Skocz do zawartości

Speedy

Użytkownicy
  • Zawartość

    1,097
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

Zawartość dodana przez Speedy

  1. Nähmaschine czyli kukuruźnik

    Hej Te taśmy itd. w danym przypadku spełniały rolę stabilizatora. Granaty o którym mowa - RPG-43 i RPG-6 - to przeciwpancerne granaty kumulacyjne, a więc by efektywnie porazić cel, musiały eksplodować w odpowiedniej pozycji (wkładką w stronę celu). Musiały być więc stabilizowane w locie, żeby owa odpowiednia pozycja była zapewniona. No i te taśmy to właśnie taki stabilizator oporowy. Z punktu widzenia hipotetycznego rzucania takimi granatami z samolotu znaczenie mają nie tyle taśmy co przede wszystkim fakt, że granaty te miały zapalnik uderzeniowy. To znaczy, że można by w zasadzie wyrzucać je z dowolnej wysokości (pomijając oczywiście kwestię celności) bo i tak wybuchałyby dopiero w momencie uderzenia w ziemię czy jakąkolwiek inną przeszkodę.
  2. Oni ocalili Londyn

    Hej Wyprzedzali w pewnych dziedzinach; a w innych znowuż to Alianci mieli ogromną przewagę. Np. zbliżeniowe zapalniki do pocisków art., amerykańskie bomby kierowane BAT (przeciwokrętowe) z aktywnym samonaprowadzaniem radarowym, czy samoloty wczesnego ostrzegania - to także były rozwiązania wyprzedzające epokę...
  3. Nähmaschine czyli kukuruźnik

    Hej No to mamy tutaj przyczynek do tematu tego niskiego latania. Granat ręczny z zapalnikiem UZRG wybuchał po 4 s. W próżni odpowiadałoby to swobodnemu spadaniu z wysokości ok. 80 m, w powietrzu pewnie trochę mniej ale z drugiej strony wybuch kilka m nad ziemią powiedzmy, ze też by nas urządzał. Niemniej nadal jest to < 100 m. Chyba że używali granatów ppanc.? (zapalnik uderzeniowy) Albo "metody słoikowej" jak Amerykanie w Wietnamie? Dla niezorientowanych mały offtop.: Amerykanie używali w Azji Pd.Wsch. czegoś co nazywało się FAC - Forward Air Control, lekkich samolotów obserwacyjnych w rodzaju O-1, też swego rodzaju "kukuruźników" o prędkości rzędu 200 km/h, koordynujących ataki lotnictwa i artylerii i wskazujących cele (niekiedy też same je atakowały). Do owego oznaczania celów samoloty te uzbrojone były w niekierowane rakiety z głowicą dymną (fosforową), a także fosforowe granaty ręczne. No i z granatami był ten problem, że maksymalna wysokość ich użycia wynosiła około 170 m. Na tej wysokości samolot był już jednak niestety narażony na ostrzał z broni ręcznej. Amerykanie radzili sobie więc w ten sposób, że umieszczali granat w szklanym słoiku po ketchupie czy czymś takim, wyciągali zawleczkę i zakręcali wieczko. Dzięki temu zapalnik uruchamiał się dopiero po rozbiciu słoika o ziemię, a więc tak spreparowany granat można było zrzucać z bezpiecznej wysokości np. 1000 m.
  4. Nähmaschine czyli kukuruźnik

    Hej O raju No mi też Ciekawe jak tez wyglądało z samolotu takie "skrzyżowanie reflektorów", czy pilot z wystarczającą (albo jakąkolwiek) precyzją był w stanie się na nim ustawić - nie mówiąc już o tym że jak się tak popatrzył trochę na reflektory to zapewne już nocne widzenie mu odeszło i na tle ziemi miał całkiem ciemno... No i przeciwnik też mógł w zasadzie po tych reflektorach przejechać artylerią/moździerzami.... Ja mam jeszcze taką wątpliwość - jak nisko można bezpiecznie latać w nocy samolotem bez radiowysokościomierza? Wiem że ten barometryczny skaluje się na "0" na poziomie z którego się wystartowało, ale np. jeśli w okolicy są jakieś wzniesienia czy wyżyny, w pobliże których możemy się zabłąkać; albo/i jeśli warunki meteo się zmieniają (ciśnienie)...? czy te 100 m nie może nam nagle wypaść na poziomie np. -10 pod ziemią?
  5. Nähmaschine czyli kukuruźnik

    Hej A czy próbowali jakiejś takiej o milimetr nowocześniejszej taktyki, np. jakichś takich sztuczek w tych parach, żeby np. jeden pociak wykrywał cel i oznaczał go flarami a drugi bombardował? To chyba generalnie w ogóle dotyczyło sytuacji ataku nocnego myśliwca. Atakowany najczęściej nie dostrzegał w ogóle myśliwca zanim ten nie otworzył ognia (a wtedy już z reguły było za późno) a czasem i po otwarciu ognia np. z dolnej półsfery, na tle ziemi. A myśliwce nocne najczęściej uzbrajano dosyć silnie, bo znalezienie celu po nocy było raczej trudne, nawet z dobrym radarem, więc jak się już kogoś znalazło, to żeby go można sprzątnąć od pierwszego razu... No tak, przez a z kropkami . Ale trudno sie wpisuje taką literę, a jak wpisać zgodnie z ortografią tak jak ty (przez -ae) to np. wyszukiwarki tego nie znajdują...
  6. Ju 87 Stuka

