Speedy
Użytkownicy-
Zawartość
1,097 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
Typ zawartości
Profile
Forum
Kalendarz
Zawartość dodana przez Speedy
-
Hej Nie będę tu chyba oryginalny. Radykalnym rozwiązaniem byłoby po prostu zastosowanie w 1. stopniu większych silników w liczbie kilku a nie 30. Tyle, że właśnie dlatego było ich aż 30, bo Rosjanie nie byli wtedy w stanie opracować większego silnika. A system kontroli takiego stada silników najwyraźniej nie wyrabiał. Nawet trudno mi znaleźć jakiś odpowiednik takiego rozwiązania. Może OTRAG Lutza Kaysera, wymyślony niewiele później, bo w 1975. Niemiecki ów przemysłowiec zamierzał opracować tanią rakietę nośną, zbudowaną z "klocków" - rurowych modułów zwanych CRPU (Common Rocket Propulsion Unit). Każdy z nich był małym autonomicznym silnikiem na paliwo ciekłe (tzw. "kwas wysokiej gęstości" HDA - 50% HNO3, 50% N2O4 - oraz zwykła nafta lotnicza albo i paliwo dieslowskie) o ciągu 2500 kG. CRPU był kosmicznie prosty: nie miał pomp paliwa (nafta i HDA podawane były sprężonym powietrzem) nie miał chłodzenia komory spalania (tylko ablacyjne - komora obłożona tworzywem, które topiło się i wyparowywało odbierając ciepło), jedynie zawory do regulacji siły ciągu i trochę elektroniki do zarządzania nimi. Podstawowy nosiciel Kayser 1 (1 t na LEO) miał składać się z bloku 64 rakiet CRPU spiętych w kwadratową wiązkę 8x8. Zewnętrzna "warstwa" 48 rakiet stanowiła 1. stopień, głębsza warstwa 12 rakiet - 2. stopień i ostatnia wewnętrzna wiązka 4 szt. - 3. stopień, wynoszący ostatecznie ładunek na orbitę. Kluczowe było w tym ustrojstwie, jak się wydaje, właśnie kontrolowanie ciągu tych dziesiątków rakiet, także do celów sterowania całą machiną (CRPU nie miał ruchomej dyszy, sterowało się różnicując ciąg w modułach z różnych stron wiązki). OTRAG przeprowadził liczne próby statyczne oraz loty pojedynczych CRPU i wiązek po 4. I nie wszystkie dodam udane, już przy tych 4 asymetria ciągu potrafiła zdestabilizować całą machinę poza możliwości kontroli. Do etapu lotów układów wielostopniowych Kayser nie dotarł, bo OTRAG miał cały czas ogromne problemy polityczne. Najpierw pod naciskiem ZSRR i Francji, zaniepokojonych rozwijaniem technologii rakietowych w Niemczech rząd mu zabronił produkcji rakiet w RFN. No to w 1979 gość się wyniósł do Libii, budując tam sobie fabrykę i poligon rakietowy (wcześniej miał poligon w Katandze w Zairze - a może to Kongo wtedy było?). Następnie, gdy zaczęły się rozmowy na temat traktatu MTCR (o kontroli technologii rakietowych) - było tam o nieudostępnianiu technologii krajom rozwijającym się - Kayser zaczął się przenosić do Szwecji w 1982-83. Ale w 1983 Kadafi skonfiskował mu cały kramik, zamierzając zapewne zostać rakietową potęgą. Generalnie to się nie udało, przez następne 10 lat Libijczycy przeprowadzili jedynie kilka próbnych startów, część udanych część nie, aż do wykończenia skonfiskowanych elementów, bo jak się okazało bez Kaysera nie byli w stanie sami robić CRPU. OTRAG upadł ostatecznie w 1987, po przepieprzeniu 200 mln $ (choć w zasadzie większość tego to straty wywołane libijską konfiskatą). Sam Kayser działał dalej, próbując zainteresować projektem inwestorów w różnych krajach. Na ile wiem, wciąż żyje i próbuje dalej, obecnie ma jakąś firmę w USA, ale do etapu budowy silników i latania więcej nie doszedł. http://www.astronautix.com/lvs/otrag.htm
-
Hej No spoko, zrozumiałem wbrew pozorom . Ale to był generalnie 1. stopień. N1 zbudowana była pod tym względem bardzo klasycznie i nie ma tu chyba żadnych wątpliwości. Nieklasyczny jest np. Wostok i jego potomkowie, gdzie 1. i 2. stopień rozpoczynają działalność jednocześnie i faktycznie ta ich numeracja może budzić wątpliwości. To nie jest zresztą taka rzadkość, Space Shuttle też tak miał i wiele innych rakiet. To wtedy przyjmujemy, że 1. stopień to ten, który pierwszy zakończył działalność i odpadł. A prawdziwym odjazdem jest stary Atlas, który na dobrą sprawę jest chyba "1,5-stopniowy" - to znaczy odrzuca różności w trakcie startu ale to chyba nie jest stopień...
