Skocz do zawartości

Speedy

Użytkownicy
  • Zawartość

    1,099
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

Zawartość dodana przez Speedy

  1. Iliuszyn IŁ-2

    Uczciwie mówiąc nie wiem. To już by trzeba spytać kogoś od konstrukcji lotniczych. Ogólnie stalowe były zwykle nitowane, drewniane zwykle klejone, a jak łączono jedno z drugim to nie wiem
  2. Iliuszyn IŁ-2

    Hej Owszem jak najbardziej masz rację - i co? Myślisz że się tym bardzo przejmowali? Ja przypuszczam, że nie. Goście walczyli w tym przypadku z bardziej elementarnymi problemami: żeby całkowicie wyeliminować przypadki uwięźnięcia tych małych bomb w komorze i przypadki samoczynnego otwarcia drzwiczek wskutek np. jakiegoś wstrząsu przy starcie z lotniska o nawierzchni gruntowej. A ten układ trafień (imperialiści "pattern" chyba mówią na to ) to chyba była rzecz drugorzędna albo i trzeciorzędna dla Rosjan.
  3. Iliuszyn IŁ-2

    Wg rosyjskich instrukcji PTAB-y-2,5-1,5 zalecano zrzucać z wysokości 200 m przy prędkości Ił-a-2 około 340-360 km/h. Bomby układały się wówczas w pasie o wymiarach około 15x200 m. Czyli 1 przypadała na około 15 m2. Biorąc pod uwagę, że powierzchnia czołgu Pz.IV wynosiła około 17,6 m2 a Pz.III ok. 13,3 m2 było bardzo prawdopodobne, że każdy czołg w tym pasie zostanie trafiony. Czy zniszczony, to już nie takie pewne, na pewno bombka miała dość "pary" by przebić górny pancerz, natomiast jak zawsze przy małych ładunkach kumulacyjnych efektywność po drugiej stronie przeszkody była taka sobie. Jeśli udało się spowodować pożar czy wybuch amunicji lub zbiorników paliwa, to czołg był zniszczony; jak nie to kończyło się na rozmaitych uszkodzeniach, mniejszych czy większych, od zwykłej dziurki w stropie po rozwalony silnik czy gąsienicę (jeśli bombka walnęłaby w błotnik). W praktyce samoloty szturmowe często atakowały z o wiele mniejszej wysokości. Powodowało to zagęszczenie punktów upadku i większą szansę, że jeśli w ogóle się uda w coś trafić, to będą trafienia wielokrotne i większa szansa na zniszczenie celu. Z drugiej strony PTAB-y potrzebowały w zasadzie wysokości 70 m na odbezpieczenie się i jakie takie pochylenie w locie. Z małych wysokości wzrastał odsetek niewybuchów oraz prawdopodobieństwo trafienia przez płasko lecącą bombę w boczny czy przedni pancerz czołgu, o wiele grubszy od górnego. Zdolność przebijania PTAB-a mogła się okazać niedostateczna w takiej sytuacji. Kaseta nazwała się KMB (Kasseta Miełkich Bomb), potem ulepszona wersja KMB-2. Mocowano je na zamkach Der-21 tych od normalnego wewnętrznego podwieszania bomb 50-100 kg. Drzwi bombowe się zdaje się wymontowywało przy tym (kaseta miała własne). Generalnie kasety nie bardzo się na Iłach sprawdziły, dawały częste przypadki zaklinowania się bomb w środku, które nie pozwalały się zrzucić, za to mogły wypaść w momencie wstrząsu przy lądowaniu, z wiadomym skutkiem. Tu jest jakaś rosyjska gazetka lotnicza http://lib.rus.ec/b/217530/read mniej więcej w 1/3 strony jest jakiś artykuł o Ił-ach (a w zasadzie fragment artykułu), są tam zdjęcia i rysunki KMB-2. W opisie samolotu stwierdza się, że mechanizm otwierania był elektromechaniczny. Jak to dokładnie wyglądało, tego nie wiem, zapewne silnik elektryczny popychał czy przekręcał jakąś dźwignię powodując zwolnienie zamka i otwarcie drzwi.
  4. Iliuszyn IŁ-2

