Speedy
Użytkownicy-
Zawartość
1,097 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
Typ zawartości
Profile
Forum
Kalendarz
Zawartość dodana przez Speedy
-
Hej Dokładnie tak właśnie wyglądał Gammon Bomb! W takiej formie był dostarczany, dostawało się ten woreczek z wmontowanym zapalnikiem, detonatory i plastyczny m.w. I należało włożyć detonator i tyle plastyku ile było potrzeba (albo ile się miało), np. jeśli potrzebny był granat zaczepny/obronny to niewiele, rzędu 0,5 funta czyli 230 g lub mniej, za to dokładano np. jakieś kawałki metalu, pocięte gwoździe itp. A jak przeciwpancerny to raczej tylko plastyk na maxa (maksymalnie mieściło się 2 funty czyli 900 g mniej więcej).
-
Hej Hmmm a dlaczego "jeszcze"? A co powinni mieć "już"? Przecież No.82 Gammon Bomb wszedł do służby jakoś w połowie 1943, to chyba normalne że w 1944 był używany. BTW dodam że był też dostarczany oddziałom ruchu oporu w różnych krajach także i w Polsce. "Gamony" dość powszechnie stosowano w Powstaniu Warszawskim, m.in. za ich pomocą unieruchomiono owe dwie Pantery które potem po wyremontowaniu były przez pewien czas używane przez powstańców na Woli.
-
Hejka Na żadnej, nigdy tyle nie wyciągnął. Pozwolę sobie zacytować fragment z odpowiedniej książki (E.Malak "Prototypy samolotów bojowych Polska 1936-1939" Wyd.Uniwersytetu Wrocławskiego 1990) zawierający fragmenty listu konstruktora, S.Praussa do autora: (dane dotyczą 2. prototypu; poz.[78] w bibliografii pracy Malaka to jest niedatowana broszura pt. "Rozwój prototypów samolotów" bez autora, prawdopodobnie z połowy 1937, w aktach Sztabu Głównego w CAW).BTW. dane ciężarowe Suma występujące powszechnie w internecie (ciężar całkowity 3550 kg, własny 1995 kg, użyteczny 1550 kg) S.Prauss określa jako niezbyt ścisłe i "przeznaczone do propagandy" w związku z pokazem 1.prototypu samolotu na Salonie Paryskim. Dane realnego bombowca to wg niego max.ciężar w locie 4650 kg, własny 2700 kg, użyteczny 1950 kg. Za inną mądrą księgą (D.Mondey "British Aircraft of World War II" wyd.Chancellor Press 1994) Fairey Batlle Mk.I wyciągał 257 mph na 20000 ft czyli 414 km/h na 6100 m. Tak w ogóle sorry ze czepiam się takich szczegółów, bo ostatecznie różnice prędkości rzędu kilkunastu km/h nie mają w tym przypadku wielkiego znaczenia, i zresztą jak pokazała historia wszystkie te samoloty były generalnie za słabe. Drażni mnie po prostu takie wybrzydzanie jakie to dziadowskie bombowce Battle mieli nam Anglicy w 1939 dostarczyć. Głupie to jest moim zdaniem zważywszy dwa fakty: 1) samoloty tej klasy użytkowane w Polsce w tym okresie były znacznie od Battle słabsze (Karasie) 2) przewidziany jako przyszły następca Karasia bombowiec Sum miał osiągi własnie na poziomie Battle mniej więcej.
-
Hej Nie bardzo. P.46 był samolotem nieco nowszym (mimo, iz miał stałe, nie chowane podwozie), o nieco lepszej prędkości max., i co najważniejsze - bił Battle jeżeli chodzi o uzbrojenie (6 km-ów, bomby do 600 kg). Dobrze jest zawsze zastanowić się jak się widzi cyferki które budzą jakieś wątpliwości. Sum faktycznie miał silniejsze uzbrojenie strzeleckie - zwłaszcza 4 stałe km wobec 1 w Battle przy ostrzeliwaniu celów naziemnych z pewnością robiłyby różnicę. Tylne stanowisko strzeleckie miało jak w Battle 1 km. I było jeszcze dolne stanowisko w wysuwanej gondoli którego Battle nie miał. Co do bomb sprawa nie jest już taka prosta. Sum nigdy żadnych bomb nie dostał i nie wiadomo jak byłoby z tym jego udźwigiem - czy nie jest to po prostu parametr (wymaganie) mechanicznie przeniesione z Karasia. A w jego z kolei przypadku pozwolę sobie wysnuć teorię że różnica udźwigu między Karasiem i Battle wynika jedynie z różnego zdefiniowania pojęcia "udźwig max. bomb". Karaś teoretycznie mógł zabrać nawet 700 kg bomb (6x100 + 2x50 kg) przy starcie z utwardzonego lotniska. W praktyce we wrześniu 1939 Karasie z jednej eskadry chyba jeden raz zabrały taki ładunek 600 czy 700 kg; normalnie, operując z lotnisk polowych Karaś zabierał zazwyczaj 4-8 bomb 50 kg czyli do 400 kg. Battle standardowo zabierał 4 bomby 113 kg w komorach w płacie; w "konfiguracji przeciążonej" jeszcze 2 takie bomby można było podwiesić na wyrzutnikach zewnętrznych. Daje to razem max. 680 kg a więc ładunek całkiem zbliżony. Co do osiągów zaś to w czasie prób prototypowy Sum bez uzbrojenia rozwinął 396 km/h. Fakt że to samolot mniejszy od Battle ale z i ze słabszym od niego silnikiem (920 vs.1030 KM) w dodatku gwiazdowym (większe opory) i stałym podwoziem (jeszcze większe opory). Nie widać za bardzo powodów dla których miałby być od Battle istotnie szybszy.
-
Hej Zgadza się to w 100%. Tylko nie nalęży zapominać, że w 1939 polscy lotnicy walczyli na lekkich bombowcach PZL-23 Karaś, jeszcze o wiele słabszych od Battle. Mimo że Kampania Wrześniowa wykazała ich całkowitą nieprzydatność, to Karasie jednak coś tam zwojowały. Posiadanie dodatkowych 100 lekkich bombowców o wyższych odsiągach od PZL-23 z pewnością by nie zaszkodziło. BTW Planowany jako następca Karasia PZL-46 Sum był właśnie samolotem o osiągach zbliżonych do Battle.
