Speedy
Użytkownicy-
Zawartość
1,103 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
Typ zawartości
Profile
Forum
Kalendarz
Zawartość dodana przez Speedy
-
Nie, to Lützow w Świnoujściu. Tallboy trafił w brzeg kanału, w którym stał okręt, czy też w sam kanał między okrętem a brzegiem, pamiętam fotkę na której widoczna jest jakby połówka leja na nadbrzeżu kanału. Wybuch spowodował rozległe zniszczenia części podwodnej i okręt osiadł na dnie. Udało się jednak przywrócić zasilanie, a że większość pokładów pozostała nad poziomem wody, krążownik aż prawie do kapitulacji Świnoujścia służył jako stacjonarna bateria artyleryjska, ostrzeliwując nacierających Rosjan. Dzięki za uściślenia co do kierowania ogniem. Ale mógłbyś trochę rozwinąć, jak to działało w przypadku tych 150-tek? Co do artylerii, pocisk 105 mm waży ok. 15 kg, pocisk 150 mm ok. 45 kg. Niby 3 razy więcej to dużo, ale w przypadku statków niemających opancerzenia ani mocnej konstrukcji, to powiedziałbym że różnica nie jest wielka. I tak zaraz po trafieniu wybuchłby masakryczny pożar i byłoby po herbacie. Hmm 150 były orężem ofensywnym przeciw pancernikom? I co miałyby im zrobić właściwie? Lakier zeskrobać? Toć nawet dziadowski Schleswig - Holstein w czasie bitwy jutlandzkiej "przyjął na klatę" pocisk 343 mm i nic wielkiego mu się nie stało - stracił jedno czy dwa działa średniego kalibru i trochę zabitych i rannych z ich obsady i tyle. To co tu o 150 mówić?
-
Panjandrum i inne niezbyt udane wynalazki
Speedy odpowiedział Budweiser → temat → Wojsko, technika i uzbrojenie - ogólnie
O ile wiem, w przypadku naboju 7,9x57 "ślepaki" z pociskami z drewna były standardem, także w polskiej przedwojennej amunicji. Pocisk był wydrążony i rozpadał się przy strzale, już bodajże 25 m za wylotem było bezpiecznie. -
W zasadzie to nawet nie było takiej możliwości. Admiral Scheer został zatopiony przez RAF w nocnym nalocie na Kilonię. Mam wątpliwości czy w ogóle w niego ktoś konkretnie celował, czy tylko w port po prostu. Nie wiadomo jakiego to nie, ale chociaż ze 120 mm na burtach, żeby był jako tako odporny na ogień z lekkich krążowników. Moim zdaniem można by rozważyć rezygnację ze średniej artylerii. Z tego co wyszło z jakiejś dyskusji na forum działa 150 mm nie były tam wpięte w okrętowy system kierowania ogniem czyli praktycznie były bezużyteczne w morskiej bitwie. Strzelały sobie indywidualnie wg własnych celowników, a zainstalowano je głównie do niszczenia statków, by nie marnować do tego pocisków głównego kalibru. No i dobrze, ale do niszczenia nieopancerzonych jednostek armaty plot. 105 mm nadawałyby się prawie tak samo dobrze (można by ewentualnie dodać jeszcze ze 2-4) a masę zaoszczędzoną na 150-tkach można by przeznaczyć na dodatkowy pancerz.
-
No czy ja wiem... a w jaki sposób właściwie wykazały tę wartość? Niewątpliwie od strony konstrukcyjnej były to bardzo ciekawe jednostki, które na trwałe zapisały się w historii budownictwa okrętowego. Chociażby jako jedne z największych okrętów wojennych z napędem dieslowskim (może i największe, nie chce mi się szukać teraz). Zawdzięczały temu swój ogromny zasięg (ale też swą nie tak już dużą prędkość). Natomiast od strony nazwijmy to taktyczno-technicznej, pancerza, uzbrojenia nie były moim zdaniem dobrze pomyślane. Nic też wielkiego powiedzmy szczerze nie zwojowały. Chyba najistotniejszą rolę odegrały w działaniach na Bałtyku w końcowych miesiącach wojny (od przełomu 1944/45) wspierając swą artylerią niemieckie wojska walczące z Rosjanami i Polakami w pasie wybrzeża, jak również osłaniając operację ewakuacyjną Prus Wschodnich. Ale znowuż, po części wynikało to nie tylko z zalet "kieszonek" ale i ze słabości Rosjan, którzy nie mieli ani środków ani umiejętności radzenia sobie z dużymi okrętami wroga.
