Speedy
Użytkownicy-
Zawartość
1,097 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
Typ zawartości
Profile
Forum
Kalendarz
Zawartość dodana przez Speedy
-
??? A to jest coś niezwykłego? Nie znam się jak mówiłem zanadto na modelach RC, ani od strony konstrukcyjnej, ani od strony prawnej; czy 14-letnim dzieciom nie wolno ich używać? Sprawdziłem sobie na szybko w sieci, że taki model w sklepach wysyłkowych zaczyna się od kilkuset - 1000 zł; może nie jest to najtańsza zabawka, ale też nie jakoś kosmicznie droga, więc bariera cenowa też nie jakaś straszliwa...?
-
Hej Nie znam się tak dobrze na modelach RC. Może ten jego Mustang ma taki stosunek ciągu do ciężaru jak współczesne odrzutowce? Co prawda siły nośnej na zakresie pozakrytycznym i tak by nie miał, ale może tego ciągu śmigła by mu wystarczyło na ten moment? Tyle że chyba też i zacząłby się obracać w tym momencie wokół osi podłużnej (moment od śmigła, na pozakrytycznym zakresie chyba nie byłoby go jak skontrować). Czytałem gdzieś, nie pamiętam, albo w którejś z książek które wspomniałeś, albo w artykule jakimś, takie właśnie rozważania na temat przydatności manewru kobra, dzwon i podobnych, w walce powietrznej. Autor w każdym razie był dość sceptyczny w tej kwestii; jakkolwiek nie wykluczał zastosowania takiego manewru do dynamicznego hamowania w pewnych okolicznościach. Jednak był zdania, że jest to ryzykowne, bo wiąże się z wielką utratą energii kinetycznej, której może zabraknąć w toku dalszej walki na jakiś manewr pionowy.
-
hej Gwoli ścisłości "kobra" polega nie tylko na zadarciu dzioba o 120 st. ale przede wszystkim na wykonywaniu lotu poziomego w takiej pozycji; choćby tylko prawie poziomego i tylko przez krótką chwilę. Nie wydaje mi się to możliwe na samolocie z II wojny. Nie ma skąd wziąć siły nośnej w trakcie tego manewru, w trakcie zwiększania kąta natarcia już znacznie wcześniej samolot "zwali się" do korkociągu lub przynajmniej w nurkowanie.
-
Jeśli tak, to dlaczego nie Hiroszima (6.08.1945, 75 tys.) albo Tokio (9-10.03.1945, ok. 100 tys.), podobna liczba ofiar w podobnym czasie. Jak naj... to naj...
-
Hej No ja tu bym jednak miał trochę wątpliwości, czy można tak to sobie "naciągnąć". Chociaż ogólna zasada działania nie zmieniła się, jak i kaliber 20 mm, to zmieniła się amunicja i parę takich istotnych "węzłów" konstrukcji. Niemiecki Becker z 1914 i powiedzmy jakiś Polsten z 1942 są dużo mniej do siebie podobne niż np. Colt M1911 do jego współczesnych klonów. Ze swej strony chciałbym wspomnieć o czymś, co jakiś czas temu znalazłem na Forgotten Weapons. Autor bloga wrzucił informację o użytkowaniu karabinu automatycznego (a z naszego punktu widzenia jest to bardziej rkm) Madsen M1902 w Brazylii. Jest on tam do dzisiaj albo był do niedawna na uzbrojeniu jakichś oddziałów specjalnych policji, antyterrorystów czy czegoś takiego. Autor zamieścił filmiki z 2008 czy 2009 roku przedstawiające potyczki owej policji z handlarzami narkotyków, gdzie jeden z policjantów (czy kilku?) prowadzi ogień z takiego Madsena właśnie (pozostali byli uzbrojeni w karabinki z rodzimy AR-15/M16). http://madsenlmg.enigmamachine.co.uk/page4.html tu chyba na końcu właśnie są kadry z tych filmów.
-
Zbombardowanie klasztoru na Monte Cassino
Speedy odpowiedział mch90 → temat → Walki w Afryce i Włoszech
Hej Gdyby trzeba było szturmować sam kompleks zabudowań klasztoru to może by i tak zrobili. Z tym że chyba nie było trzeba, nie? He he no właśnie - jak jest taki mega-lepki, że się przykleja do wszystkiego, to za bardzo nie ma tendencji żeby się gdzieś wlewać do jakichś szczelin. W czasie II wojny mieszankę starano się zżelować bardzo mocno, do konsystencji nawet nie galarety ale takich gumowatych glutów czy ciasta. W PRL-u poprzestawano na konsystencji gęstej zupy czy miodu, co tak wiele znowuż nie daje. Mieszanka na bazie polistyrenu, tzw. napalm B (to co się miało zwać Alecto, wynaleziona w latach 60. ub.w.) jest taka bliższa galarecie i faktycznie, zarówno się klei jak i rozpływa w miarę dobrze. I naprawdę ekstremalnie wolno i długo się pali. A co do reszty masz rację, jeśli chce się uzyskać taki "atomowy" efekt (wszystko spalone do gołej ziemi) to można zrzucać bomby burzące w kombinacji z zapalającymi. Bomby burzące rozwalają wszelkie budowle i powodują powstanie potencjalnych ognisk pożaru (góry łatwopalnych szczątków) które można następnie podpalić bombami zapalającymi. Wypalone murowane budynki robią się kruche (zaprawa kruszeje) i kolejne bomby burzące rozwalają je na proszek. Itd. itd. rzadko jest potrzeba robić coś takiego, no ale jak jest, to mniej więcej tak można uzyskać podobny efekt (z grubsza w ten sposób RAF atakował niemieckie miasta, nie dokładnie tak, ale ja to w uproszczeniu napisałem). Może i wymiękają, ale jak siedzieli w jakichś schronach i podziemiach to za bardzo tej fali ognia nie widzieli... -
Ja wiem czy błędna koncepcja... układ z dwiema belkami ogonowymi sam z siebie nie jest błędną koncepcją. Powstały też i udane samoloty w takim kształcie. K7 zaszkodziły drgania typu flatter, które były wówczas słabo poznanym zjawiskiem i z którymi nie umiano sobie dobrze radzić. Wypadek i spowodowane nim opóźnienia sprawiły zaś, że projekt szybko się zdezaktualizował. Należy pamiętać, że lata 30. były okresem gwałtownego rozwoju techniki lotniczej i powiedzmy prototyp np. w 1930 supernowoczesny, był przeciętniakiem w roku 1933 a w 1935 przestarzałym rupieciem.