-
Hej Nosz qrde, wzięła i wybuchła... Pewnie wszyscy naraz włączyli tostery i to dlatego... :mrgreen: Nie ma krótko mówiąc takiej możliwości. Chyba że mieszkańcy owej planety wynaleźli jakąś specjalną wunderwaffe, jakiś środek do usuwania planet bez namaczania, i nieopatrznie wypróbowali go na sobie. Ale jak by też miał on działać, tego nie wiadomo. Jedynym póki co dostępnym mechanizmem w jaki planeta może się rozwalić, jest oddziaływanie pływowe: jeśli dwie dostatecznie duże masy znajdą się dostatecznie blisko siebie, to ta mniejsza może zostać rozerwana przez większą i efektownie zmielić się na proszek. Odległość jaka jest do tego niezbędna, zwana jest granicą Roche'a. Np. dla układu Ziemia-Księżyc jest to bodajże 20 tys. km, gdyby Księżyc zbliżył się do Ziemi na taką odległość to uległby kasacji (oczywiście Ziemi też by się przy tym coś niecoś dostało, ale nie rozpadłaby się od tego). Nawet jednak i w tym przypadku planeta nie znika przecież bez śladu. Coś się z tą masą musi stać. Np. efektowne pierścienie Saturna powstały właśnie wskutek podobnego zdarzenia. Jeden z jego księżyców przed milionami lat stopniowo zbliżając się do planety wszedł w strefę Roche'a i skutki możemy podziwiać do dziś. Co mianowicie miałoby rozerwać hipotetyczną planetę X między obecnymi orbitami Jowisza i Marsa, tego nie wiadomo. I gdzie się podziały jej szczątki też nie wiadomo. Astronomowie oceniają, że zsumowana masa wszystkich znanych i nieznanych planetoid tego regionu odpowiada masie mniej więcej naszego Księżyca - to o wiele za mało na planetę na której można by wygodnie mieszkać i stawiać piramidy. Dodam jeszcze, że podobną nieco historię opowiada pewna książka SF, a w zasadzie cykl autorstwa J.P.Hoogana zwany potocznie Trylogia Gigantów. Z tą różnicą, że w niej byłym księżycem planety X jest nasz Księżyc, rozpad planety nastąpił właśnie wskutek użycia super-broni w czasie tamtejszej wojny, a cała historia miała miejsce względnie niedawno (50 tys. lat temu).
-
Hej Fajnie że przypomniałeś jeszcze o tym granacie . To ja jeszcze dodam coś w uzupełnieniu: Z połowy 1940 mniej więcej, a jego oficjalne oznaczenie to No.74. Jest nawet gorzej niż myślisz . Skorupa granatu była z grubościennej kuli szklanej, wypełnionej nitrogliceryną (w ilości 600 g). Zapalnik nie był do końca standardowy - wykonany był z tworzywa sztucznego, widocznie łączenie szkła z metalem uznano za niezbyt dobry pomysł. Natomiast faktycznie był to taki zapalnik czasowy jak w normalnych granatach, z zawleczką i łyżką, której zwolnienie w momencie rzutu powoduje zapłon opóźniacza. Zawleczki w zasadzie były nawet dwie: jedna powodowała zwolnienie sprężyny zrzucającej owe półkuliste osłony z tej lepkiej głowicy, druga zwalniała sprężynę mechanizmu uderzeniowego w zapalniku. Tak że w zależności od sytuacji można było też użyć No.74 bez tego klejenia, jako zwykłego granatu powiedzmy zaczepnego. Szybko jak szybko, w 1942 podobno był jeszcze używany w Afryce a nie jestem pewien czy nawet w związku z Monte Cassino nie napotkałem jakichś relacji o nim. Skuteczność granatów o działaniu burzącym opiera się na takim efekcie, to się zdaje się nazywa "spalling" - w przypadku detonacji materiału wyb. na powierzchni pancerza czołgu (czy czegokolwiek) w miejscu wybuchu następuje odpryskiwanie odłamków o wysokiej energii z obu stron pancerza (także od tej "wewnętrznej" czyli przeciwnej niż podłożony ładunek). Działa to tym lepiej im większa jest prędkość detonacji m.w. (nitrogliceryna ma w miarę wysoką, 7700 m/s). W przypadku cieńszych pancerzy może nawet nastąpić przebicie na wylot. W praktyce jednak przeciwko lepiej opancerzonym czołgom z późniejszego okresu wojny ten granat nie był zbyt efektywny. Faktycznie, mieli ich nawet kilka. Były to jednak granaty kumulacyjne, to przyklejanie wynikało w ich przypadku nie tylko z chęci zastosowania zapalnika czasowego ale i odpowiedniego skierowania ładunku kumulacyjnego w stronę przeszkody. Na tym bowiem polega nierozwiązywalny chyba problem ręcznego granatu ppanc. Musi on eksplodować w kontakcie z celem. Można zastosować oczywiście zapalnik uderzeniowy. Ale w przypadku przedmiotu rzucanego ręką, a więc lecącego z prędkością kilku-kilkunastu m/s co najwyżej, taki zapalnik musi być ogromnie wrażliwy. A jednocześnie musi być wystarczająco dobrze zabezpieczony by nie wybuchł w rękach osoby rzucającej granat. Okazuje się że jest to spore wyzwanie, zaprojektować coś takiego. Niemal wszystkie granaty ręczne z zapalnikiem uderzeniowym (pomijając okres I ws) miały albo opinię niewygodnych i niebezpiecznych, powodując liczne wypadki, albo zawodnych i nieudanych niewypałów. Niemniej w przypadku granatu ppanc. nie było jakby wyjścia za bardzo i jednak je robiono. Alternatywą były właśnie te wszystkie systemy klejące albo magnesy (a któryś niemiecki granat miał nawet jedno i drugie). W tym przypadku granat miał przyczepić się do pancerza a więc można było zastosować zwykły zapalnik czasowy, doskonale znany, opanowany i bezpieczny. Ale coś za coś, takie przylepianie nie jest za łatwe, czołg porusza się, drga, nawet przyczepiony ładunek może odpaść, poza tym czołg na polu walki zwykle pokryty jest błotem, kurzem, brudem, co dodatkowo zmniejsza "przyczepność" takiego ładunku. Tak że większość granatów ppanc. i brytyjskich i radzieckich miała jednak zapalnik uderzeniowy.
