Speedy
Użytkownicy-
Zawartość
1,097 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
Typ zawartości
Profile
Forum
Kalendarz
Zawartość dodana przez Speedy
-
Hej Jesteśmy w tej komfortowej sytuacji, że od pojawienia się pierwszych projektów "Skorpiona" minęło blisko 20 lat. Możemy więc bez problemu prześledzić, jak rozwijało się lotnictwo wojskowe, jakie samoloty budowano i zamawiano a jakie nie. Wtedy, w latach 80. faktycznie "chodziły" takie pomysły; np. brytyjski SABA, projekt samolotu podobnej klasy i wielkości co Skorpion we wczesnej konfiguracji (turbośmigłowy o prędkości około 650 km/h, w układzie kaczka). Ale nie doczekał się on realizacji. Podobny los spotkał amerykańskiego Enforcera (turbośmigłowy samolot ogólnie bazujący na konstrukcji Mustanga), z tą różnicą, że zbudowano i przebadano 2 prototypy. Również amerykański ARES Burta Rutana, choć niezwykle awangardowy i elegancki, ostatecznie nie doczekał się żadnych zamówień. Ale w tym momencie, pod koniec lat 80. finalizacji doczekał się inny projekt - budowany od 1979 przez włosko-brazylijskie konsorcjum lekki samolot uderzeniowy AMX, z napędem turboodrzutowym i o prędkości około 1000 km/h. Konstruktorzy pracujący nad Skorpionem przeprojektowali go wówczas bardzo głęboko, na dwusilnikowy samolot odrzutowy o prędkości rzędu 1000 km/h; taką makietę przedstawiono w 1992. W tym samym roku Aero Vodochody wspólnie z Boeingiem podjęły prace nad lekkim samolotem bojowym ALCA o prędkości ok. 1000 km/h, zakładając że spełni on potrzeby czeskiego lotnictwa - z uwagi na małe terytorium kraju "prawdziwy myśliwiec" nie będzie potrzebny - a wysokie koszty opracowania uda się pokryć eksportem. W tym samym jednak okresie doszło do głębokich przemian politycznych na świecie, które zaowocowały dosyć poważnym rozbrojeniem. W tej sytuacji zanikła potrzeba zbudowania taniego samolotu bojowego, który miałby uzupełniać jakiś droższy i lepszy - w związku z redukcją sił można było zostawić sobie same te lepsze, a tych tańszych w ogóle nie budować. AMX-y zakupiły tylko kraje które uczestniczyły w konsorcjum, wyeksportować się ich nigdzie dalej nie udało. Czesi wyprodukowali sporą partię ALCA (zamówili 72, nie jestem pewien czy wyprodukowali wszystkie), sami użytkują kilkanaście, reszta zmagazynowana oczekuje na ewentualnego klienta - sami Czesi zaś uznali że jednak i tak potrzebne są im normalne myśliwce i wydzierżawili od Szwecji używane Gripeny. Także potrzeby polskiego lotnictwa w tym okresie - lat 90. - były raczej całkiem inne. Samolotów uderzeniowych (Su-22) było jeszcze całkiem sporo i względnie nowych, prod. z połowy lat 80. Nie tak fajnych i awangardowych jak Skorpion mógłby być - ale już były. Bardzo brakowało natomiast wielozadaniowego myśliwca z prawdziwego zdarzenia. Takich samolotów praktycznie nie było wcale - kilkanaście MiG-ów 29, wielozadaniowych raczej tylko z nazwy, choć nowoczesnych, oraz znaczna liczba MiGów 21, samolotów już w tym czasie raczej archaicznych. Bardziej więc paląca potrzeba dotyczyła zakupu myśliwców wielozadaniowych a nie samolotów czysto uderzeniowych. W dodatku w latach późniejszych rozwój "inteligentnej broni" doprowadził do zmiany spojrzenia na zagadnienie bliskiego wsparcia. Nie musi ono już mieć postaci jakiegoś opancerzonego samolotu, śmigającego nad polem bitwy i walącego np. do czołgów z działka. Może to być teraz klasyczny myśliwiec, który kierując się danymi z ropoznania (satelity, J-STARy, samoloty bezzałogowe...) z bezpiecznej odległości zrzuci kierowaną bombę kasetową, z ładunkami samonaprowadzającymi się na czołgi. Oczywiście toczyły się i toczą także dziś konflikty zbrojne o małej intensywności, z rozmaitymi talibami czy narkotykowymi gangami w Ameryce Pd. itd. Przeciwko takiemu wrogowi, nie dysponującemu zaawansowaną bronią przeciwlotniczą nie ma sensu stosować zaawansowanych myśliwców wielozadaniowych. Tym mniejszy jednak ma sens budowanie do takich wojen jakiegoś specjalnie dedykowanego samolotu. Może mocarstwa mogą sobie na to pozwolić, ale większość krajów używa w takich konfliktach uzbrojonych samolotów szkolno-treningowych (szkolno-bojowych) czy podobnych lekkich maszyn - tanich i prostych, które wszak i tak każde siły powietrzne muszą zamówić do szkolenia, w tym szkolenia w użyciu uzbrojenia, więc nawet opracowanie dedykowanej wersji bojowej takiego samolotu, o ile ktoś uzna ją za potrzebną, nie nabije bardzo kosztów. Reasumując, nie widać za bardzo zapotrzebowania na dedykowany samolot bojowy o prędkości rzędu 1000 km/h; samoloty takie są użytkowane dziś w wielu krajach, ale na zasadzie że jak się już coś kupiło iks lat temu to używa się dalej, bo czemu nie. Natomiast zapotrzebowania na nowe konstrukcje tej klasy raczej nie widać.
-
Hej Z braku funduszy ale przede wszystkim z braku sensu jego realizacji. Oceniono, i chyba słusznie, że samolot taki nie byłby do niczego potrzebny w Polsce i nie miałby też za wielkich widoków na eksport. Niezależnie od tego, że ładnie i efektownie wyglądał...
-
Zimna wojna - jak groźna była w rzeczywistości?