    Hej Z tego co wiem, myśliwce eskortujące Szturmowiki robiły też za łasice czy ajronhendy powiedzmy tzn. jeśli w powietrzu się przeciwnik nie trafił, to miały się teoretycznie zająć atakowaniem obrony przeciwlotniczej. Praktycznie, no tak jak piszesz, samoloty o lekkiej, drewnianej lub mieszanej konstrukcji, słabo się do tego nadawały. Nie to, że "tylko", ale faktycznie, statystycznie bomby powodują najwięcej zniszczeń. Dlatego, też na różnych forach, podkreślałem, że bardzo kontrowersyjna jest wg mnie decyzja budowy samolotu uderzeniowego, który będzie z definicji zabierał mało bomb, a nastawiony będzie głównie na ataki za pomocą broni pokładowej. No i faktycznie tak było, efektywność szturmowców była taka sobie, goście dla poprawy osiągów latali na nich z samymi tylko rakietami albo i bez podwieszeń. Wychodziły tam potem rozkazy z podpisem samego Stalina, że samoloty szturmowe obowiązkowo muszą zawsze brać bomby, bez tego się nie liczy lot bojowy itd. itp. Oryginalny celownik ił-owy, ten malowany na szybie + znaki na okapotowaniu silnika, służył do wszystkiego, znaczy i do strzelania z broni lufowej, z rakiet i bombardowania, aczkolwiek to ostatnie w nieco specyficzny sposób. Celowało się w oparciu o te znaki itp. i w ileś sekund po tym, jak cel został zasłonięty przez dziób samolotu, zrzucało się bomby. Niektóre samoloty otrzymały specjalny przyrząd czasowy, który nastawiało się na początek manewru i który następnie brzęczykiem sygnalizował ten moment zrzutu (sam chyba nie zrzucał niczego, toby jednak mogło być za trudne w radzieckich warunkach). Pierwsze serie Ił-ów miały taki prawdziwy celownik dla bombowców nurkujących PBP-1, jednak podobno niezbyt się on sprawdzał w atakach z małej wysokości i z nurkowania pod niewielkim kątem. Ponadto w razie przymusowego lądowania pilot zazwyczaj zabijał się, uderzając o niego głową. A w ogóle PBP-1 był droższy w produkcji i stąd przejście na ten celownik rysowany na szybie.
  5. Tabelka jest w ogóle bardzo niechlujnie napisana, pełna błędów ortograficznych ("kopóły", "moździeże") i literówek (Hotchkiss kalibru 12,3 mm). Mam tylko nadzieję, że podane w niej liczby są prawidłowe...
  6. Hej Jeśli chodzi o procesy spalania w obecności pary wodnej, to przypominam, że tzw. gaz syntezowy od dawna produkowano przez reakcję węgla (koksu) z parą wodną 3C + H2O = 3CO + H2 Jeśli chodzi o silniki spalinowe zasilane paliwem i wodą, to przypominam, że tradycyjny napęd torped cieplnych (tzw. parogazowych) powszechnie stosowany mniej więcej od początku XX wieku opierał się właśnie na tej zasadzie. Do podgrzewacza (takiego palnika czy raczej wytwornicy gazów) podawane było sprężone powietrze (czasem wzbogacone tlenem albo i sam tlen), paliwo (nafta lub alkohol najczęściej) i woda. Powstająca w wyniku spalania mieszanina gorących spalin i pary poruszała następnie silnik tłokowy lub turbinowy. Brytyjczycy w okresie międzywojennym wprowadzili torpedy z napędem w systemie tzw. Burner cycle - tam mieszanina parogazowa z podgrzewacza podawana była do silnika Diesla gdzie wtryskiwano do niej paliwo i dopalało się ono z resztą powietrza, dostarczając jeszcze trochę energii.
  7. Czołgi

