółcześniony że tak powiem, ze zmienionym kształtem chwytu, urządzeniem wylotowym, elementami z tworzywa sztucznego itp., a przede wszystkim przekalibrowany na 7,62x51 (7,62 NATO, .308 Win.). To właśnie nabój trochę słabszy od niemieckiego 7,9x57. Może w połączeniu z nowoczesnymi materiałami udało się w ten sposób zapewnić jako tako poprawne funkcjonowanie... Karabin oferowany jest w wersji standardowej z lufą długości 50 cm oraz skróconej BD 42K z lufą 37 cm. http://www.altair.com.pl/news/view?news_id=7514
  20. Cóż, w tytule wątku mowa jest o karabinie samopowtarzalnym. FG 42 był bronią samoczynną. (ortodoksi piszą czasem bardzo skrupulatnie, "samopowtarzalno-samoczynną", bo miał przełącznik na ogień pojedynczy i ciągły. Ja uważam, że to jest za długie dla mnie broń samoczynna to taka co może strzelać ogniem ciągłym i już, nawet jak ma przy tym przełącznik na ogień pojedynczy, nic już to moim zdaniem nie wnosi). No ba. Ale w założeniach miała to być uniwersalna broń spadochroniarza, zastępująca zarówno pm-y, karabiny, jak i ręczne karabiny masz. Do tej drugiej roli nabój 7,62x33 był uważany za zbyt słaby.
  21. Jeśli nie zastosujesz kalibracji, to metoda jest zawodna. Jak zastosujesz to masz sensowne wyniki. Wybacz, ale facet z tego filmu zachowuje się jak koleś który raz staje na wadze łazienkowej nago, raz w garniturze, a raz w zimowej kurtce i butach traperach i z plecakiem, a potem narzeka, że za każdym razem waga wskazuje inny ciężar, a przecież ważył cały czas tę samą osobę. Następnie próbuje zważyć na niej zapałkę. I na koniec stwierdza, że waga jest fatalnym narzędziem do ustalania ciężaru, całkowicie bezużytecznym. Dla twej informacji: woda generalnie wydaje się pozornie starsza. Woda w oceanach w warstwach powierzchniowych wchłania teoretycznie taki CO2 jak w atmosferze. Woda w warstwach dennych zawiera głównie CO2 wulkaniczny, pozbawiony praktycznie węgla C14. Poszczególne warstwy mieszają się słabo, ale to nie znaczy że nie mieszają się w ogóle. W efekcie woda z powierzchni oceanu ma średnio 440 lat bodajże. Dotyczy to też rzek, przepływających przez skały wapienne (czyli pewnie prawie wszystkich). Postarzają się one sztucznie, wchłaniając CO2 z rozpuszczających się węglanów, istniejących zwykle miliony lat więc też praktycznie pozbawionych radioaktywnego węgla. Tak więc proporcje izotopów węgla w organizmach wodnych mogą je sztucznie postarzać.
  22. Ona nie jest stała! po to się przecież robi wszystkie te krzywe kalibracyjne. Od wielu czynników to zależy. A jak ktoś jest nieukiem i tego nie uwzględnia to oczywiście wyjdą mu bzdury, takie jak w tych filmikach, które linkowałeś. Z obalaniem fizyki to ja bym się na twoim miejscu wstrzymał. Na poziomie tutejszych rozważań możesz spokojnie przyjąć stałe tempo rozpadu za aksjomat. Niezupełnie (chyba że że z myślą o wyeliminowaniu możliwości pochodzenia biologicznego? O to ci chodziło?). Metoda radiowęglowa opiera się na założeniu że skoro żywe istoty nieustannie wymieniają węgiel z otoczeniem (jedząc, wydalając, oddychając) to stosunek ilości nietrwałego izotopu C14 do trwałego C12 jest w nich taki sam jak w otoczeniu (a ściślej proporcjonalny do niego). A kiedy taka istota umrze, przestaje wymieniać węgiel z otoczeniem, zawarty w niej C14 zaś rozpada się dalej i jego stosunek do C12 zmienia się. Ale gdybyś badał próbkę zawierającą węgiel np. ze skał głębinowych z wnętrza Ziemi, to zapewne C14 praktycznie wcale w niej nie będzie, bo te skały mają raczej miliony lat i więcej i zdążył on już dawno się rozpaść.
  23. Hmm bardzo śmiała teza. A czy możesz ją czymś podeprzeć? Te wcześniejsze rozważania o 20-letnich skałach wulkanicznych są tu mało wartościowe. Nie jestem pewien czy w ogóle da się dopasować jakiś naturalny nuklid do tak krótkiego czasu. Najpopularniejsza taka metoda, radiowęglowa bazuje na węglu C14 o czasie półtrwania t(1/2) równym około 5,7 tys. lat. Przez 20 lat proporcje izotopów węgla w próbce zmieniłyby się tak mało, że trudno byłoby to wykryć. Orientacyjnie zakres stosowania tej metody rozciąga się od około 0,1 t(1/2) do ok. 10 t(1/2).
  24. Czołgi

    To co podałeś, wygląda mi na szczytowy "pik" huku wystrzału. To są właśnie takie liczby rzędu 160 dB. Poziom normalnego tła we współczesnym czołgu z pewnością jest niższy niż w Mark I, gdzie silnik znajdował się w przedziale bojowym, niczym nie oddzielony ani nie obudowany. Armaty z pewnością są natomiast dzisiaj głośniejsze. Nowoczesne działa czołgowe to broń o ekstremalnym ciśnieniu, przyznam że nie dysponuję jego wartością dla wspomnianej 20-funtówki. Ale powiedzmy dla 105 mm armat z rodziny L7 (dalsze rozwinięcie 20-pdr) Pmax jest rzędu 4500-5000 atm. A dla tej 6-funtówki Hotchkissa z początku wieku jakieś 2000-2200 atm.
  25. Czołgi

    Mark I (pierwszy czołg z 1916) miał następującą grubość pancerza: przód i boki 10-12 mm, tył 10 mm, dno i góra 5-6 mm. Mark VIII (robiony wspólnie z USA model z końca wojny): przód 16 mm, boki 12-16 mm, tył 12 mm, dno 6-8 mm, góra 6-10 mm Orientacyjnie pocisk odłamkowo-burzący może przebić pancerz grubości około 1/4 - 1/3 kalibru przy prostopadłym trafieniu. Czyli dla owej 77 mm armaty polowej byłoby to 19-26 mm przy dobrym kącie (ze wskazaniem raczej w kierunku tej niższej wartości, bo to pocisk niezbyt ciężki i niezbyt szybki). Ale przy gorszym kącie to mogłoby nie starczyć. Poza tym przy natychmiastowym zapalniku pocisk taki wywaliłby w trakcie tego przebijania z trudnym do przewidzenia skutkiem, podczas gdy "prawdziwy pepanc" eksplodowałby w środku z efektem daleko lepszym.
×

Powiadomienie o plikach cookie

Przed wyrażeniem zgody na Warunki użytkowania forum koniecznie zapoznaj się z naszą Polityka prywatności. Jej akceptacja jest dobrowolna, ale niezbędna do dalszego korzystania z forum.