    Hej Zgadza się. Dokładnie to jest tak. Ogólnie Ju 87G to właśnie ten niszczyciel czołgów, samolot z działkami 37 mm w podskrzydłowych gondolach. Pierwszy egzemplarz przebudowano w grudniu 1942 z seryjnego Ju 87D-1 (zainstalowano działka, zlikwidowano hamulce aerodynamiczne, wyrzutniki bombowe i skrzydłowe km-y). Następnie wyprodukowano około 100 samolotów seryjnych oznaczonych Ju 87G-1 poprzez przebudowę starych egzemplarzy Ju 87D-1 i D-3. W międzyczasie od maja 1943 weszła do produkcji nowa wersja bombowca, Ju 87D-5 - w tym wariancie właśnie zwiększono rozpiętość skrzydeł z 13,8 do 15 m a także zastąpiono skrzydłowe km-y działkami 20 mm MG 151/20. W listopadzie 1943 zakończyła się produkcja D-3 a więc od grudnia kolejne niszczyciele czołgów budowano już (zarówno przez przeróbkę jak i jako nowe maszyny) na bazie płatowca D-5 ze skrzydłem o zwiększonej rozpiętości. Takie samoloty nazywały się Ju 87G-2 i wyprodukowano ich około 200.
  7. Ju 87 Stuka

    Hej Jak się już zrobiło tak balistycznie to jeszcze pociągnę może ten temat: Akurat przejrzałem Rudela "Czas wojny" i szczerze mówiąc nie znalazłem tam takiego fragmentu - mógłbyś podpowiedzieć konkretnie gdzie to jest? O amunicji Rudel wspomina tylko w kilku miejscach: - gdzieś tak na początku 1943, gdy zostaje wezwany do Rechlina do eksperymentalnej jednostki przeciwczołgowej: - kilka stron dalej, Rudel relacjonuje pierwsze próby operacyjne na froncie wschodnim w czasie walk na Krymie. W rejonie Kubania Rosjanie przerzucali tam oddziały niewielkimi łodziami i przeciwko nim także wykorzystano Stuki: - na początku 1945 Rudel otrzymuje od fuhrera wysokie odznaczenie i relacjonuje swą późniejszą rozmowę z nim: Czyli jak widać od początku zakładano użycie pocisków z wolframowym rdzeniem. Natomiast faktycznie w przypadku działka BK 3,7 można by się poważnie zastanowić także nad klasycznym pociskiem ppanc. Nie wiem niestety tak na 100% ile przebijał taki pocisk 37x263B, być może było to 42 mm ze 100 m (wszystkie liczby dla prostopadłego trafienia). Wystarczyłoby to do zniszczenia może niekoniecznie T-34 ale większości lżejszych od niego wozów bojowych. Wspomniany podkalibrowy z wolframowym rdzeniem przebijał 140 mm ze 100 m. Działka 30 mm o których tu mowa to MK 101 i MK 103. Strzelały one dość mocną amunicją 30x184B, nie tak oczywiście jak 37-ka ale całkiem całkiem. W tym przypadku trzeba by już jednak skupić się na pocisku podkalibrowym. Przebijał on 78 mm ze 100 m i 74 mm z 300 m. To wyraźnie mniej niż w przypadku 37-ki ale i tak wystarczająco na większość czołgów alianckich. Pocisk pełnokalibrowy (dość ciekawy bo potwornie ciężki - 0,45-0,5 kg - ale za to nie za szybki 725 m/s) był tu chyba jednak za słaby, ze zdolnością przebijania 32 mm z 300 m. W porównaniu z BK 3,7 działka 30 mm miały zaś pewne zalety wynikające z mniejszego kalibru oraz z faktu ze były dedykowanymi działkami lotniczymi od początku projektowanymi pod tym kątem. Były lżejsze i miały większą szybkostrzelność a także większy zapas amunicji. Co prawda trzeba też przyznać że próby uzbrojenia FW-190 w 2 działka MK 103 w podskrzydłowych gondolach nie powiedły się - celność takiego zestawu okazała się niedostateczna.
  8. Rewolwer vs Pistolet