-
Najlepszy karabin samopowtarzalny II wojny światowej
Speedy odpowiedział Iwan Iwanowski → temat → Wojsko, technika i uzbrojenie - ogólnie
Hej Ja bym powiedział że jest bardzo ostra i konkretna: - karabin powtarzalny przeładowywany jest ręcznie, siłami mięśni strzelca, który po każdym wystrzale musi, popychając czy pociągając odpowiednią dźwigienkę czy inny element, spowodować otwarcie zamka, wyrzucenie łuski, załadowanie nowego naboju z magazynka i zamknięcie zamka. - karabin automatyczny przeładowuje się sam, dzięki mechanizmowi wykorzystującemu siły powstające przy wystrzale (np. siła odrzutu albo ciśnienie gazów prochowych). Jeśli jest to karabin samopowtarzalny, to po przeładowaniu mechanizm przerywa pracę i by oddać kolejny strzał strzelec musi ponownie nacisnąć na spust (karabin strzela ogniem pojedynczym). Jeśli jest to karabin samoczynny, to po przeładowaniu mechanizm nie przerywa pracy i sam oddaje kolejny strzał, przeładowuje się znów i znów strzela itd. tak długo, dopóki strzelec trzyma wciśnięty spust albo dopóki nie wyczerpie się zapas naboi w magazynku (taki karabin strzela ogniem ciągłym). Niemniej tak było; miały dużą siłę ognia w walce z bliska, ale niewielką donośność skuteczną wskutek wykorzystania naboju pistoletowego relatywnie małej mocy. Dlatego piechota była wtedy zwykle uzbrojona w mieszany zestaw: część żołnierzy w powtarzalne karabiny, część w peemy, co nie było za wygodne. I dlatego zostały wyparte przez karabinki na nabój pośredni, na tyle słabszy od karabinowego, że było łatwo doń skonstruować indywidualną broń samoczynną i walić seriami w walce z bliska jak z peemu, a zarazem na tyle mocny, że pozwalał oddać celny strzał na odległość około 400 m co w zasadzie w piechocie zwykle wystarczało i większa donośność karabinu i tak nie była wykorzystywana. Peemy stały się zaś bronią niszową, pomocniczą, dla różnych formacji policyjnych, żołnierzy wykonujących zadania specjalne itd. itp. Nie - Garand (od nazwiska konstruktora, Johna Garanda) to samopowtarzalny karabin amerykański z lat 30. ub. wieku (oficjalnie przyjęty na uzbrojenie w sierpniu 1936). O taki: https://en.wikipedia.org/wiki/M1_Garand (jest i w polskiej wiki ale w angielskiej jest bardziej szczegółowy artykuł). Jeśli pytasz o francuski karabin ładowany pojedynczymi nabojami, to prawdopodobnie masz na myśli karabin powtarzalny Lebel M1886 (to także od nazwiska, Nicolas Lebel był konstruktorem naboju 8x50R i jednym z konstruktorów karabinu) https://en.wikipedia.org/wiki/Lebel_Model_1886_rifle -
Owszem; początkowo produkowane były modele określone jako "офицерский" - oficerski, z mechanizmem samonapinania (DA), i "солдатский" - żołnierski (określany też jako "podoficerski"), bez samonapinania (SA). W 1918 Armia Czerwona przyjęła na uzbrojenie tylko model z samonapinaniem i taki był potem wytwarzany do celów nazwijmy to militarnych. Natomiast sportowy Nagant wz. 1953 - nie miał samonapinania (a inne sportowe wersje to nie wiem). To możliwe, chociaż wątpię by była to różnica mająca znaczenie w warunkach realnego starcia. Może już raczej bardziej odpowiadał im rewolwer z punktu widzenia szybkości użycia w nagłych wypadkach. No i, z tego dywersyjnego punktu widzenia, na pewno łatwiej zrobić tłumik do Naganta, zarówno stały, jak i opcjonalnie zakładany na lufę, i na pewno będzie on bardziej efektywny, niż w przypadku wyciszania TT (pociski 7,62x38R są poddźwiękowe, 7,62x25 naddźwiękowe).