Speedy odpowiedział mch90 → temat → Konflikty i wojny
Hej Ja przepraszam że się wtrącę, bo to nia moja działka, ale czy zastanowiłeś się co piszesz? Najpierw walisz z grubiej rury a potem wyliczasz: Irak, Afganistan, Panama, Grenada... no litości. Czemu uważasz że to były "wazniejsze konflikty"? Ja uważam że nie były, nie zmieniły w zasadzie niczego w skali makro, a za 100 lat będzie o nich wszystkich razem 1 kartka w książce do historii i to takiej dla zaawansowanych (zakładając że będą jeszcze wtedy książki i będą miały kartki). Tak jak dzisiaj nikt nie pamięta np. o powstaniu Rifenów czy włoskiej interwencji w Albanii a i o np. rewolucji meksykańskiej większość ludzi by nie słyszała gdyby nie spaghetti-westerny... Nooo powiedziałbym że zdecydowanie nie parli, a nawet mimo usilnych próśb i błagań sojuszników dłuższy czas się z przystąpieniem do wojny ociągali. I trzeba nyło naprawdę mocnego bodźca by ich do tego skłonić. -
Broń chemiczna w I wojnie światowej
Speedy odpowiedział redbaron → temat → Wojsko, technika i uzbrojenie
Hej Właśnie tak mi się wydaje. Z punktu widzenia niemieckiego kierownictwa chyba wyglądało to tak: atakujemy na jakimś odcinku z użyciem nowej broni => atak na tym odcinku zakończył się powodzeniem => nowa broń na pewno w jakimś stopniu przyczyniła się do sukcesu => program nowej broni zasługuje na dalsze finansowanie jej rozwoju, żeby była jeszcze skuteczniejsza. -
Broń chemiczna w I wojnie światowej
Speedy odpowiedział redbaron → temat → Wojsko, technika i uzbrojenie
Hej Zgadza się. Natomiast wyczytałem gdzieś, że atak ten miał spore znaczenie dla niemieckiego programu broni chemicznej. Haber nie miał stuprocentowego poparcia we władzach, wielu wpływowych decydentów było zdania, że broń chemiczna to zawracanie głowy, szkoda na to pieniędzy itd. i kilkakrotnie programowi groziło zamknięcie. Jednak udany atak pod Neuve Chapelle stał się mocnym argumentem dla zwolenników Habera i w efekcie programu nie tylko nie zamknięto, ale nawet dostał dodatkowe finansowanie, co zaowocowało dalszym rozwojem broni chemicznej. Zastanawia mnie, jaka logika stała za tym dziwacznym chemicznym szrapnelem, tzn. co autor miał na myśli? Bardzo trudno jest wygenerować sensowne stęzenie trucizny na otwartej przestrzeni, logiczne wydaje się więc, by w pocisku było tego jak najwięcej. Najprostszy byłby pocisk w rodzaju granatu, tyle że wypełniony środkiem chemicznym, z jakimś niewielkim ładunkiem wyb. rozrywającym skorupę i rozpylającym zawartość. Tymczasem zaś zastosowano szrapnel, który oprócz całego tego ustrojstwa w środku (zapalnik czasowy, ładunek wyrzucający, lotki-kulki) zawierał jeszcze upchaną między kulki pewną ilość środka trującego, niewielką z konieczności. Po co była ta kombinacja, nie mam pojęcia. Czy autor myślał że lotki lepiej rozniosą środek chemiczny, który będzie z nich parował czy coś, niż gdyby się on sam rozpylił przy wybuchu? Czy może mu się zdawało, że dianizydyna to jest tak straszliwa trucizna że nawet taka mała ilość będzie morderczo skuteczna?* Czy w ogóle nic sobie nie myślał, tylko goście dostali informację w rodzaju:"słuchajcie, macie zrobić 3 tysiące pocisków chemicznych na wczoraj, mniejsza o to jakich, a jak nie zrobicie to zamkną nasz instytut i skierują nas wszystkich do innych niekoniecznie równie atrakcyjnych prac"? *) to jest generalnie środek drażniący, stosowany do głupich dowcipów jako proszek na kichanie http://secretfunspot.blogspot.com/2009/04/...ing-powder.html może autor zakładał że obsmarkane wąsy brytyjskich oficerów spowodują znaczne obniżenie morale żołnierzy i ogólne rozprzężenie w armii...? -
Najważniejsze wydarzenia i odkrycia prehistorii
Speedy odpowiedział Achilles → temat → Prehistoria (ok. 4,5 mln lat p.n.e. - ok. 3500 r. p.n.e.)
Hej Jako że akurat zaczyna się weekend, to wypada wspomnieć chyba i jeszcze jednym ważnym wynalazku, jakim były napoje alkoholowe. Najstarsze o ile wiem ślady takich rzeczy pochodzą z neolitycznej osady Jiahu w środkowych Chinach, funkcjonującej w okresie 7000-5800 p.n.e. Jej mieszkańcy produkowali coś w rodzaju piwa, z ryżu, miodu i owoców głogu. http://www.penn.museum/research-asian-sect...-the-world.html Najwcześniejsze ślady produkcji wina z winogron znaleziono w Gruzji w miejscowości Szulaweri, z okresu około 6000 p.n.e. -
Hej Ja tylko z małą poprawką: Oj nie nie całkiem tak było. Chociaż w rosyjskich źródłach są rozbieżności, to było mniej więcej tak: - już od lipca 1941 zaczęto wytwarzać uproszczoną wersję T-40 pozbawioną możliwości pływania - zlikwidowano śrubę wraz z wałem napędowym, przekładnię do jej napędu, falochron, pompę wodną do osuszania kadłuba itp. Pozostał jednak stary układ wnętrza, zamocowania do usuniętych układów, wgłębienie dla śruby w dnie, standardowe opancerzenie i uzbrojenie: 2 kmy (1 x DSzK kal. 12,7 mm, 1 x DT 7,62 mm). Niektórzy traktują już tę wersję jako T-40S, niektórzy jeszcze nie - ot po prostu T-40. - w kolejnej modyfikacji pogrubiono opancerzenie wykorzystując zysk na masie po usunięciu wszystkich tych podzespołów i zlikwidowano wgłębienie dla śruby. Uzbrojenie pozostało wciąż bez zmian 2 km-y, duży i mały). Wg niektórych to był właśnie T-40S. Inni klasyfikują to już jako nowy typ T-30. - w kolejnej modyfikacji poukładano trochę inaczej wewnętrzne podzespoły. Skonstruowano nową wieżę z działkiem 20 mm TNSz (przeróbka lotniczego SzWAK-a) i km-em DT 7,62 mm. Niektórzy dopiero to uznają za T-30 a niektórzy że czegoś takiego wcale nie było tylko T-40 projektu 030. Fakt że w związku z brakiem działek produkowano T-30 (a może nawet i T-60) ze starym uzbrojeniem 1 wkm + 1 km. - w kolejnej wersji w związku z ostateczną rezygnacją z pływania obniżono kadłub (niższe burty) i zastosowano płyty pancerne o korzystniejszym kształcie (większym nachyleniu). Po raz kolejny je też pogrubiono. Uzbrojenie stanowiło jak wyżej 1 działko 20 mm + 1 km. I to był czołg T-60 - ostatni z potomków serii pływającej. Tak, że nie było seryjnej wersji czołgu z tej rodziny z armatą 47 mm. Zbudowano prototypy T-60 z 37 mm armatą ZiS-19 (na bazie armaty plot.) oraz z 45 mm ZiS-19BM, jednak nie weszły one do produkcji.