    Hej To zależy dla kogo i do czego. Po pierwsze nie przesadzajmy z tą niezawodnością. Rewolwer jest bezsprzecznie bardziej niezawodny w odniesieniu do jednej tylko wady: niewypału z winy amunicji. Pistolet w takim przypadku musi być ręcznie przeładowany; w rewolwerze wystarczy wystrzelić po raz kolejny i mieć nadzieję że nabój w kolejnej komorze bębenka stanie na wysokości zadania... Tyle że to miało wielkie znaczenie powiedzmy te 50 czy 100 lat temu, kiedy jakość amunicji z reguły była bardzo taka sobie. A dzisiaj jest lepsza o rzędy wielkości i pomijając pewne patologie związane np. z zamówieniem niewłaściwej amunicji do niewłaściwej broni, w zasadzie nie występuje problem niewypałów. Natomiast jeśli chodzi o inne rodzaje zacięcia, spowodowane np. zanieczyszczeniem, zamarznięciem itd. to generalnie nie ma już dużej różnicy (lub nawet jest na korzyść pistoletu). Drugą często podnoszoną zaletą rewolweru jest brak bezpiecznika. Z uwagi na długą drogę i znaczną siłę spustu (przy samonapinaniu) lub konieczność odciągnięcia kurka (bez samonapinania) przyjmuje się, że żadnych zewnętrznych bezpieczników rewolwer już nie potrzebuje i się ich nie robi. Pistolety zwykle miały zewnętrzne bezpieczniki - ale w nowoczesnych konstrukcjach w rodzaju Glocka też już się ich nie robi, jedyny zewn. bezpiecznik (o ile można tak go określić) wyłącza się sam przy pociągnięciu za spust. Tak że stopień gotowości obu broni jest technicznie taki sam (pomijam tu kwestie pozatechniczne jak np. przepisy w różnych krajach zakazujące przenoszenia załadowanego pistoletu). Najpoważniejszą zaś zaletą pistoletu jest wielka siła ognia. Większość rewolwerów kal. 9 mm (.38 Special, .357 Magnum) mieści 5-6 naboi w bębenku. Brazylijska firma Taurus produkująca klony rewolwerów Smith&Wesson wypuściła jakoś w latach 90-tych 7-strzałowy rewolwer .357Mag.; w rok czy dwa potem S&W także wypuścił taki 7-strz. rewolwer. Następnie Taurus zrobił 8-strzałowy rewolwer tego kalibru (ze szkieletem i dużym bębenkiem od .44 Magnum); S&W też spróbował ale poprzestał na jakiejś próbnej partii uznając że ścianki komór bębenka są już jakby za cienkie i na rynek broni nie wprowadził. Dla porównania większość współczesnych 9 mm pistoletów (9 Para) ma magazynki o pojemności około 15 naboi. Ponadto wymiana magazynka w pistolecie trwa bez porównania krócej niż ładowanie bębenka rewolweru pojedynczymi nabojami (są co prawda takie maszynki zwane quickloader, czy speedloader, umożliwiające załadowanie wszystkich 6 komór jednym ruchem ale i tak zajmuje to więcej czasu niż przy magazynku i same te ładowarki nie są tak wygodne z uwagi na okrągły kształt, jak płaskie pudełkowe magazynki które można łatwo poupychać w niewielkich ładownicach czy po kieszeniach...) Powiedziałbym, że dla tzw. zwykłego człowieka, trzymającego broń do obrony własnej, obrony domu/mieszkania, zabierającego ją w podróż itd. wygodniejszy chyba jest rewolwer - prostszy i bardziej intuicyjny w obsłudze, w szufladzie czy walizce niezbyt narażony na zanieczyszczenia a ostatecznie wielka siła ognia nie jest takiemu użytkownikowi potrzebna. A dla rozmaitych służb ochrony, wojska, policji itd. którym zdarza się niekiedy toczyć walkę za pomocą broni krótkiej chyba jednak bardziej wskazany jest pistolet.
  9. Wilcze Stada

    Hej Nadtlenek wodoru (H2O2, perhydrol, woda utleniona) w takim stężeniu o jakim tu mówimy, rzędu 70-80%, jest substancją bardzo niebezpieczną, skłonną do samorzutnego rozkładu i wybuchu. Jest też bardzo agresywny chemicznie. W zetknięciu z nim większość substancji organicznych ulega samozapaleniu (dotyczy to także np. rąk pracowników). Niemcy dość szeroko stosowali stężony H2O2 (pod nazwą Ingolin albo T-Stoff) do różnych celów i mieli w miarę opanowane wszystkie procedury obchodzenia się z nim, przechowywania, transportowania itd. Ale i tak zdarzały się wypadki. Dlatego nie jest to do dziś zbyt popularny napęd. Chociaż kilka krajów uzywa torped z napędem Waltera (norweska TP-61, kilka torped rosyjskich; bodajże przyczyną wybuchu na rosyjskim OP Kursk był właśnie wyciek nadtlenku wodoru z uszkodzonej torpedy). Brytyjczycy przez jakiś czas używali takich pocisków powietrze-ziemia Blue Steel (wycofane chyba w 1980 r.) napędzanych silnikiem rakietowym Waltera, również wykorzystującym H2O2. Spotkałem gdzieś informację, że na każdy lot bombowca z Blue Steel na pokładzie zużywano 300 czy 600 kg PCV w postaci różnych elementów: jednorazowych węży, zbiorników, płacht ochronnych, ubiorów roboczych itp. stosowanych w procesie tankowania pocisku i opróżniania go z paliwa po locie.
  10. Erich Hartmann

    Hej Olbrzymia większość nie wykonała nawet 10% tej liczby. Przypomnę, że u aliantów zachodnich obowiązywał system tzw. tury bojowej. Zmieniało się to w różnych krajach i w różnych okresach, w jednostkach myśliwskich USAAF było to np. najczęściej 50 lotów bojowych. Pilot który przeżył 50 misji odchodził najpierw na długi urlop po czym zostawał instruktorem w jednostce szkolnej i szkolił nowych pilotów. Po jakimś tam czasie, jeśli chciał, mógł przejść do innej pracy, oblatywacza, pilota transportującego samoloty drogą powietrzną, do pracy na ziemi... albo mógł powrócić do jednostki bojowej i odbyć kolejną turę. Po niej następował znów urlop, przejście do innej pracy itd. Maksymalnie jednak można było odbyć 3 tury bojowe. W Luftwaffe nie było czegoś takiego, gość jak trafił do jednostki bojowej to najczęściej latał już do śmierci, korzystając od czasu do czasu z normalnych urlopów okolicznościowych itp.
  11. Wilcze Stada