-
Ręczna broń przeciwpancerna podczas I wś
Speedy odpowiedział Andreas → temat → Wojsko, technika i uzbrojenie
Hej Nie bardzo. Trzeba zauważyć że właściwie tylko Anglicy i Francuzi użyli czołgów na większą skalę na froncie zachodnim. Stąd niemieckie prace w kierunku broni ppanc. W drugą stronę sprawa nie była już tak pilna, niemieckich czołgów było bardzo niewiele i rzadko stosowanych. A na innych frontach nie występowały prawie wcale. Zaś samochody pancerne, których teoretycznie było sporo we wszystkich walczących krajach, z uwagi na pozycyjny charakter wojny rzadko się przydawały więc ich zwalczanie nie było tak istotnym problemem. Niemniej Brytyjczycy prowadzili pewne prace w tym kierunku. W ramach prac nad przeciwlotniczym/lotniczym/ppanc. wielkokalibrowym km-em skonstruowali nabój 12,7 mm zwany .600/500 " (przeróbka myśliwskiego naboju na grubego zwierza .600 Nitro Express). I na ten nabój Thomas Godsal skonstruował też w 1918 prototyp 1-strzałowego karabinu ppanc. Tu jest fotka z jakiegoś forum i krótka informacja: http://1914-1918.invisionzone.com/forums/i...mp;#entry936844 W porównaniu z Mauserem M1918 Godsal wydaje się lżejszy i mniejszy. Zapewne też miał dwójnóg choć egzemplarz ze zdjęcia go nie posiada. I zapewne miał mniejszy odrzut na co wskazuje spory i rozbudowany hamulec wylotowy. Brytyjczycy zrobili też prototyp ppanc. granatu nasadkowego (ponoć potworna rzadkość, nie wiem czy istnieje zdjęcie w ogóle). No i coś co kiedyś przeczytałem na jakiejś rosyjskiej stronie. Rosjanie w 1914 przeprowadzili próby strzelania do samochodu pancernego z tzw. karabinu wałowego Krnka kal. 20,3 mm (tu jest fotka Krnka wz. 1876, ale tamten był jak mi się wydaje późniejszy wz. 188... któryś)http://www.asportal.cz/asp/encyklopedie_odstrelovaci_pusky_rusko.html. Karabiny wałowe to broń dosyć częsta w XIX wieku, bardzo długie i ciężkie karabiny wielkiego kalibru stosowane przy obronie (i obleganiu) twierdz. Prócz zwykłych pocisków ołowianych często wystrzeliwano z nich rozmaite pociski zapalające czy wybuchowe, do niszczenia wozów taborowych czy np. jakichś składowisk. W latach 70. XIX w. pojawiły się nawet pociski przeciwpancerne do przebijania osłon dział czy innych takich rzeczy. Ponoć efekty tego próbnego strzelania nawet jakieś były ale kb. Krnka był jeszcze cięższy od Mausera M1918 (ponad 20 kg). [ Dodano: 2008-07-18, 14:30 ] Hej Nie mogę już niestety edytować swojego postu, ale znalazłem przypadkiem w sieci artykuł na temat zgodny z tematem niniejszego wątku http://www.landships.freeservers.com/allied_at_inww1.htm i muszę nieco skorygować to co napisałem. Brytyjski nasadkowy granat ppanc. No.44 nie był taką rzadkością jak mi się wydawało, wszedł do produkcji i wypuszczono go w ilości 15-20 tys. szt. Nasadkowe granaty ppanc. skonstruowali też Francuzi i Amerykanie. W artykule wspomniano także użycie 37 mm działek piechoty Puteaux przez Francuzów w roli ppanc. Mimo słabych parametrów balistycznych dawało to pewne rezultaty. Małe rozmiary i niska sylwetka działka z jednej strony, a z drugiej słaba widoczność z ówczesnych czołgów dawały szanse na podpuszczenie przeciwnika bardzo blisko, na odległosć z której nawet taki marny pocisk mógł sobie poradzić. Są tam również pewne informacje o przypadkach używania przez Brytyjczyków i Australijczyków zdobycznych niemieckich karabinów ppanc. Np. coś co mi się bardzo spodobało, wzmianka, że w czasie walk pod Niergenies w październiku 1918 żołnierze brytyjscy użyli zdobycznych Mauserów M1918 przeciwko zdobycznym brytyjskim czołgom wykorzystywanym przez Niemców . -
Hej Ja w kwestii formalno-statystycznej: Wg mnie taki sposób liczenia jest formalnym nadużyciem. Po pierwsze standardowa procedura zakładała wystrzeliwanie minimum 2 pocisków Patriot do każdego celu. Po drugie o ile wiem liczba 158 dotyczy wszystkich rakiet Patriot zużytych podczas Pustynnej Burzy - a więc nie tylko wystrzelonych ale np. także takich które uległy uszkodzeniu w transporcie i zostały wycofane z użytku. Za książką J.Gruszczyński, E.F.Rybak "Patriot kontra SCUD" wyd.Altair 1996 statystyka wyglądała następująco. - Irak w ciągu całej wojny wystrzelił 93 pociski SCUD - w przypadku 26 z nich analiza trajektorii od razu wykazała że upadną na obszarach niezamieszkałych, do morza itd. więc nie podjęto próby ich przechwycenia - 13 wystrzelono na Izrael (11 trafiło) jeszcze przed rozmieszczeniem tam systemu Patriot - 7 spadło na cele leżące poza zasięgiem baterii Patriot (nie obejmowały one całego terytorium Izraela ani Arabii Saud.) - do 47 SCUDów wystrzelono 96 rakiet Patriot (ściślej wystrzelono ich 98 - dwie rakiety z Turcji wystrzelono do celu który okazał się "kosmicznym śmieciem", spadającym fragmentem sztucznego satelity). Z tych 47 przypadków 45 zakończyło się udanym przechwyceniem, tzn. rakieta Patriot uderzyła w cel lub przeszła tak blisko że zareagował jej zapalnik zblizeniowy. Tyle że w przypadku zwalczania rakiet balistycznych takie "udane przechwycenie" to niestety jeszcze niewiele znaczy. Może to oznaczać zniszczenie rakiety a może tylko podziurkowanie jej odłamkami - i spadnie sobie taka podziurkowana doprawdy wielka róznica. Jakieś tam "zbijanie z toru" było w tym przypadku fikcją, SCUDy były bardzo nieprecyzyjnie wystrzeliwane, z CEP-em liczonym w kilometrach i właściwie skąd wiadomo że faktycznie się je zepchnęło na niezamieszkaŁy obszar, a może na odwrót, własnie bez tego spychania by spadły z mniejszą szkodą...? Gwarancją sukcesu (skutecznej obrony przeciwrakietowej) jest natomiast zdetonowanie głowicy rakiety balistycznej albo rozerwanie jej na kawałki. I tu niestety była mała skucha. Patriot PAC-1, PAC-2 to rakieta plot. dostosowana do roli przeciwrakietowej. Mimo że oprogramowanie optymalizowane było do uzyskiwania bezpośrednich trafień to w praktyce zwykle do tego nie dochodziło. Najprawdopodobniej tylko w kilku co najwyżej przypadkach na tych czterdzieści parę doszło do zdetonowania głowicy SCUDa - a pozostałe zostały tylko podziurkowane. I dlatego PAC-2 nie jest tak skuteczną przeciwrakietą jak się kiedyś wydawało. He he... co do manewrowania to niezupełnie prawda. Często się to pojawia w literaturze, że SCUD-y przerobione przez Irak na pociski o zwiększonym zasięgu cierpiały na pewne związane z tym problemy. W oryginale nie miały one odłączanej głowicy bojowej, spadały na cel w całości. Pociski o zwiększonym zasięgu były bardziej narażone na nagrzewanie i siły aerodynamiczne przy powrocie w atmosferę i w efekcie zaczynały się rozpadać, chaotycznie deformować, gubić fragmenty poszycia itd. Powodowało to zakłócenia w locie spadającej z takim "balastem" głowicy, koziołkowanie, nieoczekiwane zmiany trajektorii... nie można więc powiedzieć że nie manewrowały chociaż wbrew intencjom konstruktorów jak sądzę :clap: Porównanie Patriota PAC-1 i -2 z S-300 to odrębna kwestia. Po pierwsze S-300 to co najmniej 2 całkowicie rózne systemy i 5 pocisków o poważnie rózniących się parametrach. Po drugie żaden z nich w przeciwieństwie do Patriota nie został nigdy użyty w realnych działaniach wojennych, więc takie porównanie nie do końca byłoby uczciwe. Na podstawie analizy parametrów można przyjąć załozenie że S-300W z dedykowanym pociskiem przeciwrakietowym 9M82 mógłby być efektywniejszą bronią przeciwrakietową od PAC-2. To jest o wiele szybszy pocisk od Patriota i o większym zasięgu. Natomiast należy do tej samej generacji, też nie jest obliczony na bezpośrednie trafienie a tylko soft ma to zapewnić, w związku z tym ma dosyć dużą głowicę (150 kg) a nawet podobno jakiś chytry mechanizm zmieniający jej charakterystykę kierunkową w zależności od tego z której strony mija cel (w którego to efektywność kompletnie nie wierzę) niemniej nawet pomijając tę "kierunkowość" sama wielkość głowicy zapewnia jej potencjalnie większą efektywność niż 90 kg głowica Patriota. Jednakże jest to taka bardziej "gdybologia" - historia zna wiele przykładów broni które w realnych warunkach wypadły całkiem inaczej niż w czasie prób, więc jak mówiłem takie porównanie nie jest do końca uczciwe.