    Hej Nawet tutaj, dwa posty wyżej . To są takie moje szacunki, tylko. Nie sposób znaleźć dane dotyczące przebijania pancerza przez odłamki dla amunicji z I wojny. Ale pewne oszacowania można sobie zrobić. Tu http://www.combinedfleet.com/miscarmor.htm są rozmaite rozważania, oparte jednak na danych z okresu II wojny. Dotyczą one co prawda pancerza okrętowego, niemniej pewne wnioski można chyba sobie wyciągnąć i dla czołgów. Empirycznie autorzy sobie ustalili, że dla używanej wówczas stali STS aby uchronić się przed odłamkami pocisku burzącego czy odł.-burz. wybuchającego w odległości 5 kalibrów potrzebny jest pancerz grubości 0,11 kalibra pocisku. Policzmy to sobie w drugą stronę: pancerz boczny czołgu Mark I miał 12 mm. Czyli powinien chronić przed odłamkami hipotetycznego pocisku 109 mm z odległości 55 cm lub większej. Dla czołgu Renault mamy 16 mm z boku kadłuba i 22 mm z boku wieży. Kadłub powinien więc wytrzymać umowny pocisk kal. 145 mm z odl. 73 cm, zaś wieża 200 mm ze 100 cm. Oczywiście takie analizy bazują na badaniu statystycznym. Trzeba mieć świadomość, że ówczesne pociski miały tzw. fragmentację naturalną - liczba i wielkość odłamków zależała głównie od prędkości detonacji m.w. i rodzaju stali skorupy. Odznaczała się przy tym znacznym rozrzutem wymiarów i masy. Nie można więc wykluczyć, że powstanie sobie jakiś jeden czy drugi ogromny odłamek i będzie przebijał wszystko w co trafi. Ale właśnie o ile trafi, bo jak takich olbrzymów będzie mało to i szanse że coś zwojują będą niewielkie. Jest to tam dalej opisane w zalinkowanym dokumencie na przykładzie pocisku haubicy 203 mm. 1% masy odłamków jest tam takich, że nasz Mark I mógłby się przedziurawić nawet z 20 m. O ile oczywiście miałby pecha.
  8. Najdziwniejsza śmierć

    Hej Ja tylko gwoli ścisłości biochemicznej: Pewnie jednak zatruli je czymś innym, strychnina ma bardzo silnie gorzki smak, nie sądzę by wino ze śmiertelnym stężeniem w ogóle dałoby się wypić. Inna rzecz, że kto wie, jak bardzo zdesperowani byli rosyjscy żołnierze w poszukiwaniu alkoholu... ale serio przypuszczam że nawet oni nie daliby rady. To jeszcze inna historia o truciznach. Było to w jakimś programie dokumentalnym na kanale Discovery lub podobnym. Do szpitala w Nowym Jorku zgłosiła się starsza kobieta w bardzo ciężkim stanie (wkrótce zresztą zmarła). Badania wykazały poważne zatrucie ołowiem. Zaczęto poszukiwać jego źródła, badać czy kobieta korzystała może z naczyń kuchennych zawierających ołów, może sztućce, może rury wodociągowe starego typu, może farby w mieszkaniu... wszystkie te ewentualności kolejno zostały wykluczone. Po śmierci pacjentki sekcja wykazała, że miała ona w kolanie... pocisk rewolwerowy. Kilka miesięcy (czy lat?) wcześniej ofiara została przypadkowo postrzelona podczas wojny ulicznych gangów. Ponoć w takich sytuacjach pocisku czy odłamka rutynowo się nie wyjmuje, jeśli zabieg groziłby uszkodzeniem ważnych organów itp. W warunkach ludzkiego organizmu metaliczny ołów praktycznie się nie przedostaje do ustroju, nie reaguje z krwią czy limfą. Jednak po dokładnym sprawdzeniu okazało się, że płyn wypełniający stawy rozpuszcza powoli ołów i umożliwia mu rozprzestrzenianie się w organizmie i spowodowanie zatrucia, jak w tym przypadku.
  9. Najdziwniejsza śmierć

    Hej Jak już wliczamy zwierzęta... Kolega opowiadał mi kiedyś podobną trochę historię. U jakiejś jego znajomej czy sąsiadki był okropnie zły i jazgotliwy jamnik. Pewnego razu, kiedy ten kolega przyszedł do niej a pies jak zwykle agresywnie go obszczekiwał, kolega tak dla żartu "strzelił" do niego z takiego automatycznego parasola, wiecie, takiego co jest mały, a jak się naciśnie guzik, to się w ułamku sekundy otwiera na pełną wielkość, z takim "huknięciem". Jamnik pisnął i padł, jak się okazało, też na zawał...
  10. Najdziwniejsza śmierć

    Hej A, w takim razie przepraszam. Wracając zaś do tematu, nietypową formę samobójstwa wybrał w 1930 roku jeden z więźniów znanego amerykańskiego więzienia San Quentin, niejaki Wiliam Kogut. Skazany na śmierć za morderstwo, sam postanowił jednak wybrać swój koniec. Sporządził mianowicie tzw. bombę rurową z fragmentu metalowej nogi łóżka i kawałka drewnianego kija od miotły (zatkał nim koniec rury). Jako materiał wybuchowy wykorzystał nitrocelulozę, a konkretnie podarte na drobne strzępki kilka talii kart do gry, które w tamtych czasach były grubo powlekane lakierem nitrocelulozowym. Bombę postawił na grzejniku olejowym, jaki miał w swojej celi, położył się głową w jej kierunku i czekał na wybuch, który po niedługim czasie faktycznie nastąpił i uśmiercił go zgodnie z planem.
  11. Najdziwniejsza śmierć