-
Hmm w poprzednim akapicie sam napisałeś, że nie było jasnej koncepcji ich użycia. Więc jak można je uznać za koncepcyjnie udane lub nieudane??
-
Racja! Jakoś mi się z rozpędu tak napisało. Jak słusznie zauważyłeś, pojęcie wyporności standardowej zostało zdefiniowane na potrzeby Traktatu Waszyngtońskiego podpisanego w 1922, zaś traktat Wersalski podpisano w 1919.
-
Tak, tak to wygląda. Niemniej nie mam niestety za bardzo informacji o artylerii z tego okresu, jak coś znajdę to dam znać oczywiście.
-
Ręczna broń ppanc podczas II WŚ
Speedy odpowiedział Iwan Iwanowski → temat → Wojsko, technika i uzbrojenie - ogólnie
Kulki, blokujące zderzak tego zapalnika czołowego, stanowiące zabezpieczenie. Póki były na miejscu, pod tym "grzybkiem", nie mógł się on cofnąć, a tym samym jego tylna część - iglica - nie mogłaby zbić spłonki. Przed wypadnięciem chroniła kulki metalowa tulejka, nasunięta w tym miejscu na korpus pocisku. Przy wystrzale pod działaniem sił bezwładności tulejka cofała się, ale kulki i tak nie mogły wypaść na boki - nie miały gdzie, dopóki pocisk był w przewodzie lufy. Gdy opuszczał lufę, pod działaniem "siły odśrodkowej" wynikającej z rotacji pocisku kulki wylatywały i zapalnik uzbrajał się. Kluczem do prawidłowego działania tego ustrojstwa było "spasowanie" tej tulejki. Nie mogła być za ciasno osadzona, bo wtedy nie zsunęłaby się przy wystrzale (no ale to jeszcze pół biedy, tyle że pocisk by nie eksplodował, a zadziałał jak zwykła amunicja). Nie mogła być też za luźna, bo wtedy mechanizm karabinu masz. który dość brutalnie manipulował nabojami przy ich wyciąganiu z taśmy, dosyłaniu i ładowaniu powodował zsunięcie tulejki i odbezpieczenie jeszcze przed strzałem. Bezwładność zderzaka była na tyle duża, że prowadziło to do eksplozji pocisku w lufie i uszkodzenia broni (odnotowano takie przypadki). Zderzak był co prawda podparty sprężyną "kontrującą", ale nie mogła ona być zbyt mocna, bo chodziło o to by zapalnik był super-wrażliwy i niezawodnie eksplodował przy uderzeniach w miękką przeszkodę w rodzaju powłoki balonu czy płóciennego poszycia samolotu. -
To armata z 1878 - raczej nic takiego nie miała. BTW jak się doczytałem, łoże działa nie jest oryginalne, to współczesna replika. Raczej nie - ta armata ładowana była odprzodowo. Nie z tej strony by były...