-
Hej Bo to i nie jest do końca prawda. Większość tych pomysłów dalej opisanych nie była sensu stricte samobójcza w takim sensie jak japońskie ataki kamikadze w których piloci uderzali w okręty samolotami zaopatrzonymi w głowicę bojową. Taki powietrzny taran jak opisuje Tofik wykonany w klasyczny sposób, przez zajście od tyłu i uderzenie śmigłem w statecznik samolotu przeciwnika był ekstremalnie niebezpieczny ale nie oznaczał 100% samobójstwa. Bardzo wielu ludzi przeżyło takie coś. Z tych 77 straconych pilotów większość nie zginęła w wyniku tarana ale została zestrzelona przez myśliwce eskorty. Nie tylko plany ale ruszyła i produkcja seryjna - Fi-103R (od Reichenberg - kryptonim programu) się toto nazywało - wykonano 175 szt. Były także liczne inne projekty i prototypy załogowych "latających bomb" róznego typu. Generalnie jednak zakładano że nie będzie to broń samobójcza - pilot po nakierowaniu na cel miał możliwość opuszczenia samolotu (chociaż oczywiście prawdziwie ideowy esesman pewnie nie wahałby się oddać życie za Fuhrera). Czy miała sens - raczej nie, bo to w ogóle nie ma wielkiego sensu. Japończykom np. specjalnie nie pomogło. Skuteczność pilotowanego V-1 z pewnością byłaby większa niż normalnego bezzałogowego, gdyż jego system kierowania być co tu dużo mówić żałosny. Co do efektów... trochę dłuzej potrwałyby ostatnie podrygi III Rzeszy, udałoby się jeszcze trochę spowolnić Rosjan przez rozwalenie kilku mostów ale de facto raczej niczego by to już nie zmieniło. Faktem jest że jak Niemców przycisnęło to w ostatnich tygodniach III Rzeszy zaczęli rozważać takie już czysto samobójcze operacje. Trudności w zniszczeniu mostu w Remagen skłoniły Luftwaffe do rozważenia ataku samobójczego wykonanego np. przez FW-190 z 1000-1800 kg bombą; ostatecznie jednak most zawalił się zanim do tego doszło. Także w kwietniu 1945 (kwiecień miesiącem samobójców? :mrgreen: ) planowany był atak 4 łodzi latających Do 24 na mosty na Wiśle: w Toruniu, Warszawie, Dęblinie i na wschód od Krakowa (niestety nie wiem co to może być "Dunjawec" - Dunajec?). Wyładowane materiałem wybuchowym Dorniery prowadzone przez dwuosobowe załogi miały po dotarciu do celu wodować powyżej mostu. Tam jeden z pilotów miał opuścić maszynę w gumowej łodzi ratunkowej a drugi samobójczo popłynąć do celu i staranować filar mostu lub wysadzić się pod przęsłem (a rosyjscy i polscy artylerzyści broniący mostów z pewnością by do niego nie strzelali tylko bili brawo albo przyjaźnie machali rękami :mrgreen: ). Takl czy tak do ataku nie doszło, gdyż wcześniej wszystkie 4 przygotowane Do 24 zostały zniszczone na ziemi/wodzie przez amerykańskie naloty.
-
Hej Zgadza się, o to właśnie głównie chodzi, o tak modne dziś "działania przybrzeżne" (littoral combat...) To prawda, nie można jednak zapominać że okręty działają w ramach zespołów floty a nie samotnie jak palec. Phalanx to taka broń ostatniej szansy, ostatnia "warstwa" systemu obrony powietrznej. Zanim pocisk pokr. wejdzie w strefę rażenia Phalanxa czy Goalkeepera musi przejść przez strefę działania myśliwców, następnie rakiet plot. dalekiego zasięgu, średniego zasięgu, bliskiego zasięgu, liczne systemy zakłócające i jeśli się przez to przebije to na końcu jeszcze czekają Phalanxy i pociski RAM czy podobne rzeczy... Tzn. to nie jest zupełnie tak. Dobry pocisk nie jest zły jakiś słabo widoczny odległy cel na granicy zasięgu dział wymagałby pewnie wstrzeliwania się i wystrzelenia paru salw na próznp; jakby policzyć cenę tych pocisków w proporcji do 1 RBS-15 to kto wie co by taniej wyszło... Ale generalnie zgadzam się, z dział strzela się głównie na relatywnie niewielką odległość z jakiej trafia się od pierwszego razu zwykle. A szkoda trochę "marnować" pocisk o zasięgu rzędu 250 km na cel oddalony np. o 20 km zaledwie...
-
Hej No właśnie, a propos kosztów poniesionych przez Niemców, w angielskiej wikipedii znajduje się ciekawe zestawienia http://en.wikipedia.org/wiki/V-1_flying_bomb w rozdziale "Assessment". Jest to fragment raportu sporządzonego przez amerykńskiego generała C.Bidwella w grudniu 1944, dotyczącego porównania skutków 12-miesięcznej kampanii bombowej Luftwaffe przeciwko Wielkiej Brytanii w latach 1940-41 znanej jako "Blitz" z efektami ataków V-1 w okresie niecałych 3 miesięcy. Zdaniem autora te efekty są porównywalne, przy znacznie mniejszych kosztach.
-
Hej Przyjmując, że stopy, cale i linie z tego okresu były to takie same jednostki jak na przełomie XIX/XX wieku: To byłoby ok. 170 cm. Ale to jest tak "na oko" przecież, trudno to powaznie traktować. Dużo lepszy wydaje mi sie pomiar z sekcji zwłok, z pewnością bardziej dokładny. To jest ok. 159 cm. (stopa = 304,8 mm; cal = 25,4 mm; linia = 0,1 cala = 2,5 mm)
-
Hej Jeszcze moje 3 gr. czyli garść ciekawostek; Armata nazywana była potocznie "długą Bertą" (przez analogię do grubej Berty, ciężkiego moździerza 420 mm) "długim Maxem" lub "Kaiser Wilhelm". Prace konstrukcyjne nad nią rozpoczęto w 1916 r., w połowie 1917 pierwszy egzemplarz testowany był na poligonie w Meppen. Pierwsze użycie bojowe miało miejsce 21.III.1918. Stanowisko ogniowe ulokowane było w lesie Coucy ok. 120 km od Paryża. Potem w ramach postępów niemieckiej ofensywy korzystano ze stanowisk położonych bliżej, nawet do 90 km od celu. Lufa miała absurdalną długość L/176 (176 kalibrów) i wyposażona była w specjalny naciągowy mechanizm do jej prostowania (żeby zniwelować jej ugięcie pod własnym ciężarem). Jej końcowy odcinek był gładki (ostatnie 6 m). Żywotność lufy była niewielka (65 strzałów). Pociski faktycznie miały zmienną masę, tak jak przedmówca już napisał, w miarę zużywania się lufy stosowano pociski o stopniowo wzrastającym kalibrze. Było ich 65, ponumerowanych kolejno, o kalibrze od 210 do 232 mm i masie 94 - 128 kg. Pocisk zawierał 7 kg m.w. Prędkość pocz. wynosiła 1600 m/s, a czas lotu na max. dystans (130 km) ok. 170 s. Ładunek miotający ważył 180-250 kg. W czasie strzelań dla "zamaskowania akustycznego" prowadzono zwykle jednocześnie ogień z kilku baterii klasycznych ciężkich dział rozlokowanych w okolicy, do celów w pobliżu linii frontu. Łącznie wystrzelono na Paryż 367 pocisków z czego w obrębie miasta spadło 180. Straty już tu ktoś podał wcześniej (256 zabitych 620 rannych), dodam jeszcze że najtragiczniejszy strzał padł 29.III.1918. Pocisk ugodził w kościół St.Gervais podczas mszy, powodując zawalenie sklepienia. Zginęło 88 osób, 68 zostało rannych. 1 strz./20 min. Żadna z super-armat nie wpadła w ręce Aliantów, po 1918 Niemcy zniszczyli je lub ukryli. Jedna z luf przestała kilkanaście lat zamaskowana jako komin w jakiejś fabryczce, obudowana cegłami itd. Pod koniec lat 30. długa Berta wróciła "do życia" - tym razem w lepszej nieco technologii, udało się ją upchnąć na platformie kolejowej. Armata kolejowa K12 podczas wojny stacjonowała w Pas de Calais i sporadycznie ostrzeliwała cele na terenia Anglii. Co się z nią stało po inwazji niestety nie wiem, coś mi się majaczy że została zniszczona przez wycofujących się Niemców.