    Hej Z tym twierdzeniem to ja się z kolei nie zgodzę. Żaden z obecnie wprowadzanych napędów AIP nie bazuje na pomysłach Waltera a nawet chyba żaden nie wykorzystuje nadtlenku wodoru jako utleniacza. W innym celu powstała turbina Waltera a w innym współczesne AIP, więc i nie bardzo można je porównywać. Dla przypomnienia, jak działał napęd Waltera: stężony nadtlenek wodoru podawany był do komory reakcyjnej gdzie w kontakcie z katalizatorem (jony manganu(VII) czyli nadmanganian czegokolwiek ) gwałtownie rozkładał się na tlen i wodę a raczej parę, gdyż rozkład wytwarzał bardzo dużo ciepła. Produkty rozkładu trafiały następnie do komory spalania, gdzie wtryskiwany był do nich olej napędowy. Spalając się dogrzewał on mieszaninę gazów a więc zwiększał ich energię. Następnie gazy trafiały na lopatki turbiny i kręcąc nią napędzały okręt; następnie po schłodzeniu wypuszczane były za burtę. Moc turbiny gazowej była ogromna, rzędu tysięcy KM. Pozwalało to rozwijać pod wodą prędkość rzędu 20-25 w i to przez kilka-kilkanascie godzin. Dla porównania energia elektryczna zgromadzona w akumulatorach wystarczała na kilkadziesiąt godzin prędkości ekonomicznej zwykle ok. 3-4 w (a więc kilka dni pod wodą) ale tylko na kilkanaście-kilkadziesiąt minut mocy maksymalnej (prędkość 10 - kilkanaście w). Dzięki napędowi Waltera OP mógł wreszcie prowadzić sensowny pościg (lub uciekać) pod wodą na sporym dystansie, podczas gdy klasyczne elektryczne OP mogły w zasadzie tylko czatować na ofiarę licząc że podejdzie z odpowiedniego kierunku i nie za szybko, albo też prowadzić pościg na powierzchni, ryzykując jednak wykrycie i zniszczenie. Współczesne AIP nie są zaś stworzone do wyścigów - służą do zaoszczędzenia akumulatorów podczas patrolowania z prędkością ekonomiczną. Są to generalnie siłownie małej mocy, kilkudziesięciu-kilkuset KM, przeznaczone do powolnego marszu pod wodą z prędkością kilku w oraz ładowania akumulatorów. Obecnie stosowane w praktyce układy są dwa: silnik Stirlinga ogrzewany palnikami na olej napędowy i ciekły tlen zmagazynowany na okręcie (szwedzkie okręty Gotland) oraz ogniwa paliwowe zasilane także tlenem oraz wodorem uzyskiwanym z rozkładu wodorków metali (niemieckie U212). Jest jeszcze projektowanych kilka innych schematów AIP ale żaden o ile wiem nie wykorzystuje systemu Waltera. // FSO : Speedy - z powodu dubla usunąlem jednego posta. Porządkowo. Pozdr
  12. Ju 87 Stuka

    Hej Tak jest! i stąd spotyka się spekulacje że to Steen zadał Maratowi to mordercze trafienie a nie Rudel. Ale to jest takie dzielenie włosa na czworo obaj atakowali i obaj trafili cel, a który w co to w zasadzie nie do ustalenia przecież...
  13. Ju 87 Stuka

    Hej Dokładniej został trafiony 2 bombami PC 1000, niemal jednocześnie (w odstępie około 1 s - Rudel nurkował w parze z mjr Steenem, dowódcą eskadry). Jedna ugodziła tuż za wieżą nr 1 (wieżą "A" jak wolicie po angielsku ) powodując eksplozję w komorze amunicyjnej tej wieży oraz eksplozję dziobowej komory am. dział 120 mm. Wskutek tego wieża została efektownie wyrzucona w powietrze, a kadłub uległ totalnemu zniszczeniu na około 1/3 długości (i jeszcze wieża spadła w to rumowisko). Dziób odłamał się i zatonął w przechyle na lewą burtę, a reszta w przechyle na prawą. Druga z bomb uderzyła za dziobową nadbudówką powodując jej przewrócenie na prawą burtę (i przedni komin też fiknął). Z liczącej ok. 1200-1300 osób załogi zginęło 324 marynarzy w tym dowódca okrętu. No i powiedziałbym że różnica jest bardziej semantyczna jak dla mnie osiadł na dnie = zatonął - tyle że w basenie na tyle płytkim że woda go w całości nie przykryła. Tzn. dość szybko zaczęli go naprawiać, zatopienie w porcie to oczywiście nie to samo co na morzu, pod ręką są wszelkie środki ratownicze, maszyny i narzędzia itd. Bardzo szybko wyrównano przechył, doprowadzono kable energetyczne z lądu (maszynownia też się oczywiście zezłomowała przy takiej eksplozji) i rozpoczęto naprawy. Już w październiku '41 udało się uruchomić obie wieże rufowe, a w rok później wieżę nr 2. Artylerię średniego kalibru (120 mm) zdemontowano przenosząc do baterii lądowych, pozostawiono tylko trochę broni plot. Gdzieś chyba w tym momencie (II połowa 1942) przywrócono pływalność: odcięto resztki dziobu, zabetonowano wyrwę i podniesiono okręt z dna. Tak jak piszesz, był wykorzystywany jako pływająca bateria (bez napędu, założono tylko zespoły prądotwórcze a przemieszczał się na holu) a po wojnie szkolna jednostka artyleryjska (od 1950 pod nazwą Wołchow). Istniał plan odbudowy Marata z wykorzystaniem dzioba i innych elementów bliźniaczego pancernika Frunze wycofanego w 1919 i (bardzo) powoli złomowanego od tamtych czasów. Ale ostatecznie odpuścili sobie (no bo faktycznie po co im taki trup). Tak jak później pisali panc i FSO, BK 3,7 zasilane było z ładowników na 6 naboi z tym że można było załadować dwa ładowniki do każdego działka = 24 naboje na samolot. Inny niemiecki szturmowiec Hs 129 mógł być uzbrojony (prócz wielu innych rzeczy) w działko 30 mm typu MK 101 lub MK103. W porównaniu z BK 3,7 była to już bardziej sensowna broń lotnicza o większej szybkostrzelności i z większym zapasem amunicji. Działka strzelały dość mocnym nabojem 30x184B (nie tak oczywiście potężnym jak 37x263B z FLAka) z podobnymi pociskami ppanc. z wolframowym rdzeniem. Ale nie kojarzę by w Stukach zamierzano je stosować. Był prototyp FW-190 mający (prócz innego uzbrojenia) 2 działka MK 103 pod skrzydłami.
  14. Najlepszy czołg II Wojny Światowej