-
Niestety nie udało mi się znaleźć takiej informacji. Na logikę, skoro oddziały Bokserów wcielono do armii jako pomocnicze, to powinny zostać objęte wojskowym systemem logistyki. Ale w Chinach logika niekoniecznie obowiązuje... Za mało niestety wiem, jak to wyglądało od strony samych Bokserów, których ideologia była silnie przesiąknięta mistycyzmem. Dzięki praktykowaniu odpowiednich rytuałów, ćwiczeń i medytacji mieli oni nabywać odporność na kule z broni palnej a nawet umiejętność latania. Nie wiadomo więc czy w ogóle chcieliby posługiwać się europejską bronią, nawet jakby ją dostali. Przynajmniej ci co bardziej "ideowi"...
-
Hej Ja bym raczej powiedział, że na ile poczytałem sobie teraz w sieci, była to skomplikowana wypadkowa chińskiej polityki wewnętrznej i zagranicznej. Głównodowodzący i dowódca Pekińskiej Armii Polowej, Ronglu, należał do frakcji przeciwników Bokserów, sprzeciwiał się oblężeniu i wypowiadaniu wojny całemu światu. Dwór cesarski nie chciał się jednak otwarcie sprzeciwiać Bokserom, boby wtedy wystąpili przeciw niemu. Musiał więc lawirować w skomplikowany sposób, przyłączając się do żądań Bokserów a zarazem sabotując ich działania. Ronglu np. nie chciał udostępnić swoim partnerom cesarskiej artylerii (własnej mieli bardzo mało), a jak już w końcu musiał to dał tylko trochę i minimalną ilość amunicji. Tej artylerii to najwyraźniej nie mieli za dużo a ciężkiej pewnie wcale, inaczej poradziliby sobie przecież, i z murem i z barykadami. A przewaga liczebna, no cóż, w erze broni maszynowej sama przecież nie załatwia sprawy. Chyba że ma się więcej ludzi, niż przeciwnik naboi ale to się rzadko zdarza. A tak, to... sam wiesz. Doświadczenia I wojny wykazały, że umocniona pozycja broniona przez karabiny maszynowe jest w zasadzie nie do przejścia siłami samej piechoty, można rzucić do ataku nawet tysiące żołnierzy i jedynym efektem będzie przemęczenie grabarzy, którzy nie nadążą z masowym pochówkiem. Wcześniej już zresztą w czasie różnych brytyjskich wojen kolonialnych wychodziły takie rzeczy. Zgadza się, a nawet to ciekawsza chyba historia. W tym przypadku obrońców (Francuzi i Włosi, dowodził Francuz) było znacznie mniej i o ile wiem nie mieli broni maszynowej. Za to mieli katedrę z potężnymi kamiennymi murami, nie do sforsowania bez ciężkiej artylerii. I chyba ich oblegali sami Bokserzy, nie wojska chińskie.
-
Dość dobry opis oblężenia (wraz z mapą) jest w angielskiej wiki http://en.wikipedia.org/wiki/Siege_of_the_International_Legations Powiedziałbym, że generalnie główną przyczyną był brak zdecydowania Chińczyków. Nie zebrali się na skoordynowany atak z kilku stron: kosztowałoby ich to setki ofiar, jednak pewnie by wygrali. Zamiast tego prowadzili klasyczne oblężenie, zbliżając się do pozycji obrońców pod osłoną stopniowo rozbudowywanych barykad. Prowadzili też podziemną walkę minerską: 13 lipca wysadzili w powietrze poselstwo francuskie, zmuszając obrońców do opuszczenia jego części. W zasadzie gdyby to jeszcze trochę potrwało, to stopniowo zdobyli by przewagę i pokonali Europejczyków. Tyle, że nie mieli aż tyle czasu. Dodatkowym czynnikiem były tarcie wśród chińskiego kierownictwa, między zwolennikami dogadania się z zachodnimi mocarstwami, a zwolennikami twardego kursu i prowadzenia wojny. W efekcie walki wokół oblężonego sektora nie toczyły się w sposób ciągły, co i raz zawierano rozejmy i zawieszenia broni, które następnie były łamane, podejmowano negocjacje, bez większych jednak efektów. 17 lipca zawarto rozejm, który przetrwał niemal do końca oblężenia. Chińczycy złamali go dopiero 13 sierpnia, gdy wojska interwentów zbliżały się już do Pekinu. Nie zdecydowali się jednak na atak, poprzestając na ostrzale artyleryjskim i z broni strzeleckiej. A 14-go nad ranem interwenci weszli do Pekinu i oblężenie się skończyło. Z taktycznego punktu widzenia na korzyść obrońców działały dwa czynniki. Po pierwsze mieli karabiny maszynowe (trzy) - to pozwalało w jakimś stopniu zrównoważyć przewagę liczebną przeciwnika. Po drugie, mieli dość dobre pozycje. Dotyczy to konkretnie muru (Tartar Wall) stanowiącego południową granicę bronionego kompleksu. Mur wysoki na kilkanaście metrów zapewniał dogodne pole obserwacji i ostrzału na całą okolicę. Broniony był przez Niemców i Amerykanów. Chińczycy zdawali sobie sprawę ze znaczenia muru, naciskali i stopniowo wypierali obrońców i 30 czerwca zepchnęli Niemców z ich pozycji. Postawiło to Marines w bardzo trudnej sytuacji; nad ranem 3 lipca zmontowali jednak międzynarodowy kontratak, z udziałem żołnierzy brytyjskich i rosyjskich i odzyskali kontrolę nad utraconym odcinkiem muru.