-
Hej Mylisz się i tym bardziej dziwi to, że napisałeś, że od lat się interesujesz astronomią. "Orbita" to generalnie nie jest miejsce, tylko zamknięta trajektoria wokół ciała niebieskiego. Teoretycznie mogłaby być i np. 1 metr nad jego powierzchnią (w praktyce oczywiście tak się orbitować nie da, bo się zawadzi o nierówności terenowe, góry itp., na Księżycu dochodzą inne jeszcze atrakcje, ale mniejsza o szczegóły). Albo można by wykopać okrągły tunel wokół planety i latać sobie w nim po orbicie pod powierzchnią. Może miałeś na myśli tę konkretną orbitę na jakiej Apollo okrążał Księżyc - ale wypadałoby to wtedy napisać. Jak się nie mylę, krążył po takiej prawie kołowej 100 x 122 km, prawie dokładnie w płaszczyźnie równika. V-2 miała o tyle trudniej, niż LEM, że startowała z Ziemi, gdzie grawitacja jest około 6-krotnie silniejsza niż na Księżycu. Ponadto rozpędzała się w powietrzu, które stawiało jej w locie opór. Na Księżycu zaś nie ma atmosfery. Powiedzmy że to już są takie rozważania klasyfikacyjne i nomenklaturowe. Ja osobiście zwykle używam określenia zaczerpniętego z książki S.Toreckiego "Napędy rakietowe". Autor stosuje tam pojęcie "paliwo dwuskładnikowe", złożone ze składnika palnego i utleniającego i w tym sensie paliwo LEM stanowiły hydrazyna i N2O4. Ale formalnie masz rację, paliwem - składnikiem palnym (reduktorem) była hydrazyna, utleniaczem ten dwutlenek azotu, czy też jak ładnie napisałeś jego dimer (jedna forma przechodzi w drugą w jakiejś tam temperaturze i na pewno też obie występują obok siebie w jakiejś tam równowadze, więc czy się tak napisze czy tak to w zasadzie nie jest błąd).
-
Hej No właśnie nie! Bez obrazy ale widzę że nie kumasz, o co w tym wszystkim chodzi. 1. prędkość kosmiczna dla Księżyca to jest około 1,6 km/s (2. prędkość 2,1 km/s a więc jak widać niewiele więcej). To znaczy, aby wyjść na orbitę, trzeba się rozpędzić od 0 do 1,6 km/s. Analogicznie aby zejść z orbity i miękko wylądować, potrzeba wyhamować z 1,6 km/s do 0. "Delta V" czyli zmiana prędkości jest w obu przypadkach taka sama. Czyli na oba te manewry trzeba dostarczyć tyle samo energii na jednostkę masy. W hipotetycznym przypadku, gdyby lądownik przy lądowaniu i przy starcie miał dokładnie taką samą masę, to na start zużyłby tyle samo paliwa co i na lądowanie. W praktyce jednak tak nie było. Jak mówiłem, lądownik LEM był dwustopniowy i masę do lądowania miał daleko większą niż do startu. Więc do jej wyhamowania potrzebował więcej energii - czyli więcej paliwa. A do rozpędzenia przy starcie samego 2. stopnia, który miał mniejszą masę, potrzeba było mniej paliwa. I nie zgodzę się że przy starcie było więcej manewrowania niż przy lądowaniu - przeciwnie. Lądując w przygodnym terenie gość nie wiedział czy trafi od razu na dobre miejsce, czy nie, tzn. czy wyznaczony do lądowania teren faktycznie się do lądowania nadaje, czy trzeba poszukać lepszego. A jak trzeba poszukać to jak daleko się go znajdzie - może wystarczy polecieć 50 m dalej? a może 500? Albo jeszcze więcej (maksymalnie 2,2 km chyba można było pociągnąć). Nie było tego z góry wiadomo i trzeba się było przygotować na taką ewentualność, uwzględniając odpowiednią rezerwę paliwa. A przy starcie było inaczej. Parametry orbity statku Apollo były ustalone i doskonale znane. Nie było specjalną trudnością wyliczenie sobie takiego momentu startu, by manewr spotkania wykonać jak najmniejszym wysiłkiem, przy minimum manewrowania i kombinowania.
-
Powiedziałbym że raczej na odwrót. Szmalcownik to ktoś, kto szantażował ukrywających się Żydów, że jak mu nie zapłacą, to wyda ich w ręce niemieckie. Ewentualnie sam ich wydawał, by zainkasować przysługującą za to nagrodę. A zapewne zwykle jedno i drugie, tzn. szantażował dopóki ofiary miały pieniądze, a jak im się skończyły, to informował Gestapo. I faktycznie spotkałem gdzieś informację, że Niemcy sami się w pewnym momencie zorientowali, że szmalcownicy wydają im Żydów pozbawionych całego majątku, których nie ma już z czego obrabować (a wszak każdy chciał dorobić). I od czasu do czasu sami co bardziej aktywnych szmalcowników zamykali, z paragrafu o ukrywanie Żydów.
-
Nie zgodzę się z tobą generalnie. Lądowanie było o wiele większym problemem. Odbywało się bowiem w przygodnym terenie. Na podstawie zdjęć z orbity wybrano co prawda z grubsza równy obszar, ale liczono się z tym, że z bliska rzeźba terenu okaże się nieodpowiednia i trzeba będzie manewrować w poziomie w poszukiwaniu bardziej płaskiego kawałka gruntu. Może nawet manewrować długo. Dlatego przewidziano bardzo duży zapas paliwa i rezerwę na takie właśnie nieprzewidziane manewry (i zresztą tak się stało, LEM przy lądowaniu musiał chwilę polatać, zanim znalazł odpowiednio fajne miejsce). Start natomiast nie był już takim dramatem. Należało tylko oderwać się od powierzchni i rozpędzić do prędkości orbitalnej, następnie wmanewrować się na taką samą orbitę jak Apollo, spotkać się z nim i wykonać cumowanie. To już były rzeczy ściśle obliczalne, podyktowane przez takie ogólne zasady mechaniki nieba, stałe fizyczne, grawitację, parametry orbit itd. itp. Dodam, choć może to wiesz, że lądownik LEM był statkiem dwustopniowym. 1. stopień zawierał właśnie duży silnik do wyhamowania z orbity i zejścia do lądowania, zapas paliwa na lądowanie i manewry, podpory ("nogi") na których statek opierał się na gruncie, część aparatury naukowej i takie tam. 2. stopień zawierał kabinę załogi, systemy podtrzymywania życia, łączności, silnik (znacznie mniejszy) do startu i silniki do manewrów na orbicie i inne różności. Powrót z Księżyca wyglądał tak, że 1. stopień pozostawał na powierzchni, służąc tylko za platformę startową dla 2. stopnia. Tu obrazek z wikipedii http://en.wikipedia.org/wiki/File:LM_illustration_02.jpg na rysunku stopnie są rozdzielone właśnie.