    Hejka Jeszcze moje 3 gr. Tzn. tych "albo" jest chyba jednak dużo więcej. T-34 miał zarazem i umiarkowaną masę i sensowny pancerz i sensowną ruchliwość i silne uzbrojenie - armatę 76 mm o rozsądnej prędkości początkowej pocisku. Poszczególne elementy spośród wymienionych powyżej występowały już we wcześniejszych czołgach. Np. brytyjska Matilda mała i duża miały już ten sensowny pancerz (czyli całkowicie odporny na pociski typowych armat ppanc. 37 mm a także armat 75 mm z większej odległości) i też nie były za ciężkie, tyle że mało ruchliwe (słaby silnik) i słabiej uzbrojone (mała Matilda tylko km-y, duża - działko 40 mm). Ja bym z tym przeciążeniem nie przesadzał, Panther miał moc jednostkową jakieś 15,5 KM/t, tyle samo co T-34-85 na przykład. A co do Diesla trzeba pamiętać o niemieckich kłopotach z zaopatrzeniem w paliwa. Olej napędowy potrzebny był dla okrętów podwodnych, dla których zasięg jest kluczowym parametrem więc od Diesla się jakby nie ucieknie. Więc w pozostałych rodzajach sił zbrojnych lepiej było wykorzystywać silniki lekkie paliwo żeby nie zabierać go UBootom. Jakkolwiek warto zauważyć, że w okresie 1944/45 gdy Niemcy utracili bazy we Francji i coraz mniej mogli z OP korzystać, sporo paliwa się zwolniło i wiele z powstających wówczas projektów czołgów miało być już napędzanych Dieslami.
  15. Możliwości Aliantów w ataku na Niemcy w 1918 r.