    Hej Kolega doktor chyba z wilkołactwem nie obeznany wg ludowych baśni wilkołaka, wampira czy innego upiora można zabić tylko srebrną kulą (lub ostrzem), ołów lub żelazo nie czynią mu krzywdy. Skoro Potocki uważał się za wilkołaka, to zapewne użył do samobójstwa pocisku ze srebra.
  12. Czołgi

    Hej Zgadza się, jak najbardziej jest takie efekt. Piechota musi widzieć, że w coś trafia, że jest jakiś efekt, inaczej będzie właśnie tak jak piszesz. Taki sam efekt był wspominany w jakimś artykule o karabinie ppanc. Kb.Ur. - goście strzelali a czołg jechał dalej, nawet jeśli faktycznie udało się zranić kogoś z załogi, to nie budziło zaufania do własnej broni. Nie tylko karabinów to zresztą dotyczyło. I faktycznie samo przebicie pancerza mogło nie być wystarczające, jeśli pocisk nie uszkodził niczego ani nikogo w środku. Niemcy np. zauważyli dosyć szybko ten problem i w wymaganiach na 37 mm armatę ppanc. tych "drugich" z 1918 założyli właśnie, że musi być pocisk ppanc. z ładunkiem wybuchowym. W czasie kolejnej wojny, gdy dosyć szeroko wprowadzili pociski typu podkalibrowego, z wolframowym rdzeniem, to zazwyczaj miały one z przodu czepiec ze stopu magnezu, który przy uderzeniu w pancerz zapalał się i dawał dobrze widoczny błysk identyfikujący trafienie. ?? Ten pierwszy Fischer 37 mm? Ale to była jakaś jednocyfrowa liczba, seryjna produkcja ruszyła w maju 1918 dopiero. A naprawdę dużo armat dostarczono armii na jesieni 1918 (kilkaset czy ponad 1000 nawet). (inna rzecz że i czołgów też jeszcze nie było za wiele...) No, powiedziałbym, że jednak musi. Być może pocisk kal. ok. 150 mm wygenerowałby takie odłamki, że przebiłyby 12 mm pancerz z 5-10 m. A być może ówczesny nie dałby rady. A dla mniejszych kalibrów tobym w ogóle na to nie liczył. Oczywiście prawdą jest to co tam dalej pisałeś, o tych lejach po pociskach i "księżycowym krajobrazie" utrudniającym poruszanie się. No i chwilę później pojawił się fajniejszy czołg Renault FT-17 z 22 mm pancerzem i problem się zrobił jeszcze większy. Tu już i Fischer za słaby trochę (koło 15 mm z 500 m - a te późniejsze armaty były na te same naboje, wg tej "drugiej" specyfikacji niczego nie wyprodukowano) i karabiny ppanc. tak trochę na styk i pepance karabinowe już w ogóle bez szans, a nawet artyleria polowa zaczyna mieć problemy. Trzeba by już bowiem używać pocisków ppanc. (choć być może granat odł. wystarczyłby do uszkodzenia czy unieruchomienia wozu) a nie wiadomo czy tak znowu wszyscy ich mieli dosyć. W relacjach z wojny polsko-bolszewickiej spotkałem informacje świadczące o tym, że na wschodzie nie było ich praktycznie wcale. W jakiejś polskiej relacji rosyjski samochód pancerny Garford zniszczono szrapnelem bez zapalnika (przy okazji korzyść, łatwo się dało go naprawić ). Były przypadki trafienia FT-17 pociskiem odłamkowym 76 mm który nie przebił pancerza i nic w zasadzie wielkiego nie zdziałał (raz zabiło kierowcę, który akurat był poza pojazdem i coś tam naprawiał).
  13. Czołgi