-
Ręczna broń ppanc podczas II WŚ
Speedy odpowiedział Iwan Iwanowski → temat → Wojsko, technika i uzbrojenie - ogólnie
No ale powtarzam - co tam jest takiego niezwykłego? W porównaniu ze zwykłym karabinowym pociskiem ppanc. smugowym Patrone 318 ma jeszcze tę dodatkową kapsułkę z gazem łzawiącym za smugaczem, oddzieloną plastykową przesłoną. Nie wydaje mi się, żeby to jakoś dramatycznie komplikowało technologię i podnosiło koszt. Jak dla mnie, skomplikowany był np. austriacki pocisk eksplodujący 8 mm z czasów I wojny światowej: (ręcznie składany o ile wiem ) -
Czołg średni 25TP/KSUST II
Speedy odpowiedział Jarpen Zigrin → temat → Wojsko, technika i uzbrojenie
Coś podobnego miał też w pierwszej wersji dość znany kanadyjski Ram. Mniej znany jest fakt, że wielodziałowym czołgiem miał być też rosyjski KW-1. W prototypie w wieży po prawej strony armaty 76 mm zamontowana była druga, kal. 45 mm. W praktyce okazało się, że nie jest ona specjalnie potrzebna, a też bardzo utrudniona była jej obsługa ze względu na ciasnotę wieży, tak że szybko się z tego pomysłu wycofano. -
Ręczna broń ppanc podczas II WŚ
Speedy odpowiedział Iwan Iwanowski → temat → Wojsko, technika i uzbrojenie - ogólnie
Płaszcz, twardy rdzeń i smugacz miały też zwykłe karabinowe pociski ppanc.-smugowe, produkowane masowo od czasów I wojny światowej. To raczej nie jest nic szczególnie wyjątkowego. Elementu magnezowego to przyznam, że w Patrone 318 nie kojarzę. Możesz coś przybliżyć? Ogólnie to byłby bardzo dobry pomysł. Jakiś np. czepiec ze stopu magnezu w takiej amunicji jest jak najbardziej na miejscu. Przy uderzeniu w pancerz zapala się, dając dobrze widoczny błysk i snop iskier. Dzięki temu strzelec przynajmniej wie, że trafił. Na ile kojarzę z relacji, dla użytkowników kb ppanc. wz.35 bardzo było deprymujące, że tak strzelają w ten czołg, strzelają i nic nie widać, żadnych efektów. Przy przestrzeleniu np. zbiornika z paliwem może to też dać pewien efekt zapalający. I był tam jakiś kanister z gazem? Wydawało mi się, że to była po prostu ostatnia warstwa masy pirotechnicznej na końcu smugacza. On się zazwyczaj składa z zaprasowanych kilku warstw masy pirotechnicznej o różnych właściwościach: na początku jakaś rozpałka, potem warstwa masy "bezgazowej" palącej się bez widocznego płomienia ("ciemny zapłon"), potem ta właściwa masa smugowa, dająca jaskrawy, dobrze widoczny płomień i /lub smużkę dymu, pozwalająca na obserwację lotu pocisku. Dodanie na końcu jeszcze jednej warstwy z tym gazem łzawiącym znowuż nie wydaje mi się czymś dramatycznym pod względem technologii. W smugaczach często jeszcze bardziej wymyślne rzeczy robiono, np. tę masę smugową w wersjach o różnej barwie płomienia, żeby się powiedzmy po 300 m zmieniała z czerwonej w zieloną, co pozwalało ocenić przybliżoną odległość do ostrzeliwanego celu, albo np. (to już w amunicji większych kalibrów, do rozmaitych działek itp.) dodając na końcu opóźniacz i ładunek wybuchowy do samolikwidacji pocisku po przebyciu określonego dystansu. -
Ręczna broń ppanc podczas II WŚ
Speedy odpowiedział Iwan Iwanowski → temat → Wojsko, technika i uzbrojenie - ogólnie
Czy ja wiem, nie powiedziałbym żeby był on jakoś strasznie wymyślny - ppanc. smugowy jakich było wiele. Tym się wyróżniał, że w tylnej części rdzenia prócz kapsuły z masą smugową miał jeszcze kapsułkę z gazem łzawiącym i tyle. -
Myślę że nie masz racji. Philby miał dostęp do strategicznych sekretów brytyjskiego rządu i wywiadu. Natomiast bardzo wątpię, żeby wiedział że w tym tygodniu na froncie w Korei ze wzgórza 355 zejdzie pododdział szkocki, a zastąpi go walijski czy na odwrót. O takich rzeczach nie decydował Londyn tylko lokalny dowódca polowy szczebla dywizji. Philby mógłby np. zdobyć informacje, ile Brytyjczycy mają tych dywizji w rezerwie i ile planują przerzucić do Korei, albo np na temat brytyjskich prac nad bronią jądrową. Ale nie o batalionie piechoty na jednej z tysiąca gór w Korei.