    Hej Gdzieś sobie czytałem o planach amerykańsko-brytyjsko-francuskich serii ofensyw w 1919, z masowym wykorzystaniem czołgów i lotnictwa a także desantów powietrznych (!). Ale wydaje mi się że nie można rozpatrywać tego w oderwaniu od sytuacji ekonomiczno - politycznej. Niemcy wyprztykali się na serię ofensyw 1918 roku i nie bardzo mieli już czym walczyć, a przede wszystkim co jeść, gdyż na kontrolowanym przez siebie terytorium zjedli już prawie wszystko i byli już na etapie pomysłów w rodzaju produkcji przemysłowego tłuszczu z karaluchów. Poważnym problemem był też brak miedzi - na swoich terenach zebrali już wszystko co mogli, nie tylko miedziane dachy, kościelne dzwony z brązu, pomniki i zabytki, ale dotarli już do stadium konfiskowania mosiężnych klamek po domach. Jeśli dodać do tego nastroje rewolucyjne szerzące się w społeczeństwie, to można przypuszczać że w 1919 Niemcy mogłyby się posypać nawet bez żadnych alianckich ofensyw. W szczególności dotyczy to Hochseeflotte o które wspominałeś a która wobec małej aktywności od 1916 r. była najbardziej chyba zdemoralizowana i zrewolucjonizowana jeśli tak można powiedzieć. Więc nie było się za bardzo sensu nią przejmować.
  16. Hej Główną przeszkodą w takich działaniach o których piszesz był niski poziom techniki lotniczej. Np. sam przelot na odległość kilkuset czy >1000 km był w ogóle pewnym wyczynem w tym momencie, trudno więc rozważać możliwość bombardowań strategicznych na wielką skalę. Czytałem gdzieś relację z działania rosyjskiej eskadry bombowców Ilia Muromiec w 1914 czy 15 gdzieś w rejonie Prus Wschodnich, bardzo to było ciekawe i nawet zabawne można powiedzieć, że lot rozpoznawczy na głębokość 200 czy 300 km za linię frontu opisywany był jako niezwykła wyprawa trwająca 6 - 7 h i w ogóle wspaniały wyczyn . To samo tyczy się lotnictwa morskiego, gdzie prócz samego utrzymania się w powietrzu dochodziły jeszcze problemy nawigacyjne oraz pogoda, która na morzu potrafi się bardzo szybko pogorszyć w sposób dokuczliwy dla ówczesnych delikatnych samolotów. Nieufność sztabów i dowódców była w pewnym stopniu uzasadniona wielkim uzależnieniem lotnictwa od pogody. A także pewnym brakiem pomysłów, jak wykorzystać możliwość dalekiego rozpoznania i ataków na tyły. Natomiast jeśli chodzi o działania na skalę taktyczną to jakby tu nie widać specjalnego niedoceniania. Samoloty rozpoznawcze niemal od początku wojny wykorzystywano na sporą skalę, szybko też pojawiły się myśliwce do ich zwalczania. Również od samego prawie początku próbowano różnych form bombardowania, a później pojawiły się też samoloty pola walki czyli takie można powiedzieć szturmowce (głównie u Niemców).
  17. Hej Jeszcze mały oftopic okopowy: w uzupełnieniu tego co pisałem w pierwszym poście o tym rosyjskim karabinie wałowym, znalazłem stronę o nim http://ww1.milua.org/fortrgan1873.htm. Jest to jak się okazuje karabin wałowy Gana (od nazwiska konstruktora którym był T.F.Gan) czy też raczej Gana-Krnka wz.1873. Przetłumaczę trochę o nim bo wiem że nie wszyscy dobrze znają rosyjski. Była to broń 1-strzałowa. Miała kaliber 8 linii czyli 20,3 mm i ważyła 20,5 kg. Długość lufy wynosiła 914 mm. Dla zmniejszenia oddziaływania odrzutu na strzelca w połowie lufy zamontowany był taki hak z brązu, którym można było zaczepić o mur, wał, worki z piaskiem itd. Ponadto stopka kolby zaopatrzona była w sprężynowy amortyzator. Karabin strzelał scalonym nabojem zaprojektowanym przez Gana, z łuską zwijaną z mosiężnej taśmy. Nabój ważył 204 g w tym 23,4 g ładunek miotający (czarny proch). Pocisk o masie 128 g wystrzeliwany był z prędkością pocz. 427 m/s. Występował on w dwóch wersjach: zwykły monolityczny pocisk ołowiany oraz przeciwpancerny ze stalowym rdzeniem w ołowianym płaszczu. Skupienie było takie sobie tzn. dobre jak na ówczesne standardy, a jak na dzisiejsze to nie za bardzo: średni promień pola rozrzutu (uwaga! wszystko przeliczone na jednostki metryczne, z tych kroków i arszynów, i stąd takie dziwne wartości liczbowe!) wynosił 335 mm z odległości 427 m, 860 mm z 853 m i 1045 mm z 1067 m. Pocisk ppanc. przebijał 2,5 worka z piaskiem z 711 m i 1 worek z 1067 m; przy strzelaniu do płyty pancernej grubości 7,6 mm z odległości 853 m 100% pocisków przelatywało na wylot, z 1067 m - 50% a reszta się wbijała. W początkach 1915 przeprowadzono próby strzelania z kb Gana do samochodów pancernych. Okazało się, że broń efektywnie przebija pancerze niemieckich i austriackich samochodów panc. Nie wiadomo jednak, czy realnie używano bojowo karabinu Gana w tej roli. W 1914 na podstawie kb. Gana kpt. Rdułtowski (konstruktor tak poza tym mnóstwa ciekawych rzeczy, ręcznych granatów, zapalników itd.) zrobił coś chyba bardziej przydatnego z punktu widzenia wojny okopowej - rodzaj lekkiego granatnika czy moździerza, broń stromotorową krótko mówiąc. Lufę kb skrócił on do 305 mm. Granaty były dwa, oba typu trzpieniowego, najbardziej wówczas rozpowszechnionego (tzn. z ogonkiem-trzpieniem wkładanym do lufy), z nadkalibrową częścią bojową. Jeden o kształcie kulistym ważył 2,56 kg i zawierał 256 g czarnego prochu. Drugi granat o kształcie cylindryczno-stożkowym miał masę 2,46 kg zaś ładunek stanowiło 170 g TNT. Ładunek miotający był dwuczęściowy, ślepy nabój kal. 7,62x54R (czyli od Mosina) plus dodatkowy woreczek z prochem. Prędkość pocz. granatu wynosiła 61 m/s, donośność 250 m.
  18. Ręczna broń ppanc podczas II WŚ

    Hej Mała uwaga: Fliegerfaust o ile wiem był ręczną bronią przeciwlotniczą i służyć miał do zwalczania samolotów szturmowych, myśliwsko-bombowych itp. atakujących z niskiego pułapu (<200 m).
  19. rkm a lkm