-
Wykorzystanie zwierząt w czasie wojny
Speedy odpowiedział Dante666 → temat → Wojsko, technika i uzbrojenie - ogólnie
Hej http://www.historynet.com/top-secret-wwii-bat-and-bird-bomber-program.htm dość obszerny artykuł o nietoperzach-bombach oraz o tych gołębiach sterujących bombą, nomen omen, Pelican Do obu pomysłów mam dużo zastrzeżeń i nie dziwię się, że wojsko uznało je za niepraktyczne, mimo nawet pewnych obiecujących wyników. -
Hej Przepraszam, nie wiem jak to się stało, ale przeoczyłem twojego posta. Tam jest napisane, że zbiorniki nie były odporne na trafienia bomb, z czym się zgadzam: nie były opancerzone, nie miały "bombowych stropów" itd. Z pewnością trafienie bomby mogło zniszczyć taki zbiornik. Natomiast w mojej ocenie nie było niebezpieczeństwa zapalania się zbiorników jeden od drugiego tzn. było to bardzo mało prawdopodobne. Tak jak napisałem, zbiorniki były odpowiednie oddalone od siebie i otoczone obwałowaniem, uniemożliwiającym swobodne rozlewanie się płonącego paliwa. Należy też pamiętać, że stosowane w siłowniach okrętowych paliwo (mazut, ciężki olej opałowy) jest mało lotne i nie zapala się tak łatwo (ponoć można w nim zapałki gasić, nie wiem, nie próbowałem ). Owszem ale taka decyzja byłaby ryzykowna. Gdyby bowiem w razie jakichś problemów start się opóźnił, to wracająca z misji 2. fala zastałaby pokłady zajęte przez startujące samoloty i musiałaby poczekać na swoją kolejkę by lądować. A były to samoloty wracające z akcji, z "wyjeżdżonym" paliwem, nierzadko uszkodzone, ze zmęczonymi załogami - nie wiadomo czy tak znowu by sobie mogły czekać, czy nie oznaczałoby dalszych strat. Czy by się wyrobili przed zmrokiem, kto wie. Nie napisałem przecież, że to niemożliwe, ale należałoby się liczyć z taką ewentualnością. Było to w na początku grudnia, u nas wtedy zachód słońca jest gdzieś po 16, Hawaje są dużo dalej na południe więc pewnie gdzieś po 17 powiedzmy. Aby to dokładniej oszacować, trzeba by mieć szczegółowe dane dotyczące czasu i pozycji geograficznej miejsc startu i lądowania (a wszak lotniskowce się cały czas poruszały, jak i samoloty...) trudne jak się zdaje do zdobycia. Orientacyjnie około 3-4 h zajęła misja, więc jakby wszystko sprawnie poszło, bez żadnych opóźnień, to dałoby się przed 17 wyrobić, nawet startując po powrocie 2. fali; a jak nie no to by się nie udało.
-
Hej Dodajmy do tego 74 uszkodzone. W ogóle ciekawe czy są gdzieś w necie (w książkach nie poszukam bo dzisiaj pewnie nie będzie czasu ) zestawienia ile jakich samolotów zostało zestrzelonych i uszkodzonych (wg typów). W oparciu o to można by ustalić możliwy skład owej hipotetycznej trzeciej fali nalotu. (już nie będę cytował, co do wniosku końcowego zgadzam się, w wersji maksimum opóźnienie działań Amerykanów o kilka miesięcy, w wersji minimum niewiele ponad to co było). Tu jest dokument na temat tego co poruszyłeś wcześniej, ataków na składy paliwa w PH. Admirał Nimitz twierdzi tam nieco dramatycznie, że zniszczenie tych składów przedłużyłoby wojnę o 2 lata. http://tinyurl.com/q8j75xj Co do hipotetycznego ataku na "tank farm" to właśnie jest przykład tego, o czym mówiłem: na ile Japończycy byliby w stanie wywołać istotne zniszczenia? Dwie naziemne "farmy" liczyły ponad 50 wielkich zbiorników o średnicy około 30 m, wykonanych z półcalowych blach ze stali miękkiej. Zbudowane były w nowoczesny sposób: zbiorniki były odpowiednio oddalone od siebie i otoczone obwałowaniem, uniemożliwiającym rozlewanie się paliwa. Nie mogłyby więc zapalać się jeden od drugiego - praktycznie każdy zbiornik musiałby być bezpośrednio trafiony. Dla bombowca nurkującego jest to oczywiście wykonalne; tyle że nawet zakładając 100% celność trzeba by wysłać ponad 50 bombowców, a przyjmując średnią celność z ataków na okręty w PH ok.30% - ponad 167 bombowców nurkujących (tyle tam chyba ich nawet nie było wszystkich). Ponadto jak wiemy "ropa" (mazut, olej opałowy) pali się silnie kopcącym płomieniem, wydzielając wielkie ilości gęstego, czarnego dymu. Już po pierwszych trafieniach dym wzbijający się z płonących zbiorników zacząłby przesłaniać cel, utrudniając kolejne ataki na zbiorniki. Więc ile z nich byliby w stanie zniszczyć Japończycy? Połowę? Moim zdaniem nawet nie tyle.