-
Hej No właśnie trudno powiedzieć jak to z tymi pepancami było. Ogólnie, niejako "od początku" istniały pociski ppanc. 40x311R - w tym sensie, że zostały skonstruowane przez Boforsa razem z resztą amunicji i armatą. Natomiast pozostaje pytanie, czy pociski takie były zakupione i/lub produkowane przez Polskę. Można przypuszczać, że tak - prawdopodobnie był jakiś taki pocisk ppanc. czy "półpancerny". Należy zauważyć, że działka 40 mm Boforsa były także na polskich okrętach wojennych. Na okrętach tego rodzaju szybkostrzelne działka plot. służą także do zwalczania małych jednostek pływających, rozmaitych kutrów torpedowych, wynurzonych okrętów podwodnych itp. Do takich celów byłby bardziej wskazany jakiś pocisk o większych zdolnościach penetracji od tego przeciwlotniczego odłamkowego z superszybkim zapalnikiem czołowym. Ogólnie można stwierdzić, że pocisk odłamkowy przebija pancerz o grubości około 1/4 - 1/3 kalibra; w danym przypadku daje nam to 10-13 mm. Większość niemieckich czołgów miała pancerz o maksymalnej grubości 15 mm a więc niewiele więcej. Tak więc przebicie nie było całkiem wykluczone, szczególnie przy kilkakrotnym trafieniu z broni automatycznej. Można by ewentualnie jeszcze spróbować strzelać pociskami bez zapalnika (choć i tak z mniejszej odległości pewnie jednak eksplodowałyby od uderzenia) albo ćwiczebnymi (bez ład. wyb.) - te ostatnie, ustępując prawdziwym pepancom, z pewnością jednak wystarczyłyby na takie czołgi jak niemieckie w 1939.
-
Hej Skoro poruszył już ktoś ten temat to dodam w uzupełnieniu, że były plany budowy uzbrojonych wersji tego samolotu. Nie doczekały się jednakże realizacji, a przynajmniej nie w pełnym zakresie. Przodek SR-71 i pierwszy samolot z tej rodziny nazywał się A-12. To nie jest oznaczenie wojskowe "szturmowiec" - od "Attack" - samolot nie był w ogóle w tym momencie robiony dla wojska lecz dla wywiadu (CIA) i nosił ichnie oznaczenie Article 12 (Wyrób 12); wcześniej zaś jeszcze u Lockheeda okeślany był jako projekt Archangel - Archanioł - i kolejne makiety nosiły oznaczenia od A-1, A-2... itd. do A-11. A-12 Oxcart był mniejszy i lżejszy od późniejszego SR-71 niemniej miał już wszystkie te najważniejsze cechy konstrukcyjne, jak i prędkość max. rzędu 3,5 Ma. Także był nieuzbrojonym samolotem rozpoznawczym, lecz z 1-osobową załogą (jeden egz. zbudowano jako 2-miejscowy szkolny dwuster, jako że wszystkie Blackbirdopodobne były niesłychanie trudne w pilotażu). No i w pewnym momencie USAF stwierdziły że chciałyby też mieć taki samolot a konkretnie myśliwiec dalekiego zasięgu. Otrzymał on oznaczenie F-12. Zbudowano trzy prototypy oznaczone YF-12A. Samolot był dwumiejscowy, wyposażony został w potężny radar Hughes AN/ASG-18 o maksymalnym zasięgu (na dużej wys.) do 480 km, zdolny także do wykrywania celów na tle ziemi. Uzbrojenie stanowiły 4 pociski AIM-47 Falcon (wg innych źródeł 3) przenoszone w wewnętrznej komorze w kadłubie. Ich zasięg był rzędu 180 km, uzbrojone były w głowicę odłamkowo-burzącą 45 kg, planowano też użycie głowicy jądrowej małej mocy (W42, 0,25 kt). W czasie testów YF-12 zestrzelił m.in. cel o prędkości ponad 3200 km/h lecący na duzej wysokości, z dystansu 65 km, jak i cel (QB-47) lecący z prędkością poddźwiękową na wys. 150 m ze 130 km. Ostatecznie jednak nie zdecydowano się na zamówienie seryjnych F-12B z uwagi na wysokie koszty jak i spodziewane trudności eksploatacyjne tak skomplikowanego samolotu. Zamierzano także przez chwilę zbudować wersję uderzeniową B-12, potem rozpoznawczo-bombową RB-12, a po kolejnych zmianach koncepcji coś bardzo oryginalnego, samolot rozpoznawczo-uderzeniowy (Recconaissance-Strike) RS-71, z powaznie przekonstruowanym przodem i w ogóle większy (stąd nowy numerek). Koncepcja RS narodziła się w początku lat 60. gdy międzykontynentalne rakiety balistyczne zaczęły obejmować rolę podstawowej broni strategicznej. Aby "ratować" pozycję załogowych bombowców wymyślono sobie wtedy samolot rozpoznawczo-uderzeniowy. Miał on w póżniejszej fazie konfliktu jądrowego polecieć nad terytorium przeciwnika i rozpoznać cel zaatakowany wcześniej rakietami, celem oceny zniszczeń; a gdyby się okazało, że cel nie został dostatecznie porażony - od razu "poprawić" za pomocą posiadanej na pokładzie broni nuklearnej. M.in. bombowiec B-70 Valkyrie także przekwalifikowano na RS-70. Jaką broń miał mieć na pokładzie RS-71, tego dokładnie nie wiadomo. Na jednym rysunku od Lockheeda przedstawiono jako jeden z wariantów 4 bomby termojądrowe o mocy 1 Mt i bardzo małej masie rzędu 200 kg, zrobione na bazie głowicy rakiety Polaris. Bomby z rysunku umieszczone były w małym luku za kabiną załogi na rewolwerowej wyrzutni. W starszych źródłach mówiło się także o pociskach powietrze-ziemia AGM-76. Miała to być przeróbka wspomnianego Falcona AIM-47 na coś w rodzaju