-
Działalność flot podczas wojny secesyjnej
Speedy odpowiedział secesjonista → temat → Bitwy, wojny i kampanie
Trudno tu robić jakieś porównania w kwestii działań na morzu. Flota Unii, ciesząca się znaczną przewagą, prowadziła blokadę portów Konfederacji, uniemożliwiając eksport bawełny i import wszelkich innych towarów. Flota Konfederacji nie była w stanie przełamać blokady, choć podejmowała takie próby (najsłynniejsza z nich doprowadziła do bitwy pod Hampton Road między pancernymi okrętami CSS Virginia i USS Monitor). No i agenci Konfederacji zakupili za granicą szereg jednostek - szybkich uzbrojonych statków, zwanych wówczas krążownikami, które dziś nazwalibyśmy rajderami lub krążownikami pomocniczymi - mających za zadanie działania korsarskie, czyli polowanie na statki handlowe stanów północnych na całym oceanie. CSS Alabama był właśnie najsłynniejszym z tych "krążowników". Prócz niego dużą liczbę statków przechwyciły jeszcze CSS Shenandoah (38), CSS Tallahassee (33 - spotyka się też wyższą liczbę) CSS Sumter (kilkanaście; jego załoga obsadziła potem "Alabamę"). Generalnie jednak nie miało to wielkiego znaczenia dla biegu wojny. Konfederaci korzystali także z licznych "łamaczy blokady" - szybkich jednostek handlowych, mających przekraść się przez blokadę Unii i przewieźć w jedną stronę ładunek bawełny, a z powrotem cenne surowce strategiczne. Większość z nich jednak pływała pod banderami cywilnych armatorów, a nie rządu więc napisałem o nich tylko dla porządku. A także dlatego, że rajdery często były przekwalifikowywane na łamacze blokady i odwrotnie, łamacze blokady uzbrajano jako rajdery do działań korsarskich. -
Listy w butelkach, czy albatros jako listonosz.
Speedy odpowiedział Bruno Wątpliwy → temat → Historia ogólnie
A propos tego albatrosa, w ramach żartu 1 kwietnia 1990 zgłoszony został protokół transmisji danych RFC 1149 IP over Avian Carriers (IP przez ptasie nośniki). Ciągnąc dalej tę zabawę, w następnych latach kilkakrotnie podejmowano próby porównania szybkości transferu dużych pakietów danych przez łącza telekomunikacyjne oraz za pomocą gołębi pocztowych. We wrześniu 2009 południowoafrykańska firma The Unlimited przeprowadziła taki żartobliwy eksperyment z transferem 4 GB danych z miejscowości Howick do siedziby firmy w Hillcrest na przedmieściach Durbanu, na odległość około 60 km (80?). Pakiet miał być dostarczony przez 11-miesięcznego gołębia imieniem Winston, przenoszącego kartę pamięci microSD oraz za pomocą łącza ADSL wiodącej tamtejszej firmy Telkom SA. Czas liczony był od rozpoczęcia kopiowania danych na kartę do zakończenia ich zgrywania na urządzenie odbiorcy końcowego. Wygrał Winston, z czasem 2 h 6 min 57 s. Transfer ADSL osiągnął do tego czasu niecałe 4%. W listopadzie 2009 podobną akcję przeprowadził australijski program TV satyryczno-publicystyczny Hungry Beast, po gorącej parlamentarnej debacie w której rząd zarzucał opozycji torpedowanie inicjatyw w zakresie inwestycji telekomunikacyjnych, twierdząc że jak tak dalej pójdzie, Australijczycy będą zmuszeni powrócić do gołębi pocztowych. Ludzie z tego programu, wiedząc o tym afrykańskim eksperymencie przygotowali własny. Przesyłkę 700 MB danych pomiędzy Tarana w wiejskich okolicach Nowej Płd. Walii i Prospect na zachodnim przedmieściu aglomeracji Sydney (ok. 95 km w linii prostej i 132 km drogami) zaplanowano na trzy sposoby. Pierwszym kurierem był jak w poprzednim przypadku gołąb pocztowy z kartą micro SD, drugim - kurier-człowiek z pendrivem, jadący samochodem. Pakiet danych wysłano też łączem ADSL największego australijskiego operatora Telstra. Również i tym razem wygrał gołąb z czasem 1 h 5 min (szybko leciał skubany; a może wiatr miał korzystny?). Drugi był kurier samochodowy (2 h 10 min). Transmisja ADSL dwukrotnie ulegała zerwaniu, przy czym za drugim razem nie udało się nawiązać ponownie połączenia. W najszybszych momentach wykazywany był pozostały czas transferu 4 h. Dane za angielską wiki, gdzie jest jeszcze trochę więcej takich historii: IPoAC -
Bitwa warszawska - komu przypisywać zwycięstwo?