-
Hej Obaj przedmówcy zaniżyli ilość wystrzelonych V-1-nek o blisko 100% Tyle to wystrzelono na Londyn czy szerzej, przeciwko celom na Wyspach Brytyjskich, niecałe 9,5 tys. Drugie tyle (a nawet troszkę więcej, nieco ponad 10 tys. pocisków) wystrzelono do celów na kontynencie (głównie Antwerpia). Z pocisków wystrzelonych na Anglię, dotarło do celu ok. 2,5 tys. Z pozostałych ponad 4 tys. zniszczyła obrona plot. (ok. 300 zapory balonowe, reszta po równo myśliwce i artyleria plot.), reszta zepsuła się po drodze. Dla Antwerpii nie znam niestety takich statystyk.
-
Hej To nie żarty Speedy - jako żołnierz Służby Zasadniczej WP sam przeszedłem takie szkolenie (na szczęście tylko teoretyczne). Była tam mowa o wzmiankowanym "oślepieniu" czołgu - a więc bądź rzuceniu pałatki (lub koca) na przyrządy obserwacyjne, ale dużo skuteczniejszym sposobem miało być chluśnięcie jakąś gęstą i brudna cieczą (np. olejem silnikowym) na wzmiankowane przyrządy, i dopiero później można było popróbowac, jak "bestię" :arrow: zniszczyć Jasne, rozumiem że i taką rozpaczliwą taktykę wypada przećwiczyć. Nawet jednak w takiej podbramkowej sytuacji jak opisujesz, przy braku innych środków, i tak lepiej byłoby chyba zaimprowizować koktajle Mołotowa np. z tego oleju o którym pisałeś (można nim zagęścić benzynę), pasty do podłóg w płynie, rozpuszczalnika do lakierów, dowolnej farby olejnej... o takie rzeczy chyba nawet łatwiej niż o płachtę tkaniny o wymiarach czołgu. Ale żeby nie było :arrow: to dodam że Niemcy rozważali projekty jeszcze nieco bardziej absurdalnych środków przeciwczołgowych. Jednym z nich był program Motorstopmittel, próba wyprodukowania jakiegoś środka który dostanie się do silnika i unieruchomi go. Pierwszym przybliżeniem był granat zawierający bardzo rozdrobnioną krzemionkę (Stopsand). Rzucony na pokrywę silnika miał się rozerwać rozpylając swą zawartość. Pył zassany do kolektora wlotowego miał spowodować zaklejenie i zapieczenie filtrów powietrza i w ten sposób zatrzymać silnik. Potem jeszcze z innymi substancjami próbowano tego samego ale bez większych efektów. Jakieś lekkie pojazdy dawało się czasem tak wyłączyć, ale silnik czołgowy o dużej mocy zasysał powietrze tak mocno że ta sztuczka nie działała. Pochodnym pomysłem był granat zawierający gazowy ozon. Też miał sie otworzyć nad pokrywą silnika. Ozon zassany do gaźnika miał spowodować obniżenie liczby oktanowej paliwa, spalanie stukowe (detonacyjne) w silniku i zatrzymanie lub i uszkodzenie go. Jak łatwo zgadnąć z tego takoż nic nie wyszło. Złośliwie dodam jeszcze że pomysł ten najwyraźniej nie był konsultowany ze specjalistami od czołgów. Rosyjskie czołgi napędzane były niemal wyłącznie silnikami Diesla i nijakich gaźników nie miały; zaś część czołgów aliantów zachodnich miała silniki lotnicze z bezpośrednim wtryskiem paliwa i takoż gaźników nie posiadała. Popularnym środkiem do oślepiania czołgów (zamiast oblewania ich farbą czy olejem) był granat dymny BK wprowadzony w 1943. Miał on postać ampuły z ciekłą mieszanką dymotwórczą na bazie tetrachlorku tytanu. Stłuczenie ampuły powodowało reakcję z parą wodną zawartą w powietrzu i powstanie gęstego białego dymu. Jeszcze jednym pomysłem z cyklu "maść na szczura" był granat DPS (Detonierende Pulverscheibe, potem Scheibenhandgranate) wymyślony przez WASAG, wykonany z ich ulubionego materiału, nipolitu z którego byli bardzo dumni i wszędzie próbowali go wetkać. DPS miał postać krążka o średnicy 8 cm i grubości zaledwie 1,6 cm (nipolit miał małą średnicę krytyczną i detonował swobodnie nawet w tak cienkiej warstwie). Taki krążek miał być wciskany przez szczeliny obserwacyjne czy wentylacyjne wozów bojowych, bunkrów itp. Krążki można było też łączyć w większe ładunki do innych celów (najwyraźniej była to jakaś obsesja kogoś z WASAG, wymyślona przez nich 4-tonowa bomba lotnicza z nipolitu także składała się z cylindrycznych segmentów po 800 kg bodajże, które można było łaczyć w bombę dowolnej wielkości, do owych 4 ton włącznie).
-
Hej Zgadza się, dodam jednak, że tę minę można było podłożyć też z boku, nie wskakując na czołg Toby mogło wypalić jaby czołg miał wieżę obróconą do tyłu - ale jak miał do przodu to taki manewr byłby niezmiernie trudny a możne nawet niewykonalny. a to zwłaszcza piękne :arrow: niemal jak ten opisany wcześniej numerek z płachtą ... :arrow: Żeby jednak zachować właściwą skalę problemu, warto przypomnieć że w tymże roku 1943 do Wehrmachtu trafiły pierwsze partie ręcznych wyrzutni ppanc. typu Panzerfaust i Panzerschreck, co pozwalało z owego wskakiwania ogólnie zrezygnować.
-
Hej Zgadza się, jednak trudno sobie raczej wyobrazić że na polu bitwy uda się komuś wrzucić coś do lufy czołgu. Ona ma niewielką średnicę i jest dosyć wysoko nad ziemią, w dodatku czołg się porusza... Tak że to raczej jest metoda nie tyle walki z czołgami ile raczej np. niszczenia porzuconych czołgów by nie wpadły w ręce wroga itp.