SRAM, pocisk o zasięgu koŁo 200 km i z głowicą jądrową 250 kt. Taki pocisk (Falcon p-z, AGM-76) faktycznie istniał, jednak wg nowszych informacji był czyś nieco innym - zaimprowizowanym na szybko pociskiem antyradarowym, na bazie elektroniki z rakiety AGM-45 Shrike, "płatowca" od wspomnianego Falcona i głowicy odłamkowo-burzącej 113 kg zrobionej z korpusu bomby 250-funtowej Mk.81. Nie miał on już nic wspólnego z Blackbirdami i Oxcartami, sporadycznie używano go podczas wojny wietnamskiej, z pokładu F-105 najprawdopodobniej. Ostatecznie zrezygnowano z funkcji uderzeniowej samolotu, w międzyczasie zmieniając mu oznaczenie na nieco dziwne SR (Strategical Recconaissance) nie stosowane wcześniej ani później. Legenda głosi, że prezydent Johnson, ogłaszając publicznie decyzję o podjęciu produkcji Blackbirda pomylił się (SR-71 zamiast RS) a poniewaz dokument z jego podpisem był ważniejszy, przyszło dopasować do niego resztę dokumentacji i także zmienić oznaczenie. Myślę że jednak zrobiono to celowo, dla podkreślenia odejścia od roli uderzeniowej samolotu SR-71. Tak, że żadnego uzbrojenia w końcu nie otrzymał. Wyprodukowano (a raczej zbudowano, na dobrą sprawę była to ręczna robota) następujące samoloty z tej rodzinki: - 12 szt. A-12 - to ten pierwszy, 1-miejscowy wariant rozpoznawczy, eksploatowany do poŁowy 1968. 5 z nich rozbiło się, pozostałe eksponowane są w różnych muzeach w USA - 1 szt. A-12 w 2-miejscowej wersji szkolno-treningowej. Samolot ten miał słabsze silniki J75, co ograniczało jego prędkość max. do 1,2 Ma. Trafił do muzeum. - 2 szt. MA-12/M-21 - samolot dwumiejscowy, nosiciel bezzałogowego samolotu rozpoznawczego D-21. Jeden rozbił się wskutek kolizji z wyczepianym D-21, co spowodowało rezygnację z programu (D-21 dostosowano potem do przenoszenia przez zwykłe B-52). Drugi trafił do muzeum. - 3 szt. YF-12A - dwumiejscowy myśliwiec, 1 rozbił się dokumentnie, 1 został poważnie uszkodzony przy lądowaniu (częściowo spłonął, lecz po latach odrodził się jako ten feniks z popiołów ) i 1 trafił do muzeum - 29 szt. SR-71A - dwumiejscowy samolot rozpoznawczy, eksploatowany do 1989; potem jeszcze w 1995-1996 3 samoloty przywrócono do użytku i ponownie wycofano w 1999. W toku eksploatacji 11 maszyn rozbiło się; pozostałe trafiły do różnych muzeów w USA - 2 szt. SR-71B - dwumiejscowy wariant treningowy (1 się rozbił, 1 w muzeum) - 1 szt. SR-71C - także treningowy dwuster, "frankensztajn" złożony z przedniej części nielotnego egzemplarza SR-71B zbudowanego do prób statycznych i tylnej części spalonego YF-12. Samolot uchodził za wyjątkowo nieprzyjemny i kapryśny, nawet jak na ogólnie złośliwego Blackbirda, i był także wyjątkowo skłonny do awarii. Niemniej nie rozwalił się i stoi w jakimś muzeum.
-
Hej To na pewno; stąd moja historyjka o Camelu Chyba nie - przy ziemi Jak 1 mógł mieć lepsze wznoszenie. Przy zbliżonym stosunku mocy do masy ma wyraźnie niższe obciążenie powierzchni nośnej. Rosjanie podają dla niego 20 m/s, a Mustang P-51D miał jakieś 17-18 mniej więcej. A ćwiczyli kolesie dosyć nisko, 2000 m, pewnie żeby z ziemi było dobrze widać. Na dłuższym dystansie Mustang jednak pewnie by się rozpędził trochę (turbosprężarka) a Jak przydechł... A to niekoniecznie. Chyba 84% rosyjskiej benzyny lotniczej było z Lend Lease, mogli mieć taką samą generalnie...
-
Hej Jakby ci tu odpowiedzieć... Chyba w roku 1937 w Wielkiej Brytanii przeprowadzono symulowaną walkę pomiędzy Spitfire (a może Hurricane, nie pamiętam) i myśliwcem Sopwith Camel z I wojny światowej. Wygrał oczywiście Camel, bez trudu wchodząc do wnętrza zakrętów przeciwnika. No i który z tych samolotów był lepszy?
-
Hej Sciśle biorąc tak właśnie robiono. Wypuszczając gaz schodzono możliwie nisko i rzucano liny za które łapała obsługa naziemna i ściągała sterowiec do parteru. Generalnie lądowanie było manewrem bardzo trudnym i niebezpiecznym, częste były wypadki wśród obsługi naziemnej, także śmiertelne. Tu jest to trochę opisane http://www.polatca.pata.pl/papierki/hist_lotn/h_dirig.htm . (w ogóle fajna strona, choć jest kilka drobnych błędów). W okresie międzywojennym w USA wynaleziono technikę cumowania sterowca za dziób do specjalnej obrotowej, teleskopowej wieży, która składając się sprowadzała go następnie tuz nad ziemię.
-
Hej O ile wiem, niektóre Zeppeliny miały takie stanowisko, platformę z 2 czy 4 km-ami na "grzbiecie" (ale nie kojarzę konkretnych modeli - L-59 zdaje się to miał). Inny zabawny wynalazek (w Zeppelinach armii, marynarka tego nie stosowała) to było takie "bocianie gniazdo na odwrót" gondola z obserwatorem, opuszczana na linie długości 1000 m, zaopatrzona w łączność telefoniczną. Dzięki temu sterowiec mógł kryć się w chmurach czy nad chmurami, wypuszczając "pod spód" tylko tę gondolkę, zapewne niewidoczną praktycznie z ziemi z kilku km.