    Hej Wszystko to prawda - jednak te same środki w nieporównywalnie większym stopniu zagrażały także piechocie (może poza kałużami ). Np. wbrew temu co piszesz na ogień karabinów maszynowych czołg Mark I był w zasadzie odporny. Ostrzał pociskami przeciwpancernymi z odległości poniżej 100 m pod dobrym kątem pewnie dałby radę. Jednak z tej odległości to i czołg prawdopodobnie nie miałby wielkich trudności ze zlokalizowaniem stanowiska kaemu i ostrzelaniem go. Dla piechoty ogień z kaemów był niebezpieczny już z 1000 m a w zasadzie z każdej odległości, z jakiej tę piechotę było widać. Artyleria również nie była aż tak niebezpieczna. Aby zniszczyć czołg, potrzebne było bezpośrednie trafienie. A to nie takie proste w przypadku ruchomego celu, działa polowe nie były generalnie do takich rzeczy przystosowane i wymagało to sporych umiejętności od obsługi. W przypadku broni stromotorowej prawdopodobieństwo trafienia jest jeszcze niższe. Piechota miała gorzej gdyż odłamki pocisku raziły ją w promieniu kilkudziesięciu metrów. Karabiny ppanc., jak i armaty ppanc. były poważnym zagrożeniem, po to je w końcu skonstruowano, żeby nim były. Tyle że weszły one do użytku w końcowym okresie wojny i nie były zbyt rozpowszechnione. Granatów ppanc. sensownych nie zrobiono praktycznie wcale. Co do rowów, Mark I z uwagi na swą znaczną długość pokonywał rowy szerokości 3,5 m. Nie tak prosto się kopie czterometrowe rowy, nie zrobi tego koleś z saperką podczas przerwy obiadowej. Co do kałuż faktycznie brodzenie nie było mocną stroną tego wynalazku, zaledwie 0,45 cm. Niemniej pół metra to już nie każda kałuża ma a raczej staw jakiś chyba czy bajorko.
  14. Najdziwniejsza śmierć

    Hej Dodam, że była to kula ze srebra (srebrnej cukiernicy) co w świetle tego, że uważał się za wilkołaka jest chyba dość ważnym szczegółem.
  15. Operacja "Cytadela"

    Hej Owszem - ale dlaczego się nie przesunęła? Ano dlatego, że Niemcy obsadzili północne Włochy znacznymi siłami wojska. Właśnie tymi, które mogły w innym wypadku być użyte pod Kurskiem. Gdyby nie to, po kapitulacji Włoch Alianci zajęliby je całe.
  16. Operacja "Cytadela"

    Hej To złożone zagadnienie. Bo zważ z drugiej strony, że na wschodzie było się jeszcze gdzie cofnąć i w razie katastrofy odtworzyć front na jakiejś nowej linii. A gdyby znienacka padły Włochy, alianckie wojska mogłyby nagle znaleźć się na granicach Austrii, niemalże w sercu Rzeszy.
  17. Najdziwniejsza śmierć

    "Kopalnią" takich przypadków są strony internetowe poświęcone tzw. Nagrodzie Darwina. Dla niezorientowanych, przyznaje się ją pośmiertnie osobom, które wyeliminowały się z puli genetycznej ludzkości wskutek własnej niebotycznej głupoty, udoskonalając w ten sposób nasz gatunek Pamiętam stamtąd np. historię złodzieja, który włamał się do baru-smażalni, wchodząc przez komin czy kanał wentylacyjny. Wylot owego kanału znajdował się nad "basenem" z wrzącym olejem do smażenia frytek itp. Oczywiście było to już po godzinach pracy, niemniej tak wielka objętość oleju "trzymała" ciepło na tyle długo, że złodziej który wpadł do niego doznał śmiertelnych poparzeń. Czytałem też na jakiejś rosyjskiej stronie wzmiankę o wypadku, w jakim w 1956 zginął radziecki konstruktor broni strzeleckiej, S.W. Władimirow (najbardziej znany jako twórca 14,5 mm wielkokalibrowego karabinu maszynowego KPW). Nie wiem czy to oczywiście prawda, ale ponoć zginął on, można powiedzieć, od własnej broni. Błąd popełniony (być może celowo, dla sprawdzenia czy taki problem występuje) przy rozbieraniu karabinu KPW spowodował, że napięta sprężyna powrotna, bardzo mocna w wielkokalibrowej broni, z wielką siłą wyskoczyła z gniazda i przebiła klatkę piersiową Władymirowa, powodując śmierć na miejscu.
  18. Louis Barthou

    Hej Szczerze mówiąc uważam to za kompletnie bezsensowne "dzielenie włosa na czworo". Nie został zamordowany, tylko zraniony, wskutek czego zmarł potem w szpitalu - ja bym powiedział, że to dokładnie na to samo wychodzi. Tak samo możemy powiedzieć że np. Reinhard Heydrich nie zginął w zamachu - tylko wskutek odniesionych ran zmarł w szpitalu po tygodniu czy coś koło tego. Albo np. Lew Trocki, któremu Mercader rozwalił łeb czekanem - też zmarł w szpitalu następnego dnia. I co, powiemy że nie zginął w zamachu? Natomiast dodam pewną ciekawostkę, jaką gdzieś ostatnio wyczytałem. W latach 70. w laboratoriach policji francuskiej poddano badaniom pocisk, który śmiertelnie zranił Barthou. Ponoć okazało się, że nie pochodził on z broni zamachowca (miniaturowy pistolet maszynowy Mauser Schnellfeuer) lecz z 8 mm rewolweru używanego przez francuską policję. Francuzom gratulujemy sprawności ochrony...
  19. Sztolnia Skarbów z Nowej Szkocji