-
Szczerze mówiąc nie wiem na 100%; to jest jakaś bardzo skomplikowana historia o charakterze prawno-sądowo-własnościowym. Ogólnie Benjamin Henry był konstruktorem powtarzalnego karabinu z rurowym magazynkiem pod lufą, przeładowywanego dwutaktowo charakterystyczną dźwignią, i naboju do niego .44 Henry. Otrzymał na niego patent w 1860. Karabiny produkowała fabryka w New Heaven, której właścicielem był Oliver Winchester, a Henry jakimś prezesem czy dyrektorem. W 1866 Henry zaskarżył Winchestera o to, że nie otrzymał należytej rekompensaty za swój wynalazek, żądając prawa własności fabryki jako rekompensaty; proces jednak przegrał. Od 1866 Winchester zreorganizował zakłady (ale Henry'ego zdaje się nie wyrzucił ten pracował dla niego jeszcze do lat 70-tych chyba) i zaczął produkować zmodyfikowany karabinek pod marką Winchester. Kwestia samego patentu jest jeszcze bardziej skomplikowana. Henry tak naprawdę ulepszył i zmodyfikował wcześniejszy karabin Lewisa Jenningsa; Jennings zaś zmodyfikował i udoskonalił karabin Waltera Hunta z 1848 roku. Dość szczegółowo jest to wszystko opisane na angielskiej Wikipedii http://en.wikipedia.org/wiki/Volcanic_Repeating_Arms Niektórzy podobno mieli kb Henry'ego czy Winchestery; niektórzy kb jednostrzałowe albo i odprzodowe; a niektórzy łuki i strzały... Ponoć z relacji uczestników bitwy wynika, że w jej trakcie siła ognia Indian stale rosła, w miarę jak przejmowali oni broń i amunicję poległych żołnierzy. Wg wiki 1-strzałowych Springfieldów "Trapdoor" kalibru .45-70
-
Hej No właśnie; można przypuszczać, że któryś Niemiec się zorientował, skąd jest ostrzeliwany i powiadomił kolegów przez radio, po czym wszyscy zwrócili się w kierunku przeciwnika. Tu się jeszcze przyczepię w kwestii bronioznawczej. Działko takie jak 2 cm KwK 30 na Pz.II to automat. Półautomatem jest na przykład taki Bofors wz. 36, armata 3,7 cm KwK 36 na Pz.III i w ogóle większość armat czołgowych i ppanc. Klasyfikacja o której tu mowa, opiera się na cyklu przeładowania. Jest to zbiór czynności jakie trzeba wykonać po oddaniu strzału, aby przygotować broń do oddania kolejnego strzału. W najogólniejszym zarysie, w przeciętnej broni palnej mającej lufę, zamek i strzelającej nabojem z metalową łuską, czynności te to otwarcie zamka, wyrzucenie łuski wystrzelonego naboju, wprowadzenie nowego naboju i zamknięcie zamka, ewentualnie napięcie sprężyny mechanizmu uderzeniowego (np. odciągnięcie kurka). Mamy więc następujące kategorie: - broń jednostrzałowa: przeładowanie wykonywane jest przez mechanizm poruszany siłami strzelca, który sam wprowadza do broni nowy nabój - broń powtarzalna: jak wyżej (siła strzelca) z tym, że broń wyposażona jest w zasobnik z nabojami (np. magazynek) z którego mechanizm pobiera kolejny nabój, co przyspiesza przeładowanie - broń automatyczna: przeładowanie wykonywane jest przez mechanizm wykorzystujący energię zjawisk związanych z wystrzałem (siła odrzutu, ciśnienie gazów prochowych itp.). Niektórzy zaliczają do niej też broń napędową, w której przeładowanie wykonywane jest przez mechanizm wykorzystujący energię z zewnętrznego źródła, np. napędzany przez silnik elektryczny, hydrauliczny itp. Broń automatyczna dzieli się na samopowtarzalną i samoczynną. W przypadku tej pierwszej dzięki obecności tzw. przerywacza mechanizm przerywa pracę po każdym cyklu przeładowania; to znaczy broń oddaje strzał, przeładowuje się, ale oddanie kolejnego strzału wymaga od strzelca kolejnego naciśnięcia na spust. Broń samopowtarzalna strzela więc ogniem pojedynczym. W przypadku broni samoczynnej mechanizm po przeładowaniu nie przerywa pracy, lecz broń oddaje kolejny strzał, znowu przeładowuje się, oddaje kolejny strzał itd. tak długo, jak strzelec naciska na spust albo do wyczerpania zasobnika amunicji. Broń samoczynna strzela więc ogniem ciągłym. W praktyce w broni automatycznej często występuje w jakiejś formie tzw. przełącznik ognia, umożliwiający dowolne włączanie i wyłączanie przerywacza i wykorzystanie broni jako samopowtarzalnej lub samoczynnej, zależnie od potrzeby. - broń półautomatyczna: część cyklu przeładowania wykonuje mechanizm wykorzystujący energię zjawiska wystrzału, część zaś wykonywana jest ręcznie, siłami strzelca. Tak więc wspomniane wcześniej armaty w rodzaju Boforsa wz. 36 są półautomatami: po strzale, mechanizm wykorzystujący odrzut lufy (a ściślej zespołu ruchomego, lufy z zamkiem) powoduje otwarcie zamka i wyrzucenie łuski. Strzelec musi jednak ręcznie załadować kolejny nabój, w niektórych rozwiązaniach także zamknąć zamek (chociaż najczęściej zamyka się on sam po wprowadzeniu naboju. A KwK 30 to automat, działający na zasadzie krótkiego odrzutu lufy, zdolny do prowadzenia ognia pojedynczego jak i ciągłego czyli do pracy w trybie samopowtarzalnym lub samoczynnym. Nieporozumienie bierze się z dosłownego tłumaczenia angielskiego pojęcia "semi-automatic" (w skrócie często semi-auto) którym określa się broń samopowtarzalną; a samoczynna to "automatic" (full auto). Półautomaty zaś czasem nazywane były określeniem "quick-firing" (w skrócie QF; szybkostrzelne).