-
Hej Aerostaty nie są moją mocną stroną, nie potrafię więc powiedzieć jak to dokładnie zostało osiągnięte i jak było z tym nadymaniem (może pozostawiono balonetom dużo miejsca wewnątrz konstrukcji?). Niemniej taki pułap niemieckich sterowców spotkałem w różnych źródłach. Np. Z.Jankiewicz w książce "Aerostaty" (wyd.MON 1982) zamieszcza tabelę, zawierającą dane, w tym pułap, kilkunastu typów "Zeppelinów". Sterowce o pojemności rzędu 55 tys. m3 mają tam podany pułap ponad 5000 m, kilka większych ponad 6000-7000 m a rekordzista LZ-104 (L-59) o poj. 68500 m3 - pułap 8200 m. W innym miejscu, przy opisie nalotów na Anglię pada zdanie:
-
Hej Gwoli ścisłości, to pod tym drugim linkiem to nie rakiety ale tzw. strzałki Rankena, kinetyczne pociski zrzucane z samolotu i spadające pod własnym ciężarem na cel. Faktycznie była strzałka "antysterowcowa", z ładunkiem zapalającym i jakimiś takimi hakami czy wypustkami, na których miała się zawiesić czy zaczepić o coś przy przebijaniu powłoki, żeby nie przelecieć za szybko na wylot. Świadomie nie pisałem o bombardowaniu powietrznym, chociaż zdarzały się takie rzeczy i chyba nawet pierwsze zestrzelenie sterowca tak się odbyło: gość wystrzelał całą amunicję z km-u w bezowocnych atakach, ale zdołał wznieść się ponad sterowiec i zrzucić na niego kilka lekkich bomb które miał akurat ze sobą. Niemniej takie rzeczy zdarzały się w sytuacjach "przydybania" sterowca w trakcie startu/lądowania, gdy znajdował się nisko. W trakcie lotu a już zwłaszcza nad celem sterowce latały na wysokości nawet do 5-6 tys. m, co dla samolotów ówczesnych było sporym wyzwaniem; a tu by się trzeba było wzbić nie tylko na równy pułap, co sterowiec, ale jeszcze trochę powyżej, by móc go bombardować...
-
Hej No czy ja wiem...? Czy lotnictwo jest tu naprawdę dobrym przykładem? Pierwszy w ogóle sensowny samolot - 1903 rok. Pierwsze zastosowanie samolotu na wojnie - 1911 rok (8 lat później). Masowe wprowadzenie lotnictwa wojskowego ok.1915. Pierwszy sensowny myśliwiec - całkowicie metalowy jednopłat - 1918. W 15 lat od narodzin samolotu. Pierwszy zbudowany czołg - wrzesień 1915. Pierwsze zastosowanie bojowe - wrzesień 1916 (1 rok). Pierwszy sensowny czołg - z nowoczesnym podziałem konstrukcyjnym i obrotową wieżą - połowa 1917 (niecałe 2 lata). Co do okrętów podwodnym masz trochę racji. To co zrobił Holland w 1905 to już w zasadzie od razu było to, okręt mający wszystkie potrzebne cechy (potem było już tylko doskonalenie konstrukcji, aż do kolejnego przełomu, napędu jądrowego). Ale to trzeba wziąć poprawkę na marynarkę wojenną. Ona jakby od zawsze jest bronią "techniczną", najwięcej jest tam wykształconych ludzi, więc poziom techniczny w marynarce wyrasta zazwyczaj o kilka pięter ponad otoczenie.
-
Hej Nawet i pociski zapalające "karabinowego" kalibru miały poważne trudności z podpaleniem czegoś takiego. Po pierwsze, pamiętajmy (chociaż to chyba wszyscy obecni wiedzą), że sterowiec nie był zbudowany jak odpustowy balonik. Miał powłokę zewnętrzną, nadającą mu sztywność (ewentualnie jeszcze szkielet, ale mniejsza o to, bo na palność nie wpływa). A wewnątrz niej dopiero były te elastyczne "worki", komory z gazem nośnym, tzw. balonety. Po drugie, wodór nie pali się przecież "sam z siebie" - musi być zmieszany z powietrzem, z którego będzie czerpać tlen do spalania. Czysty wodór wewnątrz balonetów zapalić się nie mógł; musiał najpierw wymieszać się z powietrzem w odpowiednich proporcjach (co prawda dosyć szerokich, od 4 do 74% obj.). Po trzecie, zastanówmy się, jak zbudowany był karabinowy pocisk zapalający z tego okresu. Były z grubsza biorąc cztery główne schematy ich budowy, które pozwolę sobie opisać poniżej po swojemu: - nr 1 - "fosforowy dziurawiec". Taki pocisk miał wewnątrz płaszcza krótki ołowiany rdzeń w tylnej części, przed nim zaś ładunek białego fosforu. Z boku płaszcza był otworek zalutowany łatwotopliwym stopem. Gdy pocisk nagrzał się w trakcie wystrzału, stop wytapiał się, a fosdor który też się topił w tych warunkach, zaczynał powolutku wypływać wskutek rotacji pocisku. Drobinki fosforu, wypływające przez otworek, samozapalały się w kontakcie z powietrzem i za pociskiem powstawał niewielki płomień i smużka dymu. W momencie uderzenia w przeszkodę ołowiany rdzeń przemieszczając się do przodu pod wpływem bezwładności wyciskał fosfor przez ów otworek, a także przez rozerwany płaszcz, który jest wzglęcnie cienki i zwykle przy każdym większym uderzeniu się jakoś tam rozpada. - nr 2 "super-smugowy". Pocisk smugowy ma stosunkowo krótki rdzeń z przodu a za nim jest kapsuła z masą pirotechniczną najczęściej na bazie magnezu + jakiś utleniacz. Masa zapala się przy wystrzale i płonie w okropnie wysokiej temperaturze. Wypływające z dna gazy spalinowe są na tyle gorące że świecą jasno nawet w dzień, pozwalając na obserwację lotu pocisku. Jak taki pocisk utkwi w czymś łatwopalnym, to owe gorące gazy mogą spowodować zapalenie tego czegoś. A pewne takie ekstremum stanowiły niemieckie pociski 11 mm systemu Lenz czy francuskie Desvignes. W ogóle nie miały płaszcza tylko wydrążony ołowiany rdzeń o stosunkowo cienkich ściankach i zawierały olbrzymią ilość tej masy pirotechnicznej. Buchały więc w locie płomieniami na maxa, a przy uderzeniu w coś solidniejszego cienkościenny pocisk mógł się rozlecieć, rozrzucając kawałki palącej się masy. - nr 3 "pan cernik" czyli pocisk ppanc. - zapalający. Pocisk zbudowany był podobnie jak nr 1 tylko