-
W idealnej sytuacji (super-celne i efektywne bombardowanie, duże zniszczenia, amerykańska obrona nadal zaskoczona i nieefektywna) pewnie opóźniłoby to w jakimś stopniu przejście Amerykanów do strategicznej ofensywy o kilka miesięcy? Tygodni? - i o tyleż przedłużyło wojnę. Ale na takie ideały to moim zdaniem nie ma co liczyć: 1) wątpliwe czy kilkadziesiąt bombowców pokładowych o relatywnie niewielkim udźwigu faktycznie wywołałoby istotne zniszczenia w infrastrukturze bazy. To co innego, niż atakowanie okrętów, które są dobrze widocznymi, łatwymi do zidentyfikowania celami. Jeśli lotnicy będą atakować jakieś hale czy baraki, to nie wiedząc czy w tym baraku czy w sąsiednim znajduje się warsztat naprawy silników lotniczych, czy warsztat naprawy czajników z gwizdkiem; skład części do samolotów, czy skład odzieży używanej; magazyn olejów i smarów silnikowych czy magazyn farb emulsyjnych; itd. itp. część bomb "zmarnowałaby się" na takie drugorzędne cele. 2) amerykańska obrona plot. po pierwszym zaskoczeniu strzelała coraz lepiej, kolejne stanowiska były obsadzane, artylerzyści zbierali pierwsze doświadczenia. Po atakach pozostało też około 50 sprawnych samolotów, których część stanowiły myśliwce. Ponadto amerykańskie lotniskowce pędziły z powrotem i były już relatywnie niedaleko; pierwsze samoloty z Enterprise zdołały jeszcze zobaczyć ostatnich odlatujących Japończyków. Tak więc kolejna fala japońskiego nalotu mogłaby napotkać znacznie silniejszą obronę i ponieść znacznie większe straty. 3) czas niezbędny na przygotowanie kolejnego ataku, start, przelot, powrót, sprawiłby, że japońskie samoloty musiałyby lądować niemalże o zmroku, a przy małym poślizgu czasowym - już po. Lądowanie w nocy na lotniskowcu to jest prawdziwy hardcore i w tym okresie tylko Brytyjczycy robili to rutynowo. Można się więc spodziewać kolejnych strat w wyniku wypadków przy lądowaniu. Tak więc całkiem możliwe, że osłabienie potencjału Amerykanów poprzez zniszczenia w infrastrukturze bazy zostałoby niejako zrównoważone przez osłabienie potencjału Japończyków w wyniku utraty wyszkolonego personelu lotniczego.
-
Hej Poczynając od końca, to nie chodzi o sam radar, ale o cały system centralnego kierowania obroną powietrzną kraju, z siecią radarów i pokojem operacyjnym, z wielkim stołem z naniesioną mapą Wlk. Brytanii i okolic, na którym na podstawie informacji z radarów operatorzy przesuwali żetony symbolizujące wykryte formacje przeciwnika i własne samoloty. Dowodzący obroną, spoglądając z góry (z balkonu) na taki "display" miał lepszą świadomość tego co się dzieje w powietrzu i łatwiej ogarniał sytuację. Brytyjczycy przygotowani byli w pewnym stopniu na to, że radary będą atakowane i niszczone (na ile się w ogóle można przygotować na coś takiego). W odległości kilku km od każdej ze stacji krył się taki, jak to nazwać, "ruchomy konwój naprawczy", kilka samochodów ciężarowych ze wszystkimi częściami zamiennym a nawet prowizoryczną składaną anteną-masztem, który w razie zniszczenia można było szybko odbudować. Niemcy nie wiedzieli o tym, ale gdy odnotowali, że każda ze zniszczonych stacji szybko wznawiała emisję, często w granicach 24 h po ataku, to doszli do wniosku, że to wszystko na wierzchu to tylko anteny i pomocnicze urządzenia niewielkiej wartości, a cała aparatura i stanowisko operatora umieszczone są pewnie w jakichś podziemnych schronach głęboko pod skałami, którym bombardowanie nie może zaszkodzić. Przede wszystkim ze względu na długość fali tego nie stosowano. Dipol musi mieć długość połowy długości fali. Jeśli stacje Chain Home pracowały na falach 12-metrowych, to dipole musiałyby mieć 6 m, a więc raczej nie utrzymałyby się w powietrzu za długo. Oryginalny pomysł Gerarda Toucha z 1937 (u Brytyjczyków; u Niemców nie wiem, kiedy na to wpadli i kto) to były odcinki drutu zawieszone na małych balonach lub spadochronach. Trudno sobie wyobrazić użycie czegoś takiego na masową skalę.
-
Hej Teraz to ty uogólniasz. Zdecydowana większość nocnych myśliwców okresu II wojny nie powalczyłaby sobie w dzień, bo w starciu z dziennymi myśliwcami spadłyby w okamgnieniu. Wiele nocnych bombowców dlatego zostało nocnymi, bo ich niskie osiągi sprawiały, że w dzień nie miały szans coś zwojować. Niemniej oczywiście nie była to kwestia samej awioniki, tylko w ogóle konstrukcji samolotu. I jak najbardziej istniały maszyny spełniające twoje założenia, np. Hellcat F6F-5N nie ustępował specjalnie dziennym Hellcatom i z dziennymi myśliwcami jak najbardziej nawiązałby równorzędną walkę. Ale już np. Do 17Z-10 niekoniecznie a wszak jeden i drugi jest nocnym myśliwcem...