-
Hej Skoro już mnie zacytowano po latach to pozwolę sobie jeszcze na mały komentarz: Nie zgodzę się z taką opinią. Stosowany w nim nabój 20x138B to raczej jeden z mocniejszych wśród popularnych naboi tego kalibru. Oczywiście nie mógł się absolutnie równać z boforsowym 37x257R, ale w swojej "kategorii wagowej" to raczej był w czołówce tego okresu. I dobrze, bo od Pz.III, Pz.IV na pewno nie był. Ja może przypomnę to, co już na różnych forach pisałem. Wg mnie najważniejsze rzeczy w czołgu to: 1) prawidłowy podział funkcji w załodze, z wyodrębnionym stanowiskiem dowódcy, który już nic innego nie robi tylko dowodzi. W praktyce lat 30. wymagało to 3-osobowej wieży (do efektywnej obsługi takiego działa, jakich wtedy używano, potrzebne są 2 osoby). Bez tego, w wieży 2-osobowej (jak w 7-TP czy czołgach czechosłowackich w służbie niemieckiej) efektywność dowódcy spełniającego zarazem obowiązki celowniczego lub ładowniczego jest mocno ograniczona. W wieży 1-osobowej (jak w czołgach francuskich czy w czołgach czechosłowackich w oryginale) dowódca w ogóle nie jest w stanie prawidłowo funkcjonować. 2) radiostacja. Bez niej dowodzenie mobilnymi jednostkami jest absurdalnie trudne. W przypadku czołgów można sobie wyobrazić stosowanie rozmaitych chorągiewek i świateł sygnałowych ale w porównaniu z radiem to rozwiązanie całkowicie beznadziejne. Wszystkie czołgi niemieckie miały radiostacje. Nie wszystkie czołgi polskie, czechosłowackie, francuskie miały radiostacje. To są moim zdaniem te kluczowe elementy wpływające na zdolności bojowe czołgu. Owszem, uzbrojenie, układ napędowy, pancerz itd. to także są rzeczy bardzo ważne. Ale co komu przyjdzie po najlepszej nawet broni, jeśli nie jest w stanie efektywnie nią dowodzić? Co po armacie i silniku, jak bez radia nie dowie się na czas gdzie ma jechać i do kogo strzelać? A co daje sam tylko gruby pancerz pokazała kampania francuska czy 1941 w Rosji. Pełno jest tam opisów bohaterskich walk, gdzie silnie opancerzony czołg był trafiany kilkadziesiąt czy nawet sto razy, nie odnosząc mimo tego większych uszkodzeń. Dzięki temu, gdy Niemcy obeszli już pozycje obrońców, okrążyli ich i odcięli od zaplecza, ci ostatni, wycofując się lub poddając mogli porzucać i niszczyć własne czołgi, nie mające większych uszkodzeń.