nie zawierał ołowianego rdzenia, ani fosforu, ani też nie miał dziurki z boku . Rdzeń był dosyć duży i z twardej stali, a przed nim znajdowała się niewielka ilość masy pirotechnicznej. Przy uderzeniu w jakąś przeszkodę - np. jakiś pancerz - rdzeń ruszał dzielnie do przodu i przebijał wszystko na swej drodze (wszystko tzn. płaszcz i ową przeszkodę oczywiście). A jeszcze w trakcie tego przebijania następowało ściśnięcie masy pomiędzy płaszczem i rdzeniem, wskutek czego zapalała się ona gwałtownie. Jeśli pocisk uderzył np. w opancerzony zbiornik paliwa jakiegoś pojazdu i rdzeń przebił jego powłokę, to była szansa że wypływające przez przestrzelinę paliwo napotka po drodze dopalające się resztki masy pirotechnicznej, z łatwym do przewidzenia efektem. - nr 4 "małe BUM!" czyli pocisk wybuchowy wskaźnikowy. Wskaźnikowy to jest to, krótko mówiąc. Pocisk taki funkcjonował jak malutki pocisk artyleryjski. Miał jakiś taki maciupeńki zapalnik uderzeniowy (zwykle bardzo czuły) tyciuteńką spłoneczkę-detonatorek i niewielki ładuneczek wybuchowo-zapalający zwykle typu pirotechnicznego (paliwo-utleniacz). Przy uderzeniu w przeszkodę pocisk eksplodował, dając dobrze widoczny jasny błysk i chmurkę dymu. Jak sama nazwa wskazuje, amunicja taka służyła do wskazywania celu, np. przy naprowadzaniu ognia artylerii. Ale bardzo szybko się okazało, że nadaje się też nieźle do podpalania różnych rzeczy, np. właśnie takich wypełnionych wodorem balonów, sterowców czy drewniano-płóciennych samolotów. No i teraz wyobraźmy sobie że strzelamy z amunicji karabinowej do takiego byka w rodzaju L-59 (62800 m3). Wiadomo, że zwykłe pociski niewiele zdziałają, jak już Andreas wyżej napisał. Zanim przez wybite przez nie małe otworki wypłynie tyle gazu by znacząco obniżyć siłę nośną, to wszyscy zainteresowani zdążą trzy razy osiwieć i dorobić się gromadki wnuków. A nasze zapalające? Nr 1 i 2 nie mają dużych szans. Nie rozpadną się prawdopodobnie o cienkiścienną konstrukcję sterowca, tylko przejdą na wylot, niemal nie wytracając prędkości. Nawet jak po drodze napotkają strefę gdzie wodór miesza się z powietrzem, to jest bardzo prawdopodobne, że przelecą przez nią tak szybko, że nie zdążą dostarczyć dość energii do spowodowania zapłonu. Chyba żeby w niej utkwiły na dłużej, np. uderzając o szkielet sterowca. Nr 3 jest bez szans, niemal na pewno nie napotka wewnątrz sterowca niczego takiego, o co by się mógł rozcalić. No i zostaje nam nr 4 nasz wskaźnikowy bohater. Ten na pewno eksploduje przy uderzeniu w powłokę, wyrywając w niej dużą dziurę... ale w powłokę zewnętrzną. Jeśli po drugiej stronie znajdowała się strefa bogata w wodór no to sprawa załatwiona, niemal pewny jest wybuch, pożar, przepalenie najbliższego balonetu i uwolnienie dużej ilości wodoru podsycającej ogień. A jak się nie znajdowała no to znowu nic - sterowiec leci dalej z dziurką i tyle... Być może zmasowany ogień z użyciem mieszanej amunicji, kierowany przez dłuzszą chwilę w to samo miejsce powłoki załatwiłby w końcu sprawę: kolejne pociski, przebijając powłokę i najbliższy balonet uwalniałyby coraz więcej wodoru i w końcu któryś wskaźnikowy zainicjowałby pożar czy wybuch. Ale w dynamicznych warunkach walki powietrznej nie byłoby to z pewnością łatwe... Dlatego goście rozmyślający nad walką ze sterowcami poszli raczej w kierunki broni wielkokalibrowej, nkm-ów, działek (także bezodrzutowych sporego kalibru) i rakiet, które mogły załatwić sprawę jednym trafieniem.
-
Hej W kwestii formalnej: Jak sądzę była to "haubica" tylko w sensie nazwy, tzn. w broni tej wykorzystano lufę od haubicy polowej. Natomiast bardzo mocno wątpię, by skonstruowano do niej jakąś specjalną wieżę zapewniającą duże kąty podniesienia >45 st. Zapewne jednak strzelało się z tego zwyczajnie na wprost. Jeśli interesuje was problem stateczności czołgu to mogę tu sypnąć wzorkami z książki Z.Pankowskiego "Uzbrojenie wozów bojowych" wyd.MON 1987. Niestety nawet mimo przyjętych uproszczeń wymagają one pewnych trudnych do znalezienia parametrów jak masa ładunku miotającego czy długość odrzutu. Ale oto one. Po pierwsze trzeba znaleźć siłę odrzutu. Jeśli jej nie mamy, to musimy policzyć: - najpierw prędkość odrzutu. V = v0*(m+B*w)/M gdzie: V - prędkość max. zespołu odrzutowego (czyli tego co się cofa przy strzale, lufa z zamkiem itd.) v0 - prędkość początkowa pocisku m - masa pocisku w - masa ładunku miotającego M - masa zespołu odrzutowego B - tzw. współczynnik działania powylotowego gazów prochowych, można go wyliczyć z empirycznego wzoru B = 0,15 + 1400/v0 - jak już mamy prędkość odrzutu, to możemy policzyć energię kinetyczną odrzutu. E = 0,5*M*V^2 Do jej pochłonięcia potrzebna jest siła R działająca na drodze L równej długości odrzutu. A więc siła odrzutu R = E/L A po drugie tzw. warunek stateczności. Największa siła odrzutu Rmax, jaką czołg może przenieść, w najbardziej niekorzystnym położeniu działa, czyli strzelając prostopadle w bok, wynosi: Rmax = 0,5*(P*b/h) gdzie P - ciężar czołgu b - odległość między środkami gąsienic h - wysokość linii ognia (od ziemi do osi lufy) W praktyce Rmax jest większe o 20-40% od policzonego wyżej, gdyż w tych obliczeniach nie uwzględniono sprężystości zawieszenia czołgu, a wszak uginając się pochłonie ono część energii odrzutu. Tak więc, by sprawdzić czy w danym czołgu można bezpiecznie zainstalować dane działo, trzeba znaleźć Rmax dla czołgu oraz siłę odrzutu działa R. Jeśli R < Rmax to wszystko OK.