    Hejka Tak się nieszczęśliwie złożyło, że w naszym języku określenie "ręczny karabin maszynowy" oznacza obecnie trzy rózne rodzaje broni piechoty (nie licząc historycznych zaszłości, o których nie będę się już rozwodził): - uniwersalny karabin maszynowy na dwójnogu - jest to ta trochę cięższa broń która może służyć także jako ckm po ustawieniu na trójnożnej podstawie, strzelająca nabojem karabinowym, zasilana z taśmy. Zazwyczaj ma szybkowymienną lufę. Przykładem czegoś takiego jest MG 42, M60, PK/PKS, FN MAG... Po angielsku mówi się na to po prostu machine gun, general purpose machine gun (karabin maszynowy ogólnego przeznaczenia) a ostatnio lansowana jest nazwa medium machine gun (średni karabin maszynowy). Zgodnie z obecną Polską Normą na nazewnictwo tych rzeczy, to chyba to właśnie jest ręczny karabin maszynowy. - ręczny karabin maszynowy, taki, nazwijmy to, dedykowany - to jest lekka broń w każdej drużynie piechoty, strzelająca nabojem pośrednim czyli takim samym jak automatyczne karabinki piechoty, zwykle zasilana z taśmy, zwykle z szybkowymienną lufą. Przykładem takiej broni jest RPD, FN Minimi, CETME Ameli... takie coś nazywa się po angielsku light machine gun (lekki karabin maszynowy), a zgodnie z Polską Normą to chyba ręczny karabinek maszynowy (karabinek bo nabój pośredni). - ciężki karabin/karabinek automatyczny - też w każdej drużynie. To jest broń przerobiona ze standardowego karabinka czy karabinu piechoty, dostosowanego do prowadzenia bardziej intensywnego ognia ciągłego: z cięższą lufą, bardziej odporną na nagrzewania (często też wydłużoną), z dwójnogiem, strzela tym samym nabojem co oryginalny karabin i może korzystać z jego magazynków, zwykle jednak jest też do dyspozycji jakiś magazynek o zwiększonej pojemności. Przykładem czegoś takiego jest FN FALO, RPK, M14A1... w zasadzie szkoda wyliczać, każdy prawie współczesny karabinek ma ciężką wersję. Po angielsku mówi się na to automatic rifle (karabin automatyczny). A zgodnie z PN - chyba po prostu ciężki karabinek automatyczny? Cholera go wie...
  20. Najlepszy RKM II wojny światowej

    Hej Cóż. W pierwszym odruchu wypada stwierdzić, że Niemcy jako pierwsi na wielką skalę wdrożyli do użytku uniwersalny karabin maszynowy. Wg tej koncepcji ta sama broń osadzona na podstawie trójnożnej pełni rolę ckm, zaś z lekkim dwójnogiem - rolę rkm. Pomysł się generalnie sprawdził i po II wojnie w zasadzie wszystkie liczące się armie wdrożyły do użytku uniwersalne km-y. W związku z tym wypadałoby głosować na MG 42. W drugim jednak odruchu, jeśli można tak powiedzieć sprawa nie jest już taka prosta. Nawet współcześnie, gdy piechota raczej jeździ niż chodzi piechotą, różni ludzie doszli do wniosku że uniwersalny km jest jako rkm za ciężki trochę. Oczywiście ma ogromną siłę ognia, wysoką celność, donośność itd., ale nie jest tak łatwo biegać z nim do natarcia. I w jego uzupełnieniu dodano piechocie lżejszy rkm, na naboje pośrednie najczęściej, żeby był zgodny z amunicją broni indywidualnej (z tym że jednak także mający zwykle szybkowymienną lufę i raczej zasilany z taśmy). No i można się zastanowić, czy w realiach II ws także nie byłby potrzebny taki lżejszy mobilniejszy rkm, oprócz tego MG 42 . BREN jest tu niezłym kandydatem z uwagi na szybkowymienną lufę, niezbyt często wtedy spotykaną (poza wspomnianymi MG 34 i MG 42). Ale w przypadku broni zasilanej z magazynka no to jednak można mieć wątpliwości, czy będzie się ona tak rozgrzewać żeby ta szybkowymienna lufa była niezbędna. Muszę się zastanowić jeszcze nad odpowiednim kandydatem
  21. Najlepszy granat II wojny światowej