Speedy odpowiedział bartecki → temat → Bitwy, wojny i kampanie
To nie tak. Kluczowym elementem Bitwy Warszawskiej był właśnie kontratak znad Wieprza na rosyjskie skrzydło. To on zagroził Rosjanom okrążeniem i zmusił ich do pospiesznego odwrotu. Gdyby obrona Warszawy padła - no trudno, większe byłyby straty i zniszczenia, Rosjanie pewnie zrabowaliby dobra narodowe i wymordowali wielu polskich patriotów - o ile starczyłoby im czasu, bo wobec zagrożenia ze skrzydła i tak musieliby szybko zwiewać. Więc ostateczny efekt byłby taki sam. Takie generalnie było znaczenie obrony warszawskiego przedmościa. -
Szczerze mówiąc tego rodzaju akcja z użyciem zapalnika czasowego - lontu (a nic innego raczej nie było wtedy za bardzo dostępne) przeciwko ruchomemu celowi z definicji nie rokowała większych szans powodzenia.
-
Metodę tę testowali Rosjanie w latach 30. Rozbudowywali wówczas ogromnie wojska powietrznodesantowe i szukali jakiejś metody masowego zrzucania niewyszkolonych ludzi z nieprzystosowanych do tego samolotów. Ich koncepcja to był taki kilku-kilkunastoosobowy "autobus" (a może i większe były) z miejscami siedzącymi, zrzucany i spadający w pozycji poziomej. Próbowano też (ale zdaje się bez ludzi) zrzutu z małej wysokości "autobusu" bez spadochronu, wyposażonego w odpowiednią amortyzację (szczególnie do wody). Ostatecznie o ile wiem kapsuł tych nigdy nie wykorzystano, nieliczne radzieckie desanty w czasie II w.s. odbywały się w klasyczny sposób.
-
Owszem, mogło być i tak. Ale w przypadku moździerzy zdarza się jeszcze inne zjawisko - błąd podwójnego załadowania. Jeśli kilka moździerzy blisko siebie strzela w szybkim tempie (co jest raczej normalną sytuacją ich użycia), to w całym tym huku, zamieszaniu i pośpiechu ładowniczy może nie zorientować się, że nastąpił niewypał i wrzucić do moździerza kolejny granat. Uderzony dodatkowym ciężarem uprzednio załadowany granat (nazwijmy go nr 1) zazwyczaj wtedy odpala. Tyle że ładunek miotający musiałby wypchnąć z lufy 2x większą masę niż normalnie; w wersji minimum skutkuje to ogromnym skokiem ciśnienia i rozerwaniem lufy. Nader często jednak przyspieszenie nawet w takich warunkach jest dostateczne by w granacie nr 1 odbezpieczył się zapalnik i od razu zdetonował od uderzenia w tylną część granatu nr 2 (który zresztą jest tak blisko, że też najpewniej zdetonuje). Tutaj filmik pokazujący różne problemy z moździerzami Mortar fails można zresztą wpisać to hasło w wyszukiwarkę youtube, takich filmików jest więcej. Niekiedy widuje się moździerze zaopatrzone w charakterystyczne urządzenie wylotowe w kształcie jakby lejka - to właśnie jest blokada przed podwójnym załadowaniem, mechanizm który po załadowaniu przegradza lufę jakimś elementem, chowającym się automatycznie w momencie wystrzału (od ciśnienia, albo odpychany jest przez wylatujący pocisk); a gdy wystrzał nie nastąpi, oczywiście nie da się włożyć następnego granatu bo ów element przegradzający na to nie pozwoli. Na zalinkowanym filmie widać jednak, że czasami ta blokada nie działa prawidłowo i nie pozwala załadować nawet pierwszego granatu.