    Hej Natknięto albo i nie natknięto. Drewniane warstwy mogą być po prostu drzewami powalonymi przez huragany. Ragularne odstępy? i co, metrówkami to sprawdzali? Zresztą wielkie huragany występują z pewną okresowością np. co 5-10 lat. Co do kamiennych płyt, to o ile wiem nie zachowała się żadna z nich (tylko repliki) co może też świadczyć że np. sporządziły je osoby prowadzące wykopki, dla lepszego zmotywowania bliskich rezygnacji współpracowników czy udziałowców. A, spoko. Jeśli jesteśmy na etapie Obcych, templariuszy i masonów, to ja też mam swoją teorię. Jeśli w ogóle miałby to być czyjaś instalacja, to stawiam na tych, mówiąc umownie, "Atlantydów" - hipotetyczną cywilizację istniejącą jakoby na Ziemi w okolicach końca ostatniego zlodowacenia, powiedzmy 10-12 tysięcy lat pne. albo coś koło tego. Wskutek związania wody w lodowce poziom oceanów był wtedy niższy o dobre 100 metrów. O ile sama Wyspa Dębów nie była akurat pod lodem (a sądzę że dałoby się znaleźć taki moment, że już/jeszcze nie była, zaś ocean jeszcze/już był odpowiednio "obniżony") to była ogólnie rzecz biorac wierzchołkiem wzgórza, z niezbyt twardych skał wapiennych, w których nawet kolesie z epoki kamienia mogli sobie ryć i kopać do woli i tunele i szyby i co tylko chcieli. Może nawet nie musieli się za bardzo wysilać, tylko dostosowali do swoich tajemniczych celów istniejący system jaskiń. Na minus mojej teorii (poza słabością poszlak na samych Atlantydów) przemawia brak kamiennych narzędzi z epoki, których dotąd tam nie odnaleziono. Być może jednak kolesie wkopywali się tam od podnóża góry i te ich ślady są w nieodsłoniętych jeszcze warstwach na głębokości kilkunastu czy kilkudziesięcku metrów.
  20. Sztolnia Skarbów z Nowej Szkocji

    Hej Ja tam jestem raczej sceptycznie nastawiony do tej całej historii. Najbliższa prawdy wydaje mi się teoria, że nie ma tam żadnych skarbów, starodawnych szybów ani tuneli doprowadzających wodę. Są naturalne zapadliska i warstwy wodonośne, przebijane przez kolejne pokolenia kopaczy i wiertaczy. Jeśli wyspa faktycznie służyła jako piracki skarbiec, to najpewniej piraci zabrali z niego dawno całą kasę, ślady jakie w 1795 znalazł McGinnis (o ile w ogóle znalazł jakieś) były śladami wydobywania skarbu a nie jego ukrycia. Na logikę, czy XVII/XVIII-wieczni piraci, drążyliby kilkudziesięciometrowej głębokości szyb? Jak i czym - czy w ogóle byliby technicznie w stanie to zrobić? Na podmokłej wyspie, w warunkach, w których zawodzi XIX- i XX-wieczna technika robót ziemnych?
  21. Czołgi