-
Hej Nooo zależy jaka... Co do brytyjskiego granatu No.74 to przypuszczam że miałby pewne szanse nawet przy rzucie. On miał stosunkowo dużą tę powierzchnię klejącą, cała ta okrągła głowica pokryta była tkaniną przesyconą jakąś lepką żywicą tworzącą dość grubą warstwę. Co do niemieckiego HL-Handgranate faktycznie, wygląda to raczej słabo. Tego kleju było tylko trochę i na czołowej powierzchni. Nawet jakby się przykleił to wcale nie jest powiedziane żeby się utrzymał. Co do min HHL to one dosyć ciężkie były, w jedenj z wersji nawet ponad 3 kg. Ciężko byłoby nimi rzucać tak czy inaczej. Co prawda magnesy miały dosyć potężne ale prawdopodobieństwo że "załapią" w przypadku miny ot tak rzuconej na czołg i jakoś tam się po nim staczającej faktycznie tak jak piszesz byłoby raczej niewielkie... Japońska mina ("żółwik") w ogóle się nie nadawała specjalnie do rzucania. No i jest jeszcze taki szczegół, że wszelkie klejenie jest tym efektywniejsze im czystsze są klejone powierzchnie. A czołg na polu bitwy raczej specjalnie czysty nie jest, tylko pokryty pyłem, kurzem czy błotem... tym mniejsze prawdopodobieństwo prawidłowego przyklejenia. A z innej beczki jeszcze jedna wunderwaffe mi się przypomniała: niemieckie Rollbomben. To bardziej taka amunicja saperska, ale do niszczenia czołgów też miała być przeznaczona. Była to mina z zapalnikiem czasowym, o kulistym korpusie, zaopatrzona w taki uchwyt w formie pasa, żeby nie przeszkadzał w jej "turlaniu". Bo tak właśnie miała być używana, odpowiednio rzucona miała dzięki kulistej formie potoczyć się do celu - pod czołg, pod strzelnicę bunkra, stoczyć się do okopu, po schodach do piwnicy itd.itp. Szczerze mówiąc pomysł nie wydaje się nadmiernie mądry, przecież na każdym kamieniu czy wyboju taka mina mogłaby zmienić kierunek toczenia. Może np. w walkach w mieście, na równym utwardzonym podłożu... ale i tam mógłby się trafić kawałek gruzu przecież. Rolbommben występowały w kilku "formatach", najmniejsza ważyła 1 kg, były jakieś tam 3- i 5- czy 10-kilowe aż po największą 30 kg. Fakt że wybuch takiej powiedzmy 10 kg miny pod czołgiem mógłby go co najmniej uszkodzić - ale właśnie musiałaby się prawidłowo potoczyć aby pod ten czołg trafić...
-
Hej No właśnie a to nie jest bezpieczne, i to z dwóch względów. Po pierwsze czołgi zawsze działają w grupach i pod osłoną piechoty, nawet jeśli atakujący znajdzie się w martwym polu obserwacji czołgu, to inny czołg może mu zrobić kuku ratując kolegę (o piechocie już nie mówiąc). A po drugie, żeby zniszczyć czołg nawet taki z II wojny potrzeba ładunku co najmniej 0,5-1 kg silnego m.w. Oznacza to że masa całego granatu będzie co najmniej rzędu 1 kg. Jak daleko można tym rzucić, w optymalnych warunkach pewnie z kilkanaście albo i 20 m, ale skradając się do nieprzyjacielskiego czołgu, rzucając z pozycji leżącej albo z ukrycia jakiegoś... pewnie nie będzie to zwykle więcej niż kilka m, a z tej odległości taki wybuch to nic przyjemnego, bardzo spokojnie można się zranić albo nawet i zabić własnym granatem a nawet jeśli nie to jakaś kontuzja słuchu czy coś to w zasadzie murowana. A tu mały bonusik, No.74 Sticky Bomb w całej swej krasie http://en.wikipedia.org/wiki/Sticky_bomb BTW ciekawe skąd ta miłość Brytyjczyków do nitrogliceryny, w czasie I wojny też używali jej szeroko (konkretnie w różnych pociskach wybuchowych do kb). Ładunek to akurat najmniejszy ze wszystkich problemów: http://tewton.narod.ru/mines-3/sobaka.html Jak widać ważył ponad 12 kg, to o wiele więcej niż typowe miny ppanc. tego okresu. Bardzo swobodnie wystarczało żeby unieruchomić każdy czołg, a taki z 1941 to w ogóle posłać w kosmos Problemem był pies oczywiście. Po pierwsze psy się generalnie boją huku. Można to do pewnego stopnia ograniczyć odpowiednią tresurą ale właśnie tylko do pewnego stopnia. A hałas pola bitwy jest po prostu nieprawdopodobny. I nie chodzi tylko o hałas silników, ale o ciągłą strzelaninę i eksplozje pocisków, bomb itd. W efekcie psy bardzo często głupiały, wpadały w panikę, zamiast atakować czołgi biegały zdezorientowane w kółko albo co gorsza zawracały do własnych linii. A tu był drugi problem, psy szkolono z wykorzystaniem rosyjskich czołgów i pojazdów, które z pewnością pachniały inaczej niż niemieckie (inne paliwo, smary itd.). Więc jeśli na polu bitwy znalazły się czołgi zarówno własne jak i wrogie no to wiadomo co psy wybierały Wikipedia podaje (bez szczegółów) że gdzieś pod Rostowem kilkaset psów które wpadły w panikę, zastopowały natarcie rosyjskiej dywizji panc. No i po trzecie, psa nie było wbrew pozorom tak trudno odstrzelić, a poza tym wcale nie zawsze było to potrzebne we wspomnieniach jakiegoś Niemca znalazłem taki fragment, że kiedyś takiego błąkającego się psa kolesie przywabili kiełbasą, a zauważywszy że ma na sobie minę, rozbroili go i został maskotką ich oddziału. W programie Poligon to nie takie rzeczy pokazywali ale pomysł z płachtą wydaje się jednym z głupszych. Jeśli warunki pozwalają na takie zbliżenie się do czołgu żeby zarzucić płachtę itd. to jednak o wiele lepiej zarzucić jakiś ładunek wybuchowy... Czołg nie jest ślepy, faktycznie jest z bliska martwe pole obserwacji ale żeby dostać się do tego "z bliska" to najpierw trzeba podejść "z daleka" - a z daleka widać zadziwiająco dobrze. No i cóż, nawet w tym martwym polu przy odrobinie szczęścia można dostać w czapkę. Niemieckie czołgi często były wyposażone w tzw Nahkampfgerate, wyrzutnię małych min odłamkowych, które wystrzeliwane pionowo w górę eksplodowały metr czy kilka metrów nad czołgiem, wymiatając odłamkami wszystko w sąsiedztwie. Współcześnie też istnieje coś podobnego, te wyrzutnie granatów dymnych które widać często na wszelkich wozach bojowych, także mogą wystrzeliwać granaty odłamkowe właśnie w tym samym celu. Program Poligon pokazywał jeszcze często inną taką taktykę - koleś z granatem rzucał się pod czołg (ale nie pod gąsienice tylko pomiędzy oczywiście) a gdy czołg przejechał nad nim, koleś rzucał granat ppanc. z tyłu na pokrywę silnika z wiadomym skutkiem. Ale to też nie jest tak dobry pomysł jakby się mogło wydawać. Pomijając już całe to ryzyko, to pamiętać trzeba że czołg może jechać całkiem szybko. Przedmiot rzucony ręką ma prędkość rzędu kilku m/s, jeśli czołg jedzie szybciej to nie da się do niego od tyłu dorzucić. Pamiętam że pomyślałem sobie wtedy że gdyby koleś zamiast ręcznego granatu miał ze sobą jakąś wyrzutnie w rodzaju Panzerfausta to tego problemu by nie było, a strzał w tylny, najsłabszy z reguły pancerz byłby dość morderczy. Z drugiej zaś strony gość mógłby też dostać lepszą jeszcze wyrzutnię i strzelić od razu w przedni pancerz lub boczny, całkowicie eliminując ten niewątpliwie widowiskowy etap kładzenia się pod czołgiem... Kampfpistole był próbą zbudowania broni wsparcia piechoty w oparciu o konstrukcję pistoletu sygnałowego ("rakietnicy"). Można było wystrzeliwać z tego, prócz wszystkich tych flar oświetlających, sygnałowych itd. także granaty odłamkowe, dymne a nawet ppanc. kumulacyjne kilku typów (najlepsze przebijające chyba 80 mm). W kolejnej wersji dodali jeszcze możliwość przyczepienia kolby i taki bardzo rozbudowany celownik. Ale genaralnie pomysł był taki sobie, rakietnica jest z założenia bronią o niewielkim ciśnieniu i w związku z tym niezbyt mocnej konstrukcji i za bardzo ciężkich i ambitnych pocisków nie można z niej wystrzeliwać lub tylko na bardzo bliską odległość. Pomysł zresztą może tak całkiem nie zdechł i współcześnie - istnieje jakiś niemiecki pistolet sygnałowy, firmy Erma chyba, do którego można założyć nasadkę do wystrzeliwania granatów z gazem łzawiącym (czyli taka broń policyjna powiedzmy).