-
Hej W uzupełnieniu tego co Razorblade już napisał jeszcze moje 3 gr. Zastanawiałem się co takiego pokazał twój wykładowca. Albo coś pomylił albo, sorry, ciebie zawiodła pamięć, gość opowiadał o różnych technicznych nowinkach, a w twoich wspomnieniach zlały się one w jedno. Nie kojarzę żadnych fińskich prac nad bezłuskową amunicją strzelecką, ani czymś z jednorazowymi magazynkami. Po sąsiedzku w Szwecji firma Interdynamics skonstruowała w latach 80. taki 4,5 mm karabinek MKR http://world.guns.ru/assault/swed/interdynamics-mkr-e.html i on faktycznie zasilany był z jednorazowego magazynka. Nie strzelał jednak amunicją bezłuskową, lecz takim dziwnym nabojem 4,5x26R, wykorzystującym łuskę od .22 Winchester Magnum, tak tak, bocznego zapłonu . Z uwagi na silnie stożkowaty kształt łuski 50-nabojowy magazynek miał półkolisty kształt, niczym we francuskim rkm-ie Chauchat z I wojny. HK G 11, o którym pisał Razorblade, nie miał jednorazowego magazynka, lecz klasyczny (o różnej pojemności, to się zmieniało w kolejnych prototypach, w ostatnich chyba 50 naboi). Natomiast do jego napełniania służyły takie plastikowe "klipy" - łódki? ładowniki? - na 10 lub 15 naboi (to też się zmieniało) i te faktycznie były jednorazowe. Tu http://www.hkpro.com/index.php?option=com_content&view=article&id=23:the-g11-caseless-military-rifle&catid=11:rare-prototypes&Itemid=5 na wielu zdjęciach widać "klipy" i magazynki w trakcie napełniania. Tak na szybko przychodzą mi na myśl tylko 2 prototypy, gdzie zastosowano zarówno bezłuskową amunicję jak i jednorazowy magazynek: - Hughes LRMG http://www.bronpalnanfp.fora.pl/ciezka-bron-maszynowa,11/hughes-lrmg,153.html to bardzo stary projekt z lat 70. jeszcze (64 naboje) - HK LMG 11 http://www.hkpro.com/index.php?option=com_content&view=article&id=24:the-lmg11-caseless-mg&catid=11:rare-prototypes&Itemid=5, to w zasadzie chyba nieoficjalna nazwa, ale był to ręczny karabin maszynowy z tej samej rodziny co G 11, choć o odmiennym mechanizmie (300 naboi). W obu przypadkach w zasadzie nie był to magazynek, bo nie miał sprężyny lecz napędzany był przez mechanizm broni, no ale myślę że nie ma sensu aż tak się czepiać terminologii.
-
Hej W zasadzie Razorblade już odpisał na ten temat, ale jeszcze dołożę swoje 3 grosze. Jako wierny fan i widz "Pogromców" czuję się tu jednak w obowiązku sprostować pewne rzeczy. W pierwszym programie na ten temat Pogromcy Mitów zastosowali takie warunki eksperymentu, które mogły wypaczyć jego wynik: 1) Pogromcy jako celów użyli nowoczesnych lunet myśliwskich, o stosunkowo dużej długości. Mają one w środku zwykle dużą liczbę soczewek (nawet do 10?). Przeciwnik Charlesa Hathcocka, wietnamski snajper w latach 60. ub. wieku niemal na pewno uzbrojony był w kb Mosin z celownikiem PE, stosunkowo krótkim i mającym w środku tylko 3 soczewki. 2) Pogromcy użyli karabinu na amunicję .308 Win (7,62x51). Hathcock posługiwał się karabinem Winchester 70 kal. 30-06(7,62x63). Jest to nabój nieco silniejszy od wcześniej wspomnianego. 3) Pogromcy użyli pocisku z wgłębieniem wierzchołkowym (hollow point), a więc o mniejszej zdolności przebijania, niż typowe używane w wojsku pociski pełnoplaszczowe. A być może Hathcock używał jeszcze mocniejszej amunicji? Nie wiem tego, nie mam żadnej książki o nim, by znać takie szczegółowe szczegóły. Wiadomo mi jednak, że w czasie II wojny światowej i wojny koreańskiej niektórzy snajperzy Marines preferowali używanie przeciwpancernej amunicji M2, uważając że ciężki jej pocisk jest bardziej stabilny w locie i ma większą celność od pocisku standardowego. Przy okazji miała ona też oczywiście zwiększoną zdolność przebijania. Być może Hathcock również jej używał? W którymś z kolejnych programów Pogromcy wrócili do tej sprawy. Użyli innego celu i amunicji i w końcu udało im się uzyskać pożądany efekt. Pocisk przebił lunetę i zagłębił się w głowie żelowego manekina.