    Hej Sądzę że będzie poważny problem. Pancerz czołgu Mark I miał następującą grubość: przód i burty 10-12 mm, tył 10 mm, dno i góra 5-6 mm. Do wspomnianej mini-armaty 37 mm wz. 15 nie było prawdziwego ppanca, tylko taki "Minengranate mit Gehärteter Spitze" - burzący z utwardzonym wierzchołkiem - o masie 644 g i prędkości poczatkowej 172 m/s (dla porównania zwykły odł.-burz. 625 g i 185 m/s). Ów "hartowany szpic" przebijał pancerz 6 mm ze 100 m przy prostopadłym trafieniu. Ulepszona wersja działka z 1918 r. miała już pocisk ppanc. o masie 675 g i prędkości pocz. 250 m/s, przebijający 8 mm w tych samych warunkach. Tu jest to troszkę bardziej skomplikowane. Nie mam danych dla amunicji tak żeby było wyraźnie napisane że chodzi o taką z I wojny. Można jednak pospekulować, że 7,9x57 przeciwpancerny S.m.K (Spitzgeschoss mit Kerne) z rdzeniem stalowym był taki sam jak późniejszy. I można chyba bezpiecznie przyjąć, że ze stosunkowo długich luf karabinów i km-ów tego okresu miał on prędkość pocz. ponad 850-860 m/s czyli tyle, ile wzmocniony S.m.K.-v. lotniczy z II wojny z ówczesnych luf już krótszych. Ten zaś przebijał pancerz 12 mm ze 100 m pod kątem prostym. Czyli w zasadzie taki Mk.I byłby powiedzmy do przebicia przy dobrych układach. Tyle, że aby naprawdę coś zdziałać, trzeba by go podziurawić naprawdę mocno. Małokalibrowy pocisk nie miał raczej szans na spowodowanie większych zniszczeń w środku, co najwyżej zranienia lub zabicia kogoś z załogi (o ile po przebiciu pancerza zostało mu na to dość energii).
  22. Czołgi

    Hej Jeśli masz na myśli coś w tym rodzaju http://www.landships.freeservers.com/37mm_infanteriegeschutz_m15.htm to powiedziałbym, że tak sobie. Mordercza owa broń strzelała nabojem 37x57R o prędkości początkowej pocisku rzędu 180 m/s. Gdyby był do tego pepanc (niewykluczone że był) może dałby radę przebić kilknaście mm pancerza. A może i nie. Z pewnością natomiast przy tak małej prędkości tor pocisku był silnie zakrzywiony i na odległość kilkuset metrów dosyć trudno byłoby trafić w punktowy cel (i to ruchomy w dodatku).
  23. Hej Wybacz ale to ty jesteś w błędzie lub świadomie kłamiesz. Proponuję zapoznać się z tym http://www.dzieje.org/viewtopic.php?f=10&t=303&start=20
  24. Gdyby Polacy zabili Hitlera w 1939 roku