-
Hej Z tego co wiem, samochody pancerne były używane na froncie zachodnim, zanim wojna przybrała pozycyjny charakter. Pamiętam na forum Historycy taki wątek o działaniach francuskich czy belgijskich samochodów panc. w Belgii w 1914. To prawda że nie było ich zbyt dużo, ale w ogóle pojazdów mechanicznych było wtedy niezbyt dużo - a więc relatywnie niewiele fabryk, niewielki potencjał badawczo-rozwojowy, trzeba było sobie to wszystko dopiero stworzyć. Nie zgodzę się z tobą - to nie takie proste, "postawić na gąsienice". Doświadczenia w zakresie budowy terenowych pojazdów gąsienicowych były w tym czasie minimalne. Na rynku było dosłownie kilka modeli ciągników, do bezpośredniej adaptacji na pojazd czołgopodobny nie nadawał się w zasadzie żaden. I wcale nie uważam, że zajęło to "aż tyle czasu". Wojna przybrała charakter pozycyjny pod koniec 1914. Wstępne koncepcyjne prace nad czołgami rozpoczęli Francuzi już w styczniu 1915 (chociaż swój prototyp zbudowali później niż Anglicy) zaś Brytyjczycy wiosną 1915. We wrześniu 1915 mieli już prototyp Little Willie a w listopadzie Big Willie czyli Mother czyli późniejszy Mark I. W styczniu 1916 po próbach porównawczych Little Willie został odrzucony ze względu na gorsze własności terenowe i do produkcji seryjnej zakwalifikowano ten drugi czołg. Potrzeba było kilku miesięcy, by wyprodukować większą liczbę wozów i w końcu we wrześniu 1916 po raz pierwszy użyto ich bojowo. Czyli co, całkowicie nowy, praktycznie nieznany wcześniej rodzaj broni został użyty bojowo mniej więcej w rok od zbudowania "demonstratora technologii" i jakieś półtora roku od narodzin samej koncepcji. Nie wydaje mi się, żeby to było strasznie długo.
-
Hej Jak dla mnie najbardziej hardkorowym przykładem wykorzystania zdobyczy wojennej było zagospodarowanie przez Amerykanów zdobycznych niemieckich pocisków ppanc. 75 mm w Afryce. Amerykanie byli pod wrażeniem ich skuteczności, nie tyle ze względu na przebicie pancerza ale przede wszystkim na efekty po przebiciu. Niemieckie pociski miały bowiem zapalnik i niewielki ładunek wybuchowy i po przebiciu pancerza eksplodowały wewnątrz czołgu czy bunkra z wiadomym skutkiem; Amerykanie zaś używali wówczas pocisków wzorowanych na brytyjskich, a więc monolitycznych bez ładunku wyb. Po starciach z Niemcami postanowili więc opracować takie pociski do swoich dział, a jako rozwiązanie tymczasowe na szybko wykorzystali kilkanaście tysięcy pocisków niemieckich zdobytych w Tobruku bodajże. Pociski zostały wyjęte z oryginalnych łusek a następnie przetoczone - 75-ka 75-ce nierówna, trzeba było "zwęzić" pierścienie wiodące o około 1 mm - i osadzone w łuskach od amerykańskiej amunicji 75x350R. Wykonano to wszystko bez usuwania m.w. z pocisków a nawet bez usuwania zapalników (!!!) (w pociskach ppanc. bywa to zresztą czasem dosyć trudne); eksperci stwierdzili że prędkość obrotowa tokarki jest znacznie mniejsza od prędkości obrotowej pocisku nadawanej przez gwint w lufie (a w ten sposób uzbrajał się ów zapalnik, wskutek rotacji) więc nie ma niebezpieczeństwa, że zapalnik się uzbroi przy owym toczeniu... . Przerobiono w ten sposób chyba 15 czy 18 tys. pocisków.
-
Hej Ja wiem czy nie były w stanie...? Nabój wymyślony do tego (13x92SR) był całkiem całkiem, 52-gramowy pocisk z rdzeniem, Vo jakieś 770 m/s. Z tego co piszą w mądrych księgach, przebijał ze 100 m 20 mm pancerz przy prostopadłym trafieniu. Brytyjskie czołgi z rodziny Mark I miały pancerz 6-13 mm, wcale nie jakoś fantastycznie ukształtowany, masa pionowych powierzchni, z tych 100 m byłby do pokonania. Powiedzmy Renault 17FT w tych miejscach gdzie miał 22 mm byłby jako tako odporny. Bardziej bym się obawiał o efekt po przebiciu pancerza. Ten pocisk to był taki zwykły ppanc. ze stalowym rdzeniem, bez żadnych dodatkowych atrakcji. Jeśli po przebiciu pancerza zranił czy zabił kogoś z załogi albo uszkodził jakiś ważny podzespół (ale jaki właściwie...) no to mógł coś tam zdziałać. A jak nie zranił i nie uszkodził no to jedynie czołg miał dodatkową małą dziurkę, doprawdy niezwykła strata. Był do tego opracowany jakiś pocisk ppanc.-smugowy czy -zapalający ale nie wszedł do końca wojny do użytku o ile wiem.