-
Hej Jeśli chodzi o XVI-XVII w. to myślę że chodzi o prace Anglika Wiliama Bourne'a z Gravesand (1535–1582) i Holendra Corneliusa van Drebbela (1572-1633; w wersji angielskiej Cornelis Drebbel, bo mieszkał i pracował w Anglii przez większość życia). Jeden i drugi był matematykiem i wszechstronnym wynalazcą i obaj pracowali dla Royal Navy (Bourne był nawet kiedyś artylerzystą na okręcie). Bourne w 1578 w książce o swoich wynalazkach przedstawił opis okrętu podwodnego o napędzie wiosłowym, zbudowanego z drewna uszczelnionego skórą. Nie był to projekt ale raczej taka ogólna koncepcja. Okręt miał zanurzać się i wynurzać dzięki zmienianiu objętości kadłuba. Drebbel, pracujący wówczas dla Royal Navy, w 1620 na podstawie planów Bourne'a zaprojektował swój pierwszy okręt doświadczalny, potem drugi większy i trzeci, mieszczący 16 osób. Napęd stanowiło 6 wioseł, poruszających się w otworach uszczelnionych skórzanymi rękawami. Zbiorniki balastowe były skórzanymi workami, połączonymi z wodą zaburtową, z których w razie potrzeby ręcznie wyciskało się wodę. Okręt miał chrapy oraz system regeneracji powietrza oparty na podgrzewaniu saletry (uwalnianie tlenu) a być może nawet i pochłanianiu CO2 (w roztworze wodorotlenku potasu)!. W 1624 w czasie pokazu na wodach Tamizy w obecności króla Jakuba I i tysięcy londyńczyków okręt Drebbela przepłynął w zanurzeniu z Westminster do Greenwich i z powrotem, przebywając pod wodą 3 godziny na głębokości 4-5 m. Wg jednej z wersji Drebbel zabrał następnie króla na krótką podwodną przejażdżkę. http://en.wikipedia.org/wiki/William_Bourne_(mathematician) http://en.wikipedia.org/wiki/Cornelis_Drebbel Tak, że generalnie działało mu to nie najgorzej; chociaż są też przypuszczenia, że cała historia jest dziennikarską przesadą i okręt Drebbela był raczej półzanurzeniowy, z "kioskiem" stale pozostającym nad wodą, a rzeczony rejs był znacznie krótszy i odbył się wyłącznie z prądem. Mogłoby to tłumaczyć, dlaczego marynarka szybko straciła zainteresowanie projektem, mimo że Drebbel odbył jeszcze wiele udanych rejsów i publicznych pokazów. Za pierwszy okręt podwodny o przeznaczeniu definitywnie militarnym i uzbrojony uchodzi amerykański Turtle, zbudowany w 1775 r. przez Dawida Bushnella i użyty w wojnie z Brytyjczykami (aczkolwiek i to może być dziełem propagandy - znaczy zbudowano go na pewno, tylko nie wiadomo czy faktycznie był użyty bojowo). http://en.wikipedia.org/wiki/Turtle_(submersible). Definitywnie pierwszy przypadek użycia okrętu podwodnego w akcji bojowej także miał miejsce w USA, w czasie Wojny Secesyjnej. Zbudowany przez pracującego dla konfederatów Horace'a Hunleya okręt noszący jego imię (Hunley zginął podczas prób okrętu) 17.II 1864 zaatakował na redzie Charleston parową kanonierkę unionistów USS Housatonic za pomocą torpedy wytykowej. Wybuch 41 kg czarnego prochu (jest też wersja, że piroksyliny) posłał kanonierkę na dno w kilka minut, sam Hunley jednak także zatonął w tej akcji wraz z całą załogą (wcześniej w czasie prób zatonął kilkakrotnie, za każdym razem także z całą załogą). http://en.wikipedia.org/wiki/H._L._Hunley_(submarine)
-
Mauser Kar98 - przez te lata nadal skuteczny.
Speedy odpowiedział Loix → temat → Historia sztuki wojennej i broni
Hej Powiedziałbym nawet, że są przesłanki do przypuszczenia, że siła rażenia amunicji .303 British była większa od Mausera. Z punktu widzenia balistyki zranień, kluczową rolę odgrywa bowiem nie tyle sama energia kinetyczna pocisku co szybkość oddawania tej energii przy wnikaniu w cel. Związane to jest przede wszystkim z konstrukcją pocisku. Jak wspominałem tu gdzieś w innym wątku standardowy pocisk do Lee Enfielda, Mk.VII odznaczał się specyficzną budową: miał mianowicie dwuczęściowy rdzeń, z tyłu na ok. 2/3 długości ołowiany, z przodu zaś ze stopu aluminiowego. Miało to na celu cofnięcie środka masy, co jest korzystne dla balistyki pocisku stabilizowanego obrotowo. Z powodu deficytu aluminium często wykonywano ten element z materiałów zastępczych: ceramiki, tworzywa sztucznego czy masy papierowej. Przy wnikaniu w lepki ośrodek w rodzaju wody, żelatyny, tkanki ludzkiej lub zwierzęcej, każdy pocisk o stabilizacji obrotowej zaczyna koziołkować. Można przypuszczać, że w przypadku pocisku Mk.VII o silnie cofniętym środku masy, koziołkowanie zaczynało się szczególnie szybko, przez co pocisk oddawał do celu dużo energii. Można też przypuszczać, że przednia część pocisku miała tendencję do deformowania się przy uderzeniu, a może nawet odłamywania się (choć na to to bym chyba za bardzo nie liczył, aż taki długi to ten pocisk nie jest i niezbyt szybki także) co także sprzyjało jeszcze szybszemu oddawaniu energii. -
Hej Owszem, klasyczne miny z zapalnikiem naciskowym, zapewne najpopularniejsze w takich krajach arabskich, afrykańskich itp. pewnie tak właśnie działają. Jednak w przypadku nowoczesnej miny przeciwdennej z ładunkiem kumulacyjnym czy EFP można spodziewać się bardziej efektywnego rażenia. W szczególności jeśli jej ofiarą padnie czołg z rodziny T-64/T-72 to po przebiciu jego dna bardzo prawdopodobny jest wybuch amunicji i całkowite zniszczenie pojazdu.
-
Hej Hmmm... Benelli R1? (nie dam linka bo w pracy mam poblokowane strony z kategorii m.in. "broń" ale jak się wpisze w wyszukiwarkę to sporo zdjęć będzie...) Na zdjęciach magazynek mało wystaje z broni ale to jest standardowy 3-4 nabojowy, 10-nabojowy pewnie by wystawał bardziej. I jest to broń zasadniczo na bardzo mocne naboje, .30-06, .300 Win.Mag., .338 Lapua Mag., chociaż chyba w zwykłym kalibrze .308 Win też istnieje.