    Hej Dziwię się że się dziwisz to jest taka dość znana historia Przede wszystkim, co za "on"? Przecież tego zamachu nie przygotował samotnie jeden człowiek, lecz cała podziemna organizacja, Służba Zwycięstwu Polski (zalązek późniejszego ZWZ), utworzona w ostatnich dniach obrony Warszawy, kierowana przez gen. M.Tokarzewskiego-Karaszewicza. Ładunek został ukryty w rowie przeciwczołgowym na skrzyżowaniu ul. Nowy Świat i Al.Jerozolimskich. Rów ten po kapitulacji zasypano na szybko na polecenie Niemców, i przykryto deskami, umożliwiając przejazd. A przy zasypywaniu umieszczono ową minę: 500 kg TNT w skrzynkach, do tego pewną ilość pocisków artyleryjskich 155 mm i innej amunicji. Zauważ, że był to dosłownie pierwszy tydzień okupacji i Niemcy nie zdążyli jeszcze się porzadnie zorganizować i uzyskać pełnej kontroli nad miastem. I na pewno nie stali nad każdą ekipą robotników zasypujących rowy. Zamachowcy mieli jeszcze w tym momencie pewną swobodę działania, bo okupant o nich nie wiedział. Bez większego trudu mogli zorganizować ekipę "robotników" w cywilnych strojach do zakopywania owego rowu. Jako żołnierze, uczestniczący wcześniej w obronie Warszawy, mieli dostęp do amunicji i materiałów wybuchowych, których znaczną ilość ukryli sobie zapewne jeszcze przed kapitulacją. I jak Niemcy mieliby znaleźć kabel w środku miasta? Skoro położono go w czasie robót ziemnych to zapewne biegł raczej głęboko. A w centrum miasta jest przecież pełno kabli, energetycznych, telefonicznych, telegraficznych...
  25. Hej Ja jak zwykle w kwestii uzbrojenia: Nie mam niestety żadnej monografii tego okrętu, niemniej z tym uzbrojeniem najwyraźniej jest troszkę inaczej. Co prawda w książce Pierwsza wojna światowa na morzu podany jest właśnie taki zestaw - 2 działa 150 mm i 2 działa 88 mm (nie 85! Niemcy nie używali tego kalibru). Niemniej na znanych mi zdjęciach U 155 ma tylko działa 150-milimetrowe, brak tych małych. W ogóle U 155 przebudowany z podwodnego frachtowca różnił się nieco uzbrojeniem od pozostałych okrętów z tej serii, przerabianych jeszcze w trakcie budowy. Miały one 2 działa 105 mm i 2 wyrzutnie torpedowe 500 mm (18 torped) w dziobie. U 155 miał 6 wyrzutni (zapas torped taki sam) z tym że albo część (4?) albo wszystkie poza kadłubem sztywnym, albo też przebudowano go potem na wzór pozostałych okrętów umieszczając 2 wt w dziobie i likwidując te zewnętrzne. Na uwagę zasługuje też kwestia min. W uzbrojeniu okrętów typu U 151 miny nie są wymieniane, na uboat.net wręcz napisano, że min brak. A z drugiej strony okręty te przeprowadziły liczne akcje minowe u wybrzeży USA, więc miny ewidentnie mogły przenosić. Niestety nie wiem ile i jakich. Oczywiście (z uboat.net, wikipedii i paru książek). Króciutko: U 151 (przyjęty do służby 21.VII.1917) odbył 4 patrole, zatopił 34 jednostki (razem 88,4 tys. ton) 6 uszkodził (w tym brytyjski niszczyciel Parthan, z który zderzył się w pobliżu Casablanki). Po zawieszeniu broni poddał się Francuzom w Cherbourgu. Zatopiony jako okręt-cel 7.VI.1921. U 152 (17.X.1917) 2 patrole, 19 jednostek zatopionych (37,5 tys. t), 3 uszkodzone. Poddał się Brytyjczykom 24.XI.1918 w Harwich. Zatonął 30.VI.1921 w rejonie wyspy Wight w drodze do stoczni złomowej (lub też wg innej wersji celowo zatopiony przez Brytyjczyków, gdyż jest to miejsce, gdzie w ogóle pozbywano się rozmaitych starych wraków). U 153 (17.XI.1917) 1 patrol, 4 zatopienia (12,7 tys. t). Poddał się Brytyjczykom 24.XI.1918, zatopiono go 30.VI.1921 w rejonie wyspy Wight. U 154 (12.XII.1917) 1 patrol, 4 jednostki zatopione (8,1 tys.t), 5 uszkodzonych. 11.V.1918 storpedowany przez brytyjski okręt podwodny E35, zatonął z całą załogą. U 155 (19.II.1917) 3 patrole, 43 jednostki zatopione (120,5 tys.t), 3 uszkodzone. W jednej z akcji próbował zlokalizować i przeciąć transatlantycki kabel telegraficzny w rejonie wyspy Sable u wybrzeży amerykańskich (jednak nie udało się to). Po zawieszeniu broni przekazany został Brytyjczykom. Był eksponowany w Londynie i kilku innych miastach. W 1921 sprzedany na złom. Można powiedzieć, że zemścił się na Anglikach jeszcze pośmiertnie: w czasie prac rozbiórkowych doszło na nim do eksplozji, która zabiła kilku robotników. U 156 (22.VIII.1917) 2 patrole, 45 jednostek zatopionych (44 statki, w tym dużo małych rybackich, razem 50,7 tys. ton, oraz 1 okręt - amerykański krążownik San Diego, zatopiony przez minę w rejonie wyspy Fire k.Nowego Jorku) 2 uszkodzone. Zasłynął atakiem na miejscowość Orleans w stanie Massachusetts. Rankiem 21.VII.1918 ostrzelał miasto, zatakował też w porcie (torpedami i ogniem art.) holownik Perth Amboy ciągnący 4 barki, zatapiając wszystkie te jednostki. Na szczęście obyło się bez ofiar w ludziach. Wkrótce potem sam U 156 zaatakowany został przez 2 wodnosamoloty USNavy z pobliskiej bazy w Chatham, nie udało się go jednak trafić (a poza tym bomby nie eksplodowały). Okręt zaginął 25.IX.1918 (tzn. tego dnia nie nawiązał łączności radiowej), przyjmuje się, że zatonął na polach minowych na wschód od Wysp Szetlandzkich (tzw. Northern Barrage - Zagroda Północna). U 157 (22.IX.1917) 2 patrole, 15 zatopień (15,9 tys.t). Po zawieszeniu broni 11.XI.1918 internowany w Norwegii w Trondheim, przekazany potem Francji w 1919, złomowany w 1921.
×

Powiadomienie o plikach cookie

Przed wyrażeniem zgody na Warunki użytkowania forum koniecznie zapoznaj się z naszą Polityka prywatności. Jej akceptacja jest dobrowolna, ale niezbędna do dalszego korzystania z forum.