-
Hej Odebrałem twój poprzedni wpis jako pytanie o charakterze ogólnym. Jeśli chodzi konkretnie o samoloty bojowe okresu II wojny światowej, to na ile się orientuję, były one wszystkie lub w zdecydowanej większości zdolne do lotów IFR. Mogły więc odbywać loty nocne z technicznego punktu widzenia. Co do możliwości wykonania zadania bojowego, oczywiście dzienne myśliwce bez radaru były w nocy w zasadzie bezużyteczne. Co do bombowców, np. Brytyjczycy, podejmując kampanię nalotów nocnych, dosyć szybko stwierdzili, że sama nawigacja zliczeniowa + astronawigacja nie pozwala z dostateczną pewnością osiągnąć celu położonego dalej niż np. w pn.Francji. Bardzo wcześnie, na wzór Niemców, już w 1941 zaczęli używać zaawansowanych systemów radionawigacyjnych Oboe, później Gee i celownika radarowego H2S. A np. USAAF, które preferowały bombardowania dzienne, wdrożyły takie rzeczy dużo później (formalnie pod koniec 1943, praktycznie używali gdzieś od połowy 1944 dopiero). W dzień nie była im ta nawigacja tak krytycznie potrzebna, tyle że celownik radarowy mieli (AN/APQ-7) bo on się i w dzień przydawał, do ataków przez chmury, o ile tylko cel był dostatecznie kontrastowy.
-
Hej OK - jeśli tak formułujesz swoją definicję (awionika w oddzieleniu od konstrukcji), to oczywiście masz rację. Z punktu widzenia fizyki, aerodynamiki itd. nie ma różnicy między lataniem w dzień i w nocy. Jednak samolot pozbawiony odpowiedniego wyposażenia nawigacyjnego (wyposażenia IFR) nie jest w stanie bezpiecznie latać w nocy, gdyż prawdopodobnie rozbije się przy lądowaniu, o ile w ogóle znajdzie lotnisko. Samolot nawet mający wyposażenie IFR a więc zdolny do bezpiecznego latania w nocy, może nie być zdolny do wykonania zadania bojowego w nocy, bo np. przez brak odpowiedniej aparatury nawigacyjnej bombowiec nie znajdzie celu, a myśliwiec pozbawiony radaru ma znikome szanse na odnalezienie wrogiego samolotu w ciemności. Nawiązując do twojego przykładu z ciężarówką, samochód może oczywiście wozić ludzi i w dzień i w nocy. Ale samochód pozbawiony reflektorów i świateł sygnalizacyjnych nie może bezpiecznie jeździć po ciemku, bo wypadnie z drogi na pierwszym zakręcie lub spowoduje kolizję. A samochód mający nawet komplet świateł, ale będący np. ruchomym grill-barem, będzie mógł oczywiście bezpiecznie nocą jeździć, ale niekoniecznie będzie mógł wypełniać swoje funkcje: do tego musi mieć jeszcze, bo ja wiem, odpowiednie oświetlenie strefy kuchennej, kasy, miejsc dla konsumentów itd.
-
Są, tylko się to tak nie nazywa . Taktyczne samoloty uderzeniowe - co lepsze, np. F-15E, Su-34 - wyposażone w radar z funkcją mapowania powierzchni ziemi i przyrząd obserwacyjny na podczerwień (FLIR) w stabilizowanej obrotowej wieżyczce zdolne są do atakowania celów naziemnych w dzień i w nocy w dowolnych warunkach atmosferycznych. W tym sensie są odpowiednikiem dawnych "nocnych bombowców". Ale są i prostsze maszyny, jak A-10, Su-25, pozbawione aż tak zaawansowanej elektroniki, przeznaczone do działania w dzień i w dobrych warunkach atmosferycznych. Myśliwce nocne tamtego okresu różniły się drastycznie od dziennych, musiały spełniać zupełnie odmienne wymagania. Z bombowcami było trochę inaczej. Z reguły nocnymi zostawały starsze maszyny o słabszych osiągach, które w dziennych akcjach nie miałyby już za dużych szans. Tak się składa, że brytyjskie bombowce, projektowane jeszcze przed wojną, miały dość niskie osiągi dynamiczne i nie za mocne uzbrojenie, za to duży udźwig bomb. Więc w nocnych akcjach mogły się sprawdzać, w dzień jednak ponosiły za duże straty.