-
Flota Anglii i Francji - porównanie
Speedy odpowiedział gregski → temat → Wojsko, technika i uzbrojenie
Z kolei w przypadku "dużej" kuli chodziło o to by wywalić w burcie przeogromną dziurę i zdewastować np. pokład działowy. Okazało się to zadziwiająco skuteczne. Powolne kule z karonad nie przebijały czysto dziur w drewnianym kadłubie (jak czyniły to szybsze kule armatnie), ale tworzyły potężne wyrwy z rozległymi strefami spękań poszycia wokoło, generowały przy tym wielką liczbę masywnych i ostrych odłamków drewna o energii wystarczającej do przebicia ciała człowieka na wylot lub spowodowania zranień typu amputacyjnego. -
Sprzęt polski w rękach najeźdźców
Speedy odpowiedział widiowy7 → temat → Niemcy i Rosjanie a wrzesień 1939 r.
Chyba raczej nie... nie wiem ile ich zdobyli, ale generalnie używali takich armat. O ile wiem w okupowanej Norwegii Kongsberg Arsenal produkował je dla Kriegsmarine. -
Flota Anglii i Francji - porównanie
Speedy odpowiedział gregski → temat → Wojsko, technika i uzbrojenie
Noooo ale jednak nie tylko. Z karonad oczywiście najbezpieczniej było strzelać kartaczem ale i normalne pełnokalibrowe kule do nich były. -
Nijak oczywiście i nad tym czołgiem wypada się zastanowić. Bo to już takie novum nie jest - chyba. Taka taktyka już bywała. Jak mówię muszę pomyśleć.
-
Slang slangiem. Niemniej samo zjawisko występuje i wypadałoby jakąś nazwę dla niego wymyślić. Bo faktycznie w tych obecnych konfliktach typu Syrii, Iraku Czeczenii taka taktyka jest stosowana. Dawniej tego nikt nie robił; np. PPK w obronie służyły do odpierania ataku pojazdów pancernych, w natarciu trochę szerzej, jako taka ogólna broń wsparcia niekiedy, do niszczenia oczywiście czołgów itp. ale także umocnionych pozycji obronnych. Ale teraz widać na tych licznych filmach nakręcanych przez muzułmańskich bojowników coś całkiem innego. Mała grupka z przenośną wyrzutnią PPK stara się skrycie przeniknąć w sąsiedztwo pozycji wroga - sąsiedztwo to w tym przypadku mogą być i 2-3 km czy nawet więcej - i znienacka ostrzelać wypatrzony tam ważny cel: pojazd opancerzony, stanowisko artylerii, punkt dowodzenia, stację radarową itp. itd. Albo taka ekipa zaczaja się w zasadzce przy drodze i czeka aż pokaże się cel wart rakiety: czołg, ciężarówka z wojskiem czy zaopatrzeniem, cysterna z paliwem... Jak byście określili taką taktykę? Czy nie przypomina to działań snajperskiego teamu, infiltrującego pozycje wroga lub czającego się w zasadzce, polującego na wrogich oficerów, żołnierzy funkcyjnych (obsługi radiostacji i innego sprzętu, artylerzyści, załogi pojazdów) i te rodzaje sprzętu które da się uszkodzić pociskiem z karabinu?