-
Automat Fiodorowa wz. 1916 - pierwszy karabin automatyczny
Speedy odpowiedział Andreas → temat → Wojsko, technika i uzbrojenie
Hej No właśnie mówię że nie bardzo Dla snajpera najważniejsza jest możliwość oddania celnego strzału na jak największą odległość. Idealna broń ma więc możliwie długą lufę i strzela możliwie mocną amunicją. AF z założenia strzela słabszą amunicją niż ówczesne karabiny i ma krótszą od nich lufę. A więc nie jest idealny. Mało tego. Pewnie ekstremiści strzelectwa wyborowego (ja się do nich nie zaliczam) są zdania, że kb wyborowy musi być bronią powtarzalną. Uważają oni, że we wszelkich automatach praca mechanizmu wywołuje pewne drgania broni, odbijające się na celności. Być może chodzi ci o coś innego. Jakkolwiek w języku polskim słowa "snajper" i "strzelec wyborowy" używane są zamiennie, to jednak takich strzelców są powiedzmy dwa rodzaje. I pojawiają się u nas próby żeby to jakoś odzwierciedlić i jeden nazywać snajperem a drugi strzelcem wyb. Jeden rodzaj snajpera to koleś który walczy w składzie plutonu piechoty wspierając go na polu bitwy - likwiduje strzelców k.masz., oficerów, łącznościowców itd. - no i oczywiście strzelców wyb. przeciwnika. Bronią takiego kolesia swobodnie może być standardowy kb piechoty, co najwyżej tylko taki trochę lepsiejszy, z celownikiem optycznym, cięższą lufą itd. I w tym punkcie się z tobą zgodzę. Gdyby ZSRR wprowadził do masowego użytku Awtomat Fiodorowa albo i cały ten system broni to logicznym krokiem byłoby zrobienie AF z lunetą do takich właśnie celów. Drugi rodzaj snajpera to gość który wykonuje samodzielne zadania na linii frontu albo i nawet na tyłach wroga. Działa sam lub z pomocnikiem co najwyżej. Prowadzi obserwację, nakierowuje niekiedy ogień art., likwiduje wyższych dowódców wroga albo w ogóle kogo podleci :wink:. Jego sposób działania to pojedynczy strzał z możliwie dużej odległości z doskonale zamaskowanego stanowiska. Automat na nabój pośredni do takich działań się niezbyt nadaje, lepiej już powtarzalny karabin na amunicje dużej mocy. A propos tej dużej mocy coś mi przyszło na myśl ale to wieczorem z domu napiszę, muszę poszperać w tzw. źródłach. -
Czy Stalin planował atak na Hitlera w '41 r. ?
Speedy odpowiedział Jarpen Zigrin → temat → Front Wschodni
Hej Sorry. Faktycznie jest pewnie lepsze miejsce na to, przedmówca tak po prostu nawywijał z tymi czołgami itp. że czułem się w obowiązku to sprostować. Oczywiście NIE. Takim argumentem nie jest stan liczebny rosyjskich wojsk ale ich ugrupowanie - koncentracja olbrzymich sił na samej granicy, zgromadzenie gigantycznych zapasów tuż za pierwszą linią, usytuowanie szpitali polowych na samym przedzie zgrupowania, brak jakichkolwiek przygotowań obronnych, zero zapór, zero pól minowych. Wszystko to świadczy o przygotowaniach do ofensywy a nie obrony. Oczywiście jak wiadomo najlepszą obroną jest wyprzedzający atak i w tym sensie dyskusja wraca do "przedsuworowego" punktu wyjścia: Niemcy od zawsze twierdzą że przygotowali wyprzedzający atak na ZSRR w odpowiedzi na rosyjską koncentrację, a teraz i Rosjanie mogą twierdzić że przygotowywali wyprzedający atak na Niemcy w odpowiedzi na koncentrację ich wojsk. -
Czy Stalin planował atak na Hitlera w '41 r. ?