-
Najlepszy RKM II wojny światowej
Speedy odpowiedział Iwan Iwanowski → temat → Wojsko, technika i uzbrojenie - ogólnie
Hej Jeszcze moje 3 gr. (i pytanie): 1) Do tego swojego naboju .280 Brytyjczycy opracowali także karabin maszynowy Taden - bazujący właśnie na konstrukcji Brena (chociaż zasilany z taśmy). 2) Razor jako praktyk może wiedzieć takie rzeczy doczytałem się, że Bren w kalibrze 7,62x51 NATO mógł być zasilany z 20-nabojowych magazynków od FAL, a ściślej od brytyjskiego karabinu L1. Czy oznacza to także wymienność w drugą stronę, tzn. możliwość założenia brenowego 30-nabojowego magazynka do L1? -
Ocena gospodarki ZSRR 1945 - 1991
Speedy odpowiedział Franek88 → temat → Gospodarka, kultura i społeczeństwo
Hej Ja tu jeszcze nawrócę do czegoś, bo wystąpiło nieporozumienie: To co piszesz to oczywiście prawda, tylko przedmówcy nie o to chodziło. Kilka razy, np. chyba w 1967 czy 68 pokazano w czasie defilady w Moskwie rakiety, które faktycznie nie istniały. Chodziło o jakiś pocisk balistyczny dla okrętów podwodnych, mały pocisk powietrze-ziemia dla śmigłowców, jeszcze parę rzeczy. jeśli cię to interesuje, to poszukam w domu bardziej szczegółowych informacji. -
RAF Bomber Command Prisoners of war in Germany 1939-45
Speedy odpowiedział jurek.solecki → temat → Lotnictwo
Hej Chętnie pomogę, na ile potrafię: Init - inicjały imienia/imion, L.H.Houghton Rank - stopień wojskowy, Flight Sergeant, nasz odpowiednik to chyba starszy sierżant Nat - (Nationality) narodowość, najwyraźniej jak jest pusta to Brytyjczyk z Wlk. Brytanii (AUS - Australijczyk, CAN - Kanadyjczyk, NZ - Nowa Zelandia itd.). Sq - (Squadron) dywizjon, w którym służył (w zasadzie dokładnie to jest to eskadra, ale pod wpływem książki "Dywizjon 303" przyjęło się w Polsce określenie dywizjon), 142. Dywizjon A/c - (Aircraft) numer boczny samolotu, w którym został zestrzelony, gdy trafił do niewoli, Z1203 Typ - typ samolotu, w którym został zestrzelony, WE to Wellington Date - (data) dzień, w którym został zestrzelony, 28 marca 1942 Target - cel nalotu, w którym brał udział, gdy został zestrzelony, Lubeka Camp - nr obozu jenieckiego w którym go osadzono, tu się już tak dobrze nie orientuję, ale chyba 8B/344 to jest Stalag VIII-B w Lamsdorf (obecnie Łambinowice na Śląsku) PoW - (Prisoner of War) - numer ewidencyjny jeńca wojennego, jaki nosił, 24845 Comments - komentarze, uwagi (ale akurat nie ma żadnych) A w ogóle to znalazłem na szybko stronę o nim: http://www.wellingtont2905.co.uk/houghton.html -
Nie tylko Niemcy; takich przykładów było bardzo dużo, poczynając od Blenheima F.Mk.I. Wszystkie jednakże takie przeróbki bombowca na myśliwiec można zakwalifikować do jednej z poniższych kategorii: 1) myśliwce morskie, służące do patrolowania, eskortowania konwojów itp. W ich przypadku wysokie osiągi nie były niezbędne (poza dużym zasięgiem), bo szansa napotkania jednosilnikowych myśliwców wroga na otwartym oceanie była zerowa, a do atakowania bombowców patrolowych, łodzi latających, małych jednostek pływających starczało te 400-450 km/h czy mniej nawet; 2) myśliwce nocne z radarem: znowuż, żadnych manewrowych pojedynków z myśliwcami w nocy być nie mogło, osiągi były potrzebne tylko takie, by móc przechwycić nocny bombowiec, czyli też niewielkie wyzwanie; a liczyły się rozmiary samolotu, by zmieścić radar, zwykle dosyć duże wtedy urządzenie, i dodatkowego człowieka do jego obsługi 3) dzienne myśliwce bombardujące i wielozadaniowe - nowoczesne, "napakowane" maszyny o osiągach równych lub niewiele ustępujących myśliwcom 1-silnikowym. Do której z tych kategorii Łoś się by zaliczał i do której byłby przydatny? Do 3) nie, bo jego osiągi drastycznie ustępowały myśliwcom 1-silnikowym. Do 2) nie, bo w Polsce nie znano radaru, a wobec słabości polskiej obrony plot. Niemcy w 1939 prawie nie atakowali w nocy - zapotrzebowania na nocny myśliwiec nie było. Do roli 1) może by się i nadawał, ale nie w Polsce chyba, bo tu po pierwsze nie było takiego zapotrzebowania a po drugie nad stosunkowo niewielkim akwenem Morza Bałtyckiego nie dałoby się zbytnio wyjść poza zasięg myśliwców 1-silnikowych.
-
Zwalczać wszystkie samoloty w ogóle Jak sądzę kazek998 miał na myśli coś takiego, że ów hipotetyczny ciężki myśliwiec Łoś nadawałby się tylko do zwalczania bombowców, bo dla klasycznych myśliwców nie byłby żadnym przeciwnikiem. Rzecz w tym, że on i dla bombowców nie byłby żadnym przeciwnikiem. PZL.37B rozwijał maksymalną prędkość 412 km/h na wys. 2800 m, wyżej już mu to spadało. Podstawowe niemieckie bombowce He 111H i P oraz Do 17M i Z rozwijały podobną prędkość max. 400-410 km/h ale na wysokości 5000-6000 m, gdzie Łoś już nawet 400 nie osiągał. Wznoszenie Łosia przy ziemi było w okolicach 5 m/s; większość typowych myśliwców tego okresu miała więcej niż 10 m/s. Więc zanim by się wzniósł na wysokość przeciwnika, upłynęłaby masa czasu; a wznosząc się miałby mniejszą prędkość postępową a więc nie mógłby w praktyce nikogo dogonić. Powiedzmy że dałoby się jakoś rozwiązać to w ten sposób, że ciężki myśliwiec startowałby odpowiednio wcześniej, żeby mieć czas na wyrobienie wysokości i czekał w powietrzu na bombowce przeciwnika; tylko wtedy przeciwnik wysłałby wcześniej klasyczne myśliwce na wymiatanie, a te sprzątnełyby tego ciężkiego zawczasu.
-
Był taki pomysł w 1939, Łosia uzbrojonego w baterię 6-8 stałych km-ów w dziobie. Jak na myśliwiec Łoś był raczej zbyt powolny i miał za słabe wznoszenie i pułap. Ale być może sprawdziłby się w roli takiego samolotu szturmowo-bombowego do ataków z małej wysokości. W kontekście zadań, jakie wykonywały Łosie w 1939, ataków na kolumny wojska na drogach, coś takiego może by się i przydało. W dalszym toku wojny prawie wszystkie taktyczne bombowce doczekały się takich alternatywnych wersji, z oszklonym dziobem ze stanowiskiem bombardiera lub z zabudowanym dziobem z baterią karabinów masz. lub działek.