-
Hej Z tego opisu wygląda chyba raczej, że wyciągano wszystkie zawleczki naraz - może wystarczyło tylko "strząsnąć" takim kółkiem z nawleczonymi granatami za burtę i odrywały się pod własnym ciężarem? W przypadku takiej klasycznej wiązki, kilku granatów związanych razem sznurkiem czy drutem raczej wystarczyłoby zdetonować jeden, aby wybuchły wszystkie, nawet F-1 o grubej skorupie. Pamiętam, że widziałem gdzieś albo instrukcję albo coś, dotyczącą tego granatu RGD-33, z zakładaną koszulką odłamkową - przy robieniu wiązki zalecano, żeby ta koszulka była założona. Zapewne chodziło o to, że ów drut czy sznur lepiej "trzymał" chropowatą, ponacinaną koszulkę, niż gładki korpus granatu. W każdym razie nawet gruba skorupa nie przeszkadzała w przeniesieniu detonacji na odległość tych kilku cm czy mm. Ale to dotyczy warunków że tak powiem naziemnych. A przy zrzucie z samolotu to ja powaznie wątpię, by nawet mocno związana wiązka wytrzymała upadek z kilkudziesięciu metrów - raczej rozpadłaby się, granaty rozleciałyby się naokoło, a wtedy zdetonowałby tylko ten jeden odbezpieczony granat. Więc chyba wyciąganoby zawleczki ze wszystkich...? Widiowy7: teoretycznie wybuch w powietrzu granatu odłamkowego byłby bardziej efektywny niż na ziemi - ale wybuch na pewnej wysokości, ze 2-5 m, wyżej to już raczej nie bardzo. Nie sądzę by dało się tak precyzyjnie określić wysokość lotu i czas zadziałania zapalnika; chyba raczej atakowano z myślą o wybuchu granatu na ziemi po upadku.
-
Hej Policzyłem sobie nawet dokładniej. Zakładając że czas opóźnienia zapalnika UZRG stosowanego w najpopularniejszych granatach F-1 i RG-42 wynosił 3,2 - 4,0 s, odpowiada to (w próżni) swobodnemu spadkowi z wysokości 50-80 m. W powietrzu oczywiście będzie to wysokość mniejsza, ale chyba nieznacznie: prędkość końcowa jest rzędu 30-40 m/s, a przy takich prędkościach ruchu opór powietrza nie ma jeszcze wielkiego znaczenia. Naszła mnie od razu refleksja, czy dzielni "bombardierzy" z KBW nie znali "metody słoikowej" - ale pewnie w Polsce w 1947 nie byłoby tak łatwo znaleźć większą ilość słoików...
-
Hej W uzupełnieniu tego co napisał Forteca, zadałem sobie trud i przeliczyłem to przebicie pod kątem 30 st. na prostopadłą przeszkodę, żeby łatwiej było porównać z wcześniej pokazanymi danymi. Ograniczyłem się tylko do odległości 500 i 1000 m, gdyż na większą odległość nie tak łatwo trafić w ruchomy cel, zaś na 100 m mało jest prawdopodobne by czołg tak blisko podpuścił inny pojazd opancerzony. Kolejno: typ pocisku, masa, prędkość pocz., przebijalność (przypominam, przeliczona z tych 30 st. na kąt prosty czyli 0 w tym standardzie): 5 cm KwK 38 (L/42) strzelała nabojem 50x288R. Były do tego następujące pociski ppanc.: - Pz.Gr.39 (zwykły ppanc.) 2,06 kg, 745 m/s; 53 mm/500 m, 42 mm/1000 m - Pz.Gr.40 (podkalibrowy) 0,93 kg, 1060 m/s; 67 mm/500 m 5 cm KwK 39 (L/60) strzelała nabojem 50x419R. W dłuższej łusce ze zwiększonym ładunkiem osadzono te same pociski: - Pz.Gr.39 (zwykły ppanc.) 2,06 kg, 835 m/s; 68 mm/500 m, 55 mm/1000 m - Pz.Gr.40 (podkalibrowy) 0,93 kg, 1180 m/s; 83 mm/500 m, 44 mm/1000 m 7,5 cm KwK 37 (L/24) na naboje 75x243R miała następujące pociski ppanc. - K.Gr.Pz.Rot (zwykły ppanc.) 6,80 kg, 385 m/s; 44 mm/500 m, 40 mm/1000 m - Gr.38 Hl. (kumulacyjny) 4,50 kg, 452 m/s; 52 mm z każdej odległości - Gr.38 Hl/A. (ulepszony kumulacyjny) 4,40 kg, 450 m/s; 81 mm z każdej odległości - Gr.38 Hl/B. (ulepszony kumulacyjny) 4,57 kg, 450 m/s; 87 mm z każdej odległości - Gr.38 Hl/C. (ulepszony kumulacyjny) 4,80 kg, 450 m/s; 115 mm z każdej odległości
-
Hej 1) czy ów Bieszanow podaje z jekiej odległości strzelano? 2) czytaj uważnie to co napisał Forteca: "Dane dla niepochylonych płyt pancernych w obydwu przypadkach". Zdolność przebijania płyty 72 mm pod kątem prostym, oznacza z samej geometrii (o ile się nie walnąłem ) zdolność przebijania płyty 50 mm pod kątem 45 st. (tyle miał przód T-34). Przód T-34 miał co prawda nieco mniejszą grubość (45 mm) ale był z dosyć twardej stali. Nie można traktować tych wskaźników przebijalności z aptekarską dokładnością co do pojedynczych milimetrów, gdyż każdy kraj stosował własne procedury testowe, cele z różnych gatunków stali, inne kryteria przebicia itd. Jak zrozumiałem FSO miał na myśli armaty czołgowe, a nie holowane ppanc.-e. O ile wiem, Francuzi nie zrobili armaty czołgowej na bazie Mle 1937 (na naboje 47x380R). Używali dwóch czołgowych armat tego kalibru: 47 mm SA34 (czołgi B1, D1 i D2) oraz SA35 (B1bis, Somua i późne serie D2). SA34 strzelała nabojem 47x139R, dosyć słabym faktycznie - pocisk ppanc. o masie 1,48 kg miał prędkość pocz. 450 m/s. SA35 wykorzystywała mocniejszą amunicję 47x193R (1,50 kg, 700 m/s, dosyć nowoczesny pocisk z czepcem). Dla porównania rosyjski nabój 45x310R wystrzeliwał pocisk ppanc. (pełnokalibrowy) o masie 1,43 kg i prędkości 760 m/s.