Speedy odpowiedział Jarpen Zigrin → temat → Front Wschodni
Hej Jakkolwiek podzielam twój pogląd że Stalin planował inwazję na Zachód, to w podawanych przez ciebie szczegółach jest tyle rażących błędów że mi płetwy opadły :arrow: Najwyraźniej T-37 pomylił ci się z czołgiem kołowo-gąsienicowym BT. T-37 to lekki czołg pływający, jeden z pierwszych zresztą seryjnie produkowanych na świecie, może i pierwszy w ogóle. Niemniej to maluteńki pojazd o masie 3 ton, z "potężnym" silnikiem doprawdy, 40KM, uzbrojony w 1 km. Podana przez ciebie liczba czołgów pływających w ZSRR nie dotyczy T-37 ale wszystkich seryjnych lekkich czołgów pływających, T-37. T-38 i T-40. Doświadczenia walk w 1939 z Polską i Finlandią wykazały że te czołgi poza możliwością pływania niewiele sobą reprezentują, mają słaby pancerz i uzbrojenie a ich właściwości terenowe są poniżej wszelkiej krytyki. Nie mówiąc już o niezawodności; w czasie inwazji na Polskę ani razu się nie zdarzyło by czołgi te - mając wszak pełnić rolę rozpoznawczą, w szpicy nacierających wojsk, nie zostały w tyle nie tylko za czołgami podstawowymi (BT, T-26) ale nawet za piechotą, wskutek powtarzających się awarii różnych podzespołów lub zwyczajnej niemożności poruszania się po kiepskich drogach z sensowną prędkością (maksymalna wynosiła 35 km/h). Kołowo-gąsienicowe czołgi BT stanowiły jeden z podstawowych typów w Armii Czerwonej, jednak nie był to czołg pływający. A praktyka ich użytkowania pokazała że nie warto zdejmować gąsienic bo na kołach one się średnio sprawują. A proszęc cię bardzo :arrow: http://pl.wikipedia.org/wiki/Jer-2 Super ale co robią w tym zestawieniu SMK i T-100, prototypowe czołgi ciężkie wyprodukowane w ilości kilku sztuk? W dodatku pojazdy w archaicznym wielowieżowym układzie raczej nie świadczą dobrze o swoich konstruktorach. To samo się tyczy T-35, choć tych wyprodukowano faktycznie pewną serię (61 czy coś koło tego) to też nie był to nazbyt udany wyrób... Obawiam się że znów ci się pomyliło z czymś. Ł-10 to armata czołgowa, wyposażenie czołgów T-28 i chyba też T-35. Niemcy użytkowali dosłownie kilka T-28 i ani jednego T-35. Faktycznie natomiast dosyć szeroko wykorzystywali Niemcy zdobyczne działa rosyjskie (i nie tylko, ze wszystkich podbitych krajów). -
Hej Jako ciekawostkę dodam, że karabin Naganta strzelał nabojem kal. 3,5 linii czyli 8,89 mm. Zastanawiałem się kiedyś jakie byłyby długofalowe skutki, gdyby Rosjanie zdecydowali się wówczas na taki właśnie duży kaliber. Z jednej strony do broni piechoty byłby to zapewnie nabój ewidentnie za mocny - karabiny byłyby ciężkie i mimo tego i tak pewnie miałyby duży odrzut. Z drugiej z punktu widzenia wszelakich snajperów większa donośność skuteczna byłaby nie do pogardzenia. To samo się tyczy broni maszynowej ze szczególnym uwzględnieniem karabinów pokładowych w samolotach czy wozach bojowych. W pocisku zapalającym większego kalibru zmieściłby się znacznie większy ładunek, a w pocisku ppanc. większy rdzeń. Potem po zebraniu doświadczeń z użytkowania nowej broni gdzieś tak np. w początkach XX wieku Rosjanie zapewne uznaliby że do broni indywidualnej potrzeba słabszego naboju niż taki dziewięciomilimetrowy potwór. I zaczęliby produkować albo nabój Fiodorowa albo np. japoński 6,5x50SR którego zakupili znacze ilości w czasie woijny, albo jeszcze jakiś inny by wymyślili. I mieliby szanse zostać pierwszym krajem używającym naboju pośredniego :arrow: Ponadto być może zdecydowaliby się na inny kaliber amunicji pistoletowej. Jedną z przesłanek przyjęcia kalibru 7,62 mm w broni krótkiej w Rosji była ponoć chęć unifikacji z kalibrem karabinowym, żeby móc wytwarzać półfabrykaty do produkcji luf na tych samych maszynach. Dla niezbyt rozwiniętego przemysłu rosyjskiego miało to jak widać jakieś znaczenie. W przypadku gdyby Rosjanie użytkowali 9 mm karabin, pewnie też od razu tak jak reszta świata zdecydowaliby się na 9 mm nabój pistoletowy... Od Mausera, ja wiem... raczej nie. Niezbyt wygodna kolba (widiowy7 skarży się tu na ergonomię ale nie on jeden, spotkałem się już z takimi wypowiedziami). Magazynek na 4 naboje nie 5 jak w większości kb. (ściślej 4+1, ale tamte można by w zasadzie załadować 5+1). Awtomat Fiodorowa był nieporównanie droższy i bardziej skomplikowany. Raczej trudno sobie wyobrazić żeby rosyjski przemysł był w stanie produkować go w ilościach rzędu kilku setek tysięcy czy kilku milionów. Jeśli dobrze pamiętam w 1914 Rosjanie mieli "na składzie" 4,6 mln karabinów powtarzalnych wszystkich typów czyli tego rzędu wielkości produkcja byłaby potrzebna. O tym kształcie naboi nie bardzo rozumiem. Inny od czego? Czy masz na myśli wystającą kryzę wokół dna łuski? To było rozwiązanie popularne w XIX wieku, kiedy to uważano że jest to niezbędne w przypadku broni powtarzalnej. Wydawało się ludziom że pazur wyciągu musi mieć o co zaczepić przy ekstrakcji łuski, o kryzę właśnie konkretnie, a w przypadku naboju bez kryzy (z rowkiem wokół dna łuski) to nie będzie takie "pewne zaczepienie" szczególnie w przypadku zanieczyszczonej broni czy naboju i ryzyko problemu z ekstrakcją będzie zwiększone. Okazało się to później nieprawdą, a ponadto kryza jest zmorą w konstrukcji wszelkiej broni automatycznej, przy naboju z kryzą trzeba się dziesięć razy tyle nakombinować co przy naboju bez kryzy żeby zapewnić niezawodne działanie mechanizmu. Ale w XIX wieku nie było to wszystko jeszcze takie oczywiste i jeszcze w latach 1890-tych naboje z kryzą projektowano dosyć powszechnie.
-
Hej He he nie ma czegoś takiego jak "za szybki myśliwiec" a już na pewno nie w latach 40. To co piszesz dotyczyło przede wszystkim ataku z przedniej półsfery ale z tym i śmigłowe myśliwce miewały problemy. Przy klasycznym natomiast ataku od tyłu z góry różnica prędkości była jeszcze całkiem znośna, rzędu 400 km/h, co niespecjalnie przeszkadzało w efektywnym ataku. Wielka prędkość zaś pozwalała uniknąć wdawania się w pojedynki z eskortą bombowców, po prostu znurkować przez nią, ostrzelać cel i zwiać. Sekunda ostrzału to wbrew pozorom nie tak mało w tym przypadku, działka Me 262 wystrzeliwały w ciągu sekundy pociski o łącznej masie prawie 14 kg - ogromna większość myśliwców II wojny miała ten wskaźnik poniżej 4 kg lub w tych okolicach. Co do Nattera zaś, ktoś tu już wyżej zrobił taką uwagę z którą i ja się zgadzam - to był nie tyle samolot myśliwski co raczej kierowana rakieta plot. o tyle nietypowa że na ostatnim etapie kierowana przez pilota. I nie wynika to tylko z osiągów i ponowego startu z wyrzutni ale i sposobu działania. Tak naprawdę Natter był (czy też miał być) w dużym stopniu kierowany automatycznie. W fazie wzlotu prowadził go autopilot gdyż liczono się z tym że człowiek może mieć problemy z kontrolowaniem maszyny (i siebie samego też )wynikające z dużego przeciążenia w tej fazie. W fazie pościgu człowiek również mógłby mieć problemy choć innego już rodzaju: Natter jako typowy rakietoplan miał paliwo tylko na parę minut lotu i w tym czasie należało wykryć cel, wypracować i wykonać manewr przechwycenia i atak. Sam pilot mógłby się po prostu nie wyrobić z tym, więc w tej fazie Natter kierowany był zdalnie z ziemi w oparciu o dane ze stacji radiolokacyjnej śledzącej jego i jego cel. Dopiero w ostatniej fazie przechwycenia pilot zajmował pozycję do ataku i wystrzeliwał salwę rakiet czy co tam miał (bo prócz wyrzutni niekierowanych rakiet eksperymentowano także z inną bronią dla Żmija ). No i w zasadzie tak się zastanawiam jak pobiegłaby dalsza ewolucja Nattera, czy np. w kolejnym etapie nie zastąpionoby pilota jakimś systemem samonaprowadzania końcowego, a zamiast wyrzutni rakietowej wstawionoby normalną głowicę bojową, burzącą, czy odłamkową czy ulubioną przez Niemców w tym okresie BS albo MS.