-
Hej A NATO nie było w gotowości? Jak sądzisz? Z relacji wielu kolegów podróżujących do Niemiec w latach 70.-80. ub.w. wiem, że widokiem w RFN powszechnym i niemalże codziennym był myśliwiec odrzutowy znienacka wyskakujący zza jakiegoś pagórka i z potwornym hukiem śmigający tuż nad ziemią, co było bardzo fajne i efektowne, chociaż ponoć czasem efekt literalnie wbijał obserwatora w glebę . Stąd co prawda wiele wypadków (słynne Starfightery przysłowiowo spadające w kapustę ) ale też i ogromne doświadczenie w przenikaniu obrony przeciwlotniczej przeciwnika. W dodatku nabyte nad terenem, gdzie faktycznie wojna miała się toczyć. Dla kontrastu z własnego dzieciństwa w PRL-u w tym samym okresie, na przestrzeni kilkunastu lat pamiętam może z 5 takich przypadków, obserwowania nisko lecącego myśliwca, i to w większości nad morzem.
-
Może potrafisz rozpoznać ze zdjęcia? Np. BM59 http://world.guns.ru/assault/it/beretta-bm-59-e.html ? Hmm czyli jednak dalej niż myślałem. Na taką odległość celownik optyczny byłby już jednak jak najbardziej na miejscu. Może to jest kwestia jakiejś morskiej specyfiki już...? Że np. goście z doświadczenia wiedzą że na wodzie takie komercyjne celowniki często ulegają zawilgoceniu i zaparowaniu? Albo np. wygodnie jest im cały czas jakoś tam "kątem oka" widzieć horyzont, żeby instynktownie korygować sobie kołysanie statku?
-
Hej Powtarzalnych?? Jesteś tego pewien? Czy samopowtarzalnych? Powiedzmy że w waszej sytuacji brak optyki ma pewne uzasadnienia: ewentualne potyczki z piratami, jak zauważyłem na filmach, toczyły się z niewielkiego dystansu, powiedziałbym nawet że kilkadziesiąt a nie kilkaset metrów. Więc powiększanie obrazu nie jest dużą pomocą. Natomiast cel jest ruchomy i manewruje (szybkie łodzie) i chyba bardziej przydatne jest duże pole widzenia, które przy celowniku optycznym jest mniejsze. Niemniej uważam że jakiś nowoczesny celownik optyczny z dużym polem widzenia i zmiennym powiększeniem sprawdziłby się i w tych warunkach (mam nadzieję że Razorblade jako strzelec-praktyk będzie miał do dodania coś na ten temat)
-
Najlepszy karabin powtarzalny II wojny światowej
Speedy odpowiedział Iwan Iwanowski → temat → Wojsko, technika i uzbrojenie - ogólnie
Hej To jeszcze ja się powymądrzam: Z tego co wiem, w opinii wielu strzelców broń powtarzalna jest celniejsza od automatycznej. Tłumaczą to oni drganiami powodowanymi przez pracę mechanizmu broni, chociaż w zasadzie to ta praca powinna się rozpocząć już po opuszczeniu lufy przez pocisk. Myślę że na odległość, na jaką można efektywnie używać przeciętnego karabinu na typową amunicję kal. ok. 7 - 8 mm to i tak chyba nie ma wielkiego znaczenia. I szczerze mówiąc to jest argument z cyklu tych idiotycznych. Jasne że jak nie ma celownika optycznego to się on zepsuć nie może. Z tego punktu widzenia najlepiej zamiast broni palnej uzbroić wojsko w zaostrzone kije: tani, niewrażliwy na wstrząsy, zanieczyszczenia, warunki pogodowe, jakość amunicji, zaciąć się nie może... Chociaż nie dysponuję jakimiś testami porównawczymi przebijalności dla tego naboju, to powiedziałbym, że można się spodziewać że będzie słabsza od przeciętnej. Standardową amunicję .303 British stanowił nabój z pociskiem Mk.VII mającym oryginalny dwuczęściowy rdzeń: tylna część z ołowiu, przednia (na ok. 1/3 długości) ze stopu aluminiowego a w zasadzie z czego się dało (w ramach oszczędności zamiast aluminium stosowano ceramikę, specjalne tworzywo na bazie celulozy albo po prostu masę papierową). Miało to na celu cofnięcie środka masy, co jest pożądane ze względów balistycznych w przypadku wszelkich pocisków o stabilizacji obrotowej. Myślę że jednak nie sprzyjało przebijaniu lekkich pancerzy bo energia mogła łatwo zostać zużyta na odkształcanie tej przedniej części pocisku czy przełamanie go w miejscu spojenia rdzeni. Gdy na początku lat 30. ub. wieku Polska zakupiła partię brytyjskich czołgów Vickers, w czasie testów w Polsce wynikły kontrowersje w kwestii ich opancerzenia: wg norm brytyjskich pancerz miał być odporny na pociski karabinowe z jakiejś tam odległości, wg polskich okazało się że nie jest odporny na nie i wymaga wzmocnienia. Zapewne wynikało to właśnie z różnic między standardową w obu krajach amunicją - w Polsce wszak standardem był nabój 7,92x57IS, wyraźnie mocniejszy od brytyjskiego 7,69x56R.