    Hej Mnie się to wydaje wątpliwe - ale kto wie, np. jakby rzucać z pagórka czy czegoś... Mogę zresztą się teraz powymądrzać bo kupiłem niedawno książkę o granatach (B.Pribyłow, E.Krawczenko "Rucznyje i rużiejnyje granaty"). Otóż jest tam informacja, że w okresie międzywojennym w ZSRR rzut granatem był też konkurencją sportową. Rzucano atrapą granatu Rdutłowskiego wz.1914 o masie 0,7 kg (juniorzy 0,5 kg). Był to granat z trzonkiem tylko nie tak długim jak niemiecki. Na mistrzostwach lekkoatletycznych w 1939 najlepszy wynik uzyskał niejaki Antipiew (klub Dynamo) - 87,89 m, zaś wśród pań Łaptiewa (k.Buriewiestnik) - 51,36 m. EDIT: coś mi się przypomniało od strony sportowej i czuję się w obowiązku dopisać. Otóż w USA podczas wojny skonstruowano taki niezbyt udany granat BEANO z zapalnikiem uderzeniowym (złośliwie mógłbym dodać że podobnie jak wszystkie w ogóle granaty ręczne z takim zapalnikiem). Koncepcja była taka: jak wiadomo wszyscy praktycznie Amerykanie od dziecka grają w baseball. W grze tej istotną rzeczą jest bardzo silny i bardzo celny rzut niewielką cięzką piłeczką. Więc wszyscy takie rzuty latami tranują. Więc można by zrobić granat o wymiarach i masie piłki baseballowej i dopieroż by było fajnie. W praktyce fajnie nie było, jak zawsze w takich granatach zapalnik się nie udał, było mnóstwo wypadków z BEANO a zarazem dość był on też zawodny przy upadku na miękkie podłoze no i w końcu nie wyprodukowano ich zbyt dużo i prawie wszystkie poszły do zniszczenia. Ale do czego zmierzam: rekordziści i mistrzowie baseballu potrafią rzucić piłkę z prędkością pocz. 163 km/h (45 m/s). Nie wiem czy tą baseballową techniką można rzucić piłkę pod kątem 45 stopni w górę. Ale jeśli tak i jeśli przyjąć że przeciątny silny Amerykanin mógłby ją rzucić z prędkością np. 40 m/s to można by pewnie liczyć na donośność rzędu 150 m (w próżni byłoby to 163 m, ale w powietrzu pewnie tylko nieznacznie mniej, przy takich małych prędkościach nie stawia ono jeszcze wielkiego oporu).
  22. Hej Ta machina to jest zestaw przeciwlotniczy Tokariewa wz.1931, cztery sprzężone Maximy. Ale to nie była broń o charakterze przenośnym - co najwyżej w tym sensie że bywała instalowana na samochodach ciężarowych, wagonach kolejowych, jednostkach pływających... Tam gdzie danej broni nie trzeba nosić tylko zainstalowana jest na stałe, nie trzeba się tak przejmować masą. Można sobie pozwolić na chłodzenie wodne na przykład... USNavy też np. używała w czasie wojny km-ów 12,7 mm w wersji chłodzonej wodą. I zresztą w kolejnych modyfikacjach tego zestawu Rosjanie zamierzali wykorzystać km-y chłodzone powietrzem. Może było to bardziej spowodowane chęcią wykorzystania starych lotniczych km-ów PW-1, ale w każdym razie takie były plany.
  23. Hej Racja! Zapomniałem o tym. Czyli jeszcze jedno utrudnienie przy projektowaniu instalacji, niewielkie ale jednak. Nie tylko w Estonii przecież - Niemcy przede wszystkim, a także Dania, Włochy, Jugosławia, Turcja chyba też, Pakistan... mnóstwo krajów używa klonów MG42. Nawet i Polska (MG-3 w czołgach Leopard 2 otrzymanych z Niemiec w ostatnich latach).
  24. Hej Tzn. taśmę zawsze mozesz sobie skrócić i założyć krótszą jak ci długa przeszkadza. A serio mówiąc taśma jest w skrzyneczce którą stawiasz sobie przy samej broni więc czy jest długa czy krótka to tak bardzo nie robi róznicy. W czasie wojny MG-42 raczej nie był w czołgach używany. Widuje się go jako uzbrojenie lekkich wozów bojowych w rodzaju Sd.Kfz.251, jako ten ruchomy km na otwartym stanowisku. Natomiast czemu nie w czołgach... być może wynikało to po części ze względów czysto użytkowych, goście mieli już wszystko zaprojektowane pod MG-34, jarzma, instalacje itd. i nie chciało im się zmieniać. Może i faktycznie ten opcjonalny magazynek w MG34 miał jakieś znaczenie ale nie sądzę, wiele armii używało czołgowych km z taśmą, jak się odpowiednio zaprojektuje instalację, rozmieszczenie broni, skrzynki itd. to nie ma różnicy. Myślę że jakby Niemców bardziej jeszcze nędza przycisnęła to przeszliby na MG-42 i w wojskach pancernych. Technicznie nie ma w każdym razie specjalnych przeciwskazań, jak mówię. Po wojnie MG-42 i jego klony był stosowany jako uzbrojenie czołgów i zresztą jest do dziś.
  25. Hej Ponadto dodam że karabin maszynowy zwykle nie walczy sam ale w osłonie swojej drużyny piechoty. I zwykle prowadzi ogień do wroga z odległości kilkuset metrów, to nie jest zwykle taki dystans żeby ktoś mu wyskoczył i podbiegł w ciągu paru sekund. Zresztą o czym tu gadać. Ja wyznaję taką teorię że "ludzie głosują nogami" - tzn. jak coś jest dobrym pomysłem to wszyscy zaczynają go wykorzystywać a o tym gorszym zapominają. Wszystkie współczesne karabiny maszynowe mają szybkowymienną lufę a o ich chłodzeniu wodnym już dawno zapomniano. Owszem stosowane jest np. w okrętowych działkach plot. ale w przenośnej broni już dawno zniknęło. Najwyraźniej niedogodność związana z koniecznością noszenia zapasowych luf i ich wymianą nie jest tak dolegliwa jak konieczność noszenia zapasowej wody pilnowanie jej poziomu, uzupełnianie no i noszenie samej chłodzonej wodą broni która jest z reguły znacznie cięższa od chłodzonej powietrzem.
×

Powiadomienie o plikach cookie

Przed wyrażeniem zgody na Warunki użytkowania forum koniecznie zapoznaj się z naszą Polityka prywatności. Jej akceptacja jest dobrowolna, ale niezbędna do dalszego korzystania z forum.