-
Hej Tak, bywa to uwzględniane. W przypadku opisów np. rosyjskiej amunicji często występuje takie sformułowanie, że jakiś tam pocisk czy głowica przebija np. 750 mm pancerz chroniony osłoną reaktywną. Ja jednak jestem sceptyczny. Nawet PPK z laserowym samonaprowadzaniem, jak Hellfire na przykład, zwykle mają CEP rzędu 1 m (tzn. 50% pocisków trafia w promieniu 1 m od punktu celowania). To ile będzie w przypadku niekierowanego pocisku? Trudno mi sobie wyobrazić taką sytuację, że RPG będą padały tak gęsto, że przypadkiem dwa razy w to samo miejsce trafią. Zagrożenie stwarzane z tyłu takiej broni bezodrzutowej składa się z dwóch jakby elementów: - bezpośredniego oddziaływania strumienia gazów wylotowych; jeśli strumień takiego gorącego gazu o prędkości naddźwiękowej napotka na swej drodze jakąś przeszkodę, może ją zniszczyć, jeśli tą przeszkodą będzie człowiek, może zostać ranny lub zabity. - oddziaływania fali ciśnienia odbitej od masywnych przedmiotów, np. ścian budynku i spiętrzającej się w zamkniętej przestrzeni; w skrajnym przypadku człowiek strzelający np. z okna domu może nawet zostać przez tę falę "wydmuchnięty" w ślad za swoim pociskiem. Jeśli strumień gazu zastąpimy przeciwmasą, to nie wyeliminuje to w pełni tego pierwszego zagrożenia; bo jeśli ktoś znajdzie się tuż za wyrzutnią, to zostanie uderzony przeciwmasą z podobnie szkodliwym skutkiem. Ale jednak ta niebezpieczna strefa znacznie się skróci. Bo taki potężny strumień gazów może oddziaływać na odległość nawet kilkunastu - kilkudziesięciu metrów. A przeciwmasa w postaci np. takich płatków folii bardzo gwałtownie wyhamuje w powietrzu, na drodze może z 5 m. No i praktycznie eliminuje to drugie zagrożenie. Brak wyrzutu gazów to brak fali ciśnienia, więc nie będzie się miało co od czego odbić. Lekka folia czy np. woda też się raczej nie odbije od ściany w taki sposób by była zagrożeniem. Tak, ma. Tu np. http://www.armyrecognition.com/russia_russian_army_light_heavy_weapons_uk/rpg-32_hashim_nashab_anti-tank_grenade_launcher_short-range_weapon_technical_data_sheet_pictures.html pod koniec strony zdjęcie amunicji. Inne określenie to głowica tandemowa. Po części tak, po części nie. Podstawowe oddziaływanie ciekłej mieszanki zapalającej zasadza się na tym, że przez szczeliny wnika ona do wnętrza podpalanego pojazdu, wywołując pożar w przedziale silnikowym albo i bojowym. Czasem sprzyjały temu konkretne rozwiązania konstrukcyjne; np. w czołgu T-34 było coś takiego, że silnik pobierał powietrze z przedziału bojowego, wspomagając w ten sposób jego wentylację. W przypadku ataku butelkami z benzyną mogło to spowodować jej wessanie np. przez szczeliny włazów. Sam transfer ciepła przez pancerz wydaje mi się wątpliwy w przypadku "butelkowej" ilości. Raczej tego ciepła nie będzie aż tyle. Natomiast w przypadku jakiejś większej ilości, np. bomby lotniczej o zawartości kilkuset litrów napalmu, pewnie już miałoby to znaczenie. Znaczy, jak to powiedzieć, są bunkry i bunkry Coś takiego jak na Linii Maginota, ze ścianami i stropami żelbetowymi grubości np. 3,5 m, to zgodzę się, że jest poza zasięgiem tego rodzaju ręcznej broni. Ale też współcześnie się raczej takich monstrualnych umocnień nie buduje. Raczej ma się do czynienia ze schronami z worków z piaskiem, o konstrukcji drewniano-ziemnej, ewentualnie ufortyfikowanymi budynkami. Więc nawet 0,5 m żelbetu nie spotyka się często. Takim typowym celem do testów podawanym w publikacjach jest 8-calowa (203 mm) płyta żelbetowa z podwójnym zbrojeniem (double-reinforced concrete slab, tak to chyba należy tłumaczyć). Nie nie nie, to tak nie działa! Jeśli przypomnisz sobie wiadomości z fizyki z podstawówki, to przy rzucie ukośnym prędkość końcowa równa jest prędkości początkowej. Oczywiście w warunkach idealnych, w próżni. W powietrzu ze względu na opór aerodynamiczny prędkość końcowa będzie oczywiście mniejsza; ale w tym zakresie prędkości to z pewnością nie będzie spadek 20-krotny! Może o połowę spadnie, bo ja wiem. Może policzę kiedyś, jak mnie najdzie. No wiesz, teraz takie rzeczy uchodzą za bunkier Ale serio, wspomniane pociski do niszczenia umocnień z reguły przebijają wspomnianą wcześniej 20 cm żelbetową płytę testową ze 100 czy 200 m.
-
UZBROJENIE WOJSK LĄDOWYCH - Czasopismo modelarskie
Speedy odpowiedział Model-KOM → temat → Kolekcjonowanie i modelarstwo
A ile toto kosztuje? Nigdzie tam nie jest zapisane. Przeszukując całą tę stronę znalazłem w końcu informację że będzie dołączone do kartonowego modelu Łuny za 98 zł; ale ja np. nie interesuję się modelarstwem kartonowym i tego modelu nie kupię. A czasopismo mógłbym - ale to zależy od ceny. -
Hej Niczego ci nie ujmując, jak sam wspomniałeś, w wojsku byłeś dawno a współczesną techniką wojskową interesujesz się w niewielkim stopniu. Wydaje mi się jednak, że muszę sprostować pewne rzeczy co napisałeś. Ależ ma a w każdym razie można się tak umownie umówić. Zwyczajowo i ze względu na możliwość porównań tę zdolność przebijania podaje się dla RHA (Rolled Homogenous Armor - walcowany pancerz jednorodny). Ale współczesnych pancerzy nie robi się z jednorodnych płyt stalowych, składają się one z wielu warstw stali, innych metali, materiałów ceramicznych, kompozytów itd. I generalnie są od stali odporniejsze. Już wiele lat temu dla amerykańskiego czołgu M1 Abrams podawano, że odporność czoła wieży odpowiada 700 mm RHA przy trafieniu pociskiem kinetycznym i 1300 mm RHA - kumulacyjnym. Tak więc pojazd z pancerzem odpowiadającym półmetrowej stali to nic nadzwyczajnego. Ale też jakie jest prawdopodobieństwo, że drugi pocisk trafi dokładnie w to samo miejsce? Od czasu wprowadzenia pancerzy reaktywnych popularną metodą radzenia sobie z nimi jest stosowanie głowicy z prekursorem - niewielkim pomocniczym ładunkiem kumulacyjnym, wysuniętym kawałek do przodu, na kilka - kilkadziesiąt cm (to już warunkuje konstrukcja pocisku). Przy trafieniu w cel jako pierwszy detonuje prekursor, pobudzając pancerz reaktywny, a ułamek sekundy po nim ta główna głowica, rażąc nieosłonięte już miejsce. Od lat ważnym tematem prac badawczo-rozwojowych jest umożliwienie wystrzelenia z broni bezodrzutowej z zamkniętego pomieszczenia. Robi się to na różne sposoby, ale generalnie rozwiązanie polega na wprowadzeniu przeciwmasy, która przy wystrzale wyrzucana jest do tyłu w taki sposób, że jej pęd równy jest pędowi pocisku wylatującego do przodu (nie będzie więc odrzutu). Zarazem przeciwmasa wykonana jest z czegoś, co daleko nie poleci i strefa zagrożenia z tyłu będzie minimalna: sprasowanych trocin, sproszkowanego czy płatkowanego tworzywa sztucznego, wody (roztworu niezamarzającego) i innych jeszcze substancji. Tutaj przykład takiej konstrukcji: niemiecki Armbrust 300, konstrukcja zresztą już dość stara, z lat 70. ub.w. Jak widać, ładunek miotający znajduje się w nim pomiędzy dwoma tłokami; przed przednim tłokiem umieszczony jest granat, za tylnym - przeciwmasa w postaci kilku tysięcy pociętych i sprasowanych pasków plastykowej folii. Przy wystrzale tłoki pod działaniem ciśnienia gazów prochowych rozjeżdżają się w przeciwnych kierunkach: przedni wypycha pocisk, tylny wyrzuca przeciwmasę. Po dotarciu do końca swej drogi jeden i drugi tłok zostaje zaklinowany w wyrzutni. Nie dochodzi więc do gwałtownego, wybuchowego rozprężenia wypływających do atmosfery gazów; zamiast tego wypływają one stosunkowo wolno, przeciskając się szczelinami na obwodzie tłoków. Tak więc również efekt akustyczny i wizualny wystrzału zostaje zminimalizowany. Oczywiście nie ma nic za darmo; taka rura musi być dość mocna, by wytrzymać to duże ciśnienie i w efekcie Armbrust jest dosyć ciężki (6,3 kg) jak na broń jednorazowego użytku z lat 70. A zarazem niezbyt duży granat wystrzeliwuje, 1 kg. Nijak; być może się wypali albo i to nie. Materiał w kasetach pancerza reaktywnego zwykle jest dosyć odporny i trudny do pobudzenia, na bazie oktogenu na przykład. I w pewnym stopniu jest termostabilny; zanim kaseta rozgrzeje się do temperatury samozapłonu, pewnie w większości przypadków taka benzyna się wypali... Masz rację, tutaj to raczej była atrapa, niemniej takie cele są w tej chwili traktowane bardzo poważnie i od takich ręcznych RPG wymaga się obecnie także możliwości efektywnego niszczenia takich bunkrów, ufortyfikowanych budynków itp. Znowuż, robi się to na różne sposoby, ale generalnie chodzi o to, by pocisk zdołał wniknąć do środka i tam eksplodował. Można więc zrobić głowicę z prekursorem taką jak wcześniej wspomniałem, albo przynajmniej dać zapalnik rozróżniający twardą i miękką przeszkodę (w tym drugim przypadku zadziała ze zwłoką, pozwalając pociskowi zagłębić się w przeszkodę). A w którejś z "topowych" broni tego typu, szwedzkim AT-8 czy czymś z tej rodziny, można wręcz ustawić głębokość wniknięcia pocisku w przeszkodę: jeśli trzeba, przebije on ścianę i eksploduje wewnątrz budynku, albo też wybuchnie wewnątrz ściany, wyrywając otwór przez który oddziały szturmowe będą mogły wtargnąć do środka.
-
Hej Skoro już wskrzesiłeś ten wątek to mam pytanie co do tego RPG-32: Czy da się strzelać z zamkniętych pomieszczeń? I czy wiesz może, jaką amunicją oddano ten strzał do bunkra na filmie?